17 lutego 2016

Rozdział 75



Skupiłam się na prośbie ukochanego, jednak nawet tak prosta czynność, jak oddychanie przychodziło mi z trudem. Nadal byłam w szoku po tym, co zobaczyłam w wizji Alice. Dantejskie sceny z udziałem moich najbliższych całkowicie wyprowadziły mnie z równowagi. William przytulił mnie do siebie i posadził na kanapie, nie wypuszczając z objęć.
Boże! – krzyczały moje myśli. – To nie może być prawda, to nie może się spełnić!
             - Po nas? – Spytała Bella przerażonym głosem, patrząc to na swojego męża, to na Emmetta i Rose. – Jak to "po nas"?! Co to znaczy?! – Jej słowiczy sopran podskoczył o oktawę wyżej.
             - Volturi?! – Zabrał głos najstarszy wampir. – Niby dlaczego? Nic z tego nie rozumiem – dodał kręcąc głową.
             - Przybywają by wykonać wyrok, razem ze świadkami, żonami i całą strażą – oznajmił nam Edward grobowym tonem. – Uważają Renesmee za nieśmiertelne dziecko.
             - Nieśmiertelne dziecko? Serio? – Powtórzył William z zawoalowanym sarkazmem, by zaraz dodać. – Przecież ona nie wygląda na nieśmiertelne dziecko – wskazał w kierunku bawiącej się na zewnątrz dziewczynki. 
             - To prawda – poparła mojego ukochanego Isabella, wpatrując się w córkę. – Rośnie, bije jej serce, zmienia się z dnia na dzień!
             - My to wiemy, Williamie – wtrąciła Alice smutno, kurczowo trzymając się ramienia Jaspera. – Oni jednak nie. Nie będą chcieli słuchać, przyjdą po prostu nas ukarać.
             - A skąd oni w ogóle wiedzą o Renesmee? – Odezwałam się głosem zupełnie do mnie nie podobnym.
             - Irina – tym razem wyjaśnił Emmett. - Gdy was nie było odwiedziła nas, a właściwie – podrapał się po głowie, chcąc ukryć zażenowanie. – Zobaczyła tylko Nessie na spacerze ze mną, Rose i Jacobem. Spojrzała na nas i uciekła, gdzie pieprz rośnie.
             - Nie mogliście jej zatrzymać? – Spytała z przyganą Bella.
             - Nie zdążyliśmy – powiedział zrezygnowany Em. – A  uwierz, bardzo się starałem. 
             - Naprawdę, Irina? – Spytał Will z szokiem w głosie. – Doniosła na nas? Na swoją rodzinę? Ale dlaczego?
             - No właśnie, dlaczego? – warknęłam. – Czyżby chciała zemścić się za to, że zaprosiłeś Edwardzie wilki na wesele? – a zaraz dodałam. – Nie no, to nie ma zupełnie sensu… Nie mogłaby…
             - Matka Iriny, Kate i Tanyi stworzyła nieśmiertelne dziecko wiele lat temu i została skazana za to na śmierć przez Volturi – odezwał się nagle Carlisle. – Prawdopodobnie, dlatego poinformowała Aro.
              - Nie wiedziałam o tym – powiedziałam i zwróciłam się do reszty Cullenów. – A wy?
              - Nie – odpowiedzieli wszyscy zgodnie poza moim biologicznym bratem.
            Edwardzie? – Zwróciłam się do niego w myślach.
            Tanya kiedyś wspomniała o tym, straszne dzieje – odpowiedział od razu.
              - To była wielka tragedia dla klanu Denali – zaczął nasz ojciec ze smutkiem. – Sasha* – biologiczna matka Tanyi – wbrew naszemu prawu przemieniła trzyletniego chłopca w wampira – Carlisle podążył wzrokiem po nas wszystkich, widząc, że słuchamy z zapartym tchem kontynuował. – To były bardzo niespokojne czasy dla wampirów – rebelie, zamachy i okres nieśmiertelnych dzieci. Volturi dwoili się i troili by jak najszybciej zapanować nad chaosem, który z dnia na dzień stawał się coraz bardziej niebezpieczny dla tajemnicy istnienia naszego gatunku. Jak możecie się spodziewać Volturi odnaleźli Sashę i jej nowego podopiecznego i ukarali ich – odebrali im życie na oczach Tanyi, Kate i Iriny.
             - Dziewczynom darowano życie, ponieważ nic nie wiedziały o tym, że ich matka stworzyła nieśmiertelne dziecko – dodał Edward. – W związku z tymi wydarzeniami, klan Denali bezkrytycznie poprzysiągł sobie przestrzeganie wampirzego prawa.
             - No to już znamy jej motyw – rzucił William.
             - A co ona tutaj w ogóle robiła? – Zabrał głos Jasper po chwili.
             - Kontaktowaliśmy się z klanem Denali zaraz po niedoszłym spotkaniu z Iriną – powiedział Emmett. – Kate powiedziała nam, że Irina chciała się z nami pogodzić i przeprosić za swoje zachowanie na weselu.
             - Nie wierzę, że to zrobiła – pokręciłam głową z niedowierzaniem. – Po prostu, to nie mieści się w głowie – ukryłam twarz w dłoniach.
             - Vivi, tylko spokojnie – odezwał się Edward w moim kierunku.
             - Spokojnie!? – Krzyknęłam zrywając się z kanapy, jak oparzona. – Jak mogę być spokojna, skoro właśnie dowiedziałam się o wyroku śmierci na swoją rodzinę – warknęłam w jego stronę.
             - To wizja – sprecyzowała hardo Alice. – Tylko… wizja.
Dobrze wiesz Edwardzie, że Aro nie odpuści – ponownie zwróciłam się do brata w myślach. – Widziałam to w jego oczach – żądzę, pragnienie, chęć posiadania ponad wszystko! Prędzej czy później będzie chciał nas zwerbować w swoje szeregi, zwłaszcza mnie i Alice! 
            Zrobię wszystko, by ta przepowiednia nigdy się nie spełniła – opowiedział mi.
             - Jeszcze nic nie jest przesądzone – wtrącił William, próbując mnie uspokoić.
             - Przecież Volturi nie przybywają tutaj by pertraktować, tylko by wykonać wyrok – oznajmiłam młodemu wampirowi. – To jasne, dlaczego potrzebują aż takiej widowni.
             - Nie – odezwał się tym razem Edward z nie małym podekscytowaniem. – Nie tym razem Viviene, zbierzemy własnych świadków, którzy potwierdzą, że Renesmee nie jest nieśmiertelnym dzieckiem, to powinno ich zatrzymać, chociażby na chwilę – spojrzał z nadzieją w oczach na najstarszego wampira w rodzinie, a zaraz potem na mnie. – Carlisle, masz mnóstwo znajomych i ty – Viviene…
             - Nie poproszę ich, żeby walczyli – przerwał blondyn swojemu synowi.
             - Carlisle ma racje – dodałam nadal podminowana. – Wybij sobie to z głowy, że narażę ich…
             - Nie będą walczyć – sprecyzował mój brat. – Poprosimy ich jedynie o świadectwo, o potwierdzenie prawdy, że moja córka to w połowie człowiek w połowie wampir.
             Zerknęłam na ojca, który usilnie przyglądał się Edwardowi. Wiedziałam, że właśnie analizował wszystko po stokroć w swojej głowie, a właściwie plan wampira. Ponownie mój wzrok skierowałam ku mojemu starszemu bratu.
             - Jeżeli istnieje jakakolwiek szansa na to, by się bronić, to powinniśmy ją wykorzystać – powiedział wreszcie Carlisle. – Prośba o bycie świadkiem nic nas nie kosztuje.
             - Viviene? – Zwrócił moją uwagę William. – Co o tym sądzisz?
            Wszyscy zebrani jak jeden mąż wpatrywali się teraz we mnie. Wóz albo przewóz…
             - Zgadzam się z ojcem – to powiedziawszy pokiwałam głową. – Oto możemy prosić naszych przyjaciół. Ale jeżeli dojdzie do walki, miedzy nami a Volturi…
             - Nie dojdzie do żadnej walki – przerwał mój ukochany dość władczym tonem. – I błagam Vi, nie myśl inaczej – posłał mi uśmiech. – Zatrzymamy tę królewską hałastrę i wyjaśnimy, jaka jest prawda.
             - Mów tak dalej, a twoja siła perswazji może zdziała cuda – rzucił na stronie Emmett.
             - Ona działa cuda, bracie – skwitował William. – Trzeba tylko w to wierzyć.
             - Will ma racje – poparła go Alice. – Będzie dobrze, musi!
             - W takim razie – zakomenderował Edward. – Bierzmy się do roboty, mamy wiele do zrobienia. Trzeba wpierw ustalić plan…
             - Plan jest prosty – odezwał się Carlisle. – Zbieramy sojuszników, tylu ile się da, a potem… cóż… czekamy na pozytywne rozpatrzenie sprawy.
              - Dobrze – dodałam. – W takim razie spotkajmy się jutro z samego rana w Snasa, ustalimy szczegóły i… plan – po czym wtrąciłam jeszcze. – Porozmawiajcie też z Jacobem, czy wilki z rezerwatu nie przyszłyby nam z pomocą – spojrzałam na Jaspera, który ochoczo pokiwał głową, zgadzając się z moim tokiem myślenia. –  Każdy basior byłby na wagę złota.
             - Na pewno pomogą – zapewniła Bella, spoglądając na stojącego w ogrodzie Jake’a z Nessie.
             - Musimy jeszcze z Willem podjąć decyzję, co z będzie z Esmeliss – oznajmiłam rodzinie, przejmując córkę od Rose. – Jej istnienie musi pozostać w tajemnicy, oczywiście będzie chroniona w waszych myślach, ale…
             - Nie może zostać zauważona – dokończył za mnie William.
             - Macie jakiś plan? – zapytał Edward.
             - Dajcie nam się zastanowić – powiedział mój ukochany poważnym tonem. – Ta sytuacja jest… dość nieoczekiwana, owszem mamy kilka opcji, ale musimy każde z Vi przedyskutować – spojrzał na mnie i dodał. – Jutro powiemy wam, co zadecydowaliśmy. Bezpieczeństwo Esmeliss jest dla nas tak samo ważne, jak bezpieczeństwo Nessie.
 - To oczywiste – wtrącił Carlisle i pożegnał nas od razu. – W takim razie widzimy się jutro.

~*~

Do domu w Snasa wpadłam jak burza, mimo, że w mojej głowie panował totalny chaos myśli, postanowiłam na chwilę oddalić się od całej tej chorej sytuacji. Wykąpałam więc, przebrałam i nakarmiłam córeczkę, a następnie przetransportowałam ją do wózka i oddałam pod opiekę Williama. W międzyczasie zrobiłam pranie, rozpakowałam walizki całej naszej trójki, wysprzątałam i wypastowałam pakiet w salonie na kolanach, a także wyprasowałam górę prania. Zabierałam się właśnie za wykładanie rzeczy Lissy ze suszarki, kiedy ktoś zaczął mną szarpać.
 - Vi?! – Podniósł głos William. – Do jasnej cholery, Viviene!
             - Och na Boga, dlaczego krzyczysz?! – Warknęłam na wampira podenerwowana.
             - Bo jak mówię do ciebie normalnym tonem to mnie nie słyszysz – odpowiedział zakładając ręce na piersiach. – Możesz już przestać – wskazał na górę prania. – Od czterech godzin robisz wszystko byle by ze mną nie rozmawiać. Skarbie, nie zachowujesz się normalnie.
             - O czym ty mówisz? – Wtrąciłam ze zdziwieniem, ponieważ naprawdę nie miałam pojęcia, o co chodziło mojemu ukochanemu.
             - Vi, proszę cię – spojrzał na mnie w troskliwy sposób. – Pastowanie wypastowanych podług, zmiana nowiusieńkich zasłon w pokoju dziecinnym, czyszczenie nowej tapicerki w salonie? To nie ty, Vi – stwierdził. 
            Czyżbym przesadziła? – Spytałam samą siebie. Na mojej twarzy zapewne pojawiła się mina zdezorientowania. Spojrzałam na trzymane przeze mnie ubranka Lissy i zaraz odłożyłam je do koszyka z resztą wypranych rzeczy dziecka. 
             - Masz rację, to nie ja – posłałam mu nikły uśmiech. – Po prostu wyłączyłam się. Musiałam – przyznałam. – Zbyt dużo się dziś działo.
             - Wiem skarbie, wiem, ale już wróć do mnie  – przyciągnął mnie William do siebie i mocno przytulił. – Chodź, sprawdzimy co u Esmeliss.
            Nie protestowałam tym razem i dałam się poprowadzić na pierwsze piętro. 

~*~

            Nasza córka spała w najlepsze w swoim łóżeczku, dlatego tylko nakręciliśmy jej ulubioną karuzelę i udaliśmy się do swojej sypialni. 
             - Masz już jakiś plan? Prawda? – Spytałam Williama, kiedy już mogliśmy spokojnie rozmawiać.
             - Mam – odpowiedział od razu. – I jestem pewien, że się z nim zgodzisz, ponieważ bezpieczeństwo Esmeliss powinno być dla nas najważniejsze.
             - Wiem, Will.
             - Nawet ważniejsze, niż Renesmee – wyszczególnił.
             - Chryste – przewróciłam oczami, nad jego dość niedorzecznym stwierdzeniem. – To chyba zrozumiałe, skoro Lissa jest naszym dzieckiem. Nie mniej jednak, obydwie są dla nas ważne. Ness należy do rodziny, a my chronimy naszą rodzinę – zacytowałam ulubiony slogan Esme. – Z resztą nieważne, Edward zrobiłby dla nas dokładnie to samo, ale wracając do meritum…
             - Na czas całej „akcji” musimy Esmeliss zabrać z Snasa, nikt nie może o niej wiedzieć, nawet nasza… rodzinka z Denali – powiedział.
             - No to zrozumiałe – skwitowałam.
             - Dlatego zabierzemy Lissę do Eileenhill…
             - CO?! – Poderwałam się z miejsca automatycznie. – Zwariowałeś? Chcesz ją tam zostawić samą?
             - No przecież nie będzie sama – odpowiedział, jak gdyby nigdy nic. – Jest Claudia, Noel, Eileen i reszta harpiowskich cioć, które będą w stanie zapewnić jej całkowite bezpieczeństwo…
             - O nie, nie, nie mój drogi – rzuciłam już wkurzonym tonem. – Nie zostawię mojego dziecka samego!
             - Ale Vivi…
             - Pojedziesz razem z nią do Eileenhill – wypaliłam nagle. – Będziesz podczas całej akcji z Lissą.
             - CO?! – Teraz młody wampir naskoczył na mnie. – Niby jak ty to sobie wyobrażasz? Jak przez „całą akcje”? – Spytał nakreślając w powietrzu cudzysłów.
             - Normalnie to sobie wyobrażam – odpowiedziałam szczerze. – Jesteś jej ojcem, więc z nią zostaniesz w rezydencji Eileenów, podczas gdy ja pojadę na poszukiwania świadków.
             - Ty pojedziesz? – Zdziwił się bardzo.
             - A kto, przepraszam bardzo? – Stanęłam w bojowej pozie z rękami na biodrach. – Powiedzmy sobie szczerze Will, gdybyśmy mogli pojechalibyśmy razem, ale w tym wypadku jeżeli Lissa może mieć przy sobie choćby jednego z rodziców, nie możemy zrobić inaczej. Poza tym, będę spokojniejsza wiedząc, że jesteś tam z nią.
             - No dobrze, a później, jak już wrócisz? – Ponownie się odezwał. – Zostaniesz z Cullenami?
             - Nie – odparłam po chwili zastanowienia. – Wtedy dołączę do ciebie i Lissy w Eileenhill, ale podamy do oficjalnej wiadomości, że nadal razem poszukujemy kolejnych wampirów – zaczęłam chodzić po pokoju. –  Oczywiście, wrócimy kilka razy do Snasa żeby nie budzić podejrzeń wśród naszych świadków.
             - To wydaje się rozsądne – powiedział po minucie William. – Może się udać.
             - Jednakże na czas konfrontacji z Volturi będziemy musieli zostawić Lissę z harpiami – dodałam jeszcze. – Wielkiej Trójce musimy pokazać się wszyscy, bez wyjątku.
             - Nie martw się, Vi – posłał mi pogodne spojrzenie. – Wierzę, że wszystko będzie dobrze, że załatwimy sprawę z Volturi ugodowo.
             - Miejmy nadzieję, że ta ugoda nie będzie w postaci dożywotniej służby kogokolwiek z nas w Volterze – wtrąciłam. – Chociaż, jeżeli miałabym wybierać śmierć członka rodziny czy służba w ramach zadośćuczynienia, chyba wiesz, co bym wybrała.   
 - Nie dojdzie do tego, zobaczysz – zapewnił raz jeszcze i zaraz zmienił temat. – Lepiej zastanów się, dokąd pojedziesz w poszukiwaniu znajomych. Carlisle mówił, że masz ich podobno całkiem sporo.
 - Trochę ich będzie, ale to i tak za mało – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale masz rację trzeba zrobić kolejny plan działania – posłałam mu uśmiech. – Chodźmy do salonu trzeba w biblioteczce znaleźć mapę Europy, a właściwie Portugalii.

~*~

            Następnego dnia został przedstawiony plan działania wszystkim członkom rodziny. Pokrótce, na poszukiwania świadków wyjeżdżali wszyscy Cullenowie z wyjątkiem Edwarda i Belli oraz Williama, który razem z Esmeliss miał zostać odesłany na czas akcji z Volturi do Eileenhill. Alice i Jasper mieli udać się do Ameryki Południowej i Meksyku, Rosalie i Emmett do Kanady, Stanów i na Alaskę, a ja i Carlisle do Europy, Afryki i Azji.
Ponadto, Quileuci od Jacoba zgodzili się pomóc nam, jednak ich zastępy pojawić się miały w Snasa dopiero za kilka tygodni, ponieważ wcześniej wataha musiała przeorganizować pracę grupy oraz wydelegować posiłki, które miały dołączyć do Blacka. Według  jasno ustalonego planu mieliśmy przekonać wampiry do pomocy, zaprosić ich do Norwegii, gdzie mieli być witani już przez najmłodszy odłam Cullenów – Bellę, Edwarda i Renesmee.
            W ciągu kolejnych trzech dni, zaopatrzeni w pokaźny zapas gotówki, bilety lotnicze i walizki podręczne – ruszyliśmy w świat. Jednak ja zanim oficjalnie przekroczyłam norweską granicę musiałam jeszcze udać się w podróż na północ, by zawieść, a właściwie przeprowadzić Esmeliss i Williama do Eileenhill. 
             - Nienawidzę tego uczucia – powiedziałam smutno do Willa, kiedy trzymałam Lissę po raz ostatni w ramionach przed wyjazdem. – Będę tęsknić bardzo – ucałowałam córeczkę w oba policzki i podałam śpiące dziecko wampirowi. – Kocham was – spojrzałam na ukochanego tęsknym wzrokiem.
             - My ciebie też – odpowiedział i przytulił mnie do siebie. – Będziemy dzwonić codziennie i będziemy robić zdjęcia, obiecuję.
             - Wiem, wiem – odparłam  i zaraz dodałam, żeby całkowicie się nie rozkleić. – Wejdź do środka z Lissą, tutaj jest za zimno.
             - Jesteś strasznie apodyktyczna, wiesz? – Zażartował chłopak, chcąc rozładować napiętą atmosferę.
             - Proszę, Will – ponowiłam, obserwując swojego drzemiącego skarba.
             - Ostatnie buzi i idziemy – oznajmił mój ukochany, po czym przyciągnął mnie blisko i złożył na moich ustać czuły i długi pocałunek. – Kocham cię – szepnął mi do ucha, przytulił jeszcze raz i powolnym krokiem ruszył do rezydencji.
             Obserwowałam jak William znika mi z pola widzenia nie poruszywszy się nawet o milimetr, czułam jakby ktoś wyrywał mi część serca, powoli – kawałek po kawałku. Tęsknota była czymś czego najbardziej w świecie nienawidziłam, zwłaszcza, że rodzaj tej tęsknoty nie był mi nigdy znany, dlatego też nie za bardzo wiedziałam, jak sobie z nią poradzę.
             - Wszystko będzie dobrze – obok mnie zjawiła się Claudia. – Zobaczysz, nim się zorientujesz z powrotem będziesz w Eileenhill.
             - Mam nadzieję, że uda mi się załatwić to w miarę szybko – dodałam. – Opiekuj się nimi, dobrze?
             - Oczywiście – posłała mi piękny uśmiech. – O nic się martwić nie musisz – i wtrąciła jeszcze tym razem poważnie. –  I pamiętaj, że im więcej świadków zdobędziecie, tym większa szansa na zatrzymanie Aro.  
             - Wiem i dziękuję – powiedziałam szczerze. – W takim razie – pożegnałam się. – Do zobaczenia.
             
~*~

Mój samolot do Oslo był dopiero następnego dnia rano, dlatego postanowiłam spędzić tę noc w towarzystwie brata, jego żony i Nessi. Do pustego i cichego Snasa nie chciałam wracać sama, zwłaszcza, że tam każdy kąt przypomniał mi o Esmeliss i Williamie, za którymi już bardzo tęskniłam. Spojrzałam w kierunku ogrodu, gdzie bitwę na śnieżki toczyli ze sobą Jake, Bella, Ness i Seth, a w moim sercu pojawił się smutek i tęsknota.       
 - Vivi? – Spytał znienacka Edward, zachodząc mnie od tyłu. – Dlaczego nic nie mówisz i jesteś taka cicha, to do ciebie nie podobne.
 - Zbyt dużo myśli kłębi się w mojej głowie – odpowiedziałam po chwili. – Powoli czuje, że zaczynam wariować – usiadłam na kanapie i westchnęłam. – Poza tym, smutno mi, że przez dłuższy czas nie zobaczę Lissy. Jest taka malutka…
 - Viviene, wszystko będzie dobrze, naprawdę – przysiadł się obok mnie. – Nie zamartwiaj się na zapas, proszę – objął mnie ramieniem. – William ma rację, myśl pozytywnie.
 - Od kiedy to bezgranicznie słuchasz tego, co on mówi? – Wtrąciłam z ironią. – Ty, Pan Idealny?
- Bo ma chłopak rację i już – powiedział z uśmiechem. – Poza tym, nigdy nie byłem idealny i chyba nigdy nie będę – a zaraz potem dodał już na poważnie. – Myślisz Vivi, że nie zdaje sobie sprawy, że cała ta sytuacja z Renesmee i Volturi nie jest moją winą – wstał i zaczął chodzić po salonie, kontynuując. – Że gdyby nie moja głupkowata chęć popełnienia samobójstwa przed Aro i resztą świętej trójki, wszyscy prawdopodobnie bylibyśmy bezpieczni… A teraz jeszcze wmieszałem to twoją córeczkę…
 - Edwardzie… - próbowałam powiedzieć cokolwiek, jednak brat mi to uniemożliwił.
 - Nie, Viviene – przerwał dość nerwowo. – Dobrze wiem, że to ja nawaliłem na całej linii i niestety muszę z tym żyć. Dlatego też obiecałem sobie, że Volturi będą ostatnią rzeczą jaką w życiu spieprzyłem – to powiedziawszy zbliżył się do mnie i chwycił za dłonie. – Obiecuję ci to, jak obiecałem to Belli. Wyjdziemy z tego cało, bez jakichkolwiek strat. Będziemy bezpieczni.
 - Musimy w to wierzyć z całych sił – przyznałam szczerze, uśmiechając się do brata delikatnie.
 - O której masz jutro samolot? – zapytał.
 - 11.30 – odpowiedziałam zerkając na zegarek.
 - Świetnie – skwitował wampir. – W takim razie wyskoczmy na polowanie, ty i ja, jak za…
 - Starych, dobrych czasów? – Dokończyłam z lekką ironią.
 - Jak za starych, dobrych – powtórzył, przyciągając mnie bliżej siebie. – Czyli?
 - Kto ostatni ten trąba! – Krzyknęłam i wyskoczyłam przez taras pędząc w stronę lasu.

~*~

Trzy tygodnie później,

Cała podróż poszukiwawcza zajęła mi dobre trzy i pół tygodnia, podczas których wędrowałam, biegałam i latałam (dosłownie) po Europie w poszukiwaniu nie tylko swoich znajomych, ale i miałam nadzieję znaleźć inne wampiry, które byłyby skłonne nam pomóc.
Swoje pierwsze kroki skierowałam do Lizbony, gdzie dość szybko udało mi się odnaleźć znajomego druha – wampirzycę Ingrid. Spotkanie po latach wywołało o dziwo wiele wzruszeń, ale i radości. Ingrid uchodziła za miłą i niezwykle odważną kobietę, która ponad wszystko kochała swój kraj i mężczyzn. Była urodzoną wojowniczką o wielkim sercu i harcie ducha. Obdarzona przez wampirzą naturę darem przeczucia przyszłych zdarzeń opanowała przez stulecia do perfekcji i sprawnie wykorzystywała. Ku mojej uciesze, wampirzyca nie tylko zgodziła się zostać świadkiem w naszej sprawie, ale i postanowiła razem ze mną poszukać kolejnych nieśmiertelnych.
            Z Portugali razem z Ingrid udałyśmy się do Saragossy w Hiszpanii, gdzie mieszkały dwie znajome wampirzycy – Jimena i jej partnerka Astoria. Dziewczyny na pierwszy rzut oka wydały mi się bardzo sympatyczne, jednak po dłuższej chwili spędzonej na rozmowie już wiedziałam, że kochają krwawe polowania, urządzając sobie swego rodzaju zawody „rozpruwaczy”. Nie powiedziałam jednak nic negatywnego na ten temat, ponieważ wiedziałam, jak ważny jest każdy przywieziony przeze mnie świadek. Spędziłyśmy razem dwa dni, a potem moje znajome ruszyły na północ, ku Norwegii, gdzie oczekiwać je miał mój brat i bratowa. Ja natomiast ruszyłam w dalszą podróż.
            Kolejnego dnia wieczorem już na terenach Francji, w okolicach Lourdes spotkałam dwóch reprezentantów swojego gatunku – Antoine i Placide. Panowie nie grzeszyli francuską gościnnością, flirtem i doskonałym poczuciem humoru, jednak nie zamierzali pomimo swoich najlepszych chęci opuszczać rodzinnej Francji. Nie zniechęcając się zatem wcale, ruszyłam dalej na wschód – Tuluza, Montpellier, Awinion, Marsylia i wreszcie Cannes, gdzie w samym centrum miasta natknęłam się na wampira-samotnika – Amelię.
Wampirzyca zaintrygowana moim sposobem życia i niesłychanymi wydarzeniami w której uczestniczyli Cullenowie, bez zawahania postanowiła pomóc mojej rodzinie. Kobieta, mimo, że uważała się za Nomadkę nie wyglądała jak typowy przedstawiciel tej grupy społecznej. Elegancko ubrana, pełen makijaż i manicure, ciemne włosy idealnie przystrzyżone i doskonałe maniery, zachowane nawet podczas sączenia przez nas butelki Sauvignon Blanc z roku 1989, całkowicie burzyło obraz klasycznego Nomada.
Amelia od razu mi się spodobała, nie tylko przez to, że miała świetne wyczucie w modzie, ale przede wszystkim dlatego, że pomimo wściekle czerwonych tęczówek, ukrytych za przyciemnianymi okularami, patrzyła na mnie z takim ciepłem i zrozumieniem, jak kiedyś Esme. Biła od niej niezwykła zdolność empatii w stosunku do drugiego człowieka, ponieważ aż chciało się z nią rozmawiać i obdarzyć zaufaniem. Ponadto widać było, że nie raz została doświadczona przez los i chciała walczyć o swoje szczęście do samego końca. Z tego co zdradziła mi, urodziła się i dorastała na Słowacji, później wyjechała do Francji, gdzie została guwernantką, wyszła za mąż, urodziła czwórkę dzieci i jak sama zabawnie stwierdziła „przeszła” na wampiryzm. Dzień później pożegnałyśmy się, by za tydzień lub dwa ponownie spotkać się już w Snasa. Wcześniej jednak Amelia poleciła mi odwiedzić jeszcze kilka adresów we Francji, gdzie mogłabym zdobyć sojuszników.
Następne trzy dni zajęła mi podróż zgodnie ze wskazówkami wampirzycy – Nicea, Lyon i Paryż, jednak nie natknęłam się na nikogo wartego uwagi, dlatego też skierowałam się na lotnisko i kupiłam bilet do Sofii. Kolejnym przystankiem w mojej podróży był bowiem Sozopol w Bułgarii, gdzie udałam się do znajomych Stefano i Damona – Daniela i Roberta – braci w tym samym wieku co Salvatorowie i o podobnej historii życiowej.
Wampiry odnalazłam bez jakichkolwiek problemów, zwłaszcza, że czekali na mnie dzięki uprzejmości Stefano, który uprzedził ich o moim przybyciu. Panowie wyglądający prawie identycznie z tą różnicą, że Daniel był blondynem o kręconych włosach, a Robert brunetem nie odróżniało od siebie na pierwszy rzut oka nic innego. Obydwoje weseli z poczuciem humoru i cudownym optymizmem bez zająknięcia zgodzili się poświadczyć w naszej sprawie. A kiedy dowiedzieli się, że Salvatorowie również wezmą udział w akcji z Volturi, byli gotowi rzucić wszystko i od razu przylecieć do Snasa. 
Kolejnym przystankiem w mojej podróży miała być Turcja, jednak z informacji zdobytych przez moich nowych znajomych Bułgarów, tamtejsze wampiry nie były skłonne do pomocy czy jakiegokolwiek świadkowania, ponieważ podobnie jak wampiry w Rumunii czy Bułgarii były pod stałym nadzorem Włoch. Dlatego też, nie chcą się narazić nikomu, ani tym bardziej wzbudzić zainteresowanie Volturi, postanowiłam ruszyć do Izraela, gdzie według planu miałam spotkać się z Carlisle i wampirem, który podobnie jak my stronił od ludzkiej krwi.
Wylądowałam już o zmierzchu w Jerozolimie, dzięki czemu nie musiałam się martwić o iskrzącą się w słońcu wampirzą skórę i ruszyłam na wskazane przez Cullena miejsce. Tam czekał na mnie niestety tylko Samuel – wysoki, dobrze zbudowany wampir o miłym bursztynowym spojrzeniu i czarującym uśmiechu. Ojcu niestety nie udało się złapać samolotu w porę i mógł dołączyć do nas dopiero następnego dnia. Niemniej jednak, wampir okazał się bardzo przyjazny i chętny do pomocy, a ponieważ już od jakiegoś czasu nie podobała mu się polityka rządzącej wampirzej rodziny królewskiej, postanowił zrobić coś dla dobra ogółu. Spędziłam jeszcze kilka godzin w towarzystwie Samuela, kiedy to czekając na Carlisle chłopak postanowił pokazać mi Jerozolimę z wampirzego punktu widzenia. Musiałam przyznać, że było warto choć na chwilę oderwać się od głównego celu mojej podróży, miasto – jego położenie, architektura i historia sprawiło wrażenie, jakby czas zatrzymał je w miejscu, tysiące lat wstecz. Jedno było pewne, za dnia widok Jerozolimy musiał być powalający, zwłaszcza, gdy wyobraziłam sobie iskrzącą się na słońcu złotą Kopułę na Skale na tle panoramy miasta.
Z ojcem widziałam się tylko przez chwilę, ponieważ lada chwila musiałam ruszyć w dalszą drogę. Wymieniliśmy jedynie kilka zdań na temat, ile wampirów udało się nam pozyskać, gdzie udajemy się w dalszą podróż i kiedy wreszcie spotkamy się w domu. Nasze spotkanie musiałam przyznać dodało mi energii do działania, bowiem wiedziałam, że tak samo on, jak i ja tęsknimy za rodziną, ale w związku z tym, że mieliśmy najwięcej wampirzych kontaktów, to od nas zależało w tym wypadku najwięcej. Musieliśmy się poświęcić dla dobra rodziny. Carlisle został jeszcze jeden dzień w Jerozolimie z Samuelem, by przekonać kolejnego wampira do świadkowania, po czym miał ruszyć do Egiptu i spotkać się ze starym druhem – Amunem.
Kilka godzin później byłam już w drodze na lotnisko w Tel Awiwie, gdzie moim kolejnym przystankiem w podróży miał być Bangkok. Mimo, że od mojej wizyty w tamtym mieście minęły ponad dwie dekady, nadal miałam nadzieję, że odnajdę tam swoich znajomych, a jeśli nie swoich to pozyskam nowych. Bangkok bowiem był tak samo popularny w naszym wampirzym świecie, co w ludzkim Las Vegas, gdzie liczba ludzi i wampirów była porównywalna. Zaraz po przylocie zatrzymałam się w hotelu przy lotnisku, zmieniłam garderobę na bardziej odważniejszą i zrobiłam ostrzejszy makijaż. Musiałam wpasować się w tutejsze wampirze towarzystwo, w przeciwnym wypadku mogli mi nie tylko nie zaufać, ale i mogłabym wydać się im „podejrzanym” towarzystwem. Zatem odziana w seksowną skórzaną sukienkę przed kolano, ramoneskę z ćwiekami, muszkieterki i krwistoczerwone usta, ruszyłam w miasto, które nigdy tak naprawdę nie sypia.
Kiedy wysiadałam z taksówki nagle rozdzwonił się mój telefon, zdziwiona nieznajomością numeru odebrałam.
 - Halo? – Zaczęłam niepewnie.
 - Viviene Cullen? – Odezwał się damski, słowiczy sopran po drugiej stronie.
 - Tak, to ja – odpowiedziałam. – A z kim mam przyjemność rozmawiać?
 - Mam na imię Lieke – przedstawiła się. – Jestem przyjaciółką Sofii…
 - Sofii? – Zdziwiłam się i zaraz zaczęłam się zastanawiać, czy nie poznałam już jakieś dziewczyny o tym imieniu. – Jakiej…
 - Dostałam twój numer telefonu od Amelii, może tak będzie prościej – wyjaśniła szybko. – W każdym razie, jeśli będziesz w Bangkoku…
 - Aktualnie jestem w Bangkoku – wtrąciłam i przy okazji obejrzałam się dookoła, stałam na środku chodnika trącana przez tabuny ludzi, więc czym prędzej stanęłam z boku.
 - Świetnie – ucieszyła się i zaraz przeszła do konkretów. – Znam jedną osobę, która będzie mogła pomóc twojej rodzinie.
 - Naprawdę? – Mój głos podskoczył o oktawę wyżej.
 - Pewnie – odpowiedziała. – Soraya to pokojowa dusza, dla równowagi yin&yang w przyrodzie zrobi wszystko.
 - Okej, w takim razie zamieniam się w słuch, bo nie mam zbyt wiele czasu –powiedziałam i ruszyłam w kierunku o którym mówiła wampirzyca.
 - Łatwo ją odnajdziesz ją w tłumie, ponieważ ma włosy, cerę i kiecki białe jak śnieg, więc wygląda czasami – zaśmiała się wampirzyca. – Trochę jak królowa śniegu i lodu.
 - Dziękuję ci bardzo – przyznałam.
 - Nie ma za co tak naprawdę – dodała. – Ja podałam ci wskazówkę, teraz od ciebie tak naprawdę zależy czy Soraya ci pomoże. Jak wspomniałam jest chętna do pomocy, ale problem polega na tym, że musisz jej zaimponować i zdobyć jej zaufanie, a to nie często się zdarza.
 - Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni, czyż nie? – Spytałam z pewnością.
Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam anielski chichot.
 - Powodzenia i do zobaczenia Viviene – powiedziała chwilę później.
Rozłączyłam się i pokręciłam głową z niedowierzaniem, a zaraz potem włączyłam się ponownie do tłumu przechodniów, zmierzając do jednego z miejscowych pubów, które było królestwem wampirów z całego świata. Kiedy dotarłam na miejsce i spojrzałam na szyld ‘miejscówki” rzuciłam pod nosem bardzo zadowolona z siebie:
 - Nie ma jak w domu, co nie Josh.

„Człowiek wędruje po świecie w poszukiwaniu tego,
czego mu trzeba i wraca do domu, by tutaj to znaleźć”
- George Moore


*- informacja z Twilight Wiki, ja sobie tego nie wymyśliłam ;)