Perspektywa
Edwarda
Jeszcze nigdy w życiu
nie czułem się tak, jak w tej chwili - bezsilny, bezradny. Nie wiedziałem co
mógłbym zrobić, aby choć trochę ulżyć jej w cierpieniu. Nie miałem pojęcia, że
można tak cierpieć, żyć tyle lat w bólu samotnie. Teraz byłem z niej jeszcze bardziej dumny, mimo iż ona tak nie
uważała.
Żyła przez tyle lat, zamknięta w sobie, sama ze swoim bólem i
poczuciem winy. Przecież była wtedy nowo narodzonym wampirem, nie potrafiła się
kontrolować, a ten mężczyzna znalazł się w po prostu w nieodpowiednim miejscu i
czasie. Cóż może nie cierpiała by tak bardzo, gdyby tym mężczyzną nie był jej
ukochany.
Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że moja siostra jest
zupełnie inną osobą. Jej oczy nie mają dawnego blasku, a czasami na jej ustach
maluje się smutek i zaduma. Nie lubiła mówić o przeszłości, ponieważ cały czas rozpamiętywała swój wampirzy wybryk. Jako człowiek była szczęśliwa, widziałem to bardzo dobrze, a teraz? Wszystko co miała, tak po
prostu zniknęło, pozbawiło ją chęci do życia.
Dotarłem do rzeki, która znajduje się na granicy naszej posiadłości.
Już od dawna słyszałem myśli domowników, jednak nie zwracałem na nie uwagi. Czas na poważną rozmowę, która nie będzie należała do
najprzyjemniejszych - pomyślałem.
Spojrzałem na swoje odbicie w wodzie: włosy potargane, a na twarzy miałem ślady błota. Pospiesznie doprowadziłem się do porządku i wampirzym tempie dotarłem do domu.
Spojrzałem na swoje odbicie w wodzie: włosy potargane, a na twarzy miałem ślady błota. Pospiesznie doprowadziłem się do porządku i wampirzym tempie dotarłem do domu.
~*~
- Nareszcie jesteś! - powiedziała Esme z ulgą w
głosie, ale zaraz potem się zmartwiła. - A gdzie Viviene?
- Dlaczego nie wróciła z tobą? - Dążyła Rose.
- Chce być sama - odpowiedziałem.
- Ale wróci? - Dopytywała się
mama.
- Mam nadzieję - odpowiedziałem.
- Dowiedziałeś się czegoś? – wtrącił Emmett.
- Tak, nawet za dużo.
- No to powiedz wreszcie, o co chodzi? – zapytała poirytowana Rosalie.
Spojrzałem na blondynkę ostrym wzrokiem, a zaraz potem zwróciłem się do reszty Cullenów.
Spojrzałem na blondynkę ostrym wzrokiem, a zaraz potem zwróciłem się do reszty Cullenów.
- Jasper jest… stworzycielem Viviene – wyjawiłem spoglądając na
blondyna.
- Że co?! - zapytali wszyscy.
- Chyba sobie jaja robisz - stwierdził Emmett.
- Chyba sobie jaja robisz - stwierdził Emmett.
- W 1939 roku natchnąłeś się na moją siostrę w Los Angeles, gdy
wracała do domu po imprezie. Miała być twoim posiłkiem, jednak w pewnej chwili
zrezygnowałeś i pozostawiłeś samą w lesie… - mówiłem nadal w kierunku brata, lekceważąc całkowicie rozbawionego osiłka.
- Ja... - próbował coś powiedzieć blondyn, niestety na próżno.
- Ja... - próbował coś powiedzieć blondyn, niestety na próżno.
- Jasper? - spytał ojciec. - Możesz nam to wytłumaczyć?
Mój brat ponownie zagłębił się w swojej przeszłości, a w mojej głowie
pojawił się bardzo niewyraźny obraz pewnej kobiety. Właściwie trudno było określić, czy rzeczywiście była nią Viviene, jednakże za moment wszystko stało się jasne.
Szła tyłem, bardzo zadowolona z siebie i
szczęśliwa, pytanie o drogę… atak i ucieczka z miejsca zdarzenia.
- Dlaczego zostawiłeś ją samą? - zapytałem oburzony.
- Ja po prostu… nie mogłem skończyć… pamiętam jej uczucia, była taka
szczęśliwa, a ja na nią zapolowałem. Szła sama w nocy… byłem na głodzie, jednak
to mnie nie usprawiedliwia - tłumaczył się Jasper. - Jestem potworem!
- Tak, jak każdy z nas - dodała Alice pocieszając go.
- Przecież wiedziałeś, że stworzyłeś wampira! - Przerwałem. - Na
stworzycielu ciążą jakieś obowiązki…- mówiąc to spojrzałem na Carlisle, który potwierdził skinieniem głowy.
- Nie wiedziałem, że stworzyłem nieśmiertelnego. Byłem pewny, że ona
nie żyje! - Dokończył Jazz.
Westchnąłem, dla mnie to było niedorzeczne, po chwili odezwał się
Emmett.
- To jednak nie tłumaczy chęci zabicia Jaspera.
- Nie, ale to co zdarzyło się później, owszem.
- To w końcu wyduś to z siebie - warknęła Chochlica.
Nie spodobało mi się jej ton.
- Wiecie o tym, że Viviene zabiła tylko jedną osobę w swoim wampirzym
życiu - zacząłem, a rodzina zgodnie potwierdziła.
- … ale to nie był przypadkowy facet – kontynuowałem. - To był jej
narzeczony, ona go... kochała – ledwo wydusiłem ostanie zdanie.
Ponownie w moim sercu pojawił się ból i współczucie w stosunku do
mojej siostry. W pokoju wszyscy wstrzymali oddech.
- Od tamtego czasu Viviene szczerze się nienawidzi i gardzi sobą, a
także swoją naturą. Nie potrafi pogodzić się z myślą, że doprowadziła do jego
śmierci, mimo iż była wtedy nowo narodzonym. Nie powiedziała nam
prawdy, ponieważ nie była na to gotowa… to zbyt świeża rana… - dodałem.
- Po prostu nam nie ufała – stwierdziła oschle Alice.
Warknąłem i to dość ostro.
- Edward! - Zganiła mnie mama.
- Nie macie pojęcia, jak świeża to rana. Jak świeży to ból… Nie
mówiłbym tak, gdybym tego sam nie doświadczył. Nie wiem w jaki sposób to się
stało, może ma to związek z naszym pokrewieństwem. Ale wiem jedno, nikomu nie
życzę tego przez co przeszła moja siostra - powiedziałem wzburzony.
- Chcesz powiedzieć, że czułeś dokładnie to, co Viviene? - zapytał
Carlisle.
- To było… niezwykłe doświadczenie. Ból był realny, czułem go na całym
ciele, promieniował i raził każda cząstkę mojego ciała.
Po moim wyznaniu w pokoju ponownie zapanowała niezręczna cisza, którą
przerwał Jasper.
- Powinna mnie zabić.
- Nie mów tak - powiedziała Alice materializując się przy mężu. -
Fakt, zrobiłeś źle ale teraz jesteś inną osobą, Viviene to zrozumie. Prawda Ed?
- Gdyby cię zabiła nie mogłaby spojrzeć w oczy Alice, Esme i reszcie
rodziny. Nie chce być potworem i nie chce stracić rodziny. Prosiła mnie, abym
cię przeprosił, za to co chciała zrobić - odpowiedziałem.
Co?!
Co?!
- Czy to ma sens? – zdziwił się Jasper, na moje słowa.
- Nie, ale to Viviene - dodałem. - Kiedy upora się z sobą wróci, a
wtedy wyjaśni ci to sama.
- Biedne dziecko - powiedziała Esme. - Nic dziwnego, że chciała
zemsty. Jak sobie pomyślę przez co musiała przejść, to naprawdę okrutne.
- Ona jest lepsza od nas wszystkich - powiedziałem. - Nie wiem, czy bym
ze sobą nie skończył, gdybym był na jej miejscu.
- Mam nadzieję, że wróci wkrótce, straszliwie się nudzę - stwierdził
Emmett.
- Ty rzeczywiście nie masz się czym martwić! - wytknęła ostro Rose.
- Tylko mi nie mów, że nie mam serca - zbulwersował się Em. -
Naprawdę bardzo przejęła mnie historia Vivi, ale to przeszłość. Należy pozostawić
ją w spokoju, a zacząć żyć teraźniejszością. Osobiście uważam, że gdy Viviene
wróci powinniśmy sprawić, aby przestała myśleć o tym co sprawia jej ból i pomóc
w razie potrzeby. A z Jasperem na pewno da sobie radę, jestem tego pewny.
- Emmett to było… logiczne - odezwała się Alice.
- … i nawet odpowiednie do sytuacji - dodał Carlisle.
- Czasami też myślę! - stwierdził.
Po czym na naszych twarzach ponownie pojawiły się uśmiechy, tak Em
potrafi nas czasami zadziwić. Jednak to co powiedział miało sens, musimy
zapewnić Viviene, że może na nas liczyć, ponieważ jesteśmy rodziną. Rodzina
jest potęgą każdego, kto jej nie ma, nie istnieje.
- Em ma rację, Viv musi mieć w nas oparcie - powiedziała Esme. - Jest
członkiem naszej rodziny, a my chronimy naszą rodzinę.
- Cóż teraz musimy czekać tylko na to kiedy Viviene wróci - dodał
Carlisle. - A wszystko będzie tak jak dawniej.
Słuchając swoich rodziców myślałem, że jest to możliwe. Jednak jak
będzie naprawdę, to pokaże nam najbliższa przyszłość. Atmosfera w domu rozluźniła
się znacznie, dziewczyny udały się do swoich sypialni, Emmett i Carlisle
zasiedli przed telewizorem, a Jazz wyszedł do ogrodu.
Słyszałem jego myśli, wiedziałem że żałuje, jednak pozostawiłem go
samego. Czasami człowiek musi pomyśleć w samotności. Ale z drugiej stronie,
zastanawiałem się czy Viviene kiedykolwiek wróci? Może nie zachce mieszkać
pod jednym dachem z Jasperem? Co wtedy?
W wampirzym tempie udałem się do mojego pokoju i położyłem na kanapie.
Dom bez mojej siostry wydał się był taki pusty, wyciągnąłem telefon i
napisałem smsa.
Kochamy Cię Wszyscy!
Wróć, jak będziesz gotowa.
Edward
Wróć, jak będziesz gotowa.
Edward
Jedno wiedziałem na pewno, że cokolwiek postanowi, zrozumiem. Nie będę
nalegał, to jej życie i jej decyzja, ale zawsze będę ja kochał, jak brat kocha
siostrę.
~*~
Wraz ze wspomnieniami
powrócił ból, niewiarygodnie realny, który za włada całym twoim ciałem. Nie masz
jak uciec, musisz stawić mu czoła - sam. Tak bardzo chciałam zapomnieć, a w
jednej chwili powróciło wszystko. Przed oczami ujrzałam jego twarz, zastygłe
zielone oczy, delikatny uśmiech oraz moje zakrwawione ręce. Zabiłam.
Przez tyle lat czekałam na ten dzień, w którym będę mogła stanąć twarzą
w twarz ze swoim stwórcą. Pragnęłam zemsty, krwawej zemsty. Chciałam sprawić,
aby cierpiał, tak jak ja podczas tych siedemdziesięciu dziewięciu lat.
Widziałam się w akcji, widziałam jak pozbawiam go głowy z perfidnym
uśmiechem na ustach. Tak chciałam tego, jednak czy w tamtej chwili nie stałabym
się jeszcze większym potworem?
Nie mogłabym spojrzeć Esme ani Alice w oczy, gardziłabym sobą jeszcze
bardziej. Tak naprawdę dopiero teraz poczułam co to miłość i rodzina. I
miałabym to teraz stracić? Przez brak przebaczenia, czy zrozumienia? A co by
powiedział Edward? Jego również bym zraniła, w końcu to jego brat.
Może to i dobrze, że prawda w końcu wyszła na jaw. Kiedyś nadszedł by
ten dzień, a wtedy mogłoby być już za późno na przebaczenie. Jasper nie jest
winny temu, co zdarzyło się po mojej przemianie, to było przeznaczenie. Może w
ten sposób miałam odnaleźć biologicznego brata i zaznać miłość w gronie
rodziny… Cóż, nigdy nie zastanawiałam się nad tym w ten sposób, jednak miało to
sens.
Kierowałam się cały czas na północ, nie wiem dlaczego akurat biegłam w
tamtym kierunku. Tak po prostu, jako wampir uwielbiłam ten pęd i swobodę
poruszania się.
Byłam świetną wampirzycą, czasami zastanawiałam się dlaczego pewne
aspekty nieśmiertelnego życia przychodzą mi z taką łatwością? Jakbym była
stworzona do bycia istotą bez duszy, gdyby nie piętno zabójcy swojego
ukochanego.
STOP! Koniec z przeszłością! Kris był moją jedyną ofiarą i niech tak pozostanie do końca mojego istnienia - pomyślałam.
STOP! Koniec z przeszłością! Kris był moją jedyną ofiarą i niech tak pozostanie do końca mojego istnienia - pomyślałam.
Sygnał wiadomości na telefonie.
~*~
Droga powrotna zabrała
mi znacznie więcej czasu, może też dlatego, że nie myślałam o swoich
problemach. Podjęłam w końcu decyzję: nie będę wracać do tego co było, a Jasper
nie jest winien śmierci Krisa. Po woli moim oczom ukazał się znajomy krajobraz:
wiecznie zielone lasy świerkowe i wąwozy. Już nie daleko…
Mój zegarek wskazywał 01.40 w nocy, gdy
stanęłam na granicy posiadłości Cullenów. Dom w nocy wyglądał jeszcze piękniej
niż za dnia, taka była moja opinia. Widziałam zapalone światła w salonie i w
sypialni Rose. Na pewno byli w domu, zaciągnęłam się powietrzem.
Do moich nozdrzy dotarł zapach siódemki wampirów i jeszcze jeden
nieznany, wszakże apetyczny. Zapach, który mógł należeć jedynie do człowieka.
Dopiero teraz zauważyłam ekskluzywny samochód na podjeździe - Lexus L600.
No, no ktoś ma gust i
pieniądze!
W
ludzkim tempie dotarłam do werandy i następnie przekroczyłam próg domu, zapach
ludzki roznosił się w korytarzu, jednak jego centrum znajdowało się w salonie.
Zdąrzyłam zauważyć, że w pokoju znajduje się tylko Carlisle i obcy człowiek.
Czyżby reszta siedziała na
górze?
Nieśmiało weszłam do salonu
stając w połowie za filarem. Ojciec natychmiast odwrócił głowę w moim kierunku,
a na jego twarzy pojawiła się ulga i szczęście, lecz zaraz potem obawa o
gościa. Posłałam mu delikatny uśmiech i szepnęłam po wampirzemu.
- Wszystko w porządku, nie
skrzywdzę go.
Dopiero teraz mężczyzna
spojrzał w kierunku, gdzie wpatrywał się mój ojciec. Siedział na kanapie, więc
trudno było określić czy jest wysoki. Jego orzechowe oczy spoczęły na mnie i
mężczyzna wstrzymał oddech, a serce mu przyspieszyło. Wstał, był wysoki, miał
blond włosy, wyrazistą linie szczęki i był przystojny. Carlisle również wstał,
a ja odważyłam się podejść bliżej.
- Dobry wieczór – przywitałam
się.
- Witaj Kochanie! - odpowiedział tata. - Dobrze, że już jesteś. Jak lot? Mam nadzieje, że nie
czekałaś długo na samolot?
- Nie skąd. Chociaż muszę
przyznać, że podróż z Nowego Jorku była bardzo męcząca - stwierdziłam,
odgrywając komedię przed naszym gościem.
Mężczyzna odchrząknął, chcąc przypomnieć o swojej obecności.
- Wybacz. Ericu poznaj proszę
Viviene - oświadczył Carlisle.
- Eric Northman - powiedział,
wyciągając rękę w moją stronę.
- Viviene Cullen, miło mi
poznać Panie Northman - przedstawiłam się.
Mężczyzna ujął moją dłoń i
pocałował, jak przystało na dżentelmena.
- Mam więc przyjemność z
twoją żoną Carlisle? - zapytał tatę.
Uśmiechnęłam się.
- Niestety nie. To moja
najstarsza córka.
- Och, wybacz gafę.
- Nic nie szkodzi - dodał
Cullen.
- Panowie wybaczą, pójdę do
siebie, dobranoc - powiedziałam.
- Dobranoc - odezwał się
Northman.
Eric odprowadził mnie wzrokiem, gdy wychodziłam z salonu, ruszyłam w
kierunku schodów wiodących na piętro. Stanęłam przed pokojem Rosalie,
poprawiłam włosy i zapukałam. Gdy usłyszałam: Proszę, nieśmiało
nacisnęłam klamkę. Pierwsze co zobaczyłam po przekroczeniu drzwi to złocistą
plamę, co okazało się włosami Rosalie, przytulała mnie.
- Och, Viviene jak dobrze, że
jesteś. Ja nie wiem co powiedzieć, byłam w szoku, jak i cała reszta… ale dobrze
cię widzieć… - powiedziała blondynka.
- Już dobrze - udało mi się
tylko wydusić.
- Rose puść już Viv, niech
odetchnie - odezwał się mój brat.
Teraz on zajął jej miejsce.
Kocham cię - pomyślał.
Też cieszę się, że cię widzę.
- Viviene, Słoneczko witaj w
domu - wtrąciła się Esme.
- Dziękuję - odparłam
przytulając się tym razem do mamy. - A gdzie reszta?
- Emmett, Jasper i Alice
poszli na polowanie, wiesz z powodu tego gościa na dole - stwierdziła Rosalie.
- Właściwe kto to jest? - zapytałam.
- To znajomy Carlisle -
odpowiedziała Esme. - Jednak nic więcej nie wiem na ten temat.
- Trudno mi cokolwiek
powiedzieć na jego temat, ponieważ cały czas w jego głowie siedzi Viviene -
powiedział Ed. - Oczarowałaś go, nie ma co.
- Bardzo śmieszne braciszku -
rzuciłam. - Po za tym kto normalny robi interesy o drugiej w nocy?
- Ja - powiedział ojciec
wchodząc do pokoju. - Witaj w domu córeczko!
Przytuliliśmy się do siebie.
- Wybacz, że musiałaś odegrać
tę dziwaczną scenkę, ale kto „normalny” przychodzi do domu o drugiej w nocy? Po
za tym Eric jest bardzo… spostrzegawczy i zwraca uwagę na szczegóły - dodał
Carlisle.
- Nic nie szkodzi. Nowy Jork
chyba zadowolił twojego gościa?
- Całkowicie, pytał tylko o
twój numer telefonu…
Edward zachichotał.
- No nie. Mam nadzieję, że mu
go nie podałeś? – Byłam lekko poirytowana.
- Nie, ale poprosił abyś to
ty reprezentowała mnie w naszych wspólnych interesach - odpowiedział doktor. -
A ja się zgodziłem.
- To znaczy? Co masz na myśli
mówiąc „nasze” interesy? – Dążył Edward.
- Ed ja umiem mówić! - Pożaliłam
się.
- Nie wiedziałem - skwitował.
Carlisle, Esme i Rose
zaśmieli się.
- Tato? - Odezwałam się.
- Eric jest właścicielem
kilku barów, a właściwie pubów w Seattle i Port Angeles. Kilka lat temu
Northman zaproponował mi spółkę, a właściwie potrzebował pożyczki na start
interesu, więc się zgodziłem - powiedział.
- To znaczy, że jesteś
współwłaścicielem jakiegoś baru? - odezwała się Esme. - Dlaczego ja nic o tym nie
wiem?
- Jestem współwłaścicielem,
ale nigdy tam nie byłem. Pożyczyłem tylko pieniądze Ericowi, byłem inco
gnito a w zamian za to otrzymywałem wysoką prowizję. Ale teraz sprawy się
skomplikowały, przyszedł kryzys, bary potrzebują pieniędzy. Eric wyjeżdża na
kilka miesięcy do Europy, a ktoś musi się zając chociaż częścią firmy, dlatego
przyjechał do mnie - mówił Carlisle.
- Na czym miałaby polegać
„nasza” współpraca? – zapytałam wyprzedzając myśli rudego.
- Za trzy tygodnie należałoby przejąć interes w Port Angeles, zaopatrzenie i wynagrodzenie dla pracowników
oraz ogólny podgląd. Co ty na to Viviene?
- Jestem jak najbardziej za,
jeżeli czasami któryś z chłopaków mi pomoże - odpowiedziałam. - To może być
nawet fajna sprawa.
- Ale za trzy tygodnie
będziemy już w szkole! - Dodała Rose. - Co wtedy?
- Puby i tak zawsze otwiera
się wieczorami – wyjaśniłam. - Po za tym możemy pojawiać się tam na zmiany.
- Świetna myśl - dodała Esme.
- A to co zarobicie u Northmana przekażecie na dom dziecka.
- Jestem za - stwierdził
tata.
W pierwsze chwili pomyślałam,
że to głupi pomysł. Ale wydaje mi się że będzie to pewne oderwanie od
rzeczywistości - szkoła, nauka, dom i pub. Jednak chwile później coś innego
siedziało w mojej głowie, a właściwie ktoś…
„Przebaczenie jest najtrudniejszą
miłością” - Albert Schweitzer
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz