Młody mężczyzna siedział na kanapie przed kominkiem sącząc gorącą
czekoladę, właśnie wrócił z długiego i niezwykle męczącego dyżuru, trwającego
ponad dwadzieścia cztery godziny. Cóż praca w szpitalu to nie przelewki, w
szczególności chirurgia i izba przyjęć. Nigdy nie wiesz do jakiego przypadku
zostaniesz wezwany, co wymaga wszechstronnej wiedzy a czasami i odwagi.
William upił kolejny łyk i sięgnął po pilot od telewizora, teraz mógł się w pełni zrelaksować. Oglądając jakieś beznadziejne reklamy odżywek do włosów i niezawodnych pasów do odchudzania odpłynął.
William upił kolejny łyk i sięgnął po pilot od telewizora, teraz mógł się w pełni zrelaksować. Oglądając jakieś beznadziejne reklamy odżywek do włosów i niezawodnych pasów do odchudzania odpłynął.
W śnie wędrował to po
górach, to po lesie a gdy się w końcu zatrzymał nad potokiem zobaczył coś
pięknego. Na skraju polanki stała kobieta w niebieskiej, zwiewnej sukience a
jej kruczoczarne włosy powiewały na wietrze. Bladą twarz rozświetlał wspaniały
i delikatny uśmiech, a bursztynowe tęczówki hipnotyzowały każdym
spojrzeniem.
Odruchowo chłopak ruszył w jej kierunku,
nieznajoma nie była mu dłużna. Każdy jej krok sprawiał, że mężczyzna czuł, jak
jego serce bije szybciej i głośniej. Pragnął ją dotknąć, pogłaskać lekko
zaróżowiony od wiatru policzek, gdy był już wystarczająco blisko wyciągnął
dłoń. Nie wiedział dlaczego kobieta wywołuje u niego takie a nie inne emocje,
ale podobało mu się to.
Nagle twarz dziewczyny zmieniła się nie do
poznania: złote oczy przybrały czarnej barwy, twarz stała się bardziej
wyrazista a na ustach pojawił się złowrogi uśmiech triumfu. Powoli oblizała
wargi językiem i rzuciła się w stronę zdziwionego jak i zaskoczonego obserwatora…
Trzask tłuczonej filiżanki obudził lekarza ze
snu, jego serce biło niezwykle szybko co zawdzięczał niesamowitej dawce
adrenaliny, jaką wywołał Morfeusz. Oddech nadal był nierówny, ale po chwili
wszystko wróciło do normy. Przeciągnął się, następnie rozmasowując bolący kark
od spania na kanapie, spojrzał na zegarek - była 7:36. Mężczyzna z niedowierzaniem
patrzył na tarczę.
Jednym ruchem wyłączył wciąż grający telewizor,
powoli podniósł się i wolno ruszył korytarzem do łazienki.
- Co za sen - stwierdził, przeciągając się
ponownie. - Koniec z horrorami chłopie!
Kwadrans później szykował śniadanie i popijał
kawę dla całkowitego pobudzenia. Jednak jego myśli błądziły zupełnie gdzie
indziej, a właściwie wokół pewnej panny, dokładniej Viviene Cullen.
Dlaczego
przyśniła mu się właśnie ona? Fakt, martwił
się o nią ostatnio, jednak z tego co wiedział miała grypę i zdrowiała. Więc nie
miał się o co tak naprawdę martwić. Jednak nie to go najbardziej interesowało,
a mianowicie sposób w jaki mu się ukazała we śnie.
W pierwszej chwili przypominała tą zwykła i
normalną Vivi, jaką znał. Wprawdzie czasami potrafiła pokazać pazurki i być
niemiła. Ale jej drugie oblicze było mu nieznane, zupełnie inne, takie
nieludzkie.
Ponownie w jego głowie powróciła jej druga
strona: jasna, prawie biała cera, a zarazem wydawała się tak delikatna, jak
skrzydła motyli i te oczy. Czarne, błyszczące, dzikie i pełne pożądania.
Mężczyznę wstrząsnął dreszcz.
Sen to właściwe nasza podświadomość, która
podsyła nam obrazy. Śniąc marzymy, kojarzymy niektóre fakty… Koniec tematu!
Jego spojrzenie padło na fotografię jaka stała na
gzymsie kominka. Przypadek, że również Viviene ją zauważyła? Być może.
Podszedłszy do zdjęcia, przyjrzał się postaci nie po raz pierwszy. Mężczyzna
ze zdjęcia mógłby uchodzić za kolona Carlisle Cullena, gdyby nie ciemniejsza
karnacja, kolor oczu i włosów.
Wiele już razy przyglądał się lekarzowi podczas
wspólnych obchodów, dyżurów bądź operacji. Ale ani razu nie zapytał o
jakiekolwiek pokrewieństwo, dlaczego?
Dobre pytanie, młody Cullen po prostu nie
zastanawiał się nad tym. Żył swoim życiem, nie oglądając się na innych,
ponieważ było to po stokroć lepsze niż ból, jaki wiązał się ze wspomnieniami. W jednej chwili na twarzy chłopaka wymalowała
się złość i ból, ból od którego tak bardzo pragnął uciec.
~*~
Piękna
i atrakcyjna dziewczyna siedziała na drewnianej huśtawce, delikatnie odpychając
się nogami od ziemi. Jej złote loki powiewały na letnim wietrze, nie uśmiechała
się a oczy miała przymknięte. Zegar na
pobliskim kościele wskazywał południe, więc blondynka postanowiła się schronić
pod jednym z dębów, które rosły w ogrodzie.
Zatrzymała huśtawkę, po czym powoli
podniosła się do pozycji stojącej. Jej długa, zwiewna, różowa sukienka
uwypukliła jej zaokrąglony brzuszek. Jedną rękę położyła sobie pod sercem i
ruszyła wgłąb alejki.
Spacerowała tak dobrych kilka godzin, aż
na niebie zaczęło przybywać coraz więcej gęstszych i ciemniejszych chmur, gdzieś
z oddali usłyszała grzmot nadchodzącej burzy. Przystanęła i spojrzała przed
siebie - idealnie płaskie i bujnie zielone równiny, tworzyły majestatyczne i
pełne tajemnic morze. Wiatr jaki naciągał z zachodu razem z burzą, sprawiał że
źdźbła traw odbywały cudowny, niepowtarzalny taniec.
Złotowłosa z utęsknieniem patrzyła na
horyzont, chciała być tak jak te trawy, wolna, niezależna i robić to na co
miała ochotę. Jednak nie mogła…
Kilka kropel deszczu zmoczyło jej
policzki i czoło, zamknęła oczy i zaczęła wsłuchiwać się w odgłosy przyrody. Po
pewnym czasie była już całkowicie przemoczona, letnia sukienka przykleiła się
do jej ciała, ukazując drobne kobiece kształty. Poczuła, że jej ciałem
zaczynają wstrząsać dreszcze, mimo to nie zamierzała ruszyć w powrotną drogę,
nie chciała wróć.
Gdzieś z daleka zaczęło dochodzić
nawoływanie.
- Sophie Ann…
~*~
- Weź się
w garść! - rzucił na głos. - Przestań myśleć!
Musiało minąć kilka minut zanim wrócił ponownie
do siebie, po czym postanowił dostosować się do swoich słów. Z racji tego, że
dzisiaj przypadał mu cały wolny dzień, postanowił skorzystać z ostatnich,
cieplejszych dni i wybrać się na wycieczkę.
Ubrał buty trekkingowe, kurtkę przeciwdeszczową,
zabrał plecak, mapę oraz prowiant i ruszył w stronę nieopodal zaczynającego się
szlaku turystycznego.
~*~
Ludzki
zapach palił moje gardło do granic możliwości. Ja jednak nie poddałam się mu,
przestałam oddychać i ruszyłam w kierunku człowieka. Tym razem nie tylko ja
byłam zagrożeniem.
Oprócz woni apetycznego człowieczka, wiatr
przywiał zapach tak słodki i cudowny, należący jedynie do mojego pobratymca.
Dzięki darowi Edwarda, za dobrze wiedziałam co się święci. Wampir obrał swoją
ofiarę, a ja byłam jedyną która mogła go powstrzymać.
Skacząc po gałęziach drzew, jak najszybciej
próbowałam dostać się do nich i zapobiec katastrofie. Nieśmiało wzięłam wdech,
zapach człowieka nasilił się tak, że dokładnie wiedziałam kto aktualnie zbliża
się wielkimi krokami do śmierci.
W jednej chwili wszystko inne przestało się dla
mnie liczyć, prócz uratowania tego chłopaka.
- Viviene! - krzyknął ojciec, po czym mnie mocno
złapał. - Przestań oddychać!
- Wszystko porządku Carlisle - wtrąciłam. - JA nie
poluję!
- Nie? - Uścisk nie zelżał.
- Nie - rzuciłam w wampirzym tempie. - Próbuje nie
dopuścić do tragedii! Puść mnie! Mamy coraz mniej czasu!
Nagle zawiał wiatr, razem z ojcem spojrzeliśmy na
siebie, nuta człowiecza była dominująca, jednak jego dodatkiem był
nieśmiertelny.
- Wampir - szepnął tata.
- Dlatego mnie tu przywiało!
- Co robimy? - zapytał, przy okazji mnie
puszczając. - I co z Northmanem? Nie miałem pojęcia, że jest w mieście.
- Spróbuj wywabić go z lasu…
- Niby jak? - zdziwił się.
- Skąd mogę wiedzieć! Ja zajmę się wampirem -
rzuciłam i już mnie nie było.
~*~
Słodki
kąsek w sam raz na obiadokolację, krew niezwykle czysta, będzie doskonały, tak
bomba… Muszę przyznać, że rzadko kiedy spotyka się ludzi tak daleko od
cywilizacji. Cóż biedak, już nie wróci do domu…
Bez problemu zlokalizowałam pobratymca, miałam
nad nim tą przewagę, że wiatr wiał w przeciwnym kierunku, więc nie spodziewał
się ataku. Mężczyzna naprężył się do skoku, gdy nagle znieruchomiał.
Rubinowe tęczówki poszukiwały potencjalnego
zagrożenia, lecz niczego takiego się nie dopatrzyły.
Oh… Biedny wampir…
Zaśmiałam się melodyjnie.
- Jak to jest być pokonanym przez kobietę? -
wycedziłam z uśmiechem, puszczając blokadę.
- Niezwykle przygnębiająco - odpowiedział z
przekąsem. - Witaj Viviene.
Wampir był wysokim dobrze umięśnionym facetem,
a jego jasna skóra obijała się od czarnych, kręconych włosów.
Ubrany był w skórną kurtkę, ciemne jeansy oraz modne mokasyny. Wiele kobiet, nie
tylko wampirzyc kochało się w jego obliczu, ponieważ był sobowtórem,
niezwykłego człowieka.
- Joseph we własnej osobie, miło mi ciebie
widzieć.
- Mnie również, piękna i czarująca jak zwykle -
powiedział podchodząc bliżej, po czym ujął moją dłoń i pocałował.
- Co cię sprowadza w tak odległe strony?
- Poniekąd twoja osoba.
- Moja?
- Dobrze wiesz, że martwiłem się o ciebie. Nie dzwoniłaś, chciałem sprawdzić czy jeszcze żyjesz.
Kłamstwo.
Spojrzałam na niego ostrożnie. Rzadko kiedy
mówił wszystko, był skryty jak większość nieśmiertelnych, ale tym razem
ewidentnie kłamał w żywe oczy.
- Coś kręcisz Josh.
- Jakbym śmiał… yyy… - zawahała się na sekundę. - A mogę wiedzieć dlaczego
przerwałaś mi dość brutalnie kolację?
- Jesteś na naszym terenie, a my żyjemy wśród
ludzi, więc nie możemy rzucać się w oczy. To bardzo mała mieścina, każdy
każdego zna.
- Naszym?
- Mówiłam ci, że nie jestem sama. Poznałam grupę
wampirów, którzy również są wegetarianami. Mieszkamy razem i tworzymy rodzinę.
- Niesamowite - stwierdził, tym razem szczerze.
- Wiem.
- Ale twoje oczy? Są czerwone…
- Dzięki twoim zaleceniom, nie pamiętasz? Miałam
mały problem… ze zdrowiem.
- To wiem, ale jak to się stało?
Nie chciałam go mieszać w swoje sprawy, jednak
coś musiałam powiedzieć.
- Pewien wampir miał mi za złe za to, że
opuściłam jego szeregi. Planował zrobić ze mnie żołnierza, więc zbuntowałam się
i uciekłam. A on w akcie zemsty zapolował na mnie z zatrutym srebrem - powiedziałam ponuro.
- Zabiłaś go?
- Głupie pytanie - skłamałam. - Nieźle mnie poturbował i ledwo
co wróciłam do żywych.
Kłamanie przychodziło mi z wielką trudnością,
ponieważ dar mi na to nie pozwalał. Miał jednak i swoje zalety, tak jak w
przypadku mojego znajomego. Bardzo uważnie przyglądałam się Josephowi, ponieważ czułam że
coś jest nie tak.
- To dobrze, cieszę się że nic ci nie jest -
powiedział po czym uśmiechnął się uroczo, obejmując mnie ramieniem.
W pobliskich krzakach coś zaszeleściło, Josh
napiął mięśnie a ja rzuciłam w jego stronę jedynie - Spokojnie. Chłopak
jednak nie wykonał mojego polecenia, sekundę później mój ojciec stał przed nami
z dziwną miną.
- Carlisle, pozwól że przedstawię ci naszego
intruza - zaczęłam. - To Joseph, mój znajomy.
Na twarzy taty wymalowało się zdziwienie,
jednakże jak na gospodarza przystało podszedł i przywitał się z gościem.
- Bardzo mi miło, Carlisle Cullen - wyciągnął
dłoń.
- Josh Clapton - odpowiedział ponownym uśmiechem,
ściskając dłoń ojca. - Bardzo przepraszam, jeżeli naruszyłem wasze terytorium.
- Nie masz czym się przejmować, ważne że zdarzyliśmy
zareagować w porę - wtrącił Carlisle. - Jak mniemam to dzięki tobie udało nam się
uratować Vivi?
- Proszę nie robić ze mnie bohatera, zrobiłem to ,co musiałem. Poza tym Viviene i ja jesteśmy serdecznym
przyjaciółmi - stwierdził.
- Mimo to dziękuję - dodał Cullen. - Zapraszamy cię
do domu…
- Do domu? Nie, nie będę wam przeszkadzał.
Wpadłem tylko, aby sprawdzić stan Viv…
- W żadnym wypadku, zostaniesz chociaż kilka dni,
musisz poznać resztę Josh - zarządziłam.
- No nie wiem?
- Proszę! - zrobiłam maślane oczka. - Zrób to dla
mnie, nie widzieliśmy się tyle czasu!
Wampir popatrzył na mnie i pokiwał głową.
- Tylko kilka dni. Wiesz, że prowadzę interesy -
powiedział chłopak.
- Oj tam, oj tam. Chodźmy - wtrąciłam zadowolona.
Ruszyliśmy wampirzym tempem do rezydencji
Cullenów, podczas biegu tata zapytał z ciekawości.
- Długo się znacie?
- Kilka lat - odpowiedział. - Jednak ostatni
raz widzieliśmy się ponad dwadzieścia lat temu - zaśmiał się.
Zawtórowałam mu, to prawda dwadzieścia lat. Dla wampirów to jak jeden dzień, nie zauważamy płynącego czasu, bo dla nas on
po prostu stoi w miejscu. Dobrze pamiętałam dzień kiedy po raz pierwszy
spotkałam Josha, była to noc w jednym z kubów w Tajlandii. Siedziałam przy
stoliku w kącie, popijając kilku letnią whisky, a Clapton przysiadł się do mnie.
Połączyło nas nie tylko wspólne pochodzenie, ale
również umiłowanie do muzyki, śpiewu i zabawy. Josh okazał się znakomitym
towarzyszem, zawsze się świetnie bawiliśmy, niezależnie od sytuacji. Byliśmy też na swój sposób do siebie podobni,
żadne z nas nie lubiło mówić o sobie i przeszłości. Więc tamte tematy
zostawialiśmy daleko w tyle, a my bawiliśmy się dalej. Jednak po pewnym
czasie, każde z nas ruszyło w inną stronę.
Na mojej
buzi pojawił się uśmiech związany z wspomnieniami, ale od razu wróciło
przeczucie.
Zaraz będziemy mieli gości. Bez mojego pozwolenia
nie mówcie o swoich zdolnościach. Pozostańcie anonimowi w tej kwestii -
rzuciłam w myślach.
Wiedziałam, że Edward bez problemu je odczyta i
przekaże reszcie. Może i byłam w tamtym momencie dziwna i odrobinę nieufna w
stosunku do Josha, ale tak wymagał rozsądek. Mój „przyjaciel” nie był szczery, a
ja nie zamierzałam tym razem robić za cudowną i wrażliwą.
Dotarłszy do rzeki, jaka graniczyła z naszą
posiadłością, Josh zrobił się spięty. No tak nie miał pojęcia o ilu wampirach
mowa. Na schodach werandy zebrała się cała rodzina, ich miny nie wskazywały na
miłe powitanie.
Uśmiechnijcie się do cholery. To nie zamachowiec-samobójca - pomyślałam.
Szybki ruch ust Eda i na wszystkich buziach
zagościł promienny uśmiech, Emmett zaczął chichotać.
O wiele lepiej.
Gdy stanęliśmy przed moja rodziną, ciemnowłosy
wampir przyjaźnie wpatrywał się w Cullenów, jednak jego uwagę najpierw zwróciła
płeć piękna. Moje siostry patrząc na Josha lekko otwierały buźki.
- Kochani to jest Joseph, mój … przyjaciel -
zaczęłam. - Josh to moja rodzina: Alice i Jasper - dziewczyna zamachała, a mój
brat skinął głową. - Rosalie i Emmett - blondynka uśmiechnęła się uroczo, a Boski
rzucił: Siemasz. - Edward oraz Esme a Carlisle już znasz - zakończyłam.
- Bardzo się cieszę, że mogę was poznać.
Wybaczcie, ale nadal jestem w lekkim szoku. Sporo was jak na jedno miejsce i że
też jeszcze się nie pozabijaliście - wtrącił J.
- Czasami niewiele nam brakuje - powiedział
Edward, podchodząc do mnie.
- Zapraszam do domu - wtrąciła Esme. - Nie będziemy
tak stali na dworze.
~*~
Przez
dobre czterdzieści pięć minut razem z Joshem byliśmy przesłuchani i zmuszeni do
opowiadania wspólnych przygód. Ale i nie tylko, on równie często zadawał
pytania, na które Cullenowie zgodnie odpowiadali.
Mój przyjaciel zyskał w oczach mojej matki,
chwaląc jej dzieło architektoniczne oraz wystrój wnętrz, Allie polubiła za styl
życia i ubierania przede wszystkim, a Blondi za to, że jest zabójczo przystojny
i kocha samochody.
Natomiast panowie mieli odmienne zdanie: Jazz był
jeszcze bardziej nieufny, Emmett nie przejął się w ogóle jego zachowaniem,
Edward podchodził z dystansem a Carlisle był jego bardzo ciekawy.
- Jeżeli można Josh, wspominałeś o interesach -
zaczął ojciec. - Co takiego prowadzisz?
- Zajmuję się czystym srebrem, a właściwie jego
produkcją i skupowaniem.
- To ciekawe - zaczął Edward. - Musisz mieć dużo
zamówień.
Josh spojrzał na mojego brata dziwnie, wiedziałam
że nie spodobało mu się to pytanie, ale odpowiedział.
- Czasami.
- Dobra koniec tego dobrego - wtrąciłam wstając. - Co
powiecie na to, żeby się dzisiaj wieczorem trochę zabawić?
Oczy mojej rodziny były ogromne jak
pięciozłotówki, taką propozycję mogli
usłyszeć jedynie od Emmetta ostatnimi czasy a teraz? Zaśmiałam się z ich min.
- Nie wiem czy to dobry pomysł Viviene -
powiedział Ed.
- Dobry, dobry - wtrącił Carlisle.
Teraz Cullenowie w niego wlepiali oczy.
- Może wybierzecie się do Port Angeles -
zaproponował ojciec. - A ja z Esme pojedziemy do kina?
Szczęki opadły im z wrażenia.
- Ja jestem za – odpowiedział Josh z uśmiechem. -
Będzie fajnie powspominać stare czasy.
- Bomba! - krzyknęła Alice. – Chodźcie dziewczyny
musimy się zrobić na bóstwo!
- Vivi wiesz, że Eric wrócił? - zapytał nieśmiało
Emmett z za kanapy.
- Tak, natknęłam się dzisiaj na niego na
polowaniu - ukradkiem spojrzałam na Josha. - A tak w ogóle, dlaczego mi o tym nie
powiedziałeś?
- Yyy… Nnno, bo nie było kiedy? - odezwał się.
- Cóż trudno, mam nadzieję, że dotarł bezpiecznie
do domu - stwierdziłam.
- Na pewno - dodał tata chichocząc.
- Właśnie, nie powiedziałeś nam jak wywabiłeś
Northmana z lasu…
- Udałem niedźwiedzia - wykrztusił po sekundzie. -
Nie wiedziałem, że jestem w tym aż taki dobry… Facet o mało sobie nóg nie
połamał.
Nastąpiła chwila ciszy a potem wszyscy tarzaliśmy
się na podłodze ze śmiechu, włącznie z Edwardem, mną i Joshem.
- No nie, własny ojciec robi mi za konkurencie -
powiedział z wyrzutem Emmett, a my ponownie nie mogliśmy powstrzymać się od
chichotu.
~*~
To było
istne szaleństwo, nie dla mnie oczywiście a dla Alice. Biedny Chochlik biegał
od pokoju do pokoju kompletując nasze stroje i dodatki, a jakiekolwiek prośby i
groźby zdały się na nic. Allie postanowiła całkowicie nas (czyt. mnie i
Rosalie) wyręczyć chyba we wszystkim.
Wyszłam z pod prysznica
do pokoju ciasno owinięta ręcznikiem. I doznałam szoku, na moim łóżku leżała
czarna, niezwykle seksowna, koronkowa bielizna.
Co ona do diabła planuje?
Moja mina musiała chyba mówić zbyt wiele, bo gdy
moja siostra wparowała do mojej sypialni.
- Coś nie tak? -
zapytała, spoglądając na prawie przeźroczyste majteczki.
- Mnie się pytasz? Rose
też zafundowałaś francuskie koronki? - zakpiłam. -Co to ma być?
- Oj Vivi, dobrze wiesz
dlaczego - zacmokała. - Przyprowadzasz do domu takie cudo… Uhuhu… czy aby na pewno
nie jest spokrewniony z Bradem Pitt’em? To znaczy chyba Brad z nim… - gderała.
- A więc o to chodzi -
przerwałam jej paplaninę. - Chcesz robić za swatkę?
Zaśmiała się cichutko.
Zmierzyłam ją od góry do dołu, była całkowicie gotowa: śliczna srebro-szara sukienka
podkreślała jej drobne kształty a seledynowe naszyjnik oraz szpilki nadawały
charakteru. Swoje krótkie, kruczoczarne włoski podkręciła na lokówce a na buzi
pojawił się lekki makijaż.
- Kochana ja nie muszę. Ślepa jesteś? Josh aż się pali do ciebie, tworzylibyście śliczną parę.
- Kochana ja nie muszę. Ślepa jesteś? Josh aż się pali do ciebie, tworzylibyście śliczną parę.
Aha…
- Zatem postanowiłaś
zadbać o moje życie erotycznie…
- Postanowiłam zadbać o
ciebie, o swoją starszą siostrę. A teraz koniec tematu, przebieraj się migiem.
Rzuciwszy pod nosem
jakieś przekleństwo, pomaszerowałam ponownie do łazienki w towarzystwie
francuskiej bielizny. Alice znana była ze swojego ubraniowego uporu, ale mimo
to kochałam ją niezwykle mocno. Spojrzałam na odbicie w lustrze, ciemnowłosa
kobieta prezentowała się niezwykle seksownie. Uśmiechnęłam się pod nosem, po
czym wróciłam do Allie.
- Pięknie -
skomentowała. - Urodzona modelka…
Pokręciłam głową, oj Alice,
Alice…
- Z
racji tego, że ostatnio nie miałam przyjemności być twoją osobistą stylistką,
postanowiłam wybrać ci sukienkę na wieczór…
- Nie tylko - dodałam
cicho do siebie.
- Elen ja wiem, że ty to
lubisz. Prawda? - Zrobiła smutna minkę.
No i mamy klops.
- Lubię, ale w granicach
rozsądku. Dobrze wiesz, że przesady ani plisowanych spódnic…
- Nie znosisz, wiem -
dokończyła prędko. - Mam jednak wielką nadzieję, że ta kreacja przypadnie ci do
gustu - powiedziała i odsłoniła pokrowiec, który trzymała w ręku.
Moim oczom ukazała się
jasnoróżowa sukienka z delikatnego szyfonu wraz z marszczeniami. Była…
perfekcyjna, dodatkiem były jedynie kolczyki, torebka oraz wrzosowe czółenka.
- Wiesz co, Alice -
zaczęłam poważnie, chcą się z nią podrażnić. - Tym razem ci się upiekło.
Zaśmiała się i
zaklaskała w dłonie.
- Mi się zawsze upiecze,
po za tym miałam wizję.
Tym razem to i ja się
zaśmiałam, wizja! Chwilę później do mojego pokoju wpadła Rosalie:
blond włosy zakręciła w drobniutkie loki i zrobiła ostry makijaż.
- No dziewczyny jeszcze
nie gotowe? - zapytała, przeglądając się w lustrze.
- Na mnie nie patrz, to
Vivi grymasi.
- Ja? - odezwała się z
niedowierzaniem. - Właśnie zamierzam się ubrać.
Po czym wzięłam ubrania
od mojej siostry i ruszyłam w kierunku łazienki, pół minuty później siedziałam
na krześle, a Alice kończyła swoją jakże fascynującą zabawę stylistki.
~*~
- Sophie
Ann!
- Słucham Papy - odpowiedziała cicho
dziewczyna, siadając na fotelu obok. - Czy Papa sobie czegoś życzy?
- Możesz mi powiedzieć, co się ostatnio
z tobą dzieje? - zagrzmiał mężczyzna. - Od kilku tygodni chodzisz prawie
nieprzytomna…
- Nie rozumiem o co Papie chodzi, zawsze
taka byłam…
- Nie pleć głupstw widzę, że coś
ukrywasz - przerwał jej brutalnie. - Poza tym Samuel powiedział mi dzisiaj, że
od tygodnia nie jeździsz konno. To do ciebie nie podobne…
- Kolano mi doskwiera - zaczęła się
tłumaczyć. - I wyprzedzę twoje kolejne pytanie, byłam u lekarza. Zalecił mi jak
na razie zaprzestać treningów.
- Pan Smith zabronił ci jeździć? - Był
zdumiony. - Ale przecież trenowałaś z gorączką i złamanym nadgarstkiem…
- Zdaje sobie sprawę z tego Papo, ale
nie zamierzam nadwyrężać nogi…
- Jeżeli nie wystartujesz w tegorocznym
konkursie - warknął, podnosząc się. - To wszystkie pieniądze jakie w ciebie
włożyłem, przepadną!
- Zawsze te pieniądze! - Podniosła głos
złotowłosa. - Tylko pieniądze! Moje zdrowie i życie nic się dla ciebie nie
liczy?
- Twoim przeznaczeniem jest jazda konna
córeczko, rozumiesz… Jesteś mądrą dziewczynką, wiesz co dla ciebie najlepsze -
mówił głaskając ją po głowie.
- A co jeżeli ja już więcej nie chcę
jeździć - wtrąciła. - Chciałabym się uczyć, pozwiedzać świat, może nawet
odwiedzić mamę w Stanach…
Mężczyzna przestał ją głaskać, jego
silne dłonie nagle złapały jej złote pukle, po czym pociągnął tak mocno, że
dziewczyna znalazła się na podłodze, piszcząc z bólu. W kącikach oczu pojawiły
się łzy, a ojciec powiedział spokojnym głosem.
- To ja tutaj ustalam zasady, mieszkasz
w tym domu więc im podlegasz. Moją wolą jest abyś trenowała, tak długo aż
zdobędziesz wymarzone zwycięstwo.
- Chyba twoje - warknęła. - Nie zamierzam…
Nie dokończyła, bo przerwał jej ostry
ból policzka i krew jaką poczuła w ustach. Powoli odwróciła głowę w kierunku
swojego ojca, siedział ponownie na fotelu i odpalał cygaro. Nienawistnym
wzrokiem wpatrywała się w postać przed sobą, Papa rzadko kiedy tracił panowanie
nad sobą, lecz ostatnio zdarzało się to coraz częściej.
- Chcesz coś jeszcze dodać? - zapytał po
chwili.
- Nie - szepnęła.
- Nie słyszę.
- Nie - powtórzyła głośniej. - Mogę
odejść?
- A gdzie się wybierasz?
- Do stajni… Papo.
- Grzeczna dziewczynka, zatem idź.
Zobaczymy się na kolacji, pamiętaj osiemnasta trzydzieści i ani minuty
spóźnienia, bo inaczej…
- Poniosę konsekwencje- wtrąciła z
udawanym uśmiechem.
- No już idź, nie pozwól Błyskawicy tak
długo na siebie czekać.
Potulnie schyliła głowę i szybkim
krokiem wyszła z biblioteki, ruszyła w kierunku swojego pokoju aby się
przebrać. Jednak dopiero gdy drzwi jej sypialni zatrzasnęły się za nią, po jej
twarzy zaczęły spływać łzy. Bezwładnie osunęła się na podłogę…
~*~
- Gdzie
Josh? - zapytała Allie, rozglądając się po salonie. - Mam nadzieję, że nie
zrobiliście nic głupiego - zwróciła się do chłopaków czarnowłosa.
- Spokojnie - odpowiedział Jasper. - Pojechał się
przebrać…
- Co?!- warknęła.- Ale… co… jak… gdzie…
- Spokojnie Alice - zaczął Edward z sarkazmem. -
Podczas, gdy wy uporczywie gapiłyście się w lustro i rozmawiałyście o
pierdołach, Joseph postanowił zapolować i się przebrać na imprezę.
- A dlaczego żaden z was nie zaproponował mu
pomocy? - Ciągnęła dziewczyna obrażonym tonem.
- Masz nas za niewychowanych pacanów? Oczywiście,
że chcieliśmy mu „pomóc”, ale grzecznie odmówił - wyjaśnił Jasper z dziwną miną.
- Nie lubicie go - stwierdziła.
- Ja nie mam nic do Josha, jest spoko - powiedział
Emmett.
Miedzianowłosy prychnął a blondyn przewrócił
oczami.
- Chwila! A co to ma do rzeczy? - odezwali się
chórem Ed i Jazz.
- A to, że waszej siostrze zależy na nim i dla
niego Viviene nie jest obojętną wampirzycą. Coś mogłoby z tego być, bardzo
ładnie się razem prezentują…
- Och… Przestań - wtrącił Edward. - Elen się nim interesuje?
Szczerze wątpię, to tylko jej znajomy…
- Przyjaciel - przerwała.
- To ty tak uważasz - powiedział chłopak hardo.
- Jesteś zazdrosny… - odezwała się z uśmiechem.
- Co! - warknął Edward.
- Vivi też ma prawo do miłości, musisz się z tym
pogodzić…
- Alice czy ty masz sieczkę zamiast mózgu? -
wyrzucił.
- Ranisz mnie braciszku takim stwierdzeniem -
powiedziała. - Mój mózg zawsze działa prawidłowo.
- Chyba nie zawsze.
- Skoro NIE jesteś zazdrosny to…
- Facet nie wydaje mi się w porządku i dlatego go
nie lubię. A moja siostra może się spotykać z kimkolwiek zechce, ja jej niczego
nie zabraniam - wtrącił po czym wyszedł z pokoju.
Ciemnowłosa wpatrywała się w oddalającą postać
brata: Josh nie w porządku? Nieee. Brad Pitt, nie może być nie w porządku…
Jej rozmyślania przerwał pocałunek w szyję, odruchowo odwróciła się z uśmiechem
i zarzuciła ramiona na szyje ukochanego.
- Wiesz, jak poprawić mi humor - szepnęła.
- Wiem - mruknął Jasper z uśmiechem.
- Przesadzam?
- Po prostu się martwisz, taka już jesteś.
- Jest zazdrosny?
Jasper oddalił znacznie od siebie dziewczynę, po
czym spojrzał jej głęboko w oczy i powiedział szeptem.
- Nie. Ale musimy zachować ostrożność, pamiętaj
że sama Nora nie kazała mu wszystkiego mówić. A to chyba coś znaczy?
- Nie wiem - zachmurzyła się dziewczyna.
- Oj nie przejmuj się, zaraz jedziemy do Port
Angeles…
- Właśnie, a ty nie jesteś przebrany - przerwała z
uśmiechem i pociągnęła chłopaka na górę.
~*~
Siedziałam
przed toaletką szczotkując włosy, gdy rozległo się pukanie do drzwi.
- Proszę.
Moim oczom ukazał się mój brat, ubrany w błękitną
koszulę, czarne jeansy i skórzana kurtkę. Rude włosy jak zwykle pozostawały w
nieładzie.
- Pięknie wyglądasz - powiedział.
- Dziękuję - odpowiedziałam z uśmiechem. -
Słucham.
- Chciałem z tobą porozmawiać o twoim
przyjacielu, muszę przyznać że nie wywarł on na mnie dobrego wrażenia. Udało ci
się go jakoś rozgryźć?
- Musisz wiedzieć Edwardzie, że od takich
wampirów, jakie reprezentuje Josh niczego konkretnego się nie dowiesz.
- Nie rozumiem, przecież mówiłaś…
- To typowa zasada w naszym świecie, nigdy nie
mów za dużo. Jesteś zbyt inteligentny, aby ci to tłumaczyć, dobrze wiesz o co
mi chodzi.
- Rozumiem, ale przecież z Josephem znacie się
bardzo dobrze, więc dlaczego uważasz, że coś ukrywa?
- Nie był ze mną szczery, ale przecież to ty
siedzisz w jego głowie, mógłbyś sam odpowiedzieć na to pytanie.
- Jak na razie, jego jedyne myśli zaprząta pewna
wysoka, zgrabna, ciemnowłosa wampirzyca - wtrącił z przekąsem.
Spojrzałam na brata ostrym wzrokiem, nie miałam
pojęcia że Josh się angażuje. W prawdzie Alice trajkotała dzisiaj o tym jak to
ładnie razem wyglądamy i że cudowna była by z nas para, jednak nie brałam tego
na poważnie. Po za tym minęło tyle lat, czyżby…
- Viviene?
- Wybacz zamyśliłam się.
Na jego ustach pojawił się szelmowski uśmiech.
- Wprawdzie nie przepadam za tym facetem, ale
jeżeli on ci się podoba to się za niego bierz. Może jak go lepiej poznam to
zmienię zdanie, kto wie…
Prychnęłam, no nie!
Zaczynałam mieć tego wszystkiego dość: najpierw Allie - ok. to zniosłam, potem
Rosalie - też to zniosłam, jakoś. A teraz mój rodzony brat, byłam pewna że w
życiu czegoś takiego od niego nie usłyszę a tu proszę. Niespodzianka!
- Dlaczego mam się za niego brać? Czemu
każdy chce mnie uszczęśliwić na siłę?
- Każdy?
- Oj! Wiesz o czym mówię, Alice już najchętniej
wyprawiłaby mi wesele, może nawet jeszcze dzisiaj. Ta kobieta jest
nieobliczalna.
Zachichotał.
- Nie masz się z czego śmiać - warknęłam. - Już
nawet nie mogę mieć gościa, by nie budzić towarzysko-seksualnych pobudek… Czy
ja naprawdę tak okropnie wyglądam bez faceta?
- O czym ty bredzisz? - zaśmiał się ponownie.
- Nie udawaj idioty, mam ci przypomnieć Tanyię?
Myślisz, że nie wiem dlaczego rzadko kiedy pojawiasz się na Alasce…
- Ej to był cios poniżej pasa - przerwał. - Możemy
zmienić temat?
- To ty zacząłeś.
- I ja kończę.
Nasze spojrzenia się spotkały, ale żadne z nas
nie odwróciło wzroku, odłożyłam szczotkę do szuflady.
Dlaczego cię okłamał?
Nie przybył tutaj wyłącznie z mojego powodu, tego
jestem pewna. Josh nie należy do ludzi martwiących się o nowy dzień. Facet żyje
chwilą…
Zatem co go może tutaj sprowadzać?
Może prowadzi jakieś interesy, ale tutaj w
Ameryce Północnej? W tym regionie nie ma
popytu na srebro, bardziej skłonna wydaje mi się Azja. Volturi rzadko
kiedy wybierają się w tamte regiony…
Interesy…
Albo i nie.
Interesy.
Bo co innego?
Interesy!
Zaciąłeś się czy co?!
On współpracuje z Volterą!
- Co! - krzyknęłam.
- Pamiętasz jak zapytałem się Josha o
interesantów? Jak dużo ma zamówień na czyste srebro?
- No - chyba nadążałam.
- Przez przypadek, udało mi się usłyszeć jego
taką jedną myśl…
- Jaką?
- „Nie uda mi się jej przeciągnąć na ich
stronę, więc jak spłacę dług?”
- I ty mi to dopiero teraz mówisz?! -
zapiszczałam.
- Wcześniej o tym nie pomyślałem, nie
skojarzyłem.
Zaczęłam chodzić po pokoju, Edward przysiadł na
łóżku. Josh miał kłopoty tego byłam pewna, ale dlaczego? I
czemu zależało mi akurat na mnie? Idiotka - dar. Chciał mnie ofiarować Aro w zamian
za darowanie długu, wampir z takim talentem bije wszelkie możliwe rekordy…
Tępo wpatrywałam się przed siebie, nie wiem
dlaczego, ale zadrżałam. Perspektywa spotkania się z Volturi nie napawała mnie
optymizmem. Nie potrzebowałam Alice, aby znać swoją przyszłość w ich szeregach.
Krwistoczerwone oczy, bladość skóry i czarna
peleryna, zlewająca się z moimi hebanowymi lokami. Ogrom emocji wyzwalanych
jedynie podczas krwawej uczty, jak również wieczny szantaż o bezpieczeństwo
najbliższych. Mimo, to byłam na gotowa. Ponownie moim ciałem wstrząsnął
pojedynczy dreszcz, nagle na swoich ramionach poczułam ręce Edwarda.
Nie poddamy się bez walki. Nie bój się.
Nie boję się o siebie, ale o was. Volturi są
bezwzględni…
Z tego co mi wiadomo Aro bardzo lubi Carlisle i
nie będzie chciał go do siebie zrazić. Więc nie wszystko stracone.
Może.
Kiedy powiesz mu, że wiesz?
Jeszcze dzisiaj.
Mam uprzedzić resztę?
Nie. Sama to załatwię.
Za… Zabijesz go?
Niewykluczone.
- Vivi, Edward! Musimy już jechać! - krzyknęła z
dołu Alice.
- Chodźmy! - powiedział Rudy.
Szybkim ruchem umieściłam soczewki w oczach,
założyłam kurtkę, wzięłam torebkę i ruszyłam pod rękę z bratem na dół.
Uśmiechnij się trochę, to nie misja samobójcza! - pomyślał.
Odruchowo na mojej buzi zagościł promienny
uśmiech, przez kilka godzin przecież nie muszę o tym myśleć. Bo i nie chcę,
lecz prędzej czy później będę musiała spojrzeć mu w oczy.
~*~
Nie miałam wątpliwości, że Josh popisze się swoim jakże znakomitym
gustem. Clapton słynął z rozrzutności i bogatego życia, a ponad wszystko kochał
hazard i zabawę. Gdy wraz z Edwardem znaleźliśmy się przed domem, stojący
nieopodal jaguar nie zrobił na mnie żadnego wrażenia, serio. Nie mogę niestety
powiedzieć tego samego o Rosalie, Emmecie, Allie oraz Jasperze.
Nie mam pojęcia co jest
takiego cudownego i podniecającego w czarnym, lśniący lakierze oraz skórzanej
tapicerce. I chyba się nie dowiem. Dobra, dobra lubię samochody i szybkość, ale
nie do tego stopnia.
Moja siostra tak
wszystko wykombinowała, że do Port Angeles wraz z Josephem jechałam tylko ja,
reszta natomiast zabrała się BMW Rosalie. Mijały minuty a ja uporczywie
wpatrywałam się w świat za oknem, bo niby co miałam powiedzieć?
- To gdzie jedziemy? -
zapytał.
- Do klubu.
- To wiem, ale było by
prościej, gdybyś chociaż podała nazwę. Nie czytam ci w myślach…
Tak nie czytasz, ale tobie czytają…
- A chciałbyś? -
wtrąciłam.
- Kto by nie chciał, znaleźć
się w twojej główce Vivi - zacmokał. - Carlisle mówił, że prowadziłaś jakiś bar…
- I nie prowadziłam jakiegoś baru - rzuciłam.
- Jesteś nie w humorze.
Stało się coś?
- Nie, dlaczego pytasz?
- Nie jestem ślepy, znam
cię trochę.
- Może nie tak dobrze,
jakbyś chciał.
- Może - zachichotał. -
Rozchmurz się trochę, będzie fajnie.
- Na pewno.
~*~
Nie było
mnie w klubie dwa tygodnie, według oficjalnej wersji wyjechałam, a potem byłam
chora na grypę, które przerodziło się w potworne zapalenie płuc. Cóż choroba
nie wybiera… Byłam nieco zaskoczona, gdy na pierwszy rzut oka wszystko wydawało
się na miejscu, jednak mój brat słynął czasami z głupich pomysłów albo w ogóle
nie myślał.
Za moimi plecami Edward chichotał.
Czasami, pamiętaj… I nie waż się mówić mu o tym,
bo nie ręczę za siebie.
Bo co mi zrobisz?
Zamyśliłam się.
Poprzybijam ci wszystkie płyty do sufitu,
gwoździami.
Nie zrobiłabyś tego.
Owszem.
Skąd ty bierzesz takie pomysły?
Z Internetu.
Przestał się śmiać, za to ja uśmiechnęłam się
perfidnie. Idący obok mnie Josh pilnie mi się przyglądał, nie odezwał się
jednak ani słowem.
- Witam Państwa, dzisiaj wstęp mają jedynie osoby
pełnoletnie - powiedział bramkarz, patrząc na Alice, Edward i Rosalie.
- Ale… - zaczęła Allie, szukając czegoś w torebce.
- Dobry wieczór Steve - wyprzedziłam siostrę i
stanęłam naprzeciwko ochroniarza. - Jak się miewasz?
- Panna Cullen? Dziękuję dobrze, a pani?
- Wszystko w porządku.
- Bardzo przepraszam, że nie zauważyłem pani...
- Nie musisz się tłumaczyć, to co możemy wejść?
Steve spojrzał na moje rodzeństwo a chwile
później na mnie, dyskretnie wręczyłam mu napiwek. Zdziwił się bardzo, ale
przyjął i powiedział lekko zmieszany.
- Życzę państwu miłego wieczoru.
- Nawzajem - odpowiedziałam z uśmiechem. -
Chodźcie!
Oddaliśmy kurtki do szatni, a następnie
poprowadziłam towarzystwo do baru, od razu w naszym kierunku rzuciło się trzech
kelnerów - David, Carl oraz Thomas.
- Dobry wieczór Panno Cullen - powiedzieli
chórem. - Jak dobrze, że pani wróciła.
- Ile to już razy prosiłam, aby się do mnie tak
nie zwracać? - zapytałam lekko poirytowana.
- Wiemy, ale odkąd szef wrócił nie pozwala tak
mówić. Pan Northman, Panna Cullen i Pan Cullen - wyrecytował Thomas.
- Coś się stało z Panem Nortmanem? -
odezwał się Emmett.
- Szkoda gadać - dodał Carl.
- Tak, ale my tu gadu-gadu a stolik czeka -
zreflektował się David. - Zapraszam za mną, strefa VIP.
- Strefa VIP? - zapytałam.
- To mój najnowszy projekt - wtrącił Em. - Robi
niezłą furorę!
- Wiedziałam, że ciebie nie powinno się zostawiać
samego. Interesy to nie zabawa!
- W takiej chwili powinienem strzelić focha -
powiedział brunet.- Ale uwierz, że czasami też mam ciekawe i w miarę normalne
pomysły.
- Masz rację, przepraszam- dodałam i pocałowałam
go w policzek, na jego ustach pojawił się uśmiech.- Lepiej?
- Zdecydowanie.
Strefa VIP położona była troszeczkę wyżej niż
reszta stolików, miękkie kanapy, wzorzyste poduszki oraz wodne fajki - jednym
słowem orient. Musiałam przyznać, że Boski zrobił kawał dobrej roboty, jak
jeszcze nigdy. Gdy już moje rodzeństwo oraz Joseph usiedli przy stoliku i
zamówili alkohol, postanowiłam załatwić kilka spraw.
- Pozwolicie, że opuszczę was na chwilę?
- A można wiedzieć, gdzie się wybierasz? - zapytał
nagle Josh.
Otworzyłam lekko buzię ze zdziwienia, lecz nie
tylko ja. Cullenowie również w nim utkwili wzrok na chwilę. Szczerze mówiąc
gdyby się nie odezwał, nie wiedziałam że z nami jest.
- To jest klub który prowadzę - odpowiedziałam
szorstko. - Mam trochę zaległości, które muszę nadrobić.
- Tak tylko z ciekawości pytałem - wtrącił
nieśmiało Clapton.
- Jasne.
Gdy kelner przyniósł drinki do stolika, ruszyłam
do baru razem z nim. Tam przywitałam się z resztą personelu, za którym musze
przyznać stęskniłam się trochę. Jakby nie patrząc pracujemy razem i
przywiązujemy się do siebie, a to u ludzi normalne. Szkoda, że dla wampirów
staje się to czasami nie zręcznie i teoretycznie nieetyczne.
Swój spacer zakończyłam na szklanych schodach,
gdzie zmierzałam do gabinetu Northmana. Zapukałam, usłyszawszy: Nie jestem w
nastroju, nacisnęłam klamkę.
- Tak się witasz, z ludźmi których nie widziałeś
dobrych kilka tygodni? - zapytałam, zamykając za sobą drzwi. - Nie przeszkadzam?
- Viviene? Vivi? To naprawdę ty? - zawołał Eric,
próbując wstać z fotela.
- Elen? - odezwał się trzeci głos.
Moja twarz zrobiła się poważna, jednak uśmiech
nie opuścił mojej buzi.
Co on tutaj robi? -
krzyczały moje myśli.
Ja to chyba naprawdę mam w życiu ogromnego pecha:
jak nie Josh chcący mnie podać Volturi na tacy jako przystawkę, to krwawiący
Eric Northman a na deser wkurzający i wścibski doktorek.
I jak tu się
na nich nie rzucić? Chwila, krwawiący?!
Ciemnobrązowe oczy pilnie obserwowały dwóch
mężczyzn, do moich nozdrzy doszedł słodki zapach życiodajnej substancji.
- To wy się znacie? - zapytał Northman chłopaka.
- Można tak powiedzieć - odpowiedział blondyn, nie
spuszczając ze mnie wzroku.
Gardło
zapłonęło żywym ogniem, przymknęłam oczy i spróbowałam przestać oddychać.
Boże nie teraz…
- Viviene wszystko porządku, strasznie zbladłaś -
zaczął nagle Eric.
- Dobrze się czujesz? - zapytał Will, podchodząc
bliżej. - Może powinnaś usiąść?
- Nic mi nie będzie - stwierdziłam. - Chciałam się
tylko przywitać, ale widzę że masz gościa, więc…
- William opatruje mi nogę - zaczął ponownie
Northman. - Chodziłem dzisiaj po lesie a właściwe zabłądziłem, gdy nagle
zaatakował mnie niedźwiedź…
- Zaatakował cię niedźwiedź? - odezwałam się nie
kończąc słowa, ponieważ skończyło mi się powietrze. - Ale jak…
- Nie dosłownie, po prostu usłyszałem jak się
zbliża. Przeraźliwie ryczał a ja wpadłem w taką panikę, że zacząłem uciekać…
Zrobiłam duże oczy - specjalnie.
- I w lesie natknął się na mnie, właśnie ruszałem
na szlak - dokończył Cullen. - Gdy go zobaczyłem Elen, uwierz nie wiedziałem co
robić - zachichotał.
- To wydaje ci się śmieszne? - zareagowałam ostro.
- Nie, ale…
- Przestraszony człowiek, jest taki zabawny? -
nakręciłam się. - Ciekawe jak ty wyglądałbyś na jego miejscu?
- Co cię ugryzło? - zapytał cicho.
- Mnie, nic - odpowiedziałam.
- A mi się wydaje…
- To nich ci się nie wydaje - rzuciłam w jego
stronę a następnie zwróciłam się do Northmana. - Eric mam nadzieję, że noga
prędko się zagoi. Chciałam pogadać o interesach, ale jak widzę teraz nie jesteś
w stanie. Zatem możemy spotkać się w tygodniu. Co ty na to?
- Jasne, dzięki że przyjechałaś.
- W końcu jest weekend, trzeba się bawić. Do
widzenia - rzuciłam i ruszyłam w stronę drzwi.
- Co jej jest? - zapytał cicho Eric Willa.
- Nie mam najmniejszego pojęcia - odparł sucho.
~*~
- Możesz
poczekać? - zawołał na schodach William.
Ten człowiek naprawdę chce znaleźć się na
niebiańskich Polach Elizejskich, z resztą nie po raz pierwszy. Nie wiem czemu,
ale zatrzymałam się. Ach no tak dobre wychowanie tego wymaga, Esme powinna być
ze mnie dumna…
- Słucham - zamrugałam rzęsami.
- Na pewno wszystko ok.? Bo przed chwilą na to
nie wyglądało…
- Na 100% i proszę przestań już o to pytać -
błagałam. - Ostatnio każdy zadaje mi to samo pytanie, więc miej litość.
- Nie chciałem cię urazić - powiedział hardo. - Nie
chciałem przeszkadzać.
W jego
oczach dostrzegłam troskę a chwilę później złość, czy on się
obraził? Ale niby za co? Odwrócił się, aby odejść. Złapałam go za rękę.
- Poczekaj! Przepraszam, mam zły dzień.
- Ostatnio ciągle masz „złe dni”…
- Twierdzisz, że kłamię?
- Skądże, tylko czasami to co mówisz nie
koniecznie ma sens.
- Jak możesz? - Byłam oburzona.
- A ty możesz wyżywać się na mnie, gdy masz „zły
dzień”? Bo za każdym razem, gdy mnie widzisz nie robisz nic innego!
- Ja?!
- Nie, ja.
- Jesteś niesprawiedliwy, nie powinieneś mnie
oceniać w ten sposób.
- A dałaś mi inny?
- Nie rozumiem o co się wściekasz? - Bo naprawdę
nie wiedziałam.
- Zatem jesteś głupsza niż myślałem - warknął.
- Jak śmiesz mówić do mnie w ten sposób, nie
jestem twoją córką, siostrą, kochanką czy nawet koleżanką!
- Powtarzasz się - stwierdził zabawnie.
- Ty naprawdę igrasz ze śmiercią… - syknęłam
wkurzona.
Zmrużyłam oczy niczym kobra i stanęłam o jeden
stopień wyżej na schodach. Gdybym miała moc bazyliszka, Cullena już by nie było
pośród żywych. Mężczyzna przekrzywił głowę dla lepszego efektu, na jego twarzy
wymalowało się zdziwienie a chwilę później strach, jakby sobie coś
przypomniał.
- Za to teraz udajesz niebezpieczną? - zakpił. -
Chyba powinnaś skonsultować się z lekarzem…
Zaczęłam spazmatycznie oddychać, poczułam jak
czerwona błona przysłania mi świat a właściwie postać Willa, powietrze zaczęło
niebezpiecznie drgać. Jeszcze sekunda a rzuciłabym mu się do gardła.
Najnormalniej w świecie chciałam go zabić…
Boże co ja robię?!
- Mam gdzieś to co uważasz na mój temat… Cullen! -
krzyknęłam, głośniej niż chciałam.- Niech cię diabli!
- I vice versa.
- Ooo… Kochanie w końcu cię znalazłem - odezwał
się za moimi plecami Josh. - Masz jakiś problem z tym Panem?
- Nie mam - odpowiedziałam oschle, schodząc w dół.
- Zatem chodźmy. Do widzenia… Panu - powiedział
Clapton, biorąc mnie za rękę.
- Żegnam - odpowiedział William, tym razem nie
było mu do śmiechu.
~*~
- Możesz
mi powiedzieć co to było? - warknęłam, gdy już znaleźliśmy się w ustronnym
miejscu.
- Co?! - Udał ewidentnie
głupiego.
- Kochanie w końcu
cię znalazłem? - przedrzeźniłam go.
- Ale przecież to
prawda - szepnął mi do ucha.
- Josh my nigdy nie
byliśmy razem i nie będziemy…
- To ty tak uważasz -
wtrącił, po czym jego jedna dłoń znalazła się na moim biodrze. - Dla mnie to coś
więcej niż jedna noc.
- Ale dla mnie nie. Poza tym minęło dwadzieścia lat, a ty miałeś mnóstwo dziewczyn w tym czasie.
- To prawda było ich
wiele, ale żadna nie była tobą - jego druga dłoń znalazła się na mojej tali,
zbliżył się do mojego ucha .- Piękna, delikatna, stanowcza i niedostępna…
- Wredna, mściwa i nie
zawaham się, aby w razie czego pozbawić cię męskości, która jak mniemam jest ci
wielce potrzebna…
Zaśmiał się cichutko.
- Zmieniłaś się, nie
pozwalasz sobie wejść na głowę, ale mi to nie przeszkadza. Musze przyznać, że
taka Vivi kręci mnie jeszcze bardziej…
- Za to ty nigdy się nie
zmienisz, zawsze będziesz babiarzem i erotomanem - wtrąciłam, chcąc wyrwać się z
jego uścisku.
On jednak nie miał
zamiaru mnie puścić, gwałtownie przyciągnął mnie do siebie, tak że stykaliśmy
się prawie nosami. Jego ręce powędrowały pod moją sukienkę i spoczęły na udach.
Z jego ust wydobył się cichutki jęk, gdy natarł na moją koronkową bieliznę.
Odruchowo zarzuciłam mu ramiona na szyję a prawą nogę zgięłam w kolanie,
przypierając wampira do ściany. Josh zamruczał przyjaźnie
a na mojej twarzy pojawił się uśmiech zwycięstwa, przygryzłam dolną wargę.
Oderwałam jego ręce od siebie i przetrzymałam za nadgarstki, moja twarz
zbliżyła się do jego szyi.
- Podoba mi się, że
przejmujesz inicjatywę - szepnął.
Zaśmiałam się w duchu, tak teraz JA. Delikatnym ruchem mój nos wędrował po jego
obojczyku, następnie po szyi aż do ucha, specjalnie przedłużając „tortury”.
Podniosłam kolano wyżej i szepnęłam.
- Pragniesz mnie?
- Tak - odpowiedział,
oddychając szybciej. - Chcę cię!
- Chcesz mnie?
- Tak, chcę.
- A co byś za to dał?
- Wszystko.
- Absolutnie wszystko?
- Tak.
- Zatem musisz przestać
kłamać - szepnęłam, po czym pocałowałam go w obojczyk i ruszyłam w stronę baru.
~*~
Szłam
przemierzając salę pełną ludzi z ogromnym uśmiechem na ustach. Musiałam
przyznać, że potraktowanie Josha w „ten” sposób bardzo mi się spodobał. Może i
nie powinnam tak postępować, ale facet ewidentnie zasłużył sobie na o wiele
gorsze traktowanie. Po za tym musiałam odreagować spotkanie z Cullenem, co za typ?! Ale nie teraz o tym, wracając do Josepha…
Ok. Spaliśmy ze sobą,
jeden jedyny raz, ponad dwadzieścia lat temu. Byłam pod znacznym wpływem
alkoholu i nie do końca wiedziałam co tak naprawdę robiłam. Poza tym na drugi
dzień, wyjaśniliśmy sobie że była to fantastyczna i jednorazowa przygoda, nic
więcej.
Więc dlaczego Josh zachowuje się tak a nie
inaczej?
Tyle pytań a odpowiedzi brak, musiałam jak
najszybciej rozprawić się z Claptonem. Tak, zaraz po imprezie.
- Czemu się tak
szczerzysz Vivi? - zapytał Emmett po opróżnieniu szklanki. - Czyżbyś oznajmiła
Ericowi, że rezygnujesz z posady?
- Wiesz co braciszku? -
wtrąciłam, odkładając torebkę.
- No?
- Chlupnij sobie jeszcze
jednego i chodź na parkiet - powiedziałam i dołączyłam do tańczących Alice i
Jaspera. - Em?
- Mi nie trzeba dwa razy
powtarzać - odkrzyknął. - Jak zabawa…
- To zabawa -
dokończyłam. - Na razie.
~*~
Chwilę później do stolika Cullenów dosiadł się z powrotem Josh, popijał
kilkuletnią whisky i bacznie przyglądał się tańczącej Viviene. Odkąd zobaczył
ją w lesie po tylu latach, wszystkie wspomnienia powróciły, jednak nie była to
ta sama kobieta w której się zadurzył. Viviene Cullen bardzo go intrygowała a
jej nowe oblicze sprawiło, że jego uczucia odżyły. Nie chciał już tylko dobrego
seksu, ale prawdziwego kochania, prawdziwej rodziny.
Czy to możliwe? Ja chyba wariuję… -
myślał.
Rudowłosy dokładnie przeczesywał jego myśli,
jednak niczego podejrzanego nie mógł się dopatrzeć. Jak zwykle królowała w nich
jego młodsza siostra, lecz tym razem nie myślał o niej w sposób pożądany.
Pragnął przede wszystkim, aby była szczęśliwa i się uśmiechała…
- Co tak myślisz Ed? -
zapytał Clapton.
- Zakochałeś się -
stwierdził zdziwiony Edward. - Ty się naprawdę zakochałeś…
Mężczyzna zaśmiał się.
- Aż tak widać?
- I to jeszcze jak-
dodał, kręcąc z niedowierzaniem głową. - Co miłość potrafi zrobić z człowiekiem…
- To lepiej nie mów co robi z wampirem - wtrącił. - Nigdy nie byłem zakochany, w ogóle to uczucie jest mi obce. A teraz nie wiem, jak mam się zachować…
- To lepiej nie mów co robi z wampirem - wtrącił. - Nigdy nie byłem zakochany, w ogóle to uczucie jest mi obce. A teraz nie wiem, jak mam się zachować…
- Vivi cię lubi - odezwał
się po chwili chłopak. - Lecz nie wiem, czy zaangażuje się w wasz związek…
- Jest płochliwa…
- Była.
- Mogę ci zadać pytanie?
- Mogę ci zadać pytanie?
- Jasne - odpowiedział
rudy.
- Od jak dawna jesteście
rodzeństwem?
- Od urodzenia -
stwierdził.
Joseph zaśmiał się a
miedzianowłosy mu zawtórował.
- Dobre - powiedział po
chwili. - Ale ja serio pytam.
- Od pół roku.
Wampir zrobił duże oczy.
- Od sześciu miesięcy? -
powtórzył powoli. - Ale jak?
- Po prostu spotkaliśmy
się przez przypadek a Viviene wiedziała, że miała starszego brata, który umarł
w tym samym roku kiedy ona przyszła na świat. Szczęśliwy traf a może zrządzenie
losu, że obydwoje zostaliśmy przemienieni? Do dzisiaj nie mam pojęcia, jak to
się stało że nie miałem pojęcia o jej istnieniu…
- Rodzice ci nie
powiedzieli?
- Skądże, dopiero po
ponad stu latach dowiedziałem się, że jestem starszym bratem - odpowiedział i
spojrzał na bawiąca się Norę. - Cieszę się, że mamy siebie.
- Kochasz ją - stwierdził
Clapton.
- Na tyle mocno, aby w
razie potrzeby tak skopać ci tyłek, żebyś pożałował swojej decyzji pozostania
wampirem. Jak również obrzydzić ci resztę, marnej i wiecznej egzystencji -
powiedział poważnie, po czym ruszył w kierunku baru.
- Super - szepnął Josh do
siebie.
„Kobieto, po chwili miłości jesteś jak
miasto o zburzonych
murach i zdjęty twój diadem - pożądanie mężczyzny”
- Antoine de Saint- Exupéry
murach i zdjęty twój diadem - pożądanie mężczyzny”
- Antoine de Saint- Exupéry
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz