Na polankę weszła niewysoka wampirzyca, miała długie ciemne włosy do ramion i
szkarłatne tęczówki. Zmierzyłam ją od góry do dołu, nie była nowo narodzoną.
Ubrana elegancko z torebką i butami na wysokim obcasie. Gdyby nie
kolor oczu, mogłaby uchodzić za człowieka. Nieznajoma również mi się
przyglądała, może i nie byłam tak markowo ubrana i nie miałam obcasów, ale
śmiało mogłabym być człowiekiem. Widząc, że nie chce mnie zaatakować,
uśmiechnęłam się i podeszłam do wampirzycy.
- Witaj, jestem Claudia – zaczęła naszą znajomość.
- Miło mi cię poznać, Viviene.
- Jesteś wegetarianką? - zapytała patrząc na moje oczy.
- Tak.
- Cóż ja nie jestem - uśmiechnęła się. - Tylko nie myśl, że jestem
sadystycznym wampirem - powiedziała.
- A niby dlaczego miałabym tak pomyśleć? - zapytałam.
- Zapewne wiesz, że większość naszej rasy, uważa się za nie wiadomo,
CO. Chcą panować nad człowiekiem, mordują ich z zimną krwią, są potworami -
powiedziała.
- A ty się od nich czymś różnisz? Przecież odbierasz życie.
- Mimo, iż żywię się ludzka krwią nigdy nie postrzegałam siebie, jako
krwiożerczą bestię. Wychodzę z założenia, że skoro Bóg stworzył człowieka, to
stworzył i nas. W świecie musi być równowaga, codziennie ktoś umiera, a na jego
miejsce rodzi się kolejny.
- Ciekawa hipoteza - odpowiedziałam z przekąsem.
- Nawet bardzo - znowu się uśmiechnęła. - Można wiedzieć, co tutaj
robiłaś? Poniekąd Phoenix i okolice to moje terytorium.
- Polowałam, wybacz jeżeli zakłóciłam ci spokój.
Odwróciłam się w przeciwnym kierunku, aby odejść.
- Poczekaj! - powiedziała Claudia.
Delikatnie złapała mnie za ramię. Odruchowo chciałam
strzepnąć jej rękę, ale zamarłam na widok dziewczyny. Jej szkarłatne oczy zaszły mgłą, wzrok miała obłędny, widać było, że wpadła w trans. Nie minęła minuta,
a już była z powrotem, po czym odezwała smutnym głosem.
- Wybacz.
- Co mam ci wybaczyć? Dobrze się czujesz? Byłaś tak jakby nieobecna?
Twoje oczy…
- Wiem, wiem. Przepraszam, ale nic nie poradzę, że mam taki dar.
- To znaczy? - dopytywałam.
- Poprzez dotyk widzę powiązania i zdarzenia emocjonalne.
- Możesz jaśniej?
- Dar działa na wampiry, ludzi a nawet rzeczy materialne. Wystarczy,
że dotknę na przykład tak, jak ciebie przed chwilą i widzę emocje, wspomnienia,
wydarzenia z przeszłości.
- Co widziałaś u mnie? - przeraziłam się trochę.
- Całe twoje życie Viviene. To ludzkie i to nieśmiertelne. Nigdy
czegoś takiego nie widziałam, jesteś bardzo rozregulowana emocjonalnie,
mogłabym to tak określić. Wybacz, czasami ten dar jest okropny, znam kogoś od 5
minut i wiem o nim wszystko. Niestety emocji nie da się ukryć Viviene, chociaż
byś bardzo chciała. Mimo lat nie pogodziłaś się z jego śmiercią, nie możesz żyć
normalnie, jeżeli nie uwolnisz się od poczucia winy - powiedziała.
Stałam skamieniała jak słup soli. Obca baba mówi mi, co mam robić, wie
o mnie wszystko, teraz mogłaby i nawet mnie zabić. Zna każdy mój ruch. Jednak
coś w niej było, mimo jej diety nie różniłyśmy się za bardzo.
Może ona ma rację? Chwila, chwila - teraz moja kolej - pomyślałam.
- Skoro ty wiesz tyle o mnie, to może opowiesz mi swoją historię?
- To bardzo długa historia.
- Mamy czas.
- Chyba jestem ci coś winna. Dobrze… moja historia zaczyna się w
1718r., kiedy to przyszłam na świat we włoskiej rodzinie królewskiej…
- Pochodzisz z rodziny królewskiej? - przerwałam z podekscytowaniem.
- Tak, będziesz przerywać? - zapytała poirytowana.
- Nie, już nie, przepraszam.
- Tak, więc urodziłam się, jako druga: Claudia Cristina Maria Isabella
del Fuentes Obregon Lechitto. Dorastałam wśród etykiety i dobrych manier,
niestety rodziców i brata wcale nie pamiętam.
Lata mijały a ja wyrosłam na mądrą i prześliczną księżniczkę. W dniu
21 urodzin dowiedziałam się, że wychodzę za mąż za księcia Sycylii, aby związać
nasze królestwa traktatem. Nie byłam z tego faktu zadowolona, miałam już kogoś
i to jego kochałam. Jednak moje prośby, groźby zdały się na nic.
Rozpoczęto przygotowania do ślubu i kosztownego wesela, jak na tamte
czasy. Byłam wtedy w Volterze razem z bratem, bo załatwialiśmy jakieś sprawy
związane z państwem. Od 18 roku życia była aktywną księżniczką: jeździłam po
państwie, odwiedzałam sąsiadów i załatwiałam ważne sprawy zwiane z królestwem.
– zamyśliła się na sekundę. - Wiesz, że po latach wspomnienia blakną, nie
pamiętam wszystkiego dokładnie.
- Był
wieczór, wybrałam się na samotną przechadzkę po mieście. Zapytasz co robiła
księżniczka bez straży i przyzwoitki na ulicy? Cóż chciałam trochę odpocząć od
tego królewskiego zgiełku, dlatego urwałam się z pałacu. – powróciła do wspomnień. -
Spacerowałam, gdy nagle z ciemnego zaułka wyłoniło się trzech mężczyzn w
pelerynach. Przestraszyłam się nie na żarty, odwróciłam się, aby odejść w innym
kierunku, jednak w pewnej chwili jeden z nich zatarasował mi przejście.
- Dokąd to Wasza Królewska Mość? - zapytał
najwyższy.
- Zostań z nami - powiedział drugi.
- Och przestańcie straszyć naszego gościa
chłopcy - wtrącił najniższy.
- Tak Panie - odpowiedzieli chórem.
- Wasza Królewska Mość proszę o wybaczenie, te
sługusy nie wiedzą, do kogo się odnoszą - powiedział męski baryton, po czym się
skłonił nisko.
- Nic się nie stało - odpowiedziałam. - Wybacz
Panie, ale zmuszona jestem wracać do rezydencji, straż czeka u bram.
- Tak, tak oczywiście. A może przed powrotem
zechcesz o Pani zaszczyć mój dom swoją obecnością. Żona była by wniebowzięta -
powiedział najstarszy.
- Czy to daleko? - zapytałam.
- Nie Pani, za rogiem.
- W takim razie bardzo chętnie poznam również
Pańską żonę, Panie…
- Aro Volturi.
- Panie Volturi.
- Wystarczy Aro - uśmiechnął się do mnie. -
Felixsie idź przygotuj wszystko na przyjęcie naszego gościa - powiedział.
- Aro, nie trzeba - odrzekłam.
- Trzeba księżniczko.
- Wystarczy Claudio - tym razem to ja się
uśmiechnęłam i podałam mu dłoń.
Mimo upału jego ręka była lodowata, uścisnął ją delikatnie, po czym rzekł.
Mimo upału jego ręka była lodowata, uścisnął ją delikatnie, po czym rzekł.
- Zatem zapraszam, Demetri możesz odejść.
- Wybacz Aro moją ciekawość, dlaczego chodzicie
w pelerynach? Przecież wieczór dzisiaj bardzo ciepły - powiedziałam.
- Widzisz Pani, mamy problemy ze skórą -
odpowiedział a ja uwierzyłam od razu.
- Czy to przez ostatnią czarną ospę?
- O tak Pani. Słońce odnawia nam rany.
- Przykro mi, może mogłabym jakoś pomóc?
- A chciałabyś? - Wydał się zdziwiony.
- Aro jak możesz pytać, jestem tutaj, aby
pomagać moim poddanym. Chociaż już tylko do pewnego czasu - powiedziałam ze
smutkiem w głosie.
- Pani posmutniała?
- Tak Aro. Wkrótce muszę porzucić ukochana
ojczyznę i wyjść za mąż, za całkowicie obcego mi człowieka.
- Nie możesz tego zmienić? - Zapytał.
- Nie, inaczej nie dojdzie do zjednoczenia
Królestwa Włoch, a tego bym nie chciała.
- A gdyby istniał sposób? Co byś zrobiła?
- Aro nie ma sposobu,… chociaż chyba tylko
śmierć mogłaby mnie od tego uwolnić – powiedziałam.
- Claudio, nawet nie zdajesz sobie sprawy, że
mógłbym ci pomóc…
- Nie rozumiem.
- Postawmy sprawę jasno: mogę sprawić, że
uwolnisz się od tego wszystkiego, będziesz innym „człowiekiem”, nikt cię nie
pozna, każdy będzie uważał cię za zmarłą.
- Żartujesz prawda?
- Nigdy w życiu nie byłem tak poważny. Widzę w
tobie ogromny potencjał, jesteś wspaniałą osobą. Chciałbym mieć taką córkę,
która dobro swoje przekłada nad dobro innych. Twój ojciec jest z ciebie na
pewno bardzo dumny!
- I tu się mylisz - powiedziałam. - Dla niego
nie liczne się w zupełności - gniew wzrastał we mnie.
- Jak to?
- Dlatego, że nie urodziłam się chłopcem. Zawsze
byłam dla niego taka… obca. Nigdy tak naprawdę nie czułam się jego córką -
odrzekłam.
- Moja propozycja jest nadal aktualna, chcesz
tego?
- Nie zastanawiałam się długo nad odpowiedzią, zgodziłam się - mówiła. -
Możesz pomyśleć, że byłam głupia, ale nigdy nie żałowałam, że jestem, kim
jestem. Aro odmienił moje życie na lepsze. To, co działo się po tym jak
znalazłam się w domu Aro, pominę. Przez 20 lat swojego nieśmiertelnego życia
mieszkałam w Volterze, Aro stał się dla mnie ojcem, a Sulpicia matką.
- Od tamtej pory stałam się Claudią Volturi, nie Lechitto. Moi przybrani
rodzice byli dla bardzo dobrzy, mogę powiedzieć, że wtedy czułam, że żyję - powiedziała. - Pięćdziesiąt dziewięć lat później postanowiłam opuścić Volterę, poznać
świat i ludzi. Od tego czasu jestem samotnym wampirem, oczywiście wracam do
domu, co kilka lat i jestem tam zawsze mile widziana. Nie mówiąc o Jane, która
zajmuje moje miejsce podczas mojej nieobecności. Ale chłopaki są w porządku
zwłaszcza Felix i Demetri.
- Wybacz, że z początku nie powiedział ci, kim jestem, ale wolę nie
ryzykować. Wiele wampirów nie darzy nas przyjaźnią, na przykład jak Diana czy
Tom. Jest ich o wiele więcej, niż ci się wydaje. Cóż to koniec mojej historii,
mam nadzieję, że cię nie zanudziłam?
- W życiu nie słyszałam czegoś takiego. Widzisz, nie jestem zbyt
towarzyskim wampirem, zamykam się w sobie. Jak wcześniej zauważyłaś nie
potrafię sobie wybaczyć tego, co zrobiłam?
- Uwierz mi, że potrafisz. Musisz tylko ostatecznie zostawić
przeszłość za sobą. Idź na zakupy, kup samochód, komputer, komórkę, wyrusz w
świat, idź na studia. Możesz to zrobić, możesz mieć świat u swoich stóp.
- Myślisz, że tego nie robiłam. Chciałbym jednak znaleźć kogoś, kto mnie
zrozumie. Nie chcę być już sama Cleo. Nie chcę - to powiedziawszy ukryłam twarz
w dłoniach.
- Ej, Ej, my się nie poddajemy pamiętaj - powiedziała wampirzyca mocno
mnie przytulając.
- My? - zapytałam.
- Wampiry - odpowiedziała. - Mam dla ciebie propozycję…
- Słucham - przerwałam.
- Kilka tygodni temu byłam na Alasce u rodziny Denali, żywią się tak,
jak ty wyłącznie zwierzętami, może byś tam pojechała?
- Mówisz poważnie?
- Jak najbardziej. Dziewczyny są w porządku i uwierz mi bardzo lubią
gości.
- To jest nas więcej? To znaczy, wampirów żywiących się krwią
zwierząt?
- Z tego, co mi wiadomo to nie. Na świecie są dwie takie rodziny.
Jedna z nich mieszka na Alasce, a druga w Forks. Są inni niż wampiry żywiące się
krwią ludzi. To znaczy ty też jesteś inna...
- Słucham?
- Jesteście przyjaźnie nastawieni do innych, darzycie ludzki gatunek
niesamowitym szacunkiem no i tworzycie rodziny. Więcej niż trzy osoby.
- Przecież ty też masz rodzinie - wypomniałam jej.
- Tak, ale my to zupełnie, co innego. Chyba nie muszę ci przypominać,
kim są Volturi i jakie są nasze prawa?
- Oczywiście, że nie - odpowiedziałam.
- No właśnie, a teraz powiedz mi, po co chcesz wrócić do Phoenix?
- Chciałbym zobaczyć stare śmieci.
- Po co? Czy nie miałaś zostawić przeszłości za sobą?
- Zostawię, ale najpierw chcę dostać się do domu mojej matki oraz na
cmentarz, jeszcze nigdy tam nie byłam.
- Zadam po raz kolejny to samo pytanie: po co?
- Nie wiem dokładnie, dlaczego. Ale wydaje mi się, że wydarzy się coś
ważnego, co zmieni moje życie.
- Skoro ci na tym tak bardzo zależy, nie mogę cię powstrzymać -
powiedział Claudia.
- Może masz ochotę na podwózkę do miasta?
- Podwózkę? Masz samochód?
- I to, jaki - powiedziałam, po czym się zaśmiałam, tak naturalnie.
- Jesteś ładniejsza jak się uśmiechasz, powinnaś częściej to robić.
- Sugerujesz podryw? - zapytałam znów z uśmiechem na twarzy.
- Nie no, jak możesz Viviene?!
- Żartowałam, chodź pojedziemy do miasta - znowu chichotałam.
- Twoja matka mieszkała tam przez całe swoje życie?
- Tak do końca. Jej mąż, z którym wcześniej zdradziła mojego ojca miał
trzy córki i syna. Teraz ten dom przechodzi z pokolenia na pokolenie.
Chciałabym dostać się na strych…
- Na strych? - Teraz to ona mi przerwała.
- Tak wziąć swoje rzeczy.
- Swoje rzeczy?
- Moja matka może i była wredna, ale po mojej śmierci wszystkie rzeczy
z Los Angeles zostały przywiezione tutaj.
- To jedziemy do miasta, a później na zakupy - powiedziała Claudia. -
Nie możesz tak się pokazać ludziom.
- A twoje oczy?
- Spokojnie mam soczewki przy sobie - odpowiedział zarzucając
pudełkiem.
- A samokontrola? - Bałam się o ludzi.
- Nigdy nie miała się lepiej. Viviene uwierz, że nie rzucę się na
człowieka w centrum handlowym, nie mogłabym - powiedziała, po czym zaśmiała się
melodyjnie.
- To twój SAMOCHÓD?! - zapytała z zachwytem w głosie.
- Aha!
- No, no. Niezłe cacuszko!
- Ty nie masz samochodu - to było stwierdzenie.
- Ani komórki - dopowiedziała.
- Musimy na to zaradzić.
Po czym wsiadłyśmy do samochodu i ruszyłyśmy w kierunku tak dobrze
znanego mi Phoenix.
„Uśmiech jest najprawdziwszym, kiedy
jednocześnie uśmiechają się oczy”
- Jan Twardowski
- Jan Twardowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz