16 kwietnia 2012

Rozdział 10

Perspektywa Edwarda
Siedziałem w samochodzie i myślałem, tak naprawdę wcale nie miałem ochoty jechać, wolałem po prostu  zostać w domu, gdzie we własnym pokoju mógłbym poczytać i nie myśleć o niezręcznych sytuacjach, jakie za pewne będą miały miejsce, gdy już dojedziemy na Alaskę.
Tanya!
Jest moją najlepszą przyjaciółką od lat, ale nic poza tym nas nie łączyło. Nigdy nawet nie wyobrażałem sobie nas jako pary, ponieważ za bardzo się różnimy. Może i Tanya jest doskonałym materiałem na żonę, ale niestety nie dla mnie.
Kilka lat temu doszliśmy razem w „tej” kwestii do porozumienia, Denalka podobno zrozumiała, jednak przy każdej wizycie mimo, że się stara, nie udaje jej się ukryć wszystkiego, co w stosunku do mnie czuje.
Nie chcę jej sprawiać bólu, a tym bardziej stawiać w niezręcznej sytuacji, dlatego wybieram Alaskę w ostateczności. Esme zapewne powiedziałaby, że tak nie wypada, ale czasami niestety tak trzeba.
Denalczycy to nasi jedyni krewni, prawie rodzina jak określa to Carlisle. Nie twierdzę, że tak nie jest. Eleazar, Carmen, Irina, Tanya i Kate - to wspaniali przyjaciele, każdy inny na swój sposób. Eleazar - opanowany, Carmen - troskliwa i opiekuńcza, jak Esme, Irina - zorganizowana, Tanya - zawsze potrafi poprawić humor, a Kate - zwariowana wirtuozka. 
Zatraciłem się w swoich myślach, gdy nagle Carlisle zatrzymał samochód.
- Już jesteśmy? - zapytałem.
- Tak Edwardzie, chyba troszeczkę odpłynąłeś - stwierdziła mama z uśmiechem.
- Chyba tak.
To prawda byliśmy na miejscu, a dom Tanyi stał tam gdzie zawsze. Z kominka sączyła się struga delikatnego dymu, a przed gankiem stało zaparkowane ekskluzywne audi.
- Czyżby Tanya kupiła samochód? - odezwała się Esme.
- Nie mam pojęcia, może mają gości? - wtrącił się ojciec do rozmowy.
Próbowałem skupić się na swoim darze, ale w mojej głowie panował niezły chaos, postanowiłem więc nie ingerować, chociaż raz. Wtem z prędkością godną nieśmiertelnego, z  domu wypadła Tanya, Irina i Kate.
- Ale niespodzianka! - wykrzyknęła ta ostania, przy okazji obściskując Esme.
- Witajcie dziewczyny, dawno was nie widziałem, jak samopoczucie? - zapytałem z uśmiechem.
- Jak zwykle uroczy - szepnęła Irina do siostry.
- Witaj Carlisle, Esme jak miło was widzieć - przywitała się Tanya.
- Was również - przywitała się moja mama. - Mam nadzieję, że nie przeszkadzamy?
- Nie skąd. Wprawdzie mamy jednego gościa, ale to nie przeszkodzi nam, aby się świetnie bawić – powiedziała Kate.
- Poniekąd na to właśnie liczyłem.
- Cześć Edwardzie - zwróciła się do mnie Tanya.
- Witaj Tanyio, kwitniesz!
- Żebym tylko za szybko nie przekwitła! - odgryzła się dziewczyna.
- Cieszę, że cię widzę.
- Ja też - odrzekła.
Irina i Kate razem moimi rodzicami ruszyły przodem, gdy weszliśmy do salonu na przeciwległej kanapie siedział Eleazar z Carmen.
- Witamy doktorze w naszych skromnych progach - powiedział mężczyzna, witając się z moim ojcem.
- Carmen, Eleazarze nam również jest miło - odpowiedział ojciec.
- Pozwólcie, że przedstawię wam naszego gościa - powiedziała Kate, wskazując na postać w głębi pokoju. - Carlisle, Esme oto Viviene.
Dziewczyna zwróciła się w kierunku moich przybranych rodziców, a ja doznałem szoku. Nie była zbyt wysoka, miała może z metr siedemdziesiąt. Ciemne, prawie hebanowe włosy opadały jej na ramiona delikatnie się kręcąc, a złote oczy zostały obramowane gęstym wachlarzem długich rzęs. Mały, idealny nos oraz pełne, lekko różowe usta i blada cera.
Czy to możliwe!?
Była do niej tak bardzo podobna, tylko kolor oczu i odcień skóry był inny. To zrozumiałe, ponieważ nieznajoma była wampirzycą. Ale czy istniało takie podobieństwo, czy to tylko zbieg okoliczności? 
To nie może być moja matka? - Biłem się z myślami przez chwilę. 
Nieznajoma ciekawiła mnie coraz bardziej, więc chciałem ją poznać bliżej.
- Miło nam cię poznać, Carlisle i Esme Cullen- przedstawił ich tata.
- Dzień dobry - przywitał się sobowtór mojej matki. - Viviene Masen.
- Masen?! - zapytałem wchodząc do pokoju.
- Masen? – Powtórzył Carlisle zaraz za mną.
Teraz mogłem zobaczyć ją w całej okazałości. Jak każda wampirzyca, była piękna i dobrze zbudowana, jednak biło od niej coś wyjątkowego, coś czego nie dało się opisać. I ten głos niezwykle delikatny, a zarazem stanowczy. Wpatrywałem się w nią oczarowany, oniemiały podobieństwem do mojej zmarłej matki. Jednak było to odmłodzone oblicze, mogła mieć maksymalnie 18 lat.
Nieznajoma również bacznie mi się przyglądała, jakby doznała szoku i przy okazji starała się uczyć mnie na pamięć, chłonąc każdy szczegół mojej twarzy.
- Ty jesteś Edward, tak? - Odezwała się z trudem.
- W rzeczy samej - odpowiedziałem jak najbardziej pewny siebie.
- Wybacz za to stwierdzenie, ale bardzo przypominasz mojego zmarłego brata - Edwarda.
- Naprawdę? - Byłem oszołomiony.
- Czy twoją matką była Elizabeth Eleonor Masen z domu Brown? - zapytała.
- Tak- byłem zdziwiony. 
Skąd wiedziała?
- A ojcem Edward George Senior Masen? - dodała.
- Tak - byłem zdezorientowany. 
Jak…
- Czemu służą te pytania? - wtrącił Carlisle.
Całkowicie zapomniałem, że tej dziwnej scenie przysłuchuje się siódemka wampirów. Jednak w tamtej chwili liczyła się dla mnie tylko Viviene. Stała ze zdziwioną, a zarazem zaskoczoną miną, po czym zwróciła się do mojego taty.
- Jeszcze chwileczkę.
W wampirzym tempie sięgnęła do torebki i wyciągnęła kilka kartek papieru oraz fotografię, spojrzała na zdjęcie później zaś na mnie. Na jej twarzy pojawił się maleńki uśmiech, podeszła do mnie i podała mi fotografię wraz z pergaminem.
- Poznajesz to zdjęcie?
Fotografia była bardzo stara i wypłowiała, jednak można było dostrzec na niej osoby i ich dokładne twarze. Znałem to zdjęcie, pamiętałem gdzie je zrobiono. Było to kilka lat przed moja śmiercią, a właściwie przed śmiercią naszej rodziny. Natomiast pergamin, jaki podała mi Viviene był odpisem rodzinnym.

ODPIS RODZINNY
Nazwisko rodziny: Masen
Ojciec: 
Edward George Senior Masen 
ur. 24.10.1875 zm. 1918
Matka: 
Elisabeth Eleonor Brown-Masen 
ur. 13.02.1882 zm. 1918
Dzieci: 
Edward Anthony Masen 
ur. 20.06.1901 zm. 1918
  Eleonor Viviene Elisabeth Masen 
ur. 14.03.1917 zm. 1917
 Status rodziny: brak
Chicago 11.11.1918

Czy to możliwe?! - Krzyczały moje myśli. - Dlaczego nic nie wiedziałem?
- Czy może mi ktoś w końcu powiedzieć co się dzieje? - odezwał się Carlisle.
- Jesteśmy rodzeństwem! - odpowiedzieliśmy razem z Viviene.
- Co!?
- I to biologicznym - dodałem.
- Jesteś pewien? - zapytał Eleazar, nie kryjąc zdumienia.  
- Na 100% spójrz na ten dokument - powiedziałem podekscytowany.
Kawałek papieru zaczął wędrować z rąk do rąk, dołączyły do tego liczne szepty i niedowierzania. Mnie jednak zupełnie to już nie obchodziło. Nie potrzebowałem dodatkowego dowodu na to, że jesteśmy z Viviene rodzeństwem, bo było to widać na pierwszy rzut oka.
Moja „siostra” oddaliła się od towarzystwa i usiadła w fotelu, nie tylko mnie było ciężko w to wszystko uwierzyć. Po raz pierwszy odważyłem się zajrzeć do jej głowy.
Czy to możliwe? Myślałam że nie żyje, a on jest wampirem, tak jak ja.  Jakie to wszystko jest dziwne, a zarazem niesamowite, może los w końcu uśmiechnął się do mnie…  I nie będę już sama?
Spojrzała na mnie, trudno było mi określić w jaki sposób, była zaskoczona, ale i szczęśliwa.
No tak, kto z nas po ponad dziewięćdziesięciu latach dowiaduje się, że ma rodzoną siostrę?
Jeden szczegół nie dawał mi spokoju, dlaczego nie wiedziałem o tym, że mam młodsza siostrę i jak to się stało, że w życiu jej nie widziałem? W tej chwili nie znałem odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, jednak przeczuwałem, że Viviene wkrótce mi wszystko wyjaśni. 
Podszedłem do niej i zapytałem.
- Przejdziemy się?
- Jasne - odpowiedziała. - Nie będziecie mieli nic przeciwko? - Zwróciła się do reszty towarzystwa.
- Nie, idźcie. Musicie porozmawiać - powiedziała Tanya.
Viviene podeszła do Denalek, ucałowała je w policzek i zapewniła, że niedługo wrócimy, po czym wyskoczyła przez okno w wampirzym tempie.
- Tak, niedługo wrócimy - powtórzyłem.
- Najpierw musisz ją dogonić - powiedziała Kate zabawnie. - Jest z nas najszybsza!
- Zobaczymy - zażartowałem i dołączyłem do Viviene.
Kate miała rację, moja siostra była szybka, teraz podążałem tylko za jej zapachem. Wbiegłem na małą polanę, gdzie znajdowało się powalone drzewo obrośnięte mchem. Rozejrzałem się dookoła, jest. Siedziała na jednej ze skałek, przy obrzeżach lasu. Nadal nie mogłem uwierzyć, że mam młodsza siostrę. Młodszego klona mojej matki, a właściwie naszej.
- Jesteś do niej taka podobna - powiedziałem.
- Do kogo?
- Do matki.
Uśmiechnęła się delikatnie i odrzuciła włosy.
Tak, czysta Elizabeth.
- Ten sam uśmiech, mimika, kolor włosów a nawet gesty - dodałem.
Spojrzała na mnie, uśmiechnąłem się przyjaźnie.
- Ty za to jesteś podobny do ojca, ale oczy i nos dostały ci się po Elizabeth - dodała.
- Jak to możliwe, że nie wiedziałem o twoim istnieniu?
- Zostałam… adoptowana, a właściwie oddana w ręce innej rodzinny. Lizzy potrzebowała pieniędzy…
- Jak to oddana? Za pieniądze?- Oburzyłem się.
- Tak, potrzebowała je na leki dla ojca, zachorował wtedy na hiszpankę. Montezowie byli najbardziej ustawioną rodzina w mieście, a Lizzy nie widziała innego wyjścia…
- To niemożliwe, mama nigdy czegoś takiego by tego nie zrobiła - byłem wściekły.
- Nie wierzysz mi, prawda? – Zasmuciła się.
- Wybacz, ale trudno uwierzyć w coś takiego. Moja matka była aniołem, wzorem każdej matki...
- Edwardzie, ale ja nie przeczę, że tak było. Czasami pewne sprawy wymagają od nas ogromnego poświęcenia.  
- Twierdzisz, że porzucenie własnego dziecka jest dobre?
- Oczywiście, że nie. Ale czasami nie mamy wyboru.
- Nie rozumiem. Mówisz tak, jakbyś nie miała mojej matce tego za złe.
- Bo nie mam. Jej decyzja zmieniła diametralnie moje życie, ale dzięki niej mogłam dotrwać do tego momentu.  
Chwyciła moja dłoń i delikatnie przycisnęła, chciała mnie pocieszyć.
Ale to ja powinienem ją pocieszać i przepraszać za błąd matki. A nie ona mnie…
- Nie możesz przepraszać za jej błąd - powiedziała. - Nie żywię do niej urazy.
Skąd...?
- Czytasz w myślach?
- Teraz już tak. No, no niezłe echo… - zaśmiała się melodyjnie.
- Ale jak? - Zrobiłem duże oczy.
- Dar.
- Jesteś utalentowana?
- Tak, odzwierciedlam dary innych wampirów.
- Wow! Przez dotyk?
- Nie całkiem. Przez dotyk zdobywam dar danego nieśmiertelnego - spojrzała na mnie.
- Jestem w szoku.
- Nie ty jeden - zaśmiała się. - Trzeba było zobaczyć Eleazara - ponownie zachichotała.
- To znaczy, że teraz czytasz w myślach, razisz prądem i jesteś daro- wszystkowiedząca?
- I nie tylko.
- Nie??
- Nie.
- Wow!
Zaśmiała się.
- Jesteś bardzo zabawny, ale wracając do tematu…
- Nadal uważam, że zrobiła źle - przerwałem.
- Daj dłoń - powiedziała.
- Po co?
- Pokarzę ci coś. Tylko skoncentruj się i zamknij oczy.
Wykonałem jej polecenia. Chwilę później w mojej głowie pojawiła się realna wizja.
Noc, kobieta z dzieckiem na ręku…
Mama?
Zmierzała w kierunku białej willi z brukowanym dziedzińcem. Podeszła do drzwi i zadzwoniła dzwonkiem, nie czekała długo, drzwi otworzyły się szybkim ruchem, po czym odezwał się kobiecy głos.
- Czego chcesz tu Elizabeth? Co znowu mi przyniosłaś? Ziemniaki? Niczego nie potrzebuje, wynoś się!
- Pani - powiedziała mama. -  Nie odsyłaj mnie w ten sposób, potrzebuje twojej pomocy - jej głos był delikatny, ale zarazem przepełniony bólem.
- Pomocy? - Odpowiedziała szydząc arystokratka. - Chyba sobie żartujesz, wynoś się stąd, ale już!
- Pani ma dobre serce, wiem o tym - odrzekła Elizabeth. - Potrzebuje tylko trochę pieniędzy… Mąż zachorował, nie mam na leki ani lekarza, jesteś naszą ostatnią nadzieją - powiedziała łamiącym głosem Elizabeth.
- A co ja niby będę z tego miała? Jesteś okropną przybłędą, wracaj do swojego „domu”-  odrzekła.
- Mogę ci ofiarować to co tobie nigdy nie będzie dane - powiedziała i podała jej zawiniątko.
Pani domu wzięła od mojej matki zawiniątko, w którym ukazała się twarz dziecka. Dziewczynka spała z przepięknym uśmiechem na twarzy, jej rysy były idealne.
- To twoja córka?
- Nie, …teraz to …twoja córka - odpowiedziała Elizabeth
- Jak ma na imię?- zapytała Darcy, nadal nie patrząc na kobietę
- Eleonor Viviene Elizabeth 
- Masen?- dążyła arystokratka.
- Tak Pani.
Kobieta zamyśliła się, spojrzała na biedaczkę po czym powiedziała.
- Poczekaj
Po czym zamknęła drzwi znikając z niemowlęciem. Wróciła po kilku minutach z sakiewką.
- To dla ciebie - powiedziała.
Elizabeth spojrzała na zawartość sakiewki, banknoty i monety.
- A co z moją córką?
- Przecież ty już nie masz córki - odrzekła arystokratka.
Spojrzenie pełne bólu i cichy szept.
- Mam nadzieję, że mi kiedyś wybaczysz kochanie, to dla twojego dobra. Pamiętaj mama zawsze będzie cię kochać i czuwać nad tobą.
Wróciłem z powrotem.
Byłem w szoku, moja matka i ta baba. Boże jak można tak postąpić z własnym dzieckiem. Było mi przykro, po raz kolejny tego dnia nie wiedziałem co powiedzieć… A do tego ta wizja.
Czyżby widziała przeszłość?
- To mojej adopcyjnej matki się brzydzę, jak mogła postąpić tak haniebnie. Jednak przed śmiercią miała godność i przyznała się do wszystkiego - powiedziała po chwili Viviene.
- Spotkałaś się z nią?
- Nie, zostawiła dla mnie list. Napisała go przed samą śmiercią.
- Jak umarła?
- Strzeliła sobie w głowę.
- Przykro mi - powiedziałem.
- Nie powinno ci być przykro, zrobiła to z wyrzutów sumienia, miała problemy… Wiesz, jej list dał mi wiele do myślenia…
W mojej głowie pojawił się fragment listu.
(…) Kochana córeczko, właściwe to nie powinnam się zwracać w ten sposób do ciebie, bo nie jestem twoja matką. Teraz na łożu śmierci i obliczu ujrzenia samego diabła, mogę przyznać że to ciebie odebrałam biologicznej matce.
Tak Eleonor Elisabeth Viviene Masen, nie Montez. Nie wiem jak czujesz się w tej chwili czytając ten list. Mam jednak wielka nadzieję, że nienawidzisz mnie całym sercem i sprawisz abym nigdy nie zaznała spokoju.
Nie proszę o wybaczenie. Nie jest mi ono potrzebne. Jestem przeklęta i odchodzę do raju przeklętych.
Nie wiedziałem co powiedzieć, pozostał mi tylko odruch, przyciągnąłem ją do siebie i mocno przytuliłem. Nie broniła się odwzajemniła uścisk, poczułem jak lekko drży, cichutko łkała.
- Ci… Maleńka zawsze już będę przy tobie. Teraz masz prawdziwa rodzinę - powiedziałem.
- Nawet nie wiesz, ile czekałam na nasze spotkanie - dodała cały czas tuląc się do mnie.
Mimo bólu, czułem się szczęśliwy, że odnalazłem młodsza siostrę. Jako człowiek marzyłem o rodzeństwie, jako nieśmiertelny sprawdziło się mam czwórkę przyrodniego rodzeństwa: kochana Alice, nieobliczalny Emmett, wesoły Jasper i próżna Rosalie.
Ale teraz mam prawdziwą, biologiczną siostrę. Minie jeszcze pewnie sporo czasu zanim poznam ją całkowicie, ale wierzę w zupełności, że Viviene zmieni moje życie. 
  
    „Gdy ktoś kocha różę, której jedyny okaz znajduje się na jednej z milionów gwiazd, wystarczy mu na nie spojrzeć, aby być szczęśliwym”  -Antoine  de Saint -Exupéry

2 komentarze: