30 maja 2012

Rozdział 26

Siedziałam na wielkiej sekwoi obserwując otoczenie dookoła, delikatny wiatr rozwiewał moje ciemne loki i słuchałam śpiewu ptaków, które budziły się do życia. Siedziałam i myślałam, nie byłam już zła, ani wściekła na moją rodzinę. Po części rozumiałam nawet Rosalie, jednak najbardziej zabolał mnie brak zaufania. Nie mogłam się temu dziwić, każdy powinien znać prawdę, a już na pewno najbliższa rodzina.  
Ale, czy istnieje coś takiego jak zatajenie dla czyjegoś dobra?
Czasami tak bardzo pragniesz chronić innych, nawet za cenę swojego marnego życia. Nie chcesz, aby tym których kochasz stało się coś złego.
A jeżeli nie wychodzi ci to za każdym razem?
Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby im coś się stało. Jeszcze kilka miesięcy temu myślałam wyłącznie o sobie i swoich problemach, nie interesowało mnie otoczenie dookoła. Użalanie się nad sobą i wewnętrzny ból był moim jedynym celem w życiu.
A teraz?
Nigdy nie wybaczyłaby sobie, gdyby któreś zginęło z mojego powodu. Kochana matka, której nigdy w  życiu nie miałam - Esme, oddany i pomocny ojciec, który zawsze mnie chciał wysłuchać - Carlisle, szalona do granic możliwości Allie, spokojny i stanowczy Jasper, uparta Rosalie, zabawny i wesoły Emmett oraz wyrozumiały i oddany brat - Edward. 
To właśnie oni sprawili, że na mojej twarzy tak często widoczny był uśmiech. Mam siłę, aby walczyć o każdy kolejny dzień, dali mi nadzieję na lepsze jutro, wolne od poczucia winy i bólu. Dopiero teraz poczułam co to znaczy: ŻYĆ!
Nie mogłam pozwolić na to, aby obrażać się na nich za swoje błędy, musiałam ich przeprosić. Zwinnym ruchem zeskoczyłam z drzewa, po czym ruszyłam w tak dobrze znanym mi kierunku. Gdy przeskoczyłam rzekę, która graniczyła z naszą posiadłością od razu zauważyłam, że w domu nikogo nie ma. Nie zraziłam się tym, weszłam do domu a następnie do swojego pokoju. Spojrzałam na zegar wiszący nad biurkiem, była szósta rano, poniedziałek. 
Szkoła? Praca?
W wampirzym tempie wzięłam prysznic, następnie dobre kilkanaście minut szperałam w garderobie, szukając czegoś odpowiedniego na rozpoczęcie roku szkolnego. Gdy już dokonałam wyboru - klasyczna biała bluzeczka, grafitowa spódniczka i kremowa kamizelka.  Postanowiłam loki podpiąć kilkoma wsuwkami, a moją anielską twarz uwieńczył bardzo delikatny makijaż. Chwilę później usłyszałam trzask zamykanych drzwi, głosy i śmiechy.
- Przez was spóźnimy się do szkoły - powiedziała Alice.
- Zachciało się naszym mężom zawodów w błocie - wtrąciła zabawnie Rosalie. - Spójrz tylko na mnie!
Zaśmiałam się. Po czym wziąwszy torebkę wyszłam z pokoju i udałam się do salonu, aby tam poczekać na resztę. Chciałam z nimi porozmawiać i przeprosić. Czekałam, czekałam… Z piętra dobiegły do mnie krzyki dziewczyn i popędzenia chłopaków. Chwilę później na schodach pojawił się Carlisle i Esme. Spojrzeli na mnie przelotnie, po czym ojciec oznajmił. 
 - Muszę lecieć na dyżur, będę popołudniu. Do zobaczenia Kochanie, Viviene.
             - Miłego dnia tato - odpowiedziałam.
             - Pa.
             - Esme, czy mogłybyśmy porozmawiać? - odezwałam się niepewnie.
        - Oczywiście, ale nie teraz. Mam do załatwienia kilka spraw w mieście, więc może później?
 - Pewnie.
 - Gotowa? - zapytał Edward, ubrany w ciemnogranatowy garnitur.
 - A jak myślisz? - wtrąciłam figlarnie.
 - Nie wiem - burknął. - Czekam w samochodzie.
Spojrzałam w miejsce, gdzie przed chwilą stał mój brat. Był obrażony, tego mogłam być pewna, poczłapałam się zatem do jego volvo.
- Ed, możemy porozmawiać? - odezwałam się, gdy już wsiadłam do auta.
- Wiesz, że nie lubię skrótów mojego imienia - odpowiedział dość ostro.
- Przedtem ci jakoś to nie przeszkadzało.
- Ale teraz już tak.
- Edwardzie, chciałam cię przeprosić, za to że nie powiedziałam wszystkiego od początku - powiedziałam. - Wiedz, że nie chciałam tego specjalnie…
- Wiem, wiem. Nie musisz przepraszać, doskonale cię rozumiem - wtrącił ponuro.
- Naprawdę?
- Przecież powiedziałem.
Nasza rozmowa niestety dobiegła końca, bo do samochodu weszli: Alice i Jasper.
- Możemy już jechać? - zapytał łaskawie mój brat.
- Tak - odpowiedziała Chochlica z uśmiechem. - Ale fajnie, że zaczynamy szkołę…
- Al. Czy ty się słyszysz? - odezwał się Jasper, poprawiając krawat.
- No pewnie. Viviene, też tak uważasz prawda?
- JA no cóż… na pewno będzie to ciekawe doświadczenie - odpowiedziałam. - Allie, Jazz chciałabym was przeprosić za moje zachowanie…
- Nie ma sprawy siostra - odezwał się blondyn.
- Tak, Vivi nie przejmuj się tym - wtrąciła Alice.
Muszę przyznać, że zrobiło mi się cieplej na sercu. Cieszyłam się, że chociaż część rodziny wybaczyła mi moje idiotyczne zachowanie.
Masz racje to było idiotyczne - pomyślał Ed.
Czy ja już ci nie mówiłem, że nie lubię zdrobnień V I V I E N E!
O co ci chodzi?
O ten tramwaj, co nie chodzi…
Pokręciłam przecząco głową. Przestałam o tym myśleć w tej chwili, bo Edward zaparkował na szkolnym parkingu. Szkoła w Forks podzielona była na kilkanaście oddzielnych, parterowych budynków oznaczonych literami alfabetu, wokół których znajdowało się mnóstwo zieleni, a w pobliżu las.
Gdy tylko wysiedliśmy z auta wszystkie oczy zwróciły się ku nam. Bomba!  Do moich nozdrzy doszedł jeden z najwspanialszych zapachów na ziemi - oczywiście tylko dla wampira. Chwilę później dołączyli do nas Emmett i Rosalie, mój miskowaty brat przywitał się ze mną całusem, a Rose zmroziła mnie wzrokiem.
          - Chodźcie nie będziemy tak stać, trzeba znaleźć dobre miejsca - powiedziała blondynka.
Po czym ruszyła z Boskim pod ręką, a Alice, Jasper, Edward i ja za nimi. Rozpoczęcie miało miejsce w auli naszego liceum, gdzie dyrektor Pan Collins przywitał nas bardzo serdecznie. Uczniów nie było dużo, bo i Forks było maleńką mieściną. 256 uczniów- trzech roczników. Po apelu, który zajął naszemu bambusowi ponad czterdzieści dwie minuty, uczniowie udali się do odpowiednich nauczycieli, którzy mieli pokierować ich na wybrane profile.
Razem z rodzeństwem podeszliśmy do kontuaru, gdzie siedziała przydzielona nam Pani profesor.
- Nazwisko?
- Cullen i Hale - odpowiedziała Alice.
Oczy nauczycielki powędrowały w górę, gdzie o mało co nie zachłysnęła się powietrzem. Minutę później doszła do siebie szukając naszych teczek.
- Cullen… Hale… tak mam. Emmett Cullen i Rosalie Hale - profil matematyczno-fizyczny.
- Zgadza się - powiedział Boski odbierając teczki.
- Eleonora Cullen, Jasper Hale - profil historyczno-biologiczny, proszę.
- Bardzo dziękujemy - odpowiedziałam.
- Alice Cullen profil plastyczno-artystyczny i Edward Cullen profil biologiczno- chemiczny.
- Wszystko się zgadza - potwierdził Ed. - Dziękujemy.
- Ależ nie ma za co - odezwała się kobieta.
Po odebraniu dokumentów udaliśmy się do samochodów, niestety w międzyczasie zostaliśmy zaatakowani przez grupkę gapiów.
- Cześć, jestem Johny Carter może umówiłabyś się ze mną? - zapytał Rose, wysoki, dość umięśniony blondyn z irokezem.
- Ta Pani jest już zajęta - wycedził Emmett, obejmując żonę.
- A może ty Kwiatuszku? - zwrócił się do mnie.
- Nie dzięki - odpowiedziałam.
- Carter spadaj już lepiej - krzyknął jeden z chłopaków. - Wracaj do kółka szachowego, ta Pani nie zadaje się z kujonami. Witaj Piękna - zwrócił się do mnie pewien brunet o ciemnych oczach. - Taylor Lauthner, kapitan szkolnej drużyny koszykarskiej, czterokrotny mistrz skoku o tyczce, zwycięzca turnieju…
- Wybacz, ale nie interesuje mnie twoje CV chłopaczku - powiedziałam.
Na co grupa innych adoratorów, tarzała się ze śmiechu. A ja korzystając z okazji dołączyłam do rodzeństwa.
- To zaczyna się okropnie - żachnęłam.
- A ktoś tutaj mówił, że będzie to ciekawe doświadczenie - zauważył Edward.- No to masz.
- Oj tam. Zawsze się tak zaczyna, zobaczycie tydzień i dadzą nam całkowity spokój - powiedziała Alice. - Lepiej powiedźcie, co wybieracie jako zajęcia z wychowania fizycznego?
- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam, a ty Ed?
- Czy ja cię o coś już dzisiaj prosiłem? - zagrzmiał.
- Nie przesadzasz czasem? - zapytałam całkiem poważnie. - Zatem EDWARDZIE, czy wybrałeś już dyscyplinę?
- Również nie zastanawiałem się nad tym, a co nam proponuje szkolna placówka?
- Koszykówka, siatkówka, lekkoatletyka, gimnastyka, taniec, piłka nożna, krykiet, kajakarstwo, piłka ręczna, pływanie, tenis ziemny i stołowy - wymieniła Allie dość sprawnie.
- Ja osobiście wybrałabym taniec - powiedziałam. - Nie jest trudny, a przyjemny. Poza tym trudno się tam zranić, czy nie zapanować nad wampirzym temperamentem.
- Taniec? - odezwał się miedzianowłosy. - Czemu nie, a wy?
- Ja wybiorę gimnastykę - odpowiedziała Chochlica.
- Ja tak jak ostatnio, pływanie - powiedział Jasper.
- No to fajnie - stwierdziłam.
Gdy wróciliśmy do domu wszyscy rozeszli się do swoich pokoi. Postanowiłam przebrać się w wygodniejsze ciuchy, a zaraz potem chciałam wyjaśnić sobie kilka spraw z siostrą. Stanęłam przed jej sypialnią, wzięłam większy wdech, po czym zapukałam. Chwilę później w drzwiach pojawiła się Rosalie z nieprzyjemnym wyrazem twarzy.
- Aha to ty, wejdź - powiedziała od niechcenia.
- Możemy pogadać?
- Słucham - złożyła dłonie na piersiach.
- Chciałabym ciebie i Emmetta przeprosić za te wszystkie... tajemnice. Miałaś prawo się na mnie gniewać, nie mam ci tego za złe. Mam jednak nadzieję, że dojdziemy do porozumienia…
- Musisz wiedzieć, że nam też nie było łatwo - zaczęła. - Cieszę się, że nie masz do mnie pretensji, ale straciłaś ogromnie w moich oczach. Musisz postarać się odzyskać to zaufanie.
- Wiem Rose i dziękuję za szczerość.
- Dobrze, że wyjaśniłyśmy sobie wszystko - wtrąciła. - A teraz wybacz, mam coś do zrobienia.
- Jasne - wtrąciłam i od razu zniknęłam z jej samotni.
Kiedy wróciłam do swojej sypialni, ulżyło mi znacznie. Jednak w głębi serca czułam, że coś jednak było nie tak.
Cholerne przeczucie!

~*~

Cały dzień przesiedziałam sama w czterech ścianach, nikt do mnie nie przyszedł, nikt nawet nie chciał porozmawiać. Najwyraźniej mają swoje sprawy - myślałam.
Gdy zegar wybił 17.30, zaczęłam się szykować do pracy. Dzisiaj przypadał mój pierwszy wieczór jako managera klubu, z tej okazji wybrałam kremową sukienkę Stelli Monroy, torebkę Chanel oraz szpilki Jimme’go Choo. Włosy upięłam luźny kok i zrobiłam ostrzejszy makijaż.
Po osiemnastej udałam się w stronę salonu, gdzie Edward, Emmett i Jasper grali w PlayStation. Dziewczyny natomiast malowały sobie paznokcie, a Esme rysowała w szkicowniku.
- Gdzie się wybierasz? - zapytał mój brat, mierząc mnie od góry do dołu.
- Do pracy - odpowiedziałam.
- Nie powinnaś czasem załatwić sobie jeszcze krótszej kiecki. Może miałabyś więcej chętnych - wtrącił. - W pracy.
Emmett i Jasper ryknęli śmiechem, a za nimi reszta.
To nie było miłe - stwierdziłam. 
- Może masz rację Ed, pomyślę o tym następnym razem - powiedziałam z ironią . - Czy ktoś ma ochotę jechać ze mną?
- Wybacz, ale znam inne sposoby na przeżycie - ponownie odezwał się Edward.
- Jakże mi przykro, ale małolatów nie wpuszczamy- wtrąciłam.
Po czym w wampirzym tempie udałam się do garażu, gdzie spotkałam ojca.
- Dobry wieczór.
- Witaj Vivi, jedziesz do klubu? - zapytał.
- Tak, mogę pożyczyć samochód?
- Jasne.
- Miłego wieczoru tato.
- Nawzajem Kochanie.

~*~

Nie pamiętam, kiedy ostatnio widziałam tyle ludzi, no może w szkole wczoraj na rozpoczęciu. Lokal był przepełniony, a obsługa nie nadążała z podawaniem alkoholu, mimo to atmosfera była bajeczna.
Kiedy o czwartej rano wychodziłam z pubu, byłam nadal jak nowo narodzona. Niestety nie można było powiedzieć tego samego o właścicielu, chociaż Eric starał się, jak tylko mógł wyglądał koszmarnie. W takich chwilach cieszyłam się, że jestem wampirem, a ludzkie potrzeby przeminęły lata temu. Było przed piątą, gdy wjechałam do garażu, a ku mojemu zdziwieniu na masce swojego volvo siedział mój braciszek.
- I jak tam pierwsza nocka? - zapytał z dziwnym błyskiem w oku.
- Ludzi było multum, klub zaczyna odżywać, a Eric jest zadowolony - odpowiedziałam.
- Kiedy przejmujesz obowiązki? - odezwał się ponownie.
- Jutro wieczorem. A teraz wybacz, mam jeszcze kilka spraw do załatwienia przed szkołą.
- Super - bąknął, przy okazji przyglądając mi się w dość nienaturalny sposób.
Nie zastanawiałam się wtedy nad tym, wampirzym tempem znalazłam się w swoim pokoju. 

~*~

Ostanie dwa tygodnie wyglądały podobnie, od rana do południa siedziałam w szkole z rodzeństwem, a każdego wieczoru jechałam do Port Angeles. Mimo, iż byłam wampirem czułam, że brakuje mi czasu. Nauczyciele w szkole nie oszczędzali nas w żadnym wypadku: mnóstwo wypracowań, dodatkowej lektury i lektoraty z języków obcych. Bywało tak, że widziałam się z rodziną tylko podczas lunchu, a potem na zajęciach tańca z Edwardem.
Z tym ostatnim, miałam ostatnio najmniejszy kontakt. Rzadko kiedy rozmawialiśmy, nie mówiąc w ogóle o komunikowaniu mentalnym. Nasze komentarze ograniczały się do minimum, a czasami zaczęliśmy nawet na siebie powarkiwać.
Nie czułam się z tym dobrze. Edward zawsze był dla mnie najważniejszy i potrafił mnie zrozumieć. A teraz? Nie miałam pojęcia, co spowodowało takie zachowanie z jego strony. Chociaż nie tylko on, bo i reszta Cullenów odnosiła się do mnie z dystansem. Teoretycznie wszystko było jak dawniej, ale praktyka znacznie odbiegała od normy.   
- Nora, co jest? - zapytał Jasper, wyrywając mnie z zamyślenia. - Od tygodnia bujasz w chmurach.
- Nic - odpowiedziałam chowając się za włosami.
- Przecież widzę, poza tym uczuć nie ukryjesz przede mną.
- Hale? - zapytała złośliwe nauczycielka historii. - Może Pan odpowie nam napytanie, kiedy rozpoczęła się wojna secesyjna w naszej ojczyźnie?
- W 1861 roku a zakończyła cztery lata później - odpowiedział Jazz z perfidnym uśmiechem.
Pani Alarcone nie mogąc zarzucić nic odpowiedzi udzielonej przez mojego brata, warknęła tylko pod nosem o słuchaniu na lekcjach, po czym wróciła do przerwanego tematu.
Zachichotałam po wampirzemu.
- Ta jędza chyba się na mnie uwzięła - szepnął. - Ale nie mogła przewidzieć, że jeden z jej uczni brał udział w tej secesyjnej masakrze.
- Nie mogła - wtrąciłam.
- Ale wracając do tematu, przecież widzę jak dręczy cię brak kontaktu z Edwardem…
- Aż tak widać?
- No pewnie. Posłuchaj, mieszkam z Edwardem już jakiś czas i mogę śmiało powiedzieć, że ma czasami humory. Raz się śmieje, raz burczy a czasami zwiewa na kilka miesięcy…
- Ale to nie oto chodzi Jasper. Ja czuję w głębi siebie, że jest coś nie tak. W tym wypadku nie chodzi o jego humory, tylko o mnie - powiedziałam po wampirzemu. - Poza tym mam złe przeczucia.
- Vivi - westchnął. - Czy ty czasami troszeczkę nie przesadzasz?
- Przesadzam?
- No wiesz, chodzi mi o tą sytuację na polanie dwa tygodnie temu. Masz do siebie żal, ale zapewniam ci że nikt z nas nie ma...
- Ja tak nie uważam. Mimo to, tym zasłużyłam sobie na takie traktowanie.
- Co! - warknął głośno.
- Hale! Cullen! Co ja mówiłam o ciszy na zajęciach?! - zapytała nauczycielka. - Jak widać was moje uwagi nie dotyczą, zatem napiszecie mi dziesięcio…
- Ale Pani profesor… - zaczęłam.
- Trzydziesto stronicowy referat na temat wojny secesyjnej! Ze szczególnym uwzględnieniem przyczyn oraz skutków i przedstawicie go na następnych zajęciach. Może to będzie ostrzeżeniem dla innych, którzy non stop gadają na moich lekcjach! A teraz do widzenia!
- Super - warknął Jasper zbierając swoje rzeczy z ławki.
- Przepraszam - wtrąciłam.
- Wiesz, gdzie mam twoje przepraszam.

~*~

Miałam już tego wszystkiego dosyć, tym razem pokłóciłam się z Edwardem o kroki w salsie. Z takiej pierdoły musieliśmy zrobić awanturę, właściwie to nie ja, tylko on. Zaczął na mnie warczeć przy całej grupie, to już nie mógł zwrócić mi uwagę w głowie?
Zapytacie, o co poszło? Otóż zamiast zrobić trzy kroki w prawo i obrót, mój brat pokierował mną tak, że zrobiliśmy cztery kroki i obrót. I o to wielka draka! Wtargnęłam do swojego pokoju trzaskając drzwiami, chwilę później pokazał się w nich Esme.
- Viviene, bardzo bym cię prosiła żebyś nie trzaskała drzwiami, dobrze?
- Jasne, przepraszam. To już się nie powtórzy.
- Mam nadzieję, a teraz mam dla ciebie zadanie. Trzeba pojechać do szpitala, aby zawieść Carlisle dokumenty. Możesz to zrobić?
- Nie ma sprawy mamo - odpowiedziałam.
- BMW Rosalie jest do twojej dyspozycji, a dokumenty są na przednim siedzeniu - powiedziała po czym wyszła.
Bomba!
Pośpiesznie wzięłam prysznic, przebrałam się, włosy pozostawiłam rozpuszczone a oczy podkreśliłam czarną maskarą. Spojrzałam na zegarek, było dość późno, więc prosto ze szpitala musiałam pojechać do Port Angeles.

~*~

Wjechałam na podziemny parking szpitala, zaparkowawszy zaraz obok mercedesa Carlisle, udałam się do wejścia. Z informacji dowiedziałam się, że chirurgia znajduje się na trzecim piętrze, więc ruszyłam w tamtą stronę. Schody zaczęły się, gdy znalazłam się na właściwym piętrze. Zapach krwi doszedł do moich nozdrzy z dwojoną siłą, gardło zapłonęło a źrenice się rozszerzyły. Wstrzymałam oddech i przełknęłam jad, jaki zebrał mi się w ustach. Nie mogłam sobie pozwolić na jakąkolwiek słabość, zwłaszcza że byłam wśród ludzi oraz niedaleko centrum krwiodawstwa. Podeszłam do kontuaru, przy którym siedziała dość młoda, niebieskooka pielęgniarka.
- Dobry wieczór - przywitałam się. - Gdzie znajduje się gabinet doktora Cullena?
Kobieta podniosła leniwie wzrok z nad czasopisma dla kobiet, zmierzyła mnie od góry do dołu nieprzyjemnym wzrokiem, po czym łaskawie odpowiedziała.
- Pokój 238.
- Bardzo dziękuję - odpowiedziałam podobnym tonem.
Odgłos moich obcasów potoczył się po pustym szpitalnym korytarzu. Bez problemu znalazłam pokój wskazany przez dziewczynę. Drzwi od gabinetu mojego ojca były otwarte na oścież, a w środku krzątała się tym razem sędziwa pielęgniarka.
- Dobry wieczór - odezwałam się dość nieśmiało.
- Witam Słoneczko, w czym mogę pomóc? - zapytała staruszka z przeuroczym uśmiechem.
- Szukam Carlisle Cullena - odpowiedziałam. - Mam dla niego dokumenty.
- W takim razie możesz poczekać tutaj - powiedziała, wskazując na sąsiednie drzwi. - Doktor Cullen właśnie kończy operację, więc powinien być lada chwila.
- Bardzo dziękuję.
- Nie ma za co Kochanie - wtrąciła wychodząc.

~*~

Gabinet ojca był dużym pomieszczeniem, gdzie w jego centralnym punkcie znajdowało się duże, dębowe biurko i dwa skórzane fotele. Lewą ścianę pokrywały liczne dyplomy i osiągnięcia Carlisle. W prawej części pokoju znajdowała się biblioteczka i szafa z kartotekami. Okna gabinetu wychodziły na północ, skąd roztaczał się przepiękny widok pobliskich gór i lasu.
Usiadłam na jednym z foteli przeznaczonych dla pacjentów i podziwiałam 'biuro' ojca, mój wzrok ponownie zatrzymał się dyplomach Cullena. Nigdy nie zastanawiałam się, jak Carlisle zdobywał oryginały przez stulecia, aż do teraz. Wszystkie mały aktualne daty, pieczątki i podpisy. Mój choć został zdobyty, gdy już byłam nieśmiertelna, nie był ważny - nie zgadzała się data, ani nazwisko, ponieważ już dawno nie żyłam. Niestety moje rozważania zostały przerwane nagle w brutalny sposób.
- … Carlisle słyszałem, że udało ci się zatamować to krwawienie z otrzewnej… - powiedział lekarz wchodzący do gabinetu.
Odruchowo wstałam, a mężczyzna widząc mnie zatrzymał się gwałtownie i zamilkł. Był wysoki, dobrze zbudowany, a jego ciemnobrązowe oczy przeszywały mnie na wylot. Na głowie widniała blond czupryna pozostawiona w całkowitym nieładzie, co nadawało chłopakowi dość młodzieńczy wygląd. Biały fartuch idealnie podkreślał jego latynoską karnację. Sekundę później zapach mężczyzny dotarł do mnie, czułam bicie ludzkiego serca i zapach słodkiej krwi.
Nie przestałam oddychać, moje nozdrza bez problemu wdychały jego dość charakterystyczny piżmowo-tekowy zapach, a gardło przestało płonąć. Mężczyzna tak jak i ja bacznie mi się przyglądał, jego czekoladowe oczy z sekundy na sekundę robiły się większe, a w głowie panował totalny chaos.
Uśmiechnęłam się, ponieważ zazwyczaj robiłam to odruchowo. Serce lekarza zabiło szybciej, a oddech przyspieszył. Chwilę później wybudził się z amoku, lekko zażenowany.
- Yyy… bardzo przepraszam szukałem Carlisle - odezwał się lekarz. - Jestem William, pracuję z doktorem Cullenem…
- Nic nie szkodzi, Viviene Cullen - powiedziałam, wyciągając rękę w jego kierunku.


    „Miłość jest dziką siłą.  Kiedy próbujemy ją okiełznać, pożera nas. 
Kiedy próbujemy ją uwięzić, czyni z nas niewolników. 
Kiedy próbujemy ją zrozumieć, miesza nam w głowach” - Paulo Coelho

3 komentarze:

  1. Czy to na pewno jest rozdział po 25?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A spoko ;)
      Przeczytałam następne i już rozumiem o co chodzi :D
      Świetnie to napisałaś!!!

      Usuń