26 kwietnia 2012

Rozdział 21

Perspektywa Edwarda
Jeszcze nigdy w życiu nie czułem się tak, jak w tej chwili - bezsilny, bezradny. Nie wiedziałem co mógłbym zrobić, aby choć trochę ulżyć jej w cierpieniu. Nie miałem pojęcia, że można tak cierpieć, żyć tyle lat w bólu samotnie. Teraz byłem z niej jeszcze bardziej dumny, mimo iż ona tak nie uważała.
Żyła przez tyle lat, zamknięta w sobie, sama ze swoim bólem i poczuciem winy. Przecież była wtedy nowo narodzonym wampirem, nie potrafiła się kontrolować, a ten mężczyzna znalazł się w po prostu w nieodpowiednim miejscu i czasie. Cóż może nie cierpiała by tak bardzo, gdyby tym mężczyzną nie był jej ukochany.
Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że moja siostra jest zupełnie inną osobą. Jej oczy nie mają dawnego blasku, a czasami na jej ustach maluje się smutek i zaduma. Nie lubiła mówić o przeszłości, ponieważ cały czas rozpamiętywała swój wampirzy wybryk. Jako człowiek była szczęśliwa, widziałem to bardzo dobrze, a teraz? Wszystko co miała, tak po prostu zniknęło, pozbawiło ją chęci do życia.
Dotarłem do rzeki, która znajduje się na granicy naszej posiadłości. Już od dawna słyszałem myśli domowników, jednak nie zwracałem na nie uwagi. Czas na poważną rozmowę, która nie będzie należała do najprzyjemniejszych - pomyślałem. 
Spojrzałem na swoje odbicie w wodzie: włosy potargane, a na twarzy miałem ślady błota. Pospiesznie doprowadziłem się do porządku i wampirzym tempie dotarłem do domu.
~*~
- Nareszcie jesteś! - powiedziała Esme z ulgą w głosie, ale zaraz potem się zmartwiła. - A gdzie Viviene?
- Dlaczego nie wróciła z tobą? - Dążyła Rose.
- Chce być sama - odpowiedziałem.
- Ale wróci? -  Dopytywała się mama.
- Mam nadzieję - odpowiedziałem.
- Dowiedziałeś się czegoś? – wtrącił Emmett.
- Tak, nawet za dużo.
- No to powiedz wreszcie, o co chodzi? – zapytała poirytowana Rosalie.
Spojrzałem na blondynkę ostrym wzrokiem, a zaraz potem zwróciłem się do reszty Cullenów. 
- Jasper jest… stworzycielem Viviene – wyjawiłem spoglądając na blondyna.
- Że co?! - zapytali wszyscy.
- Chyba sobie jaja robisz - stwierdził Emmett. 
- W 1939 roku natchnąłeś się na moją siostrę w Los Angeles, gdy wracała do domu po imprezie. Miała być twoim posiłkiem, jednak w pewnej chwili zrezygnowałeś i pozostawiłeś samą w lesie… - mówiłem nadal w kierunku brata, lekceważąc całkowicie rozbawionego osiłka.
- Ja... - próbował coś powiedzieć blondyn, niestety na próżno.
- Jasper? - spytał ojciec. - Możesz nam to wytłumaczyć?
Mój brat ponownie zagłębił się w swojej przeszłości, a w mojej głowie pojawił się bardzo niewyraźny obraz pewnej kobiety. Właściwie trudno było określić, czy rzeczywiście była nią Viviene, jednakże za moment wszystko stało się jasne.
Szła tyłem, bardzo zadowolona z siebie i szczęśliwa, pytanie o drogę… atak i ucieczka z miejsca zdarzenia.
- Dlaczego zostawiłeś ją samą? - zapytałem oburzony.
- Ja po prostu… nie mogłem skończyć… pamiętam jej uczucia, była taka szczęśliwa, a ja na nią zapolowałem. Szła sama w nocy… byłem na głodzie, jednak to mnie nie usprawiedliwia - tłumaczył się Jasper. - Jestem potworem!
- Tak, jak każdy z nas - dodała Alice pocieszając go.
- Przecież wiedziałeś, że stworzyłeś wampira! - Przerwałem. - Na stworzycielu ciążą jakieś obowiązki…- mówiąc to spojrzałem na Carlisle, który potwierdził skinieniem głowy.
- Nie wiedziałem, że stworzyłem nieśmiertelnego. Byłem pewny, że ona nie żyje! - Dokończył Jazz.
Westchnąłem, dla mnie to było niedorzeczne, po chwili odezwał się Emmett.
- To jednak nie tłumaczy chęci zabicia Jaspera.
- Nie, ale to co zdarzyło się później, owszem.
- To w końcu wyduś to z siebie - warknęła Chochlica.
Nie spodobało mi się jej ton.
- Wiecie o tym, że Viviene zabiła tylko jedną osobę w swoim wampirzym życiu - zacząłem, a rodzina zgodnie potwierdziła.
- … ale to nie był przypadkowy facet – kontynuowałem. - To był jej narzeczony, ona go... kochała – ledwo wydusiłem ostanie zdanie.
Ponownie w moim sercu pojawił się ból i współczucie w stosunku do mojej siostry. W pokoju wszyscy wstrzymali oddech.
- Od tamtego czasu Viviene szczerze się nienawidzi i gardzi sobą, a także swoją naturą. Nie potrafi pogodzić się z myślą, że doprowadziła do jego śmierci, mimo iż była wtedy nowo narodzonym. Nie powiedziała nam prawdy, ponieważ nie była na to gotowa… to zbyt świeża rana… - dodałem.
- Po prostu nam nie ufała – stwierdziła oschle Alice.
Warknąłem i to dość ostro.
- Edward! - Zganiła mnie mama.
- Nie macie pojęcia, jak świeża to rana. Jak świeży to ból… Nie mówiłbym tak, gdybym tego sam nie doświadczył. Nie wiem w jaki sposób to się stało, może ma to związek z naszym pokrewieństwem. Ale wiem jedno, nikomu nie życzę tego przez co przeszła moja siostra - powiedziałem wzburzony.
- Chcesz powiedzieć, że czułeś dokładnie to, co Viviene? - zapytał Carlisle.
- To było… niezwykłe doświadczenie. Ból był realny, czułem go na całym ciele, promieniował i raził każda cząstkę mojego ciała.
Po moim wyznaniu w pokoju ponownie zapanowała niezręczna cisza, którą przerwał Jasper.
- Powinna mnie zabić.
- Nie mów tak - powiedziała Alice materializując się przy mężu. - Fakt, zrobiłeś źle ale teraz jesteś inną osobą, Viviene to zrozumie. Prawda Ed?
- Gdyby cię zabiła nie mogłaby spojrzeć w oczy Alice, Esme i reszcie rodziny. Nie chce być potworem i nie chce stracić rodziny. Prosiła mnie, abym cię przeprosił, za to co chciała zrobić - odpowiedziałem.
Co?!
Co?!
- Czy to ma sens? – zdziwił się Jasper, na moje słowa.
- Nie, ale to Viviene - dodałem. - Kiedy upora się z sobą wróci, a wtedy wyjaśni ci to sama.
- Biedne dziecko - powiedziała Esme. - Nic dziwnego, że chciała zemsty. Jak sobie pomyślę przez co musiała przejść, to naprawdę okrutne.
- Ona jest lepsza od nas wszystkich - powiedziałem. - Nie wiem, czy bym ze sobą nie skończył, gdybym był na jej miejscu.
- Mam nadzieję, że wróci wkrótce, straszliwie się nudzę - stwierdził Emmett.
- Ty rzeczywiście nie masz się czym martwić! - wytknęła ostro Rose.
- Tylko mi nie mów, że nie mam serca - zbulwersował się Em. - Naprawdę bardzo przejęła mnie historia Vivi, ale to przeszłość. Należy pozostawić ją w spokoju, a zacząć żyć teraźniejszością. Osobiście uważam, że gdy Viviene wróci powinniśmy sprawić, aby przestała myśleć o tym co sprawia jej ból i pomóc w razie potrzeby. A z Jasperem na pewno da sobie radę, jestem tego pewny.
- Emmett to było… logiczne - odezwała się Alice.
- … i nawet odpowiednie do sytuacji - dodał Carlisle.
- Czasami też myślę! - stwierdził.
Po czym na naszych twarzach ponownie pojawiły się uśmiechy, tak Em potrafi nas czasami zadziwić. Jednak to co powiedział miało sens, musimy zapewnić Viviene, że może na nas liczyć, ponieważ jesteśmy rodziną. Rodzina jest potęgą każdego, kto jej nie ma, nie istnieje.
- Em ma rację, Viv musi mieć w nas oparcie - powiedziała Esme. - Jest członkiem naszej rodziny, a my chronimy naszą rodzinę.
- Cóż teraz musimy czekać tylko na to kiedy Viviene wróci - dodał Carlisle. - A wszystko będzie tak jak dawniej.
Słuchając swoich rodziców myślałem, że jest to możliwe. Jednak jak będzie naprawdę, to pokaże nam najbliższa przyszłość. Atmosfera w domu rozluźniła się znacznie, dziewczyny udały się do swoich sypialni, Emmett i Carlisle zasiedli przed telewizorem, a Jazz wyszedł do ogrodu.
Słyszałem jego myśli, wiedziałem że żałuje, jednak pozostawiłem go samego. Czasami człowiek musi pomyśleć w samotności. Ale z drugiej stronie, zastanawiałem się czy Viviene kiedykolwiek wróci? Może nie zachce mieszkać pod jednym dachem z Jasperem? Co wtedy?
W wampirzym tempie udałem się do mojego pokoju i położyłem na kanapie. Dom bez mojej siostry wydał się był taki pusty, wyciągnąłem telefon i napisałem smsa. 
            Kochamy Cię Wszyscy!
            Wróć,  jak będziesz gotowa.
            Edward 

Jedno wiedziałem na pewno, że cokolwiek postanowi, zrozumiem. Nie będę nalegał, to jej życie i jej decyzja, ale zawsze będę ja kochał, jak brat kocha siostrę.
 
~*~

Wraz ze wspomnieniami powrócił ból, niewiarygodnie realny, który za włada całym twoim ciałem. Nie masz jak uciec, musisz stawić mu czoła - sam. Tak bardzo chciałam zapomnieć, a w jednej chwili powróciło wszystko. Przed oczami ujrzałam jego twarz, zastygłe zielone oczy, delikatny uśmiech oraz moje zakrwawione ręce. Zabiłam.
Przez tyle lat czekałam na ten dzień, w którym będę mogła stanąć twarzą w twarz ze swoim stwórcą. Pragnęłam zemsty, krwawej zemsty. Chciałam sprawić, aby cierpiał, tak jak ja podczas tych siedemdziesięciu dziewięciu lat.
Widziałam się w akcji, widziałam jak pozbawiam go głowy z perfidnym uśmiechem na ustach. Tak chciałam tego, jednak czy w tamtej chwili nie stałabym się jeszcze większym potworem?
Nie mogłabym spojrzeć Esme ani Alice w oczy, gardziłabym sobą jeszcze bardziej. Tak naprawdę dopiero teraz poczułam co to miłość i rodzina. I miałabym to teraz stracić? Przez brak przebaczenia, czy zrozumienia? A co by powiedział Edward? Jego również bym zraniła, w końcu to jego brat.
Może to i dobrze, że prawda w końcu wyszła na jaw. Kiedyś nadszedł by ten dzień, a wtedy mogłoby być już za późno na przebaczenie. Jasper nie jest winny temu, co zdarzyło się po mojej przemianie, to było przeznaczenie. Może w ten sposób miałam odnaleźć biologicznego brata i zaznać miłość w gronie rodziny… Cóż, nigdy nie zastanawiałam się nad tym w ten sposób, jednak miało to sens.
Kierowałam się cały czas na północ, nie wiem dlaczego akurat biegłam w tamtym kierunku. Tak po prostu, jako wampir uwielbiłam ten pęd i swobodę poruszania się.
Byłam świetną wampirzycą, czasami zastanawiałam się dlaczego pewne aspekty nieśmiertelnego życia przychodzą mi z taką łatwością? Jakbym była stworzona do bycia istotą bez duszy, gdyby nie piętno zabójcy swojego ukochanego.  
STOP! Koniec z przeszłością! Kris był moją jedyną ofiarą i niech tak pozostanie do końca mojego istnienia - pomyślałam.
Sygnał wiadomości na telefonie.
~*~
         Droga powrotna zabrała mi znacznie więcej czasu, może też dlatego, że nie myślałam o swoich problemach. Podjęłam w końcu decyzję: nie będę wracać do tego co było, a Jasper nie jest winien śmierci Krisa. Po woli moim oczom ukazał się znajomy krajobraz: wiecznie zielone lasy świerkowe i wąwozy. Już nie daleko…
         Mój zegarek wskazywał 01.40 w nocy, gdy stanęłam na granicy posiadłości Cullenów. Dom w nocy wyglądał jeszcze piękniej niż za dnia, taka była moja opinia. Widziałam zapalone światła w salonie i w sypialni Rose. Na pewno byli w domu, zaciągnęłam się powietrzem.
Do moich nozdrzy dotarł zapach siódemki wampirów i jeszcze jeden nieznany, wszakże apetyczny. Zapach, który mógł należeć jedynie do człowieka. Dopiero teraz zauważyłam ekskluzywny samochód na podjeździe - Lexus L600.
No, no ktoś ma gust i pieniądze!
          W ludzkim tempie dotarłam do werandy i następnie przekroczyłam próg domu, zapach ludzki roznosił się w korytarzu, jednak jego centrum znajdowało się w salonie. Zdąrzyłam zauważyć, że w pokoju znajduje się tylko Carlisle i obcy człowiek.
Czyżby reszta siedziała na górze?
Nieśmiało weszłam do salonu stając w połowie za filarem. Ojciec natychmiast odwrócił głowę w moim kierunku, a na jego twarzy pojawiła się ulga i szczęście, lecz zaraz potem obawa o gościa. Posłałam mu delikatny uśmiech i szepnęłam po wampirzemu.
- Wszystko w porządku, nie skrzywdzę go.
Dopiero teraz mężczyzna spojrzał w kierunku, gdzie wpatrywał się mój ojciec. Siedział na kanapie, więc trudno było określić czy jest wysoki. Jego orzechowe oczy spoczęły na mnie i mężczyzna wstrzymał oddech, a serce mu przyspieszyło. Wstał, był wysoki, miał blond włosy, wyrazistą linie szczęki i był przystojny. Carlisle również wstał, a ja odważyłam się podejść bliżej.
- Dobry wieczór – przywitałam się.
- Witaj Kochanie! - odpowiedział tata. - Dobrze, że już jesteś. Jak lot? Mam nadzieje, że nie czekałaś długo na samolot?
- Nie skąd. Chociaż muszę przyznać, że podróż z Nowego Jorku była bardzo męcząca - stwierdziłam, odgrywając komedię przed naszym gościem.
Mężczyzna odchrząknął, chcąc przypomnieć o swojej obecności.
- Wybacz. Ericu poznaj proszę Viviene - oświadczył Carlisle.
- Eric Northman - powiedział, wyciągając rękę w moją stronę.
- Viviene Cullen, miło mi poznać Panie Northman - przedstawiłam się.
Mężczyzna ujął moją dłoń i pocałował, jak przystało na dżentelmena.
- Mam więc przyjemność z twoją żoną Carlisle? - zapytał tatę.
Uśmiechnęłam się.
- Niestety nie. To moja najstarsza córka.
- Och, wybacz gafę.
- Nic nie szkodzi - dodał Cullen.
- Panowie wybaczą, pójdę do siebie, dobranoc - powiedziałam.
- Dobranoc - odezwał się Northman.
      Eric odprowadził mnie wzrokiem, gdy wychodziłam z salonu, ruszyłam w kierunku schodów wiodących na piętro. Stanęłam przed pokojem Rosalie, poprawiłam włosy i zapukałam. Gdy usłyszałam: Proszę, nieśmiało nacisnęłam klamkę. Pierwsze co zobaczyłam po przekroczeniu drzwi to złocistą plamę, co okazało się włosami Rosalie, przytulała mnie.
- Och, Viviene jak dobrze, że jesteś. Ja nie wiem co powiedzieć, byłam w szoku, jak i cała reszta… ale dobrze cię widzieć… - powiedziała blondynka.
- Już dobrze - udało mi się tylko wydusić.
- Rose puść już Viv, niech odetchnie - odezwał się mój brat.
Teraz on zajął jej miejsce.
Kocham cię - pomyślał.
Też cieszę się, że cię widzę.
- Viviene, Słoneczko witaj w domu - wtrąciła się Esme.
- Dziękuję - odparłam przytulając się tym razem do mamy. - A gdzie reszta?
- Emmett, Jasper i Alice poszli na polowanie, wiesz z powodu tego gościa na dole - stwierdziła Rosalie.
- Właściwe kto to jest? - zapytałam.
- To znajomy Carlisle - odpowiedziała Esme. - Jednak nic więcej nie wiem na ten temat.
- Trudno mi cokolwiek powiedzieć na jego temat, ponieważ cały czas w jego głowie siedzi Viviene - powiedział Ed. - Oczarowałaś go, nie ma co.
- Bardzo śmieszne braciszku - rzuciłam. - Po za tym kto normalny robi interesy o drugiej w nocy?
- Ja - powiedział ojciec wchodząc do pokoju. - Witaj w domu córeczko!
Przytuliliśmy się do siebie.
- Wybacz, że musiałaś odegrać tę dziwaczną scenkę, ale kto „normalny” przychodzi do domu o drugiej w nocy? Po za tym Eric jest bardzo… spostrzegawczy i zwraca uwagę na szczegóły - dodał Carlisle.
- Nic nie szkodzi. Nowy Jork chyba zadowolił twojego gościa?
- Całkowicie, pytał tylko o twój numer telefonu…
Edward zachichotał.
- No nie. Mam nadzieję, że mu go nie podałeś? – Byłam lekko poirytowana.
- Nie, ale poprosił abyś to ty reprezentowała mnie w naszych wspólnych interesach - odpowiedział doktor. - A ja się zgodziłem.
- To znaczy? Co masz na myśli mówiąc „nasze” interesy? – Dążył Edward.
- Ed ja umiem mówić! - Pożaliłam się.
- Nie wiedziałem - skwitował.
Carlisle, Esme i Rose zaśmieli się.
- Tato? - Odezwałam się.
- Eric jest właścicielem kilku barów, a właściwie pubów w Seattle i Port Angeles. Kilka lat temu Northman zaproponował mi spółkę, a właściwie potrzebował pożyczki na start interesu, więc się zgodziłem - powiedział.
- To znaczy, że jesteś współwłaścicielem jakiegoś baru? - odezwała się Esme. - Dlaczego ja nic o tym nie wiem?
- Jestem współwłaścicielem, ale nigdy tam nie byłem. Pożyczyłem tylko pieniądze Ericowi, byłem inco gnito a w zamian za to otrzymywałem wysoką prowizję. Ale teraz sprawy się skomplikowały, przyszedł kryzys, bary potrzebują pieniędzy. Eric wyjeżdża na kilka miesięcy do Europy, a ktoś musi się zając chociaż częścią firmy, dlatego przyjechał do mnie - mówił Carlisle.
- Na czym miałaby polegać „nasza” współpraca? – zapytałam wyprzedzając myśli rudego.
- Za trzy tygodnie należałoby przejąć interes w Port Angeles, zaopatrzenie i wynagrodzenie dla pracowników oraz ogólny podgląd. Co ty na to Viviene?
- Jestem jak najbardziej za, jeżeli czasami któryś z chłopaków mi pomoże - odpowiedziałam. - To może być nawet fajna sprawa.
- Ale za trzy tygodnie będziemy już w szkole! - Dodała Rose. - Co wtedy?
- Puby i tak zawsze otwiera się wieczorami – wyjaśniłam. - Po za tym możemy pojawiać się tam na zmiany.
- Świetna myśl - dodała Esme. - A to co zarobicie u Northmana przekażecie na dom dziecka.
- Jestem za - stwierdził tata.
W pierwsze chwili pomyślałam, że to głupi pomysł. Ale wydaje mi się że będzie to pewne oderwanie od rzeczywistości - szkoła, nauka, dom i pub. Jednak chwile później coś innego siedziało w mojej głowie, a właściwie ktoś… 
„Przebaczenie jest najtrudniejszą miłością”  - Albert Schweitzer

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz