Perspektywa
Edwarda
Minął tydzień od
zdarzenia z samochodem mojej siostry, od tego czasu zdążyłem odpracować karę u
Carlisle (umyłem WSZYSTKIE samochody) i Esme (posprzątałem strych), a dzisiaj
przypadała mi Viviene.
Nie chciała zdradzić mi, w jaki sposób będę musiał odpokutować swoje
winy. Siedziałem właśnie w salonie razem z Emmettem oglądając mecz koszykówki,
gdy do pokoju weszła moja kochana siostra ze swoim firmowym uśmiechem.
- Edward jesteś gotowy?
- Na co? - odpowiedziałem zaniepokojony.
- Jak to na co? - zdziwiła się. - Jedziemy na zakupy!
- Żartujesz prawda?
- Ależ nie, to jest twoja kara. Spędzimy uroczy dzień razem.
- Viviene błagam…- zacząłem.
- Nie gadaj, tylko wsiadaj do swojego samochodu - powiedziała dobitnie.
Co miałem zrobić? Ruszyłem do garażu.
- Miłych zakupów - dodał żartem Emmett.
- Nie fikaj… Boski - powiedziała Rosalie schodząc ze schodów. -
Dzisiaj ty również masz do odrobienia swoją karę u Esme…
- Dla ciebie kochanie wszystko - odpowiedział Misiek.
- Pomyślnych łowów - zwróciła się do nas Rosalie.
~*~
Dokąd jedziemy? - pomyślałem.
Gdzie znajdę dobry sprzęt muzyczny?
Myślę, że chyba w Portland. A co jeszcze chciałabyś kupić?
Tylko kilka drobiazgów.
Zawsze tak mówicie…
Kto?
No wy, dziewczyny.
Chyba nigdy nie byłeś na prawdziwych zakupach.
Byłem i to o kilka razy za dużo.
Widzę, że z Alice męska część naszej rodziny ma ciężko.
Podobało mi się, gdy powiedziała naszej.
Z Alice to nie zakupy, lecz doga krzyżowa, sama z resztą zobaczysz.
Och, na pewno nie będzie tak źle.
Sama się przekonasz.
Zobaczymy.
A co chciałbyś kupić?
Potrzebuje skrzypce - pomyślała.
Skrzypce?
Dla Rose i Esme chcą się uczyć grać. A ja nie mogłam im odmówić.
Tak rzeczywiście, coś mama wspominała. No dobrze, teraz najważniejsza część dnia - czyli zakupy!
Ed zobaczysz, że nie będzie tak źle…
Szczerze w to wątpię.
Olimpia, jak każde inne miasto w stanie
Waszyngton, nie zachęcały piękną pogodą, lecz ciemnymi lasami i wspaniałymi
widokami. Dla wampira-wegetarianina to był raj,
lasy bogate w zwierzynę i brak ludzi na szlakach. Postanowiłem zabrać Viviene
do miejscowej galerii, którą Alice uważała za jedną z lepszych w okolicy. Postawiłem Volvo na parkingu podziemnym, Viviene wysiadła, po czym
złapała mnie zaraz pod ramię, jakbym miał uciec.
- Uśmiechnij się trochę, nie lubię smutasów.
- Jak mogę się cieszyć Vivi na myśl, że spędzę CAŁY dzień w sklepie?
- A co ja ci powiedziałam na temat zakupów?
- No to, że kupujesz tylko to, co ci potrzebne?
- Właśnie. Zamierzam wejść tylko do kilku butików.
- Jasne.
- Dobra koniec marudzenia.
Viv rozejrzała się po centrum handlowym i uśmiechnęła się uroczo,
próbowałem zajrzeć do jej myśli, jednak ponownie nadaremno.
Dlaczego nie pozwalasz mi wejść do swojej głowy?
Każdemu w końcu należy się trochę prywatności, nie mów mi, że nie
odczuwasz ulgi?
Odczuwam, ale ty cały czas przecież siedzisz w mojej głowie…
Nie siedzę, słyszę jedynie to, co chcesz mi powiedzieć.
Naprawdę?
Tak.
To bardzo ciekawe…
Rzeczywiście bardzo ciekawe, a teraz pozwól, że wyruszę na łowy.
Spotykamy się tutaj za pół godziny. Dobrze?
Jasne…
Kup sobie coś ciekawego, może humor ci wróci?
Jasne…
- Za pół godziny w tym miejscu - potwierdziła.
- Ok.
I ruszyła w głąb pasażu, ja natomiast szedłem przed siebie. Może
Viviene miała rację mówiąc, że jeśli sobie coś kupię poprawie sobie humor?
Bzdura! Wszedłem do pobliskiego sklepu Bossa, mój wzrok spoczął na błękitnej
koszuli i granatowym swetrze.
Całkiem ładne…
~*~
Łowy czas zacząć.
Chciałam wejść naprawdę tylko do kilku sklepów, podążyłam więc do Diora kupując
śliczną beżową bluzeczkę i bransoletę. Kolejnym przystankiem był Armanii, gdzie
zainwestowałam w zestaw bizneswoman, a potem Victoria Secret i Jimmy Choo.
Spojrzałam akurat na zegarek i ruszyłam w miejsce spotkania. Edward siedział już na pobliskiej ławeczce z dwoma torbami.
Wow! - pomyślałam.
Spojrzał na mnie, a potem na moje cztery różne torby.
- Jak to zrobiłaś? - zapytał.
- Zawsze robię tak zakupy Ed, mówiłam ci. Ale jak zwykle ty wiesz
lepiej. Co kupiłeś?
- Koszule i sweter. A ty?
- Bluzeczkę, garsonkę, buty i dodatki.
- No to nieźle - powiedział z podziwem.
- Chodźmy teraz do księgarni.
- Ok. A czego konkretnie szukasz?
- Rose prosiła mnie o jeden najnowszy romans Giffin, chciałbym też
kupić książkę dla Esme…
- Dla Esme?
- Tak, widziałeś tą roślinę, która przywiozła z Alaski i wsadziła do
doniczki?
- Ten błękitno-biały kwiat?
- Tak. Biedaczka nie ma pojęcia, co to jest, a w Internecie nie ma o
nim żadnych informacji.
- Wiesz, jaki to gatunek?
- Na pewno orchidea, ale nie jestem pewna odmiany.
- Rozumiem. To bardzo chętnie ci pomogę.
Uśmiechnęłam się.
Mimo, że obydwoje byliśmy wampirami, nie było łatwo nam znaleźć
odpowiedniej książki o orchideach. Romans dla Rose znalazłam w
dwie sekundy, postanowiłam też kupić jej dwie inne o podobnej tematyce. Sama
dla siebie wybrałam cztery książki sagi: Martwy aż do świtu, natomiast Ed
wybrał powieść przygodową i sensacyjną.
Z księgarni udaliśmy się do sklepu muzycznego, gdzie wraz z moim
bratem i bardzo uczynnym sprzedawcą wybrałam trzy instrumenty smyczkowe i nuty
dla początkujących.
- To, co gdzie teraz? - zapytał Edward, gdy wychodziliśmy ze sklepu.
- Potrzebuje jeszcze tylko jednej rzeczy - powiedziałam.
- Jednej? - zdziwił się bardzo.
- Chciałabym kupić nowego laptopa. Mój obecny Apple spoczywa na dnie
wąwozu, niestety - odpowiedziałam. - Nie mówiąc o aparacie fotograficznym.
Nie chciałam sprawiać, aby Edward miał wyzuty sumienia, jednak nie mogłam
czasami zapomnieć o tym, że mój ukochany samochód, laptop i aparat
fotograficzny już nie istnieją.
- Wybacz - odezwał się mój brat.
- Nie mam ci czego wybaczać, było minęło.
W sklepie, jak to w sklepie, setki modeli, mnóstwo promocji i wspaniali
ekspedienci, którzy zrobią dla ciebie prawie wszystko, abyś tylko kupił jeden z
ich produktów.
Zastanawiałam się nad dwoma modelami Apple i w końcu wybrałam taki
sam, jaki miałam poprzednio, a na dział z fotografią profesjonalną nawet nie spojrzałam.
Po sklepie chodziłam sama, bo Edward zniknął od razu, gdy tylko minęliśmy dział
z odtwarzaczami Mp4, cóż niech i on ma coś z tych zakupów. Spotkałam go przy
kasie.
- Znalazłeś to, czego szukałeś braciszku?
- A tak. A ty?
- Cóż myślałam, że mi doradzisz w wyborze notebooka, ale zniknąłeś w
mgnieniu oka.
- Zaciekawił mnie najnowszy ipod, przepraszam.
- No cóż, chyba poradziłam sobie całkiem nieźle.
- To gdzie teraz? - zapytał Edward.
- Może… wesołe miasteczko? Co ty na to?
- Jeżeli to oznacza koniec zakupów, jestem jak najbardziej za.
I wyszliśmy z galerii, podążając w kierunku
karuzeli.
~*~
Nigdy w życiu nie
bawiłam się tak dobrze!
Tak, ja też - pomyślał Edward.
Szczerze mówiąc na wesołym miasteczku byłam tylko kilka razy w życiu,
chociaż muszę ci zdradzić, że dla wampira to niebyt najlepsza rozrywka.
Masz całkowita rację, chociaż jakby popatrzeć z innej strony, jesteśmy
jakieś dwadzieścia razy bardziej szybsi, niż kolejka górska…
Nie ma, jak porównać wampira do kolejki górskiej…
Zaśmiałam się, a mój brat również dołączył.
- Fakt to było wspaniałe przedpołudnie - stwierdził. - Co powiesz na
wycieczkę w fajne miejsce?
- Jeszcze nie pada, więc możemy się gdzieś wybrać.
- To wracamy do samochodu, a potem trochę pobiegamy - powiedział.
- Ok.
- Ale ty przecież masz szpilki? - zauważył
- To nie problem dla mnie - stwierdziłam zgodnie z prawdą.
Edward spojrzał na mnie, pokręcił głową i mruknął do siebie pod nosem
w stylu: Jak można chodzić na wysokich obcasach? Idiotyzm!
- Skoro tak to chodźmy!
Wyjechaliśmy z Olimpii w wampirzym tempie i chwile po tym dotarliśmy
na leśny parking, gdzie pozostawiliśmy Volvo. Miejsce gdzie się znaleźliśmy
było położone na wysokim wzgórzu, z którego roztaczał się przepiękny widok.
- Ale tu ładnie - powiedziałam.
Zaśmiał się.
- Podążaj za mną jeżeli potrafisz… - dodał.
I ruszył. Był niewiarygodnie szybki, ale ja również, chwilę później
biegliśmy już razem.
- No, no siostrzyczko nie wiedziałem, że tak dobrze ci pójdzie…
Tym razem to ja się zaśmiałam, a on mi zawtórował.
- No i jesteśmy na miejscu.
Oniemiałam z zachwytu. Polanka gdzie się aktualnie znajdowaliśmy była
symetrycznie okrągła, w jej zachodniej części szemrał strumień, a dookoła
porastał gęsty las. To niesamowite miejsce porastała różnoraka trawa i leśne
kwiaty, co nadawało mu magii i zapomnienia.
Jak tu pięknie.
To moje ulubione miejsce, a latem jest tu najładniej.
Mój brat wyprzedził mnie i usiadł pod najbliższym drzewem, oparł się o
nie i przymknął powieki. W ludzkim tempie dołączyłam do niego, przysiadłam na trawie
i z zachwytem oglądałam okolicę.
- Viviene mam coś dla ciebie - powiedział po chwili.
Spojrzałam na niego i na niebieskie pudełko z czerwoną kokardą, które
nie wiem kiedy pojawiło się przede mną.
- A z jakiej to okazji? - Zapytałam podchwytliwie.
- Takie małe zadość uczynienie…
Ponownie spojrzałam w jego oczy - uśmiechały się. Nie mogłam odmówić.
Nie trzeba było.
Trzeba!
Po woli uchyliłam wieczko pudełka i zaczerpnęłam głęboko powietrza,
moim oczom ukazał się nowiutki aparat fotograficzny do robienia profesjonalnych
zdjęć.
- Edward…
- Cały czas mam wyrzuty sumienia, po tym co zrobiliśmy z Emmettem…-
zaczął.
- Jasne.
- Na serio!
- Jasne.
- Dlaczego mi nie wierzysz? - zapytał, śmiejąc się przy tym.
- Bo nie mówisz całej prawdy!
Zamyślił się na chwilę i wybuchnął śmiechem, który potoczył się echem
po polanie.
- Przed tobą nic się nie ukryje!
- I vice versa…
- Lepiej powiedz jak ci się podoba prezent? Nie wiem, czy wybrałem
odpowiedni…
- Znasz się na tym?
- Nie za bardzo, a sprzedawcy trudno było zaufać, więc wybrałem sam.
- Sprzęt jest …
- Zły?
- Nie. Wybrałeś świetny model i nawet odpowiednie parametry, na pewno
będzie robił dobre zdjęcia…, a teraz uśmiech Ed!
- Nie! - wykrzyknął, zrywając się z miejsca, jak poparzony.
- Nie daj się prosić - zrobiłam słodką minkę.
- Nie lubię być fotografowany.
- Dlaczego?
Czekając na jego odpowiedz, robiłam zdjęcia.
- Po prostu nie lubię.
- Może ktoś robił ci zdjęcia nie tak, jak trzeba. Moje na pewno ci się
spodobają…
- Szczerze w to wątpię…
- Najpierw zobacz, a potem gadaj ok.?
- Zrobiłaś mi już zdjęcie?
- Oczywiście.
Dla potwierdzenia pstryknęło trzy razy.
- Doskonała lustrzanka… - powiedziałam.
- Cieszy mnie to.
Edward ponownie usiadł na swoim miejscu nucąc nieznaną mi melodię, ja
natomiast pstrykałam zdjęcia. Lubiłam to zajęcie, jako wampir mogłam być
wszędzie, robiąc takie zdjęcia, nie zdobycia nawet dla najlepszych fotografów. Niebo przed i po zachodzie słońca, morze, góry, niebo i chmury. Paryż
za dnia, Nowy Jork w nocy - niezapomniane widoki.
Gdy skończyłam z bratem, zabrałam się za uwiecznienie polanki na
zdjęciach. Że też natura mogła stworzyć tak cudowne miejsce. Miałam już jako
takie doświadczenie, jeżeli chodzi o podróże i „cudowne” miejsca, zwiedziłam w
końcu cały świat nie raz.
Jednak mało gdzie podoba mi się jak w Forks, wiecznie zielone lasy
świerkowe i niesamowite wąwozy…
- Tak, mi też tu się podoba - powiedział Ed. - Może teraz ja zrobię
tobie kilka zdjęć?
- Proszę bardzo.
I zaczęło się. Po krótkim kursie dla początkujących, Edward mógł robić
dość profesjonalne zdjęcia i nawet mu się podobało.
Głowa w lewo. W prawo. Uśmiechnij się. Słodka minka. Wampirza natura.
Brawo! Przechyl troszeczkę głowę, o tak świetnie. Ok.
- I jak ci się podobało? - zapytałam i tak znając odpowiedź.
- Nie było źle.
- Dobra, a teraz wspólne zdjęcie - zaproponowałam.
- Ale jak?
- Tak!
Powiedziałam i ustawiałam aparat na pobliskiej skałce wraz z funkcją
samowyzwalacza.
- Dziesięć sekund, mnóstwo czasu - powiedziałam.
- Jaka poza?
- Spontaniczna jak na razie. Trzy, dwa…
- Jeden… - powiedział Edward całując mnie niespodziewanie w policzek.
Klik!
- Osz ty! - Klepnęłam go przez ramię.
- Przecież miało być spontanicznie…
- I to też będzie… - dodałam.
Po czym przytuliłam się do niego całym ciałem.
Klik!
A Edward zaczął mnie łaskotać…
- Nie! - wykrztusiłam, podczas przerw śmiechu.
Klik!
- Skoro tak! - krzyknęłam.
Edward zaczął wstawać, a ja wskoczyłam mu na plecy i potargałam
dokładnie ułożoną fryzurkę.
A masz!
Klik!
- Jesteś gorsza od Emmetta! – warknął.
- Że co?!
Nadal siedziałam mu na plecach, Edward chciał mnie zrzucić, ale mu się
nie udało. W końcu do teraz nie wiem, jak oby dwoje znaleźliśmy się w wysokiej
trawie.
Klik!
- Ed! - wrzasnęłam. - Moje spodnie!
Mój brat zilustrował mnie od góry do dołu, po czym wybuchnął perlistym
śmiechem. Miałam potargane włosy, w butach ziemię i igliwie, a spodnie były
zielone od trawy.
Super!!!
- Sam nie wyglądasz lepiej!
To prawda, jego ubranie jak i moje było „sponiewierane” przez trawę i
leśne igliwie, ale najbardziej rozbawiła mnie jego mina na widok swoich włosów.
- Mam przez ciebie trawę… we włosach - powiedział z wyrzutem, robiąc
przy tym minę naburmuszonego pięciolatka.
Klik!
Tym razem ja śmiałam się jak nienormalna, jako człowiek już by mnie chyba
brzuch bolał.
Ma przeze mnie trawę… we… włosach…
Klik!
- Czy ty wiesz, że ten aparat robi cały czas zdjęcia? - Zwrócił się do
mnie mój brat.
- Wiem.
- Zrobiłaś to specjalnie?
- Co dokładnie masz na myśli?
- No mój wygląd?
Ponownie wybuchłam śmiechem, tym razem Edward dołączył do mnie.
Chciałam zabrać aparat, ale mój brat okazał się szybszy. Skoczył w moim
kierunku, tak że znalazł się nade mną, a ja „szorowałam” moją bluzką leśną
ściółkę. Jeżeli coś jeszcze z niej pozostało…
Klik!
- Jesteś mi winien nową bluzkę! - odezwałam się tym razem wkurzona.
- Kolejne zakupy?
- Tak…
- Dobra, ale nie dziś - powiedział.
- Co?!
- Co „co?” – zapytał.
- Chcesz iść ze mną na zakupy?
- Jasne.
Wow!
- I nie będziesz się męczył?
- Zakupy z tobą to… sam sobie dziwię, ale przyjemność…
Zaśmiałam się.
- Bardzo mi miło, cieszę się że ci się podobało.
- Tak. Zakupy, wesołe miasteczko i najlepsza w świecie sesja
fotograficzna…
-
…to wspaniała kara…- przerwałam.
- Też, ale przede wszystkim to
czas spędzony z najwspanialszą siostrą pod Słońcem! - powiedział.
W pewnej chwili zdrętwiałam słysząc jego słowa, mój wzrok automatycznie powędrował w kierunku bursztynowych oczu mojego biologicznego brata. Na mojej buzi musiał wymalować się szok, ponieważ Edward zaraz przytulił mnie mocno i szepnął do ucha.
- Kocham cię siostrzyczko, jak nikogo innego na świecie.
- Ja ciebie też... braciszku!
Klik!
"Najpiękniejszych chwil w życiu nie zaplanujesz.
One przyjdą same" - Phil Bosmans
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz