Gdy tylko znalazłyśmy się w
lesie przysiadłam na powalonym drzewie, a Rosie ruszyła w pogoń za jeleniem.
Niecałe dziesięć minut później zabierałam się do uczty, a w międzyczasie blondyna
polowała na kolejne ofiary. Przyssałam się do zwierzęcia i piłam łapczywie, aby poczuć się
choć odrobinę lepiej. Jednak gdy już kończyłam posiłek, mój żołądek zaczął się buntować i zwróciłam całą zawartość swojego śniadania.
Co jest?!
Nigdy
wcześniej nie miałam problemu z piciem krwi, a tym razem? Powąchałam martwego
jelenia, od razu sam jego zapach wydał mi się obrzydliwy. Fuj! Może to zwierze było
chore? Rose ponownie wróciła, ale tym razem z dość okazałą pumą.
-
Pomyślałam, że chętnie przegryziesz coś konkretniejszego - powiedziała z
uśmiechem.
- Dzięki,
jesteś wielka.
Po raz
kolejny zanurzyłam swoje zęby w ciele zwierzęcia, gdy tylko wzięłam pierwszy
łyk od razu zaczęłam się krztusić. Mój organizm nie tolerował krwi, jaką się żywiłam.
- Co
jest? - zapytała.
- Nie
wiem - zmartwiłam się. - Nie mogę pić krwi, tamtego jelenia w całości zwróciłam,
a ta puma nie chce mi przez gardło przejść.
- Może
spróbuj jeszcze raz?
Spojrzałam
na siostrę, ponowiłam próbę z pumą. Odruch był taki sam, jednak udało mi się
powstrzymać torsje. Wypiłam może z półtora litra i oddałam matce
naturze z nawiązką.
- To nie
jest normalne - stwierdziła Rosalie.
- Mi tego
nie mów - powiedziałam cichutko, zakręciło mi się w głowie.
- Źle się
czujesz?
- Słabo,
nie mam siły ponieważ rana cały czas się otwiera, co wiąże się z krwotokiem.
- Co! -
krzyknęła. - Wybrałaś się na polowanie z otwartym brzuchem?
- Nie
pozwoliłabyś mi wyjść, gdybym ci o tym wcześniej powiedziała.
- Tego
mogłaś być pewna. Dlaczego tak ryzykujesz Viviene?
Nic nie
odpowiedziałam, tylko patrzyłam się tępo przed siebie. Nie miałam ochoty na
pytania bez odpowiedzi, przynajmniej teraz.
- Hmm… a
może… - nagle zaczęła.
- Tak?
- Może
ten miecz był zatruty… chociaż nie… nie… wiem, że to idiotyczne. Ale teraz już
chyba nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć - upadłe anioły, Nihilici,
śmiercionośne strzały, wilkołaki. Ciekawe czy dla Harry’ego Pottera też gdzieś
znajdzie się miejsce… - trajkotała.
Ja już
jej nie słuchałam. Byłam pewna swojej hipotezy. Wampir po czystym srebrze może
i dał się wyleczyć, ale po zatrutym to już był większy problem. O Matko! Tom jest i był genialny -
nie tylko jako wampir, ale i Upadły. Szybkim ruchem dorwałam się do telefonu,
powinnam dziękować Bogu za swoją zapobiegliwość.
- Gdzie
dzwonisz? - zapytała Rose zbita z tropu.
- Po
pomoc!
Musiałam
działać, miałam nadzieję ze nie było za późno. Ze znanych mi legend zatrute
srebro występowało w nich jeszcze rzadziej, niż strzała Muerte bądź Nihilici.
Wiedziałam tylko tyle, że jest nie do zdobycia a także, że jest cholernie niebezpieczne.
Blondyna przeraziła się nie na żarty widząc moją minę.
Proszę
odbierz…
- Chyba
mnie wyświetlacz myli, Viviene Montez? - odezwał się męski głos w słuchawce.
Odetchnęłam z ulgą.
- Witaj
Joseph, jak zdrówko?
- Nie
narzekam. Jednak chyba nie dzwonisz do kumpla chwila… ach tak po dwudziestu
latach, aby zapytać się co u niego?
- Aż
dwadzieścia lat? Nie no, jak ten czas leci, czuję się tak jakbyśmy wczoraj
spotkali się w Tajlandii - udałam, ale zaraz potem spoważniałam. - Ale masz rację, nie dzwonię aby pozbierać najnowsze
ploty. Potrzebuje… rady.
- Słucham
zatem - odpowiedział wampir.
- Jesteś
najlepszym specjalistą jeżeli chodzi o nowinki technologiczne i czyste srebro w
naszym świecie.
- Wiem - przyznał skromnie.
- Powiedz,
czy zatrute srebro dla wampira jest śmiertelne?
-
Zatrute? Raczej nie, nie ma takiej substancji na świecie jaka by unicestwiła
nieśmiertelnego. No chyba, że mówimy o rzeczach nadziemnych. Ale to już inna
bajka…
- Czyli?
-
Viviene, przecież znasz legendy o upadłych, tajemniczych strzałach-marach,
bravilijskich niciach. Zatrute srebro też w nich występuje, ale to czysta bujda
wymyślona nie wiem dla kogo.
- Dobrze,
ale czy srebro w bajkowej wersji zabija wampira?
- Już ci
powiedziałem, że nie. Chociaż czasami, kto wie, nigdy nic nie wiadomo.
- A
jeżeli zatrute srebro dostanie się do krwiobiegu wampira, to jak je… wyleczyć?
Jak się go pozbyć?
-
Przecież to ty skończyłaś medycynę Vivi - przekomarzał się. - Poza tym, co żeś
się tak uczepiła tego zatrutego srebra. Chcesz mi powiedzieć, że ktoś nacisnął
ci na twój wampirzy odcisk? - zachichotał.
- Josh
proszę cię pomóż mi! Nie czas na żarty! - błagałam.
- Vivi
nie strasz mnie mówiąc, że to chodzi o ciebie? - zapytał zmartwionym głosem.
- To nie
powiem.
- Cholera
a jednak!
- Czyli…
nie ma dla mnie ratunku? - Byłam zrozpaczona.
Rosalie
zaczęła spazmatycznie oddychać, a jakaś część mnie żałowała że nie zostałam
dobita kilka dni temu. Oszczędziłabym bólu sobie i innym, myśląc innym nie
miałam na myśli tylko Cullenów.
-
Spokojnie Viviene… muszę zebrać myśli!
- To myśl
szybciej! - warknęłam do słuchawki.
- Jak
rozumiem na razie żywisz się krwią zwierząt, tak?
- Do
dzisiaj. Już nie mogę patrzeć na krew.
- Musisz
natychmiast zmienić dietę!
- Jak
zmienić dietę, to co niby mam jeść?! Korzonki!? - wrzasnęłam.
- Kiedyś
nie byłaś taka zabawna - dodał.
- Wiele
się zmieniło. Zatem co mam jeść?
- Zmień
krew zwierzęca na ludzką. Musisz wypłukać to świństwo…
- Co!!!
Zgłupiałeś?!
- Wiem
jakie są twoje priorytety, ale nie masz innego wyjścia. Jeżeli to nie pomoże to
pozostaje ci jedynie transfuzja. A wierz mi jest ona nie do wykonania na wampirze…
- Wielkie
dzięki za pocieszenie.
- Staram
się jak mogę. Potrzebujesz może mojej pomocy?
- Nie,
mam już kogoś - odpowiedziałam patrząc na siostrę.
-
Dlaczego ja zawsze dowiaduje się o wszystkim ostatni - westchnął. - Opowiadaj, jaki jest?
- Joseph
wybacz, ale pogadamy kiedy indziej. Na razie muszę uratować swoją dupę, dzięki
za pomoc.
- Piękną
pupcię… - dodał. - Nie ma za co. Ale zadzwoń w każdym razie i powiedz, jak skończyła
się ta historia.
- Dobrze.
- Pa.
Rozłączyłam
się, aby wybrać inny numer. Mija czas, płynie czas, czas pogania stale nas…
Mija czas, płynie czas, czas pogania stale nas… - głupia piosenka, dlaczego
akurat teraz musiała wpaść mi do głowy?
- Tak
córeczko? - odezwał się Carlisle.
-
Potrzebuje ludzkiej krwi, jak najszybciej! Za ile możesz być w domu?
- 35
minut - powiedział od razu. - Ale co się stało?
- Stało, ale to nie rozmowa na telefon - odpowiedziałam.
- Postaram się być szybciej - wtrącił i odłożył telefon.
- Mam
nadzieję, że się uda - zwróciłam się do Rosalie.
- Na
pewno.
~*~
Oparłam się o Rose i w
takiej pozycji ruszyłyśmy do domu, brakowało mi siły więc nie mogłyśmy biec jak
dotychczas. Moja siostra co kilka minut pytała się o mój stan zdrowia, co
zaczynało mnie już wkurzać. Byłyśmy niedaleko rzeki, która graniczy z naszą
posiadłością, gdy rozdzwonił się mój telefon.
- Halo? -
odebrałam.
- Cześć
Viviene z tej strony Will.
- Miło
cię słyszeć - powiedziałam, automatycznie się uśmiechając.
-
Wzajemnie, słyszałem od Carlisle że masz grypę. Jak nic wiedziałem, że twój
stan zakończy się chorobą - zaśmiał się.
- Tak,
grypa - zakaszlałam. - Paskuda.
-
Martwiłem się o ciebie, tak szybko wyszłaś, bałem się że nie wróciłaś do domu…
-
Niepotrzebnie.
- Mimo
wszystko chciałem cię jeszcze raz przeprosić… Yyy… za to ingerowanie w twoje
prywatne sprawy. Po prostu kogoś mi… przypominasz - wydusił cicho.
Zastanowił
mnie ton jego głosu, nie był zabawny jak przed chwilą. Ale poważny, a gdzieś w
jego głębi pobrzmiewał długo skrywany ból. Rosalie spojrzała na mnie dziwnie,
nie kryjąc uśmiechu. Zmroziłam ją wzrokiem.
- Coś mi
się wydaje, że będę się mogła zrewanżować - odparłam. - A przeprosiny są zbędne,
to raczej ja powinnam ciebie przeprosić.
- Zatem
czekam na ten rewanż. Tylko obiecaj, że następnym razem nie będziesz biegać w
krótkim rękawku? I to w październiku, co? - Znów zachichotał.
-
Tymczasowo zawieszam jogging - wtrąciłam.
- Nawet
nie wiesz, jak to ulga dla mojego serca - stwierdził. - Może wpadnę, jak ci się
trochę poprawi?
- Yyy…
dam ci znać, a teraz wybacz ale muszę wrócić do łóżka - zmieszałam się.
- Jasne.
Zdrówka życzę i dosłyszenia.
- Pa.
Schowałam
telefon uważnie obserwowana przez blondynkę.
- Kim
jest Will? - zapytała podchwytliwie.
- Znajomym -
zgasiłam ją.
- No nie
wiem, poza tym i tak to z ciebie wyciągnę - zaśmiała się. - Podobno masz
grypkę? - zachichotała.
- Och
chodźmy już, bo jak widzę masz ostatnio za mało atrakcji. Emmett musi ci
ubarwić życie, dostatecznie - skwitowałam.
~*~
Gdy tylko Edward zobaczył nas na skraju trawnika, jak drepczemy po woli od razu podbiegł w naszym kierunku.
- Gdzie
wy byłyście? - zaczął swój wykład. - Viviene wiesz, że tobie nie wolno… Co ci? - Teraz się przeraził.
Musiałam
wyglądać koszmarnie - potargane włosy, wory pod oczami, niesamowicie czarne
tęczówki i krew na ustach. Właśnie to zobaczyłam na pierwszy rzut oka w myślach mojego
brata.
-
Wyglądasz jak trup - stwierdził.
- Przecież nim jestem - powiedziałam cicho, łapiąc się za podbrzusze. - Ssss…
- Ona
ledwo idzie, weź ją na ręce - rzuciła Rosie.
Chciałam
coś powiedzieć, zaprotestować ale nie zdążyłam, bo znalazłam się w ramionach
starszego brata. Mimo, iż Edward niósł mnie bardzo ostrożnie i tak musiałam
zaciskać zęby. Widząc nas wchodzących do domu Esme przeraziła się i kazała w
tej chwili dzwonić po Carlisle.
Gdy tylko
znalazłam się w sypialni, Allie pomogła mi przebrać się w wygodne szorty i
koszulkę. Po czym ułożyłam się na łóżku czekając na ojca, a do mojego pokoju
wparowała cała rodzinka.
-
Powiecie nam gdzie byłyście? - zapytał Emmett.
- Na
polowaniu - odpowiedziała Rosalie z uśmiechem zerkając w moją stronę. - A reszty dowiecie się jak wróci
tata…
Wiedziałam,
że nie odpuści zatem musiałam wprowadzić swoje plany w rzeczywistość.
Po za tym,
Boski mi nie odmówi - pomyślałam.
Mój brat posłał
mi spojrzenie w stylu: Co ty knujesz? Chwilę później na jego buzi
zagościł maleńki uśmiech.
- Em
zrobisz coś dla mnie? - zapytałam słodko.
- Dla
ciebie wszystko.
- Zatem
przybliż się do mnie, mam ci coś do powiedzenia.
Misiek
zrobił zdziwiona minę, ale przystał na moją prośbę. Reszta Cullenów też miała
tęgie miny. Gdy ucho Emmetta znalazło się wystarczająco blisko szepnęłam po
wampirzemu.
- Zajmij
się Rose, ponieważ jak widzę nieźle ją zaniedbałeś. Nie gada o niczym innym jak
tylko o tobie: Em nie zrobił tego i tamtego... Zrobisz cokolwiek?
Przytaknął
z zadowoleniem.
- A teraz
nie myśl o tym teraz, bo Edward penetruje twój umysł, śpiewaj w myślach: Please
don’t stop music, to go irytuje.
- Dzięki -
powiedział już normalnie i pocałował mnie w policzek.
- A to za
co?
- Za
dobre chęci - dodał, po czym już tulił się do Rosalie.
Ed posłał
mi tym razem myśl - Nie mam pojęcia co Ty planujesz!
A ja
udałam, że tego nie słyszałam. Nie minęła minuta, gdy miedzianowłosy wybuchnął.
- Emmett
przestań w kółko to powtarzać! A właściwie śpiewać!
- Ale o
co kaman? - mruknął zdziwiony, odrywając się od żony.
- Dobrze
wiesz - burknął.
- Nie
mów, że nie lubisz tego kawałka - udał obrażonego.
- Tego
kawałka nie na widzę, szczególnie jak powtarzasz go dwieście razy na minutę: Please
don’t stop music… Please don’t stop music… Please don’t stop music… Szkoda
tylko, że nie znasz reszty utworu!
Spojrzałam
na Emmetta i Edwarda, po czym zaczęłam chichotać, a ze mną reszta domowników.
Ich miny były obłędne. Jeszcze w życiu nie widziałam tak z zszokowanego Em’a,
był naprawdę szczerze zdziwiony, a Ed po prostu wkurzony. Proponując Rihanne
Boskiemu, miałam na myśli całą piosenkę, a nie tylko refren.
OMG!
- To
twoja sprawka? - zapytał rudy.
Od razu
przestałam się śmiać.
- Ja?
Chyba sobie żartujesz - wtrąciłam cicho, próbując usiąść inaczej.
Sss… Ała…
Edward od
razu zmienił się na twarzy i podszedł bliżej.
- Boli
cię prawda?
- Może.
- Nie
udawaj widzę, jak się męczysz. Gdzie ten Carlisle?!
- Już
jestem! - krzyknął ojciec, wchodząc do pokoju z torbą lekarską. - Vivi, jak się
czujesz?
- Może
wyjdziemy? - zaproponowała Esme.
- Nie -
powiedziałam słabo. - Carlisle podłącz mi kroplówkę, a ja będę mówić.
-
Kroplówkę? - zareagował Edward.
- Jesteś
pewna, że tego chcesz? - zapytał Cullen, lekceważąc mojego brata.
- Inaczej
nie przeżyje - warknęłam. - Musisz się wbić do żyły głównej!
- To
ludzka krew? - wtrącił Jasper.
- Tak -
odpowiedziała Rose.
-
Głównej? - zapytał ojciec ze zdziwieniem. - Ale…
- Nie potrafisz? -
odezwałam się.
- To
będzie bolało - dodał.
- Trudno -
skwitowałam. - Jedna dziura w tą czy, w tamtą stronę, nie robi mi to już żadnej
różnicy. Ważne, aby krew była jak najdalej od mojego gardła.
Carlisle
już nic nie powiedział, tylko zabrał się do pracy. A ja mówiłam bardzo cicho.
- Rana na
brzuchu jest zatruta…
Usłyszałam
jak nagle chłopaki zaciągają więcej powietrza, Allie zapiszczała a Esme wydała
z siebie jakiś dźwięk, nie mam pojęcia co to było. Poczułam, jak ojciec
przebija mi skórę…
- Vivi nie
masz siły mówić - wtrąciła Rosalie. - Ja im opowiem.
I
zaczęła. Opowiedziała o nieudanym polowaniu, jej hipotezie i telefonie
do Josepha i Carlisle. Byłam jej dozgonnie wdzięczna, że zachowała telefon od
Willa dla siebie, jednak wiedziałam że nie potrwa to długo. Rosalie słynęła z
uporu, oślego uporu.
Zapadła
cisza, a ja poczułam jak ludzka krew wędruje korytarzami żylnymi w moim ciele.
Naprawia to co zostało zepsute, drążyła w każdej komórce mojego nieśmiertelnego
ciała, dawała niesamowitą przyjemność. Nie mogłam sobie przypomnieć kiedy
ostatnio czułam się właśnie tak jak teraz, chyba nigdy. Czułam się tak błogo,
jakbym była na haju. Po woli przestałam kontaktować się z rzeczywistością. Bo po co! Zachichotałam.
-
Carlisle z nią jest coś nie tak!
Ostatnie
co usłyszałam to: Vivi nie zasypiaj! I odpłynęłam.
~*~
W domu panowała idealna
cisza, którą przez ostatnie kilka minut przerywał miarowy, delikatny oddech wampirzycy. W związku ze zbliżającą się zimą, Esme postanowiła
zagonić rodzinę do pracy w ogrodzie, aby chociaż na chwilę oderwać się od
ponurych myśli. Niestety zarówno Carlisle, jak i
Emmett wymigali się od porządków pracą.
Matka
wampirów została obdarowana dwoma całusami w policzek, kręcąc z niedowierzaniem
głową. Mężczyźni - pomyślała, po czym zakasała rękawy bawełnianej bluzki
i wróciła do starannego okrywania różanych klombów, które zdobiły latem
werandę.
- Nie
martw się mamuś - odezwała się Alice. - Damy radę! Z resztą są jeszcze do
pomocy Edward i Jasper.
- Wiem słońce - wtrąciła kobieta. - A gdzie Rose?
-
Naprawia jeepa Miśka, podobno naderwało się podwozie - zachichotała tłumacząc.
-
Podwozie? - zadziwił się Jazz, przerywając grabienie liści.
- No
wiesz, te najnowsze metody pocieszania - wyjaśnił rudy.
- Aha…
teraz już wszystko rozumiem - zaczął się śmiać blondyn.
Za chwilę
dołączył do niego Edward, a w przerwie pomiędzy wydusił.
- Jak
Emmett zabiera się za naprawianie, to lepiej nie być w pobliżu! Trzeba uciekać
w popłochu…
- Bo
inaczej i jeszcze ciebie przy okazji uszkodzi…
- A
pamiętasz mój fortepian?- Przypomniał sobie wampir.
- Czekaj
co to było? - zastanowił się Jasper. - Ach tak, Em zapomniał o rocznicy ślubu.
Próbował jej to zrekompensować przez dobry tydzień…
- I
zrekompensował się na MOIM fortepianie!
Ponownie
ryknęli śmiechem, podpierając się o grabie.
- To nie
było śmieszne - wtrącił miedzianowłosy.
- Wiem -
spoważniał Jazz, a zaraz ponownie tarzali się ze śmiechu.
- Bardzo
przepraszam - nagle odezwała się Esme. - Ale od podpierania grabi jeszcze nikt do
niczego nie doszedł…
- Emmett
na pewno… - przerwał rudy chichocząc.
- On w
przeciwieństwie do ciebie pracuje - wtrąciła Allie. - Stara się jak może.
- Jasne -
dodał Jasper.
- Mógłbyś
chociaż raz mu pomóc - nie rezygnowała Chochlica .- A nie się z niego naigrywasz!
- Ale
Kochanie… - zaczął blondyn.
- Alice
ma całkowita rację, przestańcie się go w końcu czepiać - zaczęła mama. - I
weźcie się do roboty, bo nie dopuszczę was do telewizora w ten weekend…
- Ale
Esme… - odezwał się Ed. - Od piątku zaczynają się stanowe mistrzostwa w
koszykówce.
- Nic
mnie to nie obchodzi, jeżeli nie wywiążecie się z obowiązków, nie obejrzycie
ani jednego meczu - zagroziła kobieta.
- A
zdajesz sobie sprawę, jak wielki jest ten trawnik? - marudził chłopak.
-
Oczywiście - zakończyła rozmowę wampirzyca. - No to ruchy panowie!
~*~
Stałam w oknie i z uwagą
przyglądałam się scenie, jak miała miejsce w ogrodzie. Esme wraz z Allie w
niebieskich ogrodniczkach, szczelnie opatulały lilie przed nadchodzącym zimnem.
A Edward i Jasper grabili liście na całej posesji, przerywając co chwilę na
wybuchy śmiechu.
Nie
miałam pojęcia, jak długo byłam nieprzytomna, ale wiedziałam że mam już tego
wszystkiego po dziurki w nosie. Między innymi opłakiwania mojego jakże
tragicznego stanu zdrowia, współczucia całej rodziny i wiecznie powtarzające
się echo zadośćuczynienia.
Chyba
musiałam w końcu uświadomić swoją rodzinę, że nie ponosi ona odpowiedzialności,
ani nie powinna mieć do siebie żalu za to co zrobił Tom. W dużej mierze mieli
szczęście, że zawładną tylko ich umysłami, a nie próbował torturować ich w
znany mi sposób. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że mogłoby się im
cokolwiek stać. I to z mojej winy.
Co zatem
powinnam zrobić?
W swoich
przemyśleniach zawędrowałam do garderoby, gdzie nagle moje spojrzenie padło na
kobietę w lustrze. Reszta świata mogła przestać istnieć w tamtej chwili.
Nie
pamiętałam takiej siebie, idealnie mleczna cera pozbawiona była jakichkolwiek
zasinień czy zadrapań, jakie jeszcze kilka dni temu widniały na moim ciele.
Nieznajoma w lustrze miała idealną twarz, którą okalały kruczoczarne, lśniące
loki, sięgające do połowy pleców. Jej rubinowe oczy pilnie śledziły każdy ruch
wampirzycy, uśmiechając się do odbicia w lustrze.
Zaczęłam
dokładnie oglądać swoje blizny, po większości nie pozostał nawet najmniejszy
ślad. Prócz dwóch - pierwsza na szyi, pozostałość po anielskiej nici, a druga
na brzuchu, gdzie rana była zatruta. Blizny może i nie były widoczne dla
ludzkiego oka, ale dla wampirzego owszem.
Zacisnęłam
dłonie w pięści, a idealnie marmurową twarz wykrzywił grymas, który uwidocznił
się na odbiciu w lustrze. Do końca mojego istnienia będę pamiętała o tym
feralnym dniu, kiedy to pieprzony upadły chciał mnie skrzywdzić.
Jednak był to
twój ostatni raz! - pomyślałam. - Teraz ja będę tą, która zada pierwszy cios!
Wzięłam
szybki prysznic i ubrałam się w normalne ciuchy, zrobiłam makijaż i założyłam kolczyki, a włosy pozostawiałam w
nieładzie, jaki tworzyła burza ciemnych loków. Przez chwilę wpatrywałam się w
swoje „nowe” oczy, czerwień ewidentnie mi nie pasowała. Chciałam jak
najszybciej powrócić do swojego bursztynowego odcienia tęczówek, ale najpierw
aby w jakikolwiek sposób funkcjonować w towarzystwie ludzi musiałam zaopatrzyć
się w soczewki. A co
ważniejsze, musiałam ponownie nauczyć się z nimi żyć.
W głębi serca miałam nadzieję, że nie będę miała większych problemów, ponieważ od zawsze miałam dość silną wolę. Krew ludzka ma to do siebie, że niesamowicie uzależnia. Nie wspomnę tutaj o smaku, bo nie da się go z niczym innym porównać, jest jak narkotyk. Gdy spróbujesz raz, sięgniesz po więcej.
W głębi serca miałam nadzieję, że nie będę miała większych problemów, ponieważ od zawsze miałam dość silną wolę. Krew ludzka ma to do siebie, że niesamowicie uzależnia. Nie wspomnę tutaj o smaku, bo nie da się go z niczym innym porównać, jest jak narkotyk. Gdy spróbujesz raz, sięgniesz po więcej.
Wampiry,
które żyją na tak zwanej diecie głodu, są jeszcze bardziej narażone na
uzależnienie, jakie niesie za sobą ludzka krew. Mimo, iż w moich żyłach nadal
znajdowała się życiodajna substancja, nie czułam się bestią. Ponieważ nie
czułam jej smaku, a żadne z moich wampirzych zmysłów nie miało z nią do
czynienia osobiście. Jednak nadal musiałam być ostrożna, bo kto wie kiedy
krwiożerczy potwór postanowi ujrzeć światło dzienne.
Prosto ze
swojego pokoju udałam się do salonu, gdzie swoje pierwsze kroki skierowałam do
fortepianu. Moje palce delikatnie dotknęły klawiszy tego wspaniałego
instrumentu. Muzyka kiedyś była moim światem, chociaż teraz również zajmowała
ważne miejsce. Usiadłam, moje palce spoczęły na biało-czarnej klawiaturze, a z
wnętrza zaczęły się wydobywać kojące dźwięki.
~*~
- Co robicie? - zapytała
Rosalie wchodząc do ogrodu.
- Odwalamy brudna robotę - mruknął Jazz.
- Słyszałam! - odezwała się Esme.
- Ale to prawda mamo! - zaczął mówić Edward. - Te liście i
tak za chwilę rozwieje wiatr po całym trawniku…
- Cześć dzieciaki! - przywitał się Carlisle. - Widzę, że
praca wrze.
- Jeszcze jak - wtrąciła Esme.
Do wampirzych uszu dotarła delikatna melodia.
- Skoro wszyscy jesteśmy tutaj, to kto gra na
fortepianie? - zapytał ojciec, marszcząc brwi. - Byłem pewny, że to ty Rose…
- Ja? Przecież naprawiałam samochód w garażu - wtrąciła
blondyna.
- A ja pomagam mamie - dodał zdziwiony rudy.
- Zatem, kto gra? - zapytała Alice.
-
Emmett? - odezwał się doktor.
- Masz
dzisiaj za dobre poczucie humoru - wtrąciła Esme. - Przecież dobrze wiesz, że
nasz syn nie potrafi grać na tym instrumencie…
-
Viviene - wyszeptał Edward.
Po czym
wampirzym tempem ruszył do domu, a za nim reszta. Z salonu coraz wyraźniej
dobiegały kojące dźwięki muzyki klasycznej. Melodia wzruszała i chwytała za
serce, nawet najbardziej zatwardziałych osobników. Miedzianowłosy zahamował i
zatrzymał się tuż przed drzwiami do salonu.
- Czego
tak stoisz?! - zapytał niespodziewanie Emmett.
- Boże
człowieku! - warknął, odskakując od drzwi. - Co ty tutaj robisz?
- Ja?
Mieszkam - odpowiedział z uśmiechem.
Sekundę
później dołączyła reszta.
- No
wchodźcie! - pospieszała ich Allie.
-
Dlaczego ja mam wejść pierwszy? - zapytał Edward.
Chochlica
zmierzyła go swoim jakże piekielnym wzrokiem, który mógł mówić tylko
jedno.
- Tchórz!
Stwierdzając,
weszła do domu jako pierwsza. Ja? Raz kozie śmierć…- pomyślał i dołączył
do siostry.
Kobieta
grająca na fortepianie miała długie, kręcone włosy, które przysłaniały jej
cześć twarzy. Skupiona na grze, miała przymknięte powieki. Muzyka, jaka
zadawała się wypływać spod jej palców, nadawała niezwykle pozytywne emocje.
Delikatne tony tak oniemiały słuchaczy, że niezauważalnie przemieścili się po
salonie.
Piękną
alabastrowa twarz zdobił delikatny makijaż jedynie oczu, a malinowe usta
zachęcały do pocałunków. W momencie, gdy w utworze wybiła wyższa nuta,
wampirzyca podniosła głowę i otworzyła oczy patrząc na zgromadzone towarzystwo.
Jej rubinowe tęczówki pilnie śledziły każdy ich ruch, każdą minię i
westchnienie.
Utwór Kiss
the Rain ujrzał w końcu światło dzienne, od jakiegoś już czasu Viviene nad
nim pracowała. Gdy fortepian wydał swój ostatni dźwięk, po pokoju rozeszły się
brawa a dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, po czym odwróciła się do
rodziny. Wiedziała bowiem co ją teraz czeka.
- Witaj z
powrotem córeczko - powiedział Cullen, podchodząc do kontuaru.
- Cześć
wam wszystkim - odparła wesoło Vivi. - Usiądźcie proszę, nie będziecie chyba tak
stać. Emmett z łaski swojej możesz już zamknąć buzię? No chyba, że robisz za
popielniczkę?
- Jaaa?
Co? - zmieszał się brunet. - Popie… co?
-
Wszystko porządku? - odezwał się zmartwionym głosem Edward.
- W jak
najlepszym, ludzka krew potrafi zdziałać cuda - odpowiedziała wampirzyca.
- Może
gdybym… - zaczął doktor.
-
Carlisle proszę nie obwiniaj się o błędną diagnozę, skąd mogliśmy wiedzieć, że
miecz będzie zatruty…
- Ale…
- Żadnego
„Ale” - ciągnęła Nora. - Nie macie za co siebie obwiniać. Nie chcę już nigdy
więcej słyszeć słowa: przepraszam. Jeżeli chodzi o Toma, mój wypadek i
resztę niefortunnych zdarzeń, jakie miały miejsce przez te… kilka tygodni. Ok.?
- Dobrze -
odpowiedzieli po chwili.
- Skoro
już jedną sprawę mamy za sobą czas na drugą.
- To
znaczy? - zapytał Jasper.
Viviene
spojrzała na brata, jej wyraz twarzy zmienił się diametralnie: uśmiech
zastąpiła bardzo poważna mina, a w jej sercu pojawiło się obrzydzenie.
- Chodzi
o tą pożal się Boże pijawkę z anielskimi skrzydłami. Wiem, że nie da się go
zabić, ale może jest jakieś wyjście…
- Co masz
na myśli? - odezwał się Edward.
- Jak na
razie jeszcze nic konkretnego, ale powinnam jak najszybciej. Tom to człowiek
skory do odwetu, swoje plany zawsze doprowadza do samego końca.
- Mam
nadzieję, że nie wpadł ci do głowy pomysł wyprowadzki - zaczął Emmett. - Bo i tak
czy siak, nie pozwolimy mu na ponowne skrzywdzenie ciebie.
- Nie myślałam
o tym, ale brałam pod uwagę - odpowiedziała wampirzyca. - Tom już raz próbował
nastawić was przeciwko mnie…
- O nie
Viviene! - krzyknął rudy. - Nie mam zamiaru po raz kolejny tracić siostry…
- A ja
córki - dodał Carlisle stanowczo.
- Jeżeli
się wyprowadzasz to z nami albo wcale! - wtrącił Ed.
- A kto
tu do jasnej cholery mówi o jakieś przeprowadzce? - zareagowała Vivi dość ostrym
tonem.
- No ty! -
odpowiedział Emmett.
- Ja? Jak
widać, nie słuchacie tego co mówię, a powtórzę. Upadła gnida już raz
próbowała zniszczyć mnie przez was, a teraz wydaje mi się, że tego nie zrobi.
- Jak
to? - odezwała się Alice.
- Tego parszywca
znam aż za dobrze, podróżowaliśmy kilka lat razem i udało mi się co nie co o
nim dowiedzieć. Tom to człowiek próżny, skory do zemsty, a ponad wszystko
szczyci się swoją pozycją - mówiła Viviene.
-
Pozycją?- wtrącił Cullen.
- Tom
uważa się za spadkobiercę tronu Voltarich, szlachetnego rodu władców wampirów
sprzed trzech tysięcy lat. Według niego - Aro, Marek i Kajusz postępem pozbawili tronu jego rodzinę, a potem wygnali ich z ojczyzny. Jak już kiedyś wam mówiłam, anielska
pijawka próbowała tworzyć wampiry, a następnie kolekcjonować je, aby w
końcu odebrać władzę Volturi i zając należne mu miejsce. Teraz jako Upadły
wampir, bo chyba tak należy go określać ma niesamowitą siłę a zarazem
władzę - powiedziała Elen. - Podczas walki prosił mnie abym walczyła po jego
stronie, a gdy odmówiłam postanowił mnie zabić. Ale nie o tym teraz, wracając
do pytania Allie, Thomas nigdy nie atakuje dwa razy w to samo miejsce…
-
Dlaczego? - Przerwał podekscytowany Jazz.
- Nie
domyślasz się?
- Chce za
każdym razem mieć przewagę nad przeciwnikiem w postaci nagłego zaskoczenia -
dodał Edward.
-
Właśnie, a ponieważ zostaliście uprzedzeni, jego pole manewru zostało dość
ograniczone. Dlatego odpuści na jakiś czas, albo zajmie się ważniejszymi
sprawami.
- Masz na
myśli Volturi? - zapytał Carlisle.
- Od
samego początku naszej znajomości Tom nie bał się mówić otwarcie kim jest i
jakie jest jego przeznaczenie. Dlatego uważam, że jego następnym celem będzie
Voltera - odpowiedziała Elen. - Mnie ma „tak jakby” z głowy, wie a przynajmniej
wydaje mu się, że zna mój następny krok…
- Skąd? -
odezwała się niespodziewanie Rosalie.
-
Pomiędzy nauczycielem a uczniem rodzi się niezwykle silna więź, nie tylko
emocjonalna. Uczeń musi znać myśli swojego mistrza,
traktując go jako potencjalnego przeciwnika. Nauczyciel natomiast zna każdy
ruch swojego podopiecznego, aby w razie potrzeby go wesprzeć.
- Chcesz
przez to powiedzieć, że ta zakała ludzkości, czy jak mu tam - zaczął
Boski. - Wie jak się teraz zachowasz?
- I tak i
nie - odpowiedziała Viviene z nikłym uśmiechem.
- Nie
rozumiem - powiedział Edward.
- Jeszcze
kilka tygodni temu nie zawahałabym się ani na chwilę, by zaraz po całkowitej
rekonwalescencji wyprowadzić się jak najdalej od was. Będą tutaj narażam swoją
rodzinę na niebezpieczeństwo, dlatego nie pozostaje mi nic innego jak odejść.
Jestem zbyt słaba i niepozorna, aby patrzeć na cierpienie i ból najbliższych. Z
dala ode mnie będziecie szczęśliwsi i bezpieczniejsi…
- Viviene
nie rób tego! - błagała Alice.
- To
tylko jedna z hipotez Allie - uspokoiła siostrę.
- Masz
inne? - zapytał Jasper.
- Felton nie
pojęcia, że wampir może się zmienić - powiedziała cicho, po czym dodała.-
Dlatego mogę pozostać w Forks, czekając cierpliwie na rozwój wydarzeń. Jesteśmy
silną grupą, zatem trudniej będzie nas podejść, szczególnie po nieudanym ataku.
Nie planując nic szczególnego, będziemy mieli asa w rękawie, ponieważ Tom
zazwyczaj spodziewa się przemyślanej strategii - mówiła dalej. - Nie zaatakuje, ponieważ jesteśmy
na to gotowi, zatem potrzebuje więcej czasu co zwiększa szansę na popełnienie
błędu, jaki może go kosztować życie.
- Wow! Ty
go naprawdę dobrze znasz! - stwierdził Emmett.
- Lepiej
niż bym chciała.
- Zatem
wybieramy drugą opcję - powiedział ojciec.
- Super! -
wtrącili Edward, Misiek i Jazz, przybijając piątki.
-
Chwileczkę panowie - odezwała się ciemnowłosa wampirzyca. - To tylko moje
domysły, poza tym to ja tutaj podejmuje decyzję.
- Może i
tak - wtrąciła Esme. - Ale nikt z nas nie zgodzi się na pierwszą wersję. Jesteśmy
rodzina i działamy razem.
Elen
spojrzała w jasno-bursztynowe tęczówki swojej przybranej matki, mówiła to w
taki wspaniały sposób. Gdyby tylko wszystko było tak proste jak słowa.
- Musze
zapolować - stwierdziła Vivi.
- Ja też -
dodał Carlisle i razem ruszyli do lasu.
~*~
- Viviene! - krzyknął za mną tata.
Zwolniłam,
sekundę później dołączył do mnie Carlisle.
-
Zapomniałam, że jestem taka szybka - powiedziałam z uśmiechem.
- Ludzka
krew nie dodała ci tylko wigoru - dodał.
Zaśmiałam
się delikatnie. Po czym wzięłam głęboki wydech powietrza, ponownie czułam że
żyję. Moje zmysły dobrze sobie radziły, mimo ludzkiej krwi w moim organizmie.
-
Dlaczego nie zgodziłaś się na drugą opcję?
Automatycznie
z moje twarzy zszedł uśmiech, zatrzymałam się i spojrzałam na ojca.
-
Pilnujesz mnie prawda?
Tata
pokręcił głową z uśmiechem.
- Jesteś
niemożliwa - stwierdził.
- A ty
przewidywalny aż nad to. Szkoda tylko, że nie zabrałeś ze sobą Edwarda albo
Emmetta. A może są gdzieś w pobliżu?
- Żartujesz sobie ze mnie?
- Nie - odpowiedziałam.
- To
odpowiedz na pytanie.
Spojrzałam
ponownie na Cullena i ruszyłam ludzkim tempem przed siebie. Ojciec szedł tuż
obok, czekając na moją odpowiedź. Tylko, że…
- Nie
podjęłam jeszcze żadnej decyzji…
-
Posłuchaj mnie Vivi - zaczął zatrzymując mnie .- Nie jesteś słaba psychicznie i
dobrze wiem, dlaczego masz dylemat.
- Tak? -
zakpiłam.
Po woli
ta cała sytuacja przeradzała się w farsę, dla samej mnie. Dobrze wiedziałam, że
pozostając Cullenami sprawię, że będą w samym centrum zagrożenia. Jakie grozi im z mojej przyczyny, a właściwe Toma. Jednak z drugiej strony nie chciałam ich
zostawiać, wiedziałam, że nie było by to łatwe zarówno dla nich jaki i dla
mnie.
- Nie
chcesz wyjść na egoistkę - stwierdził. - I mówię ci to tu i teraz, że nie
wyjdziesz. Twoja druga hipoteza jest najlepsza w tym przypadku, bo będą razem
możemy się lepiej chronić.
- Tak
uważasz? - Zaczynałam sama w to wierzyć.
-
Oczywiście, poza tym jako samotny wampir stanowisz lepszy cel, a w grupie mamy
większe szanse.
Spuściłam
głowę, było mi wstyd, ale taka była prawda. Byłam cholerną egoistką, bo nie
chciałam ponownie zostać sama. Zbyt mocno zależało mi na tej rodzinie, zbyt
mocno ich kochałam, aby zostawić i zranić swoim odejściem. Carlisle
podszedł bliżej i złapał mnie za podbródek, tak abym spojrzała prosto w jego
ciemno-złote oczy.
- Daj
sobie szansę Vivi, jesteś silną i wspaniałą kobietą. Wierzę, że dasz radę -
powiedział.
Na mojej buzi ponownie pojawił się delikatny
uśmiech, po czym przytuliłam ojca mocno do siebie.
- To co
zaczynamy polowanie? - zapytałam.
- Czym
chata bogata.
Ruszyłam
tym razem wampirzym tempem przed siebie, od razu wyczułam w pobliżu sarnę,
która pasła się na pobliskiej polance. Pół minuty później mogę zęby przebiły
grube futro, warstwę tłuszczu i dostały się do tętnicy.
Krew jak
zwykle nie była smaczna, ale pożywna. Mój żołądek tym razem nie zbuntowała się,
gdy zakończyłam posiłek. Otrzepałam ubranie i otarłam usta dłonią, aby pozbawić
się pozostałości po krwi, następnie wyrzuciłam truchło zwierzęcia w pobliskie
krzaki.
Carlisle
pilnie mi się przyglądał podczas całego polowania, jednak nie zamierzał
przeszkadzać. Gdy znalazłam się w pobliżu drzewa na którym stał, zeskoczył i
dołączył do mnie.
- Jedno
pytanie chciałam ci zadać, zanim podałem ludzką krew.
- Tak?
-
Dlaczego kazałaś mi się wbić bezpośrednio do żyły głównej? Przecież
wystarczyłaby pierwsza lepsza…
- Gdybyś
nie podał mi krwi do żyły doprowadzającej, nie wiem czy udało by ci się mnie
zatrzymać podczas polowania.
- Nie
rozumiem.
Wypuściłam
ze świstem powietrze, oj tatku… po czym zaczęłam tłumaczyć.
- Żyła
główna jest żyłą najdalej położoną w organizmie człowieka od krtani i gardła.
Jej ściany są o kilkanaście milimetrów grubsze od zwykłych. Co powoduje, że
krew płynąca w nich nie przedostaje się do innych organów prócz serca - mówiłam. - Krew
płynie tylko w jednym kierunku, tak jak w sercu dzięki zastawkom. Z tego co mi
wiadomo wampirze żyły tętnicze są jeszcze bardziej grubsze i wytrzymalsze, a to
z powodu domieszki srebra jaka znajdowała się w naszym organizmie, gdy jeszcze
byliśmy ludźmi.
- Czyli
chcesz powiedzieć, że „oszukałaś” swój organizm?
- Tak,
ludzka krew dotarła do wszystkich komórek mojego ciała, jednak w swojej
wędrówce opuściła najbardziej wyczulone części, jak gardło czy krtań.
-
Rozumiem, czyli nie czułaś smaku krwi?
- Nie,
czułam jedynie jej działanie.
- Szkoda,
że wcześniej o tym nie pomyślałem…
- Och
tato, nie zawsze wiemy to, co akurat byśmy chcieli wiedzieć.
- Łatwo
ci mówić, ja jestem lekarzem, a ty…
- Ja też
nim jestem Carlisle - przerwałam.
- Ale
jak? Chwila…
No tak,
nie wspomniałam Cullenom o tym jakże ważnym elemencie mojego życia.
- Jako
człowiek była piosenkarką, zgadza się. Ale, że wampirze życie daje mnóstwo
możliwości i czasu, postanowiłam realizować swoje dawno zaprzepaszczone plany.
-
Naprawdę ukończyłaś medycynę? - Był zdumiony.
- Tak, w
1946 roku na Harvardzie, to śmieszne bo nigdy nie chciałam nim być. Ale gdy
zmarł mój ojciec, jeszcze jako nastolatka pomyślałam sobie, że może warto by
było nim zostać.
- I co
było dalej?
- Dwa
lata po przemianie odważyłam się pójść na studia, a potem wszystko potoczyło
się bardzo szybko.
- Nie
miałem pojęcia, że otrzymałaś dyplom lekarski. Edward też studiował kilka lat
ale zrezygnował, podobnie jak Rosalie.
-
Niewiele osób wie o mojej karierze lekarskiej, z resztą w zawodzie pracowałam
tylko kilka tygodni.
-
Dlaczego? - zdziwił się.
-
Carlisle, czy ja wyglądam na panią doktor z rocznym stażem?
Ojciec
spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko, po czym zachichotał.
- A ja?
Jestem starszy od ciebie tylko o dwa lata…
Zrobiłam
duże oczy.
- Serio?
- Nie
wiedziałaś, że mam 23 lata?
- Nie
miałam pojęcia, wprawdzie Edward opowiadał mi twoją historię, ale nie wspomniał
ani słówkiem o wieku. Dwadzieścia trzy lata… to… niesamowite - wtrąciłam.
- Wiem,
że wyglądam na dziesięć więcej - dodał ponownie chichocząc.
Dołączyłam
do niego, po chwili ojciec kontynuował.
- To, że
wyglądam dojrzalej ma swoje plusy i minusy. Ale ty również bez problemu
mogłabyś uchodzić za trzydziestolatkę.
- Wiem,
ale ludzie bywają czasami bardzo spostrzegawczy, szczególnie w dzisiejszych
czasach: dlaczego nie pijam kawy, czemu nie spotykam się z przyjaciółmi na
lunchu, dlaczego czasami nie pojawiam się w pracy…
-
Doskonale to rozumiem, dlatego co jakiś czas jesteśmy zmuszeni do
przeprowadzek.
- Poza
tym, jako kardiolog musiałam brać udział w zabiegach, gdzie nie stroniło się od
krwi. Siedem lat samokontroli to mało, czasami czułam że nie daję rady, aby móc
przebywać w jednym pomieszczeniu obok krwawiącego człowieka.
-
Kardiologia? Ciekawa specjalność - stwierdził.
- I to
jeszcze jak.
Uśmiechnęłam
się do wspomnień jakie powróciły do mojej głowy - między innymi egzaminy,
dziwaczne doświadczenia na żabach i szczurach, bądź praktyki w szpitalu. Lubiłam
studiować, przynajmniej wiedziałam że mogę nadal coś zrobić dobrego dla innych.
- Jesteś
czasami bardzo skryta Vivi - zaczął tata. - Jednak nie mamy ci tego za złe.
- Masz
rację, ale od samego początku taka byłam. Musicie przyzwyczaić się, że od czasu
do czasu wyskoczę z jakąś rewelacją.
Carlisle
zaśmiał się.
- Wracamy,
czy polujesz jeszcze?
-
Powinnam chyba jeszcze zapolować, chciałabym jak najszybciej wrócić do
normalnego funkcjonowania. Wrócić do ludzi, szkoły i pubu…
- Nie
zapędzaj się tak szybko, jeszcze kilka dni zostaniesz w domu. A o szkołę i klub
się nie martw, Emmett doskonale sobie radzi, jako twój zastępca.
-
Chciałabym to wi… - urwałam.
Do moich
wampirzych nozdrzy doszedł mocny, a zarazem słodki zapach, połączony z nutką
drzewa tekowego. Bez zastanowienia ruszyłam w tamtym kierunku, zostawiając
Carlisle daleko za sobą.
„Jesteśmy sami dla
siebie największą niespodzianką”- Paulo Coelho
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz