Siedziałam
na wielkiej sekwoi obserwując otoczenie dookoła, delikatny wiatr rozwiewał moje
ciemne loki i słuchałam śpiewu ptaków, które budziły się do życia. Siedziałam i
myślałam, nie byłam już zła, ani wściekła na moją rodzinę. Po części rozumiałam
nawet Rosalie, jednak najbardziej zabolał mnie brak zaufania. Nie mogłam się
temu dziwić, każdy powinien znać prawdę, a już na pewno najbliższa rodzina.
Ale, czy istnieje coś takiego jak zatajenie
dla czyjegoś dobra?
Czasami tak bardzo pragniesz chronić innych,
nawet za cenę swojego marnego życia. Nie chcesz, aby tym których kochasz stało
się coś złego.
A jeżeli nie wychodzi ci to za każdym razem?
Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby im coś się stało.
Jeszcze kilka miesięcy temu myślałam wyłącznie o sobie i swoich problemach, nie
interesowało mnie otoczenie dookoła. Użalanie się nad sobą i wewnętrzny ból był
moim jedynym celem w życiu.
A teraz?
Nigdy nie wybaczyłaby sobie, gdyby któreś zginęło
z mojego powodu. Kochana matka, której nigdy w życiu nie miałam - Esme, oddany i pomocny ojciec, który zawsze mnie chciał wysłuchać - Carlisle,
szalona do granic możliwości Allie, spokojny i stanowczy Jasper, uparta
Rosalie, zabawny i wesoły Emmett oraz wyrozumiały i oddany brat - Edward.
To właśnie oni sprawili, że na mojej twarzy tak
często widoczny był uśmiech. Mam siłę, aby walczyć o każdy kolejny dzień, dali
mi nadzieję na lepsze jutro, wolne od poczucia winy i bólu. Dopiero teraz poczułam
co to znaczy: ŻYĆ!
Nie mogłam pozwolić na to, aby obrażać się na
nich za swoje błędy, musiałam ich przeprosić. Zwinnym ruchem zeskoczyłam z drzewa, po czym
ruszyłam w tak dobrze znanym mi kierunku. Gdy przeskoczyłam rzekę, która
graniczyła z naszą posiadłością od razu zauważyłam, że w domu nikogo nie ma.
Nie zraziłam się tym, weszłam do domu a następnie do swojego pokoju. Spojrzałam na zegar wiszący nad biurkiem, była
szósta rano, poniedziałek.
Szkoła? Praca?
W wampirzym tempie wzięłam prysznic, następnie
dobre kilkanaście minut szperałam w garderobie, szukając czegoś odpowiedniego
na rozpoczęcie roku szkolnego. Gdy już dokonałam wyboru - klasyczna biała bluzeczka, grafitowa spódniczka i kremowa kamizelka. Postanowiłam loki
podpiąć kilkoma wsuwkami, a moją anielską twarz uwieńczył bardzo delikatny
makijaż. Chwilę później usłyszałam trzask zamykanych drzwi, głosy i śmiechy.
- Przez was spóźnimy się do szkoły - powiedziała
Alice.
- Zachciało się naszym mężom zawodów w błocie -
wtrąciła zabawnie Rosalie. - Spójrz tylko na mnie!
Zaśmiałam się. Po czym wziąwszy torebkę wyszłam z
pokoju i udałam się do salonu, aby tam poczekać na resztę. Chciałam z nimi
porozmawiać i przeprosić. Czekałam, czekałam… Z piętra dobiegły do mnie krzyki
dziewczyn i popędzenia chłopaków. Chwilę później na schodach pojawił się
Carlisle i Esme. Spojrzeli na mnie przelotnie, po czym ojciec oznajmił.
- Muszę lecieć na dyżur, będę popołudniu. Do zobaczenia Kochanie, Viviene.
- Muszę lecieć na dyżur, będę popołudniu. Do zobaczenia Kochanie, Viviene.
-
Miłego dnia tato - odpowiedziałam.
- Pa.
- Esme, czy mogłybyśmy
porozmawiać? - odezwałam się niepewnie.
- Oczywiście, ale nie
teraz. Mam do załatwienia kilka spraw w mieście, więc może później?
- Pewnie.
- Gotowa? - zapytał Edward, ubrany w
ciemnogranatowy garnitur.
- A jak myślisz? - wtrąciłam figlarnie.
- Nie wiem - burknął. - Czekam w samochodzie.
Spojrzałam w miejsce, gdzie przed chwilą stał mój
brat. Był obrażony, tego mogłam być pewna, poczłapałam się zatem do jego volvo.
- Ed, możemy porozmawiać? - odezwałam się, gdy już wsiadłam do auta.
- Wiesz, że nie lubię skrótów mojego imienia -
odpowiedział dość ostro.
- Przedtem ci jakoś to nie przeszkadzało.
- Ale teraz już tak.
- Edwardzie, chciałam cię przeprosić, za to że nie
powiedziałam wszystkiego od początku - powiedziałam. - Wiedz, że nie chciałam
tego specjalnie…
- Wiem, wiem. Nie musisz przepraszać, doskonale
cię rozumiem - wtrącił ponuro.
- Naprawdę?
- Przecież powiedziałem.
Nasza rozmowa niestety dobiegła końca, bo do
samochodu weszli: Alice i Jasper.
- Możemy już jechać? - zapytał łaskawie mój brat.
- Tak - odpowiedziała Chochlica z uśmiechem. - Ale fajnie, że
zaczynamy szkołę…
- Al. Czy ty się słyszysz? - odezwał się Jasper,
poprawiając krawat.
- No pewnie. Viviene, też tak uważasz prawda?
- JA no cóż… na pewno będzie to ciekawe
doświadczenie - odpowiedziałam. - Allie, Jazz chciałabym was przeprosić za moje
zachowanie…
- Nie ma sprawy siostra - odezwał się blondyn.
- Tak, Vivi nie przejmuj się tym - wtrąciła Alice.
Muszę przyznać, że zrobiło mi się cieplej na
sercu. Cieszyłam się, że chociaż część rodziny wybaczyła mi moje idiotyczne
zachowanie.
Masz racje to było idiotyczne -
pomyślał Ed.
Czy ja już ci nie mówiłem, że nie lubię zdrobnień
V I V I E N E!
O co ci chodzi?
O ten tramwaj, co nie chodzi…
Pokręciłam przecząco głową. Przestałam o tym
myśleć w tej chwili, bo Edward zaparkował na szkolnym parkingu. Szkoła w Forks
podzielona była na kilkanaście oddzielnych, parterowych budynków oznaczonych
literami alfabetu, wokół których znajdowało się mnóstwo zieleni, a w pobliżu
las.
Gdy tylko wysiedliśmy z auta wszystkie oczy
zwróciły się ku nam. Bomba!
Do moich nozdrzy doszedł jeden z najwspanialszych zapachów na ziemi -
oczywiście tylko dla wampira. Chwilę później dołączyli do nas Emmett i Rosalie,
mój miskowaty brat przywitał się ze mną całusem, a Rose zmroziła mnie wzrokiem.
- Chodźcie nie będziemy
tak stać, trzeba znaleźć dobre miejsca - powiedziała blondynka.
Po czym ruszyła z Boskim pod ręką, a Alice,
Jasper, Edward i ja za nimi. Rozpoczęcie miało miejsce w auli naszego liceum,
gdzie dyrektor Pan Collins przywitał nas bardzo serdecznie. Uczniów nie było
dużo, bo i Forks było maleńką mieściną. 256 uczniów- trzech roczników. Po apelu,
który zajął naszemu bambusowi ponad czterdzieści dwie minuty, uczniowie udali
się do odpowiednich nauczycieli, którzy mieli pokierować ich na wybrane
profile.
Razem z rodzeństwem podeszliśmy do kontuaru,
gdzie siedziała przydzielona nam Pani profesor.
- Nazwisko?
- Cullen i Hale - odpowiedziała Alice.
Oczy nauczycielki powędrowały w górę, gdzie o
mało co nie zachłysnęła się powietrzem. Minutę później doszła do siebie
szukając naszych teczek.
- Cullen… Hale… tak mam. Emmett Cullen i Rosalie
Hale - profil matematyczno-fizyczny.
- Zgadza się - powiedział Boski odbierając
teczki.
- Eleonora Cullen, Jasper Hale - profil
historyczno-biologiczny, proszę.
- Bardzo dziękujemy - odpowiedziałam.
- Alice Cullen profil plastyczno-artystyczny i
Edward Cullen profil biologiczno- chemiczny.
- Wszystko się zgadza - potwierdził Ed. -
Dziękujemy.
- Ależ nie ma za co - odezwała się kobieta.
Po odebraniu dokumentów udaliśmy się do
samochodów, niestety w międzyczasie zostaliśmy zaatakowani przez grupkę gapiów.
- Cześć, jestem Johny Carter może umówiłabyś się
ze mną? - zapytał Rose, wysoki, dość umięśniony blondyn z irokezem.
- Ta Pani jest już zajęta - wycedził Emmett, obejmując żonę.
- A może ty Kwiatuszku? - zwrócił się do
mnie.
- Nie dzięki - odpowiedziałam.
- Carter spadaj już lepiej - krzyknął jeden z
chłopaków. - Wracaj do kółka szachowego, ta Pani nie zadaje się z kujonami.
Witaj Piękna - zwrócił się do mnie pewien brunet o ciemnych oczach. - Taylor Lauthner, kapitan szkolnej drużyny koszykarskiej,
czterokrotny mistrz skoku o tyczce, zwycięzca turnieju…
- Wybacz, ale nie interesuje mnie twoje CV
chłopaczku - powiedziałam.
Na co grupa innych adoratorów, tarzała się ze
śmiechu. A ja korzystając z okazji dołączyłam do rodzeństwa.
- To zaczyna się okropnie - żachnęłam.
- A ktoś tutaj mówił, że będzie to ciekawe
doświadczenie - zauważył Edward.- No to masz.
- Oj tam. Zawsze się tak zaczyna, zobaczycie
tydzień i dadzą nam całkowity spokój - powiedziała Alice. - Lepiej powiedźcie, co
wybieracie jako zajęcia z wychowania fizycznego?
- Jeszcze się nad tym nie zastanawiałam, a ty Ed?
- Czy ja cię o coś już dzisiaj prosiłem? -
zagrzmiał.
- Nie przesadzasz czasem? - zapytałam całkiem poważnie. - Zatem
EDWARDZIE, czy wybrałeś już dyscyplinę?
- Również nie zastanawiałem się nad tym, a co nam
proponuje szkolna placówka?
- Koszykówka, siatkówka, lekkoatletyka,
gimnastyka, taniec, piłka nożna, krykiet, kajakarstwo, piłka ręczna, pływanie,
tenis ziemny i stołowy - wymieniła Allie dość sprawnie.
- Ja osobiście wybrałabym taniec - powiedziałam. -
Nie jest trudny, a przyjemny. Poza tym trudno się tam zranić, czy nie
zapanować nad wampirzym temperamentem.
- Taniec? - odezwał się miedzianowłosy. - Czemu
nie, a wy?
- Ja wybiorę gimnastykę - odpowiedziała Chochlica.
- Ja tak jak ostatnio, pływanie - powiedział
Jasper.
- No to fajnie - stwierdziłam.
Gdy wróciliśmy do domu wszyscy rozeszli się do
swoich pokoi. Postanowiłam przebrać się w wygodniejsze ciuchy, a zaraz potem chciałam wyjaśnić sobie kilka spraw z siostrą. Stanęłam przed jej sypialnią,
wzięłam większy wdech, po czym zapukałam. Chwilę później w drzwiach pojawiła się Rosalie z nieprzyjemnym wyrazem twarzy.
- Aha to ty, wejdź - powiedziała od niechcenia.
- Możemy pogadać?
- Słucham - złożyła dłonie na piersiach.
- Chciałabym ciebie i Emmetta przeprosić za te wszystkie... tajemnice. Miałaś prawo się na mnie gniewać, nie
mam ci tego za złe. Mam jednak nadzieję, że dojdziemy do porozumienia…
- Musisz wiedzieć, że nam też nie było łatwo -
zaczęła. - Cieszę się, że nie masz do mnie pretensji, ale straciłaś
ogromnie w moich oczach. Musisz postarać się odzyskać to zaufanie.
- Wiem Rose i dziękuję za szczerość.
- Dobrze, że wyjaśniłyśmy sobie wszystko - wtrąciła. - A teraz
wybacz, mam coś do zrobienia.
- Jasne - wtrąciłam i od razu zniknęłam z jej samotni.
Kiedy wróciłam do swojej sypialni, ulżyło mi znacznie.
Jednak w głębi serca czułam, że coś jednak było nie tak.
Cholerne przeczucie!
~*~
Cały
dzień przesiedziałam sama w czterech ścianach, nikt do mnie nie przyszedł, nikt nawet nie chciał
porozmawiać. Najwyraźniej mają swoje sprawy -
myślałam.
Gdy zegar wybił 17.30, zaczęłam się szykować do
pracy. Dzisiaj przypadał mój pierwszy wieczór jako managera klubu, z
tej okazji wybrałam kremową sukienkę Stelli Monroy, torebkę Chanel oraz szpilki
Jimme’go Choo. Włosy upięłam luźny kok i zrobiłam ostrzejszy makijaż.
Po osiemnastej udałam się w stronę salonu, gdzie
Edward, Emmett i Jasper grali w PlayStation. Dziewczyny natomiast malowały
sobie paznokcie, a Esme rysowała w szkicowniku.
- Gdzie się wybierasz? - zapytał mój brat, mierząc
mnie od góry do dołu.
- Do pracy - odpowiedziałam.
- Nie powinnaś czasem załatwić sobie jeszcze
krótszej kiecki. Może miałabyś więcej chętnych - wtrącił. - W pracy.
Emmett i Jasper ryknęli śmiechem, a za nimi
reszta.
To nie było miłe - stwierdziłam.
- Może masz rację Ed, pomyślę o tym następnym
razem - powiedziałam z ironią . - Czy ktoś ma ochotę jechać ze mną?
- Wybacz, ale znam inne sposoby na przeżycie -
ponownie odezwał się Edward.
- Jakże mi przykro, ale małolatów nie wpuszczamy-
wtrąciłam.
Po czym w wampirzym tempie udałam się do garażu,
gdzie spotkałam ojca.
- Dobry wieczór.
- Witaj Vivi, jedziesz do klubu? - zapytał.
- Tak, mogę pożyczyć samochód?
- Jasne.
- Miłego wieczoru tato.
- Nawzajem Kochanie.
~*~
Nie
pamiętam, kiedy ostatnio widziałam tyle ludzi, no może w szkole wczoraj na
rozpoczęciu. Lokal był przepełniony, a obsługa nie nadążała z podawaniem alkoholu, mimo to atmosfera była bajeczna.
Kiedy o czwartej rano wychodziłam z pubu, byłam nadal jak nowo narodzona. Niestety nie można było powiedzieć tego samego o właścicielu, chociaż Eric starał się, jak tylko mógł wyglądał koszmarnie. W takich chwilach cieszyłam się, że jestem wampirem, a ludzkie potrzeby przeminęły lata temu. Było przed piątą, gdy wjechałam do garażu, a ku mojemu
zdziwieniu na masce swojego volvo siedział mój braciszek.
- I jak tam pierwsza nocka? - zapytał z dziwnym błyskiem w oku.
- Ludzi było multum, klub zaczyna odżywać, a Eric
jest zadowolony - odpowiedziałam.
- Kiedy przejmujesz obowiązki? - odezwał się
ponownie.
- Jutro wieczorem. A teraz wybacz, mam jeszcze
kilka spraw do załatwienia przed szkołą.
- Super - bąknął, przy okazji przyglądając mi się w dość nienaturalny sposób.
Nie zastanawiałam się wtedy nad tym, wampirzym tempem znalazłam się w swoim pokoju.
Nie zastanawiałam się wtedy nad tym, wampirzym tempem znalazłam się w swoim pokoju.
~*~
Ostanie dwa tygodnie wyglądały podobnie, od rana do południa siedziałam w szkole z rodzeństwem, a każdego wieczoru jechałam do Port Angeles. Mimo, iż byłam wampirem czułam, że brakuje mi czasu. Nauczyciele w szkole nie oszczędzali nas w żadnym wypadku: mnóstwo wypracowań, dodatkowej lektury i lektoraty z języków obcych. Bywało tak, że widziałam się z rodziną tylko podczas lunchu, a potem na zajęciach tańca z Edwardem.
Z tym ostatnim, miałam ostatnio najmniejszy
kontakt. Rzadko kiedy rozmawialiśmy, nie mówiąc w ogóle o komunikowaniu mentalnym. Nasze komentarze
ograniczały się do minimum, a czasami zaczęliśmy nawet na siebie powarkiwać.
Nie czułam się z tym dobrze. Edward zawsze był
dla mnie najważniejszy i potrafił mnie zrozumieć. A teraz? Nie
miałam pojęcia, co spowodowało takie zachowanie z jego strony. Chociaż nie tylko
on, bo i reszta Cullenów odnosiła się do mnie z dystansem. Teoretycznie
wszystko było jak dawniej, ale praktyka znacznie odbiegała od normy.
- Nora, co jest? - zapytał Jasper, wyrywając mnie z
zamyślenia. - Od tygodnia bujasz w chmurach.
- Nic - odpowiedziałam chowając się za włosami.
- Przecież widzę, poza tym uczuć nie ukryjesz
przede mną.
- Hale? - zapytała złośliwe nauczycielka
historii. - Może Pan odpowie nam napytanie, kiedy rozpoczęła się wojna secesyjna
w naszej ojczyźnie?
- W 1861 roku a zakończyła
cztery lata później - odpowiedział Jazz z perfidnym uśmiechem.
Pani Alarcone nie mogąc zarzucić nic odpowiedzi
udzielonej przez mojego brata, warknęła tylko pod nosem o słuchaniu na
lekcjach, po czym wróciła do przerwanego tematu.
Zachichotałam po wampirzemu.
- Ta jędza chyba się na mnie uwzięła - szepnął. -
Ale nie mogła przewidzieć, że jeden z jej uczni brał udział w tej secesyjnej
masakrze.
- Nie mogła - wtrąciłam.
- Ale wracając do tematu, przecież widzę jak
dręczy cię brak kontaktu z Edwardem…
- Aż tak widać?
- No pewnie. Posłuchaj, mieszkam z Edwardem już
jakiś czas i mogę śmiało powiedzieć, że ma czasami humory. Raz się śmieje, raz
burczy a czasami zwiewa na kilka miesięcy…
- Ale to nie oto chodzi Jasper. Ja czuję w głębi
siebie, że jest coś nie tak. W tym wypadku nie chodzi o jego humory, tylko o
mnie - powiedziałam po wampirzemu. - Poza tym mam złe przeczucia.
- Vivi - westchnął. - Czy ty czasami troszeczkę nie przesadzasz?
- Przesadzam?
- No wiesz, chodzi mi o tą sytuację na polanie
dwa tygodnie temu. Masz do siebie żal, ale zapewniam ci że nikt z nas nie ma...
- Ja tak nie uważam. Mimo to, tym zasłużyłam sobie
na takie traktowanie.
- Co! - warknął głośno.
- Hale! Cullen! Co ja mówiłam o ciszy na
zajęciach?! - zapytała nauczycielka. - Jak widać was moje uwagi nie dotyczą, zatem napiszecie mi dziesięcio…
- Ale Pani profesor… - zaczęłam.
- Trzydziesto stronicowy referat na temat wojny
secesyjnej! Ze szczególnym uwzględnieniem przyczyn oraz skutków i przedstawicie
go na następnych zajęciach. Może to będzie ostrzeżeniem dla innych, którzy non
stop gadają na moich lekcjach! A teraz do widzenia!
- Super - warknął Jasper zbierając swoje rzeczy z ławki.
- Przepraszam - wtrąciłam.
- Wiesz, gdzie mam twoje przepraszam.
~*~
Miałam
już tego wszystkiego dosyć, tym razem pokłóciłam się z Edwardem o kroki w
salsie. Z takiej pierdoły musieliśmy zrobić awanturę, właściwie to nie ja, tylko
on. Zaczął na mnie warczeć przy całej grupie, to już nie mógł zwrócić mi uwagę
w głowie?
Zapytacie, o co poszło? Otóż zamiast zrobić trzy
kroki w prawo i obrót, mój brat pokierował mną tak, że zrobiliśmy cztery kroki
i obrót. I o to wielka draka! Wtargnęłam do swojego pokoju trzaskając drzwiami,
chwilę później pokazał się w nich Esme.
- Viviene, bardzo bym cię prosiła żebyś nie
trzaskała drzwiami, dobrze?
- Jasne, przepraszam. To już się nie powtórzy.
- Mam nadzieję, a teraz mam dla ciebie zadanie. Trzeba
pojechać do szpitala, aby zawieść Carlisle dokumenty. Możesz to zrobić?
- Nie ma sprawy mamo - odpowiedziałam.
- BMW Rosalie jest do twojej dyspozycji, a
dokumenty są na przednim siedzeniu - powiedziała po czym wyszła.
Bomba!
Pośpiesznie wzięłam prysznic, przebrałam się,
włosy pozostawiłam rozpuszczone a oczy podkreśliłam czarną maskarą. Spojrzałam
na zegarek, było dość późno, więc prosto ze szpitala musiałam pojechać do Port Angeles.
~*~
Wjechałam na podziemny parking szpitala, zaparkowawszy zaraz obok mercedesa Carlisle,
udałam się do wejścia. Z informacji dowiedziałam się, że chirurgia
znajduje się na trzecim piętrze, więc ruszyłam w tamtą stronę. Schody zaczęły
się, gdy znalazłam się na właściwym piętrze. Zapach krwi doszedł do moich
nozdrzy z dwojoną siłą, gardło zapłonęło a źrenice się rozszerzyły. Wstrzymałam
oddech i przełknęłam jad, jaki zebrał mi się w ustach. Nie mogłam sobie pozwolić na jakąkolwiek słabość, zwłaszcza że byłam wśród ludzi oraz niedaleko centrum krwiodawstwa. Podeszłam do kontuaru, przy którym siedziała dość młoda, niebieskooka pielęgniarka.
- Dobry wieczór - przywitałam się. - Gdzie znajduje
się gabinet doktora Cullena?
Kobieta podniosła leniwie wzrok z nad
czasopisma dla kobiet, zmierzyła mnie od góry do dołu nieprzyjemnym wzrokiem, po czym łaskawie odpowiedziała.
- Pokój 238.
- Bardzo dziękuję - odpowiedziałam podobnym tonem.
Odgłos moich obcasów potoczył się po pustym szpitalnym korytarzu. Bez problemu znalazłam pokój wskazany przez dziewczynę. Drzwi od gabinetu mojego ojca były otwarte na
oścież, a w środku krzątała się tym razem sędziwa pielęgniarka.
- Dobry wieczór - odezwałam się dość nieśmiało.
- Witam Słoneczko, w czym mogę pomóc? - zapytała
staruszka z przeuroczym uśmiechem.
- Szukam Carlisle Cullena - odpowiedziałam. - Mam
dla niego dokumenty.
- W takim razie możesz poczekać tutaj -
powiedziała, wskazując na sąsiednie drzwi. - Doktor Cullen właśnie kończy
operację, więc powinien być lada chwila.
- Bardzo dziękuję.
- Nie ma za co Kochanie - wtrąciła wychodząc.
~*~
Gabinet
ojca był dużym pomieszczeniem, gdzie w jego centralnym punkcie znajdowało się duże, dębowe biurko i dwa skórzane fotele. Lewą ścianę pokrywały liczne dyplomy i
osiągnięcia Carlisle. W prawej części pokoju znajdowała się biblioteczka i szafa z
kartotekami. Okna gabinetu wychodziły na północ, skąd roztaczał się przepiękny
widok pobliskich gór i lasu.
Usiadłam na jednym z foteli przeznaczonych dla
pacjentów i podziwiałam 'biuro' ojca, mój wzrok ponownie zatrzymał się
dyplomach Cullena. Nigdy nie zastanawiałam się, jak Carlisle zdobywał oryginały
przez stulecia, aż do teraz. Wszystkie mały aktualne daty, pieczątki i podpisy. Mój choć został zdobyty, gdy już byłam
nieśmiertelna, nie był ważny - nie zgadzała się data, ani nazwisko, ponieważ już dawno nie
żyłam. Niestety moje rozważania zostały przerwane nagle w
brutalny sposób.
- … Carlisle słyszałem, że udało ci się zatamować
to krwawienie z otrzewnej… - powiedział lekarz wchodzący do gabinetu.
Odruchowo wstałam, a mężczyzna widząc mnie
zatrzymał się gwałtownie i zamilkł. Był wysoki, dobrze zbudowany, a jego ciemnobrązowe oczy
przeszywały mnie na wylot. Na głowie widniała blond czupryna pozostawiona w całkowitym nieładzie, co nadawało chłopakowi dość młodzieńczy wygląd. Biały fartuch idealnie podkreślał jego latynoską karnację. Sekundę później zapach mężczyzny dotarł do mnie, czułam bicie ludzkiego serca i zapach słodkiej krwi.
Nie przestałam oddychać, moje nozdrza bez
problemu wdychały jego dość charakterystyczny piżmowo-tekowy zapach, a gardło przestało płonąć.
Mężczyzna tak jak i ja bacznie mi się przyglądał, jego czekoladowe oczy z sekundy
na sekundę robiły się większe, a w głowie panował totalny chaos.
Uśmiechnęłam się, ponieważ zazwyczaj robiłam to odruchowo. Serce
lekarza zabiło szybciej, a oddech przyspieszył. Chwilę później wybudził się z
amoku, lekko zażenowany.
- Yyy… bardzo przepraszam szukałem Carlisle - odezwał się lekarz. -
Jestem William, pracuję z doktorem Cullenem…
- Nic nie szkodzi, Viviene Cullen - powiedziałam,
wyciągając rękę w jego kierunku.
„Miłość jest dziką siłą. Kiedy
próbujemy ją okiełznać, pożera nas.
Kiedy próbujemy ją uwięzić, czyni z nas niewolników.
Kiedy próbujemy ją zrozumieć, miesza nam w głowach” - Paulo Coelho
Kiedy próbujemy ją uwięzić, czyni z nas niewolników.
Kiedy próbujemy ją zrozumieć, miesza nam w głowach” - Paulo Coelho
Czy to na pewno jest rozdział po 25?
OdpowiedzUsuńTak :)
UsuńA spoko ;)
UsuńPrzeczytałam następne i już rozumiem o co chodzi :D
Świetnie to napisałaś!!!