Tego się
nie spodziewałam, nawet w najbardziej realnych snach. Głupia,
głupia, głupia… Dlaczego wcześniej nie zapytałam o to, kto
będzie razem ze mną prowadził to dziadowskie przedsięwzięcie. A teraz?
Cóż, ewidentnie wpadłam w lekką panikę, bo nie miałam pojęcia co robić. Iść, a
może zostać?
Boże kobieto przestań myśleć!
- Nora co jest? - zapytał Jasper, na którego
najprawdopodobniej wpadłam na korytarzu. - Jesteś przerażona…
Opanuj się.
Wzięłam głęboki wdech i zwróciłam się do brata.
- Ja? Po prostu zdenerwowałam się, że tak późno
dostarczyli mi odpowiednią kartkę z przemową…
- Alice teczkę przyniosła ci jeszcze przed
południem - zauważył z uśmiechem.
- A czy ty myślisz, że miałam czas na czytanie
tego badziewia? - zapytałam dość ostrym tonem. - Miałam pilniejsze sprawy
do załatwienia, choćby włosy i makijaż…
- Oczywiście.
Zamknęłam feralną teczkę i ruszyłam ramię w ramię
z bratem na dół do reszty.
Nie będę się przejmować doktorkiem, będę
profesjonalistką dzisiejszego wieczoru, nikt ani nic nie wyprowadzi mnie z
równowagi…
- Al się na mnie gniewa? - szepnęłam, aby zmienić
temat.
- Szczerze, to nie mam pojęcia. Odkąd
powiedziałaś jej, to co tak naprawdę powinna usłyszeć od nas wszystkich.
Zamknęła się w łazience, a potem zniknęła w pokoju Rose - powiedział blondyn.
- Nie powinnam tego mówić.
- Allie jest uparta, ale zrozumie. Zrozumie
prędzej czy później…
Weszliśmy do salonu, gdzie Edward, Rosalie i
Alice mieli próbę generalną przed ostatecznym występem na ceremonii. Moja
starsza siostra prezentowała długą, lekko różową suknię Versace, a Chochlica
wybrała kremową sukienkę koktajlową Valentino. Wyglądały niesamowicie, w pewnej
chwili Chochlik spojrzał w moim kierunku, lecz szybko odwróciła wzrok.
Gdy skończyli grać
zmiksowany utwór Wagnera, wraz z Carlisle zaczęliśmy być brawo. Dziewczyny i
Edward skinęli głową na znak uznania, po czym tata powiedział.
- Skoro już wszystko
mamy załatwione, to ruszamy. Esme możesz się pośpieszyć?
- Już idę - rzuciła mama.
Gdy tylko ujrzałam ją na schodach, oniemiałam.
Jej gęste brązowe loki, zostały upięte w wysoki, dostojny kok w którym
połyskiwała diamentowa tiara. Czarno-biała suknia, rozrzedzająca się ku dołowi
niczym odwrócony kwiat kalii, idealnie ukazywała proporcje kobiety. Na mojej
buzi pojawił się uśmiech, prawdziwy i nieudawany.
- Mamy dzisiejszą królową balu - powiedziałam.
- Nie mówisz tego
poważnie - zwróciła się do mnie Esme, lekko zawstydzona.
- Bardzo poważnie -
wtrącił Carlisle. - Jesteś cudowna.
Zakłopotanie zniknęło z
twarzy mojej przybranej matki, była szczęśliwa. W parach ruszyliśmy
do samochodów: rodzice wraz z Alice i Jasperem BMW a ja, Edward, Rosie oraz
Emmett mercedesem.
- Mam nadzieję, że
wszystko pójdzie zgodnie z planem - zauważył Em.
- A od kiedy ty się
przejmujesz balem? - zapytał Edward.
- Od kiedy muszę
wszystkie staruszki doprowadzić do ich stolików. Mówię ci stary to jakiś obłęd…
Edward zaczął się śmiać
razem z Jasperem, który jechał w samochodzie za nami. Pokręciłam głową z
niedowierzaniem, po czym spojrzałam na teczkę, jaką trzymałam na kolanach. Już
nie było mi do śmiechu…
- Będzie dobrze -
powiedziałam spokojnie. - Musi być.
~*~
Gdy dojechaliśmy na miejsce, mój brat pomógł mi wydostać się z
samochodu. Mogłam to zrobić sama, lecz musieliśmy zacząć zachowywać się jak
ludzie. Przeciętna kobieta nie wyskakuje w długiej sukni z trenem bez problemu
z samochodu.
- Dzięki za pomoc -
powiedziałam.
- Przyjemność po mojej
stronie, wyglądasz… prześlicznie - odpowiedział Edward. - Cieszy mnie, że włożyłaś
naszyjnik, należał do naszej babci.
- To najpiękniejszy
prezent, jaki kiedykolwiek dostałam. Ale nie mówiłeś, że to pamiątka rodzinna -
zauważyłam dotykając kolię.
- Jakoś nie było okazji.
- Nie było okazji -
powtórzyłam zdziwiona.
- Gniewasz się?
- Oczywiście, że nie.
Jestem tylko bardzo ciekawa, w jaki sposób nasza babcia znalazła się w jego
posiadaniu.
- Viviana Eleonor Brown-Hopkins, była żoną bardzo bogatego właściciela południowej plantacji bawełny,
dziadek bardzo ją kochał…
- Chwila, Viviana? To
dlaczego mama nadała mi na imię Viviene?
- Nie mam pojęcia
siostrzyczko - zaśmiał się. - Może to przypadek, bądź zrządzenie losu?
- Dobrze pamiętasz
babcię?
- Nie. Zmarła gdy miałem
dwa lata, kilka lat później dołączył do niej dziadek. Z tego co wiem nasza mama
odziedziczyła wszystkie klejnoty po babci, ponieważ nie miała rodzeństwa… hmmm…
wspomnienia blakną, nie pamiętam już wszystkiego.
- Zdaję sobie sprawę.
Zatem ty odziedziczyłeś resztę po rodzicach?
- Tak, razem z tobą
Vivi - odpowiedział. - Kiedyś ci pokażę a teraz chodźmy do środka, bo inaczej
Pani Zamenhof zrobi niezłą awanturę.
Zaśmiałam się i ruszyłam
pod ramię z Edwardem. Temat rodziny Masen bardzo mnie interesował, nie tylko
spadek czy świecidełka przekazywane z pokolenia na pokolenie. Ale przede
wszystkim charaktery tych ludzi, kim byli? Co robili?
Weszliśmy głównym holem,
gdzie większość gości już czekała na wejście do sali balowej. Gdy tylko
pojawiliśmy się na czerwonym dywanie, zamilkły rozmowy i wszystkie oczy
skierowały się w naszą stronę. Postanowiłam ich zignorować i pociągnęłam brata w
głąb pomieszczenia. W jednym z korytarzy lobby znaleźliśmy część naszej
rodziny, Carlisle i Esme już witali się z lekarzami i ich żonami.
Odwróciłam się, aby
znaleźć wicedyrektorkę, lecz kto inny przysłonił mi widok. Mężczyzna był ubrany
w ciemno grafitowy garnitur, blond czupryna jak zwykle nie była ułożona,
tworząc artystyczny nieład. A ciemnobrązowe oczy mierzyły mnie od góry do dołu,
odruchowo zacisnęłam dłonie na ramieniu brata.
- Dobry wieczór,
Viviene - powiedział Cullen spokojnie.
- Yyy… dobry wieczór,
Panu - odpowiedziałam tonem wypranym z emocji.
- Przedstawisz mnie
swojemu partnerowi? - zapytał.
-
Oczywiście- odpowiedziałam. - Edwardzie poznaj proszę doktora Williama Cullena,
który pracuje razem z naszym ojcem.
- Bardzo mi miło Pana
poznać - powiedział mój brat. - Cullen? Czyżby to przypadek czy jednak
pokrewieństwo?
- Ewidentny przypadek,
pochodzę z Anglii a jak wiem Carlisle to urodzony Amerykanin - wtrącił zabawnie
Will.
Co?! Teraz
sobie najnormalniej w świecie żartuje? Nigdy nie zrozumiem facetów. Chwila, co
on powiedział?
- Tak -
skwitował Edward. - Pozwoli Pan, że zostawię siostrę w Pańskim towarzystwie?
- Będzie to dla mnie
przyjemność - odpowiedział Cullen, spoglądając na mnie.
Prychnęłam pod nosem.
- Viviene? - zapytał mój
rudy braciszek.
- Możesz iść.
- Miło było - zwrócił się
Edward do Williama i odszedł.
- Chciałbym z tobą
porozmawiać… o przemówieniu. Ale może znajdziemy lepsze miejsce do rozmowy? -
zauważył Cullen.
Nie raczyłam nawet na
niego spojrzeć, ruszyłam przed siebie w bardziej przestronne miejsce. William
szedł tuż za mną, gdy już znaleźliśmy się sami zaczął.
- Pięknie wyglądasz.
- Dziękuję, możemy
wrócić do tematu gali.
- Nie - zaczął. - Nie
możemy!
Tym razem nie uniknął
mojego zdziwionego wzroku, ciemnobrązowe oczy ze złością wpatrywały się w moje
bursztynowe, nie powiedziałam nic.
- Chciałbym cię
przeprosić za swoje… karygodne zachowanie. Miałaś zupełną rację, nie powinienem
wtrącać się w twoje życie - mówił. - Masz prawo do złości i złego dnia…
Nadal milczałam. Jego
zachowanie całkowicie mnie zbiło z tropu, przepraszał? Szczerze przepraszał,
naprawdę? Spojrzałam ponownie na jego twarz, nie przypominała tego wyrazu, jaki
zapamiętałam kilka tygodni temu. Łagodne rysy, delikatny uśmiech i te oczy
sprawiały, że mógł mieć każdą kobietę u swoich stóp.
- Jesteś dla mnie, kimś
ważnym… - zaczął.
Słucham?
Chyba nie ma na myśli…
- … bardzo przypominasz
pewną dziewczynę, która… … była dla mnie niezwykle ważna - wydusił wzruszony.
- Will… nie musisz się
tłumaczyć - powiedziałam, gdy chłopak zrobił pauzę na większy wdech.
- Ale chciałbym, nawet
nie wiesz jak bardzo chciałbym z kimś porozmawiać na ten… temat. Wiem, że
nawaliłem na całej linii - wtrącił i ujął moją prawą dłoń, co mnie
zdekoncentrowało. - Powinienem też inaczej patrzeć na twoje życie, czasami
zapominam jaka jesteś młoda…
Na mojej buzi pojawił
się maleńki uśmiech, lubiłam Willa i to bardzo. Był znakomitym kompanem do
rozmów i mógłby być doskonałym przyjacielem, jednak pewne jego zachowania mnie
w nim denerwowały.
- Wina leży po obydwóch
stronach - stwierdziłam. - Ja również mam w tym niezły udział, nie powinnam na
Ciebie w ten sposób naskakiwać. Ale… jeżeli mamy ponownie rozmawiać ze sobą,
musisz zdać sobie sprawę, że… jestem specyficzna. Czasami bez powodu potrafię
warczeć a w innej chwili się śmiać, dodatkowo bardzo często mówię to co myślę.
Tym razem twarz Willa
pojaśniała a w oczach dojrzałam spokój.
- Użyło Ci? - zapytałam.
- Tak - odpowiedział. - O
wiele lepiej…
- Musze przyznać, że mi
też - zaśmiałam się. - Ale pamiętaj…
- Jesteś specyficzną
osobą- powtórzył tak jakby recytował medyczną regułkę. - Pamiętam!
- Jeszcze jedno -
zaczęłam.
- Tak?
- Dlaczego ostatnio
zachowałeś się tak… dziwnie w stosunku do mnie w Port Angeles?
- Nie mam pojęcia -
stwierdził. - Po prostu przypomniałem sobie nasz ostatni wieczór i złość
wróciła, niczym bumerang.
- Wiedziałeś wcześniej,
że prowadzimy razem galę? - zapytałam ponownie tym razem, aby zmienić temat.
- Nie, ale gdy mi o tym
powiedziano, powiem szczerze, że bałem się twojej reakcji - powiedział. - Na to
czy nie zrezygnujesz i nie wybiegniesz z krzykiem na mój widok…
- Takie masz o mnie
zdanie? - udałam obrażoną.
- Pewnie.
Zdzieliłam go po
ramieniu i zaczęłam się śmiać, za to Will zaczął rozmasowywać sobie „bolące”
ramię mówiąc: To bolało!
- A tak na poważnie -
wtrącił po chwili. - Miałem nadzieję, że dojdziemy do porozumienia i…
- … poprowadzimy razem
to nieszczęsne przedsięwzięcie - wydusiłam wzdychając. - Masz jeszcze
jakieś pytania?
- Zraniłem Cię? -
zapytał.
Nie spodziewałam się takiego
pytania, myślałam że skończyliśmy tamten temat, ale niestety się przeliczyłam.
Moje bursztynowe oczy spoczęły na twarzy chłopaka.
- Tak - odpowiedziałam
szczerze. - Ale również uświadomiłeś mi na czym polegał mój problem.
Cullen zamyślił się nad
moimi słowami, mówiłam dalej.
- Zdajesz sobie sprawę, że mieszkanie z trójką niezrównoważonych psychicznie braćmi jaki i kochanych dwóch siostrzyczek, nie odbija się pozytywnie na moim zachowaniu… czasami.
- Zdajesz sobie sprawę, że mieszkanie z trójką niezrównoważonych psychicznie braćmi jaki i kochanych dwóch siostrzyczek, nie odbija się pozytywnie na moim zachowaniu… czasami.
Blondyn zaśmiał się a ja
ponownie mu zawtórowałam.
No super! Jeszcze sobie pomyśli, że nasza rodzina
to buszująca zgraja małpiszonów…
- Nie mam nic oczywiście
do rodziców - wyjaśniłam. - Z resztą chyba wiesz o co mi chodzi?
- Nie do końca -
stwierdził. - Ale postaram się zrozumieć.
Obdarowałam go jednym ze
swoich najpiękniejszych uśmiechów i podałam dłoń.
- Gotowy?
- Jak jeszcze nigdy -
odpowiedział.
~*~
Z perspektywy Edwarda
Gdy na
auli pojawiła się Viviene wraz z Williamem, musiałem stwierdzić, że
prezentowali się razem niezwykle idealnie. Jej jasna, wampirza karnacja mimo,
iż odznaczała się od czekoladowej skóry lekarza, nie rzucała się tak bardzo w
oczy. Tworzyli bardzo ładną parę, lecz dopiero teraz zauważyłem w jej oczach
radość.
Skończyliśmy utwór przygotowany na dzisiejszą
uroczystość. Do naszych uszu dostały gromkie brawa a nawet prośba o aplauz.
Ukłoniłem się a następnie pomogłem Rosalie zejść ze sceny i poprowadziłem ją do
naszego stolika, gdzie siedział osamotniony Emmett… Na widok jego obłędnej
miny, prychnąłem śmiechem.
- Dobry wieczór Państwu - doszedł do nas delikatny
głos Elen.
- Jest nam niezmiernie miło powitać was na
uroczystym balu z okazji setnej rocznicy powstania naszego miasta - powiedział
Cullen.
- Dziękujemy za tak liczne przybycie. Nasze
spotkanie nie mogłoby się obyć bez udziału sponsorów dzisiejszej gali…
I tak to mianowicie wyglądało, po odczytaniu
wszystkich sponsorów i organizatorów balu, Vivi i Will zaprosili do udziału w
charytatywnych konkursach, a na koniec zapowiedzieli niespodziankę.
Godzinę później wirowałem na parkiecie z Alice.
- Wciąż jesteś na nią zła? - zapytałem,
spoglądając na tańczącą siostrę z dyrektorem szpitala.
- A dziwisz się? - bąknęła obrażona. - Chciałam dla
niej jak najlepiej, a ona mi takie podziękowanie sprawiła…
- Allie…
- Och przestań robić za jej adwokata - przerwała
mi. - Jest już dorosła i doskonale wie, w którym pokoju mieszkam…
- Nie robię za jej adwokata, ale każdego z nas -
zacząłem. - Może nie zdawałaś sobie sprawy, ale Vivi dla Ciebie i twojego chaosu
balowego zrezygnowała ze wszystkiego…
- CO?!
- Nie wtrącała się, pozwoliła ci kupić suknię,
zaprojektować fryzurę i makijaż. Nie powiedziała nic, jak się okazało, że na
zakup jej kreacji pojedzie Pani Zamenhof…
- I?
- Ślepa jesteś? - warknąłem. - Robiła wszystko co
tylko jej kazałaś, ale cierpliwość czasami się kończy. Nie zapominajmy, że ty
sama jesteś niemożliwa…
- Jesteś wredny - stwierdziła z uśmiechem. - Może
rzeczywiście nie powinnam się obrażać.
- Powinnaś ją przeprosić - wtrąciłem. - Z resztą
Jaspera, Emmetta i mnie też…
- Viviene rozumiem, ale was?
- Elen stanęła w naszej obronie i na dodatek w
słusznej sprawie. Poza tym zrobiliśmy wszystko o co prosiłaś, a do pokoju Viv wpakowaliśmy
tylko i wyłącznie dla świętego spokoju.
- No niby tak, ale ja chciałam żeby wszystko było
idealne. Wy i wasze garnitury, suknie dziewczyn…
- My to rozumiemy, ale jeżeli zaczniesz następnym
razem coś organizować, to wykaż odrobinę zrozumienia dla innych - powiedziałem. -
A i my popatrzymy na to nieco inaczej, niż na rozhisteryzowaną Chochlicę z
wałkami na głowie…
Szturchnęła mnie i wpadłem na kobietę tańczącą
obok.
- Bardzo przepraszam.
- Nic się nie stało - powiedziała jakaś lekarka.
Mojej siostrze widocznie poprawił się humor, bo
chichotała jak najęta.
- Bardzo śmieszne - zirytowałem się.
- Też Cię kocham - powiedziała i uciekła do
stolika.
Jako, że był to bal na cele charytatywne,
zorganizowano aukcję staroci, którą prowadziła Esme wraz z Carlisle. Później
odbyły się wybory najładniejszej dziewczyny na gali, jaką zdobyła Rosalie.
Jednak najwięcej emocji i pieniędzy zdobył konkurs taneczny, gdzie należało
zapłacić za taniec z wybranym partnerem.
- Co tak stoisz? - zapytała Vivi przed konkursem. -
Nie bierzesz udziału?
- To nie dla mnie, a ty?
- Pewnie, jeszcze nie miałam okazji zabawić się
dziś wieczór - odpowiedziała. - Zarezerwuj dla siebie taniec a ja uciekam…
- Gdzie? - zawołałem, ale jej już nie było.
Chwilę później zobaczyłem ją na scenie z
mikrofonem.
- Proszę Państwa o uwagę! Przed nami ostatni
konkurs, z którego datki przeznaczymy na dom dziecka w Seattle. A teraz
zapowiedziana niespodzianka… proszę o oklaski dla gwiazdy dzisiejszej nocy…
przed wami… Bruno Marks!
~*~
Gdy
tylko na scenę wbiegł Bruno, tłum dookoła oszalał, zaczęto bić brawa a konkurs
rozpoczął się na dobre. Schodziłam ze sceny z pomocą Willa, który grzecznie
czekał aż zejdę a następnie zapytał.
- Zatańczysz?
- Musisz najpierw mnie wykupić - powiedziałam
zabawnie.
Ruszyłam przez parkiet, zakładając przy okazji
cieniutkie jak pajęczyna rękawiczki, aby nie zrazić nikogo swoją
lodowatą skórą. Stanęłam na miejscu dla dziewczyn, które oczekiwały na
partnera, minutę później wirowałam w objęcia brata.
- Nie ma co szybki jesteś - stwierdziłam.
- Do usług - powiedział Edward .- Mam dla Ciebie
wiadomość od Alice…
Zamarłam, a Rudy się zaśmiał.
- Gdybyś tylko mogła widzieć swoją minę - chichotał. -
Obłędna, chociaż Emmetta dzisiaj nie przebijesz. Wiesz, że Panna Adams- osiemdziesięciodwuletnia staruszka chciała się z nim umówić?
- ED?!
- Oj nie mów, że to nie jest śmieszne. Dzięki
temu mamy udany cały dzisiejszy wieczór z Jasperem, a Boski…
- Co z Aliie?!
- Doszła do wniosku, że... chcę Cię przeprosić -
powiedział.
- Nie? Serio?
- Można? - odezwał się William za moimi plecami.
Mój brat puścił mi oczko i sprawnie umieścił mnie
w objęciach doktora Cullena, a następnie zniknął w tłumie. William jak na
człowieka w tańcu radził sobie bardzo dobrze, w pewnej chwili utonęłam w
spojrzeniu jego brązowych oczu. Epatował z nich niezwykły spokój i radość
ducha, delikatny uśmiech zdawał się być elementem uzupełniającym całość.
Wampirze zdolności sprawiają, że mamy większy wgląd w człowieka, potrafimy
dostrzec to co dla przeciętnego śmiertelnika jest niemożliwe.
Uśmiech pojawił się i na moich ustach, przestali
liczyć się inni, byliśmy tylko my.
~*~
Bal z okazji stuletniej rocznicy powstania miasteczka dobiegł końca,
jak na Forks i gości z Port Angeles zebrano rekordową sumę pieniędzy. Nasza
mama była wniebowzięta, czego nie można było powiedzieć o Emmecie, który od
samego początku siedział przy stoliku z naburmuszoną miną.
Pożegnałam się z Willem oraz Panią Zamenhof, która na marginesie, była jeszcze w lepszym humorze niż Esme. A co do doktorka,
w skrócie powiem, że bawiłam się znakomicie. Blondyn jak nikt inny potrafił
mnie rozśmieszyć do łez, a także słuchać. Cieszyłam się, że zakopaliśmy topór
wojenny pomiędzy nami, jednak to chyba nie spodobało się mojemu bratu.
- Jak dobrze znasz tego Cullena?-
zapytał podejrzliwie prowadząc auto z zawrotną prędkością.
- Co masz na myśli?
- Z daleka wyglądaliście
na bardzo dobrych znajomych, żeby nie powiedzieć przyjaciół - zauważył.
- Willa poznałam w
szpitalu kilka miesięcy temu - powiedziałam. - Potem wpadliśmy na siebie w Port Angeles, a kolejny raz na ulicy.
-
Willa? - powtórzył. - Od kiedy to mówisz do kolegów taty po imieniu?
Samochód zatrzymał się w
garażu, nie wysiadłam z niego tylko spojrzałam na brata z niedowierzaniem…
Od kiedy to
zadajesz takie idiotyczne pytania?
- Ed o co Ci chodzi? -
zapytałam tym razem na głos, ponieważ mój brat ewidentnie mnie „olał”. -
Właściwie od kiedy to tak bardzo interesuje Cię ten… Cullen?
- Od kiedy to on
interesuje się moją siostrą - odpowiedział podniesionym głosem. - Viviene
przecież to człowiek! - Tym razem krzyknął.
- W taki sposób nie
będziemy rozmawiać - rzuciłam w jego kierunku.
Po czym wysiadłam z samochodu trzaskając drzwiami
i wampirzym tempem ruszyłam do swojej sypialni. Tupet to on ma, aby gadać
rzeczy… od rzeczy! Właściwie dlaczego uczepił się Willa, bo mówię do niego po
imieniu?
Obłęd!
Po drodze
minęłam Alice, która wyglądała na zmartwioną z bardzo dziwną miną, jak i w
całkiem oryginalnym stroju piżamowym, jednak nie przystanęłam aby z nią
pogadać, zbyt mocno zirytował mnie mój kochany braciszek.
Zrzuciłam z siebie suknię i jednym ruchem wyjęłam
wsuwki z włosów, które potulnie opadły na moje ramiona, a następnie wparowałam
do garderoby w poszukiwaniu wygodniejszego zestawu. Pięć minut później w swoim
pokoju zobaczyłam Edwarda z morderczym wyrazem twarzy.
- A zapukać to nie łaska? - wypaliłam ze złością.
- Powiedz mi jak długo zamierzałaś to ciągnąć? -
zapytał ostro, ignorując moje wcześniejsze pytanie.
- Ale co? Edwardzie ja naprawdę nie wiem, o co Ci
chodzi?
- Zapytam jeszcze raz: jak długo zamierzałaś
brnąć w to całe bagno z tym… człowiekiem?! - Był wzburzony, bo zaczął
nadmiernie gestykulować.
- Ja w nic nie zamierzam brnąć ED! Nie mam
pojęcia skąd Ci taki pomysł przyszedł do głowy. Żebym ja… ja… myślałeś, że ja… -
najnormalniej w świecie zabrakło mi słów.
- W takim razie - zreflektował się. - Może mi
łaskawie wyjaśnisz swoje, a właściwie wasze zachowanie na balu?
Zrobiłam duże oczy. Czyżby był takim, nawet
nie wiem, jakim mianem powinnam go opisać. Przecież nic nie zrobiłam i nic nie
zamierzałam robić, Cullenowi oczywiście.
- Jakie zachowanie? - zapytałam tym razem
spokojnie. - Ugryzło Cię dzisiaj coś?
- Unikasz odpowiedzi…
- … bo zachowujesz się jak palant! - warknęłam.
Palant? Hmm… raczej nie jest to odpowiednie słowo
na dziś.
- Nie jestem PALANTEM! - krzyknął. - Za to ty
jesteś HIPOKRYTKĄ!
- Brawo! Teraz już wiem co o mnie naprawdę
myślisz.
- A myślałaś, że to się nie WYDA! - Przerwał mi
brutalnie. - Niby taka cicha a brzegi rwie…
- Nigdy nic mnie nie łączyło z Willem, jesteśmy
jedynie znajomymi - wyznałam. - I nigdy w życiu nie przyszło mi do głowy, aby
zrobić sobie z niego świeżynkę! W ogóle nie pojmuję twoich oskarżeń pod moim
adresem…
- On wydaje się bardzo… zaangażowany w
waszą znajomość - wtrącił zjadliwie. - Nie mniej niż ty!
- Na miłość boską, to już nie mogę porozmawiać,
czy zatańczyć z człowiekiem? Bo co…
- Bo…
- Przecież to człowiek - zauważyłam. - Przebywamy w
ich towarzystwie, funkcjonujemy jak oni…
- Co tu się dzieję?! - wypaliła Rose, otwierając
na oścież drzwi od mojego pokoju. - Wrzeszczycie tak jakby was coś opętało…
Opętało?
Spojrzałam na brata,
jednak tym razem pod innym kątem: jego ruda czupryna nadal była najeżona,
szczęka mocno zaciśnięta, ale oczy…
-
Rosalie poproś resztę tutaj, nie zamierzam być oskarżana bez podstaw! -
zwróciłam się do siostry, która od razu wykonała moje polecenie.
- Dlaczego się
kłócicie? - zapytał po chwili ojciec, stojąc w progu razem z resztą.
- A to dlatego, że
Viviene… - zaczął mój brat.
- Nie znamy się od
dzisiaj - przerwałam mu, wpatrując się w jego czarne jak węgiel oczy. – Jednak
myślałam, że stać Cię na więcej - zacmokałam.
- Viv, o czym ty… -
zaczęła Alice.
- Zamknij się - warknęłam
w jej stronę, po czym zwróciłam się do brata. - Beznadziejne zagranie,
beznadziejna taktyka - wyliczałam. - W ogóle ty jesteś beznadziejny wiesz…
- Viviene! - Upomniała
mnie Esme, mimo to spojrzałam na nią z uśmiechem.
- Jeżeli ja jestem
beznadziejny, to jak siebie określisz Kicia…
Kicia?
Warknęłam i rzuciłam się w jego stronę, moim
bracia nie byli przygotowani na mój atak, więc miałam kilka sekund przewagi.
Przygwoździłam Edwarda do przeciwległej ściany i unieruchomiłam.
- Weźcie ją ode mnie! - krzyczał, jak baba.
- Viviene - zareagował tata, robiąc krok w moją
stronę. - Są inne sposoby na rozwiązanie problemów…
- Otóż nie - zwróciłam się do wszystkich, a
następnie do brata. - Spodziewałam się większej pomysłowości… Tom!
- Tom? - powtórzył
zabawnie Edward. - Nie no, teraz to przesadziłaś. Mamo weź jej coś powiedź!
- Tom?! - Usłyszałam
zdziwione głosy rodziny.
- Ten Upadły? - zapytał
niespodziewanie Emmett. - Proszę Cię, ta parszywa gnida nigdy nie podarowałaby
mi różowego chevroleta na urodziny, jakie miałem wczoraj?
- Właśnie - zauważył
zadowolony Edward. - Dobrze gadasz bracie! W ogóle…
- Jaki różowy
chevrolet? - wtrąciła Rose.
- A taki - powiedział Em,
po czym podszedł do mojego brata i uderzył go pięścią w twarz, dodając. - Zawsze
chciałem to zrobić!
Ups! Ciekawe czy bolało?
Tego się nie
spodziewałam, ale przyznaję: brawo bracie! Na moich ustach pojawił się
przepiękny uśmiech, zarezerwowany jedynie na szczególne okazję.
- Emmett! - zawołała z
oburzeniem Rosalie. - Dlaczego go uderzyłeś? Owszem czasami jest wkurzający, ale
różowe auto to jeszcze nie powód do bójki!
- Popieram - wtrąciła
mama przytakując.
- Viviene ma rację to
nie Edward - odezwał się nagle Jasper.
- Bracie! - zwołał „Ed”
do niego. - Jak możesz? Mamo nie pozwól mi zrobić krzywdy - błagał.
- Gnida! - warknął Em. -
To był test, Rudy w życiu nie kupiłby mi różowego samochodu.
- Chwila - odezwał się
Carlisle. - Na jakiej podstawie twierdzicie, że to nie Edward. Przecież wygląda
tak samo, mówi tak samo…
- Ale nie czyta w
myślach - wtrąciłam.
- Jak to? - zdumiał się
ojciec.
- Nie widzę go - dodała
Alice.
- A ja nie wyczuwam -
odrzekł niezwykle skupiony Jasper. - Edwarda tutaj nie ma…
Nagle z ust moje brata
wydobył się przerażający a zarazem irytujący śmiech, znałam go znakomicie.
Poczułam, jak reszta zamiera…
- Witaj Tom - zagruchałam
słodko.
~*~
Głęboko pod ziemią, tam gdzie nie dosięga wzrok nawet Wszechmocnego,
Diabeł uwił sobie swoją mroczną siedzibę - Devonwill. Właśnie oddawał się
codziennym przyjemnościom, a mianowicie - rozkoszy kobiecego ciała w akcie
fizycznym.
- Panie?- odezwał się
Nalanis za zasłony ciemno-brunatnego jedwabiu. - Pilne wieści z podziemia.
- Podejdź tu synu -
powiedział po chwili Diabeł.
Upadły Anioł wszedł do
komnaty przybranego ojca, widok jaki tam zastał zupełnie go nie zdziwił. Naga
męczennica z długimi blond włosami siedziała okrakiem na Panu Ciemności, a on
błądził dłońmi po jej pośladkach. Chłopak przewrócił oczami i ponownie się
odezwał.
- Muerte nie będzie
zadowolona, gdy się dowie o tej nierządnicy.
Diabeł zaśmiał się, po
czym ponownie zaczął się poruszać w znanym mu rytmie.
- W każdym razie -
mówił Nalanis. - Podziemie donosi o ucieczce…
- Jakiej ucieczce? -
zapytał bez wyrazu, nadal skupiając się na dziewczynie.
- Jeden z Upadłych
Panie, znany jako Tom albo Tomir…
- Kto?
- Wampir, który odebrał
skrzydła jednemu z Nihilitów - Scorpiusowi, a następnie ukazał się na ziemi…
Diabeł ze zdziwieniem
spojrzał na anioła, na jego czole pojawiła się zmarszczka, a chwilę potem
zrzucił z siebie jasnowłosą kobietę, tak że zawyła z bólu.
- JAK TO MOŻLIWE! - ryknął na cały głos i zerwał się na równe nogi.
Nalanis znając reakcję
przybranego ojca, przyklęknął w mgnieniu oka i złożył mu pokłon, nie podnosząc
głowy bez przyzwolenia.
- JAK TE NĘDZNE
SZUMOWINY MOGŁY NIE DOPILNOWAĆ TAK BANALNEJ RZECZY, JAK UCIECZKA TEGO KTÓRY
ZASŁUGUJE NA WIECZNE MĘKKI!
- Ojcze…
- MILCZ! - wrzasnął,
chodząc po komnacie. - KIEDY TO SIĘ STAŁO?!
- Wczoraj Panie -
odpowiedział.
- WYCHŁOSZCZĘ OSOBIŚCIE
KAŻDEGO, KTO PRZYCZYNIŁ SIĘ DO JEGO UCIECZKI! TEN ŚWIAT NAPRAWDĘ SCHODZI NA
PSY, A TU SIĘ JESZCZE DZIWIĄ, ŻE TAMCI… Z GÓRY NIE CHCĄ Z NAMI WSPÓŁPRACOWAĆ,
SKORO NIE POTRAFIMY ZROBIĆ CHOĆBY TAK PRZYZIEMNEJ…
- Panie? - odezwał sie
nieśmiało Bravillit. - Może mógłbym coś zrobić? Jakoś pomóc?
- Nie synu, niech
naprawiają błąd Ci, którzy go zrobili. Możesz im to przekazać w moim imieniu -
powiedział Diabeł, spokojniejszym tonem. - A jeżeli go nie schwytają do
następnego zachodu słońca, odpowiedzą osobiście przede mną.
- Nie zawiodę Cię ojcze -
wyznał. - Lecz pozwól, że zadam Ci pytanie…
- Słucham więc.
- Ten Tomir jest
znacznie silniejszy od wampira a świadkowie mówią, że i przewyższa mocą
Upadłego. Zatem jak mamy go schwytać a potem unieszkodliwić?
- Schwytajcie go tak jak
ostatnim razem a ja rozprawię się z nim osobiście - odpowiedział Pan. - Tomir nie
ma prawa do życia, ujawnił się i zabił jednego z naszych…
- Jednego z naszych? -
powtórzył Nalanis. - Przecież prowadzimy wojny z Nihilitami…
- Fakt, ale ten nędznik
nie był jednym z nas, gdy dopuścił się czynu zakazanego. A będąc już Upadłym
ukazał się mieszkańcom ziemi, co jest karane śmiercią w naszym świecie.
- Rozumiem.
- Idź, nie ma czasu do
stracenia… i wezwij do mnie Muerte - powiedział i ponownie usadowił się na łożu.
~*~
- No nie powiem - odezwał się Thomas do Viv swoim charakterystycznym
głosem. - Jesteś bystra, myślałem że uda mi się jeszcze poużywać ciała twojego
kochanego braciszka przez jakiś czas, a tu niespodzianka…
- Poniekąd nie tylko dla
Ciebie - wtrąciła ciemnowłosa wampirzyca. - Skoro już doszliśmy do porozumienia w
sprawie, że ty to ty. To może z łaski swojej opuścisz ciało Edwarda?
- Kicia, a kto
powiedział, że ja chcę odejść? W końcu chciałbym zakończyć to, po co
przyszedłem tu za pierwszym razem…
- Ciekawe w jaki
sposób? - zapytała Alice.
- Oj, nie mogę
zdradzić swojego planu - zwrócił się do Chochlika. - Jeszcze Viviene by go
przechwyciła i …
- I tak czy siak skopie
Ci tyłek - wtrąciła oburzona Esme. - Jak nie ona to sama dobiorę się do ciebie…
gnido!
- No to masz jednym
słowem PRZESTRANE koleś - zwrócił się na stronie do Toma Emmett. - Przybij piątkę
mamo!
- Wiele mnie kosztowało
nasze dzisiejsze spotkanie, więc wybacz mamuś - powiedział Upadły. - Ale twoje
groźby nie zdadzą się na nic.
- Obyś nie był tego taki
pewien - odezwała się Viviene z błyskiem w oku. - Emmett i Esme zabiorą Cię na
wycieczkę do salonu, a reszta pomoże mi posprzątać ten bałagan.
Bravillit spojrzał z
lekkim niepokojem w stronę wampirzycy, z jednej strony był bezbronny, nie mógł
przewidzieć, że kobieta tak szybko odkryje jego jakże nędzny plan. Lecz z
drugiej strony miał nad nimi przewagę i to znaczną.
Gdy tylko w pokoju
zrobiło się luźniej, siostra Edwarda zaczęła wampirzym szeptem.
- Nie mam pojęcia, jak
go stamtąd wyciągnąć.
- Wszystko będzie
dobrze - wtrąciła Rosalie, głaszcząc Vivi po głowie. - Musi!
- Alice go nie widzi -
mówił Carlisle, chodząc po pokoju. - Jasper go nie wyczuwa, ty Vivi nie słyszysz
jego myśli, a co z resztą twoich zdolności?
- Unieruchomienie
działa, prawda/fałsz nie, hipnoza też prawdopodobnie nie, ponieważ ona działa na umysł…
Wampirzyca nagle
zamarła.
- Nora? - pochwycił Jazz. -
A gdybyś tak spróbowała się połączyć z Edwardem mentalnie? Rozumiesz, wyprzeć
Toma a jego przywołać?
- Myślicie, żeby to coś
dało? - odezwała się Allie. - A jeżeli to podstęp?
- Nie wiem - powiedziała
Elen zrezygnowana. - Felton jest zdolny do wszystkiego, zastanawia mnie też fakt
po co opanował ciało Eda?
- Mnie również- wtrącił
ojciec klanu. - Chciał was poróżnić, myślisz że zdecydował się na tak…
niepoważny i beznadziejny krok przez przypadek?
Eleonor siedziała na
łóżku z podkurczonymi nogami, dopiero teraz poczuła jak bardzo się martwi o
Edwarda i jaka jest bezradna. Każda sugestia jaka padała z ust jej rodziny była
racjonalna i możliwa do zrealizowania, pytanie jednak pozostawało zawsze takie
same - co będzie dalej?
I co jeżeli
Tom właśnie na to czeka?
- Spróbuję połączyć się
z nim poprzez myśli - powiedziała po chwili, patrząc obłędnie przed siebie. - Ale
potrzebuję pomocy Jaspera…
- Tak? - zareagował
blondyn.
- Ty mógłbyś spróbować
dostać się do emocji Edwarda, przywrócić ich dawny rytm?
- Mogę spróbować -
odpowiedział chłopak.
- I jeszcze jedno -
zauważyła dziewczyna. - Prawdopodobnie jak wejdę w trans mentalny, przestanie
działać unieruchomienie…
- Nie martw się,
będziemy mieli to pod kontrolą - przerwał jej Cullen.
- Aha i bądźcie pewni
siebie oraz dobrej myśli - dodała. - To naprawdę pomaga, gdy ktoś jest na drugiej
stronie.
- To co zaczynamy? -
zapytała Alice.
- Tak, mam jeszcze do
was jedną prośbę. Jeżeli coś pójdzie nie tak, nie wolno wam przerwać
połączenia.
- Vivi, przerażasz mnie -
zauważyła Rose.
- Siostrzyczko witaj w
moim świecie.
~*~
Posadziliśmy Upadłego na środku salonu, wokół którego zebrała się cała
rodzina. Stanęłam za nim i położyłam obie dłonie na wysokości jego skroni,
natomiast Jasper stanął naprzeciwko gada w podobnej pozycji. Muszę przyznać, że
cała ta sytuacja strasznie śmieszyła „Edka”, szczególnie gdy reszta stanęła
dookoła i wzięła się za ręce.
- A teraz wszyscy razem -
kółko graniaste, czterokanciaste… - chichotał śpiewając.
- Już nie długo nie
będzie Ci do śmiechu, obrzydliwcze - syknęła Rosalie.
- Oj Piękna… - zaczął.
- Rose skoncentruj się -
powiedziałam, po czym zamknęłam oczy i skupiłam się jedynie na swoim umyśle.
W pierwszej chwili
słyszałam wszystko - przekomarzania Toma, wzdychania Emmetta, śpiew leśnych
ptaków, szum przejeżdżających niedaleką szosą samochodów… I w pewnej chwili
wszystko się ucichło i zapadło się, razem ze mną.
~*~
- Sophie! -
rozległ się donośny krzyk, który był słyszalny w całym domu. - Sophie, gdzie
jesteś?! Ty przeklęta dziewucho… niech ja tylko Cię znajdę!!!
Ciemnowłosy mężczyzna w eleganckim,
jasnym garniturze, chodził po domu oficerskim krokiem, a na jego twarzy malowała
się furia. W tamtej chwili chciał ją tylko znaleźć i zabić za to co zrobiła. Od
samego początku wychowywał ją na porządną kobietę, a ona zrobiła mu takie
świństwo, zaprzepaściła całe swoje życie. Z hukiem wpadł do jej pokoju i
zobaczył, że siedzi na fotelu głucha na jego wołanie.
- Jesteś w ciąży!? - ryknął. - Myślałaś, że
się o tym nie dowiem?!
Sophie powoli podniosła wzrok na papę,
obawiała się właśnie tej chwili, ba wiedziała, że ojciec nie będzie dla niej
łaskawy. Mężczyzna ruszył ku niej i chwycił za złote loki tak, że teraz stała z
nim twarzą w twarz. Jej ust nie wykrzywił żaden grymas bólu, z determinacją
wpatrywała się w oczy swojego oprawcy.
- Twoje milczenie odbieram jako
odpowiedź twierdzącą - powiedział. - Ale pytam się dlaczego? Konie to całe twoje
życie, fakt książę Christian mówił jeszcze kilka dni temu, że wasz związek jest
na dobrej drodze. Nie wiedziałem, że aż na tak dobrej…
- Nie jestem w ciąży z Christianem -
wtrąciła cicho.
- Jak to? - warknął.
- Normalnie Papo. Chris powiedział Ci to
o co go poprosiłam, jesteśmy jedynie przyjaciółmi. Poza tym i tak czy inaczej
nie wyszłabym za niego…
Nie dokończyła, bo uniemożliwił jej to
siarczysty policzek wymierzony przez ojca. Siła uderzenia była tak duża, że
zachwiała się i upadła na podłogę. W ustach poczuła smak krwi i ruszający ząb.
- CHAŃBA! To ja uganiam się jak głupi,
aby tylko zapewnić Ci doskonałą przyszłość u boku kuzyna księcia Williama, a ty
puszczasz się na prawo i lewo!
- Tato… - wydusiła.
- Milcz! - wrzasnął i z całej siły kopnął
ją w kolano, dziewczyna syknęła z bólu a w oczach zalśniły jej łzy. - Byłem
skłonny jeszcze zaakceptować dziecko Barltona, ale teraz ten bękart nie ujrzy
światła dziennego!
- Nie! - krzyknęła i podniosła się z
podłogi. - Nie pozwolę Ci na to, jestem pełnoletnia nie masz prawa podejmować
takich decyzji za mnie. To moje życie i moje dziecko, a aborcji na pewno nie
dokonam!
- Jesteś tak samo głupia, jak twoja
matka - wyznał mężczyzna. - Dla niej również ważniejsze było twoje życie, niż
kariera.
- Może i jestem głupia, ale nie tak
podła jak ty.
John spojrzał na swoją córkę i ponownie
uderzył ją w twarz, tym razem nie upadła lecz z jej nosa zaczęła się sączyć
rubinowa ciecz.
- Tyran! Dobrze, że mama umarła kilka
miesięcy po moich narodzinach. Pewnie ją również byś bił i katował…
Nagle zamilkła, ponowny cios ze strony
ojca sprawił, że upadła na pobliski regał uderzając się w tył głowy. A
następnie osunęła się na podłogę nieprzytomna. W pomieszczeniu zapanowała
ponownie przyjemna cisza, mężczyzna wychodząc z pokoju zamknął za sobą drzwi i
ruszył w stronę ukochanej biblioteki. Wcześniej nawet nie spojrzawszy na leżącą
blondynkę w kałuży krwi…
~*~
Tam i z powrotem, Viviene
Szłam
lasem na spacer razem z moim pieskiem Lucky, wiatr delikatnie rozpraszał moje
ciemne loki, przyjemny śpiew ptaków pieścił uszy. Słońce przebijając się
gdzieniegdzie przez korony drzew, tworzyło w lesie iście magiczną atmosferę.
Wdychałam świeże powietrze
i cieszyłam się z chwili, idąc znanymi ścieżkami lasu nieopodal mojego domu,
nagle zauważyłam, że mój pupil zniknął mi sprzed oczu. Zaskoczona obejrzałam
się dookoła i spostrzegałam, że nie jestem już w lesie, ale na morskim klifie.
Byłam zdezorientowana, najpierw las i pies…
Jaki pies? Jaki las? Dlaczego akurat
przypomniałam sobie las? – pomyślałam.
Spojrzałam przed siebie, morze było wzburzone a
ciemne fale z bałwanami nie zachęcały do kąpieli.
Po jakiego grzyba stoję na klifie?
Zamknęłam oczy, a gdy je ponownie otworzyłam
siedziałam na bujanym fotelu. Mały pokoik, brzoskwiniowe ściany, jedno łóżko…
- Vivi!
Zawołał ktoś nagle za mną, kierowana instynktem
odwróciłam się. W moim kierunku biegła dziewczyna w białej sukience, z kwiatami
w hebanowych lokach, jej błękitne oczy miały w sobie coś magicznego.
Przekrzywiłam głowę, aby bardziej przyjrzeć się nieznajomej kobiecie. Wydała mi
się znajoma, tylko nie miałam pojęcia skąd.
- Czy my się znamy? - zapytałam, gdy dziewczyna
stanęła naprzeciwko mnie, lekko zdyszana.
- No pewnie - odpowiedziała zabawnie .- Musiałam
się z tobą zobaczyć, bo chyba zapomniałaś dlaczego tu jesteś.
- Słucham? - byłam zdumiona.
- Wiesz czemu tutaj jesteś? - powtórzyła
nieznajoma.
- No… yyy… - próbowałam coś wydusić, rozglądając
się dookoła. - Szczerze to nie wiem…
- Viviene musisz zacząć działać - zaczęła poważnym
tonem. - Przypomnij sobie, dla kogo tu jesteś…
- Co? Wybacz nie
chciałabym Cię urazić, ale nie wydaje mi się abyśmy się już kiedyś widziały -
powiedziałam, cały czas obserwując kobietę.
- Jak to mnie nie
pamiętasz?- zareagowała ostro, jej zmiany nastroju były zaskakujące. - Jestem
częścią ciebie, spotkałyśmy się już raz.
Słowa nieznajomej
kobiety obijały się po mojej głowie, spojrzałam ponownie na nią. Mimo, że była
zła, z jej buzi nie schodził cudowny uśmiech. Niebieskie oczy, wcześniej
ciemne, przebrały kolor błękitnego nieba. Przez chwilę zatraciłam się w jej
tęczówkach, lecz nagle poczułam ból w okolicach serca.
- Edward - wyszeptałam.
Nie wiem, dlaczego
powiedziałam właśnie to, a nie inne imię. Ale w tej samej chwili, wszystkie
wspomnienia powróciły. Zrobiłam duże oczy i natychmiast zwróciłam się do
dziewczyny.
- Wiesz, gdzie jest mój
brat?
- Ooo… przypominałaś
sobie, już myślałam, że będę musiała ponownie ci wszystko tłumaczyć -
zauważyła. - Ale jeszcze tak dla pewności, wiesz kim jestem?
Czasami nie
mogę uwierzyć, że to mój klon.
- Jesteś moja druga
połówką, częścią mnie. Jesteś Viviene - powiedziałam lekko poirytowana.
- Wow, nadałaś mi imię.
A już
myślałam, że gorzej być nie może.
- Super nie? -
zareagowałam. - A teraz pomożesz mi znaleźć Edwarda?
- Nie mogę, nie mam
takich zdolności. Musisz sama tego dokonać…
Właściwie to
spodziewałam się takiej odpowiedzi.
-
Chociaż sama? Zdaje mi się, że masz kogoś do pomocy - powiedziała po chwili.
- Jasper.
- Widzisz jak ładnie
kojarzysz.
Rzeczywiście ładnie.
- Jestem pewna, że dacie
radę - dodała.
- Tak?
- Oczywiście, jestem w
końcu częścią ciebie. Ale teraz muszę uciekać Vivi, obyśmy spotkały się
kolejnym razem w innych okolicznościach.
- Dziękuję za pomoc.
Zaszumiały drzewa,
zawiał lekki wietrzyk i mój klon zniknął. Pokręciłam głową z niedowierzaniem,
nad samą sobą. Po czym wzięłam głęboki wdech, zamknęłam oczy i skupiłam się na
bracie.
Jasper? Jazz
słyszysz mnie? To ja Viviene!
Cisza.
Cholera, czyżby było za późno? Jasper?! Hale, słyszysz mnie?
Nora? - usłyszałam w głowie.
Nareszcie, wszystko z tobą ok.?
Dużo by opowiadać, ale chyba nie mamy czasu…
Masz rację, do dzieła.
Jakiś pomysł?
Prawdopodobnie jesteśmy w umyśle Edwarda - zaczęłam. - Zróbmy to, po co się pofatygowaliśmy.
Ale jak?
To było bardzo dobre pytanie, nigdy wżyciu nie robiłam takich
rzeczy. Właściwie to, moja ludzka egzystencja była potwornie nudna, w
przeciwieństwie do akcji, jakie dzieją się w czasie teraźniejszym. Kto
by pomyślał o Upadłych Aniołach, wampirach, wilkołakach i pożal się
bożę innego rodzaju paskudztwach, jakie chodzą jeszcze po tej ziemi.
Halo Vivi jesteś tam?
Jestem, jestem, po prostu się zamyśliłam. Już wiem, skupmy się na Edwardzie - pomyślałam. - Na wszystkim co jego dotyczy…
Czyli mam myśleć na przykład o tym, że jest… wkurzający?
Wredny -dodałam.
Zarozumiały posiadacz srebrnego Volvo!
Kocha muzykę…
Tak, jak siebie samego - dokończył chichocząc. -To się nazywa narcyzm.
Mimo to, jest utalentowany.
Potrafi słuchać i przedrzeźniać Rosalie.
Pomocny, bezpośredni, czuły!
Najlepszy brat pod słońce!
Poczułam
przyjemne ciepło w sercu, które powoli zaczęło rozprzestrzeniać się po
moim ciele. Mimo zamkniętych oczy na moich ustach zagościł promienny
uśmiech. Wiedziałam już, że podążamy właściwą ścieżką.
Czujesz… to? - zapytał Jasper
Tak, nie przerywajmy.
Lubi walczyć do samego końca.
Jak kocha, to na zabój!
Współczuje, nie osądza.
Kochamy go i chcemy, żeby wrócił.
Kochamy i chcemy, aby był.
Bolesny skurcz mięśnia sercowego.
Kochamy!
Problem z oddychaniem.
Kochamy!!!
Ból w okolicy mostka.
Precz maszkaro!!!! Precz maszkaro !!!! - krzyk myśli.
Ból wyrywanego serca.
~*~
Mimo, iż
upłynęło kilka godzin, odkąd Viviene i Jasper weszli do umysłu Edwarda, rodzina
cały czas skupiona była na swoim zadaniu. Nikt się nie odzywał, nie oddychał,
nawet nie otwierał oczu. Teraz najważniejsze było wydostanie miedzianowłosego
spod wpływów anielskiej gadziny. Gdyby ktoś obserwował ich z daleka, powiedział
by, że wyglądają jak prawdziwe marmurowe posągi - skamieniałe, zziębnięte, nieczułe
i nieludzkie.
Emmett jako jedyny ze wszystkich zawsze miał
problem ze skupieniem się, właśnie podczas takich akcji. Był niecierpliwym i
zwariowanym wampirem. Dla niektórych może wydało się to dziwne, ale nie było
chwili w jego nieśmiertelnym życiu, kiedy to żałowałby, że jest tym kim jest.
Już po godzinie, jego myśli kłębiły się zupełnie
nad czym innym. Oczywiście Edward i Viv byli priorytetem, jednak po jego głowie
szwendało się wiele wizji zlikwidowania parszywca, który opętał jego brata i
prawie zabił Elen. Po trzech godzinach, nie wytrzymał i otworzył oczy.
Wszyscy Cullenowie trzymali się za ręce tworząc
krąg, w którym znajdował się Edward, Viviene i Jazz. Chłopak zatrzymał się
spojrzeniem na każdym członku rodziny, najbardziej skupiona wydała się Alice i
Esme. Rosalie i Carlisle zachowywali spokój oblicza, natomiast Edward wyglądał jakby spał
w najlepsze.
Gdy jednak jego wzrok padł na Vivi zachłysnął się
powietrzem, z pozoru dziewczyna wyglądała na skoncentrowaną i opanowaną, jednak
na jej twarzy było widać ogromny ból. Spod jej zamkniętych powiek, wydobywały
się krwawe krople, a z nosa sączyła wampirza krew. Odruchowo spojrzał na
Jaspera, on również nie wyglądał za ciekawie. W kącikach oczu gromadziły się
rubinowe łzy, a z nosa już dawno sączyła się stróżka burgundowej cieczy.
- O mój Boże! - odezwał się przerażony.
Jego głos zaalarmował resztę, która również
postanowiła otworzyć oczy, lecz nie puścili uścisku. Pierwsza zareagowała
zdenerwowana Alice.
- Dlaczego przerwałeś? Nie wiesz, że… - urwała,
wpatrując się w postać swojego męża. - Ale, ale… jak to możliwe? Czy to krew?
- Wow! - odezwała się Rose.
- Kiedy to się wreszcie skończy - powiedziała
Esme. - Nie jest lepiej, a nawet gorzej…
Carlisle z przerażaniem wpatrywał się to w
Viviene, to w Jaspera. Nie miał pojęcia, dlaczego ich organizmy reagują tak a
nie inaczej, dlaczego pozbywają się krwi z organizmu. Zrobił krok do przodu,
tak aby znaleźć się jak najbliżej córki. Jej twarz była napięta i nienaturalnie
sztywna, tak jakby ktoś sprawiał jej wewnętrzny ból.
Chciał dotknąć choćby jej policzka, pocieszyć,
sprawić aby poczuła się lepiej, ale nie mógł. Nienawidził właśnie takich chwil,
kiedy nie mógł pomóc tym, których kochał nad życie. Teraz zaczął przyglądać się
Jasperowi, był w o wiele lepszym stanie od Elen, na jego twarzy nie było
cierpienia, lecz tylko zniecierpliwienie.
Nagle poczuł jak dłoń Viviene drży, którą trzyma
na skroni Edwarda, a na jej policzkach ponownie potoczyło się kolejno kilka
łez. Postanowił poprzyglądać się ich reakcjom…
- Tato?! Tato? - wołał Emmett po chwili. - Dlaczego
krwawią? Przecież wampiry…
- Wydaje mi się, że chyba z wysiłku - powiedział
najstarszy. - Spójrzcie na ich dłonie i ręce, są bardzo napięte aż widać
wszystkie żyły, na dodatek drżą, jak u Vivi.
- Z wysiłku? - powtórzyła zdziwiona Rosalie.
- Widocznie muszą stoczyć wewnętrzną walkę z
Tomem - wytłumaczył Carlisle. - Co osłabia ich organizmy…
- Walkę? - zapiszczała Allie.
- To tylko moje przypuszczenia, nie wiemy gdzie
oni dokładnie się znajdują. Powinniśmy ponownie się skupić i zrobić to, o co
prosiła Viviene…
- Ale co z nimi będzie? - Ponownie odezwała się
Chochlica.
- Wszystko będzie dobrze kochanie - tym razem
powiedziała Esme. - Musimy być dobrej myśli, Vivi wie co ma robić.
- Ile to
jeszcze potrwa?- zapytał po kolejnej godzinie Emmett. - Zaczynam się już o nich
martwić.
- Kochanie - zwróciła się do niego Rosalie. - Chodź
raz skup się i nie przeszkadzaj.
- Ale co ja na to poradzę, że nie potrafię -
marudził.
- Misiek - tym razem odezwała się Alice. - Jeśli
jeszcze raz przerwiesz sesję, to jak Boga kocham… - nagle zamilkła, ponieważ
nawiedziła ją wizja.
- Co jest? - zareagował ojciec.
- Co widzisz? - dopytywała się Esme.
Nim Chochlica zdążyła
odpowiedzieć na pytania zdenerwowanej rodziny, Edward otworzył oczy, a Jasper i
Viviene osunęli się nieprzytomni na podłogę. W tej samem chwili Em złapał Norę
a Carlisle blondyna, sekundę później zniknęli na schodach wiodących do
sypialni.
- Co się dzieje? -
zapytał nieświadomy niczego Edward. - Co ja robię w domu, przecież… był bal.
- Synku, to ty! -
zawołała matka wampirów, po czym rzuciła mu się na szyję. - Jak dobrze, że
wróciłeś.
- Co się właściwie
stało? - ponownie zapytał miedzianowłosy, przy okazji oglądając się dookoła. -
Gdzie jest reszta?
- Zaraz ci wszystko
wytłumaczę - powiedziała Esme. - Ale najważniejsze , że im się udało.
- Co miało „im się
udać”? - powtórzył Edward.
Kobieta ponownie
przytuliła swojego syna, dziękując w myślach Bogu. Chwilę później usiadła obok
niego i nadal trzymając jego dłonie, zaczęła ekscytującą opowieść sprzed kilku
godzin.
~*~
Po raz pierwszy w wampirzym życiu czułam się tak zmęczona i całkowicie
wypompowana. Każdy mięsień mojego ciała, zdawał się pulsować od nadmiaru
wrażeń. Ba każda komórka marmurowego ciała, wyrywała się z tkanek. Głowa była
tak ciężka, że gdybym stała, prawdopodobnie przewracałabym się na każdym kroku.
Mimo zamkniętych oczu, świat wirował wokół mnie, niczym karuzela. Dodatkiem co
całości był olbrzymi ból głowy, sto razy gorszy od kaca i niekończące się
szumy.
Powoli podniosłam leniwe
powieki, obraz jaki ujrzałam był całkowicie rozmazany, jednym słowem - świat
leżał u moich stóp - dosłownie. Gdy wreszcie mój wzrok wyostrzył się, zobaczyłam
pochylającego się nade mną ojca.
- Vivi, jak się
czujesz? - zapytał.
Echo jego słów obiło się
boleśnie po mojej głowie, tworząc wewnątrz niezły harmider, syknęłam z bólu.
- Boli cię coś?
Chciałam powiedzieć
cokolwiek, dać znać, że go rozumiem, ale po prostu nie miałam na to siły. Z
trudem wyszeptałam.
- Edward… Co… z nim…
- Jest już z nami -
odpowiedział z delikatnym uśmiechem. - Ale teraz powiedź mi, boli cię coś?
- Chcę spać - wydusiłam. Po czym moje powieki
przymknęły się, a ja pogrążyłam się w objęciach Morfeusza.
~*~
- Co z nimi będzie? - zapytała Carlisle Allie.
- Są wykończeni,
potrzebują wypoczynku - odpowiedział najstarszy rodu. - Teraz śpią.
- Śpią? - Powtórzyła z
niedowierzaniem Esme.
- Tym razem jest to
prawidłowa reakcja organizmu - powiedział mężczyzna. - Ich umysły zostały poddane
ogromnemu wysiłkowi i próbie wytrzymałości.
- Ale jesteś pewien, że
nic im nie jest? - odezwał się Edward.
- Viviene obudziła się… -
zaczął.
- I co powiedziała? -
przerwał Emmett.
- Zapytała o Edwarda -
powiedział Cullen, spoglądając na najstarszego syna. - I powiedziała, że chce
spać.
- A Jasper? - Dopytywała
się zmartwiona Alice.
- Nie obudził się, ale
jestem pewny, że wszystko będzie dobrze - zwrócił się do dziewczyny ojciec. -
Zobaczysz.
Ciemnowłosa zapatrzyła
się w przyszłość, minę później oznajmiła wszystkim z entuzjazmem.
- Obudzą się jeszcze
dzisiaj.
- To świetnie - wtrąciła
Rose.
- Może skoczymy na
polowanie? - zaproponował Misiek. - Krew będzie im potrzebna, jak wstaną.
Cała piątka spojrzała w
stronę Boskiego z niedowierzaniem.
- Co? - zareagował.
- Kochanie, czy ty to na
pewno ty? - zapytała podejrzliwie Rosalie. - Może z Edwarda przeszło na Emmetta?
- Wątpię - wtrącił
Carlisle. - Ale to co Em zaproponował wydaje się rozsądnym rozwiązaniem.
- W takim razie pójdę
ja, Rosie i Emmett - powiedziała Esme. - Ale przydałby się chyba jakiś termos…
- Pójdę z tobą go
poszukać - zaoferowała blondynka i zniknęła za przybraną matką w kuchni.
Kilka minut później w
salonie pozostali jedynie Edward, Carlisle i Alice.
- A ty jak się czujesz? -
zapytał ten drugi. - Powinienem ci poświęcić trochę uwagi…
- Nic mi nie jest tato.
Nie musisz się martwić, Jazz i Viviene są ważniejsi - odpowiedział chłopak.
- Skoro tak twierdzisz,
ale możesz nam powiedzieć co pamiętasz z tego całego zamieszania?
- Film urwał mi się po
tańcu z Vivi, pamiętam, że chciałem wyjść na powietrze i… bęc - relacjonował
rudy. - Potem obudziłem się na krześle w salonie.
- Dobrze, że skończyło
się to tak, a nie inaczej - odezwała się Alice.
- Tak, miejmy nadzieje,
że Tom sto razy się zastanowi, zanim zaatakuje ponownie - powiedział poważnie
Carlisle.
~*~
Krwawe
słońce zachodziło nad Devonvill, grube mury zamku, nie dały rady wyciszyć
krzyków ofiar, jakie zachodziły w podziemiach. Diabeł siedział dumnie i prężnie
na swoim tronie, przyglądając się egzekucjom. Na jego ustach błądził delikatny
uśmiech, natomiast jego błękitne oczy łagodziły dość mężne rysy twarzy. To jedyny element, jaki
pozostał mu z prawdziwie anielskiego życia.
Właśnie jedna z Upadłych - Meredith, wprowadziła
na rzeź młodą dziewczynę, która od razu przykuła uwagę Pana Ciemności.
Płomienno rude włosy sięgały jej do połowy pleców, szmaragdowo zielone oczy
błądziły dookoła, szukając jakiejkolwiek pomocy. Strach jeszcze bardziej
wykrzywił jej oblicze, gdy spojrzała na mężczyznę, który siedział na tronie.
Diabeł wsiał i jednym ruchem dłoni, zbliżył ją do
siebie. Rudowłosa przymknęła powieki i zaczęła drżeć na całym ciele.
- Otwórz
oczy - szepnął jej do ucha, słodko.
Zawahała się, lecz po chwili jej powieki uchyliły
się. Nie stała już w ciemnej komnacie oświetlonej jedynie pochodniami, teraz
znajdowała się w przytulnym pokoju z dużymi oknami. Był dzień. Zdziwiona
obróciła się, gdyż wyczuła obecność jeszcze jednej osoby.
Mężczyzna siedział na łóżku w rozpiętej białej
koszuli, która odsłoniła jego dobrze umięśniony tors. Spojrzała w jego błękitne
oczy i przez chwilę zatraciła się w ich kolorze.
- Kim jesteś? - Udało się jej wydusić.
Na twarzy Diabła pojawiło się rozbawienie.
- Dlaczego za każdym razem zadajecie to samo
pytanie? - zwrócił się do dziewczyny. - Dobrze wiesz kim jestem, tylko nie
potrafisz tego pojąć.
- W takim razie po co mnie tutaj sprowadziłeś? -
zapytała odważniej. - Mogłeś mnie zabić tam.
- A kto powiedział, że chcę pozbawić cię życia? -
odrzekł. - A właściwie duszy, bo ty już nie żyjesz.
- Zatem, po co?
- Jesteś piękną kobietą Fleur…
- Skąd wiesz, jak mam na imię?
- Piękna, ja wiem wszystko. Powinnaś zdawać sobie
z tego sprawę. Wydaje mi się, że nie zasługujesz na prawdziwą śmierć -
powiedział.
- Nie? - zareagowała dziewczyna.
- Potrzebuje nowej zabawki - stwierdził wstając. -
Muerte już mi się znudziła, jest taka przeciętna, nijaka. Ale nie ty…
Zbliżył się do niej na tyle, że mógł dostrzec
każdą plamkę w jej soczyście zielonych oczach. Już nie było w nich tyle strachu
co na początku, teraz malowało się w nich zdziwienie i niedowierzanie. Na jego
ustach pojawił się uśmiech, szczery i prawdziwy. Następnie delikatnie wpił się
w jej wargi, a ich języki zaczęły odbywać dziki taniec rozkoszy.
Po kilku godzinach, leżeli na łożu objęci,
całkiem nadzy. Mężczyzna kreślił palcem linię jej kręgosłupa. Fleur zamruczała
przyjaźnie, co wywołało chichot Diabła.
- Wiedziałem, że jesteś inna - powiedział. -
Jeszcze takiej kobiety nie miałem.
- Miło mi to słyszeć - odpowiedziała z ojczystym
akcentem.
- Na ziemi byłaś płatnym zabójcą - stwierdził. - Co
byś powiedziała na podobny etat tutaj?
Francuska automatycznie usiadła i spojrzała na
swojego kochanka, robiąc duże oczy.
- Mówisz poważnie?
- Tak. Ostatnio brakuje mi ludzi, do brudnej
roboty, co chwilę ktoś mi umyka - powiedział, wpatrując się w jej magiczne
oczy. - Poza tym, potrzebuję… ciebie.
- Mnie?
- Zgadzasz się? - zapytał, ignorując jej pytanie.
- Zgadzam, ale czy…
- Co skarbie?
- Nie wiem, czy… co z Muerte? Nie chcę, abyś miał
nieprzyjemności z mojego powodu - powiedziała.
Mężczyzna zapatrzył się na nią, tym razem to on
zrobił duże oczy.
- Jeszcze nikt nie przejmował się mną… w ten
sposób, jak ty. Nie mam pojęcia co w tobie jest, ale wiedz, że teraz ty jesteś
tu panią. Muerte nie ma nic do gadania… - przerwał.
Nagle po środku komnaty wylądował Nalanis,
dziewczyna pisnęła, po czym szybko zakryła się jedwabnym prześcieradłem.
- Głupcze! - warknął diabeł. - Trzeba było zapukać!
- Najmocniej proszę o wybaczenie, ale to pilna
sprawa.
- Zatem mów, synu.
- Nie udało się im znaleźć Toma - powiedział
zdyszany. - Właściwe to go znaleźli, bo użyczył sobie ciało jednego z wampirów…
- CO!!! - wrzasnął.
- Ale potem opuścił to ciało, nasi ludzie nużby
go złapali, ale nie wiem jak zniknął.
Pan Ciemności zacisnął dłonie w pięści, mimo to
nadal trzymał w ramionach rudowłosą dziewczynę. Chciał krzyczeć, ale się
powstrzymał.
- Jak to użyczył sobie ciało jednego z wampirów?
- Zawładną ciałem wampira, który jest bratem wampirzycy do której Thomas chciał dotrzeć - odpowiedział. - Wiesz, że ostatnim razem
chciał ją pozbawić życia, używając naszych broni?
- Nie, nikt mi o tym nie powiedział.
- Mnie również, dowiedziałem się dzisiaj.
- Ale dlaczego tak mu zależy na tej
nieśmiertelnej?
- Zakochał się w niej, a ona go nie chciała, bo
wykorzystywał ją dla własnych celów. Potem gdy odeszła, chciał ją zabić, ale w
jakiś sposób otrzymał skrzydła Scorpiusa, co zwiększyło jego szansę na zemstę.
No i tak się to zaczęło - opowiedział Nalanis.
- W innej sytuacji poparł bym tego wampira, ale
teraz nie mogę. Wyślij naszą straż, aby pilnowali okolicę i tej wampirzycy -
zakomenderował. - Gdy tylko się pojawi, niech nasi go pojmą, a wtedy osobiście
pozbawię go żywota.
- Przecież Athos sprawuje ochronę nad nimi -
zauważył chłopak.
- Jak widać nieskutecznie - powiedział. - A teraz
musze rozprawić się z bandą półgłówków, którzy nie potrafią zrobić tak
najprostszej rzeczy, jak znalezienie skrzydlatego wampira.
Skończywszy, zsunął się z łóżka i zwrócił się do
dziewczyny.
- Mój syn zabierze cię do moich prywatnych
kwater, tam poczekasz na mnie.
- Dobrze - odpowiedziała z uśmiechem. - Powodzenia.
Diabeł spojrzał na rudą i również obdarował ją z
uśmiechem, po czym zniknął w kłębie czerwono-brunatnego pyłu.
- Pani - odezwał się chłopak. - Proszę ująć mnie za
dłoń.
- Mów mi Fleur - powiedziała. - Czy to prawda, że
jesteś synem Lucyfera?
- Nie, jestem przybranym dzieckiem.
- Mimo to, zauważyłam, że zależy mu na tobie.
Upadły uśmiechnął się.
- Będziesz znakomitą Panią Devonvill -
powiedział. - Ojciec jest inny przy tobie, więcej się uśmiecha.
- Może uda mi się, przywrócić nie tylko uśmiech -
wtrąciła.
~*~
Otworzyłam
oczy i automatycznie usiadłam na łóżku, czułam się wypoczęta i żaden mięsień mnie
już nie bolał.
Ciekawe dlaczego?
Carlisle podał ci krew -
usłyszałam w głowie.
Edward?
Tak to ja.
No to chodź do mnie.
Sekundę później tuliłam się do brata, na mojej
buzi pojawił się uśmiech od ucha do ucha.
- Cieszę się, że Tom nic ci nie zrobił -
powiedziałam. - Gdybyś tylko wiedział, jakie głupoty wygadywałeś…
- Pamiętaj, że to nie byłem ja - wtrącił.
- No pewnie, kto by kupił różowego chevroleta Boskiemu - zachichotałam, na samo wspomnienie.
- Nie?
- Tak!
Powróciłam do tamtego momentu w myślach.
- Ten Upadły? - zapytał Emmett. - Proszę Cię, ta
parszywa gnida nigdy nie podarowałaby mi różowego chevroleta na urodziny, jakie
miałem wczoraj?
- Właśnie - zauważył
zadowolony tamten Edward. - Dobrze gadasz bracie! W ogóle…
- Jaki różowy
chevrolet? - wtrąciła Rose.
Po chwili leżeliśmy na łóżku i tarzaliśmy się ze
śmiechu. Nagle przypomniałam sobie coś.
- A Jasper?
- Jest na polowaniu z Alice - odpowiedział mój
brat, po czym dodał. - I wszystko z nim ok.
- To dobrze – wtrąciła i spojrzałam na
kalendarz. - Wiesz, że dzisiaj idziemy do szkoły?
- Nie?
- Tak! - powiedziałam groźnie i zaczęłam
chichotać.
Zaraz po
skończonych lekcjach postanowiłam udać się do parku, aby zrobić kilkanaście
zdjęć do prezentacji z biologii. Zatem, gdy tylko zabrzmiał ostatni dzwonek,
nie dołączyłam do reszty zmierzającej na parking, lecz w stronę miasteczka.
Gdzie idziesz? - zapytał w myślach
Edward.
Mam coś do zrobienia, chciałabym też
pospacerować.
Iść z tobą?
Nie, uprzedź Esme, ze wrócę później.
Jasne.
Niebo spowite było ciężkimi i ciemnymi chmurami,
mimo to drzewa poruszał delikatny wiatr a ptaki ćwierkały nad głowami spacerujących.
Przemierzałam alejki, przy okazji robiąc zdjęcia budzącej się do życia
przyrody. Nie wiem ile czasu mi to zajęło, ale dla mnie czas mógłby i tak nie
istnieć.
- Nie spodziewałam się spotkać ciebie tutaj -
usłyszałam ciepły, męski baryton tuż za sobą.
Odwróciłam się z uśmiechem na ustach.
- Cześć Will. Mogłabym powiedzieć to samo o
tobie.
- Lubię spacerować po pracy, szczególnie po tak
ciężkim dniu - powiedział. – Może usiądziemy?
- Jasne. Też lubię spacerować, ale dzisiaj robię
zdjęcia do pracy zaliczeniowej.
- Dzwoniłem do ciebie, ale nie odbierałaś -
zauważył.
- Wiem, przez cały weekend nie miałam telefonu -
skłamałam. - Moi kochani bracia postanowili zrobić mi kawał, chowając telefon do
pudła fortepianu. Znalazłam go dopiero dzisiaj rano.
- Masz zatem straszliwych braci - dodał zabawnie.
- Żebyś wiedział - zachichotałam. - Ale w życiu nie
zamieniłabym ich na innych.
- Dogadujecie się już lepiej?
- Znacznie. Doszliśmy do porozumienia i jest
dobrze.
Nagle usłyszałam ciche burczenie w brzuchu,
spojrzałam na Willa, zapatrzył się przed siebie. Pokręciłam głową z
niedowierzaniem.
- Jestem głodna - oświadczyłam i wstałam z ławki. -
Chodźmy coś zjeść!
- A na co masz ochotę? - zapytał.
Ja i ochota? Na coś do zjedzenia? Cętkowana puma?
- Nie wiem, a ty?
- A co powiesz na pizzę domowej roboty? -
zaproponował.
- Domowej roboty? - powtórzyłam.
- Chodź - powiedział i pociągnął mnie za sobą.
„Przeznaczenie
zazwyczaj czeka tuż za rogiem.
Jakby było kieszonkowcem, dziwką albo sprzedawcą losów na loterię:
to jego najczęstsze wcielenia.
Do drzwi naszego domu nigdy nie zapuka.
Trzeba za nim ruszyć”
- Carlos Ruiz Zafón
Jakby było kieszonkowcem, dziwką albo sprzedawcą losów na loterię:
to jego najczęstsze wcielenia.
Do drzwi naszego domu nigdy nie zapuka.
Trzeba za nim ruszyć”
- Carlos Ruiz Zafón
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz