17 kwietnia 2012

Rozdział 12

Gdy powstał świat ludzi, powstał i świat stworzeń nadludzkich. Bóg tworząc człowieka, stworzył i inne istoty żywe. Jednakże te po woli zaczęły wymykać się mu spod  kontroli.
Stwórca pragnął w całości poświęcić się ludzkiej rasie, nie mógł jednak pozostawić reszty bez opieki. Tak więc oto powstał Nihilgard - siedziba Nihilitów.
Były to Upadłe Anioły, które nawróciły się na dobrą drogę, miały sprawować pieczę oraz opiekę nad stworzeniami nadludzkimi. Spośród Nihilitów wykształcili się Nihilani - opiekunowie wampirów i Nihilgoci - opiekunowie wilkołaków i zmiennokształtnych.
Przez kilkaset stuleci Upadłe Anioły sprawowały opiekę nad istotami nadludzkimi. Bóg jednak utrzymywał ich działalność w tajemnicy, aby Diabeł nie pokrzyżował jego planów.
Stało się inaczej, Lucyfer podstępem dowiedział się o istnieniu Nihilitów. Wtedy jego gniew i wściekłość nie miała końca, pragnął zniszczyć ich ród, a rozpoczął od stworzenia Devonvill - siedziby Bravillitów.
Bravillici podobnie, jak Nihilici byli Upadłymi Aniołami oraz demonami, jednak tylko i wyłącznie na  zleceniach Diabła. Ich dusze całkowicie przesiąknięte złem, żywiły się cierpieniem i bólem innych, a jedynym ich celem było i jest zniszczenie Nihilitów.
Owa wojna pomiędzy Upadłymi trwa po dziś dzień i nie pisane jest jej zakończenie…

~*~

Długie białe, proste włosy sięgające mężczyźnie aż do pasa, falowały na wietrze tak, jak i białe skrzydła. Anioł jak co dzień przechadzał się po Ziemi, aby doglądać swoich podopiecznych.
Przyglądał się właśnie nieświadomej tego pewnej parze: dziewczynie o ciemnych hebanowych włosach i chłopakowi z rudawą czupryną. Śmiali się i wygłupiali, byli kochającym się rodzeństwem. Nieśmiertelny patrzył na nich z podziwem, ponieważ niewiele istot takich, jak oni potrafili darzyć się szacunkiem i poszanowaniem do ludzkiego życia. 
A, co im pozostało? Na wieczność w nieśmiertelnym i w dodatku potępionym ciele.
Athos jako jeden z nielicznych Upadłych opowiadał się o zniesieniu potępienia dla wampirów nie zbijających ludzi i żywiących się krwią zwierząt. Na razie jednak bez jakiegokolwiek rezultatu.
Upadły od ponad 300 lat opiekuje się amerykańskimi klanami wampirów, a w szczególności Carlisle i jego rodziną. Wspaniałą i kochającą się rodziną… Nic tak nie radowało Anioła, jak szczęście jego podopiecznych. 
Nihilici nie mają aż takiej nadprzyrodzonej mocy by czynić wszystko, to zależy od Boga. Ale w zupełności wpływają na przeznaczenie swoich podopiecznych. Także i w tym przypadku ta dwójka spotkała się dzięki ingerencji Anioła.
Kolejny dzień dobiega końca, tak pora wracać…- pomyślał, rozpływając się w powietrzu.

~*~

Od przyjazdu Edwarda do Denali minął tydzień.  Nawet nie wiem, kiedy podziały się te wszystkie dni. Spędzamy ze sobą bardzo dużo czasu, no może przesadziłam, w ogóle się nie rozstajemy. Trudno mi było się do tego przyznać, ale pragnęłam jego bliskości, chciałam aby się mną opiekował. Może dlatego, że przez tyle lat byłam sama i nie miałam rodzeństwa. Cóż Edward mimo, iż tego nie mówił wprost, czuł dokładnie to samo.
Jestem prawdziwą szczęściarą mając takiego brata…
- No już nie przesadzaj Vivi - powiedział Edward.
Zapomniałam, że siedzi w mojej głowie, właśnie wracaliśmy z polowania.
Vivi?
- Nie podoba ci się? - zapytał.
- Może być, właściwie jeszcze nikt się do mnie tak nie zwracał.
- Serio?
- Całkiem serio braciszku - zaśmiałam się.
- To co zamierzamy dzisiaj robić?
- Lepiej zapytaj co ty będziesz robił.
- Ja?
- Tak ty.
- Więc słucham.
- Dzisiejszy dzień spędzisz z Tanyią - zaplanowałam. - I resztą rodziny Denali.
- Dlaczego?
- Edwardzie, powiedz mi od twojego przyjazdu, ile razy rozmawiałeś z Tanyią? Eleazarem?   
- Yyy…
- Właśnie. Pamiętaj, po co tu przyjechałeś.
- Odnaleźć siostrę?
Zmierzyłam go wzrokiem.
Proszę cię.
- Dobra, żartowałem. Wiem po co przyjechałem: spotkać się z przyjaciółmi i… odnaleźć siostrę.
To powiedziawszy, pocałował mnie przelotnie w policzek i ruszył wampirzym tempem do domu.
Osz ty!
Pobiegłam za nim.
W salonie siedzieli wszyscy z wyjątkiem Carmen, Iriny i Eleazara - którzy pojechali na zakupy. Carlisle czytał jakąś olbrzymią książkę, Esme układała kwiaty w wazonie, a dziewczyny wyglądały przez okno.
- No nareszcie jesteście - powiedziała żona Cullena.
- Wybacz mamo, nie mogliśmy długo czegoś znaleźć - powiedział Edward.- Tanyio, co powiesz na spacer? - Zawrócił się do niej mój brat.
- Bardzo chętnie - odpowiedziała dziewczyna uśmiechając się szeroko.
Tak, bardzo ładna byłaby z was para…
Skończyłaś?
Ale to prawda!
Skończyłaś?
Też cię Kocham – pomyślałam i uśmiechnęłam się szeroko.
Ja ciebie też.
Zdumiałam, ponieważ w okolicy serca poczułam ciepło, niesamowicie przyjemne ciepło.
Co to może być?
Miłość! Może to dziwnie brzmi, ale kocham cię siostrzyczko.
Ja ciebie też braciszku.
- Idziemy Edwardzie? - Ponagliła Tanya.
- Tak.
I wyszli, ja natomiast podeszłam do Esme.
- Może ci pomóc?
- Dziękuję Kochanie, ale już skończyłam - powiedziała.
- Viviene…- odezwała się Kate.
O nie… Już dokładnie wiedziałam, co oznaczał ten ton i oczywiście czego będzie chciała Denalka.
- Tak Kate? - Udałam głupią.
- Może byś nam zagrała coś?
- Grasz? - Zaciekawiła się matka Edwarda.
- Czy gra? Esme i to jak. A żebyś wiedziała jak śpiewa, a jak tań… - rozpoczęła Kate.
- Kate! - stwierdziłam z przyganą.
-  … czy - dokończyła z szelmowskim uśmiechem. -  O mamuńku! Ja po prostu zawsze się tak ekscytuje, ilekroć ją słyszę … - mówiła dalej Kate.
- Kate! Wystarczy! - powiedziałam zdenerwowana.
- Ale.. - zaczęła Denalka.
- Zagram Kate. Tylko proszę cię powstrzymaj się od tego rodzaju wyskoków.
- Yyy… Dobrze a zaśpiewasz? Ok., ok. Już nic nie mówię - dodała spoglądając na moją minę.
- Przepraszam was za nią - zwróciłam się do Esme i Carlisle.
- Ależ Kochanie nie musisz przepraszać. Bardzo chętnie ciebie posłuchamy.

~*~

Od samego rana wrzało w Nihilgardzie. Czwórka Starszych siedziała przy białym marmurowym stole i oczekiwała przybycia najstarszego Nihilita. Do ich uszu dobiegł charakterystyczny dźwięk poruszanego wiatrem materiału szaty, Athos przemierzał korytarze zamku szybkim krokiem. Wszedł do okrągłej komnaty, gdzie zebrali się wszyscy, ku jego zaskoczeniu brakowało tylko Scorpiusa.
- Witajcie - zwrócił się do wszystkich Athos. - Co sprawiło, że w Nihilgardzie huczy jak w ulu?
- Scorpius zaginął - powiedział smutno Laila.
- Jak to? - zapytał Lucius.
- Nie widziałam go dwa dni Athosie - dodała Laila.
- To jeszcze nic nie oznacza - powiedziała Nemeiza spoglądając na Athosa.
- Nigdy to mu się nie zdarzało, po za tym nie nocował w naszej komnacie - żaliła się Starsza.
- Posłałaś po zwiadowcę? Może jesteś zbyt przewrażliwiona -  zapytała Leira z lekkim uśmiechem na twarzy.
- Tak i powiedział, że podczas rutynowego patrolu Scorpius po prostu zniknął - mówiła Laila. - Po za tym ja go… nie wyczuwam Leiro. I nie jestem „zbyt” przewrażliwiona - odparła oburzona kobieta.
- Spokojnie tylko spokój może nas teraz uratować - powiedział Athos. - Niech przyjdzie tu ten zwiadowca. Może dowiemy się czegoś więcej.
Minęła minuta, a zwiadowca pojawił się przy drzwiach komnaty.
- Wzywano mnie do Starszych? - zapytał Anioł o srebrzysto-złotych włosach.
- Tak - kontynuował Najstarszy. - Co wiadomo ci w sprawie zaginięcia Scorpiusa?
- Jak zwykle udałem się z nim na codzienny patrol do Toskanii, mieliśmy sprawdzić poczynania pewnej grupy wampirów. Ostatnio Scorpius był zaniepokojony ich zachowaniem, dlatego zdecydował się częściej ich kontrolować. Gdy dotarliśmy na miejsce Scorpius rozpoczął patrol, w pewnym momencie zniknął mi z oczu. Wołałem i wołałem, po czym rozpocząłem poszukiwania na własna rękę. Po kilku godzinach udało mi się znaleźć tylko wypalone ognisko, intensywny zapach wampirów i kilkanaście anielskich piór - powiedział Anioł.
- Nemeizo możesz czynić honory domu? - zapytał Athos.
Anielica spojrzała przenikliwie na młodego chłopaka, po czym powiedziała.
- Możesz odejść Natanielu.
Gdy za nieśmiertelnym zamknęły się drzwi ponownie zabrała głos.
- To co zaświadczył to całkowita prawda Athosie.
- Co więc to oznacza? - Dopytywał się Lucius.
- Jak to co! - krzyknęła Laila.
- Siostro uspokój się - odrzekł Lucius. - Może to wszystko to zbieg okoliczności.
- Wątpię bracie - odrzekła Anielica.
- Co więc mamy o tym sadzić? - odezwała się Nemeiza. - Przecież wampiry nie wiedzą o naszym istnieniu, nie widzą nas…
- Poniekąd niektórzy wiedzą, albo się domyślają - dodał Athos.
- To domysły, a nie wiedza Athosie - powiedziała Leira.
- Może i tak, ale to nie wnosi nic nowego do sprawy- odpowiedział Najstarszy.
- Zatem co uważasz Athosie? Jakie podejmiemy kroki? - zapytała Nemeiza.
Wszystkie głowy zwróciły się w kierunku najstarszego anioła, mężczyzna spojrzał dokładnie każdemu w ich błękitne oczy i powiedział.
- Nie mamy pewności co do tego czy Scorpius rzeczywiście został porwany. Brakuje nam dowodów i świadków zdarzenia. Musimy rozpocząć poszukiwania i znaleźć jakieś poszlaki, inaczej do niczego nie dojdziemy - oznajmił Upadły. - Poza tym może istnieje jeszcze inny powód zniknięcia Scorpiusa…
- Co masz na myśli? - Przerwała Laila. 
- Wiecie dobrze, że wielu z nas ponownie porzuca drogę dobra i …- zaczął niepwenie Athos.
- Chyba żartujesz - dodała oburzona Laila. - Znam swojego męża aż za dobrze, myślisz że porzucił by to wszystko? Swoją rodzinę, braci, obowiązki Athosie? Mówisz jak byś go w ogóle nie znał, przecież to twój brat.
- Ja niczego nie twierdzę - odpowiedział Athos. - Opcji jest multum Lailo, może po prostu potrzebuje samotności? Może porwali go Bravillici? Może wampiry? Nie mam pojęcia.
Widać było, że jest rozbity i nie wie co ma o tym wszystkim myśleć. A razem z nim cała reszta. Fakt on, Scorpius i Leira byli rodzeństwem, ale czy kiedyś i on sam nie miał przed nimi tajemnic?
Co do Laili, Scorpius i ona byli przykładem małżeństwa, tak samo jak Leira i Lucius. Nie znaczy to jednak, że mówili sobie wszystko, że wiedzieli o wszystkim. Napięcie w okrągłej komnacie ani na chwilę nie malało, było tak naprawdę nie do wytrzymania. Czasami milczenie jest gorsze niż awantury i krzyki, nie mogąc już tego znieść Najstarszy przemówił.
- Myślę, że w kwestii Scorpiusa ustaliliśmy kilka istotnych rzeczy. Zaczynamy więc poszukiwania Upadłego oraz poszlak. Od teraz każdy z was podczas patroli ma do dyspozycji dwóch zwiadowców i Ducha Światłości, nie zezwalam na samotne patrole, dobrze?
Wszyscy pokiwali zgodnie głowami.
- Proszę was również o ostrożność. To wszystko - dodał Athos.
Leira i Lucius objęli ramieniem Lailę i wyszli z komnaty. Natomiast Nemeiza nadal przyglądała się ukochanemu.
- Obiecaj, że będziesz ostrożna - powiedział Athos.
- A ty, że nie będziesz się narażać - dodała Anielica. - Kocham Cię.
- Tak jak ja ciebie - odpowiedział Anioł i przytulił ją do siebie.
- Co teraz?
- Rozpoczynają się niepewne czasy Nemeizo, niepewne czasy dla nas. Jak widać nie jesteśmy już tak bezpieczni, jak kiedyś.
- Myślisz, że to sprawka Bravillitów?
- Nie mam pojęcia najdroższa. Wiem tylko jedno, teraz musimy być jeszcze bardziej czujni. - odpowiedział Upadły.
Po czym obydwoje opuścili okrągła komnatę, kierując się do Sanktuarium na nocne czuwanie.

~*~

Muzyka grana przeze mnie dobiegła końca, nikt z obecnych nie odezwał się słowem. Cisza była wystarczającą nagrodą dla artysty. Gdy ostatnie nuty wydobyły się z wnętrza fortepianu, wraz z nimi zakończyła się moja euforia związana z muzyką. W salonie słychać było tylko oddechy wampirów i ich ciche westchnienia.
- To było… piękne - powiedziała po chwili Esme. - Doskonałe.
- Dziękuję - odpowiedziałam i uśmiechnęłam się delikatnie.
- Tak, Esme ma całkowitą rację - odrzekł Carlisle. - Kto uczył cię tak grać?
- Jako człowiek uczyłam się gry na fortepianie i skrzypcach, jak widać takich rzeczy się nie zapomina. Po za tym kiedyś byłam piosenkarką - wyjaśniłam.
- Naprawdę? - zapytała kobieta.
- Tak – uprzedziła mnie Kate. - Szkoda, że nie zaśpiewała, wtedy byście zobaczyli jaki ona ma talent. Szkoda, że sama tak nie potrafię…
- I dobrze, bo byśmy chyba tutaj pozbawili cię życia- powiedziała wchodząca do salonu Irina. - Ja to się cały czas zastanawiam, jak to Viviene wytrzymuje. Właśnie Vivi, dlaczego ona tu jeszcze siedzi?
- Cóż coraz częściej zadaje sobie to pytanie. Chyba nie chciałabym narażać na wasz gniew - zwróciłam się do Iriny.
- Ja tam bym była szczęśliwa, a Tanya też nie miałaby nic przeciwko - odpowiedziała Denalka.
- No wiecie co? Jesteście strasznie wredne - powiedziała oburzona Katie.
- No już dobrze - dodałam, przytulając nieznośną dziewczynę. - Powinnam się cieszyć, że mam takich fanów pomimo zakończenia kariery piosenkarskiej.
- Właśnie i dlatego dla nas zaśpiewasz - powiedziała Kate.
- Dlaczego nie pozbawiłam tej istotki żywota? – powiedziałam sama do siebie.
- Bo bardzo mnie lubisz?
- Dobre sobie, czy ktoś słyszał podobne bzdury?
Wszyscy zaczęli się śmiać, zaraz potem ja i Kate również.
- Dobra już zaśpiewam.
Ponownie zasiadłam przy kontuarze fortepianu, pogładziłam klawiaturę mojego ukochanego instrumentu i rozpoczęłam grę.
No całkiem nie źle – usłyszałam w myślach.
Całkiem nieźle? 
Zaczęłam śpiewać.
O Cholera ! Chyba poproszę o lekcję… 

~*~

Wpatrywałam się w księżyc, który dzisiaj ukazał się w pełni. Był taki piękny.
Może kiedyś zobaczę go z bliska - pomyślałam.
Może.
Odwróciłam się. W oknie stał mój brat i tak, jak ja podziwiał księżyc.
Wiesz, co jest w tym najwspanialsze? - zapytałam.
To, że istnieją takie rzeczy jak księżyc i słońce, wiatr i woda. To, że możemy je podziwiać i się nimi zachwycać.
Masz rację. Chciałem ci pogratulować piosenki, była taka prawdziwa…
Tak. Prawdziwa.
Nie wiedziałem, że grasz.
Zachichotałam.
Myślałam, że się domyśliłeś. Skoro byłam piosenkarką to kto pisał piosenki Edwardzie?
To był jeden z twoich utworów?
Tak. Ale nigdy nie ujrzał światła dziennego, aż do dziś.
Wiesz chyba będziesz dla mnie konkurencją, jeżeli chodzi o grę na fortepianie.
A ty grasz?
Tak. Nie chwaląc się jestem najlepszym muzykiem w rodzinie, ale teraz szczerze w to wątpię.
Nie przesadzaj.
Vivi jesteś za skromna. Masz talent i nie ukrywaj go w sobie. Widzę, że jak grasz to żyjesz. Nie potrafię tego dokładnie opisać, ale to co wyprawiasz podczas gry jest prostu fenomenem. Nawet ja, Rosalie czy Kate tak nie potrafimy. 
Zastanowiłam się nad jego słowami.
Fakt, gdy gram nie liczy się nic innego. I nadal muzyka zajmuje bardzo wysoką pozycję w moim życiu.
Widzisz.
Tak, masz racje.
Zazwyczaj mam.
Tylko się nie przechwalaj za bardzo. To nie zdrowo.
           - Viviene chciałbym cię o coś zapytać - wtrącił materializując się przy mnie.
           - Słucham.
           - Czy zechciałabyś zamieszkać ze mną i resztą mojej rodziny?
           - Edwardzie…
        - Viviene rozumiem, że masz swoje życie i swoje plany. Ale mimo to chciałem cię o to zapytać. Wiem, że aktualnie przebywasz na Alasce, ale co zrobisz potem?
          - Co do moich dalszych planów, to na dzień dzisiejszy ich nie posiadam. Wszystko się pokomplikowało. A co do twojego pytania…
            - Tak…
         - Bardzo chętnie przyjmę twoją propozycję, jednakże co na to reszta twojej rodziny? Nie chciałabym się narzucać, macie przecież swoje życie…
            - Naprawdę zgadzasz się? - Zapytał.
            - A co na to reszta? - Powtórzyłam.
            - Esme… - zawołał.

          Kobieta zmaterializowała się u jego boku, zaraz potem pojawił się Carlisle.
            - Zgodziła się? - zapytała podekscytowana Esme.
         - Tak, tylko że ma wątpliwości związane z tym, co pomyśli reszta rodziny - powiedział mój brat.
          - Viviene nie ma się o co martwić - odezwał się Carlisle. - Poza tym wszystko zostało już ustalone z innymi członkami naszej rodziny.
            - Naprawdę? - Byłam w szoku.
           - Tak - powiedział Edward. - Alice i Jasper nie mają nic przeciwko, a jeśli chodzi o Rose i Emmetta to… również nie będzie problemów.
           - Dziękuję - powiedziałam wzruszona.
          - Nie ma za co Kochanie - odpowiedziała Esme, po czym przytuliła mnie mocno. - Cieszę się, że będę miała kolejną córkę.
           - Witaj w rodzinie Viviene - powiedział Carlisle również mnie przytulając.
           Byłam tak niezmiernie szczęśliwa. Czułam się jak we śnie, jednak to było życie. Może w końcu będę naprawdę szczęśliwa? Zapomnę o przeszłości i otworzę okno na nowy, inny świat… Tak to będzie mój cel na najbliższe jutro. Być naprawdę szczęśliwą u boku kochającego brata i rodziny.

"Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie nie można było odszukać choć jednej gwiazdy. Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna, żeby nie można było odkryć oazy. Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest. 
Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość. 
Istnieją kwiaty, które kwitną nawet w zimie"— Phil Bosmans

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz