Ciepły czerwcowy wieczór, ciemne okulary i kapelusz. Szliśmy właśnie ze
znajomymi do pubu, aby uczcić moje dwudzieste pierwsze urodziny. Byłam
szczęśliwa, jak nigdy wcześniej. Wszystkie moje marzenia spełniały się, krok po
kroku. Muzyka, której poświęcałam każdą wolna chwilę, stała się moim drugim
życiem. Od dziecka bowiem uwielbiałam śpiew i grę na fortepianie, a z biegiem lat
stałam się profesjonalistką w tej dziedzinie. Razem z grupą dziewczyn
stworzyłyśmy zespół PCD, a ja byłam jego główną wokalistką.
Zaczynałyśmy tak jak wszyscy: koncerty w szkole, na imprezach charytatywnych,
po piwnicach. Aż pewnego razu zainteresował się nami
manager muzyczny i wytwórnie płytowe. Od tamtego czasu moje życie zmieniło się diametralnie, nasze
piosenki i teledyski królowały na międzynarodowych listach przebojów.
Życie prywatne przypominało ciągłą ucieczkę od fanów i dociekliwych
reporterów. Młode, piękne i uzdolnione - tak byłyśmy określane w branży
muzycznej. Każdy chciał z nami rozmawiać, mieć nasz autograf czy zdjęcia. Mnóstwo wywiadów, koncertów, kilka tourne i trzeba było zrezygnować z
życia prywatnego. Ale nie zamierzałam odpuszczać, byłam zdolna i uparta, więc
dążyłam do wysoko postawionego celu.
Mimo szybkiej kariery muzycznej, ukończyłam Harvard, kupiłam
mieszkanie i samochód. Byłam z siebie bardzo dumna, lecz nie tylko dlatego.
Idąc przez miasto trzymałam za rękę cudownego i ukochanego mężczyznę, którego
wkrótce miałam poślubić.
Christian Solano, zdolny chirurg Szpitala Głównego w Los Angeles - moje
oczko w głowie, mój ukochany. Czasami zastanawiałam się, za co mnie tak bardzo kocha,
przecież jestem nijaka, przeciętna, ale „mam dobre serce i duszę”- jak to
określił mój narzeczony. Jeszcze do dziś, jak patrzę na pierścionek zaręczynowy
połyskujący na mojej dłoni, nie mogę w to uwierzyć, że wkrótce będziemy na
wieczność razem.
Do pubu dotarliśmy w
niespełna kwadrans, dziewczyny przygotowały świetną imprezę. Gdy zabawa
rozkręciła się na dobre, Christian niestety musiał wyjść, ponieważ dostał pilne
wezwanie ze szpitala. Nigdy nie zatrzymywałam go w takich chwilach, byłam z
niego dumna i cieszyłam się, że robi to co najbardziej kocha - a mianowicie ratuje ludzkie
życie. Było po drugiej w nocy, gdy postanowiłam, że wrócę do domu. Noc była bardzo
ciepła, a że do mieszkania nie miałam daleko, postawiłam na spacer. Idąc
myślałam ponownie, że jestem bardzo szczęśliwa, a moje marzenia się spełniają. Mimo,
iż moje dzieciństwo nie było kolorowe.
Mój ojciec był bogatym przedsiębiorcą i działaczem giełdowym, natomiast matka
zajmował się organizacją przyjęć okolicznościowych. Mieszkaliśmy w Phoenix, w
ogromnej willi z ogrodem. Podczas, gdy moi rodzice wychodzili do pracy, na bankiety czy
przyjęcia, mną opiekowała się zwykle opiekunka, ponieważ "zapracowani" rodzice nie poświęcali mi zbyt uwagi. Państwo Montez mieli obsesję dotyczącą dobrego wychowania i zasad etykiety.
Chcąc mnie nauczyć wszystkiego, abym wyrosła na szanowaną i godnie
reprezentatywną młodą damę, uczęszczałam na zajęcia z savoir
vivre, jazdy konnej i łucznictwa. W między czasie uczyłam się też języków: hiszpańskiego, francuskiego
oraz polskiego, ponieważ moja prababka była Polką. Pobierałam lekcje śpiewu,
tańca, gry na fortepianie i skrzypcach. Na te ostatnie zajęcia chodziłam z
ochotą, bo jak już wspomniałam wcześniej muzyka to moje życie.
Gdy rozpoczęłam pierwszą klasę liceum, firma ojca zbankrutowała, więc
byliśmy zmuszeni przenieść się do Portland, małego miasta w stanie
Waszyngton. Mojej matki taki stan rzeczy nie zadowalał, nie miała przyjaciół,
nie mogła już organizować kosztownych przyjęć, zażądała więc rozwodu. Jednakże brak
pieniędzy był tylko pretekstem do rozstania, od kilku lat bowiem miała
młodszego o dziesięć lat kochanka. Ojciec załamał się i znalazł w szpitalu z podejrzeniem zawału. Pół
roku później zginął w wypadku samochodowym, a wtedy życie załamało się dla mnie.
Zostałam sama. Miałam oczywiście matkę, ale od momentu gdy dowiedziałam się o
jej zdradzie, przestała dla mnie istnieć. Niestety, jako
niepełnoletnia musiałam przeprowadzić się właśnie do niej. Cierpiałam nie tylko
po śmierci ojca, ale dlatego też, że mieszkałam z znienawidzoną przeze mnie matką. Darcy po rozwodzie przeprowadziła się do Matha, mieszkali w Phoenix. To był chyba jedyny powód do zadowolenia: starzy znajomi, szkoła, wspomnienia.
Właśnie tutaj poznałam team PCD, gdzie powstały pierwsze single i teledyski.
Mimo złego wyszłam jednak na prostą.
Z zamyślenia wyrwał mnie cudowny tembr męskiego głosu.
- Przepraszam, czy może mi Pani
powiedzieć, jak dostanę się na Rose Avenue? - Młody, atrakcyjny blondyn
o kręconych włosach i niezwykle ciemnych oczach znalazł się tuż za mną. Mógł z pewnością uchodzić za modela, a
jego jasna skóra w ciemności wydawała się prawie biała. Lekko zadrżałam, gdy oczarował mnie swoim olśniewającym uśmiechem.
- Żaden problem - uśmiechnęłam się do niego. - Musi Pan iść
prosto tą ulicą, a na następnym skrzyżowaniu skręcić w prawo - zreflektowałam się.
- Dziękuję - odpowiedział
nieznajomy, po czym skłonił głowę i odszedł w wskazanym kierunku.
Nie obejrzałam się nawet za siebie i szłam dalej. Właśnie skręciłam w uliczkę
na której mieszkałam, kiedy coś nagle ścięło mnie z nóg i pociągnęło w przeciwnym kierunku do
zamierzonego. Poczułam zniewalający, słodki zapach i znajomy głos.
- Zaraz będzie po wszystkim - wyszeptał wprost do mojego ucha.
Poczułam zimne wargi na szyi, a zaraz potem przerażający ból.
„Nie ma zbyt wiele czasu, by być
szczęśliwym.
Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie.
W księdze naszej
przyszłości wpisujemy marzenia,
a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla.
Nie mamy wtedy żadnego wyboru.
Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś,
jak
potrafimy być nimi jutro?”
- Phil Bosmans
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz