16 kwietnia 2012

Rozdział 11

Perspektywa Edwarda
- Ile masz właściwie lat Viviene? - zapytałem.
Dziwne, ale było mi przykro gdy cierpiała. Nie chciałem tego. Mimo, iż nie znaliśmy się dobrze, byliśmy jak lustrzane odbicia, gdy jej było przykro i źle mi także. Nigdy jeszcze nie doświadczyłem takiego uczucia.
Ciekawe dlaczego?
Bo jesteśmy rodzeństwem - usłyszałem w myślach.
Tak myślisz?
To jedyne sensowne wyjście.
Odpowiesz na moje pytanie?
Cóż mój wampirzy staż to 79 lat, a fizycznie mam 21.
Naprawdę?
Tak.
A nie wyglądasz na tyle. Myślałem, że masz góra osiemnaście.
Zaśmiała się.
Dzięki za super komplement.  A ty?
Przemieniono mnie, gdy miałem 17 lat, a chodzę po tym świecie już ponad 100 lat…
Niezły staż.
Uśmiechnąłem się.
Edwardzie?
Tak?
Czy dobrze pamiętasz rodziców?
Nie całkiem. Wiesz, że niektóre wampirze wspomnienia blakną, gdy się do nich nie powraca myślami.
Wiem…
Nie mam zbyt wiele wspomnień. Pamiętam tylko niektóre szczegóły na przykład mamę. Bardzo mi ją przypominasz, można by powiedzieć, że jesteś jej młodszym klonem. W pierwszym momencie, gdy cię zobaczyłem myślałem, że to ona.
Zaśmiałem się.
Naprawdę?
Tak, mama była wspaniałą kobietą…
Poczułem ból w okolicy stwardniałego serca… wspaniała kobieta nie porzuciła by niemowlęcia… wspaniała kobieta nie trzymałaby wszystkiego w tajemnicy… wspaniała kobieta…
- Proszę, przestań - tym razem powiedziała Viviene. - Twoja matka… nasza matka była wspaniałą kobietą.
- Nie… - zacząłem.
- Edwardzie, nie zmienisz przeszłości. Elizabeth zrobiła to, ponieważ nie widziała innego wyjścia. Powtarzam ci po raz kolejny, nie mam jej tego za złe. I nie pozwalam ci się użalać nade mną i moim losem, zrozumiano?
- Tak, ale…
- Co „ale”?
- Nie rozumiem twojej postawy. Ja jestem wstrząśnięty tym co zrobiła moja matka, tak naprawdę to mnie to boli. Nadal nie rozumiem, jak można oddać własne dziecko do wyższych celów. A ty przyjmujesz to tak spokojnie, normalnie jak..
- Jak mama. No to mamy dowód na to, że jestem jej rodzoną córką - zażartowała.
- Viviene to nie jest śmieszne - powiedziałem poważnie.
- Nie wiem jak by ci to wszystko wytłumaczyć, może z upływem czasu mnie zrozumiesz. I proszę nie obwiniaj się, za to co zrobiła mama. Nie miałeś na to wpływu.
- Może - dodałem.
- Dobra, możesz opowiadać dalej? - Zapytała.
- Jasne… Mama była latynoską o ciemnej karnacji, hebanowych włosach i szmaragdowo zielonych oczach. Natomiast ojciec, przeciętnym białym Amerykaninem.
- Ja też, jako człowiek miałam ciemną karnację- dodała z żalem. - Ale miałam brązowe oczy.
- Jak tata. Był wysoki i dobrze zbudowany, zawsze sadzał mnie sobie na kolanach. Poznali się z mamą, gdy ta miała 17 lat a pobrali się rok później. Tata był prawnikiem, Elizabeth prowadziła dom i szkółkę niedzielną. W 1901 roku urodziłem się ja, gdy miałem piętnaście lat ojciec wysłał mnie do szkoły z internatem.
- Byłem bardzo dobrym uczniem, nie miałem problemu z nauką. Po skończeniu szkoły zamierzałem wstąpić do wojska.  Jednakże w 1917 roku przyszedł kryzys gospodarczy i epidemia hiszpanki. Rodzice wydawali ostatnie pieniądze na moje wykształcenie, oczywiście nie miałem o tym pojęcia. Ani o tym, że będę starszym bratem- powiedziałem i uśmiechnąłem się do Viv. - Gdy wróciłem do domu w lipcu 1917, ojciec był bardzo chory, a mama zmizerniała. Kilka miesięcy później zachorowała, ja doglądałem ich oboje i Carlisle…
- Carlisle?
- Tak, Carlisle jest lekarzem, od ponad dwóch wieków pracuje w zawodzie. Tylko dzięki samokontroli, jakiej wyuczył się przez lata potrafi robić to co kocha.
- Wspaniałe - powiedziała zachwycona.
- Tak.
- Mów dalej.
- Na początku kolejnego roku, rodziców przeniesiono do szpitala a ja zacząłem podupadać na zdrowiu. Z początku lekceważyłem objawy, jednak z biegiem czasu nasilały się. Tydzień później ja znalazłem się w szpitalu, dwa dni później zmarł ojciec, cztery matka. Nie pamiętam więcej z ludzkiego okresu życia, wiem tylko od Carlisle że Lizzy błagała go, aby mnie ocalił. Do dziś nie wie co sprawiło, że uległ umierającej kobiecie: samotność czy po prostu moja matka zdawała sobie sprawę kim jest tajemniczy doktor Cullen? Tak, więc Carlisle postanowił mnie przemienić.
- I jesteś z nim od tego czasu?
- Poniekąd tak, ale z przerwami. Widzisz jako młody człowiek troszeczkę się buntowałem, nie rozumiałem podglądów mojego przybranego ojca. Dopiero z biegiem lat zrozumiałem to, co Carlisle próbował mi przekazać od samego początku. 
- Wspomniałeś, że masz rodzeństwo.
- Przyrodnie - Rosalie, Emmett, Alice i Jasper.
- I mieszkacie wszyscy razem? - Była zdumiona.
- Tak w jednym domu. Czasami bywa ciężko, ale jesteśmy rodziną - teraz to i ja się zaśmiałem.
- To ciekawe.
- Może sama niedługo ocenisz. A teraz odbijamy piłeczkę, miałem opowiedzieć ci o rodzicach a zeszło na całe moje życie… Twoja kolej Viviene - powiedziałem.
Spojrzała na mnie, wyczułem jej lęk i obawę.
Jeśli nie chcesz, nie musisz tego robić - pomyślałem.
Nie o to chodzi Edwardzie. Trudno mi wracać do przeszłości, niektóre wspomnienia są zbyt … bolesne. Próbuje o nich zapomnieć, jednak one wciąż powracają i powracają.
Przytuliłem ją.
Nie musisz, mamy czas.
Ponownie spojrzała mi głęboko w oczy i rozpoczęła swoją opowieść.
- Moje życie ma dwie wersje: jedną obłudną i kłamliwą, drugą prawdziwą i brutalną. Zacznę od pierwszej: jak wiesz urodziłam się w 1917 i zostałam oddana na wychowanie do rodziny Montezów. Mój ojciec był bogatym przedsiębiorcą, matka zajmował się organizacja przyjęć i mieszkaliśmy w Phoenix – mówiła. - Rodzice mieli obsesję jeżeli chodziło o dobre wychowanie i zasady etykiety. W między czasie uczyłam się języków, pobierałam lekcje śpiewu, tańca i muzyki - westchnęła ciężko i ponownie kontynuowała.- Gdy rozpoczęłam pierwszą klasę liceum, firma ojca zbankrutowała, byliśmy zmuszeni przeprowadzić się. Mojej matki taki stan rzeczy nie zadowalał, więc zażądała rozwodu.
Spojrzała na błękitne niebo.
- Ojciec pół roku później zginął w wypadku samochodowym. Jako niepełnoletnia musiałam przeprowadzić się do Darcy, która po rozwodzie ponownie zamieszkała w Phoenix. To był chyba jedyny powód do zadowolenia, rozumiesz znajomi, stara szkoła. To właśnie tam poznałam team PCD…
- Team PCD? - zapytałem.
- Razem z grupą dziewczyn stworzyłyśmy zespół, a ja byłam jego wokalistką.
- Chyba kojarzę tę nazwę, byłyście na listach przebojów przez wiele miesięcy.
- Tak to były czasy Edwardzie – zaśmiała się poprawiając sobie włosy. - Wtedy spełniały się moje marzenia. Mimo mojego „wspaniałego” dzieciństwa, nie byłam szczęśliwa. Ojciec nigdy nie brał mnie na kolana, a Darcy nie czytała bajek. Ważniejsze były spotkania biznesowe i bankiety. Czułam się tak, jak bym w ogóle nie miała rodziców Edwardzie. Dlatego, gdy odniosłyśmy sukces mogłam uwolnić się od mojej „matki” i spełniać marzenia.
Słuchałem.
- Moje życie prywatne przypominało ciągłą ucieczkę od fanów i dociekliwych reporterów.  Niestety to były skutki sukcesu. Ale nie zamierzałam odpuszczać, byłam zdolna i uparta, więc dążyłam do wysoko postawionego celu. Ukończyłam Harvard, kupiłam mieszkanie i samochód.Tak Ed, byłam dumna i szczęśliwa.
Westchnęła ponownie i zamyśliła się.
Jednak moim szczęściem nie były pieniądze i sława czy muzyka, był nim Kristian… byliśmy zaręczeni…
Ponownie westchnęła. Widać było, że nie łatwo jej wracać do przeszłości. W mojej głowie pojawił się obraz uśmiechniętego mężczyzny, miał może około 25 lat, zielone oczy, brązowe włosy, był wysoki i postawny w lekarskim fartuchu. Wspomnienie to było nadzwyczaj kolorowe i pełne drobiazgów, a wynikiem tego była doskonała pamięć mojej siostry. Nagle obraz rozmazał się, a Viviene „mówiła” dalej.    
W dniu swoich 21 urodzin pożegnałam się z życiem śmiertelniczki. I tu rozpoczyna się kolejny etap mojego życia: prawdziwy i brutalny. W swoim wampirzym życiu tylko raz straciłam nad sobą kontrolę i zabiłam człowieka.
Naprawdę? - Byłem pod wrażeniem, a jednocześnie w szoku.
Nie ma czym się szczycić, wolałabym zginąć wtedy z rąk tego potwora, niż stać się obrzydliwym krwiopijcą. 
W jej oczach zalśnił gniew, zacisnęła pięści. Widziałem jej ból, widziałem jej strach i pogardę dla swojego teraźniejszego stylu życia. Wstała i zaczęła krążyć po polanie.
Mój pierwszy raz uświadomił mi kim tak naprawdę się stałam. Mimo, iż moja wampirza natura nowonarodzonego dawała sobie znać kilka razy w ciągu dnia. Byłam silna. Nie chciałam, aby powtórzył się podobny wypadek… 
Po trzech latach moja samokontrola była na tyle wystarczająca, aby wyjść z ukrycia. Tęskniłam do ludzi, do prawdziwego życia. Od tamtej pory rozpoczęłam swoją wędrówkę, zwiedziłam każde miejsce na ziemi, spotkałam wiele interesujących ludzi i stworzeń.
Kilka lat później ukończyłam kolejne studia i wyruszyłam w podróż. Moja wyprawa zakończyła się w Meksyku, gdzie poznałam dwa „inne wampiry”- Toma i Dianę. Z początku nasza znajomość rozwijała się bez zarzutu, jednak później coraz częściej dochodziło do zatargów pomiędzy mną a Dianą. Tom nie zauważał tego wcale, zawsze mnie faworyzował, dopóki nie dowiedziałam się dlaczego tak potrzebuje mojego towarzystwa…
Tom udawał, że jest moim przyjacielem, zadawał się ze mną tylko ze względu na mój dar. Gdy jednak oświadczyłam mu, że odchodzę bo nie mogę żyć pod jednym dachem z bezwzględnymi mordercami- chciał mnie pozbawić życia. Byłam zbyt cennym dobytkiem, idealną bronią w rękach oszusta i hipokryty.
Zaatakował,  jednak nie miał szans…
Uśmiechnęła się przerażająco.
Zapomniał o jednym szczególe, o jednym elemencie swojej idealnej układanki - Viviene nigdy nie zwierzała mu się ze wszystkiego.
Zabiłaś go? Byłem nadzwyczaj ciekawy jej reakcji.
Nie.
???
Nie zabiłam ich. Nie byli tego warci, nie chciałam brudzić sobie rąk takimi kreaturami.
Byłem w szoku, a jednocześnie byłem z niej dumny. Muszę przyznać, że ja na jej miejscu od razu pozbawił bym ich życia. Jednak Viviene nie była mściwa, nie starała się być typowym wampirem. W swoim wampirzym życiu zabiłem kilkanaście osób i kilkanaście wampirów. Nie jestem z tego dumny i nigdy nie będę. Jednak w tamtej chwili podziwiałem jej siłę i dobre serce.
- Cieszę się, że mam taką siostrę Viviene - powiedziałem.
Przyjrzała mi się, nie wiem czy słyszała moje wcześniejsze myśli, ale badała mnie wzrokiem. Po czym na jej ustach pojawił się niewielki uśmiech.
Słyszałam.
- Ja też się cieszę, że mam takiego brata - dodała. - Chcesz posłuchać dalej?
- Tak.
- Po odejściu od tej dwójki postanowiłam udać się do rodzinnego miasta, do Phoenix. Do końca nie wiem dlaczego zdecydowałam się tam pojechać, wydaje mi się, że po prostu pragnęłam zobaczyć jeszcze raz stare śmieci. Po drodze spotkałam bardzo sympatyczna wampirzycę Claudię, zaprzyjaźniłyśmy się i jesteśmy w stałym kontakcie. To ona powiedziała mi o Alasce i dzięki niej tam właśnie się tam znalazłam.
- W starym domu mojej matki znalazłam dokumenty, stare zdjęcia i miałam wizję. Ale to już wiesz. Potem za wszelką cenę chciałam dowiedzieć się prawdy, całej prawdy. Udałam się do Chicago, odnalazłam szpital i wykradłam akt rodzinny.
Patrzyłem w milczeniu, jak bije się z myślami.
- Mimo, iż dowiedziałam się prawdy Edwardzie cierpiałam. Było mi przykro, że nigdy cię nie poznałam, ani nie widziałam. Kolejne rozczarowanie, nie znalazłam niczego prócz wspomnień i bólu. Postanowiłam całkowicie pozostawić przeszłość za sobą i nigdy do niej nie wracać. Jednak ona zawsze będzie częścią mnie i nigdy jej się nie pozbędę… 
- Viviene, chciałbym abyś wiedziała jedno, zawsze możesz na mnie liczyć i zawsze ci pomogę. Postaram się, aby od teraz w twoim życiu było jak najmniej cierpienia a najwięcej rodzinnego ciepła. Jesteś moją maleńką siostrzyczką i będę się o ciebie troszczył - powiedziałem. - Muszę nadrobić te stracone sto lat!
- Nie chcę, abyś robił to z obowiązku Ed.
- Nie robię tego z obowiązku siostrzyczko. Chociaż nie, obowiązkiem starszego brata, jest opiekowanie się młodszym rodzeństwem.
- Nie o to mi chodzi „braciszku”.
- Wiem. Chcę, abyś miała we mnie oparcie, a ja w tobie. Przeczuwam w głębi serca, że będziemy wspaniałymi przyjaciółmi.
- I vice versa - powiedziała.
Wpatrywałem się w moją siostrę, tak była taka podobna do matki. Stała z gracją baletnicy, ciemne, lekko kręcone włosy falowały na wietrze a złote oczy wpatrywały się we mnie. Nie musieliśmy mówić nic, cisza była wszystkim. Mimo, iż Viviene opowiedziała mi swoje życie, czułem się tak jakbym znał ją od urodzenia. Każdy ból, każdą troskę i każde wspomnienie, czułem w sobie, byłem poniekąd częścią jej, a ona mnie. 

„I found a place so safe, not a single tear
The first time in my life and now it's so clear
Feel calm I belong, I'm so happy here
It's so strong and now I let myself be sincere
I wouldn't change a thing about it
This is the best feeling” - Avril Lavigne „Innocence”

4 komentarze:

  1. Nie no serio, boskie są te cytaty :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem, sporo czasu zawsze poświęcam na ich znalezienie :)
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Cytaty cytatami ale trzeba też pochwalić opowiadanie. A więc najwidoczniej muszę to zrobić ja. Z wielką chęcią przyznaję że twój blog jest fenomenalny. 🍒🍌💮💠

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiem zdań nie rozpoczyna się od "a więc" jednakże jestem dyslektyczką i mam z tym problemy...

      Usuń