26 kwietnia 2012

Rozdział 19

Perspektywa Edwarda
- Elo, elo jesteście tu?! - wołał Emmett.
- Kochanie ciszej - dodała słabym głosem Rosalie.
- Wybacz.
- Edward?! Viviene?! - Ponownie odezwał się Boski.
- Emmett! - krzyknęła blondynka.
- Ups… wybacz!
- Jesteśmy tu! - odezwałem się.
Chwile później na leśną polankę wpadły dwa wampiry, zdziwiło mnie to, że Rose i Emmett mieli na sobie wczorajsze ubrania.
- Nie zdarzyliście się przebrać? – spytałem uśmiechając się perfidnie. - Za mało czasu, aby znaleźć właściwe ubranie?
- Nie bądź taki mądry Edward - powiedziała Rose. - Esme nas naszła.
- … i musieliśmy uciekać w pośpiechu - dodał Emmett, masując sobie czoło.
- Zdążyłam tylko odczytać twoją wiadomość Vivi - mówiła dalej blondynka. - I wyskoczyliśmy przez okno…
- A tak na marginesie mam potworny ból głowy - wtrącił Em. - Ale było warto!
- To kac! - odpowiedziałem.
- Musicie zapolować i to jak najszybciej - odezwała się Viviene.
- I przejdzie? Po polowaniu? - Dążyła Rose.
- Pewnie - powiedziała moja siostra. - My jesteśmy już po, więc udamy się do domu.
- A co będzie jak my nie wrócimy z wami? - zapytał tym razem Em.
- Powiemy, że polujecie - stwierdziłem.
- Dobra - skwitowała blondynka.
- Tylko pamiętajcie, aby przed spotkaniem z Esme się przebrać - dodała na odchodnym Viviene.
Zachichotałem, po czym ruszyliśmy do domu.

~*~
- Gdzie się podziewaliście?! - krzyknęła na dzień dobry Esme. - Odchodziłam od zmysłów.
- Byliśmy na polowaniu mamo - tłumaczył Edward.
- Nie oznacza to, że możecie znikać bez słowa. Wchodzę do twojego pokoju, Viviene i Rose, a tam pusto. Co sobie mogłam pomyśleć?
- Esme - przerwałam. - Zostawiliśmy ci wiadomość, nie czytałaś?
- Wiadomość? Gdzie?
- Na stoliku przy telefonie - odparłam.
Kobieta ruszyła we wskazanym kierunku, na stoliku rzeczywiście leżała kartka.

Jesteśmy na polowaniu.
Niedługo wrócimy.
E. R. E i V.
- Przepraszam – powiedziała zmieszana Esme. - Nie powinnam podnosić głosu, jesteście w końcu dorośli.
- Nic się nie stało. To dobrze, że się o nas martwisz - stwierdziłam.
- Tak - dodał Ed zwracając się do mamy. - Wiesz kiedy konkretnie przylatuje Alice?
- To pytanie nie do mnie, prędzej Viviene ci odpowie. W końcu spędza codziennie kilka godzin rozmawiając z naszym Chochlikiem - odpowiedziała Esme.
Więc?
Nie zaczyna się zdania od „ więc…” - pomyślałam chichocząc.
Bardzo śmieszne.
Bo to było śmieszne!
Esme widocznie widząc nasz telepatyczny dialog zapytała.
- Viviene, wiesz coś na ten temat?
- Alice nie chciała zdradzić kiedy przylecą, ale jeżeli wierzyć w moje przeczucie… - zaczęłam.
- To? - Przerwał Ed.
- … to dzisiaj wieczorem!
- Też tak mi się wydaje - dodała kobieta.
Naprawdę od kilku dni miałam takie przeczucie, jednak dzisiaj nasiliło się i to znacznie. Szczególnie wtedy, gdy o niej pomyślałam. Szczerze mówiąc to nie lubię tego daru, według mnie jest beznadziejny. Fakt posiadasz „przeczucie” pewnego zdarzenia, sytuacji czy nadchodzących wydarzeń, ale nic konkretnego. Bywa i tak, że potrafię odróżnić złe przeczucie od dobrego, dzisiaj dominuje przewaga tego drugiego, ale wyczuwam też „delikatną” nutkę zła. A może mi się tak tylko wydaje? Moje dziwaczne przemyślenia przerwała ponownie Esme.
- A gdzie Rose i Emmett, nie widziałam ich od wczoraj?
- Postanowili zapolować trochę dalej niż my – odpowiedział Ed zrywając kontakt wzrokowy z matką.
Troszeczkę dalej? Coś się stało? - pomyślała.
Na ratunek ponownie ruszył Edward.
- Mamo, nic się nie dzieje. Wszystko jest porządku i na swoim miejscu, Rose i Emmett powinni niedługo wrócić. Nie martw się niepotrzebnie.
No nie wiem?
- Esme proszę zaufaj nam - powiedziałam. - Chodź pokażę ci twoje skrzypce.
- Dobrze.
Ed?
Tak?
Wyślij proszę im wiadomość, aby się pospieszyli, bo inaczej z planu będą nici.
Nie ma sprawy, zajmij się nią.

~*~

Razem z Esme ruszyłyśmy do mojego pokoju, nie miałam jej za złe, że się o nas martwiła. Ani za to, że nakrzyczała, w końcu każda mama taka jest!
Mama!
Piękne słowo, osobiście nie używałam go nawet jako człowiek. Ponieważ biologicznej matki nie znałam, a mojej adopcyjnej matki nie można było określić takim mianem. Mimo, że jej przebaczyłam, nie mogłam zrozumieć jej postępowania.
- O czym myślisz? - zapytała.
- O Darcy, mojej… matce – odpowiedziałam z trudem. - Czasami zastanawiam się czym się kierowała zabierając mnie od Lizzy?
- Chciała mieć dziecko, mimo iż było to niemożliwe. Wcale ci się nie dziwię, że nie do końca rozumiesz jej postępowanie, oczywiście nie usprawiedliwia to jej czynu. Ale widzisz, gdy nadchodzi ten czas i kobieta pragnie dziecka, nie liczy się nic innego. Wiem o czym mówię, gdy sama byłam w ciąży. To było niesamowite uczucie, jednak gdy mój synek zmarł, nie widziałam już sensu życia. A teraz chodź bym chciałam mieć dziecko to… nie mogę – powiedziała smutnym tonem.
- Jesteś z tego powodu nieszczęśliwa?
- Nie, bo mam was – obdarowała mnie uśmiechem. - Jednak nie można powiedzieć tego o Rosalie, nigdy nie pogodziła się z myślą, że nie zostanie matką.
- Nie wiedziałam.
- Z pewnością Rose kiedyś ci to opowie.
- Nigdy nie miałam takiej mamy jak ty, która by mnie wysłuchała, przytuliła czy ucałowała w czoło. Bardziej liczyły się pieniądze, władza no i ona sama - powiedziałam.
- Och, skarbie… teraz masz prawdziwy dom – pocieszyła mnie obejmując ramieniem. - Nawet nie wiesz jaka jestem szczęśliwa, że jesteś tutaj z nami…
- Dziękuję… mamo!
Poczułam nagle, jak Esme znieruchomiała. Nie powinnam tak mówić – zbeształam się w myślach.
- Powiedziałaś do mnie mamo! - wykrzyknęła kobieta.
- Ja tylko…
- To najwspanialsze słowo, jakie matka może usłyszeć od dziecka. Dziękuję Viviene.
Spojrzałam w oczy mojej mamy, błyszczały z podekscytowania i miłości, a na twarzy pojawił się wielki uśmiech, który odwzajemniłam. W końcu znalazłam miejsce w którym mogłam być szczęśliwa.

~*~
Rosalie i Emmett zjawili się w południe, gdzie dostali olbrzymi wykład od Esme na temat: „dlaczego znikacie bez śladu? I jak ja się o was martwiłam?”
Chwile później rozpoczęła się pierwsza lekcja skrzypiec, ponieważ mama bardzo nalegała, więc się zgodziłam. Chłopaki natomiast zasiedli przed telewizorem oglądając mecz hokeja.
Nasza edukacja muzyczna odbyła się w garażu, ponieważ nie chciałam za bardzo przeszkadzać Edwardowi i Boskiemu. Uwierzcie pierwsze lekcje skrzypiec to masakra dla innych członków rodziny, chociaż muszę przyznać, że dziewczynom szło bardzo dobrze.
Po dwóch godzinach były w stanie zagrać podstawowe melodie zawarte w podręczniku dla początkujących i znały wszystkie wartości nut. Byłam z nich naprawdę dumna.
- Na dzisiaj kończymy – powiedziałam odkładając smyczek. - Poszło wam doskonale!
- Naprawdę tak sadzisz? - zapytała Rose wpatrując się w rzędy zapisanych nut.
- Rozmawiasz z ekspertem! Może pokażecie chłopcom rezultaty dzisiejszej nauki? Chyba Carlisle też przyjechał.
- O tak - powiedziała Esme.
Następne półgodziny spędziliśmy w salonie słuchając dwóch krótkich koncertów. Emmett patrzył na mnie z pożałowaniem, ponieważ zaproponowałam to „nudne” widowisko, przerywając tym samym niezwykle ważny mecz footballu. Natomiast Carlisle i Edward byli bardzo zadowoleni.
Jak ci się udało nauczyć je tak szybko grać?
Siła perswazji…
Ja pytam serio.
To bardzo dobre uczennice.
Chyba podziałało, bo już się ze mną nie spierał. Godzinę później panowie ponownie zasiedli do sportu, Esme buszowała w Internecie, a ja i Rose czytałyśmy książki. Nie minęły trzy minuty, a Edward zakomunikował.
- Przyjechali!
To prawda pod dom zajechało czarne BMW, a chwilę później w salonie stanęła najprawdziwsza siostra mojego brata – Alice. Na pierwszy rzut oka była niziutką i szczuplutką brunetką o kruczoczarnych, postrzępionych włoskach z twarzą elfa o radosnym uśmiechu. Swoją pozytywną aurą i entuzjazmem potrafiła zarazić każdego w promieniu kilometra.
- Cześć wszystkim, ale niespodzianka co? - zapytała.
- Witaj w domu kochanie - powiedział Carlisle wyłączając telewizor.
Chochlica podeszła po kolei do wszystkich, po czym każdego ucałowała, aż stanęła naprzeciw mnie.
- Ja dobrze cię w końcu zobaczyć Viviene - powiedziała obejmując mnie i całując również w policzek.
- Ciebie również Alice, piękna fryzura – odpowiedziałam z uśmiechem.
Odkąd Allie dowiedziała się, że jestem biologiczną siostrą Edwarda spędzałyśmy na telefonie codziennie po kilkanaście godzin. Mimo, iż dzielił nas Atlantyk poznałyśmy się doskonale i wiedziałam, że będziemy najlepszymi przyjaciółkami.
- A gdzie Jasper, czyżbyś zostawiła go w Paryżu? - zapytał Boski prężąc swoje mięśnie.
- Oczywiście, że nie! Jazz chodź już no! - zawołała.
- Idę. Byłbym szybciej, gdyby ktoś mi pomógł z walizkami, ale czy tutaj ktoś się pofatyguje? – Do naszych uszu doszedł głos kolejnego wampira.
Poczułam nieprzyjemny dreszcz, a zaraz potem lawinę skojarzeń związanych z tym głosem. Już gdzieś go słyszałam – pomyślałam.  
- To nie hotel - odezwał się Emmett, wyrywając mnie z chwilowej zadumy. - Tutaj nie ma chłopców hotelowych, rozleniwiłeś się stary!
- Tutaj nawet hotelowy nie dałby rady! – Odpyskował mąż Alice wchodząc do salonu.
Nie… to nie możliwe?! Czyżby to on? Nieee…

„Jesteśmy sami dla siebie największą niespodzianką” - Paulo Coelho

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz