Skupiłam
się na prośbie ukochanego, jednak nawet tak prosta czynność, jak oddychanie
przychodziło mi z trudem. Nadal byłam w szoku po tym, co zobaczyłam w wizji
Alice. Dantejskie sceny z udziałem moich najbliższych całkowicie wyprowadziły
mnie z równowagi. William przytulił mnie do siebie i posadził na kanapie, nie
wypuszczając z objęć.
Boże! – krzyczały moje myśli. – To nie może być prawda, to nie może się spełnić!
- Po nas? – Spytała Bella przerażonym głosem,
patrząc to na swojego męża, to na Emmetta i Rose. – Jak to "po nas"?!
Co to znaczy?! – Jej słowiczy sopran podskoczył o oktawę wyżej.
- Volturi?! – Zabrał głos najstarszy wampir. –
Niby dlaczego? Nic z tego nie rozumiem – dodał kręcąc głową.
- Przybywają by wykonać wyrok, razem ze
świadkami, żonami i całą strażą – oznajmił nam Edward grobowym tonem. – Uważają
Renesmee za nieśmiertelne dziecko.
- Nieśmiertelne dziecko? Serio? – Powtórzył
William z zawoalowanym sarkazmem, by zaraz dodać. – Przecież ona nie wygląda na
nieśmiertelne dziecko – wskazał w kierunku bawiącej się na zewnątrz
dziewczynki.
- To prawda – poparła mojego ukochanego
Isabella, wpatrując się w córkę. – Rośnie, bije jej serce, zmienia się z dnia
na dzień!
- My to wiemy, Williamie – wtrąciła Alice
smutno, kurczowo trzymając się ramienia Jaspera. – Oni jednak nie. Nie będą
chcieli słuchać, przyjdą po prostu nas ukarać.
- A skąd oni w ogóle wiedzą o Renesmee? –
Odezwałam się głosem zupełnie do mnie nie podobnym.
- Irina – tym razem wyjaśnił Emmett. - Gdy was
nie było odwiedziła nas, a właściwie – podrapał się po głowie, chcąc ukryć
zażenowanie. – Zobaczyła tylko Nessie na spacerze ze mną, Rose i Jacobem.
Spojrzała na nas i uciekła, gdzie pieprz rośnie.
- Nie mogliście jej zatrzymać? – Spytała z
przyganą Bella.
- Nie zdążyliśmy – powiedział zrezygnowany Em.
– A uwierz, bardzo się starałem.
- Naprawdę, Irina? – Spytał Will z szokiem w
głosie. – Doniosła na nas? Na swoją rodzinę? Ale dlaczego?
- No właśnie, dlaczego? – warknęłam. – Czyżby
chciała zemścić się za to, że zaprosiłeś Edwardzie wilki na wesele? – a zaraz
dodałam. – Nie no, to nie ma zupełnie sensu… Nie mogłaby…
- Matka Iriny, Kate i Tanyi stworzyła
nieśmiertelne dziecko wiele lat temu i została skazana za to na śmierć przez
Volturi – odezwał się nagle Carlisle. – Prawdopodobnie, dlatego poinformowała
Aro.
- Nie wiedziałam o tym – powiedziałam i zwróciłam się do reszty
Cullenów. – A wy?
- Nie – odpowiedzieli wszyscy zgodnie poza moim biologicznym bratem.
Edwardzie?
– Zwróciłam się do niego w myślach.
Tanya
kiedyś wspomniała o tym, straszne dzieje – odpowiedział od razu.
- To była wielka tragedia dla klanu Denali – zaczął nasz ojciec ze
smutkiem. – Sasha* – biologiczna matka Tanyi – wbrew naszemu prawu przemieniła
trzyletniego chłopca w wampira – Carlisle podążył wzrokiem po nas wszystkich,
widząc, że słuchamy z zapartym tchem kontynuował. – To były bardzo niespokojne
czasy dla wampirów – rebelie, zamachy i okres nieśmiertelnych dzieci. Volturi
dwoili się i troili by jak najszybciej zapanować nad chaosem, który z dnia na
dzień stawał się coraz bardziej niebezpieczny dla tajemnicy istnienia naszego
gatunku. Jak możecie się spodziewać Volturi odnaleźli Sashę i jej nowego
podopiecznego i ukarali ich – odebrali im życie na oczach Tanyi, Kate i Iriny.
- Dziewczynom darowano życie, ponieważ nic nie
wiedziały o tym, że ich matka stworzyła nieśmiertelne dziecko – dodał Edward. –
W związku z tymi wydarzeniami, klan Denali bezkrytycznie poprzysiągł sobie
przestrzeganie wampirzego prawa.
- No to już znamy jej motyw – rzucił William.
- A co ona tutaj w ogóle robiła? – Zabrał głos
Jasper po chwili.
- Kontaktowaliśmy się z klanem Denali zaraz po
niedoszłym spotkaniu z Iriną – powiedział Emmett. – Kate powiedziała nam, że
Irina chciała się z nami pogodzić i przeprosić za swoje zachowanie na weselu.
- Nie wierzę, że to zrobiła – pokręciłam głową
z niedowierzaniem. – Po prostu, to nie mieści się w głowie – ukryłam twarz w
dłoniach.
- Vivi, tylko spokojnie – odezwał się Edward w
moim kierunku.
- Spokojnie!? – Krzyknęłam zrywając się z
kanapy, jak oparzona. – Jak mogę być spokojna, skoro właśnie dowiedziałam się o
wyroku śmierci na swoją rodzinę – warknęłam w jego stronę.
- To wizja – sprecyzowała hardo Alice. –
Tylko… wizja.
Dobrze wiesz Edwardzie, że Aro nie odpuści – ponownie
zwróciłam się do brata w myślach. – Widziałam
to w jego oczach – żądzę, pragnienie, chęć posiadania ponad wszystko! Prędzej
czy później będzie chciał nas zwerbować w swoje szeregi, zwłaszcza mnie i
Alice!
Zrobię
wszystko, by ta przepowiednia nigdy się nie spełniła –
opowiedział mi.
- Jeszcze nic nie jest przesądzone – wtrącił
William, próbując mnie uspokoić.
- Przecież Volturi nie przybywają tutaj by
pertraktować, tylko by wykonać wyrok – oznajmiłam młodemu wampirowi. – To
jasne, dlaczego potrzebują aż takiej widowni.
- Nie – odezwał się tym razem Edward z nie
małym podekscytowaniem. – Nie tym razem Viviene, zbierzemy własnych świadków,
którzy potwierdzą, że Renesmee nie jest nieśmiertelnym dzieckiem, to powinno
ich zatrzymać, chociażby na chwilę – spojrzał z nadzieją w oczach na
najstarszego wampira w rodzinie, a zaraz potem na mnie. – Carlisle, masz mnóstwo
znajomych i ty – Viviene…
- Nie poproszę ich, żeby walczyli – przerwał
blondyn swojemu synowi.
- Carlisle ma racje – dodałam nadal
podminowana. – Wybij sobie to z głowy, że narażę ich…
- Nie będą walczyć – sprecyzował mój brat. –
Poprosimy ich jedynie o świadectwo, o potwierdzenie prawdy, że moja córka to w
połowie człowiek w połowie wampir.
Zerknęłam na ojca, który usilnie przyglądał
się Edwardowi. Wiedziałam, że właśnie analizował wszystko po stokroć w swojej
głowie, a właściwie plan wampira. Ponownie mój wzrok skierowałam ku mojemu
starszemu bratu.
- Jeżeli istnieje jakakolwiek szansa na to, by
się bronić, to powinniśmy ją wykorzystać – powiedział wreszcie Carlisle. –
Prośba o bycie świadkiem nic nas nie kosztuje.
- Viviene? – Zwrócił moją uwagę William. – Co
o tym sądzisz?
Wszyscy zebrani jak jeden mąż
wpatrywali się teraz we mnie. Wóz albo
przewóz…
- Zgadzam się z ojcem – to powiedziawszy
pokiwałam głową. – Oto możemy prosić naszych przyjaciół. Ale jeżeli dojdzie do
walki, miedzy nami a Volturi…
- Nie dojdzie do żadnej walki – przerwał mój
ukochany dość władczym tonem. – I błagam Vi, nie myśl inaczej – posłał mi
uśmiech. – Zatrzymamy tę królewską hałastrę i wyjaśnimy, jaka jest prawda.
- Mów tak dalej, a twoja siła perswazji może
zdziała cuda – rzucił na stronie Emmett.
- Ona działa cuda, bracie – skwitował William.
– Trzeba tylko w to wierzyć.
- Will ma racje – poparła go Alice. – Będzie
dobrze, musi!
- W takim razie – zakomenderował Edward. –
Bierzmy się do roboty, mamy wiele do zrobienia. Trzeba wpierw ustalić plan…
- Plan jest prosty – odezwał się Carlisle. –
Zbieramy sojuszników, tylu ile się da, a potem… cóż… czekamy na pozytywne
rozpatrzenie sprawy.
- Dobrze – dodałam. – W takim razie spotkajmy się jutro z samego rana w
Snasa, ustalimy szczegóły i… plan – po czym wtrąciłam jeszcze. – Porozmawiajcie
też z Jacobem, czy wilki z rezerwatu nie przyszłyby nam z pomocą – spojrzałam
na Jaspera, który ochoczo pokiwał głową, zgadzając się z moim tokiem myślenia.
– Każdy basior byłby na wagę złota.
- Na pewno pomogą – zapewniła Bella,
spoglądając na stojącego w ogrodzie Jake’a z Nessie.
- Musimy jeszcze z Willem podjąć decyzję, co z
będzie z Esmeliss – oznajmiłam rodzinie, przejmując córkę od Rose. – Jej
istnienie musi pozostać w tajemnicy, oczywiście będzie chroniona w waszych
myślach, ale…
- Nie może zostać zauważona – dokończył za
mnie William.
- Macie jakiś plan? – zapytał Edward.
- Dajcie nam się zastanowić – powiedział mój
ukochany poważnym tonem. – Ta sytuacja jest… dość nieoczekiwana, owszem mamy
kilka opcji, ale musimy każde z Vi przedyskutować – spojrzał na mnie i dodał. –
Jutro powiemy wam, co zadecydowaliśmy. Bezpieczeństwo Esmeliss jest dla nas tak
samo ważne, jak bezpieczeństwo Nessie.
- To oczywiste – wtrącił Carlisle i pożegnał
nas od razu. – W takim razie widzimy się jutro.
~*~
Do
domu w Snasa wpadłam jak burza, mimo, że w mojej głowie panował totalny chaos
myśli, postanowiłam na chwilę oddalić się od całej tej chorej sytuacji.
Wykąpałam więc, przebrałam i nakarmiłam córeczkę, a następnie
przetransportowałam ją do wózka i oddałam pod opiekę Williama. W międzyczasie
zrobiłam pranie, rozpakowałam walizki całej naszej trójki, wysprzątałam i
wypastowałam pakiet w salonie na kolanach, a także wyprasowałam górę prania.
Zabierałam się właśnie za wykładanie rzeczy Lissy ze suszarki, kiedy ktoś
zaczął mną szarpać.
- Vi?! – Podniósł głos William. – Do jasnej
cholery, Viviene!
- Och na Boga, dlaczego krzyczysz?! –
Warknęłam na wampira podenerwowana.
- Bo jak mówię do ciebie normalnym tonem to
mnie nie słyszysz – odpowiedział zakładając ręce na piersiach. – Możesz już
przestać – wskazał na górę prania. – Od czterech godzin robisz wszystko byle by
ze mną nie rozmawiać. Skarbie, nie zachowujesz się normalnie.
- O czym ty mówisz? – Wtrąciłam ze
zdziwieniem, ponieważ naprawdę nie miałam pojęcia, o co chodziło mojemu
ukochanemu.
- Vi, proszę cię – spojrzał na mnie w
troskliwy sposób. – Pastowanie wypastowanych podług, zmiana nowiusieńkich
zasłon w pokoju dziecinnym, czyszczenie nowej tapicerki w salonie? To nie ty,
Vi – stwierdził.
Czyżbym
przesadziła? – Spytałam samą siebie. Na mojej twarzy zapewne pojawiła się
mina zdezorientowania. Spojrzałam na trzymane przeze mnie ubranka Lissy i zaraz
odłożyłam je do koszyka z resztą wypranych rzeczy dziecka.
- Masz rację, to nie ja – posłałam mu nikły
uśmiech. – Po prostu wyłączyłam się. Musiałam – przyznałam. – Zbyt dużo się
dziś działo.
- Wiem skarbie, wiem, ale już wróć do
mnie – przyciągnął mnie William do
siebie i mocno przytulił. – Chodź, sprawdzimy co u Esmeliss.
Nie protestowałam tym razem i dałam
się poprowadzić na pierwsze piętro.
~*~
Nasza córka spała w najlepsze w
swoim łóżeczku, dlatego tylko nakręciliśmy jej ulubioną karuzelę i udaliśmy się
do swojej sypialni.
- Masz już jakiś plan? Prawda? – Spytałam
Williama, kiedy już mogliśmy spokojnie rozmawiać.
- Mam – odpowiedział od razu. – I jestem
pewien, że się z nim zgodzisz, ponieważ bezpieczeństwo Esmeliss powinno być dla
nas najważniejsze.
- Wiem, Will.
- Nawet ważniejsze, niż Renesmee –
wyszczególnił.
- Chryste – przewróciłam oczami, nad jego dość
niedorzecznym stwierdzeniem. – To chyba zrozumiałe, skoro Lissa jest naszym
dzieckiem. Nie mniej jednak, obydwie są dla nas ważne. Ness należy do rodziny,
a my chronimy naszą rodzinę – zacytowałam ulubiony slogan Esme. – Z resztą
nieważne, Edward zrobiłby dla nas dokładnie to samo, ale wracając do meritum…
- Na czas całej „akcji” musimy Esmeliss zabrać
z Snasa, nikt nie może o niej wiedzieć, nawet nasza… rodzinka z Denali –
powiedział.
- No to zrozumiałe – skwitowałam.
- Dlatego zabierzemy Lissę do Eileenhill…
- CO?! – Poderwałam się z miejsca
automatycznie. – Zwariowałeś? Chcesz ją tam zostawić samą?
- No przecież nie będzie sama – odpowiedział,
jak gdyby nigdy nic. – Jest Claudia, Noel, Eileen i reszta harpiowskich cioć,
które będą w stanie zapewnić jej całkowite bezpieczeństwo…
- O nie, nie, nie mój drogi – rzuciłam już
wkurzonym tonem. – Nie zostawię mojego dziecka samego!
- Ale Vivi…
- Pojedziesz razem z nią do Eileenhill –
wypaliłam nagle. – Będziesz podczas całej akcji z Lissą.
- CO?! – Teraz młody wampir naskoczył na mnie.
– Niby jak ty to sobie wyobrażasz? Jak przez „całą akcje”? – Spytał nakreślając
w powietrzu cudzysłów.
- Normalnie to sobie wyobrażam –
odpowiedziałam szczerze. – Jesteś jej ojcem, więc z nią zostaniesz w rezydencji
Eileenów, podczas gdy ja pojadę na poszukiwania świadków.
- Ty pojedziesz? – Zdziwił się bardzo.
- A kto, przepraszam bardzo? – Stanęłam w
bojowej pozie z rękami na biodrach. – Powiedzmy sobie szczerze Will, gdybyśmy
mogli pojechalibyśmy razem, ale w tym wypadku jeżeli Lissa może mieć przy sobie
choćby jednego z rodziców, nie możemy zrobić inaczej. Poza tym, będę
spokojniejsza wiedząc, że jesteś tam z nią.
- No dobrze, a później, jak już wrócisz? –
Ponownie się odezwał. – Zostaniesz z Cullenami?
- Nie – odparłam po chwili zastanowienia. –
Wtedy dołączę do ciebie i Lissy w Eileenhill, ale podamy do oficjalnej
wiadomości, że nadal razem poszukujemy kolejnych wampirów – zaczęłam chodzić po
pokoju. – Oczywiście, wrócimy kilka razy
do Snasa żeby nie budzić podejrzeń wśród naszych świadków.
- To wydaje się rozsądne – powiedział po
minucie William. – Może się udać.
- Jednakże na czas konfrontacji z Volturi
będziemy musieli zostawić Lissę z harpiami – dodałam jeszcze. – Wielkiej Trójce
musimy pokazać się wszyscy, bez wyjątku.
- Nie martw się, Vi – posłał mi pogodne
spojrzenie. – Wierzę, że wszystko będzie dobrze, że załatwimy sprawę z Volturi
ugodowo.
- Miejmy nadzieję, że ta ugoda nie będzie w
postaci dożywotniej służby kogokolwiek z nas w Volterze – wtrąciłam. – Chociaż,
jeżeli miałabym wybierać śmierć członka rodziny czy służba w ramach
zadośćuczynienia, chyba wiesz, co bym wybrała.
- Nie dojdzie do tego, zobaczysz – zapewnił
raz jeszcze i zaraz zmienił temat. – Lepiej zastanów się, dokąd pojedziesz w
poszukiwaniu znajomych. Carlisle mówił, że masz ich podobno całkiem sporo.
- Trochę ich będzie, ale to i tak za mało –
odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – Ale masz rację trzeba zrobić kolejny plan
działania – posłałam mu uśmiech. – Chodźmy do salonu trzeba w biblioteczce
znaleźć mapę Europy, a właściwie Portugalii.
~*~
Następnego dnia został przedstawiony
plan działania wszystkim członkom rodziny. Pokrótce, na poszukiwania świadków
wyjeżdżali wszyscy Cullenowie z wyjątkiem Edwarda i Belli oraz Williama, który
razem z Esmeliss miał zostać odesłany na czas akcji z Volturi do Eileenhill.
Alice i Jasper mieli udać się do Ameryki Południowej i Meksyku, Rosalie i
Emmett do Kanady, Stanów i na Alaskę, a ja i Carlisle do Europy, Afryki i Azji.
Ponadto,
Quileuci od Jacoba zgodzili się pomóc nam, jednak ich zastępy pojawić się miały
w Snasa dopiero za kilka tygodni, ponieważ wcześniej wataha musiała
przeorganizować pracę grupy oraz wydelegować posiłki, które miały dołączyć do
Blacka. Według jasno ustalonego planu
mieliśmy przekonać wampiry do pomocy, zaprosić ich do Norwegii, gdzie mieli być
witani już przez najmłodszy odłam Cullenów – Bellę, Edwarda i Renesmee.
W ciągu kolejnych trzech dni,
zaopatrzeni w pokaźny zapas gotówki, bilety lotnicze i walizki podręczne –
ruszyliśmy w świat. Jednak ja zanim oficjalnie przekroczyłam norweską granicę
musiałam jeszcze udać się w podróż na północ, by zawieść, a właściwie
przeprowadzić Esmeliss i Williama do Eileenhill.
- Nienawidzę tego uczucia – powiedziałam
smutno do Willa, kiedy trzymałam Lissę po raz ostatni w ramionach przed
wyjazdem. – Będę tęsknić bardzo – ucałowałam córeczkę w oba policzki i podałam
śpiące dziecko wampirowi. – Kocham was – spojrzałam na ukochanego tęsknym
wzrokiem.
- My ciebie też – odpowiedział i przytulił
mnie do siebie. – Będziemy dzwonić codziennie i będziemy robić zdjęcia,
obiecuję.
- Wiem, wiem – odparłam i zaraz dodałam, żeby całkowicie się nie
rozkleić. – Wejdź do środka z Lissą, tutaj jest za zimno.
- Jesteś strasznie apodyktyczna, wiesz? –
Zażartował chłopak, chcąc rozładować napiętą atmosferę.
- Proszę, Will – ponowiłam, obserwując swojego
drzemiącego skarba.
- Ostatnie buzi i idziemy – oznajmił mój
ukochany, po czym przyciągnął mnie blisko i złożył na moich ustać czuły i długi
pocałunek. – Kocham cię – szepnął mi do ucha, przytulił jeszcze raz i powolnym
krokiem ruszył do rezydencji.
Obserwowałam jak William znika mi z pola
widzenia nie poruszywszy się nawet o milimetr, czułam jakby ktoś wyrywał mi
część serca, powoli – kawałek po kawałku. Tęsknota była czymś czego najbardziej
w świecie nienawidziłam, zwłaszcza, że rodzaj tej tęsknoty nie był mi nigdy
znany, dlatego też nie za bardzo wiedziałam, jak sobie z nią poradzę.
- Wszystko będzie dobrze – obok mnie zjawiła
się Claudia. – Zobaczysz, nim się zorientujesz z powrotem będziesz w
Eileenhill.
- Mam nadzieję, że uda mi się załatwić to w
miarę szybko – dodałam. – Opiekuj się nimi, dobrze?
- Oczywiście – posłała mi piękny uśmiech. – O nic
się martwić nie musisz – i wtrąciła jeszcze tym razem poważnie. – I pamiętaj, że im więcej świadków zdobędziecie,
tym większa szansa na zatrzymanie Aro.
- Wiem i dziękuję – powiedziałam szczerze. – W
takim razie – pożegnałam się. – Do zobaczenia.
~*~
Mój
samolot do Oslo był dopiero następnego dnia rano, dlatego postanowiłam spędzić
tę noc w towarzystwie brata, jego żony i Nessi. Do pustego i cichego Snasa nie
chciałam wracać sama, zwłaszcza, że tam każdy kąt przypomniał mi o Esmeliss i
Williamie, za którymi już bardzo tęskniłam. Spojrzałam w kierunku ogrodu, gdzie
bitwę na śnieżki toczyli ze sobą Jake, Bella, Ness i Seth, a w moim sercu
pojawił się smutek i tęsknota.
- Vivi? – Spytał znienacka Edward, zachodząc
mnie od tyłu. – Dlaczego nic nie mówisz i jesteś taka cicha, to do ciebie nie
podobne.
- Zbyt dużo myśli kłębi się w mojej głowie –
odpowiedziałam po chwili. – Powoli czuje, że zaczynam wariować – usiadłam na
kanapie i westchnęłam. – Poza tym, smutno mi, że przez dłuższy czas nie zobaczę
Lissy. Jest taka malutka…
- Viviene, wszystko będzie dobrze, naprawdę –
przysiadł się obok mnie. – Nie zamartwiaj się na zapas, proszę – objął mnie
ramieniem. – William ma rację, myśl pozytywnie.
- Od kiedy to bezgranicznie słuchasz tego, co
on mówi? – Wtrąciłam z ironią. – Ty, Pan
Idealny?
-
Bo ma chłopak rację i już – powiedział z uśmiechem. – Poza tym, nigdy nie byłem
idealny i chyba nigdy nie będę – a zaraz potem dodał już na poważnie. – Myślisz
Vivi, że nie zdaje sobie sprawy, że cała ta sytuacja z Renesmee i Volturi nie
jest moją winą – wstał i zaczął chodzić po salonie, kontynuując. – Że gdyby nie
moja głupkowata chęć popełnienia samobójstwa przed Aro i resztą świętej trójki,
wszyscy prawdopodobnie bylibyśmy bezpieczni… A teraz jeszcze wmieszałem to twoją
córeczkę…
- Edwardzie… - próbowałam powiedzieć
cokolwiek, jednak brat mi to uniemożliwił.
- Nie, Viviene – przerwał dość nerwowo. –
Dobrze wiem, że to ja nawaliłem na całej linii i niestety muszę z tym żyć.
Dlatego też obiecałem sobie, że Volturi będą ostatnią rzeczą jaką w życiu
spieprzyłem – to powiedziawszy zbliżył się do mnie i chwycił za dłonie. –
Obiecuję ci to, jak obiecałem to Belli. Wyjdziemy z tego cało, bez
jakichkolwiek strat. Będziemy bezpieczni.
- Musimy w to wierzyć z całych sił – przyznałam
szczerze, uśmiechając się do brata delikatnie.
- O której masz jutro samolot? – zapytał.
- 11.30 – odpowiedziałam zerkając na zegarek.
- Świetnie – skwitował wampir. – W takim razie
wyskoczmy na polowanie, ty i ja, jak za…
- Starych, dobrych czasów? – Dokończyłam z
lekką ironią.
- Jak za starych, dobrych – powtórzył,
przyciągając mnie bliżej siebie. – Czyli?
- Kto ostatni ten trąba! – Krzyknęłam i
wyskoczyłam przez taras pędząc w stronę lasu.
~*~
Trzy tygodnie później,
Cała
podróż poszukiwawcza zajęła mi dobre trzy i pół tygodnia, podczas których
wędrowałam, biegałam i latałam (dosłownie) po Europie w poszukiwaniu nie tylko
swoich znajomych, ale i miałam nadzieję znaleźć inne wampiry, które byłyby
skłonne nam pomóc.
Swoje
pierwsze kroki skierowałam do Lizbony, gdzie dość szybko udało mi się odnaleźć
znajomego druha – wampirzycę Ingrid. Spotkanie po latach wywołało o dziwo wiele
wzruszeń, ale i radości. Ingrid uchodziła za miłą i niezwykle odważną kobietę,
która ponad wszystko kochała swój kraj i mężczyzn. Była urodzoną wojowniczką o
wielkim sercu i harcie ducha. Obdarzona przez wampirzą naturę darem przeczucia
przyszłych zdarzeń opanowała przez stulecia do perfekcji i sprawnie
wykorzystywała. Ku mojej uciesze, wampirzyca nie tylko zgodziła się zostać
świadkiem w naszej sprawie, ale i postanowiła razem ze mną poszukać kolejnych
nieśmiertelnych.
Z Portugali razem z Ingrid udałyśmy
się do Saragossy w Hiszpanii, gdzie mieszkały dwie znajome wampirzycy – Jimena
i jej partnerka Astoria. Dziewczyny na pierwszy rzut oka wydały mi się bardzo
sympatyczne, jednak po dłuższej chwili spędzonej na rozmowie już wiedziałam, że
kochają krwawe polowania, urządzając sobie swego rodzaju zawody „rozpruwaczy”.
Nie powiedziałam jednak nic negatywnego na ten temat, ponieważ wiedziałam, jak
ważny jest każdy przywieziony przeze mnie świadek. Spędziłyśmy razem dwa dni, a
potem moje znajome ruszyły na północ, ku Norwegii, gdzie oczekiwać je miał mój
brat i bratowa. Ja natomiast ruszyłam w dalszą podróż.
Kolejnego dnia wieczorem już na
terenach Francji, w okolicach Lourdes spotkałam dwóch reprezentantów swojego
gatunku – Antoine i Placide. Panowie nie grzeszyli francuską gościnnością,
flirtem i doskonałym poczuciem humoru, jednak nie zamierzali pomimo swoich
najlepszych chęci opuszczać rodzinnej Francji. Nie zniechęcając się zatem
wcale, ruszyłam dalej na wschód – Tuluza, Montpellier, Awinion, Marsylia i
wreszcie Cannes, gdzie w samym centrum miasta natknęłam się na
wampira-samotnika – Amelię.
Wampirzyca
zaintrygowana moim sposobem życia i niesłychanymi wydarzeniami w której
uczestniczyli Cullenowie, bez zawahania postanowiła pomóc mojej rodzinie.
Kobieta, mimo, że uważała się za Nomadkę nie wyglądała jak typowy
przedstawiciel tej grupy społecznej. Elegancko ubrana, pełen makijaż i
manicure, ciemne włosy idealnie przystrzyżone i doskonałe maniery, zachowane
nawet podczas sączenia przez nas butelki Sauvignon Blanc z roku 1989,
całkowicie burzyło obraz klasycznego Nomada.
Amelia
od razu mi się spodobała, nie tylko przez to, że miała świetne wyczucie w
modzie, ale przede wszystkim dlatego, że pomimo wściekle czerwonych tęczówek,
ukrytych za przyciemnianymi okularami, patrzyła na mnie z takim ciepłem i
zrozumieniem, jak kiedyś Esme. Biła od niej niezwykła zdolność empatii w
stosunku do drugiego człowieka, ponieważ aż chciało się z nią rozmawiać i
obdarzyć zaufaniem. Ponadto widać było, że nie raz została doświadczona przez
los i chciała walczyć o swoje szczęście do samego końca. Z tego co zdradziła mi,
urodziła się i dorastała na Słowacji, później wyjechała do Francji, gdzie
została guwernantką, wyszła za mąż, urodziła czwórkę dzieci i jak sama zabawnie
stwierdziła „przeszła” na wampiryzm. Dzień później pożegnałyśmy się, by za
tydzień lub dwa ponownie spotkać się już w Snasa. Wcześniej jednak Amelia
poleciła mi odwiedzić jeszcze kilka adresów we Francji, gdzie mogłabym zdobyć
sojuszników.
Następne
trzy dni zajęła mi podróż zgodnie ze wskazówkami wampirzycy – Nicea, Lyon i
Paryż, jednak nie natknęłam się na nikogo wartego uwagi, dlatego też
skierowałam się na lotnisko i kupiłam bilet do Sofii. Kolejnym przystankiem w
mojej podróży był bowiem Sozopol w Bułgarii, gdzie udałam się do znajomych
Stefano i Damona – Daniela i Roberta – braci w tym samym wieku co Salvatorowie
i o podobnej historii życiowej.
Wampiry
odnalazłam bez jakichkolwiek problemów, zwłaszcza, że czekali na mnie dzięki
uprzejmości Stefano, który uprzedził ich o moim przybyciu. Panowie wyglądający
prawie identycznie z tą różnicą, że Daniel był blondynem o kręconych włosach, a
Robert brunetem nie odróżniało od siebie na pierwszy rzut oka nic innego.
Obydwoje weseli z poczuciem humoru i cudownym optymizmem bez zająknięcia
zgodzili się poświadczyć w naszej sprawie. A kiedy dowiedzieli się, że Salvatorowie
również wezmą udział w akcji z Volturi, byli gotowi rzucić wszystko i od razu
przylecieć do Snasa.
Kolejnym
przystankiem w mojej podróży miała być Turcja, jednak z informacji zdobytych
przez moich nowych znajomych Bułgarów, tamtejsze wampiry nie były skłonne do
pomocy czy jakiegokolwiek świadkowania, ponieważ podobnie jak wampiry w Rumunii
czy Bułgarii były pod stałym nadzorem Włoch. Dlatego też, nie chcą się narazić
nikomu, ani tym bardziej wzbudzić zainteresowanie Volturi, postanowiłam ruszyć
do Izraela, gdzie według planu miałam spotkać się z Carlisle i wampirem, który
podobnie jak my stronił od ludzkiej krwi.
Wylądowałam
już o zmierzchu w Jerozolimie, dzięki czemu nie musiałam się martwić o iskrzącą
się w słońcu wampirzą skórę i ruszyłam na wskazane przez Cullena miejsce. Tam
czekał na mnie niestety tylko Samuel – wysoki, dobrze zbudowany wampir o miłym
bursztynowym spojrzeniu i czarującym uśmiechu. Ojcu niestety nie udało się
złapać samolotu w porę i mógł dołączyć do nas dopiero następnego dnia. Niemniej
jednak, wampir okazał się bardzo przyjazny i chętny do pomocy, a ponieważ już
od jakiegoś czasu nie podobała mu się polityka rządzącej wampirzej rodziny
królewskiej, postanowił zrobić coś dla dobra ogółu. Spędziłam jeszcze kilka
godzin w towarzystwie Samuela, kiedy to czekając na Carlisle chłopak postanowił
pokazać mi Jerozolimę z wampirzego punktu widzenia. Musiałam przyznać, że było
warto choć na chwilę oderwać się od głównego celu mojej podróży, miasto – jego
położenie, architektura i historia sprawiło wrażenie, jakby czas zatrzymał je w
miejscu, tysiące lat wstecz. Jedno było pewne, za dnia widok Jerozolimy musiał
być powalający, zwłaszcza, gdy wyobraziłam sobie iskrzącą się na słońcu złotą
Kopułę na Skale na tle panoramy miasta.
Z
ojcem widziałam się tylko przez chwilę, ponieważ lada chwila musiałam ruszyć w
dalszą drogę. Wymieniliśmy jedynie kilka zdań na temat, ile wampirów udało się
nam pozyskać, gdzie udajemy się w dalszą podróż i kiedy wreszcie spotkamy się w
domu. Nasze spotkanie musiałam przyznać dodało mi energii do działania, bowiem
wiedziałam, że tak samo on, jak i ja tęsknimy za rodziną, ale w związku z tym,
że mieliśmy najwięcej wampirzych kontaktów, to od nas zależało w tym wypadku
najwięcej. Musieliśmy się poświęcić dla dobra rodziny. Carlisle został jeszcze
jeden dzień w Jerozolimie z Samuelem, by przekonać kolejnego wampira do
świadkowania, po czym miał ruszyć do Egiptu i spotkać się ze starym druhem –
Amunem.
Kilka
godzin później byłam już w drodze na lotnisko w Tel Awiwie, gdzie moim kolejnym
przystankiem w podróży miał być Bangkok. Mimo, że od mojej wizyty w tamtym
mieście minęły ponad dwie dekady, nadal miałam nadzieję, że odnajdę tam swoich
znajomych, a jeśli nie swoich to pozyskam nowych. Bangkok bowiem był tak samo popularny
w naszym wampirzym świecie, co w ludzkim Las Vegas, gdzie liczba ludzi i
wampirów była porównywalna. Zaraz po przylocie zatrzymałam się w hotelu przy
lotnisku, zmieniłam garderobę na bardziej odważniejszą i zrobiłam ostrzejszy
makijaż. Musiałam wpasować się w tutejsze wampirze towarzystwo, w przeciwnym
wypadku mogli mi nie tylko nie zaufać, ale i mogłabym wydać się im
„podejrzanym” towarzystwem. Zatem odziana w seksowną skórzaną sukienkę przed
kolano, ramoneskę z ćwiekami, muszkieterki i krwistoczerwone usta, ruszyłam w
miasto, które nigdy tak naprawdę nie sypia.
Kiedy
wysiadałam z taksówki nagle rozdzwonił się mój telefon, zdziwiona
nieznajomością numeru odebrałam.
- Halo? – Zaczęłam niepewnie.
- Viviene Cullen? – Odezwał się damski,
słowiczy sopran po drugiej stronie.
- Tak, to ja – odpowiedziałam. – A z kim mam
przyjemność rozmawiać?
- Mam na imię Lieke – przedstawiła się. –
Jestem przyjaciółką Sofii…
- Sofii? – Zdziwiłam się i zaraz zaczęłam się
zastanawiać, czy nie poznałam już jakieś dziewczyny o tym imieniu. – Jakiej…
- Dostałam twój numer telefonu od Amelii, może
tak będzie prościej – wyjaśniła szybko. – W każdym razie, jeśli będziesz w
Bangkoku…
- Aktualnie jestem w Bangkoku – wtrąciłam i
przy okazji obejrzałam się dookoła, stałam na środku chodnika trącana przez
tabuny ludzi, więc czym prędzej stanęłam z boku.
- Świetnie – ucieszyła się i zaraz przeszła do
konkretów. – Znam jedną osobę, która będzie mogła pomóc twojej rodzinie.
- Naprawdę? – Mój głos podskoczył o oktawę
wyżej.
- Pewnie – odpowiedziała. – Soraya to pokojowa
dusza, dla równowagi yin&yang w przyrodzie zrobi wszystko.
- Okej, w takim razie zamieniam się w słuch,
bo nie mam zbyt wiele czasu –powiedziałam i ruszyłam w kierunku o którym mówiła
wampirzyca.
- Łatwo ją odnajdziesz ją w tłumie, ponieważ
ma włosy, cerę i kiecki białe jak śnieg, więc wygląda czasami – zaśmiała się
wampirzyca. – Trochę jak królowa śniegu i lodu.
- Dziękuję ci bardzo – przyznałam.
- Nie ma za co tak naprawdę – dodała. – Ja
podałam ci wskazówkę, teraz od ciebie tak naprawdę zależy czy Soraya ci pomoże.
Jak wspomniałam jest chętna do pomocy, ale problem polega na tym, że musisz jej
zaimponować i zdobyć jej zaufanie, a to nie często się zdarza.
- Co mnie nie zabije, to mnie wzmocni, czyż
nie? – Spytałam z pewnością.
Po
drugiej stronie słuchawki usłyszałam anielski chichot.
- Powodzenia i do zobaczenia Viviene –
powiedziała chwilę później.
Rozłączyłam
się i pokręciłam głową z niedowierzaniem, a zaraz potem włączyłam się ponownie
do tłumu przechodniów, zmierzając do jednego z miejscowych pubów, które było
królestwem wampirów z całego świata. Kiedy dotarłam na miejsce i spojrzałam na
szyld ‘miejscówki” rzuciłam pod nosem bardzo zadowolona z siebie:
- Nie ma jak w domu, co nie Josh.
„Człowiek wędruje po świecie w poszukiwaniu tego,
czego mu trzeba i wraca do domu, by tutaj to znaleźć”
- George Moore
*-
informacja z Twilight Wiki, ja sobie tego nie wymyśliłam ;)
Ojoj, daaaawno mnie nie było i trochę zaległości miałam :) Mam nadzieję że jeszcze mnie kojarzysz :)
OdpowiedzUsuńSzczerze to cała ta królewska szopka mi przynudzała. Trochę ospale przez to mi się brnęło, ale "Volturi atakują" postawiło mnie na nogi :D
Funkcja sprzątania - oj proszę niech u mnie też się taka uruchomi. BŁAGAM! :D
I czyżby Amelia miała wskoczyć na miejsce Esme? Vivi mówi o niej w samych superlatywach, ale jak będzie ją postrzegać blondasek? Ogólnie świetnie jest czytać o tych wszystkich wampirach znanych z książek i całej rzeszy nowych postaci.
Josh, Josh, kim ty jesteś Josh? Kurde jak miał na imię ten ex Vivi? Tyle, że rozszarpały go kundle, więc to chyba nie ten trop :P
PS To nieśmiertelne dziecko nazywało się Wasyl :) Sama tłumaczyłam ten jedyny artykuł na Twilightwiki z angielskiego odpowiednika tej strony :D
Jezu kiedy to było...
Oczywiście, że kojarzę :) Dziękuję za komentarz i obecność nawet po długim czasie.
UsuńKwestia Amelii wkrótce mam nadzieję się wyjaśni :)
Cieszę się, że podoba ci się moja wersja wydarzeń z Volturi, na tym między innymi opiera się opowiadanie, że to historia z innej perspektywy ;)
Święta pamieć! Tak, Joseph był znajomym Viviene, dobrym kumplem, ale nigdy nie chłopakiem!
O proszę :) Hehehe... Dawno to było, oj bardzo :)
Pozdrawiam serdecznie :*
ZAPRASZAM NA MOJEGO BLOGA http://zycierenesmeecullen.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za zaproszenie :)
UsuńNareszcie dodałaś 💖💖💖💖 boski i z niecierpliwością czekam na następny 💖💖
OdpowiedzUsuńTroszeczkę to trwało, ale tak dodałam nareszcie rozdział. Cieszę się, że ci się spodobał, dziękuję za obecność i do kolejnego :)
UsuńPozdrawiam
Hej hej:) Jestem, przeczytałam i już komentuję:)
OdpowiedzUsuń"Jednak ja zanim oficjalnie przekroczyłam norweską granicę musiałam jeszcze udać się w podróż na północ, by zawieść, a właściwie przeprowadzić Esmeliss i Williama do Eileenhill." - zawieźć, bo zawieść można kogoś, gdy się nie spełni jego oczekiwań;p
"- Ostatnie buzi i idziemy – oznajmił mój ukochany, po czym przyciągnął mnie blisko i złożył na moich ustać czuły i długi pocałunek." - ustach^^
"Obserwowałam jak William znika mi z pola widzenia nie poruszywszy się nawet o milimetr" - to William znikał jak duch, bez poruszania się? Wyparowywał?:P
Biedna Vivi, ja bym nie mogła zostawić synka na dłużej niż 1-2 dni:p Naprawdę, nie wyobrażam sobie tego, a jej córka chyba jest jeszcze młodsza?
Taaak, bo myślenie pozytywne na pewno pomoże w walce z Volturi. Don't worry, be happy, jak śpiewał Bobby McFerrina^^
"Panowie nie grzeszyli francuską gościnnością, flirtem i doskonałym poczuciem humoru, jednak nie zamierzali pomimo swoich najlepszych chęci opuszczać rodzinnej Francji." - czyli: nie byli gościnni, nie flirtowali i nie mieli poczucia humoru, ale mimo to nie chcieli opuszczać Francji? To jakby grzeszyli gościnnością itd. to wtedy by pojechali?
Za bardzo komplikujesz niektóre zdania. Wiem, że masz bogate słownictwo i używasz mnóstwa ciekawych synonimów i porównań, ale to nie wypracowanie;)
"Biła od niej niezwykła zdolność empatii w stosunku do drugiego człowieka, ponieważ aż chciało się z nią rozmawiać i obdarzyć zaufaniem." - na pewno do człowieka? Przy czerwonych tęczówkach?^^
Vivi sporo świata objechała w krótkim czasie:p A starcie z Volturi będzie takie jak w Zmierzchu?
Pozdrawiam i zapraszam do mnie;)
Hej :)
OdpowiedzUsuńChciałabym serdecznie zaprosić cię do nowo powstałego katalogu opowiadań :)
Pozdrawiam
Nicolette
katalog-fanfiction-ksiazkowych.blogspot.com
Jestem spragniona nowości :(
OdpowiedzUsuńCześć, pomagam jednej dziewczynie zdobyć czytelników. Ta historia nie jest o "Zmierzchu" ale o nowym serialu "Soy Luna". Uwielbiam czytać tą historię i moim zadaniem jest naprawdę jest uniwersalna. Nawet jak historia nie przypadnie Ci do gustu prosiłabym abyś skomentowała choć jeden rozdział i dodała się do obserwatorów :)
OdpowiedzUsuńBLOG LIVI : http://story-by-livia.blogspot.com
Mam nadzieje że pomożesz 😉
Kiedy pojawi się nowy rozdział?
OdpowiedzUsuńCzy blog dalej działa? Kiedy można się spodziewać kolejnych rozdziałów?
OdpowiedzUsuńHej, czy jeszcze coś napiszesz? Co jakiś czas zaglądam a tu nic, smutno bardzo mi
OdpowiedzUsuńMam nadzieję, że pojawi się kontynuacja :) Blog zapisany w zakładkach! Co jakiś czas wchodzę i sprawdzam, czy jednak coś się nie pojawiło ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Areti
Hej, hej, jest tam kto? Gdzie Ty się podziewasz?:p
OdpowiedzUsuń