15 kwietnia 2012

Rozdział 2


      Ból jaki odczuwałam był męką. Pragnęłam, aby moje cierpienie się skończyło, ponieważ każdy skrawek mojego ciała płonął. Czułam się tak, jakby ktoś żywcem wrzucił mnie do pieca.
Ale dlaczego nie umierałam?! Skoro się paliłam? Czyżby tak długo to trwało, stanowczo za długo – błądziłam myślami.
Z biegiem czasu ból przybierał na sile, a w swojej agonii czułam nadal bijące serce. Jednak nie mogłam otworzyć oczu, wołałam, krzyczałam, błagałam o śmierć, ale na nic to się zdało. Nikt mnie nie słyszał, nikt nie chciał ulżyć mi w cierpieniu.
Kiedy te męczarnie się skończą? A może nigdy? - moje synapsy pracowały na zwiększonych obrotach, próbując cokolwiek wytłumaczyć racjonalnie. - Chyba, że ja już jestem w piekle. Fakt, byłam czasami cyniczna, złośliwa, ale czy zasługiwałam na piekło?
W pewnym momencie pamiętam zaczęłam się zastanawiać, co tak właściwie się wydarzyło? Co się stało, że czuję się tak okropnie? Jednak nie mogłam przywrócić jakichkolwiek myśli z tamtego okresu. Wszystko wydało mi się puste, nie mające żadnego sensu. Po czasie przestałam wreszcie krzyczeć, rzucać się, bo nie miało to żadnego już sensu. Ból jaki odczuwałam potrafiłam ukryć gdzieś głęboko w sobie, oddzielić od palącego ciała, tak, aby o nim nie myśleć. Nie wiem, jak to zrobiłam, ale działało.
W między czasie czułam, że staję się silniejsza. Słyszałam odgłosy szumiących drzew, ludzki śmiech, otwieranie kasy w sklepie. Potrafiłam wyczuć zapach lasu, mokrej ziemi, igliwia i mchu. Było to niezwykle dziwne uczucie skoro umierałam, a moje zmysły wariowały.
A może jednak nie? - Pojawiła się taka sugestia w mojej głowie. 
Nagle moje serce postanowiło dać z siebie wszystko, pędziło niczym odrzutowiec szykujący się do startu. Ból nasilał się z każdym kolejnym skurczem, a ja pragnęłam śmierci jak jeszcze nigdy. Kilka uderzeń, jeszcze dwa razy i serce zacięło się. Przestało bić. 
Umarłam? - Spytałam samą siebie z niedowierzaniem. 
W tamtej chwili już nic mnie nie bolało, czułam przyjemny chłód na całym ciele. Zdziwiona otworzyłam oczy, aby spojrzeć przed siebie. Jednak to, co ujrzałam było nie tyle dziwne, co piękne. Moje zmysły, a przede wszystkim wzrok wyostrzyły się znacznie. Wszystko nabrało ostrości i odpowiedniego kontrastu, mogłam dostrzec cokolwiek w promieniu kilometra. Słońce nieśmiało przebijało się przez korony drzew. Dzięki czemu  w lesie, w którym się znajdowałam panował przyjemny półmrok. Niesforny promyk słońca przedarł się przez zielone korony drzew i padł na moją skórę. Dopiero wtedy zwróciłam na nią uwagę, nie miała już typowej latynoskiej melatoniny. Kolorem przypominała powierzchnię perły i była jedwabiście gładka w dotyku. Byłam oczarowana, jak moja skóra delikatnie mieni się i błyszczy w słońcu.
Niestety coś jeszcze wysuwało się na pierwszy plan, ból i ostre pieczenie w gardle - pragnienie. Lecz nie wody, a krwi. Skąd wiedziałam czego akurat mój organizm potrzebuje, do dziś nie wiem. Nie minęła może sekunda, a ja już zrozumiałam wszystko.
Stałam się krwiożerczą, okropną, obrzydliwą kreaturą o której czytałam w książkach. Pragnęłam krwi, a ból w gardle był tego niezbitym dowodem. Kierowana instynktem wzięłam pierwszy głęboki wdech, czułam dosłownie wszystko i poczułam to, na co czekałam. Aromat był tak kuszący, że nie sposób było go zignorować. Nie kontrolowałam się, instynkt wziął górę, a ja pognałam w kierunku oszałamiającego zapachu. Teraz liczył się tylko on. Z każdym krokiem czułam uderzenia serca pompującego gorącą, mokrą i smakowitą krew. W amoku wpadłam na polanę, na której znajdował się mój posiłek.
Mężczyzna nie zdążył nawet mrugnąć, a ja wbiłam się w jego szyję wysysając to, po co tu przybyłam. Krew była cudowna, łykałam ją szybko i łapczywie, aby złagodzić ból, jaki towarzyszył mi od samego początku. Kilka chwil później, po krwi nie było ani śladu. Odrzuciłam ciało na bok, ponieważ ból w gardle zmniejszył się, ale nie tak jak planowałam. Powoli wybudzałam się z wampirycznej ekstazy, gdy mój wzrok padł na martwego chłopaka leżącego na trawie.
Piękne jasno zielone oczy zastygły w bezruchu patrząc na mnie, na ustach malował się delikatny uśmiech, bujna brązowa czupryna - znałam tę postać doskonale. Jeszcze kilka dni temu całowała mnie w policzek, wybierała meble do nowego mieszkania i prosiła o moją rękę. Upadłam na kolana i wydalam z siebie okrzyk agonii. Zabiłam, zabiłam to co kochałam nad życie. To, co dawało mi życie. Christian był moim natchnieniem, nadzieją na lepsze jutro. A teraz nie było ani jego, ani mnie.        
Nie wiem, jak długo trzymałam go w objęciach i płakałam. Jak wiele razy szeptałam jego imię, gładząc najdelikatniej po bladym policzku. Ile raz powiedziałam "przepraszam" i że żałuje tego, co się stało. Pragnęłam śmierci jeszcze bardziej, niż poprzednio, podczas swojej przemiany. Złożyłam na jego ustach ostatni pocałunek, ułożyłam ciało na leśnej polanie, po czym pobiegłam w przeciwnym kierunku - ku śmierci.   


„Gdyby wszystkie góry były książkami,
wszystkie jeziora atramentem wszystkie drzewa piórami,
to nie wystarczyłyby one jeszcze do opisania bólu świata”
- Jakub Böhme

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz