30 czerwca 2012

Rozdział 35

Tego się nie spodziewałam, nawet w najbardziej realnych snach. Głupia, głupia, głupia… Dlaczego wcześniej nie zapytałam o to, kto będzie razem ze mną prowadził to dziadowskie przedsięwzięcie. A teraz? Cóż, ewidentnie wpadłam w lekką panikę, bo nie miałam pojęcia co robić. Iść, a może zostać?
Boże kobieto przestań myśleć!
- Nora co jest? - zapytał Jasper, na którego najprawdopodobniej wpadłam na korytarzu. - Jesteś przerażona…
Opanuj się.
Wzięłam głęboki wdech i zwróciłam się do brata.
- Ja? Po prostu zdenerwowałam się, że tak późno dostarczyli mi odpowiednią kartkę z przemową…
- Alice teczkę przyniosła ci jeszcze przed południem - zauważył z uśmiechem.
- A czy ty myślisz, że miałam czas na czytanie tego badziewia? - zapytałam dość ostrym tonem. - Miałam pilniejsze sprawy do załatwienia, choćby włosy i makijaż…
- Oczywiście.
Zamknęłam feralną teczkę i ruszyłam ramię w ramię z bratem na dół do reszty.
Nie będę się przejmować doktorkiem, będę profesjonalistką dzisiejszego wieczoru, nikt ani nic nie wyprowadzi mnie z równowagi…
- Al się na mnie gniewa? - szepnęłam, aby zmienić temat.
- Szczerze, to nie mam pojęcia. Odkąd powiedziałaś jej, to co tak naprawdę powinna usłyszeć od nas wszystkich. Zamknęła się w łazience, a potem zniknęła w pokoju Rose - powiedział blondyn.
- Nie powinnam tego mówić.
- Allie jest uparta, ale zrozumie. Zrozumie prędzej czy później…
Weszliśmy do salonu, gdzie Edward, Rosalie i Alice mieli próbę generalną przed ostatecznym występem na ceremonii. Moja starsza siostra prezentowała długą, lekko różową suknię Versace, a Chochlica wybrała kremową sukienkę koktajlową Valentino. Wyglądały niesamowicie, w pewnej chwili Chochlik spojrzał w moim kierunku, lecz szybko odwróciła wzrok.
         Gdy skończyli grać zmiksowany utwór Wagnera, wraz z Carlisle zaczęliśmy być brawo. Dziewczyny i Edward skinęli głową na znak uznania, po czym tata powiedział.
         - Skoro już wszystko mamy załatwione, to ruszamy. Esme możesz się pośpieszyć?
         - Już idę - rzuciła mama.
          Gdy tylko ujrzałam ją na schodach, oniemiałam. Jej gęste brązowe loki, zostały upięte w wysoki, dostojny kok w którym połyskiwała diamentowa tiara. Czarno-biała suknia, rozrzedzająca się ku dołowi niczym odwrócony kwiat kalii, idealnie ukazywała proporcje kobiety. Na mojej buzi pojawił się uśmiech, prawdziwy i nieudawany.
         - Mamy dzisiejszą królową balu - powiedziałam.
         - Nie mówisz tego poważnie - zwróciła się do mnie Esme, lekko zawstydzona.
         - Bardzo poważnie - wtrącił Carlisle. - Jesteś cudowna.
         Zakłopotanie zniknęło z twarzy mojej przybranej matki, była szczęśliwa. W parach ruszyliśmy do samochodów: rodzice wraz z Alice i Jasperem BMW a ja, Edward, Rosie oraz Emmett mercedesem.
         - Mam nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z planem - zauważył Em.
         - A od kiedy ty się przejmujesz balem? - zapytał Edward.
       - Od kiedy muszę wszystkie staruszki doprowadzić do ich stolików. Mówię ci stary to jakiś obłęd…
         Edward zaczął się śmiać razem z Jasperem, który jechał w samochodzie za nami. Pokręciłam głową z niedowierzaniem, po czym spojrzałam na teczkę, jaką trzymałam na kolanach. Już nie było mi do śmiechu…
         - Będzie dobrze - powiedziałam spokojnie. - Musi być. 
~*~
         Gdy dojechaliśmy na miejsce, mój brat pomógł mi wydostać się z samochodu. Mogłam to zrobić sama, lecz musieliśmy zacząć zachowywać się jak ludzie. Przeciętna kobieta nie wyskakuje w długiej sukni z trenem bez problemu z samochodu. 
         - Dzięki za pomoc - powiedziałam.
        - Przyjemność po mojej stronie, wyglądasz… prześlicznie - odpowiedział Edward. - Cieszy mnie, że włożyłaś naszyjnik, należał do naszej babci.
         - To najpiękniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Ale nie mówiłeś, że to pamiątka rodzinna - zauważyłam dotykając kolię.
         - Jakoś nie było okazji.
         - Nie było okazji - powtórzyłam zdziwiona.
         - Gniewasz się?
        - Oczywiście, że nie. Jestem tylko bardzo ciekawa, w jaki sposób nasza babcia znalazła się w jego posiadaniu.
      - Viviana Eleonor Brown-Hopkins, była żoną bardzo bogatego właściciela południowej plantacji bawełny, dziadek bardzo ją kochał…
         - Chwila, Viviana? To dlaczego mama nadała mi na imię Viviene?
         - Nie mam pojęcia siostrzyczko - zaśmiał się. - Może to przypadek, bądź zrządzenie losu?
          - Dobrze pamiętasz babcię?
         - Nie. Zmarła gdy miałem dwa lata, kilka lat później dołączył do niej dziadek. Z tego co wiem nasza mama odziedziczyła wszystkie klejnoty po babci, ponieważ nie miała rodzeństwa… hmmm… wspomnienia blakną, nie pamiętam już wszystkiego.
          - Zdaję sobie sprawę. Zatem ty odziedziczyłeś resztę po rodzicach?
         - Tak, razem z tobą Vivi - odpowiedział. - Kiedyś ci pokażę a teraz chodźmy do środka, bo inaczej Pani Zamenhof zrobi niezłą awanturę.
         Zaśmiałam się i ruszyłam pod ramię z Edwardem. Temat rodziny Masen bardzo mnie interesował, nie tylko spadek czy świecidełka przekazywane z pokolenia na pokolenie. Ale przede wszystkim charaktery tych ludzi, kim byli? Co robili? 
         Weszliśmy głównym holem, gdzie większość gości już czekała na wejście do sali balowej. Gdy tylko pojawiliśmy się na czerwonym dywanie, zamilkły rozmowy i wszystkie oczy skierowały się w naszą stronę. Postanowiłam ich zignorować i pociągnęłam brata w głąb pomieszczenia. W jednym z korytarzy lobby znaleźliśmy część naszej rodziny, Carlisle i Esme już witali się z lekarzami i ich żonami.
      Odwróciłam się, aby znaleźć wicedyrektorkę, lecz kto inny przysłonił mi widok. Mężczyzna był ubrany w ciemno grafitowy garnitur, blond czupryna jak zwykle nie była ułożona, tworząc artystyczny nieład. A ciemnobrązowe oczy mierzyły mnie od góry do dołu, odruchowo zacisnęłam dłonie na ramieniu brata.
         - Dobry wieczór, Viviene - powiedział Cullen spokojnie.
         - Yyy… dobry wieczór, Panu - odpowiedziałam tonem wypranym z emocji.
         - Przedstawisz mnie swojemu partnerowi? - zapytał.
      - Oczywiście- odpowiedziałam. - Edwardzie poznaj proszę doktora Williama Cullena, który pracuje razem z naszym ojcem.
         - Bardzo mi miło Pana poznać - powiedział mój brat. - Cullen? Czyżby to przypadek czy jednak pokrewieństwo?
         - Ewidentny przypadek, pochodzę z Anglii a jak wiem Carlisle to urodzony Amerykanin - wtrącił zabawnie Will.
         Co?! Teraz sobie najnormalniej w świecie żartuje? Nigdy nie zrozumiem facetów. Chwila, co on powiedział?
          - Tak - skwitował Edward. - Pozwoli Pan, że zostawię siostrę w Pańskim towarzystwie?
          - Będzie to dla mnie przyjemność - odpowiedział Cullen, spoglądając na mnie.
         Prychnęłam pod nosem.
         - Viviene? - zapytał mój rudy braciszek.
         - Możesz iść.
         - Miło było - zwrócił się Edward do Williama i odszedł.
          - Chciałbym z tobą porozmawiać… o przemówieniu. Ale może znajdziemy lepsze miejsce do rozmowy? - zauważył Cullen.
         Nie raczyłam nawet na niego spojrzeć, ruszyłam przed siebie w bardziej przestronne miejsce. William szedł tuż za mną, gdy już znaleźliśmy się sami zaczął.
         - Pięknie wyglądasz.
         - Dziękuję, możemy wrócić do tematu gali.
         - Nie - zaczął. - Nie możemy!
      Tym razem nie uniknął mojego zdziwionego wzroku, ciemnobrązowe oczy ze złością wpatrywały się w moje bursztynowe, nie powiedziałam nic.
         - Chciałbym cię przeprosić za swoje… karygodne zachowanie. Miałaś zupełną rację, nie powinienem wtrącać się w twoje życie - mówił. - Masz prawo do złości i złego dnia…
         Nadal milczałam. Jego zachowanie całkowicie mnie zbiło z tropu, przepraszał? Szczerze przepraszał, naprawdę? Spojrzałam ponownie na jego twarz, nie przypominała tego wyrazu, jaki zapamiętałam kilka tygodni temu. Łagodne rysy, delikatny uśmiech i te oczy sprawiały, że mógł mieć każdą kobietę u swoich stóp.               
         - Jesteś dla mnie, kimś ważnym… - zaczął.
         Słucham? Chyba nie ma na myśli…
         - … bardzo przypominasz pewną dziewczynę, która… … była dla mnie niezwykle ważna - wydusił wzruszony.
         - Will… nie musisz się tłumaczyć - powiedziałam, gdy chłopak zrobił pauzę na większy wdech.
         - Ale chciałbym, nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym z kimś porozmawiać na ten… temat. Wiem, że nawaliłem na całej linii - wtrącił i ujął moją prawą dłoń, co mnie zdekoncentrowało. - Powinienem też inaczej patrzeć na twoje życie, czasami zapominam jaka jesteś młoda…
         Na mojej buzi pojawił się maleńki uśmiech, lubiłam Willa i to bardzo. Był znakomitym kompanem do rozmów i mógłby być doskonałym przyjacielem, jednak pewne jego zachowania mnie w nim denerwowały.
         - Wina leży po obydwóch stronach - stwierdziłam. - Ja również mam w tym niezły udział, nie powinnam na Ciebie w ten sposób naskakiwać. Ale… jeżeli mamy ponownie rozmawiać ze sobą, musisz zdać sobie sprawę, że… jestem specyficzna. Czasami bez powodu potrafię warczeć a w innej chwili się śmiać, dodatkowo bardzo często mówię to co myślę.
         Tym razem twarz Willa pojaśniała a w oczach dojrzałam spokój.
         - Użyło Ci? - zapytałam.
         - Tak - odpowiedział. - O wiele lepiej…
         - Musze przyznać, że mi też - zaśmiałam się. - Ale pamiętaj…
      - Jesteś specyficzną osobą- powtórzył tak jakby recytował medyczną regułkę. - Pamiętam!
         - Jeszcze jedno - zaczęłam.
         - Tak?
         - Dlaczego ostatnio zachowałeś się tak… dziwnie w stosunku do mnie w Port Angeles?
      - Nie mam pojęcia - stwierdził. - Po prostu przypomniałem sobie nasz ostatni wieczór i złość wróciła, niczym bumerang.
      - Wiedziałeś wcześniej, że prowadzimy razem galę? - zapytałam ponownie tym razem, aby zmienić temat.
     - Nie, ale gdy mi o tym powiedziano, powiem szczerze, że bałem się twojej reakcji - powiedział. - Na to czy nie zrezygnujesz i nie wybiegniesz z krzykiem na mój widok…
         - Takie masz o mnie zdanie? - udałam obrażoną.
         - Pewnie.
      Zdzieliłam go po ramieniu i zaczęłam się śmiać, za to Will zaczął rozmasowywać sobie „bolące” ramię mówiąc: To bolało!
        - A tak na poważnie - wtrącił po chwili. - Miałem nadzieję, że dojdziemy do porozumienia i…
       - … poprowadzimy razem to nieszczęsne przedsięwzięcie - wydusiłam wzdychając. - Masz jeszcze jakieś pytania?
         - Zraniłem Cię? - zapytał.
    Nie spodziewałam się takiego pytania, myślałam że skończyliśmy tamten temat, ale niestety się przeliczyłam. Moje bursztynowe oczy spoczęły na twarzy chłopaka.
     - Tak - odpowiedziałam szczerze. - Ale również uświadomiłeś mi na czym polegał mój problem.
         Cullen zamyślił się nad moimi słowami, mówiłam dalej.
      - Zdajesz sobie sprawę, że mieszkanie z trójką niezrównoważonych psychicznie braćmi jaki i kochanych dwóch siostrzyczek, nie odbija się pozytywnie na moim zachowaniu… czasami.
         Blondyn zaśmiał się a ja ponownie mu zawtórowałam.
No super! Jeszcze sobie pomyśli, że nasza rodzina to buszująca zgraja małpiszonów…
       - Nie mam nic oczywiście do rodziców - wyjaśniłam. - Z resztą chyba wiesz o co mi chodzi?
         - Nie do końca - stwierdził. - Ale postaram się zrozumieć.
         Obdarowałam go jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów i podałam dłoń.
         - Gotowy?
         - Jak jeszcze nigdy - odpowiedział.
~*~ 

Z perspektywy Edwarda
Gdy na auli pojawiła się Viviene wraz z Williamem, musiałem stwierdzić, że prezentowali się razem niezwykle idealnie. Jej jasna, wampirza karnacja mimo, iż odznaczała się od czekoladowej skóry lekarza, nie rzucała się tak bardzo w oczy. Tworzyli bardzo ładną parę, lecz dopiero teraz zauważyłem w jej oczach radość.
Skończyliśmy utwór przygotowany na dzisiejszą uroczystość. Do naszych uszu dostały gromkie brawa a nawet prośba o aplauz. Ukłoniłem się a następnie pomogłem Rosalie zejść ze sceny i poprowadziłem ją do naszego stolika, gdzie siedział osamotniony Emmett… Na widok jego obłędnej miny, prychnąłem śmiechem.
- Dobry wieczór Państwu - doszedł do nas delikatny głos Elen.
- Jest nam niezmiernie miło powitać was na uroczystym balu z okazji setnej rocznicy powstania naszego miasta - powiedział Cullen.
- Dziękujemy za tak liczne przybycie. Nasze spotkanie nie mogłoby się obyć bez udziału sponsorów dzisiejszej gali…
I tak to mianowicie wyglądało, po odczytaniu wszystkich sponsorów i organizatorów balu, Vivi i Will zaprosili do udziału w charytatywnych konkursach, a na koniec zapowiedzieli niespodziankę.
Godzinę później wirowałem na parkiecie z Alice.
- Wciąż jesteś na nią zła? - zapytałem, spoglądając na tańczącą siostrę z dyrektorem szpitala.
- A dziwisz się? - bąknęła obrażona. - Chciałam dla niej jak najlepiej, a ona mi takie podziękowanie sprawiła…
- Allie…
- Och przestań robić za jej adwokata - przerwała mi. - Jest już dorosła i doskonale wie, w którym pokoju mieszkam…
- Nie robię za jej adwokata, ale każdego z nas - zacząłem. - Może nie zdawałaś sobie sprawy, ale Vivi dla Ciebie i twojego chaosu balowego zrezygnowała ze wszystkiego
- CO?!
- Nie wtrącała się, pozwoliła ci kupić suknię, zaprojektować fryzurę i makijaż. Nie powiedziała nic, jak się okazało, że na zakup jej kreacji pojedzie Pani Zamenhof…
- I?
- Ślepa jesteś? - warknąłem. - Robiła wszystko co tylko jej kazałaś, ale cierpliwość czasami się kończy. Nie zapominajmy, że ty sama jesteś niemożliwa…
- Jesteś wredny - stwierdziła z uśmiechem. - Może rzeczywiście nie powinnam się obrażać.
- Powinnaś ją przeprosić - wtrąciłem. - Z resztą Jaspera, Emmetta i mnie też…
- Viviene rozumiem, ale was?
- Elen stanęła w naszej obronie i na dodatek w słusznej sprawie. Poza tym zrobiliśmy wszystko o co prosiłaś, a do pokoju Viv wpakowaliśmy tylko i wyłącznie dla świętego spokoju. 
- No niby tak, ale ja chciałam żeby wszystko było idealne. Wy i wasze garnitury, suknie dziewczyn…
- My to rozumiemy, ale jeżeli zaczniesz następnym razem coś organizować, to wykaż odrobinę zrozumienia dla innych - powiedziałem. - A i my popatrzymy na to nieco inaczej, niż na rozhisteryzowaną Chochlicę z wałkami na głowie…
Szturchnęła mnie i wpadłem na kobietę tańczącą obok.
- Bardzo przepraszam.
- Nic się nie stało - powiedziała jakaś lekarka.
Mojej siostrze widocznie poprawił się humor, bo chichotała jak najęta.
- Bardzo śmieszne - zirytowałem się.
- Też Cię kocham - powiedziała i uciekła do stolika.
Jako, że był to bal na cele charytatywne, zorganizowano aukcję staroci, którą prowadziła Esme wraz z Carlisle. Później odbyły się wybory najładniejszej dziewczyny na gali, jaką zdobyła Rosalie. Jednak najwięcej emocji i pieniędzy zdobył konkurs taneczny, gdzie należało zapłacić za taniec z wybranym partnerem. 
- Co tak stoisz? - zapytała Vivi przed konkursem. - Nie bierzesz udziału?
- To nie dla mnie, a ty?
- Pewnie, jeszcze nie miałam okazji zabawić się dziś wieczór - odpowiedziała. - Zarezerwuj dla siebie taniec a ja uciekam…
- Gdzie? - zawołałem, ale jej już nie było.
Chwilę później zobaczyłem ją na scenie z mikrofonem.
- Proszę Państwa o uwagę! Przed nami ostatni konkurs, z którego datki przeznaczymy na dom dziecka w Seattle. A teraz zapowiedziana niespodzianka… proszę o oklaski dla gwiazdy dzisiejszej nocy… przed wami… Bruno Marks!

~*~
Gdy tylko na scenę wbiegł Bruno, tłum dookoła oszalał, zaczęto bić brawa a konkurs rozpoczął się na dobre. Schodziłam ze sceny z pomocą Willa, który grzecznie czekał aż zejdę a następnie zapytał.
- Zatańczysz?
- Musisz najpierw mnie wykupić - powiedziałam zabawnie.
Ruszyłam przez parkiet, zakładając przy okazji cieniutkie jak pajęczyna rękawiczki, aby nie zrazić nikogo swoją lodowatą skórą. Stanęłam na miejscu dla dziewczyn, które oczekiwały na partnera, minutę później wirowałam w objęcia brata.
- Nie ma co szybki jesteś - stwierdziłam.
- Do usług - powiedział Edward .- Mam dla Ciebie wiadomość od Alice…
Zamarłam, a Rudy się zaśmiał.
- Gdybyś tylko mogła widzieć swoją minę - chichotał. - Obłędna, chociaż Emmetta dzisiaj nie przebijesz. Wiesz, że Panna Adams- osiemdziesięciodwuletnia staruszka chciała się z nim umówić?
- ED?!
- Oj nie mów, że to nie jest śmieszne. Dzięki temu mamy udany cały dzisiejszy wieczór z Jasperem, a Boski…
- Co z Aliie?!
- Doszła do wniosku, że... chcę Cię przeprosić - powiedział.
- Nie? Serio?
- Można? - odezwał się William za moimi plecami.
Mój brat puścił mi oczko i sprawnie umieścił mnie w objęciach doktora Cullena, a następnie zniknął w tłumie. William jak na człowieka w tańcu radził sobie bardzo dobrze, w pewnej chwili utonęłam w spojrzeniu jego brązowych oczu. Epatował z nich niezwykły spokój i radość ducha, delikatny uśmiech zdawał się być elementem uzupełniającym całość. Wampirze zdolności sprawiają, że mamy większy wgląd w człowieka, potrafimy dostrzec to co dla przeciętnego śmiertelnika jest niemożliwe.
Uśmiech pojawił się i na moich ustach, przestali liczyć się inni, byliśmy tylko my.
   
~*

         Bal z okazji stuletniej rocznicy powstania miasteczka dobiegł końca, jak na Forks i gości z Port Angeles zebrano rekordową sumę pieniędzy. Nasza mama była wniebowzięta, czego nie można było powiedzieć o Emmecie, który od samego początku siedział przy stoliku z naburmuszoną miną.
Pożegnałam się z Willem oraz Panią Zamenhof, która na marginesie, była jeszcze w lepszym humorze niż Esme. A co do doktorka, w skrócie powiem, że bawiłam się znakomicie. Blondyn jak nikt inny potrafił mnie rozśmieszyć do łez, a także słuchać. Cieszyłam się, że zakopaliśmy topór wojenny pomiędzy nami, jednak to chyba nie spodobało się mojemu bratu.
         - Jak dobrze znasz tego Cullena?-  zapytał podejrzliwie prowadząc auto z zawrotną prędkością.
         - Co masz na myśli?
         - Z daleka wyglądaliście na bardzo dobrych znajomych, żeby nie powiedzieć przyjaciół - zauważył.
         - Willa poznałam w szpitalu kilka miesięcy temu - powiedziałam. - Potem wpadliśmy na siebie w Port Angeles, a kolejny raz na ulicy.
          - Willa? - powtórzył. - Od kiedy to mówisz do kolegów taty po imieniu?
         Samochód zatrzymał się w garażu, nie wysiadłam z niego tylko spojrzałam na brata z niedowierzaniem…
         Od kiedy to zadajesz takie idiotyczne pytania?
         - Ed o co Ci chodzi? - zapytałam tym razem na głos, ponieważ mój brat ewidentnie mnie „olał”. - Właściwie od kiedy to tak bardzo interesuje Cię ten… Cullen?
        - Od kiedy to on interesuje się moją siostrą - odpowiedział podniesionym głosem. - Viviene przecież to człowiek! - Tym razem krzyknął.
         - W taki sposób nie będziemy rozmawiać - rzuciłam w jego kierunku.
Po czym wysiadłam z samochodu trzaskając drzwiami i wampirzym tempem ruszyłam do swojej sypialni. Tupet to on ma, aby gadać rzeczy… od rzeczy! Właściwie dlaczego uczepił się Willa, bo mówię do niego po imieniu?
Obłęd!
Po drodze minęłam Alice, która wyglądała na zmartwioną z bardzo dziwną miną, jak i w całkiem oryginalnym stroju piżamowym, jednak nie przystanęłam aby z nią pogadać, zbyt mocno zirytował mnie mój kochany braciszek.
Zrzuciłam z siebie suknię i jednym ruchem wyjęłam wsuwki z włosów, które potulnie opadły na moje ramiona, a następnie wparowałam do garderoby w poszukiwaniu wygodniejszego zestawu. Pięć minut później w swoim pokoju zobaczyłam Edwarda z morderczym wyrazem twarzy.
- A zapukać to nie łaska? - wypaliłam ze złością.
- Powiedz mi jak długo zamierzałaś to ciągnąć? - zapytał ostro, ignorując moje wcześniejsze pytanie.
- Ale co? Edwardzie ja naprawdę nie wiem, o co Ci chodzi?
- Zapytam jeszcze raz: jak długo zamierzałaś brnąć w to całe bagno z tym… człowiekiem?! - Był wzburzony, bo zaczął nadmiernie gestykulować.
- Ja w nic nie zamierzam brnąć ED! Nie mam pojęcia skąd Ci taki pomysł przyszedł do głowy. Żebym ja… ja… myślałeś, że ja… - najnormalniej w świecie zabrakło mi słów.
- W takim razie - zreflektował się. - Może mi łaskawie wyjaśnisz swoje, a właściwie wasze zachowanie na balu?
Zrobiłam duże oczy. Czyżby był takim, nawet nie wiem, jakim mianem powinnam go opisać. Przecież nic nie zrobiłam i nic nie zamierzałam robić, Cullenowi oczywiście.
- Jakie zachowanie? - zapytałam tym razem spokojnie. - Ugryzło Cię dzisiaj coś?
- Unikasz odpowiedzi…
- … bo zachowujesz się jak palant! - warknęłam.
Palant? Hmm… raczej nie jest to odpowiednie słowo na dziś.
- Nie jestem PALANTEM! - krzyknął. - Za to ty jesteś HIPOKRYTKĄ!
- Brawo! Teraz już wiem co o mnie naprawdę myślisz.
- A myślałaś, że to się nie WYDA! - Przerwał mi brutalnie. - Niby taka cicha a brzegi rwie…
- Nigdy nic mnie nie łączyło z Willem, jesteśmy jedynie znajomymi - wyznałam. - I nigdy w życiu nie przyszło mi do głowy, aby zrobić sobie z niego świeżynkę! W ogóle nie pojmuję twoich oskarżeń pod moim adresem…
- On wydaje się bardzo… zaangażowany w waszą znajomość - wtrącił zjadliwie. - Nie mniej niż ty!
- Na miłość boską, to już nie mogę porozmawiać, czy zatańczyć z człowiekiem? Bo co…
- Bo…
- Przecież to człowiek - zauważyłam. - Przebywamy w ich towarzystwie, funkcjonujemy jak oni…
- Co tu się dzieję?! - wypaliła Rose, otwierając na oścież drzwi od mojego pokoju. - Wrzeszczycie tak jakby was coś opętało…
            Opętało?
         Spojrzałam na brata, jednak tym razem pod innym kątem: jego ruda czupryna nadal była najeżona, szczęka mocno zaciśnięta, ale oczy…
           - Rosalie poproś resztę tutaj, nie zamierzam być oskarżana bez podstaw! - zwróciłam się do siostry, która od razu wykonała moje polecenie.
             - Dlaczego się kłócicie? - zapytał po chwili ojciec, stojąc w progu razem z resztą.
             - A to dlatego, że Viviene… - zaczął mój brat.
         - Nie znamy się od dzisiaj - przerwałam mu, wpatrując się w jego czarne jak węgiel oczy. – Jednak myślałam, że stać Cię na więcej - zacmokałam.
           - Viv, o czym ty… - zaczęła Alice.
         - Zamknij się - warknęłam w jej stronę, po czym zwróciłam się do brata. - Beznadziejne zagranie, beznadziejna taktyka - wyliczałam. - W ogóle ty jesteś beznadziejny wiesz…
         - Viviene! - Upomniała mnie Esme, mimo to spojrzałam na nią z uśmiechem.
         - Jeżeli ja jestem beznadziejny, to jak siebie określisz Kicia
Kicia?
Warknęłam i rzuciłam się w jego stronę, moim bracia nie byli przygotowani na mój atak, więc miałam kilka sekund przewagi. Przygwoździłam Edwarda do przeciwległej ściany i unieruchomiłam.
- Weźcie ją ode mnie! - krzyczał, jak baba.
- Viviene - zareagował tata, robiąc krok w moją stronę. - Są inne sposoby na rozwiązanie problemów…
- Otóż nie - zwróciłam się do wszystkich, a następnie do brata. - Spodziewałam się większej pomysłowości… Tom!
         - Tom? - powtórzył zabawnie Edward. - Nie no, teraz to przesadziłaś. Mamo weź jej coś powiedź!
         - Tom?! - Usłyszałam zdziwione głosy rodziny.
         - Ten Upadły? - zapytał niespodziewanie Emmett. - Proszę Cię, ta parszywa gnida nigdy nie podarowałaby mi różowego chevroleta na urodziny, jakie miałem wczoraj?
         - Właśnie - zauważył zadowolony Edward. - Dobrze gadasz bracie! W ogóle…
         - Jaki różowy chevrolet? - wtrąciła Rose.
         - A taki - powiedział Em, po czym podszedł do mojego brata i uderzył go pięścią w twarz, dodając. - Zawsze chciałem to zrobić!
Ups! Ciekawe czy bolało?
         Tego się nie spodziewałam, ale przyznaję: brawo bracie! Na moich ustach pojawił się przepiękny uśmiech, zarezerwowany jedynie na szczególne okazję.
         - Emmett! - zawołała z oburzeniem Rosalie. - Dlaczego go uderzyłeś? Owszem czasami jest wkurzający, ale różowe auto to jeszcze nie powód do bójki!
         - Popieram - wtrąciła mama przytakując.
         - Viviene ma rację to nie Edward - odezwał się nagle Jasper.
         - Bracie! - zwołał „Ed” do niego. - Jak możesz? Mamo nie pozwól mi zrobić krzywdy - błagał.
         - Gnida! - warknął Em. - To był test, Rudy w życiu nie kupiłby mi różowego samochodu.
       - Chwila - odezwał się Carlisle. - Na jakiej podstawie twierdzicie, że to nie Edward. Przecież wygląda tak samo, mówi tak samo…
         - Ale nie czyta w myślach - wtrąciłam.
         - Jak to? - zdumiał się ojciec.
         - Nie widzę go - dodała Alice.
         - A ja nie wyczuwam - odrzekł niezwykle skupiony Jasper. - Edwarda tutaj nie ma…
         Nagle z ust moje brata wydobył się przerażający a zarazem irytujący śmiech, znałam go znakomicie. Poczułam, jak reszta zamiera…
         - Witaj Tom - zagruchałam słodko.
~*~
         Głęboko pod ziemią, tam gdzie nie dosięga wzrok nawet Wszechmocnego, Diabeł uwił sobie swoją mroczną siedzibę - Devonwill. Właśnie oddawał się codziennym przyjemnościom, a mianowicie - rozkoszy kobiecego ciała w akcie fizycznym.
         - Panie?- odezwał się Nalanis za zasłony ciemno-brunatnego jedwabiu. - Pilne wieści z podziemia.
         - Podejdź tu synu - powiedział po chwili Diabeł.
         Upadły Anioł wszedł do komnaty przybranego ojca, widok jaki tam zastał zupełnie go nie zdziwił. Naga męczennica z długimi blond włosami siedziała okrakiem na Panu Ciemności, a on błądził dłońmi po jej pośladkach. Chłopak przewrócił oczami i ponownie się odezwał.
         - Muerte nie będzie zadowolona, gdy się dowie o tej nierządnicy.
         Diabeł zaśmiał się, po czym ponownie zaczął się poruszać w znanym mu rytmie.
         - W każdym  razie - mówił Nalanis. - Podziemie donosi o ucieczce…
         - Jakiej ucieczce? - zapytał bez wyrazu, nadal skupiając się na dziewczynie.
         - Jeden z Upadłych Panie, znany jako Tom albo Tomir…
         - Kto?
         - Wampir, który odebrał skrzydła jednemu z Nihilitów - Scorpiusowi, a następnie ukazał się na ziemi…
         Diabeł ze zdziwieniem spojrzał na anioła, na jego czole pojawiła się zmarszczka, a chwilę potem zrzucił z siebie jasnowłosą kobietę, tak że zawyła z bólu.
         - JAK TO MOŻLIWE! - ryknął na cały głos i zerwał się na równe nogi.
         Nalanis znając reakcję przybranego ojca, przyklęknął w mgnieniu oka i złożył mu pokłon, nie podnosząc głowy bez przyzwolenia.
         - JAK TE NĘDZNE SZUMOWINY MOGŁY NIE DOPILNOWAĆ TAK BANALNEJ RZECZY, JAK UCIECZKA TEGO KTÓRY ZASŁUGUJE NA WIECZNE MĘKKI!
         - Ojcze…
         - MILCZ! - wrzasnął, chodząc po komnacie. - KIEDY TO SIĘ STAŁO?!
         - Wczoraj Panie - odpowiedział.
    - WYCHŁOSZCZĘ OSOBIŚCIE KAŻDEGO, KTO PRZYCZYNIŁ SIĘ DO JEGO UCIECZKI! TEN ŚWIAT NAPRAWDĘ SCHODZI NA PSY, A TU SIĘ JESZCZE DZIWIĄ, ŻE TAMCI… Z GÓRY NIE CHCĄ Z NAMI WSPÓŁPRACOWAĆ, SKORO NIE POTRAFIMY ZROBIĆ CHOĆBY TAK PRZYZIEMNEJ…
         - Panie? - odezwał sie nieśmiało Bravillit. - Może mógłbym coś zrobić? Jakoś pomóc?
         - Nie synu, niech naprawiają błąd Ci, którzy go zrobili. Możesz im to przekazać w moim imieniu - powiedział Diabeł, spokojniejszym tonem. - A jeżeli go nie schwytają do następnego zachodu słońca, odpowiedzą osobiście przede mną.
         - Nie zawiodę Cię ojcze - wyznał. - Lecz pozwól, że zadam Ci pytanie…
         - Słucham więc.
         - Ten Tomir jest znacznie silniejszy od wampira a świadkowie mówią, że i przewyższa mocą Upadłego. Zatem jak mamy go schwytać a potem unieszkodliwić?
         - Schwytajcie go tak jak ostatnim razem a ja rozprawię się z nim osobiście - odpowiedział Pan. - Tomir nie ma prawa do życia, ujawnił się i zabił jednego z naszych…
         - Jednego z naszych? - powtórzył Nalanis. - Przecież prowadzimy wojny z Nihilitami…
         - Fakt, ale ten nędznik nie był jednym z nas, gdy dopuścił się czynu zakazanego. A będąc już Upadłym ukazał się mieszkańcom ziemi, co jest karane śmiercią w naszym świecie.
         - Rozumiem.
      - Idź, nie ma czasu do stracenia… i wezwij do mnie Muerte - powiedział i ponownie usadowił się na łożu.
~*~
         - No nie powiem - odezwał się Thomas do Viv swoim charakterystycznym głosem. - Jesteś bystra, myślałem że uda mi się jeszcze poużywać ciała twojego kochanego braciszka przez jakiś czas, a tu niespodzianka…
         - Poniekąd nie tylko dla Ciebie - wtrąciła ciemnowłosa wampirzyca. - Skoro już doszliśmy do porozumienia w sprawie, że ty to ty. To może z łaski swojej opuścisz ciało Edwarda?
         - Kicia, a kto powiedział, że ja chcę odejść? W końcu chciałbym zakończyć to, po co przyszedłem tu za pierwszym razem…
         - Ciekawe w jaki sposób? - zapytała Alice.
         - Oj, nie mogę zdradzić swojego planu - zwrócił się do Chochlika. - Jeszcze Viviene by go przechwyciła i …
         - I tak czy siak skopie Ci tyłek - wtrąciła oburzona Esme. - Jak nie ona to sama dobiorę się do ciebie… gnido!
         - No to masz jednym słowem PRZESTRANE koleś - zwrócił się na stronie do Toma Emmett. - Przybij piątkę mamo! 
         - Wiele mnie kosztowało nasze dzisiejsze spotkanie, więc wybacz mamuś - powiedział Upadły. - Ale twoje groźby nie zdadzą się na nic.
         - Obyś nie był tego taki pewien - odezwała się Viviene z błyskiem w oku. - Emmett i Esme zabiorą Cię na wycieczkę do salonu, a reszta pomoże mi posprzątać ten bałagan.
     Bravillit spojrzał z lekkim niepokojem w stronę wampirzycy, z jednej strony był bezbronny, nie mógł przewidzieć, że kobieta tak szybko odkryje jego jakże nędzny plan. Lecz z drugiej strony miał nad nimi przewagę i to znaczną.
         Gdy tylko w pokoju zrobiło się luźniej, siostra Edwarda zaczęła wampirzym szeptem.
         - Nie mam pojęcia, jak go stamtąd wyciągnąć.
         - Wszystko będzie dobrze - wtrąciła Rosalie, głaszcząc Vivi po głowie. - Musi!
         - Alice go nie widzi - mówił Carlisle, chodząc po pokoju. - Jasper go nie wyczuwa, ty Vivi nie słyszysz jego myśli, a co z resztą twoich zdolności?
         - Unieruchomienie działa, prawda/fałsz nie, hipnoza też prawdopodobnie nie, ponieważ ona działa na umysł…
         Wampirzyca nagle zamarła.
        - Nora? - pochwycił Jazz. - A gdybyś tak spróbowała się połączyć z Edwardem mentalnie? Rozumiesz, wyprzeć Toma a jego przywołać?
         - Myślicie, żeby to coś dało? - odezwała się Allie. - A jeżeli to podstęp?
         - Nie wiem - powiedziała Elen zrezygnowana. - Felton jest zdolny do wszystkiego, zastanawia mnie też fakt po co opanował ciało Eda?
           - Mnie również- wtrącił ojciec klanu. - Chciał was poróżnić, myślisz że zdecydował się na tak… niepoważny i beznadziejny krok przez przypadek?
         Eleonor siedziała na łóżku z podkurczonymi nogami, dopiero teraz poczuła jak bardzo się martwi o Edwarda i jaka jest bezradna. Każda sugestia jaka padała z ust jej rodziny była racjonalna i możliwa do zrealizowania, pytanie jednak pozostawało zawsze takie same - co będzie dalej?
         I co jeżeli Tom właśnie na to czeka?
         - Spróbuję połączyć się z nim poprzez myśli - powiedziała po chwili, patrząc obłędnie przed siebie. - Ale potrzebuję pomocy Jaspera…
         - Tak? - zareagował blondyn.
         - Ty mógłbyś spróbować dostać się do emocji Edwarda, przywrócić ich dawny rytm?
         - Mogę spróbować - odpowiedział chłopak.
       - I jeszcze jedno - zauważyła dziewczyna. - Prawdopodobnie jak wejdę w trans mentalny, przestanie działać unieruchomienie…
         - Nie martw się, będziemy mieli to pod kontrolą - przerwał jej Cullen.
         - Aha i bądźcie pewni siebie oraz dobrej myśli - dodała. - To naprawdę pomaga, gdy ktoś jest na drugiej stronie.
         - To co zaczynamy? - zapytała Alice.
     - Tak, mam jeszcze do was jedną prośbę. Jeżeli coś pójdzie nie tak, nie wolno wam przerwać połączenia.
         - Vivi, przerażasz mnie - zauważyła Rose.
         - Siostrzyczko witaj w moim świecie. 
~*~
      Posadziliśmy Upadłego na środku salonu, wokół którego zebrała się cała rodzina. Stanęłam za nim i położyłam obie dłonie na wysokości jego skroni, natomiast Jasper stanął naprzeciwko gada w podobnej pozycji. Muszę przyznać, że cała ta sytuacja strasznie śmieszyła „Edka”, szczególnie gdy reszta stanęła dookoła i wzięła się za ręce.
         - A teraz wszyscy razem - kółko graniaste, czterokanciaste… -  chichotał śpiewając.
         - Już nie długo nie będzie Ci do śmiechu, obrzydliwcze - syknęła Rosalie.
         - Oj Piękna… - zaczął.
         - Rose skoncentruj się - powiedziałam, po czym zamknęłam oczy i skupiłam się jedynie na swoim umyśle.
         W pierwszej chwili słyszałam wszystko - przekomarzania Toma, wzdychania Emmetta, śpiew leśnych ptaków, szum przejeżdżających niedaleką szosą samochodów… I w pewnej chwili wszystko się ucichło i zapadło się, razem ze mną. 
   
~*

- Sophie! - rozległ się donośny krzyk, który był słyszalny w całym domu. - Sophie, gdzie jesteś?! Ty przeklęta dziewucho… niech ja tylko Cię znajdę!!!
Ciemnowłosy mężczyzna w eleganckim, jasnym garniturze, chodził po domu oficerskim krokiem, a na jego twarzy malowała się furia. W tamtej chwili chciał ją tylko znaleźć i zabić za to co zrobiła. Od samego początku wychowywał ją na porządną kobietę, a ona zrobiła mu takie świństwo, zaprzepaściła całe swoje życie. Z hukiem wpadł do jej pokoju i zobaczył, że siedzi na fotelu głucha na jego wołanie.
- Jesteś w ciąży!? - ryknął. - Myślałaś, że się o tym nie dowiem?!
Sophie powoli podniosła wzrok na papę, obawiała się właśnie tej chwili, ba wiedziała, że ojciec nie będzie dla niej łaskawy. Mężczyzna ruszył ku niej i chwycił za złote loki tak, że teraz stała z nim twarzą w twarz. Jej ust nie wykrzywił żaden grymas bólu, z determinacją wpatrywała się w oczy swojego oprawcy.   
- Twoje milczenie odbieram jako odpowiedź twierdzącą - powiedział. - Ale pytam się dlaczego? Konie to całe twoje życie, fakt książę Christian mówił jeszcze kilka dni temu, że wasz związek jest na dobrej drodze. Nie wiedziałem, że aż na tak dobrej…
- Nie jestem w ciąży z Christianem - wtrąciła cicho.
- Jak to? - warknął.
- Normalnie Papo. Chris powiedział Ci to o co go poprosiłam, jesteśmy jedynie przyjaciółmi. Poza tym i tak czy inaczej nie wyszłabym za niego…
Nie dokończyła, bo uniemożliwił jej to siarczysty policzek wymierzony przez ojca. Siła uderzenia była tak duża, że zachwiała się i upadła na podłogę. W ustach poczuła smak krwi i ruszający ząb.
- CHAŃBA! To ja uganiam się jak głupi, aby tylko zapewnić Ci doskonałą przyszłość u boku kuzyna księcia Williama, a ty puszczasz się na prawo i lewo!
- Tato… - wydusiła.
- Milcz! - wrzasnął i z całej siły kopnął ją w kolano, dziewczyna syknęła z bólu a w oczach zalśniły jej łzy. - Byłem skłonny jeszcze zaakceptować dziecko Barltona, ale teraz ten bękart nie ujrzy światła dziennego!
- Nie! - krzyknęła i podniosła się z podłogi. - Nie pozwolę Ci na to, jestem pełnoletnia nie masz prawa podejmować takich decyzji za mnie. To moje życie i moje dziecko, a aborcji na pewno nie dokonam!
- Jesteś tak samo głupia, jak twoja matka - wyznał mężczyzna. - Dla niej również ważniejsze było twoje życie, niż kariera.
- Może i jestem głupia, ale nie tak podła jak ty.
John spojrzał na swoją córkę i ponownie uderzył ją w twarz, tym razem nie upadła lecz z jej nosa zaczęła się sączyć rubinowa ciecz.
- Tyran! Dobrze, że mama umarła kilka miesięcy po moich narodzinach. Pewnie ją również byś bił i katował…
Nagle zamilkła, ponowny cios ze strony ojca sprawił, że upadła na pobliski regał uderzając się w tył głowy. A następnie osunęła się na podłogę nieprzytomna. W pomieszczeniu zapanowała ponownie przyjemna cisza, mężczyzna wychodząc z pokoju zamknął za sobą drzwi i ruszył w stronę ukochanej biblioteki. Wcześniej nawet nie spojrzawszy na leżącą blondynkę w kałuży krwi…
~*~
Tam i z powrotem, Viviene
Szłam lasem na spacer razem z moim pieskiem Lucky, wiatr delikatnie rozpraszał moje ciemne loki, przyjemny śpiew ptaków pieścił uszy. Słońce przebijając się gdzieniegdzie przez korony drzew, tworzyło w lesie iście magiczną atmosferę.
         Wdychałam świeże powietrze i cieszyłam się z chwili, idąc znanymi ścieżkami lasu nieopodal mojego domu, nagle zauważyłam, że mój pupil zniknął mi sprzed oczu. Zaskoczona obejrzałam się dookoła i spostrzegałam, że nie jestem już w lesie, ale na morskim klifie. Byłam zdezorientowana, najpierw las i pies…
Jaki pies? Jaki las? Dlaczego akurat przypomniałam sobie las? – pomyślałam.
Spojrzałam przed siebie, morze było wzburzone a ciemne fale z bałwanami nie zachęcały do kąpieli.
Po jakiego grzyba stoję na klifie?
Zamknęłam oczy, a gdy je ponownie otworzyłam siedziałam na bujanym fotelu. Mały pokoik, brzoskwiniowe ściany, jedno łóżko…
- Vivi!
Zawołał ktoś nagle za mną, kierowana instynktem odwróciłam się. W moim kierunku biegła dziewczyna w białej sukience, z kwiatami w hebanowych lokach, jej błękitne oczy miały w sobie coś magicznego. Przekrzywiłam głowę, aby bardziej przyjrzeć się nieznajomej kobiecie. Wydała mi się znajoma, tylko nie miałam pojęcia skąd.
- Czy my się znamy? - zapytałam, gdy dziewczyna stanęła naprzeciwko mnie, lekko zdyszana.
- No pewnie - odpowiedziała zabawnie .- Musiałam się z tobą zobaczyć, bo chyba zapomniałaś dlaczego tu jesteś.
- Słucham? - byłam zdumiona.
- Wiesz czemu tutaj jesteś? - powtórzyła nieznajoma.
- No… yyy… - próbowałam coś wydusić, rozglądając się dookoła. - Szczerze to nie wiem…
- Viviene musisz zacząć działać - zaczęła poważnym tonem. - Przypomnij sobie, dla kogo tu jesteś…
         - Co? Wybacz nie chciałabym Cię urazić, ale nie wydaje mi się abyśmy się już kiedyś widziały - powiedziałam, cały czas obserwując kobietę.
         - Jak to mnie nie pamiętasz?-  zareagowała ostro, jej zmiany nastroju były zaskakujące. - Jestem częścią ciebie, spotkałyśmy się już raz.
        Słowa nieznajomej kobiety obijały się po mojej głowie, spojrzałam ponownie na nią. Mimo, że była zła, z jej buzi nie schodził cudowny uśmiech. Niebieskie oczy, wcześniej ciemne, przebrały kolor błękitnego nieba. Przez chwilę zatraciłam się w jej tęczówkach, lecz nagle poczułam ból w okolicach serca.
         - Edward - wyszeptałam.
         Nie wiem, dlaczego powiedziałam właśnie to, a nie inne imię. Ale w tej samej chwili, wszystkie wspomnienia powróciły. Zrobiłam duże oczy i natychmiast zwróciłam się do dziewczyny.
         - Wiesz, gdzie jest mój brat?
     - Ooo… przypominałaś sobie, już myślałam, że będę musiała ponownie ci wszystko tłumaczyć - zauważyła. - Ale jeszcze tak dla pewności, wiesz kim jestem?
         Czasami nie mogę uwierzyć, że to mój klon.
    - Jesteś moja druga połówką, częścią mnie. Jesteś Viviene - powiedziałam lekko poirytowana.
         - Wow, nadałaś mi imię.
         A już myślałam, że gorzej być nie może.
         - Super nie? - zareagowałam. - A teraz pomożesz mi znaleźć Edwarda?
         - Nie mogę, nie mam takich zdolności. Musisz sama tego dokonać…
            Właściwie to spodziewałam się takiej odpowiedzi.
         - Chociaż sama? Zdaje mi się, że masz kogoś do pomocy - powiedziała po chwili.
         - Jasper.
         - Widzisz jak ładnie kojarzysz.
            Rzeczywiście ładnie.
         - Jestem pewna, że dacie radę - dodała.
         - Tak?
     - Oczywiście, jestem w końcu częścią ciebie. Ale teraz muszę uciekać Vivi, obyśmy spotkały się kolejnym razem w innych okolicznościach.
         - Dziękuję za pomoc.
    Zaszumiały drzewa, zawiał lekki wietrzyk i mój klon zniknął. Pokręciłam głową z niedowierzaniem, nad samą sobą. Po czym wzięłam głęboki wdech, zamknęłam oczy i skupiłam się na bracie.
         Jasper? Jazz słyszysz mnie? To ja Viviene!
         Cisza.
        Cholera, czyżby było za późno? Jasper?! Hale, słyszysz mnie?
         Nora? - usłyszałam w głowie.
         Nareszcie, wszystko z tobą ok.?
         Dużo by opowiadać, ale chyba nie mamy czasu…
         Masz rację, do dzieła.
         Jakiś pomysł?
    Prawdopodobnie jesteśmy w umyśle Edwarda - zaczęłam. - Zróbmy to, po co się pofatygowaliśmy.
Ale jak?
To było bardzo dobre pytanie, nigdy wżyciu nie robiłam takich rzeczy. Właściwie to, moja ludzka egzystencja była potwornie nudna, w przeciwieństwie do akcji, jakie dzieją się w czasie teraźniejszym. Kto by pomyślał o Upadłych Aniołach, wampirach, wilkołakach i pożal się bożę innego rodzaju paskudztwach, jakie chodzą jeszcze po tej ziemi.
Halo Vivi jesteś tam?
Jestem, jestem, po prostu się zamyśliłam. Już wiem, skupmy się na Edwardzie - pomyślałam. - Na wszystkim co jego dotyczy…
Czyli mam myśleć na przykład o tym, że jest… wkurzający?
Wredny  -dodałam.
Zarozumiały posiadacz srebrnego Volvo!
Kocha muzykę…
Tak, jak siebie samego - dokończył chichocząc. -To się nazywa narcyzm.
Mimo to,  jest utalentowany.
Potrafi słuchać i przedrzeźniać Rosalie.
Pomocny, bezpośredni, czuły!
Najlepszy brat pod słońce!
Poczułam przyjemne ciepło w sercu, które powoli zaczęło rozprzestrzeniać się po moim ciele. Mimo zamkniętych oczy na moich ustach zagościł promienny uśmiech. Wiedziałam już, że podążamy właściwą ścieżką. 
         Czujesz… to? - zapytał Jasper
         Tak, nie przerywajmy.
         Lubi walczyć do samego końca.
         Jak kocha, to na zabój!
         Współczuje, nie osądza.
         Kochamy go i chcemy, żeby wrócił.
         Kochamy i chcemy, aby był.

Bolesny skurcz mięśnia sercowego.  
Kochamy!
Problem z oddychaniem.
Kochamy!!!
Ból w okolicy mostka.
Precz maszkaro!!!! Precz maszkaro !!!! - krzyk myśli.
Ból wyrywanego serca.

~*~
Mimo, iż upłynęło kilka godzin, odkąd Viviene i Jasper weszli do umysłu Edwarda, rodzina cały czas skupiona była na swoim zadaniu. Nikt się nie odzywał, nie oddychał, nawet nie otwierał oczu. Teraz najważniejsze było wydostanie miedzianowłosego spod wpływów anielskiej gadziny. Gdyby ktoś obserwował ich z daleka, powiedział by, że wyglądają jak prawdziwe marmurowe posągi - skamieniałe, zziębnięte, nieczułe i nieludzkie.
Emmett jako jedyny ze wszystkich zawsze miał problem ze skupieniem się, właśnie podczas takich akcji. Był niecierpliwym i zwariowanym wampirem. Dla niektórych może wydało się to dziwne, ale nie było chwili w jego nieśmiertelnym życiu, kiedy to żałowałby, że jest tym kim jest.
Już po godzinie, jego myśli kłębiły się zupełnie nad czym innym. Oczywiście Edward i Viv byli priorytetem, jednak po jego głowie szwendało się wiele wizji zlikwidowania parszywca, który opętał jego brata i prawie zabił Elen. Po trzech godzinach, nie wytrzymał i otworzył oczy.
Wszyscy Cullenowie trzymali się za ręce tworząc krąg, w którym znajdował się Edward, Viviene i Jazz. Chłopak zatrzymał się spojrzeniem na każdym członku rodziny, najbardziej skupiona wydała się Alice i Esme. Rosalie i Carlisle zachowywali spokój oblicza, natomiast Edward wyglądał jakby spał w najlepsze.
Gdy jednak jego wzrok padł na Vivi zachłysnął się powietrzem, z pozoru dziewczyna wyglądała na skoncentrowaną i opanowaną, jednak na jej twarzy było widać ogromny ból. Spod jej zamkniętych powiek, wydobywały się krwawe krople, a z nosa sączyła wampirza krew. Odruchowo spojrzał na Jaspera, on również nie wyglądał za ciekawie. W kącikach oczu gromadziły się rubinowe łzy, a z nosa już dawno sączyła się stróżka burgundowej cieczy.
- O mój Boże! - odezwał się przerażony.
Jego głos zaalarmował resztę, która również postanowiła otworzyć oczy, lecz nie puścili uścisku. Pierwsza zareagowała zdenerwowana Alice.
- Dlaczego przerwałeś? Nie wiesz, że… - urwała, wpatrując się w postać swojego męża. - Ale, ale… jak to możliwe? Czy to krew?
- Wow! - odezwała się Rose.
- Kiedy to się wreszcie skończy - powiedziała Esme. - Nie jest lepiej, a nawet gorzej…
Carlisle z przerażaniem wpatrywał się to w Viviene, to w Jaspera. Nie miał pojęcia, dlaczego ich organizmy reagują tak a nie inaczej, dlaczego pozbywają się krwi z organizmu. Zrobił krok do przodu, tak aby znaleźć się jak najbliżej córki. Jej twarz była napięta i nienaturalnie sztywna, tak jakby ktoś sprawiał jej wewnętrzny ból.
Chciał dotknąć choćby jej policzka, pocieszyć, sprawić aby poczuła się lepiej, ale nie mógł. Nienawidził właśnie takich chwil, kiedy nie mógł pomóc tym, których kochał nad życie. Teraz zaczął przyglądać się Jasperowi, był w o wiele lepszym stanie od Elen, na jego twarzy nie było cierpienia, lecz tylko zniecierpliwienie.
Nagle poczuł jak dłoń Viviene drży, którą trzyma na skroni Edwarda, a na jej policzkach ponownie potoczyło się kolejno kilka łez. Postanowił poprzyglądać się ich reakcjom…
- Tato?! Tato? - wołał Emmett po chwili. - Dlaczego krwawią? Przecież wampiry…
- Wydaje mi się, że chyba z wysiłku - powiedział najstarszy. - Spójrzcie na ich dłonie i ręce, są bardzo napięte aż widać wszystkie żyły, na dodatek drżą, jak u Vivi.
- Z wysiłku? - powtórzyła zdziwiona Rosalie.
- Widocznie muszą stoczyć wewnętrzną walkę z Tomem - wytłumaczył Carlisle. - Co osłabia ich organizmy…
- Walkę? - zapiszczała Allie.
- To tylko moje przypuszczenia, nie wiemy gdzie oni dokładnie się znajdują. Powinniśmy ponownie się skupić i zrobić to, o co prosiła Viviene…
- Ale co z nimi będzie? - Ponownie odezwała się Chochlica.
- Wszystko będzie dobrze kochanie - tym razem powiedziała Esme. - Musimy być dobrej myśli, Vivi wie co ma robić.
- Ile to jeszcze potrwa?- zapytał po kolejnej godzinie Emmett. - Zaczynam się już o nich martwić.
- Kochanie - zwróciła się do niego Rosalie. - Chodź raz skup się i nie przeszkadzaj.
- Ale co ja na to poradzę, że nie potrafię - marudził.
- Misiek - tym razem odezwała się Alice. - Jeśli jeszcze raz przerwiesz sesję, to jak Boga kocham… - nagle zamilkła, ponieważ nawiedziła ją wizja.
- Co jest? - zareagował ojciec.
- Co widzisz? - dopytywała się Esme.
       Nim Chochlica zdążyła odpowiedzieć na pytania zdenerwowanej rodziny, Edward otworzył oczy, a Jasper i Viviene osunęli się nieprzytomni na podłogę. W tej samem chwili Em złapał Norę a Carlisle blondyna, sekundę później zniknęli na schodach wiodących do sypialni.
         - Co się dzieje? - zapytał nieświadomy niczego Edward. - Co ja robię w domu, przecież… był bal.
         - Synku, to ty! - zawołała matka wampirów, po czym rzuciła mu się na szyję. - Jak dobrze, że wróciłeś.
         - Co się właściwie stało? - ponownie zapytał miedzianowłosy, przy okazji oglądając się dookoła. - Gdzie jest reszta?
         - Zaraz ci wszystko wytłumaczę - powiedziała Esme. - Ale najważniejsze , że im się udało.
         - Co miało „im się udać”? - powtórzył Edward.
         Kobieta ponownie przytuliła swojego syna, dziękując w myślach Bogu. Chwilę później usiadła obok niego i nadal trzymając jego dłonie, zaczęła ekscytującą opowieść sprzed kilku godzin. 
~*~
      Po raz pierwszy w wampirzym życiu czułam się tak zmęczona i całkowicie wypompowana. Każdy mięsień mojego ciała, zdawał się pulsować od nadmiaru wrażeń. Ba każda komórka marmurowego ciała, wyrywała się z tkanek. Głowa była tak ciężka, że gdybym stała, prawdopodobnie przewracałabym się na każdym kroku. Mimo zamkniętych oczu, świat wirował wokół mnie, niczym karuzela. Dodatkiem co całości był olbrzymi ból głowy, sto razy gorszy od kaca i niekończące się szumy.
        Powoli podniosłam leniwe powieki, obraz jaki ujrzałam był całkowicie rozmazany, jednym słowem - świat leżał u moich stóp - dosłownie. Gdy wreszcie mój wzrok wyostrzył się, zobaczyłam pochylającego się nade mną ojca.
         - Vivi, jak się czujesz? - zapytał.
     Echo jego słów obiło się boleśnie po mojej głowie, tworząc wewnątrz niezły harmider, syknęłam z bólu.
         - Boli cię coś?
         Chciałam powiedzieć cokolwiek, dać znać, że go rozumiem, ale po prostu nie miałam na to siły. Z trudem wyszeptałam.
         - Edward… Co… z nim…
         - Jest już z nami - odpowiedział z delikatnym uśmiechem. - Ale teraz powiedź mi, boli cię coś?
- Chcę spać - wydusiłam. Po czym moje powieki przymknęły się, a ja pogrążyłam się w objęciach Morfeusza. 
~*~
         - Co z nimi będzie? - zapytała Carlisle Allie.
         - Są wykończeni, potrzebują wypoczynku - odpowiedział najstarszy rodu. - Teraz śpią.
         - Śpią? - Powtórzyła z niedowierzaniem Esme.
         - Tym razem jest to prawidłowa reakcja organizmu - powiedział mężczyzna. - Ich umysły zostały poddane ogromnemu wysiłkowi i próbie wytrzymałości.
         - Ale jesteś pewien, że nic im nie jest? - odezwał się Edward.
         - Viviene obudziła się… - zaczął.
         - I co powiedziała? - przerwał Emmett.
      - Zapytała o Edwarda - powiedział Cullen, spoglądając na najstarszego syna. - I powiedziała, że chce spać. 
         - A Jasper? - Dopytywała się zmartwiona Alice.
       - Nie obudził się, ale jestem pewny, że wszystko będzie dobrze - zwrócił się do dziewczyny ojciec. - Zobaczysz.
   Ciemnowłosa zapatrzyła się w przyszłość, minę później oznajmiła wszystkim z entuzjazmem.
         - Obudzą się jeszcze dzisiaj.
         - To świetnie - wtrąciła Rose.
         - Może skoczymy na polowanie? - zaproponował Misiek. - Krew będzie im potrzebna, jak wstaną.
         Cała piątka spojrzała w stronę Boskiego z niedowierzaniem.
         - Co? - zareagował.
      - Kochanie, czy ty to na pewno ty? - zapytała podejrzliwie Rosalie. - Może z Edwarda przeszło na Emmetta?
    - Wątpię - wtrącił Carlisle. - Ale to co Em zaproponował wydaje się rozsądnym rozwiązaniem.
       - W takim razie pójdę ja, Rosie i Emmett - powiedziała Esme. - Ale przydałby się chyba jakiś termos…
     - Pójdę z tobą go poszukać - zaoferowała blondynka i zniknęła za przybraną matką w kuchni.
         Kilka minut później w salonie pozostali jedynie Edward, Carlisle i Alice.
         - A ty jak się czujesz? - zapytał ten drugi. - Powinienem ci poświęcić trochę uwagi…
       - Nic mi nie jest tato. Nie musisz się martwić, Jazz i Viviene są ważniejsi - odpowiedział chłopak.
     - Skoro tak twierdzisz, ale możesz nam powiedzieć co pamiętasz z tego całego zamieszania?
         - Film urwał mi się po tańcu z Vivi, pamiętam, że chciałem wyjść na powietrze i… bęc - relacjonował rudy. - Potem obudziłem się na krześle w salonie.
         - Dobrze, że skończyło się to tak, a nie inaczej - odezwała się Alice.
     - Tak, miejmy nadzieje, że Tom sto razy się zastanowi, zanim zaatakuje ponownie - powiedział poważnie Carlisle. 
         ~*~
Krwawe słońce zachodziło nad Devonvill, grube mury zamku, nie dały rady wyciszyć krzyków ofiar, jakie zachodziły w podziemiach. Diabeł siedział dumnie i prężnie na swoim tronie, przyglądając się egzekucjom. Na jego ustach błądził delikatny uśmiech, natomiast jego błękitne oczy łagodziły dość mężne rysy twarzy. To jedyny element, jaki pozostał mu z prawdziwie anielskiego życia.
Właśnie jedna z Upadłych - Meredith, wprowadziła na rzeź młodą dziewczynę, która od razu przykuła uwagę Pana Ciemności. Płomienno rude włosy sięgały jej do połowy pleców, szmaragdowo zielone oczy błądziły dookoła, szukając jakiejkolwiek pomocy. Strach jeszcze bardziej wykrzywił jej oblicze, gdy spojrzała na mężczyznę, który siedział na tronie.
Diabeł wsiał i jednym ruchem dłoni, zbliżył ją do siebie. Rudowłosa przymknęła powieki i zaczęła drżeć na całym ciele.
  - Otwórz oczy - szepnął jej do ucha, słodko.
Zawahała się, lecz po chwili jej powieki uchyliły się. Nie stała już w ciemnej komnacie oświetlonej jedynie pochodniami, teraz znajdowała się w przytulnym pokoju z dużymi oknami. Był dzień. Zdziwiona obróciła się, gdyż wyczuła obecność jeszcze jednej osoby.
Mężczyzna siedział na łóżku w rozpiętej białej koszuli, która odsłoniła jego dobrze umięśniony tors. Spojrzała w jego błękitne oczy i przez chwilę zatraciła się w ich kolorze.
- Kim jesteś? - Udało się jej wydusić.
Na twarzy Diabła pojawiło się rozbawienie.
- Dlaczego za każdym razem zadajecie to samo pytanie? - zwrócił się do dziewczyny. - Dobrze wiesz kim jestem, tylko nie potrafisz tego pojąć.
- W takim razie po co mnie tutaj sprowadziłeś? - zapytała odważniej. - Mogłeś mnie zabić tam.
- A kto powiedział, że chcę pozbawić cię życia? - odrzekł. - A właściwie duszy, bo ty już nie żyjesz.
- Zatem, po co?
- Jesteś piękną kobietą Fleur…
- Skąd wiesz, jak mam na imię?
- Piękna, ja wiem wszystko. Powinnaś zdawać sobie z tego sprawę. Wydaje mi się, że nie zasługujesz na prawdziwą śmierć - powiedział.
- Nie? - zareagowała dziewczyna.
- Potrzebuje nowej zabawki - stwierdził wstając. - Muerte już mi się znudziła, jest taka przeciętna, nijaka. Ale nie ty… 
Zbliżył się do niej na tyle, że mógł dostrzec każdą plamkę w jej soczyście zielonych oczach. Już nie było w nich tyle strachu co na początku, teraz malowało się w nich zdziwienie i niedowierzanie. Na jego ustach pojawił się uśmiech, szczery i prawdziwy. Następnie delikatnie wpił się w jej wargi, a ich języki zaczęły odbywać dziki taniec rozkoszy.
Po kilku godzinach, leżeli na łożu objęci, całkiem nadzy. Mężczyzna kreślił palcem linię jej kręgosłupa. Fleur zamruczała przyjaźnie, co wywołało chichot Diabła.
- Wiedziałem, że jesteś inna - powiedział. - Jeszcze takiej kobiety nie miałem.
- Miło mi to słyszeć - odpowiedziała z ojczystym akcentem.
- Na ziemi byłaś płatnym zabójcą - stwierdził. - Co byś powiedziała na podobny etat tutaj?
Francuska automatycznie usiadła i spojrzała na swojego kochanka, robiąc duże oczy.  
- Mówisz poważnie?
- Tak. Ostatnio brakuje mi ludzi, do brudnej roboty, co chwilę ktoś mi umyka - powiedział, wpatrując się w jej magiczne oczy. - Poza tym, potrzebuję… ciebie.
- Mnie?
- Zgadzasz się? - zapytał, ignorując jej pytanie.
- Zgadzam, ale czy…
- Co skarbie?
- Nie wiem, czy… co z Muerte? Nie chcę, abyś miał nieprzyjemności z mojego powodu - powiedziała.
Mężczyzna zapatrzył się na nią, tym razem to on zrobił duże oczy.
- Jeszcze nikt nie przejmował się mną… w ten sposób, jak ty. Nie mam pojęcia co w tobie jest, ale wiedz, że teraz ty jesteś tu panią. Muerte nie ma nic do gadania… - przerwał.
Nagle po środku komnaty wylądował Nalanis, dziewczyna pisnęła, po czym szybko zakryła się jedwabnym prześcieradłem.
- Głupcze! - warknął diabeł. - Trzeba było zapukać!
- Najmocniej proszę o wybaczenie, ale to pilna sprawa.
- Zatem mów, synu.
- Nie udało się im znaleźć Toma - powiedział zdyszany. - Właściwe to go znaleźli, bo użyczył sobie ciało jednego z wampirów…
- CO!!! - wrzasnął.
- Ale potem opuścił to ciało, nasi ludzie nużby go złapali, ale nie wiem jak zniknął.
Pan Ciemności zacisnął dłonie w pięści, mimo to nadal trzymał w ramionach rudowłosą dziewczynę. Chciał krzyczeć, ale się powstrzymał.
- Jak to użyczył sobie ciało jednego z wampirów?
- Zawładną ciałem wampira, który jest bratem wampirzycy do której Thomas chciał  dotrzeć - odpowiedział. - Wiesz, że ostatnim razem chciał ją pozbawić życia, używając naszych broni?
- Nie, nikt mi o tym nie powiedział.
- Mnie również, dowiedziałem się dzisiaj.
- Ale dlaczego tak mu zależy na tej nieśmiertelnej? 
- Zakochał się w niej, a ona go nie chciała, bo wykorzystywał ją dla własnych celów. Potem gdy odeszła, chciał ją zabić, ale w jakiś sposób otrzymał skrzydła Scorpiusa, co zwiększyło jego szansę na zemstę. No i tak się to zaczęło - opowiedział Nalanis.
- W innej sytuacji poparł bym tego wampira, ale teraz nie mogę. Wyślij naszą straż, aby pilnowali okolicę i tej wampirzycy - zakomenderował. - Gdy tylko się pojawi, niech nasi go pojmą, a wtedy osobiście pozbawię go żywota.
- Przecież Athos sprawuje ochronę nad nimi - zauważył chłopak.
- Jak widać nieskutecznie - powiedział. - A teraz musze rozprawić się z bandą półgłówków, którzy nie potrafią zrobić tak najprostszej rzeczy, jak znalezienie skrzydlatego wampira.
Skończywszy, zsunął się z łóżka i zwrócił się do dziewczyny.
- Mój syn zabierze cię do moich prywatnych kwater, tam poczekasz na mnie.
- Dobrze - odpowiedziała z uśmiechem. - Powodzenia.
Diabeł spojrzał na rudą i również obdarował ją z uśmiechem, po czym zniknął w kłębie czerwono-brunatnego pyłu.
- Pani - odezwał się chłopak. - Proszę ująć mnie za dłoń.
- Mów mi Fleur - powiedziała. - Czy to prawda, że jesteś synem Lucyfera?
- Nie, jestem przybranym dzieckiem.
- Mimo to, zauważyłam, że zależy mu na tobie.
Upadły uśmiechnął się.
- Będziesz znakomitą Panią Devonvill - powiedział. - Ojciec jest inny przy tobie, więcej się uśmiecha.
- Może uda mi się, przywrócić nie tylko uśmiech - wtrąciła.
~*~
Otworzyłam oczy i automatycznie usiadłam na łóżku, czułam się wypoczęta i żaden mięsień mnie już nie bolał.
Ciekawe dlaczego?
Carlisle podał ci krew - usłyszałam w głowie.
Edward?
Tak to ja.
No to chodź do mnie.
Sekundę później tuliłam się do brata, na mojej buzi pojawił się uśmiech od ucha do ucha.
- Cieszę się, że Tom nic ci nie zrobił - powiedziałam. - Gdybyś tylko wiedział, jakie głupoty wygadywałeś…
- Pamiętaj, że to nie byłem ja - wtrącił.
- No pewnie, kto by kupił różowego chevroleta Boskiemu - zachichotałam, na samo wspomnienie.
- Nie?
- Tak!
Powróciłam do tamtego momentu w myślach.
- Ten Upadły? - zapytał Emmett. - Proszę Cię, ta parszywa gnida nigdy nie podarowałaby mi różowego chevroleta na urodziny, jakie miałem wczoraj?
          - Właśnie - zauważył zadowolony tamten Edward. - Dobrze gadasz bracie! W ogóle…
            - Jaki różowy chevrolet? - wtrąciła Rose.
Po chwili leżeliśmy na łóżku i tarzaliśmy się ze śmiechu. Nagle przypomniałam sobie coś.
- A Jasper?
- Jest na polowaniu z Alice - odpowiedział mój brat, po czym dodał. - I wszystko z nim ok.
- To dobrze – wtrąciła i spojrzałam na kalendarz. - Wiesz, że dzisiaj idziemy do szkoły?
- Nie?
- Tak! - powiedziałam groźnie i zaczęłam chichotać.
Zaraz po skończonych lekcjach postanowiłam udać się do parku, aby zrobić kilkanaście zdjęć do prezentacji z biologii. Zatem, gdy tylko zabrzmiał ostatni dzwonek, nie dołączyłam do reszty zmierzającej na parking, lecz w stronę miasteczka.
Gdzie idziesz? - zapytał w myślach Edward.
Mam coś do zrobienia, chciałabym też pospacerować.
Iść z tobą?
Nie, uprzedź Esme, ze wrócę później.
Jasne. 
Niebo spowite było ciężkimi i ciemnymi chmurami, mimo to drzewa poruszał delikatny wiatr a ptaki ćwierkały nad głowami spacerujących. Przemierzałam alejki, przy okazji robiąc zdjęcia budzącej się do życia przyrody. Nie wiem ile czasu mi to zajęło, ale dla mnie czas mógłby i tak nie istnieć.
- Nie spodziewałam się spotkać ciebie tutaj - usłyszałam ciepły, męski baryton tuż za sobą.
Odwróciłam się z uśmiechem na ustach.
- Cześć Will. Mogłabym powiedzieć to samo o tobie.
- Lubię spacerować po pracy, szczególnie po tak ciężkim dniu - powiedział. – Może usiądziemy?
- Jasne. Też lubię spacerować, ale dzisiaj robię zdjęcia do pracy zaliczeniowej.
- Dzwoniłem do ciebie, ale nie odbierałaś - zauważył.
- Wiem, przez cały weekend nie miałam telefonu - skłamałam. - Moi kochani bracia postanowili zrobić mi kawał, chowając telefon do pudła fortepianu. Znalazłam go dopiero dzisiaj rano.
- Masz zatem straszliwych braci - dodał zabawnie.
- Żebyś wiedział - zachichotałam. - Ale w życiu nie zamieniłabym ich na innych.
- Dogadujecie się już lepiej?
- Znacznie. Doszliśmy do porozumienia i jest dobrze.
Nagle usłyszałam ciche burczenie w brzuchu, spojrzałam na Willa, zapatrzył się przed siebie. Pokręciłam głową z niedowierzaniem.
- Jestem głodna - oświadczyłam i wstałam z ławki. - Chodźmy coś zjeść!
- A na co masz ochotę? - zapytał.
Ja i ochota? Na coś do zjedzenia? Cętkowana puma?
- Nie wiem, a ty?
- A co powiesz na pizzę domowej roboty? - zaproponował.
- Domowej roboty? - powtórzyłam.
- Chodź - powiedział i pociągnął mnie za sobą.


„Przeznaczenie zazwyczaj czeka tuż za rogiem.
Jakby było kieszonkowcem, dziwką albo sprzedawcą losów na loterię:
to jego najczęstsze wcielenia.
Do drzwi naszego domu nigdy nie zapuka.
Trzeba za nim ruszyć”
- Carlos Ruiz Zafón

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz