15 kwietnia 2012

Rozdział 6



Byłam 200 km od Phoenix, więc postanowiłam zapolować. Samochód zostawiłam na leśnej ścieżce, następnie już nie walczyłam ze swoją wampirzą naturą. Sarna, jaką upolowałam całkowicie ugasiła moje pragnienie. Siedziałam właśnie na kamieniu, gdy poczułam znany mi zapach, znany nie znajomy.
Na polankę weszła niewysoka wampirzyca, miała długie ciemne włosy do ramion i szkarłatne tęczówki. Zmierzyłam ją od góry do dołu, nie była nowo narodzoną.
Ubrana elegancko z torebką i butami na wysokim obcasie. Gdyby nie kolor oczu, mogłaby uchodzić za człowieka. Nieznajoma również mi się przyglądała, może i nie byłam tak markowo ubrana i nie miałam obcasów, ale śmiało mogłabym być człowiekiem. Widząc, że nie chce mnie zaatakować, uśmiechnęłam się i podeszłam do wampirzycy.
- Witaj, jestem Claudia – zaczęła naszą znajomość.
- Miło mi cię poznać, Viviene.
- Jesteś wegetarianką? - zapytała patrząc na moje oczy.
- Tak.
- Cóż ja nie jestem - uśmiechnęła się. - Tylko nie myśl, że jestem sadystycznym wampirem - powiedziała.
- A niby dlaczego miałabym tak pomyśleć? - zapytałam.
- Zapewne wiesz, że większość naszej rasy, uważa się za nie wiadomo, CO. Chcą panować nad człowiekiem, mordują ich z zimną krwią, są potworami - powiedziała.
- A ty się od nich czymś różnisz? Przecież odbierasz życie.
- Mimo, iż żywię się ludzka krwią nigdy nie postrzegałam siebie, jako krwiożerczą bestię. Wychodzę z założenia, że skoro Bóg stworzył człowieka, to stworzył i nas. W świecie musi być równowaga, codziennie ktoś umiera, a na jego miejsce rodzi się kolejny.
- Ciekawa hipoteza - odpowiedziałam z przekąsem.
- Nawet bardzo - znowu się uśmiechnęła. - Można wiedzieć, co tutaj robiłaś? Poniekąd Phoenix i okolice to moje terytorium.
- Polowałam, wybacz jeżeli zakłóciłam ci spokój.
Odwróciłam się w przeciwnym kierunku, aby odejść.
- Poczekaj! - powiedziała Claudia.
Delikatnie złapała mnie za ramię. Odruchowo chciałam strzepnąć jej rękę, ale zamarłam na widok dziewczyny. Jej szkarłatne oczy zaszły mgłą, wzrok miała obłędny, widać było, że wpadła w trans. Nie minęła minuta, a już była z powrotem, po czym odezwała smutnym głosem.
- Wybacz.
- Co mam ci wybaczyć? Dobrze się czujesz? Byłaś tak jakby nieobecna? Twoje oczy…
- Wiem, wiem. Przepraszam, ale nic nie poradzę, że mam taki dar.
- To znaczy? - dopytywałam.
- Poprzez dotyk widzę powiązania i zdarzenia emocjonalne.
- Możesz jaśniej?
- Dar działa na wampiry, ludzi a nawet rzeczy materialne. Wystarczy, że dotknę na przykład tak, jak ciebie przed chwilą i widzę emocje, wspomnienia, wydarzenia z przeszłości.
- Co widziałaś u mnie? - przeraziłam się trochę.
- Całe twoje życie Viviene. To ludzkie i to nieśmiertelne. Nigdy czegoś takiego nie widziałam, jesteś bardzo rozregulowana emocjonalnie, mogłabym to tak określić. Wybacz, czasami ten dar jest okropny, znam kogoś od 5 minut i wiem o nim wszystko. Niestety emocji nie da się ukryć Viviene, chociaż byś bardzo chciała. Mimo lat nie pogodziłaś się z jego śmiercią, nie możesz żyć normalnie, jeżeli nie uwolnisz się od poczucia winy - powiedziała.
Stałam skamieniała jak słup soli. Obca baba mówi mi, co mam robić, wie o mnie wszystko, teraz mogłaby i nawet mnie zabić. Zna każdy mój ruch. Jednak coś w niej było, mimo jej diety nie różniłyśmy się za bardzo.
Może ona ma rację? Chwila, chwila - teraz moja kolej - pomyślałam.
- Skoro ty wiesz tyle o mnie, to może opowiesz mi swoją historię?
- To bardzo długa historia.
- Mamy czas.
- Chyba jestem ci coś winna. Dobrze… moja historia zaczyna się w 1718r., kiedy to przyszłam na świat we włoskiej rodzinie królewskiej…
- Pochodzisz z rodziny królewskiej? - przerwałam z podekscytowaniem.
- Tak, będziesz przerywać? - zapytała poirytowana.
- Nie, już nie, przepraszam.
- Tak, więc urodziłam się, jako druga: Claudia Cristina Maria Isabella del Fuentes Obregon Lechitto. Dorastałam wśród etykiety i dobrych manier, niestety rodziców i brata wcale nie pamiętam.
Lata mijały a ja wyrosłam na mądrą i prześliczną księżniczkę. W dniu 21 urodzin dowiedziałam się, że wychodzę za mąż za księcia Sycylii, aby związać nasze królestwa traktatem. Nie byłam z tego faktu zadowolona, miałam już kogoś i to jego kochałam. Jednak moje prośby, groźby zdały się na nic.
Rozpoczęto przygotowania do ślubu i kosztownego wesela, jak na tamte czasy. Byłam wtedy w Volterze razem z bratem, bo załatwialiśmy jakieś sprawy związane z państwem. Od 18 roku życia była aktywną księżniczką: jeździłam po państwie, odwiedzałam sąsiadów i załatwiałam ważne sprawy zwiane z królestwem. – zamyśliła się na sekundę. - Wiesz, że po latach wspomnienia blakną, nie pamiętam wszystkiego dokładnie.
 - Był wieczór, wybrałam się na samotną przechadzkę po mieście. Zapytasz co robiła księżniczka bez straży i przyzwoitki na ulicy? Cóż chciałam trochę odpocząć od tego królewskiego zgiełku, dlatego urwałam się z pałacu. – powróciła do wspomnień. - Spacerowałam, gdy nagle z ciemnego zaułka wyłoniło się trzech mężczyzn w pelerynach. Przestraszyłam się nie na żarty, odwróciłam się, aby odejść w innym kierunku, jednak w pewnej chwili jeden z nich zatarasował mi przejście.
- Dokąd to Wasza Królewska Mość? - zapytał najwyższy.
- Zostań z nami - powiedział drugi.
- Och przestańcie straszyć naszego gościa chłopcy - wtrącił najniższy.
- Tak Panie - odpowiedzieli chórem.
- Wasza Królewska Mość proszę o wybaczenie, te sługusy nie wiedzą, do kogo się odnoszą - powiedział męski baryton, po czym się skłonił nisko.
- Nic się nie stało - odpowiedziałam. - Wybacz Panie, ale zmuszona jestem wracać do rezydencji, straż czeka u bram.
- Tak, tak oczywiście. A może przed powrotem zechcesz o Pani zaszczyć mój dom swoją obecnością. Żona była by wniebowzięta - powiedział najstarszy.
- Czy to daleko? - zapytałam.
- Nie Pani, za rogiem.
- W takim razie bardzo chętnie poznam również Pańską żonę, Panie…
- Aro Volturi.
- Panie Volturi.
- Wystarczy Aro - uśmiechnął się do mnie. - Felixsie idź przygotuj wszystko na przyjęcie naszego gościa - powiedział.
- Aro, nie trzeba - odrzekłam.
- Trzeba księżniczko.
- Wystarczy Claudio - tym razem to ja się uśmiechnęłam i podałam mu dłoń.
            Mimo upału jego ręka była lodowata, uścisnął ją delikatnie, po czym rzekł.
- Zatem zapraszam, Demetri możesz odejść.
- Wybacz Aro moją ciekawość, dlaczego chodzicie w pelerynach? Przecież wieczór dzisiaj bardzo ciepły - powiedziałam.
- Widzisz Pani, mamy problemy ze skórą - odpowiedział a ja uwierzyłam od razu.
- Czy to przez ostatnią czarną ospę?
- O tak Pani. Słońce odnawia nam rany.
- Przykro mi, może mogłabym jakoś pomóc?
- A chciałabyś? - Wydał się zdziwiony.
- Aro jak możesz pytać, jestem tutaj, aby pomagać moim poddanym. Chociaż już tylko do pewnego czasu - powiedziałam ze smutkiem w głosie.
- Pani posmutniała?
- Tak Aro. Wkrótce muszę porzucić ukochana ojczyznę i wyjść za mąż, za całkowicie obcego mi człowieka.
- Nie możesz tego zmienić? - Zapytał.
- Nie, inaczej nie dojdzie do zjednoczenia Królestwa Włoch, a tego bym nie chciała.
- A gdyby istniał sposób? Co byś zrobiła?
- Aro nie ma sposobu,… chociaż chyba tylko śmierć mogłaby mnie od tego uwolnić – powiedziałam.
- Claudio, nawet nie zdajesz sobie sprawy, że mógłbym ci pomóc…
- Nie rozumiem.
- Postawmy sprawę jasno: mogę sprawić, że uwolnisz się od tego wszystkiego, będziesz innym „człowiekiem”, nikt cię nie pozna, każdy będzie uważał cię za zmarłą.
- Żartujesz prawda?
- Nigdy w życiu nie byłem tak poważny. Widzę w tobie ogromny potencjał, jesteś wspaniałą osobą. Chciałbym mieć taką córkę, która dobro swoje przekłada nad dobro innych. Twój ojciec jest z ciebie na pewno bardzo dumny!
- I tu się mylisz - powiedziałam. - Dla niego nie liczne się w zupełności - gniew wzrastał we mnie.
- Jak to?
- Dlatego, że nie urodziłam się chłopcem. Zawsze byłam dla niego taka… obca. Nigdy tak naprawdę nie czułam się jego córką - odrzekłam.
- Moja propozycja jest nadal aktualna, chcesz tego?
- Nie zastanawiałam się długo nad odpowiedzią, zgodziłam się - mówiła. - Możesz pomyśleć, że byłam głupia, ale nigdy nie żałowałam, że jestem, kim jestem. Aro odmienił moje życie na lepsze. To, co działo się po tym jak znalazłam się w domu Aro, pominę. Przez 20 lat swojego nieśmiertelnego życia mieszkałam w Volterze, Aro stał się dla mnie ojcem, a Sulpicia matką.
- Od tamtej pory stałam się Claudią Volturi, nie Lechitto. Moi przybrani rodzice byli dla bardzo dobrzy, mogę powiedzieć, że wtedy czułam, że żyję - powiedziała. - Pięćdziesiąt dziewięć lat później postanowiłam opuścić Volterę, poznać świat i ludzi. Od tego czasu jestem samotnym wampirem, oczywiście wracam do domu, co kilka lat i jestem tam zawsze mile widziana. Nie mówiąc o Jane, która zajmuje moje miejsce podczas mojej nieobecności. Ale chłopaki są w porządku zwłaszcza Felix i Demetri.
- Wybacz, że z początku nie powiedział ci, kim jestem, ale wolę nie ryzykować. Wiele wampirów nie darzy nas przyjaźnią, na przykład jak Diana czy Tom. Jest ich o wiele więcej, niż ci się wydaje. Cóż to koniec mojej historii, mam nadzieję, że cię nie zanudziłam?
- W życiu nie słyszałam czegoś takiego. Widzisz, nie jestem zbyt towarzyskim wampirem, zamykam się w sobie. Jak wcześniej zauważyłaś nie potrafię sobie wybaczyć tego, co zrobiłam? 
- Uwierz mi, że potrafisz. Musisz tylko ostatecznie zostawić przeszłość za sobą. Idź na zakupy, kup samochód, komputer, komórkę, wyrusz w świat, idź na studia. Możesz to zrobić, możesz mieć świat u swoich stóp.
- Myślisz, że tego nie robiłam. Chciałbym jednak znaleźć kogoś, kto mnie zrozumie. Nie chcę być już sama Cleo. Nie chcę - to powiedziawszy ukryłam twarz w dłoniach.
- Ej, Ej, my się nie poddajemy pamiętaj - powiedziała wampirzyca mocno mnie przytulając.
- My? - zapytałam.
- Wampiry - odpowiedziała. - Mam dla ciebie propozycję…
- Słucham - przerwałam.
- Kilka tygodni temu byłam na Alasce u rodziny Denali, żywią się tak, jak ty wyłącznie zwierzętami, może byś tam pojechała?
- Mówisz poważnie?
- Jak najbardziej. Dziewczyny są w porządku i uwierz mi bardzo lubią gości.
- To jest nas więcej? To znaczy, wampirów żywiących się krwią zwierząt?
- Z tego, co mi wiadomo to nie. Na świecie są dwie takie rodziny. Jedna z nich mieszka na Alasce, a druga w Forks. Są inni niż wampiry żywiące się krwią ludzi. To znaczy ty też jesteś inna...
- Słucham?
- Jesteście przyjaźnie nastawieni do innych, darzycie ludzki gatunek niesamowitym szacunkiem no i tworzycie rodziny. Więcej niż trzy osoby.
- Przecież ty też masz rodzinie -  wypomniałam jej.
- Tak, ale my to zupełnie, co innego. Chyba nie muszę ci przypominać, kim są Volturi i jakie są nasze prawa?
- Oczywiście, że nie - odpowiedziałam.
- No właśnie, a teraz powiedz mi, po co chcesz wrócić do Phoenix?
- Chciałbym zobaczyć stare śmieci.
- Po co? Czy nie miałaś zostawić przeszłości za sobą?
- Zostawię, ale najpierw chcę dostać się do domu mojej matki oraz na cmentarz, jeszcze nigdy tam nie byłam.
- Zadam po raz kolejny to samo pytanie: po co?
- Nie wiem dokładnie, dlaczego. Ale wydaje mi się, że wydarzy się coś ważnego, co zmieni moje życie.
- Skoro ci na tym tak bardzo zależy, nie mogę cię powstrzymać - powiedział Claudia.
- Może masz ochotę na podwózkę do miasta?
- Podwózkę? Masz samochód?
- I to, jaki - powiedziałam, po czym się zaśmiałam, tak naturalnie.
- Jesteś ładniejsza jak się uśmiechasz, powinnaś częściej to robić.
- Sugerujesz podryw? - zapytałam znów z uśmiechem na twarzy.
- Nie no, jak możesz Viviene?!
- Żartowałam, chodź pojedziemy do miasta - znowu chichotałam.
- Twoja matka mieszkała tam przez całe swoje życie?
- Tak do końca. Jej mąż, z którym wcześniej zdradziła mojego ojca miał trzy córki i syna. Teraz ten dom przechodzi z pokolenia na pokolenie. Chciałabym dostać się na strych…
- Na strych? - Teraz to ona mi przerwała.
- Tak wziąć swoje rzeczy.
- Swoje rzeczy?
- Moja matka może i była wredna, ale po mojej śmierci wszystkie rzeczy z Los Angeles zostały przywiezione tutaj.
- To jedziemy do miasta, a później na zakupy - powiedziała Claudia. - Nie możesz tak się pokazać ludziom.
- A twoje oczy?
- Spokojnie mam soczewki przy sobie - odpowiedział zarzucając pudełkiem.
- A samokontrola? - Bałam się o ludzi.
- Nigdy nie miała się lepiej. Viviene uwierz, że nie rzucę się na człowieka w centrum handlowym, nie mogłabym - powiedziała, po czym zaśmiała się melodyjnie.
- To twój SAMOCHÓD?! - zapytała z zachwytem w głosie.
- Aha!
- No, no. Niezłe cacuszko!
- Ty nie masz samochodu - to było stwierdzenie.
- Ani komórki - dopowiedziała.
- Musimy na to zaradzić.
Po czym wsiadłyśmy do samochodu i ruszyłyśmy w kierunku tak dobrze znanego mi Phoenix.


„Uśmiech jest najprawdziwszym, kiedy jednocześnie uśmiechają się oczy”
- Jan Twardowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz