26 kwietnia 2012

Rozdział 20

Nie wiem czy na mojej twarzy malował się szok, złość czy wściekłość. Wiem, jednak co działo się w moim sercu i myślach.
Młody, wysoki blondyn wszedł do salonu szybkim krokiem, uścisnął Esme i Carlisle, a z Emmettem i Edwardem przybił piątkę. Przyglądałam mu się z ciekawością, a jednocześnie żałowałam, że znalazłam się w takiej sytuacji.
- Jasper poznaj proszę oficjalnie moją siostrę Viviene – powiedział z olśniewającym uśmiechem Edward.
- Naszą - wtrącił Boski.
Wzrok chłopaka spoczął na mnie, patrzył dość nieufnie, a jego twarz pozbawiona była jakichkolwiek emocji. Nie byłam dłużna, moje oczy zwęziły się, a źrenice stały się ciemniejsze. Jasper przeszedł przez pokój i stanął w bezpiecznej odległości, chciał coś powiedzieć. Ja jednak byłam szybsza.
- My się znamy! – odezwałam się jak najbardziej uroczo. - Los Angeles, 1939 rok.
Spojrzałam przelotnie na Edwarda, był zdziwiony, lecz nie był jedynym.
- Nie przypominam sobie - odrzekł blondyn poważniejąc.
Ten sam głos, ten sam aksamitny baryton. Poczułam jak w moich żyłach rodzi się wściekłość i furia, patrzyłam w te złote oczy i pragnęłam tylko jednego - śmierci chłopaka. Chciałam rozerwać jego ciało na strzępy i delektować się cierpieniem wampira. Jednak chwile później do mojej głowy wleciały czyjeś myśli, a właściwie wizja. Zobaczyłam siebie, ale oczami innych.
Już nie uśmiechałam się słodko, jak przystało na grzeczną dziewczynkę, moje oczy ciskały błyskawice, a z ust wydobył się wampirzy syk. Cała rodzina stała nieruchomo i przyglądała się egzekucji: jeden ruch i głowa Jaspera potoczyła się pod nogi zaskoczonej Alice…
- Co ty chcesz zrobić?! – zareagował zaskoczony Edward.
Nie wiem, ale jego wypowiedz mnie chyba otrzeźwiła.
Chciałam zabić człowieka?
- Wybaczcie mi proszę - wyjąkałam, po czym uciekłam przez otwarte okno.

~*~

- Co się stało? - zapytała przejęta Esme.
- Co się stało? Co się stało?! - zawołała zdenerwowana Alice. - Czy ona się dobrze czuje? A myślałam, że ją znam…
- Nie wiem - powiedział Edward, który zaczął krążyć po pokoju.
- Może mi ktoś powiedzieć o co chodzi? – odezwała się zdegustowana Rosalie.
- Chciała go zabić! - wrzasnęła oburzona Alice, wskazując na Jaspera.
- Co!? - zareagowali wszyscy.
- Chciała – bronił siostry Ed.
- No właśnie chciała - uzupełniła dziewczyna.
- Coś jest nie tak - wtrąciła Esme. - Viviene nie jest osobą, która atakuje bez przyczyny.
- Zgadzam się - powiedział Carlisle z dość nieodgadniętym wyrazem twarzy - Czy aby na pewno nie spotkaliście się wcześniej Jasper?
Mężczyzna próbował powrócić do przeszłości, jednak z marnym rezultatem. Powracały wspomnienia i obrazy jednak bardzo zamazane i niewyraźne.
Rok 1939?
- Co wydarzyło się w 1939 roku? – zapytał w końcu Emmett.
- Nie wiem. To czas kiedy nie byłem wegetarianinem, nie znałem Alice. Potrzebuje czasu… - mówił nadal zaskoczony tym wszystkim blondyn.
- Edwardzie wiesz coś więcej? – odezwała się zmartwiona Esme.
- Nie. Nigdy mi o tym nie mówiła, a przed chwilą w jej myślach zobaczyłem jedynie zaskoczenie. Ona cię zna Jasper, ale nie mam pojęcia skąd - odpowiedział miedzianowłosy.
- Idź poszukaj jej, może pomożesz - poleciła kobieta.
Chłopak spojrzał na swoje rodzeństwo i rodziców, po czym podążył za zapachem Viviene. 

~*~

Perspektywa Edwarda
Gdy tylko wyskoczyłem z okna skierowałem się do lasu, wiedziałem że Vivi właśnie tam się udała. Przystanąłem nad potokiem i zrobiłem kilka głębszych wdechów, tak pobiegła na północ. Spróbowałem się skupić, ponieważ cały czas miałem przed oczami atakującą Viviene i martwego Jazza. 
Zastanawiał mnie fakt, co konkretnie wydarzyło się w 1939 rok i dlaczego Jasper ma z tym coś wspólnego? Sekundę później w mojej głowie pojawiły się myśli młodszej siostry, a właściwie wspomnienia.
 
Koncert na którym śpiewa, ogromna scena i mnóstwo ludzi z różnego rodzaju plakatami: Kochamy Was! Nora zostań moją żoną! Phoenix Was Kocha!

Viviene i kilka innych dziewczyn siedzą za stołem w centrum handlowym i rozdają autografy, ponownie mnóstwo fanów i fotoreporterów.
 
Kolejny koncert, jakaś bijatyka, szkło. Viviene zostaje ranna, zawożą ją do szpitala ma zszywaną nogę. Na horyzoncie pojawia się mężczyzna, już go kiedyś widziałem - wysoki brunet o zielonych oczach.
Urywek kolacji rozmowa tego samego faceta z moją siostrą.
- Wiedziałem, że prędzej czy później tak się stanie Viv - powiedział.
- Nawet nie wiesz jak mi przykro z tego powodu - tłumaczyła się moja siostra..
- Wydaje mi się, że rozumiem cię doskonale - powiedział, po czym położył swoją dłoń na jej dłoni.
- Chciałbym, abyśmy nie stracili kontaktu Kris, jesteś dla mnie naprawdę ważny. Nie chciałabym, aby to się w ten sposób skończyło - odrzekła.
- Ja również, za bardzo zależy mi na tobie, abym mógł pozwolić ci odejść. Jesteś najwspanialszą kobietą, jaką do tej pory spotkałem. Piękna, uczciwa i taka kochana.
To powiedziawszy, przyłożył dłoń do jej policzka. Zobaczyłem w jego oczach ten błysk i uczucie, jakim już w tamtej chwili ją darzył.

Wspomnienie urwało się, a moje ciało przeszyła fala bólu, musiałem podeprzeć się pobliskiego drzewa aby nie upaść. Co to było? Nie zdążyłem odpowiedzieć na te pytanie, ponieważ w głowie pojawiło się kolejne wspomnienie.

Viviene rozmawia przez telefon z Krisem, jest taka szczęśliwa. Wsadza czerwone róże do wazonu…

Wieczór w parku, a w nim spaceruje para, obydwoje trzymają się za ręce i patrzą głęboko w oczy, kochają się. W tej tajemniczej parze dostrzegam moją siostrę i tego lekarza.

Paryż, restauracja. Viviene ubrana jest w krwistoczerwoną suknię, a obok niej na jednym kolenie przyklęka Kristian i wyjmuje aksamitne pudełeczko.
- Eleonor Viviene Montez, czy zrobisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie? - pyta.
Spoglądam na moją siostrę, jest szczęśliwa w oczach ma łzy i odpowiada:
- Tak!
Kris wkłada jej pierścionek na palec, po czym całuje w dłoń.
- Tak bardzo Cię kocham!
- Nie bardziej niż ja Ciebie - odpowiada Viviene.

Ponownie w moim ciele rodzi się ból, fala przesuwa się w kierunku serca aż trudno mi oddychać.
Jak do cholery to możliwe? - pomyślałem.

Wspólny zakup mebli do mieszkania, obiad u rodziców Krisa.

Impreza urodzinowa, moja siostra kończy dwadzieścia jeden lat, jest tort i prezenty. Chwilę później Kristian otrzymuje wezwanie do szpitala i wychodzi żegnając się z narzeczoną. Widać było, że Viv jest z niego dumna.
Kilka godzin później sama wraca do domu, jest ciemno podchodzi do niej wysoki blondyn o kręconych włosach i czarnych oczach.
- Przepraszam, czy może mi pani powiedzieć jak dostanę się na Rose Avenue? -spytał.
Znam ten głos! I czyżby to…? Nie to nie możliwe.
- Żaden problem, musi pan iść prosta tą ulicą, a na następnym skrzyżowaniu w prawo - powiedziała z uśmiechem na twarzy.
- Dziękuję - odpowiedział nieznajomy, po czym skłonił delikatnie głowę i odszedł w wskazanym kierunku.
Nie obejrzała się za nim, szła dalej, skręciła w uliczkę. Nagle coś pociągnęło ją w przeciwnym kierunku do zamierzonego. Poczuła zniewalający zapach i znajomy głos.
- Zaraz będzie po wszystkim – krótki szept. 
Zimne wargi na jej szyi i ból, ciemność.        

Wstrząsnął mną dreszcz, chwile później przyszedł ból, tym razem silniejszy. Do mojej głowy wpłynęło kolejne wspomnienie, tym razem już z czasów, gdy Viv jest wampirzycą. Jej pierwsze chwile po narodzinach i pierwsze polowanie.

Kierowana instynktem wzięła pierwszy głęboki wdech, czuła dosłownie wszystko i poczuła to na co czekała. Zapach był tak kuszący, że nie sposób było go zignorować.
Pognała w kierunku oszałamiającego zapachu. W amoku wpadła na polanę na której znajdował się człowiek. Mężczyzna nie zdążył zareagować,  gdy wbiła się w jego szyję. Kilka chwil później, po krwi nie było ani śladu.
Odrzuciła ciało na bok. Powoli wybudzała się z amoku, gdy mój i jej wzrok padł na martwego chłopaka leżącego na trawie. Piękne zielone oczy zastygły w bezruchu patrząc na nas, na ustach malował się delikatny uśmiech, bujna brązowa czupryna... 

O mój Boże, to Kristian! - domyśliłem się.
Przez moje ciało przeszła fala ogromnego bólu, zalała mnie całkowicie. Już nie chciałem z tym walczyć, pragnąłem tylko aby się to jak najszybciej skończyło. Nie miałem już siły utrzymać się na nogach - upadłem, brakowało mi tchu. Chciałem krzyczeć, ale nie mogłem.
Każda cześć mojego nieśmiertelnego ciała pulsowała, jakby domagała się krwi, której dawno już tam nie było. Nie zastanawiałem się już nad pytaniem: Co to jest? Teraz dokładnie znałem odpowiedź - to był ból Viviene, a ja mogłem jedynie posmakować jego część.
Nie wiem, jak długo leżałem, jednak gdy ból ustąpił postanowiłem przywołać w myślach Viviene.
Tak mi przykro. Nie miałem pojęcia. Ja…
Nie mów nic. Nikt nie miał o tym pojęcia. Jesteś pierwszą osobą, której odważyłam się powiedzieć prawdę, a właściwie pokazać.
Przez tyle lat ukrywałaś to w sobie, ten ból.
Ból jest realnym dowodem na to, że kiedyś się to wydarzyło. Przepraszam cię.
Nie masz za co.
Jest. Chciałam zabić twojego brata,  a właściwie swojego stworzyciela. Co za ironia, gdybym go spotkała na jakieś pustej uliczce samego, nie miał by szans. A teraz…
Co teraz?
Nie zrobiłabym tego Alice, Esme i reszcie twoje rodziny. 
Co teraz planujesz? Wrócisz do domu?
Musze się z tym uporać Edwardzie - sama.
Rozumiem, a co z resztą?
Możesz powiedzieć im… prawdę, a Jaspera przeproś w moim imieniu.
Nie wracasz więc?
Nie.
Kocham Cię, pamiętaj o tym zawsze siostrzyczko.
Ja ciebie też Ed.
Kontakt się urwał już jej nie słyszałem. Postanowiłem wrócić do domu.

 „Niech pociechą dla nas będzie to, iż żaden ból na świecie nie trwa wiecznie.
Kończy się cierpienie, pojawia się radość - tak równoważą się nawzajem.” - Albert Camus

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz