Po zakończeniu obradowania w pokoju Rosalie zeszliśmy na dół do salonu, gdzie Edward zasiadł przy
fortepianie, a cała reszta na kanapach. Nagle atmosfera zmieniła się diametralnie, ponieważ do pokoju wszedł Emmett, Alice i Jasper.
Ten ostatni zdziwił się bardzo na mój widok. Na twarzy pojawiła się
maska, idealny uśmiech znikł w mgnieniu oka, a w jego bursztynowych oczach dostrzegłam strach. Stałam i bardzo ostrożnie ilustrowałam chłopaka wzrokiem, a moja twarz wytarzała niesamowite skupienie.
Dopiero wtedy mogłam dostrzec prawdziwego Jaspera Hale, był wysokim, nienapakowanym blondynem o przyjemnym onyksowym spojrzeniu. Jego idealna, wampirza skóra została pokryta niezliczona ilością blizn, jakie pozostają pamiątką ze spotkania z nowo narodzonymi wampirami. Automatycznie wzdrygnęłam się na ich widok, co niestety nie uszło uwadze reszcie Cullenów.
Nie przejęłam się faktem, że tej scenie przygląda się cała rodzina. Ostrożnie i bardzo powoli, odważyłam się po raz pierwszy spojrzeć prosto w oczy mojemu stworzycielowi, jednak po chwili chłopak nie wytrzymał napięcia i zaraz odwrócił wzrok.
Nie minęła sekunda, a wirowałam w objęciach Boskiego, który uniemożliwił mi niestety dalsze oględziny. Zaraz za nim pojawiła się rozradowana Alice, całując mnie w policzek na powitanie. Natomiast Jazz pozostał w tej samej pozycji, nie ruszając się nawet o milimetr.
Czułam na sobie spojrzenia wszystkich domowników, co w pewnej chwili było nie do zniesienia. Wzięłam większy wdech, czułam się zdenerwowana i poirytowana zarazem, a moja prawa dłoń zaczęła drżeć. Spojrzałam na Edwarda, który posłał mi uśmiech pełen otuchy. Wypuściłam głośno powietrze z płuc i ruszyłam w kierunku Jaspera.
Dopiero wtedy mogłam dostrzec prawdziwego Jaspera Hale, był wysokim, nienapakowanym blondynem o przyjemnym onyksowym spojrzeniu. Jego idealna, wampirza skóra została pokryta niezliczona ilością blizn, jakie pozostają pamiątką ze spotkania z nowo narodzonymi wampirami. Automatycznie wzdrygnęłam się na ich widok, co niestety nie uszło uwadze reszcie Cullenów.
Nie przejęłam się faktem, że tej scenie przygląda się cała rodzina. Ostrożnie i bardzo powoli, odważyłam się po raz pierwszy spojrzeć prosto w oczy mojemu stworzycielowi, jednak po chwili chłopak nie wytrzymał napięcia i zaraz odwrócił wzrok.
Nie minęła sekunda, a wirowałam w objęciach Boskiego, który uniemożliwił mi niestety dalsze oględziny. Zaraz za nim pojawiła się rozradowana Alice, całując mnie w policzek na powitanie. Natomiast Jazz pozostał w tej samej pozycji, nie ruszając się nawet o milimetr.
Czułam na sobie spojrzenia wszystkich domowników, co w pewnej chwili było nie do zniesienia. Wzięłam większy wdech, czułam się zdenerwowana i poirytowana zarazem, a moja prawa dłoń zaczęła drżeć. Spojrzałam na Edwarda, który posłał mi uśmiech pełen otuchy. Wypuściłam głośno powietrze z płuc i ruszyłam w kierunku Jaspera.
- Ostatnim razem nie przywitałam się jak powinnam, Viviene -
powiedziałam wyciągając
swoją prawą dłoń.
Mina blondyna zbiła mnie całkowicie z tropu, jego oczy
zrobiły się większe, a na twarzy pojawiło się zdziwienie i zdumienie. Ed zachichotał cicho pod nosem, a chwilę później Hale podał mi dłoń.
- Jasper, miło mi cię…
Nie usłyszałam więcej, ponieważ przed oczami zrobiło mi się ciemno, a zaraz potem ujrzałam blondyna, a
właściwie całe jego życie w wizji. Zobaczyłam to ludzkie, jak i wampirze oblicze, natomiast nieśmiertelne było najbardziej wyraźne.
Służba u Marii, walki w Meksyku, bezwzględne
zabijanie nowo narodzonych, uśmiechnięta twarz Alice, Cullenowie, mizerne efekty jego diety, rodzina...
Widziałam jego cierpienie i ból, niechęć i obrzydzenie do zabijania. Tym, jak sobą gardzi i pomiata, czułam
ten ból… chciałam od niego uciec.
- Viviene? Viv słyszysz mnie…- Ktoś wołał z daleka.
Tylko ból…
- Carlisle!
- Vivi! Słyszysz mnie?
- Vivi! Słyszysz mnie?
- Edward? - zapytałam otwierając oczy.
- Jak dobrze, że się wróciłaś! - powiedział.
Obraz powrócił do normalności, a ja leżałam na sofie w salonie, gdzie wokół
mnie zebrała się cała rodzina. Musiałam ich nieźle nastraszyć, ponieważ ich miny nie były zadowalające. Tylko Jazz stał z boku, jakby bał się, że ponownie zrobi mi krzywdę, gdy tylko się zbliży. Próbowałam usiąść, jednak mój brat mi to
uniemożliwił.
- Poleż jeszcze, objaw może wrócić - mówił Ed.
- Daj spokój! - Rzuciłam siadając.
- Viviene dobrze się czujesz? - zapytał zaniepokojony Carlisle, siadając zaraz obok.
- W porządku, po raz pierwszy zdarzyło mi się coś takiego. Jasper
jesteś utalentowany, tak? - zwróciłam się do Hale.
- Tak - odpowiedział zdziwiony.
- Chcesz powiedzieć, że to przez jego dar? - wtrącił Emmett.
- Dar regulowania emocjami połączył się z inną zdolnością -
odpowiedziałam. - Co wywołało, jak mi się wydaje szok. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłam.
- Być może dlatego, że ostatnio miałaś kontakt z utalentowanymi znaczniej częściej, niż poprzednio - zauważyła Rose.
Spojrzałam na blondynkę i pokiwałam głową.
- Być może dlatego, że ostatnio miałaś kontakt z utalentowanymi znaczniej częściej, niż poprzednio - zauważyła Rose.
Spojrzałam na blondynkę i pokiwałam głową.
- Viviene odzwierciedla dary innych wampirów - odpowiedział na czyjeś nieme pytanie Edward.
Nagle przypomniałam sobie coś.
- Ed? Czytałeś moje myśli podczas… wizji? – Dążyłam.
- Wizji? - przerwała Alice. - Widzisz przyszłość tak, jak ja?
- Dzięki tobie teraz mogę widzieć przeszłość, jednak nie był to twój
dar - odpowiedziałam.
- Ale jak to działa? - zwrócił się do mnie ojciec, bardzo zaintrygowany. - Jaki jest tego mechanizm?
- Zazwyczaj - zaczęłam. - Muszę skupić się na wampirze, od którego otrzymałam dar. Czasami wystarczy imię, wygląd, jednak gdy mam do czynienia z dość, że się tak wyrażę ciężką, silną zdolnością, wtedy potrzeba wiele energii i skupienia na samym darze.
- A jak pozyskujesz ów dar? - wtrąciła Alice z dziwną miną.
- Dotykiem - stwierdziłam. - Podałaś mi rękę, pamiętasz?
- Ale jaja - dodał Emmett, a Allie była wstrząśnięta.
- A możesz nam zdradzić, jak wiele zdolności odziedziczyłaś? - odezwała się nagle Rosalie.
- Kilka - odpowiedziałam z przeuroczym uśmiechem, a zaraz potem spoważniałam, ponieważ pewne złote oczy, wpatrywały się we mnie ze skruchą. Natomiast reszta Cullenów zamarła, nie wiedziałam tylko, czy z przerażenia moją osobą, czy też może dlatego, że nie chciałam im zdradzić, co tak naprawdę potrafię.
- Edward? - Ponownie zabrałam głos, aby powrócić do głównego tematu. - Co widziałeś?
- Ale jak to działa? - zwrócił się do mnie ojciec, bardzo zaintrygowany. - Jaki jest tego mechanizm?
- Zazwyczaj - zaczęłam. - Muszę skupić się na wampirze, od którego otrzymałam dar. Czasami wystarczy imię, wygląd, jednak gdy mam do czynienia z dość, że się tak wyrażę ciężką, silną zdolnością, wtedy potrzeba wiele energii i skupienia na samym darze.
- A jak pozyskujesz ów dar? - wtrąciła Alice z dziwną miną.
- Dotykiem - stwierdziłam. - Podałaś mi rękę, pamiętasz?
- Ale jaja - dodał Emmett, a Allie była wstrząśnięta.
- A możesz nam zdradzić, jak wiele zdolności odziedziczyłaś? - odezwała się nagle Rosalie.
- Kilka - odpowiedziałam z przeuroczym uśmiechem, a zaraz potem spoważniałam, ponieważ pewne złote oczy, wpatrywały się we mnie ze skruchą. Natomiast reszta Cullenów zamarła, nie wiedziałam tylko, czy z przerażenia moją osobą, czy też może dlatego, że nie chciałam im zdradzić, co tak naprawdę potrafię.
- Edward? - Ponownie zabrałam głos, aby powrócić do głównego tematu. - Co widziałeś?
- Nie wszystko udało mi się ujrzeć, te
wspomnienia przelatywały z ogromną prędkością. Nawet nie wiem, co to było? - Zreflektował się mój brat.
- Życie - stwierdziłam.
Spojrzałam na blondyna, współczułam mu. Tak, ja Eleonor Viviene
Elizabeth Masen współczułam swojemu stwórcy, chociaż jeszcze kilka dni temu
chciałam go zabić.
- Zostawmy Vivi i Jaspera samych - powiedział Edward uśmiechając się do mnie. - Chyba powinni porozmawiać.
Dzięki.
Dla ciebie wszystko.
~*~
Cała rodzina oprócz
Jaspera i mnie wyszła z salonu, chłopak siedział naprzeciwko cały czas pilnie
obserwując moje ruchy. Wstałam i podeszłam do okna, zamknęłam oczy i skupiłam
się na bracie Edwarda, w mgnieniu oka poczułam siedem „nitek”, a właściwie powiązań
emocjonalnych. Mimo, iż reszta Cullenów siedziała na górze, ja wyczuwałam emocje
każdego: Esme - zagubiona, Carlisle - zaskoczony, Rosalie - znudzona, Emmett -
zrezygnowany, Alice - podekscytowana, Edward – zniecierpliwiony, a Jasper -
zdenerwowany.
Można powiedzieć, że emocje tak, jak myśli potrafią określić osobowość
człowieka, tudzież wampira. Muszę przyznać, że nie było to przyjemne odczucie. Wyczuwasz
emocje każdego, czujesz je na własnym ciele, a na dodatek jesteś z nimi
połączony - emocjonalnie. Co sprawia, że masz możliwość ich dowolnej regulacji, bądź
zmiany.
Jazz nadal siedział na sofie, czułam na sobie jego spojrzenie, a także
rozgoryczenie, ból i odrazę dla samego siebie.
- Dobrze się już czujesz? - zapytał po chwili, jego głos wydał mi się dziwnie obcy.
- Przepraszam - Tylko tyle udało mi się wydusić.
- To nie ty powinnaś przepraszać mnie, ale ja ciebie - odpowiedział wstając.
- Przepraszam za to, że chciałam pozbawić cię życia!
- A ja za to, że zamieniłem twoje w piekło - wtrącił.
- Nie chciałeś tego - dodałam.
- Ale zrobiłem, masz prawo mieć do mnie żal i zrozumiem, że …- zaczął.
- Jasper, ja nie mam do ciebie żalu.
- Ale?
- Musiało minąć sporo czasu, abym zrozumiała parę istotnych rzeczy.
Jeszcze kilkanaście lat temu, gdybym spotkała cię gdziekolwiek. Nie uszedł byś
z życiem, nie miałabym litości, ani zahamowań -
powiedziałam uśmiechając się do siebie. - Nawet nie wiesz, ile razy wyobrażałam sobie chwilę, gdy spotkam cię po raz drugi. Chciałam zemsty, chciałam żebyś cierpiał, byś nie zaznał spokoju.
Jego twarz nie spuszczała ze mnie wzroku, nie odwrócił się, tylko patrzył prosto w moje bursztynowe tęczówki. Wzięłam kolejny wdech, aby się uspokoić, po czym kontynuowałam.
- Teraz już wiem, że byłby to błąd. Nie chcę, ani nie będę potworem! Edward i reszta pokazali mi, jak wygląda prawdziwe życie, prawdziwa rodzina. A tego za nic w świecie nie chciałabym stracić.
Jego twarz nie spuszczała ze mnie wzroku, nie odwrócił się, tylko patrzył prosto w moje bursztynowe tęczówki. Wzięłam kolejny wdech, aby się uspokoić, po czym kontynuowałam.
- Teraz już wiem, że byłby to błąd. Nie chcę, ani nie będę potworem! Edward i reszta pokazali mi, jak wygląda prawdziwe życie, prawdziwa rodzina. A tego za nic w świecie nie chciałabym stracić.
Zapadło ponowne milczenie, nadal stałam przy oknie wpatrując się w gwiazdy na
niebie.
- Ja nie wiem co miałbym teraz zrobić… - stwierdził.
- Wystarczy, że przestaniesz siebie nienawidzić - odpowiedziałam. - A
wszystko się jakoś ułoży.
- Skąd o tym wiesz? - zapytał.
- Wiem więcej, niż może ci się wydawać. Nie myśl, że to dlatego iż
potrafię jak Ed czytać w myślach, nie. Widziałam cię jako człowieka - dobrego i
wspaniałego żołnierza, a także jako wampira…
- Krwiożerczą bestię i mordercę…
- Każdy z nas jest nim w mniejszym, bądź większym stopniu.
- Ale nie tak jak ja - stwierdził chowając twarz w dłoniach. - Jestem
potworem! Zabijałem dzieci, matki… Zabiłem ciebie.
Czułam ogromny ból, upokorzenie i brak pewności w swoje
człowieczeństwo. Pod wpływem impulsu chwyciłam go za rękę, aby okazać swoje wsparcie.
- To prawda zabiłeś - stwierdziłam z trudem. - Ale to, co stało się później... z moim życiem nie jest twoją zasługą.
- Przepraszam - ścisnął mocniej moją dłoń.
- Wiem.
- To, co wydarzyło się kiedyś, teraz nie ma znaczenie - powiedział szczerze.
- Teraz nie ma znaczenia - powtórzyłam.
- Mam nadzieję, że w przyszłości zostaniemy przyjaciółmi - wyznał. - Zdaje sobie sprawę, że na pewno potrzeba będzie czasu.
- Czas jest teraz najlepszą alternatywą - powiedziałam. - Muszę nauczyć się wiele rzeczy Jasper, zwłaszcza tego, aby zaakceptować swojego stworzyciela.
- To prawda zabiłeś - stwierdziłam z trudem. - Ale to, co stało się później... z moim życiem nie jest twoją zasługą.
- Przepraszam - ścisnął mocniej moją dłoń.
- Wiem.
- To, co wydarzyło się kiedyś, teraz nie ma znaczenie - powiedział szczerze.
- Teraz nie ma znaczenia - powtórzyłam.
- Mam nadzieję, że w przyszłości zostaniemy przyjaciółmi - wyznał. - Zdaje sobie sprawę, że na pewno potrzeba będzie czasu.
- Czas jest teraz najlepszą alternatywą - powiedziałam. - Muszę nauczyć się wiele rzeczy Jasper, zwłaszcza tego, aby zaakceptować swojego stworzyciela.
- Muszę przyznać, że jesteś niesamowitą kobietą Viviene - stwierdził, posyłając mi delikatny uśmiech.
- Aż trudno uwierzyć, że jesteś siostrą Edwarda…
Zaśmiałam się.
Zaśmiałam się.
- Słyszałem! - Odezwał się miedzianowłosy z piętra.
- Ale to prawda! - Mówił Jasper. - Nie jesteś do niego podobna z
charakteru…
- I dzięki Bogu! - Krzyknął Emmett.
- To też słyszałem! - Burknął Ed.
- Panowie my tutaj rozmawiamy - stwierdziłam.
- Wiem - powiedział Em.
- Na osobności - dodał jeszcze Jazz.
- Wiem – ponownie odezwał się Edward.
- W cztery oczy - wtrąciłam.
- Wiemy, wiemy - odezwali się chórem.
- Emmett, Edward jak wam nie wstyd! - warknęła Esme. - Do lasu na
polowanie, ale już!
- Dobrze mamo! - Dodali.
Po czym w pokoju ponownie zapanowała cisza, a ja chichotałam wraz z
Jasperem.
- Na czym to ja… aha tak, więc jesteś zupełnie inna niż Edward, taka pełna
życia!
- Nie zawsze tak było - stwierdziłam szczerze. - Ale teraz mam nadzieję, że w reszcie uda mi się zaznać odrobiny spokoju.
- Dziękuję Viviene - dodał po chwili blondyn. - Naprawdę.
Ponownie nasze oczy się spotkały, jednak tym razem panował w nich spokój i nadzieja na lepsze jutro. Na mojej buzi pojawił się delikatny uśmiech, który Jasper od razu odwzajemnił. Nie minęła minuta, a do salonu wparowali
wszyscy, włącznie z Emmettem i Edwardem.
- Wiedziałem, że tak to się skończy - odezwał się Boski.
- Tak? - zapytał Jazz.
- Pewnie, Vivi jak sam stwierdziłeś jest lepsza od naszego Edzia. A ja
mogę stwierdzić, że jest lepsza o jakieś 100%, więc nie miałeś się czego
obawiać.
- Wiesz co „O Boski” należy ci się niezły łomot - stwierdził Edward.
Nagle w kierunku osiłka poleciał kryształowy wazon Esme, na szczęście chłopak zrobił
unik łapiąc w ostatniej sekundzie pamiątkę mamy.
- Edward! – Zganiła go przybrana matka.
Emmett nie był dłużny, pośpiesznie odłożył kryształowe „cacko”, a
wziął kilka poduszek celując w mojego brata siedzącego obok mnie. A to
oznaczało, że siedziałam na drodze śmiercionośnej broni.
Zerwałam się z wampirzą prędkością z kanapy, przez co Edward nie zauważył lecącej w jego stronę
poduszki. Mój braciszek oberwał z czterech ukochanych poduszek mamy, po których
zostało tylko pierze latające po salonie.
- Emmett! Edward! - wydarła się Pani Cullen. - Ile wy macie lat?!
- Jakieś… sto - odpowiedział Boski.
- I pusto w głowie! - krzyknęła ponownie Esme. - To już dwudziesty
szósty wazon w tym roku, a poduszek nie liczę. Jeżeli nie zaprzestaniecie
takiego zachowania, sprawie wam taki szlaban, że nikt wam nie pomoże.
W salonie zapanowała cisza, Esme była wściekła czułam to, nawet na swojej skórze.
- Jasper nie próbuj swoich sztuczek - warknęła.
- Jasper nie próbuj swoich sztuczek - warknęła.
- To nie ja - zaczął się tłumaczyć blondyn, przy okazji podnosząc ręce do góry.
- A zatem kto? - zapytała.
Po chwili większość oczu skierowało się na mnie, uśmiechnęłam się
słodko.
- Wybacz Jazz, że ci się oberwało za mnie - powiedziałam.
- To ja was przepraszam - wtrąciła Esme. - Nie powinnam była…
- Ależ oczywiście, że powinnaś - przerwałam. - Chłopcy nie powinni
zachowywać się w ten sposób, twój wybuch gniewu był uzasadniony. I gdyby
chodziło o MOJE poduszki i MÓJ wazon, zrobiłabym to samo.
Mówiąc to specjalnie kładłam nacisk na „mój" i "moje” patrząc w oczy dwójce zabawnych braci. Dostrzegłam w nich strach, a w szczególności w oczach Emmetta, a dlaczego? To proste, Boski miał do odrobienia
szlaban u mnie.
Nagle Alice wybuchnęła perlistym śmiechem, co sprawiło że i Edward jej
zawtórował, a po chwili wydusiła.
- No Em, masz przekichane!
Teraz i ja śmiałam się w najlepsze, a ze mną cała reszta, oprócz oczywiście
biednego osiłka.
- Nie martw się Em - powiedziałam. - Zostali ci jeszcze Alice oraz
Jasper, oni na pewno wymyślą coś normalnego.
- O nie… - odezwał się chłopak.
- Och już przestań Emmett - powiedziała Chochlica. - Nie będzie tak…
Urwała, jej oczy zaszły delikatną mgiełką, na chwile stała się
nieobecna. Zaraz potem w mojej głowie zobaczyłam burzę nad miasteczkiem i …
- Mecz! - krzyknęła Alice.
~*~
Mecz należał do
udanych, choć wróciliśmy przemoczeni i całkowicie ubłoceni, ale zabawa była doskonała.
Alice oczywiście marudziła o zniszczonych ubraniach, ja natomiast nie miałam
nic przeciwko, aby czasami specjalnie się pobrudzić.
Gdy dotarliśmy do domu było przed dziesiątą rano, Carlisle miał dyżur
w południe, więc musiał się jeszcze przygotować. Jednak najbardziej zaskoczyła
nas wiadomość na automatycznej sekretarce.
-
Carlisle… dzwonię do ciebie w sprawie, jaką ustaliliśmy wczoraj
wieczorem… Chciałbym, aby… yyy… twoja córka zjawiła się w klubie około południa,
będę mógł jej wszystko pokazać i … ze wszystkim zapoznać, ponieważ wyjeżdżam
pojutrze…
Cóż to by było wszystko. Do usłyszenia Eric.
Cóż to by było wszystko. Do usłyszenia Eric.
- Nigdzie nie pojedziesz! – powiedział dobitnie Edward, gdy tylko nagranie umilkło.
- Ale dlaczego? – odezwałam się zdziwiona.
- Ponieważ nic nie wiemy o tym facecie… - odpowiedział.
- To wspólnik Carlisle, a po za tym zgodziłam się przejąć interes. Nie
masz nic do gadania w tej sprawie - wtrąciłam.
- Właśnie, że mam jestem twoim starszym bratem i będę interweniował w
tej sprawie.
- Ed, to tylko spotkanie biznesowe… - zaczęłam.
- Wszyscy wiemy, jak kończą się takie biznesowe sprawy… -
powiedział. - Ten facet jest …
Co? Napalony? Edward, proszę cię…
… yyy tak.
Przewróciłam groźnie oczami i zwróciłam się do brata.
- Eric to człowiek, a ja jestem wampirem. Kto według ciebie ma
mniejsze szanse na przeżycie dzisiejszego dnia? Ja, czy tamten chłoptaś?
Edward spojrzał na mnie wrogo, a ja mówiłam dalej.
- Odpowiedź jest tylko jedna, poza tym nie będę sama.
- Nie sama? - zapytał ojciec.
- Emmett pojedzie ze mną, jako bodyguard - odpowiedziałam przy okazji szczerząc się do brata.
- Co?! - odezwał się Boski. - Ja mam jechać z tobą. jako body-co?
- Jako obstawa - wyjaśniłam, przewracając przy okazji oczami.
- Ale dlaczego ja? - ponowie zapytał.
- Po pierwsze jesteś idealnym kandydatem na to stanowisko, a po drugie
to twój szlaban, chyba że wolisz… tygodniowy maraton zakupów w Mediolanie?
- Zakupy? O nie, już wolę zostać body… body…
- Bodyguardem - dokończył Jasper chichocząc.
- Wampir z brakiem pamięci krótkotrwałej - wtrąciła Rose.
Cała nasza ósemka zaczęła się śmiać. Chwilę później każdy udał się do
swojego pokoju, aby doprowadzić się do porządku.
~*~
Wpadłam do pokoju i jak
burza zrzuciłam z siebie brudne ubrania, a zaraz potem wskoczyłam pod prysznic. Musiałam
przygotować się na spotkanie z Northmanem i dlatego z mojej garderoby wybrałam czarny, gustowny zestaw bizneswoman, perły oraz dobrałam czerwoną szminkę.
Włosy pozostawiłam rozpuszczone, by moje loki utworzyły misterną fryzurę. Spojrzałam na zegarek, była 11.29, biegiem założyłam ukochane szpilki i
chwyciłam torebkę, a następnie wyszłam z pokoju. Nagle gwałtownie zahamowałam, bo
zderzyłaby się z niezwykle przystojnym i wyszykowanym Emmettem?
Matko, to naprawdę on?
Mój miskowaty brat, ubrany był w ciemno grafitowy garnitur Hugo Bossa oraz
pasujące do stroju eleganckie lakierki.
- Wyglądasz rewelacyjnie – wydukałam oniemiała.
- Ja? No cóż staram się - odpowiedział z zachwytem. - Ty również
świetnie się prezentujesz, mam nadzieję, że Edward nie dostanie zawału na nasz widok - puścił mi oczko. - W takim razie, czy zechciałaby Pani oprzeć się na moim
ramieniu? - dodał szarmancko.
- Oczywiście.
- Oczywiście.
Tak więc, zeszliśmy na dół, a tam czekała już na nas cała rodzina.
- Wcale się nie dziwię Carlisle, że Eric wziął Viviene za twoją żonę -
zaczął Ed. - Oczywiście bez urazy mamo…
- Ja się nie gniewam - odpowiedziała Esme. - Wyglądają cudownie!
Jesteś piękna. I wyglądasz bombowo!
Uśmiechnęłam się.
- Tylko cudownie? - zapytał Emmett wzdychając. -To ja spędziłem
godzinę w łazience i włożyłem buty Versace, a was stać tylko na „cudownie”?
Alice, może ty coś powiesz coś konkretnego?
Nasz wzrok spoczął na Chochliku, który miał dość ponurą minkę.
- A co ja mam powiedzieć, jeżeli całą robotę wykonaliście sami. Już
nie jestem wam potrzebna, moja rola w tym domu skończona. Tylko dziwi mnie, jak
tego dokonaliście?
- W większości to… twoja szkoła - odpowiedziałam, chcą poprawić jej
humor.
- Jasne.
- Pewnie - zapewnił chłopak. - A myślisz, że po tylu latach gadania o
modzie nie można się czegoś nauczyć?
- Och Emmett, jesteś boski! - wykrzyknęła Alice tuląc się do Miśka.
- Wiem.
- I jaki skromny - dodał Jazz.
- Żebyś tylko ty miał takie pojęcie o Armanim i Versace, jak ja -
żachnął Em.
- Chodźmy już lepiej - powiedziałam. - Do Port Angeles jeszcze musimy dojechać…
Hmm… tato pożyczysz mi samochód?
- Jasne - odpowiedział rzucając kluczykami w moim kierunku.
- A dlaczego to ja nie prowadzę? - oburzył się Boski.
- Bo ja mam kluczyki - stwierdziłam.
Wyszliśmy z domu, gdy w salonie zapanował śmiech.
~*~
Wjechaliśmy do miasta,
co zmusiło mnie niestety do zmniejszenia prędkości, natomiast chwile później parkowałam już
przed pubem Erica. Z tego co udało mi się zauważyć, to klub miał dwa parkingi:
dla interesantów i pracowników.
Główne wejście wyglądało bardzo ekskluzywnie: czerwony dywan, złoto
czarna markiza i wysokie, bujno zielone tuje w glinianych donicach. Gdy znaleźliśmy się przy drzwiach,
które otworzyły się automatycznie, w oddali dostrzegliśmy ochroniarza w ciemnym, markowym
garniturze. Plakietka przyczepiona na jego piersi wskazywała, że nazywa się on
Barry Wesley. Był to bardzo wysoki, napakowany Afro-Amerykanin.
- Dzień dobry Państwu - przywitał się mężczyzna. - Bardzo mi przykro, ale klub otwarty jest dopiero od godziny dziewiętnastej.
- Dzień dobry - odezwałam się. - Jesteśmy umówieni z Panem Northmanem
na dwunastą.
- Interesy, rozumie Pan - dodał Emmett tonem nie tolerującym sprzeciwu.
- Interesy, rozumie Pan - dodał Emmett tonem nie tolerującym sprzeciwu.
- Państwa godność? - zapytał podejrzliwie, przy okazji pilnie się nam przyglądając.
- Cullen - odparował brat, jak gdyby było to najbardziej oczywiste.
Mężczyzna zrobił duże oczy, widać było, że się wystraszył.
- Bardzo przepraszam, powinienem Państwa rozpoznać. Proszę za mną!
- Dziękujemy – odpowiedział zgrywając wielkiego biznesmena Emmett.
Ochroniarz wprowadził nas do środka, a wtedy sceneria zmieniła się całkowicie.
Pub podzielony był na dwie sale, w pierwszej, która była mniejsza znajdował się
bar i stoliki wraz z kanapami oddzielone krwistoczerwonymi zasłonami. W drugiej, większej sali znajdowała się dyskoteka wraz ze sceną. Na
ścianach w antyramach wisiały obrzydliwe
napisy: Fangtasia.
- Wcale się nie dziwię, że interes się sypie - wtrącił mi na ucho Em. - Kto by chciał
przychodzić do takiej speluny.
- Wyjąłeś mi to z ust, ta czerwień jest wstrętna. I ja mam tu
pracować? - wtrąciłam.
- Viviene, jak dobrze cię widzieć - odezwał się męski głos za mną.
- Eric, jak miło - przywitałam się niemal ironicznie.
"Nieśmiało budziła się we mnie nadzieja, że oto stąpam po wodzie,
zamiast w niej tonąć" - Stephenie Meyer
zamiast w niej tonąć" - Stephenie Meyer
Bądź dzielna! Jeszcze nie tak wiele pozostało do publikacji <3
OdpowiedzUsuńPi@Pi@C
Taaa, od razu mi lepiej :)
Usuń