21 maja 2012

Rozdział 23

Odkąd Scorpius zaginął Nihilgard postawiony został na baczność, żaden z nieproszonych gości nie mógł wejść do zamku, gdzie roiło się od straży i duchów światłości. Najstarsi Nihilici mieli całodobową ochronę, a na patrole udawali się wraz z duchami światłości.
Leira od ponad miesiąca nie mogła znaleźć miejsca dla siebie, całymi dniami i nocami była przygnębiona i smutna. Nawet elfy nie mogły pocieszyć zrozpaczonej anielicy. Rankiem każdego dnia udawała się do Athosa z pytaniem o swojego narzeczonego i każdego dnia wracała z pustymi rękami. Po woli zaczynała tracić nadzieję…
Nikt nie mógł poradzić, na jej smutki. Z rozpaczy o ukochanego udała się do Archanioła Gabriella, by prosić go o wstawiennictwo u Boga, aby pomógł znaleźć Scorpiusa. Anioł zgodził się bez wahania i obiecał dowiedzieć się wszystkiego jak najszybciej.
I tak czekała, dni, tygodnie i miesiące, aż dzisiejszego ranka do Nihilgardu zawitała świta Archaniołów. Athos przywitał ich z otwartymi ramionami i zaprosił do środka. Gdy wszyscy zebrali się w komnacie, Gabriell zabrał głos.
- Nie mamy dobrych wieści. Chociaż chcielibyśmy je mieć. Wiemy, że poszukujecie jednego z Upadłych - Scorpiusa.
- Znaleźliście go? - zapytała podekscytowana Leira.
- Scorpius nie żyje - odpowiedział smutno Rafael. - Przykro nam.
- Nieee… Nieee… To nie możliwe! - krzyczała anielica. - Nieee…
Ból jaki rozlał się w jej sercu był nie do zniesienia, chciała umrzeć tak, jak Scorpius. Chciała być z nim, tylko z nim.
- Lailo, Nemeizo zabierzcie ją - powiedział cicho Athos łamiącym głosem.
Chwile później w komnacie ponownie zapanowała cisza, choć w ich sercach szalał ból, a w myślach krzyk - wywołany śmiercią pobratymca. Lucius uścisnął ramię najstarszego Nihilita, by okazać swoje wsparcie, on także ubolewał nad stratą brata.
Całą scenę obserwowali trzej Archaniołowie, wyglądem przypominali Nihilitów jednak różnili się śnieżnobiałymi szatami i widocznymi skrzydłami.
- Czy wiecie coś więcej na temat śmierci Upadłego? - zapytał Lucius po czasie.
- Tak - odrzekł Michael. - Właściwie, gdyby była to śmierć z przyczyn czysto zawistnych, chodzi nam tutaj o Bravillitów. Nie było by nas tutaj, nie wtrącamy się w wasze sprawy. Jednakże to, co zdarzyło się Scorpiusowi, dotyczy nas wszystkich.
- To znaczy? - odezwał się Athos.
- Scorpiusowi zostały odebrane skrzydła - zaczął Gabriel. - Ale nie przez Bravillitów, tylko przez… wampira.
- Co!!! - wykrzyknął Nihilit.
- To nie możliwe! - dodał drugi. - Wampir nie może zrobić czegoś takiego, chyba że…
- Chyba, że nieśmiertelny powierzy siebie Upadłemu - dokończył Rafael.
- Ale to zabronione, nikt z Nihilitów nie zrobiłby czegoś takiego. Za to grozi odebranie skrzydeł i śmierć - powiedział poważnie Athos.
- To żaden z was - odrzekł Archanioł.
- Zatem Bravillici - dodał Lucius z niedowierzaniem.
- Tak - odpowiedział Gabriel. - Scorpiusa zwabiono w pułapkę, a następnie odebrano mu skrzydła, które przyjął wampir.
- Jak długo to jeszcze potrwa? - zapytał sam siebie najstarszy. - Ile Upadłych musi zginąć, aby ten koszmar się skończył?
- Tak długo, jak zaplanował to sobie Pan.
- Co zatem mamy czynić? - odezwał się Lucius
- Obserwujcie tego Bravillita, sprawdźcie dlaczego porzucił swoją naturę. Spróbujcie nawrócić go na właściwą drogę - odrzekł Rafael. - Nie jest do końca Upadłym, więc może pokazywać się innym, zadbajcie więc i o dyskrecję.
- A jak nazywa się morderca mojego brata?
- Jako wampir nosił imię Tom - odpowiedział Michael. - A teraz czas się pożegnać, obowiązki wzywają.
- Tak, żegnajcie przyjaciele - powiedział Rafael.
- Do zobaczenia - dodał Gabriel.
I rozpłynęli się w snopie jasnego światła. A Athos i Lucius pozostali na swoich miejscach razem z bólem, który będzie towarzyszył im do końca świata.
~*~
- A Pan to, kto?- zapytał podchwytliwie Northman.
- To Emmett, mój brat- powiedziałam.
- Bardzo mi miło również i Pana gościć w moich skromnych progach - dodał Eric, któremu humor znacznie się poprawił.
- Bardzo skromnych - zażartował Em.
- Zapraszam do biura - powiedział wskazując nam kierunek.
Gabinet Northmana znajdował się na piętrze, na które wiodły kręcone szklane schody. Pomieszczenie do którego wprowadził nas mężczyzna zupełnie różniło się od reszty własności Erica. Biuro zostało zaprojektowane w sposób bardzo nowoczesny, gdzie królowało szkło, czerń, biel i stal. Nie dostrzegłam żadnej czerwieni i odcieni jej podobnych, dzięki czemu nieco mi ulżyło. Pomieszczenie było na tyle duże, że mieściło część konferencyną, wypoczynkową oraz biurową. 
- Usiądźcie proszę - wskazał nam na sofę Eric. - Może mógłbym zaproponować wam coś do picia?
- Nie dziękujemy - odpowiedział Emmett.
- Dobrze. Bardzo dziękuję za przybycie, jest mi niezmiernie…
- Czy możemy przejść do interesów? Mamy jeszcze dzisiaj mnóstwo planów - zaczęłam.
- Widzę, że jesteś konkretna w sprawach biznesowych - stwierdził Northman z dziwnym uśmiechem, który nie przypadł mi do gustu.
- Tylko dlatego tu jestem. Mogę wiedzieć dlaczego tak szybko mamy ciebie zastąpić?
- Nie wiem, czy Carlisle przedstawił ci mój… problem…
- Oczywiście - powiedziałam.
- Zatem wiesz, że klub jest na granicy przepaści finansowej. Zamierzałem wyjechać za jakieś trzy albo cztery tygodnie, ale niestety muszę przyspieszyć wyjazd. Inaczej przepadnie mi kilku inwestorów - mówił.
- Rozumiem, jesteśmy w stanie zając się barem na czas twojej nieobecności.
- Doskonale. Twoja praca, a właściwie wasza, będzie opierała się jedynie na dopilnowaniu pubu, rachunków, zamówień i wypłat dla pracowników - powiedział Eric.
- Nie ma sprawy - odezwał się Emmett. - A mam jeszcze pytanie?
- Tak?
- Jak duża jest… frekwencja w tym „barze”? - zapytał Misiek.
- Na tym również polega mój problem, nie mamy zbyt dużo klientów. I nie wiem, co mógłbym zrobić - odpowiedział załamując ręce Eric.
- Masz szczęście brachu, że Viviene zgodziła się przyjść do tej speluny - zaczął Em.
- Dlaczego tak uważasz? - wtrącił Northman.
- Ponieważ, to specjalistka - dokończył.
- Naprawdę?! - zapytał podekscytowany.
- Emmett oczywiście mnie faworyzuje, ale jest w tym źdźbło prawdy. Jednakże musisz nam zaufać, bo inaczej nic z tego nie wyjdzie - powiedziałam.
- Viviene nie miałem komu pozostawić interesów, a tu nagle spotkałem Carlisle i ciebie. Jestem w niebo wzięty, że możesz chociaż trochę uratować mój majątek. Możesz robić z klubem co ci się tylko podoba, aby tylko stanął na nogi.
- Zatem jesteśmy umówieni - odpowiedziałam.
- Tak.
~*~
Nie było wcale tak źle, jak się zapowiadało. Eric oprowadził nas po pubie, zapoznał z personelem i pokazał wszystko, co jest potrzebne do prowadzenia interesu. W międzyczasie odbyła się pierwsza odprawa z pracownikami klubu, którzy zostali poinformowani o zmianie szefostwa na czas nieobecności właściciela.
Chcąc zakończyć efektownie nasze spotkanie zaprosiłam Northmana na kolację do naszego domu. Niestety odmówił nam grzecznie informując, iż umówił się już na dzisiejszy wieczór z narzeczoną. Zatem zaprosiłam go na kolejny wieczór, wraz z Sookie i tym razem nie miał innych zobowiązań.
Gdy wracaliśmy do domu, mój kierowca zapytał.
- Po co zaprosiłaś Erica do nas?
- Jak to, po co? Ludzie bardzo często tak robią, aby przypieczętować interesy.
- Ale kolacja? U nas w domu?
- Wolisz restauracje pełną ludzi? Poza tym w domu łatwiej udać, że nie jesz niż w miejscu publicznym.
- No z tym muszę się zgodzić.
- Wiesz, że spędziliśmy w barze prawie cztery godziny?
- Tak myślałem, że umrę. Buty zaczęły mnie uwierać - dodał.
- Jak buty mogły cię obetrzeć, skoro jesteś wampirem?
- To taka przenośnia - stwierdził.
- Aha.
- Masz jakiś pomysł jak uruchomić „ten” bar?
- Chyba tak, ale potrzebuje pomocy Alice i Esme. Ale najpierw musimy przeżyć jutrzejszą kolację.
- Wiesz kim jest ta Sookie? - zapytał Boski.
- No narzeczoną Northmana, może przynajmniej Edward trochę odpuści - powiedziałam.
- Czyżby Edzio był zazdrosny?
- Weź ty się kiedyś posłuchaj Emmett, Ed zazdrosny o mnie? Raczej nadopiekuńczy, aż za nad to… - odpowiedziałam.
- Cóż muszę przyznać, że nie robi on z początku dobrego wrażenia. Wydaje się taki… zadufany w sobie. Ale potem jak się facet rozkręcił… nie mogę powiedzieć, że wygląda na dupka.
- Tak, szczególnie po tym jak obiecałeś mu kokosy.
- Ja kokosów nikomu nie obiecywałem, poza tym mamy pomóc w rozkręceniu interesu.
- Z tym ostatnim się z tobą zgodzę, a zacznę od zmiany wystroju. Przecież ten bar nie przypomina luksusowego klubu.
- Czysta speluna… zmieni się w bar dla prawdziwych wampirów - powiedział tajemniczo.
Zaczęliśmy chichotać. Gdy wróciliśmy do domu, zdaliśmy  relacje spotkania z Ericem, nie obyło się oczywiście bez komentarzy Emmetta: „To czysta speluna… Fangtasia?? Porąbana nazwa… Nie mam pojęcia dlaczego ten facet jeszcze totalnie nie zbankrutował…”.
I tak się zaczęło, Esme wraz z Alice postanowiły zająć się wystrojem pubu Northmana osobiście. Nie miałam im tego za złe, niech chociaż cześć jednej roboty spadnie na innych członków rodziny. Ja miałam wtedy już inne plany, zapytacie jakie?
Otóż postanowiłam zrealizować obietnice złożoną Alice, a mianowicie zarezerwowałam bilety na lot do Londynu oraz zamówiłam hotel. Chciałam, abyśmy spędziły niesamowity weekend z dala od facetów, w towarzystwie manekinów wystawowych. Chociaż tyle mogłam zrobić dla kochanych sióstr i mamy.
Siedziałam właśnie w salonie z laptopem, gdy do pokoju wbiegła rozradowana Alice wraz z Rosalie.
- Hura! - wrzasnęła Chochlica.
Siedzący obok mnie Jasper podskoczył, dosłownie.
- Co się stało Kochanie? - zapytał mój brat.
- Jak to co - zaczęła Allie. - Lecimy do Londynu na cały weekend!
- Hurra!! !- wrzasnęli chłopacy chórem. - Dom wolny od bab!
- Nie całkiem - powiedziała mama, wyłaniając się z kuchni. - Ja się nigdzie nie wybieram!
- O nieeee… - wyjęczeli.
- Och, przestańcie już marudzić. Emmett idź po drewno do kominka, a potem skoś trawnik, Edward zabierz się za odkurzanie, a ty Jazz umyj i zaparkuj samochody do garażu - poleciła Esme.
Trzej panowie, każdy z inną miną, zaczęli wykonywać polecenia mamy. Na ich widok ja, Rosie i Alice zaczęłyśmy się śmiać.
- O której dokładnie wyjeżdżamy? - zapytała Rosalie.
- Po jutrzejszej kolacji z Nortmanem i Sookie - odpowiedziałam również podekscytowana.
- Sookie? - wtrąciła Aliie.
- Nie pytaj proszę - odpowiedziałam.
Cóż, moja mina chyba wystarczyła za jakiejkolwiek wyjaśnienie, ponownie tarzałyśmy się ze śmiechu.
- Widzę, że wam również potrzebne jest zajęcie. Viviene, Rose do kuchni! Alice pracuj nad zasłonami! - Zakomenderowała mama.
- Ale… - zaczęła Chochlica.
- Nie ma żadnego, „Ale”. Spakujecie się później!
- Tak jest - odrzekłyśmy równo.
Z Esme się nie dyskutuje! Pamiętajcie! Tak więc, razem z siostrą udałyśmy się do kuchni, aby pomóc do jutrzejszej kolacji, a właściwie dzisiejszej. Esme wymyśliła na wieczór kulinarne dzieła sztuki, szkoda tylko że zmarnuje się tyle jedzenia.
Na przekąskę przygotowałyśmy półmisek wędlin i serów wraz z oliwkami i prowansalską wołowiną. Jako danie główne zaserwujemy pieczone żeberka jagnięce z tymiankiem i sałatą z tartym parmezanem oraz sosem majonezowym. A na sam koniec przystawki z winogron i sera pleśniowego oraz grzanki z bagietki francuskiej.
I jak patrząc na to nie jeść? Ja mogę bez problemu, a właściwie każdy wampir. Fuj! Ale koniec już o jedzeniu, czas na przygotowania. Po skończonej pracy w kuchni Esme zwolniła nas do pokojów, więc byłam wniebowzięta, ale nie tylko ja.
Gdy znalazłam się wreszcie w swoim pokoju, zastałam tam nikogo innego jak Alice, która buszowała w najlepsze w mojej garderobie szukając… tylko ciekawe czego?
- Allie co ty robisz? - zapytałam.
- Szukam kilku rzeczy dla siebie.
- Dla siebie? Przecież masz trzy razy taką szafę, jak ja…
- Ale ja nie mam takich fajnych sukienek jak ty - pożaliła się.
- W takim razie siadaj, a ja wybiorę coś dla ciebie, w końcu to moje królestwo - zaproponowałam.
- Ok.
Gdy już znalazłam się w garderobie, wiedziałam czego szukam. Wybrałam dla Alice idealną sukienką do kolan w pastelowe kwiaty, gdy tylko pokazałam ją dziewczynie, zapiszczała rzucając mi się na szyję.
- Och Vivi! Kocham cię!
- Tak wiem, mnie wszyscy kochają - powiedziałam, kręcąc głową z niedowierzaniem.
- Rose chodź zobacz, co mi wybrała Viviene! - krzyknęła Chochlica.
Sekundę później do pokoju wparowała Rosalie w turkusowej, falbaniastej sukience Azzaro z wałkami na głowie.
- Musisz tak wrzeszczeć All? Jak na razie mam dobry słuch! - powiedziała zdejmując wałki z blond włosów.
- Oj nie muszę, ale lubię. Spójrz na to cudo od… - zaczęła dziewczyna spoglądajć na mnie.
- Od Jimme’go Stone’a - dokończyłam z uśmiechem.
- Właśnie.
- Alice? - zapytałam.
- Tak?
- Idź się już ubierać, a ja pomogę wybrać sukienkę Esme - powiedziałam.
- Ale jak chciałam…
- Idź się ubrać i spakować na wyjazd - powtórzyłam.
- Rzeczywiście…- stwierdziła Chochlica. - Tak, muszę się jeszcze spakować, a ty i Rose?
- Ja już się spakowałam - powiedziała Rose wychodząc z mojego pokoju.
- A ja się spakuje, nie martw się o mnie.
- W takim razie do zobaczenia w „godzinę zero” - odezwała się ciemnowłosa.
- Tak idź.
Gdy drzwi od mojego pokoju tylko się za Alice zamknęły, śmigałam w wampirzym tempie: spakowałam kilka potrzebnych rzeczy, dokumenty i przygotowałam zestaw na przebranie. Następnie wybrałam klasyczną sukienkę z najnowszej kolekcji Armaniego w kolorze brudnego różu oraz czarne, awangardowe czółenka z charakterystycznymi dodatkami i udałam się do Esme.
- Puk, puk można? - zapytałam wchodząc do sypialni rodziców.
- Viviene, jak dobrze, że jesteś - powiedział tata ubrany już w szary garnitur. - Esme ma problem…
- Wiem tato, dlatego tu jestem.
- Aha! To super, będę na dole - powiedział po czym wyszedł z pokoju.
- Mamo?
Wow!
Pierwszy raz widziałam Esme w takim stanie: włosy sterczały jej we wszystkich możliwych kierunkach, makijaż był rozmazany, a dookoła walały się sukienki, buty i dodatki.
- Vivi, jak już nie mam siły. Nie mam co założyć - żaliła się mama.
- A co powiesz na to? - Wskazałam na wieszak, który trzymałam w ręce.
- Jest… piękna, po prostu brakuje mi słów.
- W rzeczy samej. A teraz pod prysznic, potem założysz to koktajlowe cudo i buciki do kompletu. No już Mamuś! Mamy mało czasu! - ponagliłam przybraną matkę.
- Kocham cię - odrzekła.
- Pod prysznic.
~*~
Zadbałam, aby Esme wyglądała olśniewająco, pomogłam Rosalie przy rozłożeniu nowoczesnej zestawy stołu, wybrałam alkohol do kolacji i ułożyłam kwiaty w wazonie. Właśnie kończyłam układać serwetniki, gdy nagle w jadalni rozległ się krzyk.
- Aaa!!! - wrzeszczała Alice.
- Co się stało? - zapytał przerażony Jasper, który wbiegł do pokoju z wampirzą prędkością. - Czemu tak krzyczałaś?
- Jak to co? - zreflektowała się dziewczyna, ignorując pytania męża. - Viviene, czy ty wiesz, która jest godzina?
- Wiem, prawie osiemnasta - odpowiedziałam spokojnie, nadal kończąc przygotowania stołu.
- Właśnie, nie jesteś ani przebrana, ani umalowana! - krzyczała dziewczyna. - To wszystko wasza wina! - Tym razem zwróciła się do chłopaków, stojących nieopodal. - Siedzicie tylko i czekacie na gotowe, a my tak jak …
Skupiłam się na jej nastroju, wrzało a chwile później była jedynie równowaga. Chochlica przymknęła oczy, po czym powiedziała.
- Skarbie idź doprowadzić się do porządku, ponieważ za dwadzieścia osiem minut przybędą nasi goście.
- Dobrze Allie - już się z nią nie sprzeczałam.
I pognałam do swojego pokoju, wzięłam szybki prysznic. Pięć minut później ubierałam kobaltową sukienkę Chanel z dłuższymi rękawami oraz czarne, klasyczne szpilki. Włosy pozostawiłam rozpuszczone, pozwalając aby poskręcały się duże w pukle. Oczy podkreśliłam czarną kredką i maskarą, policzki różem a usta pomalowałam czerwoną pomadką. Obejrzałam się jeszcze w lustrze, po czym wymaszerowałam w stronę salonu.
Wszystko było dopięte na ostatni guzik, każdy z nas znał swoje „obowiązki”. Czekaliśmy tylko na Erica i tajemniczą Sookie, 18.20 usłyszeliśmy samochód na żwirowej drodze, 18.25 auto zatrzymało się pod domem, 18.27 odgłosy szpilek i męskich lakierek, 18.28 dzwonek do drzwi. 
~*~
Carlisle otworzył drzwi witając się z Ericiem oraz Sookie. Tajemnicza narzeczona Northmana była średniego wzrostu natapirowaną blondynką o dużych brązowych oczach, uśmiechała się uroczo, gdy została przedstawiona ojcu. Kobieta zmierzyła Carlisle od góry do dołu, po czym jej wzrok padł na naszą siódemkę. Chwilę później usłyszałam jej myśli.
A więc to jest ten cudowny Cullen o którym mówiły dziewczyny w szpitalu… No, no chciałabym go schrupać! Czemu nie…  A kim są te pindzie?
Fuknęłam, na serio.
Pindzie? Ja ci dam pindzie!
- Eric! - powiedziałam podchodząc do gości. - Witaj w naszym domu, mam nadzieję że dzisiaj nic nam nie przeszkodzi w swobodnej rozmowie.
- Kochana Vivi - powiedział całując mnie w policzek. - Pięknie wyglądasz, Chanel?
- I nie tylko - zachichotałam uroczo. - A to musi być Sookie?
To żona Cullena? Hm… dla mnie żadna przeszkoda. I czemu się tak głupkowato szczerzy do mojego faceta, myśli że może…
- Sookie poznaj proszę Viviene - zaczął Eric.
- Bardzo mi miło, Sookie Stackhouse - odezwała się dziewczyna.
Kłamstwo.
- Mnie również - odpowiedziałam.
Też kłamstwo.
- Pozwólcie proszę, że przedstawię wam resztę rodziny - zaczął tata.- To Emmett i Rosalie, Jasper i Alice oraz Edward, a oto moja żona Esme.
- Dobry wieczór - odpowiedzieli wszyscy.
Sam seks! Ha jestem genialna, przecież Cullen jest trzy razy bardziej bogaty, niż Eric. Gdyby wyeliminować tą jego żonkę, to mogłabym… sama stać się Panią Cullen… a może i zaliczyć któregoś z tych cudownych, niesamowicie przystojnych chłoptasiów…
Viviene! - Usłyszałam w głowie.
Co!?
Zacznij śpiewać w myślach proszę, już nie mogę słuchać tej idiotki.
I vice versa, co za szuja z niej…
Śpiewaj proszę.
~*~
Jednym słowem Panna Stackhouse okazała się żmiją w skórze słodkiej i niewinnej blondynki, przez cały wieczór jej myśli skupione były jedynie na męskiej części naszej rodziny. Najbardziej jednak wiekowo odpowiadał jej Carlisle. A Eric to taki fajny facet, fakt może z początku miałam o nim złe zdanie. Jednak zyskuje on przy bliższym poznaniu, jest taki zakochany w blondynie, a ona przyprawia mu rogi.
 Po kolacji, podczas której udało nam się udać, że jemy - towarzystwo podzieliło się na trzy grupki. Ojciec, Eric, Edward i Emmett rozmawiali o interesach, dziewczyny „zabawiały” Sookie, a ja wraz z Jasperem sprzątaliśmy po kolacji.
Ten rudy wygląda całkiem apetycznie, chociaż Jazz chyba jest lepiej umięśniony… Ciężarowiec ma taki uroczy uśmiech… jednak Carlii bije ich wszystkich na głowę… Hmmm… ciekawe jaki jest w sypialni?
Za kogo by się tu dorwać na początek… tak rudy zdecydowanie… albo ten słodki blondas??? Nie mogę się zdecydować…
Nie mogąc już wytrzymać wybuchłam.
- Co za… „dziewczyna” z tej Sookie…
- Jak dla mnie jest bardzo miła - odpowiedział Jazz.
- Bo nie musisz jej słuchać, to pusta lala, a w głowie jej tylko jedno.
- Na serio?
- Spójrz tylko na nią - powiedziałam.- Właśnie planuje, którego z was szybciej zaciągnie do łóżka… Ona chyba nie ma pojęcia z kim ma do czynienia!
Jasper spojrzał na mnie z przestrachem i obawą.
- Jakiś plan? Dobry plan? - zapytał.
Plan… plan??? Plan!!!
- Chwila… Mam!
- Alice? - zawołałam po wampirzemu. - Zaczynaj przedstawienie!
Ciemnowłosa puściła mi oczko, dobrze wiedziała co mi chodzi po głowie.
- Ed, skarbeńku może zagrasz nam coś? - powiedziała Allie.
Mój brat spojrzał dość krytycznie na Chochlika, po czym uśmiechając się odpowiedział.
- Dla ciebie wszystko królewno, a na co mój pączuszek ma ochotę?
- Hmmm… Cokolwiek misiaczku - odezwała się moja siostra.
Co??!! To on są razem? Rudy z tą modeleczką? Nie możliwe… Ale jest jeszcze Blondyn… tak będzie idealny…
O nie! - pomyślałam. - Nie ze mną te numery.
- Czemu oni się tak zachowują? - zapytał mój brat.
- Aby komuś dokopać i zmienić plany.
- Chodzi o Sookie?
- Tak, Edward był pierwszy na jej liście.
- A kto jest kolejny?
- A jak myślisz?
Jasper spojrzał na mnie ze zdziwieniem, po czym zaczął mnie łaskotać, a ja od razu zaczęłam się śmiać. Co sprawiło, że oczy wszystkich zwróciły się w naszą stronę. Uśmiechnęłam się uroczo, na znak zażenowania, a Jazz objął mnie w talii i pocałował w policzek.
- To oni też są razem? - zapytała Esme Sookie.
- Yyy… tak, piękna z nich para prawda - odpowiedziała zdziwiona mama.
- Cudowna - odrzekła ironicznie dziewczyna. - Eric nie wspominał, że wszyscy Cullenowie są sparowani.
- Widocznie zapomniał ci powiedzieć - dodał Jasper, cały czas mnie obejmując.
To rzeczywiście komplikuje sprawy, ale może uda mi się coś wykombinować… Jezu jak można słuchać muzyki klasycznej…
Zachichotałam - po wampirzemu.
- Kochanie chodź ze mną, muszę coś omówić z Ericiem - zwróciłam się do brata.
- Nie ma sprawy. Ach, Rosalie? - odezwał się Jazz.
- Tak? - zapytała Rose.
- Dołącz do Edwarda, skrzypce cudownie brzmią z fortepianem. Sookie musisz tego wysłuchać, to klasyka - kontynuował blondyn.
- Już nie mogę się doczekać - burknęła z uśmiechem.
 Zachichotałam - tym razem po ludzku.
- Skąd wiedziałeś, że ona nie znosi muzyki klasycznej? - zapytałam szeptem.
- Odczułem wstręt, gdy tylko spojrzała w kierunku fortepianu - dodał.- Był to jednoznaczny dowód.
Gdy dotarliśmy do salonu gdzie była reszta towarzystwa, rozmowy umilkły.
- Dlaczego przestaliście rozmawiać? - zapytałam.
- Podziwiamy widoki - odezwał się Eric.
Ojciec uśmiechnął się po czym wstał, a razem z nim Emmett po czym wyszli.
- Skarbie zostawię was samych - powiedział blondyn również wychodząc.
Northman odprowadził Jaspera wzrokiem, po czym zapytał.
- Nie wiedziałem, że jesteście parą.
- Nie odnosimy się z tym publicznie, każdy ma prawo do odrobiny prywatności.
- W rzeczy samej.
- Jak długo jesteś z Sookie? - zapytałam.
- Cztery lata. To wspaniała kobieta, taka opiekuńcza i wyrozumiała…
- Naprawdę?
- Tak, nie znałem nigdy takiej kobiety. Jednak ostatnio muszę przyznać, że w moim życiu pojawiła się jeszcze jedna taka. Dziewczyna anioł… Chyba zdajesz sobie sprawę o kim mowa?
- Eric… ja mam Jaspera…
-  A ja Sookie. Nie o to mi chodzi, po prostu czuję, że mogę ci bezgranicznie ufać. Mimo, iż nie znamy się zbyt długo- powiedział uśmiechając się.
- Tak, „zbyt długo”- nie jest chyba najlepszym określeniem w tej sytuacji. Ale cieszy mnie to, mogę powiedzieć to samo o tobie. Jesteś zupełnie innym facetem, niż sądziłam.
- Skoro ciebie cieszy, ja mogę powiedzieć, że jestem zachwycony.
- Tylko nie przesadź za bardzo, bo inaczej twoja narzeczona pomyśli sobie coś.
- Nie ma sprawy. Ale wracając do twojego zastępstwa, zaczynasz od poniedziałku…
- Od pierwszego września?
- Tak, ja oczywiście wpadnę do pubu, ale chciałbym zobaczyć, jak sobie radzisz.
- A co nie wierzysz w moje możliwości?
- Wierzę w zupełności, ale chciałbym zobaczyć to na własne oczy. Carlisle mówił, że masz asa w rękawie…
- Wybacz za pytanie, ale jak poznałeś mojego ojca?
Od jakiegoś czasu męczyło mnie to pytanie, ale nie tylko mnie.
Dlaczego ojciec ukrył przed nami znajomość z Nortmanem?
Wiedziałam, że naszej rozmowie będzie się teraz przysłuchiwało więcej osób.
- Och! To bardzo długa historia- powiedział Eric.
- Nie daj się prosić - uśmiechnęłam się prowokująco.
- A czemu nie? - zapytał puszczając do mnie oczko. - Cullena poznałem na studiach, siedem lat temu. Ja studiowałem literaturę, on medycynę, a pierwszy raz spotkaliśmy się w bibliotece. Carlisle tłumaczył grupie studentów Freuda, gdy później zapytałem go skąd zna tak dokładnie jego filozofię, powiedział że „humanista to człowiek doświadczony we wszystkich dziedzinach życia”. I od tego się zaczęło…
Zaśmieliśmy się.
- Fajna historia, utrzymywaliście później kontakty? - Brnęłam dalej.
- Gdy byłem na trzecim roku zaproponowałem spółkę twojemu ojcu, wiedziałem że jest zamożny, a ja potrzebowałem pożyczki na strat. Oczywiście, nie tylko dlatego zdecydowałem się na współpracę z nim. Byliśmy przyjaciółmi przez ten czas, Carlisle był również świadkiem na moim ślubie z Caren… Jednak rok później nasze ścieżki rozeszły się całkowicie. Twój ojciec dostał stypendium na Oxfordzie i wyjechał, a ja pozostałem w Kanadzie. Przez te wszystkie lata mailowaliśmy do siebie, jednak nie miałem pojęcia, że ma żonę i dzieci - powiedział.
- Masz mu to za złe?
- Nie, jak by to powiedzieć, Carlisle zawsze był dla mnie zagadką. Czasami pojawiał się i znikał bez powodu, nigdy za dużo nie mówił o sobie.
- Tata już taki jest. Zamknięty w sobie - wtrąciłam.
- Tak, wiem o czym mówisz. Może w takim razie, teraz ja posłucham twojej historii? Carlisle mówił, że wraz z Edwardem jesteście biologicznym rodzeństwem.
Ups!
- To prawda. Wraz z Edwardem jesteśmy dziećmi zmarłej siostry Carlisle - Elizabeth.
- To znaczy, że Carlisle jest waszym wujkiem? - Mężczyzna był nad wyraz czujny.
- Nie do końca. Nasza mama została adoptowana przez rodziców Carlisle, zatem byli przyrodnim rodzeństwem. Nasi rodzice zginęli w wypadku, gdy ja miałam dwa lata, a Ed rok. Od tamtego czasu opiekuje się nami Carlisle. 
- Przykro mi - powiedział.
- Nie potrzebnie, minęło sporo czasu.
- A reszta twojego rodzeństwa?
- Rosalie i Jasper zostali oddani w opiekę Esme, gdy mieli po 10 lat, nie mieli ojca a mama zmarła na białaczkę. Esme jest ich ciotką. Co do Alice i Emmetta, to zostali adoptowani kilka lat temu.
- Niesamowita historia - zachwycił się Eric.
- Jasne - przewróciłam oczami, ale zaraz wróciłam do tematu. - Wspomniałeś, że miałeś żonę?
- Tak, to była miłość od pierwszego wejrzenia - odpowiedział. - Caren studiowała medycynę jak Carlisle, jednak rok po naszym ślubie po prostu zniknęła, zaginęła. Szukałem jej przez kilka lat, chodziłem nawet do jasnowidzów, ponieważ policja nic nie mogła poradzić.  Popadałem w rozpacz, a razem z mną upadły moje interesy, do tego doszedł też alkohol - zamyślił się i zawstydził, dlatego posłałam mu promienny uśmiech. - Potem zjawiła się Sookie, była oparciem dla mnie. Z biegiem czasu pogodziłem się z losem…
- Przepraszam za to pytanie.
- Nie masz za co przepraszać. Teraz mam Sook i jestem naprawdę szczęśliwy.
- To na kiedy zaplanowaliście swój wielki dzień?
- Lipiec przyszłego roku- odpowiedział z uśmiechem.
Kochał ją, naprawdę. A ona była prawdziwą świnią.
 Może przejdziemy się do ogrodu? Słyszałem, że Esme urządziła go własnoręcznie - powiedział Eric.
- Z przyjemnością - poprowadziłam gościa.

 "Anioł nig­dy nie upa­da. Diabeł upa­da tak nis­ko, że nig­dy się nie pod­niesie. Człowiek upa­da i powstaje" - Fiodor Dostojewski 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz