30 maja 2012

Rozdział 28

Chciałam stamtąd uciec jak najdalej, po prostu nigdy nie znaleźć się w takiej sytuacji.  W życiu nie pomyślałabym, że Edward mógłby posunąć się do takiego czynu, że mógłby dopuścić do takiego określenia własnej siostry. Właściwie to nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć, ponieważ ogromny ból przeszył moje serce. Czułam jak moje oczy robią się przeraźliwie suche, jak zaczynają piec, przestałam się więc kontrolować - szlochałam.
Suka, suka, suka - te słowa przez cały czas obijały się boleśnie w mojej głowie.
Biegłam jak najszybciej przed siebie, nie zwracając już na nic uwagi. W pewnej chwili nie mając już siły, po prostu się zatrzymałam. Nie wiem, jak dotarłam na leśną polankę, zamknęłam oczy i wsłuchałam się w las.
Czy ja naprawdę jestem taka zła i okrutna?
W szkole, szpitalu czy pubie spotykamy mnóstwo ludzi.
I nie robiło to żadnego problemu, a teraz?
Do moich wampirzych uszu doszedł szelest powietrza, jednak byłam zbyt zdenerwowana, by zauważyć cokolwiek. Chwilę później 'coś' rzuciło się w moją stronę zwalając mnie z nóg. Szybkim ruchem podniosłam się do pozycji stojącej i przyjęłam pozę do ataku. Poczułam kolejny przypływ gniewu i irytacji, ale niestety swojego przeciwnika nie dostrzegłam, ani nie wyczuwałam. Wtem po lesie rozniosło się donośne echo złowrogiego śmiechu. Dźwięk przyprawiłby o gęsią skórkę nie jednego odważnego śmiałka, ale jednak nie mnie. Ten upiorny śmiech znałam doskonale.
- Witaj Tom - powiedziałam.
Cały czas nasłuchiwałam, a także próbowałam wyczuć zagrożenie, jednak na próżno.
- Moja Kochana Viviene, nie spodziewałem się spotkać ciebie tutaj - odpowiedział głos.
Rozglądałam się dookoła mobilizując swoje wszystkie wampirze zmysły, jednak na nic. W powietrzu wyczuwałam jedynie delikatne zapachy mojej rodziny, co przyprawiło mnie o falę niewyobrażonego bólu. Odruchowo zrobiłam krok do przodu i poczułam ciepło na prawym policzku, a zaraz potem spływającą, rubinową ciecz na mojej szyi. Krew sączyła się powoli z rozciętej ranki.
Chwila krew?
- Czego chcesz! - warknęłam rozwścieczona.
- Tego czego nie dostałem za ostatnim razem - odpowiedział spokojnie głos.
- Zielonego Porsche? – zakpiłam.
W efekcie usłyszałam warknięcie i poczułam że lecę, z hukiem uderzyłam w pobliskie drzewo łamiąc je w zupełności. Otrząsnęłam się i ponownie wstałam.
- Tom tylko na tyle cię stać? Nie widziałam cię dobrych kilka miesięcy, a ty się tak witasz? - ponownie pozwoliłam sobie na sarkazm.
- To dopiero początek zabawy - odpowiedział złowrogo. - Musisz wiedzieć, że nie jestem już wampirem.
- Żarty sobie stroisz? - prychnęłam, przy czym mój wzrok ponownie szukał potencjalnego zagrożenia.
- Otrzymałem w darze coś o wiele lepszego, niż wszystkie zdolności nieśmiertelnych - mówił.
- Od zawsze bujałeś w chmurach, nie miałam jednak pojęcia, że twoja głupota osiągnie najwyższy szczyt debilizmu. - przewróciłam przy okazji teatralnie oczami. - W takim razie, kim jesteś?
- Jesteś strasznie pyskata - wtrącił z przekąsem. - I chyba zdajesz sobie z tego sprawę.
- Uczę się od najlepszych - westchnęłam. - Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
- Aha, mówisz zatem o swoim bracie - dodał perfidnym tonem. - Szkoda, tak, wielka szkoda. 
Poczułam wirtualny policzek na swojej twarzy, miejsce po uderzeniu cały czas nie dawało o sobie zapomnieć. Milczałam, więc mój były, szanowny kolega ponownie zabrał głos. 
- Mówi ci coś nazwa Bravillit?
- Oczywiście - odpowiedziałam od razu, ponieważ historia Upadłych nie była mi obca. - Moment - zreflektowałam się. - Chyba nie chcesz mi wmówić, że strącono cię w otchłanie piekielne, nie to niemożliwe - zaśmiałam się, po czym dodałam z sarkazmem. - To przecież tylko legendy, naprawdę nie wierzę, że uwierzyłeś w te historie.
- To nie legendy, to prawda! - wrzasnął Thomas. 
- Oj, chłopczyk się zdenerwował - dodałam słodko. - No dobra, skoro już wiem z kim mam przyjemność, a właściwie nie ważne. Powiesz mi, czego ode mnie chcesz?
- Ci, ci, ci… Nasza Vivi jak zwykle niecierpliwa. Już mówiłem chyba kiedyś, że nie możesz żyć beze mnie.
- Jesteś chory, wiesz - sprowadziłam go z chmur na ziemię. - Ale nie wiem czy wiesz, takie rzeczy można leczyć... 
- Czy miłość można nazwać chorobą? - Przerwał mi dość niegrzecznie. - Hmm… może czasami…
- Miłość? Nie rozśmieszaj mnie, jesteś jeszcze bardziej żałosny niż ostatnim razem - wtrąciłam. - Proszę cię, poza tym miałeś Dianę, a ja byłam jedynie narzędziem w twoich nędznych łapach.
- Narzędziem? - odpowiedział. - Raczej nie, byłaś znacznie ważniejsza od Diany. Jednak nie chciałaś przyjąć tego, czego ci ofiarowałem, zatem musisz pożegnać się z życiem. Chyba, że…
- Chyba, że co?
- Zgodzisz się zostać moją muzą na resztę wieku listnego istnienia - dokończył, jak gdyby nigdy nic. 
- Muzą? Twoją? - Zaśmiałam się, tak naturalnie, ponieważ to co proponował było niedożeczne. - Po moim trupie! - odpowiedziałam poważnie.
- Według rozkazu.
Czekałam na dalszy rozwój wydarzeń, poczułam na szyi niewidoczną pętlę, która powoli zaciskała się wokół mojego gardła. Paliła żywym ogniem moją marmurową skórę, a na dodatek pozbawiał mnie moich wampirzych zdolności.
- Chyba wiesz, co teraz zaciska się wokół twojej alabastrowej szyjki? – zapytał Tom. - Jeśli nie, to jedynie wspomnę o Anielskiej Nici. Ta legenda jest jeszcze bardziej prawdziwa, niż ta od istnieniu Upadłych.
Zaczęłam się dusić, a Tom rozpoczął oblężenie.
~*~
Na moim drugim policzku pojawiło się kolejne przecięcie, lewe przedramię mocno krwawiło, jednak apogeum znajdowało się w okolicy podbrzusza. Gdzie chwilę później zostałam przebita sztyletem z czystego srebra. Mój przeciwnik poruszał się z taką zawrotną prędkością, że nawet moje wampirze oczy nie potrafiły go dostrzec. Przez co miał nade mną sporą przewagę podczas niewyrównanej walki. Każdy cios trafiał idealnie, nie było mowy o jakimkolwiek uniku. Krew uciekała ze mnie wszelkimi możliwymi sposobami, przez co stawałam się coraz słabsza.
Co za ironia, jestem jednym z najbardziej niebezpiecznych istot na Ziemi, a nie mogę się bronić. Musiałam przyznać, że mój prześladowca był doskonale przygotowany, nie tylko na moje ruchy, ale i myśli.
- Taka słaba, taka niepozorna…
Warknęłam, jeszcze gdzieś z głębi gardła.
- A gdzie jest twoja rodzinka? Dlaczego ich jeszcze tu nie ma? Nie mów mi, że pozostawili cię na lodzie.
W moim sercu poczułam ukłucie.
Moja rodzina? Ja już nie mam rodziny!
- Nie masz rodziny? Hmm… a zastanówmy się kogo to wina?
Milczałam, ponieważ jakaś niewidzialna siła raniła mnie od środka, rozrywała wnętrzności, nie pozwalała na swobodny oddech. Chwilę później uderzyłam impetem w pobliską skałę, na której odznaczyła się moja krwawa sylwetka - a raczej „pieczątka”.
- Zamknij się! - krzyknęłam.
- Boli prawda? - sarknął bezczelnie. - Ponownie zostałaś sama, nie ma przy tobie kochanej i oddanej mamy...
W mojej głowie pojawiła się twarz Esme, była na mnie wściekła - Jak mogłaś?!
- Carlisle nie chce mieć z tobą nic do czynienia…
Miejsce mamy zajął ojciec - Nienawidzę Cię! Moje ciało paraliżował ból, upadłam. 
- A twoje rodzeństwo? - westchnął.
Jesteś nikim! Jak mogłam nazywać Cię siostrą! Niewdzięcznica! Odejdź! - krzyczeli po kolei. Na końcu odezwał się Edward - Nigdy nie byłaś dla mnie siostrą!
Nieeeeee!
- Dlaczego, nie Viviene. Sama jesteś sobie winna, to dzięki tobie nie ma ich teraz tutaj! Jesteś zła!
Z całej siły złapałam się za głowę, ból raził i paraliżował całe moje nieśmiertelne ciało, ponownie zaczęłam się dusić, spazmatycznie chciałam pozyskać odrobinę tlenu. 
To niemożliwe!
- To nie koszmar Viviene, to rzeczywistość! 
- Zabij mnie!
- To było by zbyt proste Kochana…
- Zabij! - błagałam.
- Podoba mi się twój ton, jednak mam dla ciebie jeszcze jedną niespodziankę - powiedział. - Edward pragnie jeszcze z tobą zamienić kilka słów, zanim przejdziemy do rzeczy.
- Co? - zapytałam, a potem go zobaczyłam.
Stał na brzegu lasu i opierał się o pobliską sosnę, która jeszcze nie uległa połamaniu. Na jego ustał błądził delikatny uśmiech, a w oczach ujrzałam zdrowy blask. Warknęłam na tyle głośno, na ile jeszcze pozwalał mój głos.
- Muszę powiedzieć, że trzymasz się jeszcze nieźle - oznajmił spokojnie.- A skoro wyglądasz w miarę, pozwolisz że i ja pożegnam się z tobą odpowiednio.
- Edward… nie rozumiem… - wyszeptałam. - Jesteś moim bratem…
Przez sekundę miałam nadzieję, że to mi się śni, że mój brat zabierze mnie stąd gdzieś daleko. Ale niestety po raz kolejny się przeliczyłam, gdy usłyszałam kolejne słowa Edwarda.
- Nigdy nie byliśmy rodziną Viviene - wtrącił, wyciągając samurajski miecz z…
- Z czystego srebra - dokończył Tom.
- Chcesz ze mną walczyć? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Nie, chcę cię zniszczyć - odpowiedział z uśmiechem i ruszył na mnie.
~*~
Na tyle ile mogłam walczyłam, moja jedwabna bluzka i spodnie były poszarpane i przemoczone od krwi. Edward był znakomity w walce i w czytaniu myśli co sprawiło, że przewidywał wszystkie moje ruchy, a połowa jego ciosów trafiała prawidłowo.
- Dlaczego? - wyszeptałam, nie mając już siły.
- Co „dlaczego”? - odezwał się miedzianowłosy.
- Dlaczego to robisz? Ja bym nigdy…
- Właśnie, ty byś nigdy czegoś takiego nie zrobiła.
Milczałam wpatrując się w jego złote oczy, nie mogłam uwierzyć że to mój brat.
- Jesteś słaba Viviene, nie tak jak ja.
- Nie jest słaba Edwardzie, jestem głupia…
- No pewnie, od samego początku uwierzyłaś we wszystkie bajki, jakie ci opowiedziałem - zaśmiał się.
Warknęłam.
- Ojej Vivi się zdenerwowała! - zakpił. - I co mi zrobisz?
Resztami sił utrzymywałam się na nogach, chciałam się na niego rzucić, oderwać ten głupi, rudy łeb, gdy kątem oka zobaczyłam jego.
Wampir, a właściwie Upadły Anioł wyszedł z lasu, jego czarna szata odznaczała się od biało błękitnych skrzydeł, które miał na plecach. Na jego twarzy budował się uśmiech triumfu, gdyby mógł wyłby pewnie z uciechy.
Czarne oczy bacznie obserwowały polankę, na której toczyła się bitwa o śmierć i życie. Jego nadal płynne ruchy sprawiły, że prawie bym nie zauważyła tego, iż naciąga strzałę na cięciwie. Owa strzała nie była wycelowana we mnie, ale w mojego brata.
Nieeee!
Zbyt dobrze wiedziałam, co kryje się w grocie strzały, skoro z biegiem czasu uśmiercała nawet Upadłych. To co zrobi ze zwykłym wampirem?
Tom strzelił, śmierć zbliżała się do nas z oszałamiającą prędkością. Zebrałam ostatki sił, po czym naskoczyłam na Edwarda zasłaniając go własnym ciałem. Mimo, iż znienawidziłam własnego brata, nie mogłam pozwolić na jego śmierć. Dlaczego? To proste, zbyt mocno go kochałam, a z miłości nie da się tak po prostu zrezygnować. Jednej rzeczy niestety nie przewidziałam, że nadzieję się na miecz z czystego srebra, którym walczył mój brat.
Poczułam ogromny ból w okolicy dolnych żeber, ostatnie co zapamiętałam to wesoły uśmiech na twarzy Edwarda. Sekundę później osunęłam się na ziemię i straciłam świadomość.


"Jest ta­ki mo­ment, kiedy ból jest tak duży, że nie możesz od­dychać. 
To jest ta­ki spryt­ny mecha­nizm. 
Myślę, że przećwiczo­ny wielok­rotnie przez na­turę. 
Du­sisz się, in­styn­ktow­nie ra­tujesz się i za­pomi­nasz na chwilę o bólu. 
Boisz się naw­ro­tu bez­dechu i dzięki te­mu możesz przeżyć" 
- Janusz Leon Wiśniewski

2 komentarze:

  1. Kochana, cieszę się, że przeszłaś na blogspota. Onet chyba wszystkim zaszedł już za skórę. Dodałam Twojego bloga do mojej listy i teraz już zawsze będę wiedzieć, kiedy u Ciebie pojawi się coś nowego.
    Zapewniam, że nadal będę towarzyszyć Ci podczas blogowania.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń