17 czerwca 2012

Rozdział 32

Gdy tylko znalazłyśmy się w lesie przysiadłam na powalonym drzewie, a Rosie ruszyła w pogoń za jeleniem. Niecałe dziesięć minut później zabierałam się do uczty, a w międzyczasie blondyna polowała na kolejne ofiary. Przyssałam się do zwierzęcia i piłam łapczywie, aby poczuć się choć odrobinę lepiej. Jednak gdy już kończyłam posiłek, mój żołądek zaczął się buntować i zwróciłam całą zawartość swojego śniadania.
Co jest?!
Nigdy wcześniej nie miałam problemu z piciem krwi, a tym razem? Powąchałam martwego jelenia, od razu sam jego zapach wydał mi się obrzydliwy. Fuj! Może to zwierze było chore? Rose ponownie wróciła, ale tym razem z dość okazałą pumą.
- Pomyślałam, że chętnie przegryziesz coś konkretniejszego - powiedziała z uśmiechem.
- Dzięki, jesteś wielka.
Po raz kolejny zanurzyłam swoje zęby w ciele zwierzęcia, gdy tylko wzięłam pierwszy łyk od razu zaczęłam się krztusić. Mój organizm nie tolerował krwi, jaką się żywiłam.
- Co jest? - zapytała.
- Nie wiem - zmartwiłam się. - Nie mogę pić krwi, tamtego jelenia w całości zwróciłam, a ta puma nie chce mi przez gardło przejść.
- Może spróbuj jeszcze raz?
Spojrzałam na siostrę, ponowiłam próbę z pumą. Odruch był taki sam, jednak udało mi się powstrzymać torsje. Wypiłam może z półtora litra i oddałam matce naturze z nawiązką.
- To nie jest normalne - stwierdziła Rosalie.
- Mi tego nie mów - powiedziałam cichutko, zakręciło mi się w głowie.
- Źle się czujesz?
- Słabo, nie mam siły ponieważ rana cały czas się otwiera, co wiąże się z krwotokiem.
- Co! - krzyknęła. - Wybrałaś się na polowanie z otwartym brzuchem?
- Nie pozwoliłabyś mi wyjść, gdybym ci o tym wcześniej powiedziała.
- Tego mogłaś być pewna. Dlaczego tak ryzykujesz Viviene?
Nic nie odpowiedziałam, tylko patrzyłam się tępo przed siebie. Nie miałam ochoty na pytania bez odpowiedzi, przynajmniej teraz.
- Hmm… a może… - nagle zaczęła. 
- Tak?
- Może ten miecz był zatruty… chociaż nie… nie… wiem, że to idiotyczne. Ale teraz już chyba nic nie jest w stanie mnie zaskoczyć - upadłe anioły, Nihilici, śmiercionośne strzały, wilkołaki. Ciekawe czy dla Harry’ego Pottera też gdzieś znajdzie się miejsce… - trajkotała.
Ja już jej nie słuchałam. Byłam pewna swojej hipotezy. Wampir po czystym srebrze może i dał się wyleczyć, ale po zatrutym to już był większy problem. O Matko! Tom jest i był genialny - nie tylko jako wampir, ale i Upadły. Szybkim ruchem dorwałam się do telefonu, powinnam dziękować Bogu za swoją zapobiegliwość.
- Gdzie dzwonisz? - zapytała Rose zbita z tropu.
- Po pomoc!
Musiałam działać, miałam nadzieję ze nie było za późno. Ze znanych mi legend zatrute srebro występowało w nich jeszcze rzadziej, niż strzała Muerte bądź Nihilici. Wiedziałam tylko tyle, że jest nie do zdobycia a także, że jest cholernie niebezpieczne. Blondyna przeraziła się nie na żarty widząc moją minę.
Proszę odbierz…
- Chyba mnie wyświetlacz myli, Viviene Montez? - odezwał się męski głos w słuchawce.
Odetchnęłam z ulgą.
- Witaj Joseph, jak zdrówko?
- Nie narzekam. Jednak chyba nie dzwonisz do kumpla chwila… ach tak po dwudziestu latach, aby zapytać się co u niego?
- Aż dwadzieścia lat? Nie no, jak ten czas leci, czuję się tak jakbyśmy wczoraj spotkali się w Tajlandii - udałam, ale zaraz potem spoważniałam. - Ale masz rację, nie dzwonię aby pozbierać najnowsze ploty. Potrzebuje… rady.
- Słucham zatem - odpowiedział wampir.
- Jesteś najlepszym specjalistą jeżeli chodzi o nowinki technologiczne i czyste srebro w naszym świecie.
- Wiem - przyznał skromnie.
- Powiedz, czy zatrute srebro dla wampira jest śmiertelne?
- Zatrute? Raczej nie, nie ma takiej substancji na świecie jaka by unicestwiła nieśmiertelnego. No chyba, że mówimy o rzeczach nadziemnych. Ale to już inna bajka…
- Czyli?
- Viviene, przecież znasz legendy o upadłych, tajemniczych strzałach-marach, bravilijskich niciach. Zatrute srebro też w nich występuje, ale to czysta bujda wymyślona nie wiem dla kogo.
- Dobrze, ale czy srebro w bajkowej wersji zabija wampira?
- Już ci powiedziałem, że nie. Chociaż czasami, kto wie, nigdy nic nie wiadomo.
- A jeżeli zatrute srebro dostanie się do krwiobiegu wampira, to jak je… wyleczyć? Jak się go pozbyć?
- Przecież to ty skończyłaś medycynę Vivi - przekomarzał się. - Poza tym, co żeś się tak uczepiła tego zatrutego srebra. Chcesz mi powiedzieć, że ktoś nacisnął ci na twój wampirzy odcisk? - zachichotał.
- Josh proszę cię pomóż mi! Nie czas na żarty! - błagałam.
- Vivi nie strasz mnie mówiąc, że to chodzi o ciebie? - zapytał zmartwionym głosem.
- To nie powiem.
- Cholera a jednak!
- Czyli… nie ma dla mnie ratunku? - Byłam zrozpaczona.
Rosalie zaczęła spazmatycznie oddychać, a jakaś część mnie żałowała że nie zostałam dobita kilka dni temu. Oszczędziłabym bólu sobie i innym, myśląc innym nie miałam na myśli tylko Cullenów.
- Spokojnie Viviene… muszę zebrać myśli!
- To myśl szybciej! - warknęłam do słuchawki.
- Jak rozumiem na razie żywisz się krwią zwierząt, tak?
- Do dzisiaj. Już nie mogę patrzeć na krew.
- Musisz natychmiast zmienić dietę!
- Jak zmienić dietę, to co niby mam jeść?! Korzonki!? - wrzasnęłam.
- Kiedyś nie byłaś taka zabawna - dodał.
- Wiele się zmieniło. Zatem co mam jeść?
- Zmień krew zwierzęca na ludzką. Musisz wypłukać to świństwo…
- Co!!! Zgłupiałeś?!
- Wiem jakie są twoje priorytety, ale nie masz innego wyjścia. Jeżeli to nie pomoże to pozostaje ci jedynie transfuzja. A wierz mi jest ona nie do wykonania na wampirze…
- Wielkie dzięki za pocieszenie.
- Staram się jak mogę. Potrzebujesz może mojej pomocy?
- Nie, mam już kogoś - odpowiedziałam patrząc na siostrę.
- Dlaczego ja zawsze dowiaduje się o wszystkim ostatni - westchnął. - Opowiadaj, jaki jest?
- Joseph wybacz, ale pogadamy kiedy indziej. Na razie muszę uratować swoją dupę, dzięki za pomoc.
- Piękną pupcię… - dodał. - Nie ma za co. Ale zadzwoń w każdym razie i powiedz, jak skończyła się ta historia.
- Dobrze.
- Pa.
Rozłączyłam się, aby wybrać inny numer. Mija czas, płynie czas, czas pogania stale nas… Mija czas, płynie czas, czas pogania stale nas… - głupia piosenka, dlaczego akurat teraz musiała wpaść mi do głowy?
- Tak córeczko? - odezwał się Carlisle.
- Potrzebuje ludzkiej krwi, jak najszybciej! Za ile możesz być w domu?
- 35 minut - powiedział od razu. - Ale co się stało?
- Stało, ale to nie rozmowa na telefon - odpowiedziałam. 
- Postaram się być szybciej - wtrącił i odłożył telefon.
- Mam nadzieję, że się uda - zwróciłam się do Rosalie.
- Na pewno.
~*~
Oparłam się o Rose i w takiej pozycji ruszyłyśmy do domu, brakowało mi siły więc nie mogłyśmy biec jak dotychczas. Moja siostra co kilka minut pytała się o mój stan zdrowia, co zaczynało mnie już wkurzać. Byłyśmy niedaleko rzeki, która graniczy z naszą posiadłością, gdy rozdzwonił się mój telefon.
- Halo? - odebrałam.
- Cześć Viviene z tej strony Will.
- Miło cię słyszeć - powiedziałam, automatycznie się uśmiechając.
- Wzajemnie, słyszałem od Carlisle że masz grypę. Jak nic wiedziałem, że twój stan zakończy się chorobą - zaśmiał się.
- Tak, grypa - zakaszlałam. - Paskuda.
- Martwiłem się o ciebie, tak szybko wyszłaś, bałem się że nie wróciłaś do domu…
- Niepotrzebnie.
- Mimo wszystko chciałem cię jeszcze raz przeprosić… Yyy… za to ingerowanie w twoje prywatne sprawy. Po prostu kogoś mi… przypominasz - wydusił cicho.
Zastanowił mnie ton jego głosu, nie był zabawny jak przed chwilą. Ale poważny, a gdzieś w jego głębi pobrzmiewał długo skrywany ból. Rosalie spojrzała na mnie dziwnie, nie kryjąc uśmiechu. Zmroziłam ją wzrokiem.
- Coś mi się wydaje, że będę się mogła zrewanżować - odparłam. - A przeprosiny są zbędne, to raczej ja powinnam ciebie przeprosić.
- Zatem czekam na ten rewanż. Tylko obiecaj, że następnym razem nie będziesz biegać w krótkim rękawku? I to w październiku, co? - Znów zachichotał.
- Tymczasowo zawieszam jogging - wtrąciłam.
- Nawet nie wiesz, jak to ulga dla mojego serca - stwierdził. - Może wpadnę, jak ci się trochę poprawi?
- Yyy… dam ci znać, a teraz wybacz ale muszę wrócić do łóżka - zmieszałam się.
- Jasne. Zdrówka życzę i dosłyszenia.
- Pa.
Schowałam telefon uważnie obserwowana przez blondynkę.
- Kim jest Will? - zapytała podchwytliwie.
- Znajomym - zgasiłam ją.
- No nie wiem, poza tym i tak to z ciebie wyciągnę - zaśmiała się. - Podobno masz grypkę? - zachichotała. 
- Och chodźmy już, bo jak widzę masz ostatnio za mało atrakcji. Emmett musi ci ubarwić życie, dostatecznie - skwitowałam.
~*~
Gdy tylko Edward zobaczył nas na skraju trawnika, jak drepczemy po woli od razu podbiegł w naszym kierunku.
- Gdzie wy byłyście? - zaczął swój wykład. - Viviene wiesz, że tobie nie wolno… Co ci? - Teraz się przeraził.
Musiałam wyglądać koszmarnie - potargane włosy, wory pod oczami, niesamowicie czarne tęczówki i krew na ustach. Właśnie to zobaczyłam na pierwszy rzut oka w myślach mojego brata.
- Wyglądasz jak trup - stwierdził.
- Przecież nim jestem - powiedziałam cicho, łapiąc się za podbrzusze. - Ssss…
- Ona ledwo idzie, weź ją na ręce - rzuciła Rosie. 
Chciałam coś powiedzieć, zaprotestować ale nie zdążyłam, bo znalazłam się w ramionach starszego brata. Mimo, iż Edward niósł mnie bardzo ostrożnie i tak musiałam zaciskać zęby. Widząc nas wchodzących do domu Esme przeraziła się i kazała w tej chwili dzwonić po Carlisle.
Gdy tylko znalazłam się w sypialni, Allie pomogła mi przebrać się w wygodne szorty i koszulkę. Po czym ułożyłam się na łóżku czekając na ojca, a do mojego pokoju wparowała cała rodzinka.
- Powiecie nam gdzie byłyście? - zapytał Emmett.
- Na polowaniu - odpowiedziała Rosalie z uśmiechem zerkając w moją stronę. - A reszty dowiecie się jak wróci tata…
Wiedziałam, że nie odpuści zatem musiałam wprowadzić swoje plany w rzeczywistość.
Po za tym, Boski mi nie odmówi - pomyślałam.
Mój brat posłał mi spojrzenie w stylu: Co ty knujesz? Chwilę później na jego buzi zagościł maleńki uśmiech.
- Em zrobisz coś dla mnie? - zapytałam słodko.
- Dla ciebie wszystko.
- Zatem przybliż się do mnie, mam ci coś do powiedzenia.
Misiek zrobił zdziwiona minę, ale przystał na moją prośbę. Reszta Cullenów też miała tęgie miny. Gdy ucho Emmetta znalazło się wystarczająco blisko szepnęłam po wampirzemu.
- Zajmij się Rose, ponieważ jak widzę nieźle ją zaniedbałeś. Nie gada o niczym innym jak tylko o tobie: Em nie zrobił tego i tamtego... Zrobisz cokolwiek?
Przytaknął z zadowoleniem.
- A teraz nie myśl o tym teraz, bo Edward penetruje twój umysł, śpiewaj w myślach: Please don’t stop music, to go irytuje.
- Dzięki - powiedział już normalnie i pocałował mnie w policzek.
- A to za co?
- Za dobre chęci - dodał, po czym już tulił się do Rosalie.
Ed posłał mi tym razem myśl - Nie mam pojęcia co Ty planujesz!
A ja udałam, że tego nie słyszałam. Nie minęła minuta, gdy miedzianowłosy wybuchnął.
- Emmett przestań w kółko to powtarzać! A właściwie śpiewać!
- Ale o co kaman? - mruknął zdziwiony, odrywając się od żony.
- Dobrze wiesz - burknął.
- Nie mów, że nie lubisz tego kawałka - udał obrażonego.
- Tego kawałka nie na widzę, szczególnie jak powtarzasz go dwieście razy na minutę: Please don’t stop music… Please don’t stop music… Please don’t stop music… Szkoda tylko, że nie znasz reszty utworu!
Spojrzałam na Emmetta i Edwarda, po czym zaczęłam chichotać, a ze mną reszta domowników. Ich miny były obłędne. Jeszcze w życiu nie widziałam tak z zszokowanego Em’a, był naprawdę szczerze zdziwiony, a Ed po prostu wkurzony. Proponując Rihanne Boskiemu, miałam na myśli całą piosenkę, a nie tylko refren.
OMG!
- To twoja sprawka? - zapytał rudy.
Od razu przestałam się śmiać.  
- Ja? Chyba sobie żartujesz - wtrąciłam cicho, próbując usiąść inaczej.
Sss… Ała…
Edward od razu zmienił się na twarzy i podszedł bliżej.
- Boli cię prawda?
- Może.
- Nie udawaj widzę, jak się męczysz. Gdzie ten Carlisle?!
- Już jestem! - krzyknął ojciec, wchodząc do pokoju z torbą lekarską. - Vivi, jak się czujesz?
- Może wyjdziemy? - zaproponowała Esme.
- Nie - powiedziałam słabo. - Carlisle podłącz mi kroplówkę, a ja będę mówić.
- Kroplówkę? - zareagował Edward.
- Jesteś pewna, że tego chcesz? - zapytał Cullen, lekceważąc mojego brata.
- Inaczej nie przeżyje - warknęłam. - Musisz się wbić do żyły głównej!
- To ludzka krew? - wtrącił Jasper.
- Tak - odpowiedziała Rose.
- Głównej? - zapytał ojciec ze zdziwieniem. - Ale…
- Nie potrafisz? - odezwałam się.
- To będzie bolało - dodał.
- Trudno - skwitowałam. - Jedna dziura w tą czy, w tamtą stronę, nie robi mi to już żadnej różnicy. Ważne, aby krew była jak najdalej od mojego gardła.
Carlisle już nic nie powiedział, tylko zabrał się do pracy. A ja mówiłam bardzo cicho.
- Rana na brzuchu jest zatruta…
Usłyszałam jak nagle chłopaki zaciągają więcej powietrza, Allie zapiszczała a Esme wydała z siebie jakiś dźwięk, nie mam pojęcia co to było. Poczułam, jak ojciec przebija mi skórę…
- Vivi nie masz siły mówić - wtrąciła Rosalie. - Ja im opowiem.
I zaczęła. Opowiedziała o nieudanym polowaniu, jej hipotezie i telefonie do Josepha i Carlisle. Byłam jej dozgonnie wdzięczna, że zachowała telefon od Willa dla siebie, jednak wiedziałam że nie potrwa to długo. Rosalie słynęła z uporu, oślego uporu.
Zapadła cisza, a ja poczułam jak ludzka krew wędruje korytarzami żylnymi w moim ciele. Naprawia to co zostało zepsute, drążyła w każdej komórce mojego nieśmiertelnego ciała, dawała niesamowitą przyjemność. Nie mogłam sobie przypomnieć kiedy ostatnio czułam się właśnie tak jak teraz, chyba nigdy. Czułam się tak błogo, jakbym była na haju. Po woli przestałam kontaktować się z rzeczywistością. Bo po co! Zachichotałam.
- Carlisle z nią jest coś nie tak!
Ostatnie co usłyszałam to: Vivi nie zasypiaj! I odpłynęłam. 
 ~*~
W domu panowała idealna cisza, którą przez ostatnie kilka minut przerywał miarowy, delikatny oddech wampirzycy. W związku ze zbliżającą się zimą, Esme postanowiła zagonić rodzinę do pracy w ogrodzie, aby chociaż na chwilę oderwać się od ponurych myśli. Niestety zarówno Carlisle, jak i Emmett wymigali się od porządków pracą.
Matka wampirów została obdarowana dwoma całusami w policzek, kręcąc z niedowierzaniem głową. Mężczyźni - pomyślała, po czym zakasała rękawy bawełnianej bluzki i wróciła do starannego okrywania różanych klombów, które zdobiły latem werandę.
- Nie martw się mamuś - odezwała się Alice. - Damy radę! Z resztą są jeszcze do pomocy Edward i Jasper.
- Wiem słońce - wtrąciła kobieta. - A gdzie Rose?
- Naprawia jeepa Miśka, podobno naderwało się podwozie - zachichotała tłumacząc.
- Podwozie? - zadziwił się Jazz, przerywając grabienie liści.
- No wiesz, te najnowsze metody pocieszania - wyjaśnił rudy.
- Aha… teraz już wszystko rozumiem - zaczął się śmiać blondyn.
Za chwilę dołączył do niego Edward, a w przerwie pomiędzy wydusił.
- Jak Emmett zabiera się za naprawianie, to lepiej nie być w pobliżu! Trzeba uciekać w popłochu…
- Bo inaczej i jeszcze ciebie przy okazji uszkodzi…
- A pamiętasz mój fortepian?- Przypomniał sobie wampir.
- Czekaj co to było? - zastanowił się Jasper. - Ach tak, Em zapomniał o rocznicy ślubu. Próbował jej to zrekompensować przez dobry tydzień…
- I zrekompensował się na MOIM fortepianie!
Ponownie ryknęli śmiechem, podpierając się o grabie.
- To nie było śmieszne - wtrącił miedzianowłosy.
- Wiem - spoważniał Jazz, a zaraz ponownie tarzali się ze śmiechu. 
- Bardzo przepraszam - nagle odezwała się Esme. - Ale od podpierania grabi jeszcze nikt do niczego nie doszedł…
- Emmett na pewno… - przerwał rudy chichocząc.
- On w przeciwieństwie do ciebie pracuje - wtrąciła Allie. - Stara się jak może.
- Jasne - dodał Jasper.
- Mógłbyś chociaż raz mu pomóc - nie rezygnowała Chochlica .- A nie się z niego naigrywasz!
- Ale Kochanie… - zaczął blondyn.
- Alice ma całkowita rację, przestańcie się go w końcu czepiać - zaczęła mama. - I weźcie się do roboty, bo nie dopuszczę was do telewizora w ten weekend…
- Ale Esme… - odezwał się Ed. - Od piątku zaczynają się stanowe mistrzostwa w koszykówce.
- Nic mnie to nie obchodzi, jeżeli nie wywiążecie się z obowiązków, nie obejrzycie ani jednego meczu - zagroziła kobieta.
- A zdajesz sobie sprawę, jak wielki jest ten trawnik? - marudził chłopak.
- Oczywiście - zakończyła rozmowę wampirzyca. - No to ruchy panowie!
~*~
Stałam w oknie i z uwagą przyglądałam się scenie, jak miała miejsce w ogrodzie. Esme wraz z Allie w niebieskich ogrodniczkach, szczelnie opatulały lilie przed nadchodzącym zimnem. A Edward i Jasper grabili liście na całej posesji, przerywając co chwilę na wybuchy śmiechu.
Nie miałam pojęcia, jak długo byłam nieprzytomna, ale wiedziałam że mam już tego wszystkiego po dziurki w nosie. Między innymi opłakiwania mojego jakże tragicznego stanu zdrowia, współczucia całej rodziny i wiecznie powtarzające się echo zadośćuczynienia.  
Chyba musiałam w końcu uświadomić swoją rodzinę, że nie ponosi ona odpowiedzialności, ani nie powinna mieć do siebie żalu za to co zrobił Tom. W dużej mierze mieli szczęście, że zawładną tylko ich umysłami, a nie próbował torturować ich w znany mi sposób. Nie chciałam dopuścić do siebie myśli, że mogłoby się im cokolwiek stać. I to z mojej winy.
Co zatem powinnam zrobić?
W swoich przemyśleniach zawędrowałam do garderoby, gdzie nagle moje spojrzenie padło na kobietę w lustrze. Reszta świata mogła przestać istnieć w tamtej chwili.
Nie pamiętałam takiej siebie, idealnie mleczna cera pozbawiona była jakichkolwiek zasinień czy zadrapań, jakie jeszcze kilka dni temu widniały na moim ciele. Nieznajoma w lustrze miała idealną twarz, którą okalały kruczoczarne, lśniące loki, sięgające do połowy pleców. Jej rubinowe oczy pilnie śledziły każdy ruch wampirzycy, uśmiechając się do odbicia w lustrze.
Zaczęłam dokładnie oglądać swoje blizny, po większości nie pozostał nawet najmniejszy ślad. Prócz dwóch - pierwsza na szyi, pozostałość po anielskiej nici, a druga na brzuchu, gdzie rana była zatruta. Blizny może i nie były widoczne dla ludzkiego oka, ale dla wampirzego owszem.
Zacisnęłam dłonie w pięści, a idealnie marmurową twarz wykrzywił grymas, który uwidocznił się na odbiciu w lustrze. Do końca mojego istnienia będę pamiętała o tym feralnym dniu, kiedy to pieprzony upadły chciał mnie skrzywdzić.
Jednak był to twój ostatni raz! - pomyślałam. - Teraz ja będę tą, która zada pierwszy cios!
Wzięłam szybki prysznic i ubrałam się w normalne ciuchy, zrobiłam makijaż i założyłam kolczyki, a włosy pozostawiałam w nieładzie, jaki tworzyła burza ciemnych loków. Przez chwilę wpatrywałam się w swoje „nowe” oczy, czerwień ewidentnie mi nie pasowała. Chciałam jak najszybciej powrócić do swojego bursztynowego odcienia tęczówek, ale najpierw aby w jakikolwiek sposób funkcjonować w towarzystwie ludzi musiałam zaopatrzyć się w soczewki. A co ważniejsze, musiałam ponownie nauczyć się z nimi żyć. 
W głębi serca miałam nadzieję, że nie będę miała większych problemów, ponieważ od zawsze miałam dość silną wolę. Krew ludzka ma to do siebie, że niesamowicie uzależnia. Nie wspomnę tutaj o smaku, bo nie da się go z niczym innym porównać, jest jak narkotyk. Gdy spróbujesz raz, sięgniesz po więcej.
Wampiry, które żyją na tak zwanej diecie głodu, są jeszcze bardziej narażone na uzależnienie, jakie niesie za sobą ludzka krew. Mimo, iż w moich żyłach nadal znajdowała się życiodajna substancja, nie czułam się bestią. Ponieważ nie czułam jej smaku, a żadne z moich wampirzych zmysłów nie miało z nią do czynienia osobiście. Jednak nadal musiałam być ostrożna, bo kto wie kiedy krwiożerczy potwór postanowi ujrzeć światło dzienne.   
Prosto ze swojego pokoju udałam się do salonu, gdzie swoje pierwsze kroki skierowałam do fortepianu. Moje palce delikatnie dotknęły klawiszy tego wspaniałego instrumentu. Muzyka kiedyś była moim światem, chociaż teraz również zajmowała ważne miejsce. Usiadłam, moje palce spoczęły na biało-czarnej klawiaturze, a z wnętrza zaczęły się wydobywać kojące dźwięki.
~*~
            - Co robicie? - zapytała Rosalie wchodząc do ogrodu.
            - Odwalamy brudna robotę - mruknął Jazz.
            - Słyszałam! - odezwała się Esme.
           - Ale to prawda mamo! - zaczął mówić Edward. - Te liście i tak za chwilę rozwieje wiatr po całym trawniku…
            - Cześć dzieciaki! - przywitał się Carlisle. - Widzę, że praca wrze.
            - Jeszcze jak - wtrąciła Esme.  
            Do wampirzych uszu dotarła delikatna melodia.
        - Skoro wszyscy jesteśmy tutaj, to kto gra na fortepianie? - zapytał ojciec, marszcząc brwi. - Byłem pewny, że to ty Rose…
            - Ja? Przecież naprawiałam samochód w garażu - wtrąciła blondyna.
            - A ja pomagam mamie - dodał zdziwiony rudy.
            - Zatem, kto gra? - zapytała Alice.
- Emmett? - odezwał się doktor.
- Masz dzisiaj za dobre poczucie humoru - wtrąciła Esme. - Przecież dobrze wiesz, że nasz syn nie potrafi grać na tym instrumencie…
- Viviene - wyszeptał Edward.
Po czym wampirzym tempem ruszył do domu, a za nim reszta. Z salonu coraz wyraźniej dobiegały kojące dźwięki muzyki klasycznej. Melodia wzruszała i chwytała za serce, nawet najbardziej zatwardziałych osobników. Miedzianowłosy zahamował i zatrzymał się tuż przed drzwiami do salonu.
- Czego tak stoisz?! - zapytał niespodziewanie Emmett.
- Boże człowieku! - warknął, odskakując od drzwi. - Co ty tutaj robisz?
- Ja? Mieszkam - odpowiedział z uśmiechem.
Sekundę później dołączyła reszta.
- No wchodźcie! - pospieszała ich Allie.
- Dlaczego ja mam wejść pierwszy? - zapytał Edward.
Chochlica zmierzyła go swoim jakże piekielnym wzrokiem, który mógł mówić tylko jedno.
- Tchórz!
Stwierdzając, weszła do domu jako pierwsza. Ja? Raz kozie śmierć…- pomyślał i dołączył do siostry.
Kobieta grająca na fortepianie miała długie, kręcone włosy, które przysłaniały jej cześć twarzy. Skupiona na grze, miała przymknięte powieki. Muzyka, jaka zadawała się wypływać spod jej palców, nadawała niezwykle pozytywne emocje. Delikatne tony tak oniemiały słuchaczy, że niezauważalnie przemieścili się po salonie.
Piękną alabastrowa twarz zdobił delikatny makijaż jedynie oczu, a malinowe usta zachęcały do pocałunków. W momencie, gdy w utworze wybiła wyższa nuta, wampirzyca podniosła głowę i otworzyła oczy patrząc na zgromadzone towarzystwo. Jej rubinowe tęczówki pilnie śledziły każdy ich ruch, każdą minię i westchnienie.
Utwór Kiss the Rain ujrzał w końcu światło dzienne, od jakiegoś już czasu Viviene nad nim pracowała. Gdy fortepian wydał swój ostatni dźwięk, po pokoju rozeszły się brawa a dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie, po czym odwróciła się do rodziny. Wiedziała bowiem co ją teraz czeka.
- Witaj z powrotem córeczko - powiedział Cullen, podchodząc do kontuaru.
- Cześć wam wszystkim - odparła wesoło Vivi. - Usiądźcie proszę, nie będziecie chyba tak stać. Emmett z łaski swojej możesz już zamknąć buzię? No chyba, że robisz za popielniczkę?
- Jaaa? Co? - zmieszał się brunet. - Popie… co?
- Wszystko porządku? - odezwał się zmartwionym głosem Edward.
- W jak najlepszym, ludzka krew potrafi zdziałać cuda - odpowiedziała wampirzyca.
- Może gdybym… - zaczął doktor.
- Carlisle proszę nie obwiniaj się o błędną diagnozę, skąd mogliśmy wiedzieć, że miecz będzie zatruty…
- Ale…
- Żadnego „Ale” - ciągnęła Nora. - Nie macie za co siebie obwiniać. Nie chcę już nigdy więcej słyszeć słowa: przepraszam. Jeżeli chodzi o Toma, mój wypadek i resztę niefortunnych zdarzeń, jakie miały miejsce przez te… kilka tygodni. Ok.?
- Dobrze - odpowiedzieli po chwili.
- Skoro już jedną sprawę mamy za sobą czas na drugą.
- To znaczy? - zapytał Jasper.
Viviene spojrzała na brata, jej wyraz twarzy zmienił się diametralnie: uśmiech zastąpiła bardzo poważna mina, a w jej sercu pojawiło się obrzydzenie.
- Chodzi o tą pożal się Boże pijawkę z anielskimi skrzydłami. Wiem, że nie da się go zabić, ale może jest jakieś wyjście…
- Co masz na myśli? - odezwał się Edward.
- Jak na razie jeszcze nic konkretnego, ale powinnam jak najszybciej. Tom to człowiek skory do odwetu, swoje plany zawsze doprowadza do samego końca.
- Mam nadzieję, że nie wpadł ci do głowy pomysł wyprowadzki - zaczął Emmett. - Bo i tak czy siak, nie pozwolimy mu na ponowne skrzywdzenie ciebie.
- Nie myślałam o tym, ale brałam pod uwagę - odpowiedziała wampirzyca. - Tom już raz próbował nastawić was przeciwko mnie…
- O nie Viviene! - krzyknął rudy. - Nie mam zamiaru po raz kolejny tracić siostry…
- A ja córki - dodał Carlisle stanowczo.
- Jeżeli się wyprowadzasz to z nami albo wcale! - wtrącił Ed.
- A kto tu do jasnej cholery mówi o jakieś przeprowadzce? - zareagowała Vivi dość ostrym tonem.
- No ty! - odpowiedział Emmett.
- Ja? Jak widać, nie słuchacie tego co mówię, a powtórzę. Upadła gnida już raz próbowała zniszczyć mnie przez was, a teraz wydaje mi się, że tego nie zrobi.
- Jak to? - odezwała się Alice.
- Tego parszywca znam aż za dobrze, podróżowaliśmy kilka lat razem i udało mi się co nie co o nim dowiedzieć. Tom to człowiek próżny, skory do zemsty, a ponad wszystko szczyci się swoją pozycją - mówiła Viviene.
- Pozycją?- wtrącił Cullen.
- Tom uważa się za spadkobiercę tronu Voltarich, szlachetnego rodu władców wampirów sprzed trzech tysięcy lat. Według niego - Aro, Marek i Kajusz postępem pozbawili tronu jego rodzinę, a potem wygnali ich z ojczyzny. Jak już kiedyś wam mówiłam, anielska pijawka próbowała tworzyć wampiry, a następnie kolekcjonować je, aby w końcu odebrać władzę Volturi i zając należne mu miejsce. Teraz jako Upadły wampir, bo chyba tak należy go określać ma niesamowitą siłę a zarazem władzę - powiedziała Elen. - Podczas walki prosił mnie abym walczyła po jego stronie, a gdy odmówiłam postanowił mnie zabić. Ale nie o tym teraz, wracając do pytania Allie, Thomas nigdy nie atakuje dwa razy w to samo miejsce…
- Dlaczego? - Przerwał podekscytowany Jazz.
- Nie domyślasz się?
- Chce za każdym razem mieć przewagę nad przeciwnikiem w postaci nagłego zaskoczenia - dodał Edward.
- Właśnie, a ponieważ zostaliście uprzedzeni, jego pole manewru zostało dość ograniczone. Dlatego odpuści na jakiś czas, albo zajmie się ważniejszymi sprawami.
- Masz na myśli Volturi? - zapytał Carlisle.
- Od samego początku naszej znajomości Tom nie bał się mówić otwarcie kim jest i jakie jest jego przeznaczenie. Dlatego uważam, że jego następnym celem będzie Voltera - odpowiedziała Elen. - Mnie ma „tak jakby” z głowy, wie a przynajmniej wydaje mu się, że zna mój następny krok…
- Skąd? - odezwała się niespodziewanie Rosalie.
- Pomiędzy nauczycielem a uczniem rodzi się niezwykle silna więź, nie tylko emocjonalna. Uczeń musi znać myśli swojego mistrza, traktując go jako potencjalnego przeciwnika. Nauczyciel natomiast zna każdy ruch swojego podopiecznego, aby w razie potrzeby go wesprzeć.
- Chcesz przez to powiedzieć, że ta zakała ludzkości, czy jak mu tam - zaczął Boski. - Wie jak się teraz zachowasz?
- I tak i nie - odpowiedziała Viviene z nikłym uśmiechem.
- Nie rozumiem - powiedział Edward.
- Jeszcze kilka tygodni temu nie zawahałabym się ani na chwilę, by zaraz po całkowitej rekonwalescencji wyprowadzić się jak najdalej od was. Będą tutaj narażam swoją rodzinę na niebezpieczeństwo, dlatego nie pozostaje mi nic innego jak odejść. Jestem zbyt słaba i niepozorna, aby patrzeć na cierpienie i ból najbliższych. Z dala ode mnie będziecie szczęśliwsi i bezpieczniejsi…
- Viviene nie rób tego! - błagała Alice.
- To tylko jedna z hipotez Allie - uspokoiła siostrę.
- Masz inne? - zapytał Jasper.
- Felton nie pojęcia, że wampir może się zmienić - powiedziała cicho, po czym dodała.- Dlatego mogę pozostać w Forks, czekając cierpliwie na rozwój wydarzeń. Jesteśmy silną grupą, zatem trudniej będzie nas podejść, szczególnie po nieudanym ataku. Nie planując nic szczególnego, będziemy mieli asa w rękawie, ponieważ Tom zazwyczaj spodziewa się przemyślanej strategii - mówiła dalej. - Nie zaatakuje, ponieważ jesteśmy na to gotowi, zatem potrzebuje więcej czasu co zwiększa szansę na popełnienie błędu, jaki może go kosztować życie.
- Wow! Ty go naprawdę dobrze znasz! - stwierdził Emmett.
- Lepiej niż bym chciała.
- Zatem wybieramy drugą opcję - powiedział ojciec.
- Super! - wtrącili Edward, Misiek i Jazz, przybijając piątki.
- Chwileczkę panowie - odezwała się ciemnowłosa wampirzyca. - To tylko moje domysły, poza tym to ja tutaj podejmuje decyzję.
- Może i tak - wtrąciła Esme. - Ale nikt z nas nie zgodzi się na pierwszą wersję. Jesteśmy rodzina i działamy razem.
Elen spojrzała w jasno-bursztynowe tęczówki swojej przybranej matki, mówiła to w taki wspaniały sposób. Gdyby tylko wszystko było tak proste jak słowa.
- Musze zapolować - stwierdziła Vivi.
- Ja też - dodał Carlisle i razem ruszyli do lasu.
~*~
- Viviene! - krzyknął za mną tata.
Zwolniłam, sekundę później dołączył do mnie Carlisle.
- Zapomniałam, że jestem taka szybka - powiedziałam z uśmiechem.
- Ludzka krew nie dodała ci tylko wigoru - dodał.
Zaśmiałam się delikatnie. Po czym wzięłam głęboki wydech powietrza, ponownie czułam że żyję. Moje zmysły dobrze sobie radziły, mimo ludzkiej krwi w moim organizmie.
- Dlaczego nie zgodziłaś się na drugą opcję?
Automatycznie z moje twarzy zszedł uśmiech, zatrzymałam się i spojrzałam na ojca.
- Pilnujesz mnie prawda?
Tata pokręcił głową z uśmiechem.
- Jesteś niemożliwa - stwierdził.
- A ty przewidywalny aż nad to. Szkoda tylko, że nie zabrałeś ze sobą Edwarda albo Emmetta. A może są gdzieś w pobliżu?
- Żartujesz sobie ze mnie?
- Nie - odpowiedziałam.
- To odpowiedz na pytanie.
Spojrzałam ponownie na Cullena i ruszyłam ludzkim tempem przed siebie. Ojciec szedł tuż obok, czekając na moją odpowiedź. Tylko, że…
- Nie podjęłam jeszcze żadnej decyzji…
- Posłuchaj mnie Vivi - zaczął zatrzymując mnie .- Nie jesteś słaba psychicznie i dobrze wiem, dlaczego masz dylemat.
- Tak? - zakpiłam.
Po woli ta cała sytuacja przeradzała się w farsę, dla samej mnie. Dobrze wiedziałam, że pozostając Cullenami sprawię, że będą w samym centrum zagrożenia. Jakie grozi im z mojej przyczyny, a właściwe Toma. Jednak z drugiej strony nie chciałam ich zostawiać, wiedziałam, że nie było by to łatwe zarówno dla nich jaki i dla mnie.
- Nie chcesz wyjść na egoistkę - stwierdził. - I mówię ci to tu i teraz, że nie wyjdziesz. Twoja druga hipoteza jest najlepsza w tym przypadku, bo będą razem możemy się lepiej chronić.
- Tak uważasz? - Zaczynałam sama w to wierzyć.
- Oczywiście, poza tym jako samotny wampir stanowisz lepszy cel, a w grupie mamy większe szanse.
Spuściłam głowę, było mi wstyd, ale taka była prawda. Byłam cholerną egoistką, bo nie chciałam ponownie zostać sama. Zbyt mocno zależało mi na tej rodzinie, zbyt mocno ich kochałam, aby zostawić i zranić swoim odejściem. Carlisle podszedł bliżej i złapał mnie za podbródek, tak abym spojrzała prosto w jego ciemno-złote oczy.
- Daj sobie szansę Vivi, jesteś silną i wspaniałą kobietą. Wierzę, że dasz radę - powiedział.   
 Na mojej buzi ponownie pojawił się delikatny uśmiech, po czym przytuliłam ojca mocno do siebie.
- To co zaczynamy polowanie? - zapytałam.
- Czym chata bogata.
Ruszyłam tym razem wampirzym tempem przed siebie, od razu wyczułam w pobliżu sarnę, która pasła się na pobliskiej polance. Pół minuty później mogę zęby przebiły grube futro, warstwę tłuszczu i dostały się do tętnicy.
Krew jak zwykle nie była smaczna, ale pożywna. Mój żołądek tym razem nie zbuntowała się, gdy zakończyłam posiłek. Otrzepałam ubranie i otarłam usta dłonią, aby pozbawić się pozostałości po krwi, następnie wyrzuciłam truchło zwierzęcia w pobliskie krzaki.
Carlisle pilnie mi się przyglądał podczas całego polowania, jednak nie zamierzał przeszkadzać. Gdy znalazłam się w pobliżu drzewa na którym stał, zeskoczył i dołączył do mnie.
- Jedno pytanie chciałam ci zadać, zanim podałem ludzką krew.
- Tak?
- Dlaczego kazałaś mi się wbić bezpośrednio do żyły głównej? Przecież wystarczyłaby pierwsza lepsza…
- Gdybyś nie podał mi krwi do żyły doprowadzającej, nie wiem czy udało by ci się mnie zatrzymać podczas polowania.
- Nie rozumiem.
Wypuściłam ze świstem powietrze, oj tatku… po czym zaczęłam tłumaczyć.
- Żyła główna jest żyłą najdalej położoną w organizmie człowieka od krtani i gardła. Jej ściany są o kilkanaście milimetrów grubsze od zwykłych. Co powoduje, że krew płynąca w nich nie przedostaje się do innych organów prócz serca - mówiłam. - Krew płynie tylko w jednym kierunku, tak jak w sercu dzięki zastawkom. Z tego co mi wiadomo wampirze żyły tętnicze są jeszcze bardziej grubsze i wytrzymalsze, a to z powodu domieszki srebra jaka znajdowała się w naszym organizmie, gdy jeszcze byliśmy ludźmi.
- Czyli chcesz powiedzieć, że „oszukałaś” swój organizm?
- Tak, ludzka krew dotarła do wszystkich komórek mojego ciała, jednak w swojej wędrówce opuściła najbardziej wyczulone części, jak gardło czy krtań.
- Rozumiem, czyli nie czułaś smaku krwi?
- Nie, czułam jedynie jej działanie.
- Szkoda, że wcześniej o tym nie pomyślałem…
- Och tato, nie zawsze wiemy to, co akurat byśmy chcieli wiedzieć.
- Łatwo ci mówić, ja jestem lekarzem, a ty…
- Ja też nim jestem Carlisle - przerwałam.
- Ale jak? Chwila…
No tak, nie wspomniałam Cullenom o tym jakże ważnym elemencie mojego życia.
- Jako człowiek była piosenkarką, zgadza się. Ale, że wampirze życie daje mnóstwo możliwości i czasu, postanowiłam realizować swoje dawno zaprzepaszczone plany.
- Naprawdę ukończyłaś medycynę? - Był zdumiony.
- Tak, w 1946 roku na Harvardzie, to śmieszne bo nigdy nie chciałam nim być. Ale gdy zmarł mój ojciec, jeszcze jako nastolatka pomyślałam sobie, że może warto by było nim zostać.
- I co było dalej?
- Dwa lata po przemianie odważyłam się pójść na studia, a potem wszystko potoczyło się bardzo szybko.
- Nie miałem pojęcia, że otrzymałaś dyplom lekarski. Edward też studiował kilka lat ale zrezygnował, podobnie jak Rosalie.
- Niewiele osób wie o mojej karierze lekarskiej, z resztą w zawodzie pracowałam tylko kilka tygodni.
- Dlaczego? - zdziwił się.
- Carlisle, czy ja wyglądam na panią doktor z rocznym stażem?
Ojciec spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko, po czym zachichotał.
- A ja? Jestem starszy od ciebie tylko o dwa lata…
Zrobiłam duże oczy.
- Serio?
- Nie wiedziałaś, że mam 23 lata?
- Nie miałam pojęcia, wprawdzie Edward opowiadał mi twoją historię, ale nie wspomniał ani słówkiem o wieku. Dwadzieścia trzy lata… to… niesamowite - wtrąciłam.
- Wiem, że wyglądam na dziesięć więcej - dodał ponownie chichocząc.
Dołączyłam do niego, po chwili ojciec kontynuował.
- To, że wyglądam dojrzalej ma swoje plusy i minusy. Ale ty również bez problemu mogłabyś uchodzić za trzydziestolatkę.
- Wiem, ale ludzie bywają czasami bardzo spostrzegawczy, szczególnie w dzisiejszych czasach: dlaczego nie pijam kawy, czemu nie spotykam się z przyjaciółmi na lunchu, dlaczego czasami nie pojawiam się w pracy…
- Doskonale to rozumiem, dlatego co jakiś czas jesteśmy zmuszeni do przeprowadzek.
- Poza tym, jako kardiolog musiałam brać udział w zabiegach, gdzie nie stroniło się od krwi. Siedem lat samokontroli to mało, czasami czułam że nie daję rady, aby móc przebywać w jednym pomieszczeniu obok krwawiącego człowieka.
- Kardiologia? Ciekawa specjalność - stwierdził.
- I to jeszcze jak.
Uśmiechnęłam się do wspomnień jakie powróciły do mojej głowy - między innymi egzaminy, dziwaczne doświadczenia na żabach i szczurach, bądź praktyki w szpitalu. Lubiłam studiować, przynajmniej wiedziałam że mogę nadal coś zrobić dobrego dla innych.
- Jesteś czasami bardzo skryta Vivi - zaczął tata. - Jednak nie mamy ci tego za złe.
- Masz rację, ale od samego początku taka byłam. Musicie przyzwyczaić się, że od czasu do czasu wyskoczę z jakąś rewelacją.
Carlisle zaśmiał się.
- Wracamy, czy polujesz jeszcze?
- Powinnam chyba jeszcze zapolować, chciałabym jak najszybciej wrócić do normalnego funkcjonowania. Wrócić do ludzi, szkoły i pubu…
- Nie zapędzaj się tak szybko, jeszcze kilka dni zostaniesz w domu. A o szkołę i klub się nie martw, Emmett doskonale sobie radzi, jako twój zastępca.
- Chciałabym to wi… - urwałam.
Do moich wampirzych nozdrzy doszedł mocny, a zarazem słodki zapach, połączony z nutką drzewa tekowego. Bez zastanowienia ruszyłam w tamtym kierunku, zostawiając Carlisle daleko za sobą.
      „Jesteśmy sami dla siebie największą niespodzianką”- Paulo Coelho

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz