Nie wiem czy na mojej
twarzy malował się szok, złość czy wściekłość. Wiem, jednak co działo się w
moim sercu i myślach.
Młody, wysoki blondyn wszedł do salonu szybkim krokiem, uścisnął Esme
i Carlisle, a z Emmettem i
Edwardem przybił piątkę. Przyglądałam mu się z
ciekawością, a jednocześnie żałowałam, że znalazłam się w takiej sytuacji.
- Jasper poznaj proszę oficjalnie moją siostrę Viviene – powiedział z
olśniewającym uśmiechem Edward.
- Naszą - wtrącił Boski.
Wzrok chłopaka spoczął na mnie, patrzył dość nieufnie, a jego twarz
pozbawiona była jakichkolwiek emocji. Nie byłam dłużna, moje oczy zwęziły się,
a źrenice stały się ciemniejsze. Jasper przeszedł przez pokój i stanął w
bezpiecznej odległości, chciał coś powiedzieć. Ja jednak byłam szybsza.
- My się znamy! – odezwałam się jak najbardziej uroczo. - Los Angeles,
1939 rok.
Spojrzałam przelotnie na Edwarda, był zdziwiony, lecz nie był jedynym.
- Nie przypominam sobie - odrzekł blondyn poważniejąc.
Ten sam głos, ten sam aksamitny baryton. Poczułam jak w moich żyłach
rodzi się wściekłość i furia, patrzyłam w te złote oczy i pragnęłam tylko
jednego - śmierci chłopaka. Chciałam rozerwać jego ciało na strzępy i
delektować się cierpieniem wampira. Jednak chwile później do mojej głowy
wleciały czyjeś myśli, a właściwie wizja. Zobaczyłam siebie, ale oczami innych.
Już nie uśmiechałam się słodko, jak przystało na
grzeczną dziewczynkę, moje oczy ciskały błyskawice, a z ust wydobył się
wampirzy syk. Cała rodzina stała nieruchomo i przyglądała się egzekucji: jeden
ruch i głowa Jaspera potoczyła się pod nogi zaskoczonej Alice…
- Co ty chcesz zrobić?! – zareagował zaskoczony Edward.
Nie wiem, ale jego wypowiedz mnie chyba otrzeźwiła.
Chciałam zabić człowieka?
- Wybaczcie mi proszę - wyjąkałam, po czym uciekłam przez otwarte
okno.
~*~
- Co się stało? - zapytała przejęta Esme.
- Co się stało? Co się stało?! - zawołała zdenerwowana Alice. - Czy
ona się dobrze czuje? A myślałam, że ją znam…
- Nie wiem - powiedział Edward, który zaczął krążyć po pokoju.
- Może mi ktoś powiedzieć o co chodzi? – odezwała się zdegustowana
Rosalie.
- Chciała go zabić! - wrzasnęła oburzona Alice, wskazując na Jaspera.
- Co!? - zareagowali wszyscy.
- Chciała – bronił siostry Ed.
- No właśnie chciała - uzupełniła dziewczyna.
- Coś jest nie tak - wtrąciła Esme. - Viviene nie jest osobą, która
atakuje bez przyczyny.
- Zgadzam się - powiedział Carlisle z dość nieodgadniętym wyrazem
twarzy - Czy aby na pewno nie spotkaliście się wcześniej Jasper?
Mężczyzna próbował powrócić do przeszłości, jednak z marnym
rezultatem. Powracały wspomnienia i obrazy jednak bardzo zamazane i niewyraźne.
Rok 1939?
- Co wydarzyło się w 1939 roku? – zapytał w końcu Emmett.
- Nie wiem. To czas kiedy nie byłem wegetarianinem, nie znałem Alice.
Potrzebuje czasu… - mówił nadal zaskoczony tym wszystkim blondyn.
- Edwardzie wiesz coś więcej? – odezwała się zmartwiona Esme.
- Nie. Nigdy mi o tym nie mówiła, a przed chwilą w jej myślach
zobaczyłem jedynie zaskoczenie. Ona cię zna Jasper, ale nie mam pojęcia skąd -
odpowiedział miedzianowłosy.
- Idź poszukaj jej, może pomożesz - poleciła kobieta.
Chłopak spojrzał na swoje rodzeństwo i rodziców, po czym podążył za
zapachem Viviene.
~*~
Perspektywa Edwarda
Gdy tylko wyskoczyłem z
okna skierowałem się do lasu, wiedziałem że Vivi właśnie tam się udała.
Przystanąłem nad potokiem i zrobiłem kilka głębszych wdechów, tak pobiegła na
północ. Spróbowałem się skupić, ponieważ cały czas miałem przed oczami
atakującą Viviene i martwego Jazza.
Zastanawiał mnie fakt, co konkretnie wydarzyło się w 1939 rok i dlaczego Jasper ma z tym coś wspólnego? Sekundę później w mojej głowie pojawiły się myśli
młodszej siostry, a właściwie wspomnienia.
Koncert na którym śpiewa, ogromna scena i
mnóstwo ludzi z różnego rodzaju plakatami: Kochamy Was! Nora zostań moją żoną!
Phoenix Was Kocha!
Viviene i kilka innych dziewczyn siedzą za
stołem w centrum handlowym i rozdają autografy, ponownie mnóstwo fanów i
fotoreporterów.
Kolejny koncert, jakaś bijatyka, szkło. Viviene
zostaje ranna, zawożą ją do szpitala ma zszywaną nogę. Na horyzoncie pojawia
się mężczyzna, już go kiedyś widziałem - wysoki brunet o zielonych oczach.
Urywek kolacji rozmowa tego samego faceta z moją
siostrą.
-
Wiedziałem, że prędzej czy później tak się stanie Viv - powiedział.
- Nawet
nie wiesz jak mi przykro z tego powodu - tłumaczyła się moja siostra..
- Wydaje mi się, że rozumiem cię doskonale -
powiedział, po czym położył swoją dłoń na jej dłoni.
- Chciałbym, abyśmy nie stracili kontaktu Kris,
jesteś dla mnie naprawdę ważny. Nie chciałabym, aby to się w ten sposób skończyło
- odrzekła.
- Ja również, za bardzo zależy mi na tobie, abym
mógł pozwolić ci odejść. Jesteś najwspanialszą kobietą, jaką do tej pory
spotkałem. Piękna, uczciwa i taka kochana.
To powiedziawszy, przyłożył dłoń do jej
policzka. Zobaczyłem w jego oczach ten błysk i uczucie, jakim już w tamtej
chwili ją darzył.
Wspomnienie urwało się, a moje ciało przeszyła fala bólu, musiałem
podeprzeć się pobliskiego drzewa aby nie upaść. Co to było? Nie zdążyłem
odpowiedzieć na te pytanie, ponieważ w głowie pojawiło się kolejne wspomnienie.
Viviene rozmawia przez telefon z Krisem, jest
taka szczęśliwa. Wsadza czerwone róże do wazonu…
Wieczór w parku, a w nim spaceruje para,
obydwoje trzymają się za ręce i patrzą głęboko w oczy, kochają się. W tej
tajemniczej parze dostrzegam moją siostrę i tego lekarza.
Paryż, restauracja. Viviene ubrana jest w
krwistoczerwoną suknię, a obok niej na jednym kolenie przyklęka Kristian i
wyjmuje aksamitne pudełeczko.
- Eleonor Viviene Montez, czy zrobisz mi ten
zaszczyt i wyjdziesz za mnie? - pyta.
Spoglądam na moją siostrę, jest szczęśliwa w
oczach ma łzy i odpowiada:
- Tak!
Kris wkłada jej pierścionek na palec, po czym
całuje w dłoń.
- Tak bardzo Cię kocham!
- Nie bardziej niż ja Ciebie - odpowiada
Viviene.
Ponownie w moim ciele rodzi się ból, fala przesuwa się w kierunku
serca aż trudno mi oddychać.
Jak do cholery to możliwe? - pomyślałem.
Wspólny zakup mebli do mieszkania, obiad u
rodziców Krisa.
Impreza urodzinowa, moja siostra kończy
dwadzieścia jeden lat, jest tort i prezenty. Chwilę później Kristian otrzymuje
wezwanie do szpitala i wychodzi żegnając się z narzeczoną. Widać było, że Viv
jest z niego dumna.
Kilka godzin później sama wraca do domu, jest
ciemno podchodzi do niej wysoki blondyn o kręconych włosach i czarnych oczach.
- Przepraszam, czy może mi pani powiedzieć jak
dostanę się na Rose Avenue? -spytał.
Znam ten głos! I czyżby to…? Nie to nie możliwe.
- Żaden problem, musi pan iść prosta tą ulicą, a
na następnym skrzyżowaniu w prawo - powiedziała z uśmiechem na twarzy.
- Dziękuję - odpowiedział nieznajomy, po czym
skłonił delikatnie głowę i odszedł w wskazanym kierunku.
Nie obejrzała się za nim, szła dalej, skręciła w
uliczkę. Nagle coś pociągnęło ją w przeciwnym kierunku do zamierzonego. Poczuła
zniewalający zapach i znajomy głos.
- Zaraz będzie po wszystkim – krótki szept.
Zimne wargi na jej szyi i ból,
ciemność.
Wstrząsnął mną dreszcz, chwile później przyszedł
ból, tym razem silniejszy. Do mojej głowy wpłynęło kolejne wspomnienie, tym
razem już z czasów, gdy Viv jest wampirzycą. Jej pierwsze chwile po narodzinach
i pierwsze polowanie.
Kierowana instynktem wzięła pierwszy głęboki
wdech, czuła dosłownie wszystko i poczuła to na co czekała. Zapach był tak
kuszący, że nie sposób było go zignorować.
Pognała w kierunku oszałamiającego zapachu. W
amoku wpadła na polanę na której znajdował się człowiek. Mężczyzna nie zdążył zareagować, gdy wbiła się w jego szyję. Kilka chwil
później, po krwi nie było ani śladu.
Odrzuciła ciało na bok. Powoli wybudzała się z
amoku, gdy mój i jej wzrok padł na martwego chłopaka leżącego na trawie. Piękne
zielone oczy zastygły w bezruchu patrząc na nas, na ustach malował się
delikatny uśmiech, bujna brązowa czupryna...
O mój Boże, to Kristian! - domyśliłem się.
Przez moje ciało przeszła fala ogromnego bólu, zalała mnie całkowicie.
Już nie chciałem z tym walczyć, pragnąłem tylko aby się to jak najszybciej
skończyło. Nie miałem już siły utrzymać się na nogach - upadłem, brakowało mi
tchu. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem.
Każda cześć mojego nieśmiertelnego ciała pulsowała, jakby domagała się
krwi, której dawno już tam nie było. Nie zastanawiałem się już nad pytaniem: Co
to jest? Teraz dokładnie znałem odpowiedź - to był ból Viviene, a ja mogłem
jedynie posmakować jego część.
Nie wiem, jak długo leżałem, jednak gdy ból ustąpił postanowiłem
przywołać w myślach Viviene.
Tak mi przykro. Nie miałem pojęcia. Ja…
Nie mów nic. Nikt nie miał o tym pojęcia. Jesteś pierwszą osobą,
której odważyłam się powiedzieć prawdę, a właściwie pokazać.
Przez tyle lat ukrywałaś to w sobie, ten ból.
Ból jest realnym dowodem na to, że kiedyś się to wydarzyło.
Przepraszam cię.
Nie masz za co.
Jest. Chciałam zabić twojego brata,
a właściwie swojego stworzyciela. Co za ironia, gdybym go spotkała na
jakieś pustej uliczce samego, nie miał by szans. A teraz…
Co teraz?
Nie zrobiłabym tego Alice, Esme i reszcie twoje rodziny.
Co teraz planujesz? Wrócisz do domu?
Musze się z tym uporać Edwardzie - sama.
Rozumiem, a co z resztą?
Możesz powiedzieć im… prawdę, a Jaspera przeproś w moim imieniu.
Nie wracasz więc?
Nie.
Kocham Cię, pamiętaj o tym zawsze siostrzyczko.
Ja ciebie też Ed.
Kontakt się urwał już jej nie słyszałem. Postanowiłem wrócić do domu.
„Niech pociechą dla
nas będzie to, iż żaden ból na świecie nie trwa wiecznie.
Kończy się cierpienie, pojawia się radość - tak równoważą się nawzajem.” - Albert Camus
Kończy się cierpienie, pojawia się radość - tak równoważą się nawzajem.” - Albert Camus
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz