22 maja 2012

Rozdział 24

Podczas spaceru po ogrodzie, gdzie Eric podziwiał dzieło mamy rozmawialiśmy o zmianach, jakie zaplanowałam. Northman zgodził się bez wahania na wszystko co proponowałam, nie wnikając nawet w szczegóły projektu.
Metamorfozę miał przejść wystrój całego pubu, gdzie postanowiliśmy zneutralizować barową czerwień, która dominowała we wszystkich pomieszczeniach. Jej miejsce miały zająć stylowe, czarno-złote kolory oraz orientalne dodatki. Jednak nie tylko wystrój miał się zmienić, z moich założeń zmian wynikały również koncerty, bardziej nowoczesny repertuar, drinki a także zasady. Właściciel był za, więc ja mogłam być tylko zadowolona.
 - Nie jest ci zimno? - zapytał po jakimś czasie.
 - Może trochę, chodźmy do środka - odpowiedziałam niezgodnie z prawdą.
Podczas naszej nieobecności w jadalni podano zakąski i alkohol, a to co mnie zdziwiło to napastliwa Sookie na kolanach Emmetta. Była pijana i wściekła widząc mnie z Ericem. Chwiejnie wstała z kolan mojego brata, po czym podążyła w naszym kierunku.
Co za suka! Pewnie pieprzyli się w lesie! Zaraz jej…
 - Eric nareszcie jesteś! – warknęła jadowicie. - Myślałam, że już coś przyssało się do ciebie.
Tym czymś ewidentnie byłam ja.
 - Sookie proszę nie rób scen… - zaczął zdegustowany Northman.
 - Ja robię sceny? - zapytała, po czym przechyliła całą zawartość kieliszka i go wypiła. - Kochanie ja nigdy nie robię scen. Ale chciałabym zamienić… słówko… no z… Viki…
- Viviene - poprawiałam. - Jasne, chodźmy!
Dziewczyna poczłapała w moim kierunku, gdy tylko drzwi łazienki zostały zamknięte Sookie, mną szarpnęła.
- Posłuchaj zdziro! To, że pracujesz z Ericem nie znaczy, że możesz dzielić też jego łóżko. Widzę, jak się do niego kleisz. Wybacz, ale przypomnę że on jest zaręczony i to ze mną - wskazała przy okazji na swój olbrzymi pierścionek z pięciokaratowym brylantem.
- Radziłabym wybrać  się do okulisty, jeżeli masz problem ze wzrokiem. Po za tym, ja również mam chłopaka. Więc nie życzę sobie TAKICH scen w moim domu - wytknęłam mrużąc gniewnie oczy.
- To nie jest twój dom, przybłędo! - warknęła. - Pewnie przeleciałaś już Carlli’ego, aby móc tu zamieszkać…
Viviene, oddychaj!
- Myślisz, że każdy uwierzy ci w tą bajeczkę o adopcji? Nie jestem taka głupia! Rżniesz się z kim popadnie, Jazzi ci nie wystarcza, więc pieprzysz mojego Erica!!
Warknęłam nienaturalnie i dość głośno, materializując się tuż przed nią. Dziewczyna odsunęła się natychmiast ode mnie i zrobiła wielkie oczy, bała się.
- Co ty do kur…
Moje źrenice zawężały się, jak na stwora iście z horroru, tęczówki pociemniały, a na twarzy pojawił się zwycięski uśmiech. Sookie zadrżała.
Koniec zabawy laluniu. Z wampirem się NIE zadziera… zdziro!
~*~
Perspektywa Edwarda
Muzyka wypływała spod moich palców, a delikatne dźwięki cieszyły ucho. Właśnie skończyłem grę na fortepianie, był to wspaniały instrument - właściwie grałem na nim odkąd pamiętam. Moje rozważania przerwała Panna Stackhouse zbiegając ze schodów z szybkością godną człowieka. Coś się stało? Po za tym, że dziewczyna była nieobliczalna, jeżeli chodziło o jej myśli i fantazje. 
Sookie udała się od razu do salonu, gdzie Carlisle i Esme rozmawiali z Ericem, chwile później usłyszałem jej głos.
 - Kochanie jest dość późno, powinniśmy wracać.
 - Och! Jest już tak późno? - Zdziwił się bardzo mężczyzna. - Okropnie czas leci przy dobrej zabawie - dodał Northman. - Zatem Esme, Carlisle dziękujemy za wspaniałą kolację. Musimy to powtórzyć.
- Koniecznie - wtrąciła słodko Sookie. - Ja również dziękuję, było cudownie.
- Nam także było miło, do widzenia - dodała mama. 
- Do widzenia - powiedział Eric i Sook razem.
Nawet nie zauważyłem, kiedy przemieściłem się na korytarz, gdyby nie schodząca ze schodów Viviene.
- Wychodzą już? - zapytała ze smutkiem w głosie.
- Tak - odetchnąłem z ulgą.
- Cóż, będziemy musieli jakoś to przeżyć - wtrąciła już z ironią w głosie.
- Taa - odpowiedział Emmett, pochodząc do nas z Rose.
- Ciekawe dlaczego tak szybko wychodzą, świetnie się bawiliśmy - powiedziała blondyna.
- Kto się świetnie bawił, ten się bawił - żachnąłem.
- Oj Koteczku, nie mów mi, że masz zły humor - dodała słodko Allie, dołączając do nas z Jazzem.
Zaśmiałem się.
Wściekłe spojrzenie Sookie - BEZCENNE!
- Uwaga idą! Smutne minki proszę - odezwał się Chochlik.
Smutne minki? Proszę…
Czemu nie? - Pomyślała Viv.
- Eric już wychodzicie? - zapytała szczerze. - Jaka szkoda…
- Już późno, zobaczymy się w poniedziałek - powiedział Eric.
- Do zobaczenia, Sookie miło było mi cię poznać - powiedziała moja siostra.
- Przyjemność po mojej stronie - odpowiedziała grzecznie Stackhouse.
Spojrzałem na nią, a ona automatycznie odwróciła się w drugą stronę.
Co jest?
Zajrzałem z ciekawości do jej głowy, w której pojawiła się tylko jedna myśl, a mianowicie - Eric.
Rodzice poszli odprowadzić naszych gości do samochodu, Alice i Rose zniknęły aby prawdopodobnie przygotować się do podróży. W korytarzu zostali jedynie: Emmett, Jasper, Viviene i ja.
 - Czemu tak szybko wyszli? - zapytał Em.
 - Jest 21.30 dla człowieka to późna pora - odpowiedziała Vivi.
 - Dobrze, że nie dla wampira - dodał Boski. - Jasper, chodź zaraz w telewizji jest mecz krykieta.
 - Krykieta? - zapytał Jasper. - Od kiedy to interesuje…
Wyszli.
- Możesz mi powiedzieć, co zaszło między wami w łazience? - wtrąciłem.
- To co zawsze kobiety robią w toalecie Edward - odpowiedziała z uśmiechem.
HA!
Znałem ten jej uśmiech bardzo dobrze.
To twoja sprawka, że Sookie „uciekła” z naszego domu? - Przekazałem siostrze w myślach.
Spojrzała na mnie delikatnie mrużąc oczy.
- JA? Och ED…- powiedziała kręcąc przecząco głową.
Nigdy nie zrozumiem kobiet. 
~*~
Mrok spowił las wokół domu, mimo iż według kalendarza mięliśmy końcówkę sierpnia, wieczory były chłodne i ciemne, jak to w Forks.
Ciemność!  Zmierzch!
Dla wampira na początku jego ponownego istnienia to niesamowite, kolejny dzień się kończy, a TY pozostajesz w tej samej formie, w tej samej postaci. Zmienia się wszystko dookoła - oprócz ciebie. Jednak po latach, nie ma już większego znaczenia, nie ma.
Usiadłam na schodkach werandy obserwując okolicę domu, gdy na swoich ramionach poczułam męską marynarkę. Do moich nozdrzy doszedł jeden z najwspanialszych, a jakże zgubnych dla człowieka zapachów.
- Dziękuję, ale nie jest mi zimno - powiedziałam z uśmiechem.
- To tak dla zachowania pozorów - wtrącił Carlisle, siadając obok mnie. - Muszę przyznać, że spędziłem bardzo miły wieczór. Nie pamiętam, kiedy jadłem ostatnio kolację w towarzystwie człowieka.
Zaśmialiśmy się.
- Czasami trzeba stwarzać pozory normalności, nawet w rodzinie wampirów. Poza tym Eric to świetny facet, jednak Sookie…
- Wiesz dobrze, że są różni ludzie Vivi. A Sookie jest… specyficzna i zabawna na swój sposób.
- A co jeżeli ci powiem „Carlli”, że Sookie zamierza cię uwieść i zająć miejsce Esme?
- Serio? „Carlli” - Tata ponownie chichotał.
- Musiałam słuchać jej myśli przez cały ten czas. Uhh… na szczęście już poszli!
- Czyżby to twoja sprawka? - zapytał podchwytliwie.
- Ale niby co? - udałam.
- Chodzi mi o „dość” szybkie pożegnanie wieczoru przez naszych gości?
- Zamilknę na ten temat, jeżeli pozwolisz. Lepiej powiedz, czy to co powiedział Eric na twój temat to prawda?
Złote oczy mojego ojca spoczęły na moich, uśmiechnęłam się delikatnie.
- Jeżeli nie chcesz, nie musisz odpowiadać - wtrąciłam.
- To prawda poznaliśmy się na studiach, z początku było całkiem zabawnie - zaczął. - Tak, to były czasy, zupełnie inne niż teraz. Eric to świetny kumpel, jednak później nasze kontakty ograniczyły się jedynie do maili. Chyba wiesz dlaczego?
- Eric coś podejrzewał?
- Jest bardzo spostrzegawczy i dociekliwy, musiałaś to wywnioskować z waszej rozmowy.
- Muszę przyznać, że zaskoczył mnie pytaniem o moje pochodzenie. Nie wiem czy, nie przesadziłam?
- Ani trochę. Popełniłem błąd nie rozmawiając z wami na ten temat, ale poradziłaś sobie świetnie. Nie wiem, czy twoja wersja nie jest nawet lepsza od mojej.
- Eric wspominał, że był żonaty…
- Tak, byłem nawet na jego ślubie. Była z nich piękna para, tacy zakochani…
- Caren podobno studiowała z tobą?
- Ortopedię. Wspaniała dziewczyna, uzdolniona i mająca przyszłość.
- Wiesz dlaczego zaginęła? I co w ogóle się stało? - zapytałam z ciekawości.
- Nie. Caren zaginęła, gdy przeprowadziliśmy się do Londynu…- powiedział szybko i bez wyrazu.
Kłamstwo.
Spojrzałam na Carlisle, wpatrywał się w pobliskie drzewo.
- Nie mówisz prawdy - stwierdziłam smutno.
- Twierdzisz, że kłamię?
- Nie, wiem tylko, że nie mówisz prawdy. Wiesz coś, o czym nikt inny nie wie.
Wstałam, to samo zrobił ojciec. Przyglądał mi się z zagadkową ciekawością, a jego oczy bacznie mnie obserwowały.
- Skąd wiesz, że nie mówię?
- Mam swoje sposoby - odpowiedziałam oddając marynarkę. - Dziękuję.
- To znaczy? - dopytywał.
- Znasz odpowiedź na zagadkowe zniknięcie Caren, nie wiem tylko dlaczego trzymasz to w tajemnicy…
- Ponieważ mam powód! Poza tym, nie o to mi chodziło. Skąd wiesz, że nie mówię prawdy Viviene?- powtórzył po raz kolejny, tym razem już lekko poirytowany.
- Nie mogę powiedzieć. Szanuję twoją decyzję, więc i ty uszanuj moją. Wybacz, ale muszę się przygotować do wyjazdu - powiedziałam i odwróciłam się w kierunku domu.
- Twoja tajemnica jest u mnie bezpieczna, tato - szepnęłam.
- Porozmawiamy później - wtrącił z miną, jaka mi się nie spodobała.
~*~
Londyn
Lubiłam to miasto - za położenie, kulturę, architekturę oraz wszechstronną dostępność do najnowszych trendów. Dla mnie zawsze stolicą mody był właśnie Londyn, nie Paryż, czy Mediolan. Poza tym, nie tylko dlatego kochałam to miasto, budziło ono we mnie coś niezwykłego i nad wyraz fantastycznego, aż chciałam żyć.
Dziwne, jak na wampira…
Moja ostatnia wizyta w Europie miała miejsce ponad dziesięć lat temu, gdy rozdzieliłam się z grupką znajomych wampirów, aby podążyć do Ameryki.
~*~
Retrospekcja
Cztery wampiry przemierzały europejskie lasy, każdy z nich był inny: dwaj bracia, ciemnoskóry mężczyzna i kobieta. Różnili się nie tylko wiekiem, dietą czy charakterami, ale przede wszystkim poglądami na życie.
- Zbliżamy się do Francji - zakomunikował Ariel zacierając ręce. -Może małe polowanko?
- Ja jestem jak najbardziej za - odpowiedział Damon uśmiechając się szeroko.
- Czy ty kiedykolwiek byś odmówił? - zakpiła Eleonor.
- Świeżej krwi? Nigdy, no chyba że Stefan mnie powstrzyma. Co ty na to braciszku? - zapytał ciemnowłosy wampir. - Nowa „zabawa”?
- Masz zupełną rację Nora, on nigdy nie odmówi. A ja nie zamierzam cię powstrzymywać, to i tak nie ma sensu Damon - powiedział Stefan.
- Sprowadzasz mojego brata na zła drogę Kochana - grymasił Demon, materializując się przy dziewczynie. - Jestem tylko ciekawy, jak długo wytrzyma na ... właściwie na czym?
- Na zwierzęcej krwi - dokończył Ariel. - Zrozum to ich wybór!
- No przecież nie mój, dobra my idziemy w stronę miasta z Lafayette, a wy?
- My udamy się na romantyczny spacer do lasu - odpowiedział Stefan zabawnie.
- Chyba się przesłyszałem? - zapytał wampir. - Romantyczny spacer?
- Damon! - zawołał Ariel.
- Lecę, zatem już nie przeszkadzam w romantycznej kolacji, smacznego - wtrącił wampir.
W ciemnym lesie pozostały tylko dwa wampiry, dziewczyna zamknęła oczy i wsłuchała się w odgłosy przyrody, natomiast Stefan pilnie obserwował jej poczynania. Wiatr delikatnie rozwiewał jej długie ciemne włosy, przykrywając cześć anielskiej twarzy. Nozdrza rozszerzyły się delikatnie, a na ustach pojawił się uśmiech. Po chwili otworzyła oczy, które barwą przypominały płynne złoto i zapytała.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz?
- Bo lubię - odpowiedział rozmarzonym głosem.
- Oj chyba czas się rozstać Stef - wtrąciła zabawnie Eleonora. - Musisz znaleźć sobie w końcu wampirzycę, bo zbzikujesz!
- Jesteś za Damonem? - oburzył się.
- I tak i nie.
- Odpowiedź! - warknął.
- Nie wymagasz ode mnie zbyt wiele? - zapytała, mierząc go gniewnym wzrokiem. 
- Proszę - dodał tym razem uprzejmie.
- Oczywiście, że odpowiem na twoje pytanie: twierdze, że Damon ma rację jeżeli chodzi o znalezienie dla ciebie partnerki. Powinieneś się rozerwać, korzystać z życia…
Prychnął.
- Daje mi taką radę ktoś, kto nie potrafi pogodzić się z własną naturą - bąknął. - Nie wydaje ci się, że to sprzeczne z twoim przesłaniem?
- Mnie się nie czepiaj Stefan, chciałeś to odpowiedziałam na twoje pytanie - warknęła.
- A dlaczego TY nie znajdziesz sobie faceta?
- JA? Przecież mam, nawet trzech - odpowiedziała uśmiechając się uroczo.
- Wiesz o co mi chodzi.
- Stef ja po prostu nie szukam wrażeń, nie potrzebuje faceta!
- A gdyby któryś z nas? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Ariel jest gejem, Damon nie w moim typie, a ciebie…
- Właśnie a ja?
Oczy dziewczyny powędrowały w kierunku wampira, spojrzała w jego ciemno  pomarańczowe tęczówki, właściwie jeszcze prześwitywała w nich czerwień. Starał się, tak bardzo się starał, jednak czy aby dla samego siebie?
 Na jej ustach ponownie pojawił się delikatny uśmiech. Stefan zawsze potrafił ją zrozumieć, w mniejszym bądź większym stopniu, stawał za nią murem, nigdy się nie sprzeczał. Był idealnym kandydatem na drugą połówkę, jednak nie dla Eleonor. Nie czuła do niego, nic po za przyjaźnią, chociaż próbowała.
- My jesteśmy przyjaciółmi Stefan - odpowiedziała.
Po tylu miesiącach spędzonych razem, wspólnych rozmowach i polowaniach spodziewał się czegoś innego. Skoro on się zakochał, to dlaczego nie ona? Spojrzał na jej miodowe tęczówki, malinowe usta i zapragnął ją pocałować. Tu, teraz w tej chwili…
 Była aniołem, ideałem wampirzycy i człowieka w jednym, a mimo to nie potrafiła pogodzić się z samą sobą. Wiele razy rozmawiali o tym, jednak wampirzyca nigdy nie podała powodu swojego zachowania. Z całych sił pragnął, aby Eleonora była szczęśliwa, a on mógł się do tego przyczynić. Gdyby tylko chciała…
- Taa, tylko - dodał.
~*~
- Viviene ta sukienka jest idealna- powiedziała Alice, gdy wyszłam z przymierzalni w szmaragdowej kreacji o odsłoniętych plecach . - Idealnie podkreśla twoje oczy i kształty.
- Zgadzam się z Allie, jest świetna - wtrąciła Rosalie.
- W takim razie bierzemy - dodałam.
Podobny scenariusz miał miejsce jeszcze w dwudziestu sześciu innych sklepach, gdzie tylko zamieniałyśmy się rolami. Mimo, iż nie lubię chodzić po sklepach dla sportu, dzisiejszy wypad przypadł mi do gustu. Odkąd tylko przyleciałyśmy do Londynu i zameldowałyśmy się w hotelu, chodzimy na zakupy. W końcu taki był zamiar naszej wycieczki, bałam się tylko jedynie w jaki sposób przepuszczą nas na lotnisku z taką ilością bagaży. Mimo, że zabrałam ze sobą tylko kilka drobiazgów, aby zrobić miejsce na nowe ciuchy, moja walizka okazała się za mała.
Gdy na zegarze wybiła dwudziesta trzydzieści, udałyśmy się do naszego samochodu, aby wrócić do apartamentu i urządzić prawdziwy pokaz mody. Zajechawszy pod Taj Mahal Hotel, hotelowy pięć razy schodził po nasze zakupy. My oczywiście też wnosiłyśmy torby, ale nie mogłyśmy się przecież „przeładować”. Gdy już dotarłyśmy do pokoju, Alice zaczęła rozpakowywać wszystkie torby, a Rose oznajmiła, że weźmie prysznic. Ja natomiast sięgnęłam po telefon.
- Konsjerż George Rone, w czym mogę pomóc Pani Montez?
- Dobry wieczór George, chciałabym się zapytać, czy moja rezerwacja na dzisiejszy wieczór w Black Blood została potwierdzona?
- Chwileczkę… Yyy… Tak, kilka minut temu potwierdzono stolik w Black Blood. Czy życzy sobie Pani samochód na wieczór?
- Tak, prosiłabym.
- Bez kierowcy- wtrącił.
- Jak zwykle George.
- Czy interesuje Panią jakiś konkretny model auta?
- Hmm… chyba nie. Czy mogłabym prosić o ten sam, którym dzisiaj jeździłyśmy?
- Oczywiście. Samochód będzie podstawiony w garażu na czas Pani Montez.
- Bardzo dziękuję George.
- Przyjemność po mojej stronie.
Rozłączył się.
Ha!
- Dziewczyny! - zawołałam.
- Aha, nasza Vivi coś ma dla nas - zaświergotała Alice, ubrana w nowo zakupioną, błękitną sukienkę Versace.
- Pewnie. Wychodzimy za godzinę, więc się szykujcie - powiedziałam.
- Jupi! - krzyczały.
- Ale jest jeden warunek - wtrąciłam. - Nasz strój musi być w kolorze czarnym.
- To gdzie ty nas zabierasz? - zapytał Rose.
- Tajemnica. Za godzinę same zobaczycie.
I się zaczęło, czesanie, malowanie, dobór dodatków i co najważniejsze szukanie czarnego cuda. Rosalie wybrała długą i prostą, ze zdobieniem w pasie sukienkę  C. Hardoss, Alice zdecydowała się na ćwiekowaną tunikę A. MacQueena i najwyższe Loubotiny, a ja miałam dwa typy, aż w końcu założyłam sukienkę od Stelli McCartney - z dłuższymi, maszczonymi rękawkami, o długości za kolano. 
~*~
Perspektywa Allie
Byłam tak nakręcona, jak chyba jeszcze nigdy w swoim wampirzym życiu, pierwszy raz znalazłam się w takim miejscu. Black Blood okazał się klubem na Hollywoodzką miarę, każdy z klientów obsługiwany był oddzielnie i po królewsku. Muszę przyznać, że Vivi przeszła samą siebie, zabierając nas w takie miejsce.
Gdy weszłyśmy do wszechstronnego holu, czerń i złoto panowało wszędzie. Jego centralny punkt stanowiła gigantyczna fontanna, wokół której pięły się różnokolorowe kwiaty. Viviene podeszła do kontuaru, gdzie stał manager klubu.
- Dobry wieczór, mogę prosić o rezerwację? - odezwał się blond mężczyzna z czerwonymi tęczówkami.
Czyżby to? Nie.
Zrobiłam głębszy wdech, do moich nozdrzy doleciał jedynie zapach apetycznego człowieka. Przełknęłam jad, jaki od razu zebrał mi się w ustach.
- Oczywiście, rezerwacja na nazwisko Montez - odpowiedziała Vivi.
Mężczyzna spojrzał na nas, uśmiechnął się, po czym sprawdził nazwisko podane przez naszą siostrę. Gdy je znalazł, jego oczy zrobiły się wielkie, jak spodki.
- Zapraszam zatem Panie do części VIP-ów, bardzo przepraszam, że musiały Panie tak długo czekać.
- Nic nie szkodzi - wtrąciła Viviene.
Manager poprowadził nas do sali, gdzie było już sporo ludzi i jak się potem okazało nie tylko śmiertelników?
Wampiry?
- Viviene, czujesz to co ja? - zapytałam zaniepokojona.
Moja siostra spojrzała na mnie łagodnie i bez obawy.
- To jedyny pub w Londynie, gdzie możecie znaleźć osobniki naszego pokroju.
- Wampiry? - wtrąciła lekko przerażona Rose. - Ale jak to? Przecież nie wolno nam się ujawniać, czy oni nie słyszeli o Volturi?
- Spokojnie Rosalie, tutaj wszystko jest pod kontrolą - odpowiedziała Vivi.
- To stolik dla Pań - wtrącił konsjerż. - Dzisiaj obsługiwać będzie Panie Henri.
Obok menadżera pojawiał się kelner w niesamowicie seksownym mundurku.
Mrau! Halo… ziemia do Alice! Ok., ok. już jestem… Ale, czy Jazz nie mógłby sobie czasem takiego sprawić?
- Dobry wieczór, co mogę Paniom podać? - zapytał.
- Trzy szkockie z lodem poprosimy - odpowiedziała Viviene.
- Już podaję - wtrącił, po czym zniknął nam z pola widzenia.
- Ja nadal nie rozumiem, co tu robią wampiry? - dążyła Rosie.
- A co ty tu robisz? - zapytała Vivi z perfidnym wyrazem twarzy. - Przyszłaś tak, jak oni, napić się, porozmawiać, zobaczyć Madonnę, Gwyneth Paltrow i Georga Clooney’a.
- To oni tu przychodzą? - zapytałam zaskoczona.
Och! Naprawdę? Zobaczę ich?! O mamuńciu!
- To najlepszy, najstarszy i najdroższy klub w mieście dziewczyny. Nawet nie wiecie ile musiałam zrobić, abyśmy dostały się tutaj dzisiaj. Nie łatwo jest załatwić rezerwację w dwie doby - odpowiedziała, przy okazji podrygując w rytm muzyki.
Kelner postawił przed nami alkohol, za który Viviene dała mu rekordowy napiwek. Chłopak uśmiechnął się uroczo i zaczerwienił, po czym odszedł. Spojrzałam na Rosalie, jej mina dawała wiele do myślenia, oglądała pub dookoła, po czym jednym ruchem wypiła wszystko z kieliszka.
- Co się stało? - zapytałam popijając whisky.
 O nawet dobre!
- Nie nic. Dlaczego pytasz, szukam właśnie Georga - powiedziała moja siostra.
- Spójrz na piętro niżej, w trzeciej loży siedzi Paris Hilton, a obok Renee Zellweger – powiedziała Vivi.
- Jejku! - westchnęłam.
- Ale jaja! - wtrąciła Rose.
Gdy tak razem z Rosalie wyglądaliśmy innych gwiazd, ponownie do moich nozdrzy doszedł wampirzy zapach, tym razem z bliska.
- Czy mnie oczy mylą? - zapytał wampir. - Eleonor?
Eleonor? Że co?
Tajemniczy wampir miał ponad metr osiemdziesiąt wzrostu, ubrany był w odświętny czarny garnitur i trzymał w ręce kieliszek ze szkarłatna cieczą. Jego karnacja była stosunkowo ciemniejsza od naszej, musiał być prawdopodobnie murzynem, zanim stał się nieśmiertelnym. Rubinowe tęczówki skupiały się przede wszystkim na naszej siostrze.
- Lafayette! - zawołała uradowana Viviene, po czym uściskali się na powitanie. - Co za spotkanie, co ty tu robisz?
Lafa… co?
- Mógłbym zapytać o to samo, co sprowadza cię do Londynu?
- Jestem na zakupach, pozwól że przedstawię cię moim towarzyszkom - wtrąciła nasza siostra. - Ariel to jest Alice, a to Rosalie.
- Bardzo mi miło poznać, Ariel Lafayette - powiedział kłaniając się nisko.
- Nam również - odpowiedziałam wyciągając dłoń.
- A skąd się znacie? - zapytała Rose podchwytliwie.
No właśnie skąd?
Tajemniczy wampir zrobił duże oczy na pytanie Rosie.
Czyżby to pytanie było nie ma miejscu?

„Kłamstwo nie różni się niczym od prawdy, prócz tego, że nią nie jest” 
- Stanisław Jerzy Lec

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz