Chciałam
stamtąd uciec jak najdalej, po prostu nigdy nie znaleźć się w takiej sytuacji. W życiu nie pomyślałabym, że Edward mógłby posunąć się do takiego czynu, że mógłby dopuścić do takiego określenia własnej siostry. Właściwie to nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć, ponieważ ogromny ból przeszył moje serce. Czułam jak moje oczy robią się przeraźliwie suche, jak zaczynają piec,
przestałam się więc kontrolować - szlochałam.
Suka, suka, suka - te słowa przez cały czas obijały się boleśnie w mojej głowie.
Biegłam jak najszybciej przed siebie, nie zwracając już na nic uwagi. W pewnej chwili nie mając już siły, po prostu się zatrzymałam. Nie wiem, jak dotarłam na leśną polankę,
zamknęłam oczy i wsłuchałam się w las.
Czy ja naprawdę jestem taka zła i okrutna?
W szkole, szpitalu czy pubie spotykamy mnóstwo
ludzi.
I nie robiło to żadnego problemu, a teraz?
Do moich wampirzych uszu doszedł szelest
powietrza, jednak byłam zbyt zdenerwowana, by zauważyć cokolwiek. Chwilę później 'coś' rzuciło się w moją stronę zwalając mnie z nóg.
Szybkim ruchem podniosłam się do pozycji stojącej i przyjęłam pozę do ataku. Poczułam kolejny przypływ gniewu i irytacji, ale niestety swojego przeciwnika nie dostrzegłam, ani nie wyczuwałam. Wtem po lesie rozniosło się donośne echo złowrogiego śmiechu. Dźwięk
przyprawiłby o gęsią skórkę nie jednego odważnego śmiałka, ale jednak nie mnie. Ten upiorny śmiech znałam doskonale.
- Witaj Tom - powiedziałam.
Cały czas nasłuchiwałam, a także próbowałam wyczuć
zagrożenie, jednak na próżno.
- Moja Kochana Viviene, nie spodziewałem się
spotkać ciebie tutaj - odpowiedział głos.
Rozglądałam się dookoła mobilizując swoje
wszystkie wampirze zmysły, jednak na nic. W powietrzu wyczuwałam jedynie
delikatne zapachy mojej rodziny, co przyprawiło mnie o falę niewyobrażonego
bólu. Odruchowo zrobiłam krok do przodu i poczułam ciepło na prawym policzku, a zaraz potem
spływającą, rubinową ciecz na mojej szyi. Krew sączyła się powoli z rozciętej
ranki.
Chwila krew?
- Czego chcesz! - warknęłam rozwścieczona.
- Tego czego nie dostałem za ostatnim razem -
odpowiedział spokojnie głos.
- Zielonego Porsche? – zakpiłam.
W efekcie usłyszałam warknięcie i poczułam że
lecę, z hukiem uderzyłam w pobliskie drzewo łamiąc je w zupełności. Otrząsnęłam
się i ponownie wstałam.
- Tom tylko na tyle cię stać? Nie widziałam cię
dobrych kilka miesięcy, a ty się tak witasz? - ponownie pozwoliłam sobie na sarkazm.
- To dopiero początek zabawy - odpowiedział
złowrogo. - Musisz wiedzieć, że nie jestem już wampirem.
- Żarty sobie stroisz? - prychnęłam, przy czym mój wzrok ponownie szukał
potencjalnego zagrożenia.
- Otrzymałem w darze coś o wiele lepszego, niż
wszystkie zdolności nieśmiertelnych - mówił.
- Od zawsze bujałeś w chmurach, nie miałam jednak pojęcia, że twoja głupota osiągnie najwyższy szczyt debilizmu. - przewróciłam przy okazji teatralnie oczami. - W takim razie, kim jesteś?
- Jesteś strasznie pyskata - wtrącił z przekąsem. - I chyba zdajesz sobie z tego sprawę.
- Uczę się od najlepszych - westchnęłam. - Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
- Aha, mówisz zatem o swoim bracie - dodał perfidnym tonem. - Szkoda, tak, wielka szkoda.
Poczułam wirtualny policzek na swojej twarzy, miejsce po uderzeniu cały czas nie dawało o sobie zapomnieć. Milczałam, więc mój były, szanowny kolega ponownie zabrał głos.
- Jesteś strasznie pyskata - wtrącił z przekąsem. - I chyba zdajesz sobie z tego sprawę.
- Uczę się od najlepszych - westchnęłam. - Niedaleko pada jabłko od jabłoni.
- Aha, mówisz zatem o swoim bracie - dodał perfidnym tonem. - Szkoda, tak, wielka szkoda.
Poczułam wirtualny policzek na swojej twarzy, miejsce po uderzeniu cały czas nie dawało o sobie zapomnieć. Milczałam, więc mój były, szanowny kolega ponownie zabrał głos.
- Mówi ci coś nazwa Bravillit?
- Oczywiście - odpowiedziałam od razu, ponieważ historia Upadłych nie była mi obca. - Moment - zreflektowałam się. - Chyba nie chcesz mi wmówić, że strącono cię w otchłanie piekielne, nie to niemożliwe - zaśmiałam się, po czym dodałam z sarkazmem. - To przecież tylko legendy, naprawdę nie wierzę, że uwierzyłeś w te historie.
- To nie legendy, to prawda! - wrzasnął Thomas.
- Oj, chłopczyk się zdenerwował - dodałam słodko. - No dobra, skoro już wiem z kim mam przyjemność, a
właściwie nie ważne. Powiesz mi, czego ode mnie chcesz?
- Ci, ci, ci… Nasza Vivi jak zwykle niecierpliwa.
Już mówiłem chyba kiedyś, że nie możesz żyć beze mnie.
- Jesteś chory, wiesz - sprowadziłam go z chmur na ziemię. - Ale nie wiem czy wiesz, takie rzeczy można leczyć...
- Czy miłość można nazwać chorobą? - Przerwał mi dość niegrzecznie. - Hmm… może
czasami…
- Miłość? Nie rozśmieszaj mnie, jesteś jeszcze bardziej żałosny niż ostatnim razem - wtrąciłam. - Proszę cię, poza tym miałeś Dianę, a ja byłam
jedynie narzędziem w twoich nędznych łapach.
- Narzędziem? - odpowiedział. - Raczej nie, byłaś znacznie
ważniejsza od Diany. Jednak nie chciałaś przyjąć tego, czego ci ofiarowałem, zatem
musisz pożegnać się z życiem. Chyba, że…
- Chyba, że co?
- Zgodzisz się zostać moją muzą na resztę wieku
listnego istnienia - dokończył, jak gdyby nigdy nic.
- Muzą? Twoją? - Zaśmiałam się, tak naturalnie, ponieważ to co proponował było niedożeczne. - Po moim trupie! - odpowiedziałam poważnie.
- Muzą? Twoją? - Zaśmiałam się, tak naturalnie, ponieważ to co proponował było niedożeczne. - Po moim trupie! - odpowiedziałam poważnie.
- Według rozkazu.
Czekałam na dalszy rozwój wydarzeń, poczułam na
szyi niewidoczną pętlę, która powoli zaciskała się wokół mojego gardła. Paliła
żywym ogniem moją marmurową skórę, a na dodatek pozbawiał mnie moich wampirzych
zdolności.
- Chyba wiesz, co teraz zaciska się wokół twojej
alabastrowej szyjki? – zapytał Tom. - Jeśli nie, to jedynie wspomnę o Anielskiej
Nici. Ta legenda jest jeszcze bardziej prawdziwa, niż ta od istnieniu Upadłych.
Zaczęłam się dusić, a Tom rozpoczął oblężenie.
~*~
Na moim
drugim policzku pojawiło się kolejne przecięcie, lewe przedramię mocno krwawiło,
jednak apogeum znajdowało się w okolicy podbrzusza. Gdzie chwilę później
zostałam przebita sztyletem z czystego srebra. Mój przeciwnik poruszał się z taką zawrotną prędkością, że nawet moje wampirze oczy nie potrafiły go dostrzec. Przez co miał nade mną sporą przewagę podczas niewyrównanej walki. Każdy cios trafiał idealnie, nie było mowy o jakimkolwiek uniku. Krew uciekała ze mnie wszelkimi
możliwymi sposobami, przez co stawałam się coraz słabsza.
Co za ironia, jestem jednym z najbardziej
niebezpiecznych istot na Ziemi, a nie mogę się bronić. Musiałam przyznać, że mój
prześladowca był doskonale przygotowany, nie tylko na moje ruchy, ale i myśli.
- Taka słaba, taka niepozorna…
Warknęłam, jeszcze gdzieś z głębi gardła.
- A gdzie jest twoja rodzinka? Dlaczego ich
jeszcze tu nie ma? Nie mów mi, że pozostawili cię na lodzie.
W moim sercu poczułam ukłucie.
Moja rodzina? Ja już nie mam rodziny!
- Nie masz rodziny? Hmm… a zastanówmy się kogo to
wina?
Milczałam, ponieważ jakaś niewidzialna siła raniła mnie od środka, rozrywała wnętrzności, nie pozwalała na swobodny oddech. Chwilę później uderzyłam impetem w
pobliską skałę, na której odznaczyła się moja krwawa sylwetka - a raczej
„pieczątka”.
- Zamknij się! - krzyknęłam.
- Boli prawda? - sarknął bezczelnie. - Ponownie zostałaś sama, nie ma
przy tobie kochanej i oddanej mamy...
W mojej głowie pojawiła się twarz Esme, była na
mnie wściekła - Jak mogłaś?!
- Carlisle nie chce mieć z tobą nic do czynienia…
Miejsce mamy zajął ojciec - Nienawidzę
Cię! Moje
ciało paraliżował ból, upadłam.
- A twoje rodzeństwo? - westchnął.
Jesteś nikim! Jak mogłam nazywać Cię
siostrą! Niewdzięcznica! Odejdź! - krzyczeli po kolei. Na końcu odezwał się
Edward - Nigdy nie byłaś dla mnie siostrą!
Nieeeeee!
- Dlaczego, nie Viviene. Sama jesteś sobie
winna, to dzięki tobie nie ma ich teraz tutaj! Jesteś zła!
Z całej siły złapałam się za głowę, ból raził i paraliżował
całe moje nieśmiertelne ciało, ponownie zaczęłam się dusić, spazmatycznie chciałam pozyskać odrobinę tlenu.
To niemożliwe!
To niemożliwe!
- To nie koszmar Viviene, to rzeczywistość!
- Zabij mnie!
- To było by zbyt proste Kochana…
- Zabij! - błagałam.
- Podoba mi się twój ton, jednak mam dla ciebie
jeszcze jedną niespodziankę - powiedział. - Edward pragnie jeszcze z tobą zamienić
kilka słów, zanim przejdziemy do rzeczy.
- Co? - zapytałam, a potem go zobaczyłam.
Stał na brzegu lasu i opierał się o pobliską
sosnę, która jeszcze nie uległa połamaniu. Na jego ustał błądził delikatny
uśmiech, a w oczach ujrzałam zdrowy blask. Warknęłam na tyle głośno, na ile
jeszcze pozwalał mój głos.
- Muszę powiedzieć, że trzymasz się jeszcze
nieźle - oznajmił spokojnie.- A skoro wyglądasz w miarę, pozwolisz że i ja pożegnam się
z tobą odpowiednio.
- Edward… nie rozumiem… - wyszeptałam. - Jesteś
moim bratem…
Przez sekundę miałam nadzieję, że to mi się śni, że mój brat zabierze mnie stąd gdzieś daleko. Ale niestety po raz kolejny się przeliczyłam, gdy usłyszałam kolejne słowa Edwarda.
Przez sekundę miałam nadzieję, że to mi się śni, że mój brat zabierze mnie stąd gdzieś daleko. Ale niestety po raz kolejny się przeliczyłam, gdy usłyszałam kolejne słowa Edwarda.
- Nigdy nie byliśmy rodziną Viviene - wtrącił,
wyciągając samurajski miecz z…
- Z czystego srebra - dokończył Tom.
- Chcesz ze mną walczyć? - zapytałam z niedowierzaniem.
- Nie, chcę cię zniszczyć - odpowiedział z
uśmiechem i ruszył na mnie.
~*~
Na tyle
ile mogłam walczyłam, moja jedwabna bluzka i spodnie były poszarpane i
przemoczone od krwi. Edward był znakomity w walce i w czytaniu myśli co
sprawiło, że przewidywał wszystkie moje ruchy, a połowa jego ciosów trafiała
prawidłowo.
- Dlaczego? - wyszeptałam, nie mając już siły.
- Co „dlaczego”? - odezwał się miedzianowłosy.
- Dlaczego to robisz? Ja bym nigdy…
- Właśnie, ty byś nigdy czegoś takiego nie
zrobiła.
Milczałam wpatrując się w jego złote oczy, nie
mogłam uwierzyć że to mój brat.
- Jesteś słaba Viviene, nie tak jak ja.
- Nie jest słaba Edwardzie, jestem głupia…
- No pewnie, od samego początku uwierzyłaś we
wszystkie bajki, jakie ci opowiedziałem - zaśmiał się.
Warknęłam.
- Ojej Vivi się zdenerwowała! - zakpił. - I co mi
zrobisz?
Resztami sił utrzymywałam się na nogach, chciałam
się na niego rzucić, oderwać ten głupi, rudy łeb, gdy kątem oka zobaczyłam jego.
Wampir, a właściwie Upadły Anioł wyszedł z lasu,
jego czarna szata odznaczała się od biało błękitnych skrzydeł, które miał na
plecach. Na jego twarzy budował się uśmiech triumfu, gdyby mógł wyłby pewnie z
uciechy.
Czarne oczy bacznie obserwowały polankę, na
której toczyła się bitwa o śmierć i życie. Jego nadal płynne ruchy sprawiły, że
prawie bym nie zauważyła tego, iż naciąga strzałę na cięciwie. Owa strzała nie
była wycelowana we mnie, ale w mojego brata.
Nieeee!
Zbyt dobrze wiedziałam, co kryje się w grocie
strzały, skoro z biegiem czasu uśmiercała nawet Upadłych. To co zrobi ze zwykłym wampirem?
Tom strzelił, śmierć zbliżała się do nas z
oszałamiającą prędkością. Zebrałam ostatki sił, po czym naskoczyłam na Edwarda
zasłaniając go własnym ciałem. Mimo, iż znienawidziłam własnego brata, nie
mogłam pozwolić na jego śmierć. Dlaczego? To proste, zbyt mocno go
kochałam, a z miłości nie da się tak po prostu zrezygnować. Jednej rzeczy niestety nie przewidziałam, że nadzieję się na miecz z
czystego srebra, którym walczył mój brat.
Poczułam ogromny ból w okolicy dolnych żeber,
ostatnie co zapamiętałam to wesoły uśmiech na twarzy Edwarda. Sekundę później
osunęłam się na ziemię i straciłam świadomość.
"Jest taki moment, kiedy ból jest tak duży, że nie możesz
oddychać.
To jest taki sprytny mechanizm.
Myślę, że przećwiczony
wielokrotnie przez naturę.
Dusisz się, instynktownie ratujesz się
i zapominasz na chwilę o bólu.
Boisz się nawrotu bezdechu i dzięki
temu możesz przeżyć"
- Janusz Leon Wiśniewski
Kochana, cieszę się, że przeszłaś na blogspota. Onet chyba wszystkim zaszedł już za skórę. Dodałam Twojego bloga do mojej listy i teraz już zawsze będę wiedzieć, kiedy u Ciebie pojawi się coś nowego.
OdpowiedzUsuńZapewniam, że nadal będę towarzyszyć Ci podczas blogowania.
Pozdrawiam
Dziękuję :)
OdpowiedzUsuń