Dałam
się ponieść chwili, porzucając za sobą daleko w tyle smutki i problemy dnia
dzisiejszego. W głębi serca miałam nadzieję, że Edward podejmie odpowiednią
decyzję i wróci, jak najszybciej. A z tą dziewczyną jakoś sobie poradzi, poza
tym nie wygląda ona zbyt niebezpiecznie.
Chociaż ten jej zapach? Może zgubić niejednego
wampira…
Skacząc zwinnie po gałęziach drzew poszukiwałam
smakowitej kolacji, kilka minut później delektowałam się krwią młodej pumy. Po
skończonym posiłku otrzepałam ubranie i doprowadziłam się do porządku, a
następnie wróciłam do rodzeństwa.
Dotarłam do polany, gdzie zazwyczaj gramy w
baseball.
- Długo kazałaś na siebie czekać - wtrącił Emmett,
napinając mięśnie.
- Miałam ochotę na coś lepszego.
- Masz na myśli wiewiórki? - zakpił z uśmieszkiem.
- Wolę szynszyle.
- Szynszyle? To już zwykła sarenka cię nie
zaspokaja?
- Co ty dzisiaj jesteś taki uszczypliwy? Czyżby
niedźwiadek nie spełnił twoich oczekiwań?
- Nie znalazłem żadnego - zachmurzył się Boski.
Oj. Biedne Emmeciontko…
- To widać, chodź raz wyglądasz przyzwoicie -
żachnął Jasper, wbiegając na polanę z Alice, która siedziała mu na plecach.
- Dobra - zaczął Misiek. - A teraz Viviene powiedz
nam prawdę, dlaczego Edward wyjechał? Tylko bez jaj!
Cholera.
- Już mówiłam, że nie wiem.
- Nora - wtrącił Jazz. - Dobrze wiemy, że nie
powiedziałaś nam wszystkiego.
- Ale co ja mam wam powiedzieć? - zapytałam
zrezygnowana.
- Prawdę - odpowiedziała Alice, zeskakując z
pleców blondyna.
Westchnęłam.
- Powiem wam co wiem - zaczęłam. - Po prostu nie
chciałam was martwić, a w szczególności Esme.
- Mów.
- To przez krew tej całej Swan - powiedziałam,
przewracając oczami. - Można by powiedzieć, że Edward nie może swobodnie myśleć,
krew dziewczyny go odurza. A wyjechał, aby nie zrobić jej krzywdy.
- Przecież to absurd - powiedział Emmett. - Czy on
całkiem zgłupiał?
- Przecież to tylko dziewczyna - zauważył
Jasper.
- Ciekawe kiedy zamierza wrócić, jak laska
odejdzie na łono Abrahama? - gderał Em.
- Ale… - odezwała się Alice.
- Przecież wystarczy się jej pozbyć - zasugerował
Jasper.
- No właśnie - zaoponował Emmett. - To jest
wyjście, możemy to nawet zrobić teraz.
- Nie! - krzyknęłam równo z Allie.
- To jest człowiek - zauważyła dziewczyna.
- Może tym razem trzeba odstąpić od reguły -
powiedział Boski.
- Przecież nie uronimy nawet kropli krwi - dodał
Jasper. - Wystarczy skręcić jej kark…
- I upozorować upadek - dokończył mięśniak. - Może
ze schodów?
Wpatrywałam się w braci z niedowierzaniem,
zrobiło mi się niedobrze.
- Jak możecie? - warknęłam.
- Ale co? - zareagowali spokojnie, spoglądając na
mnie.
- Jak możecie mówić tak o śmierci Bogu niewinnej
istocie - wyjaśniłam. - W głowie mi się nie mieści, że nie macie serca.
- Trzeba zutylizować odpad Viv - powiedział
dobitnie Emmett.
- Ale to człowiek - powtórzyła Al. - My nie zbijamy
ludzi.
- Em ma rację, tym razem musimy nagiąć zasady -
powiedział Jasper, ruszając w stronę lasu. - Jestem pewny, że Edward nam
podziękuje jak wróci…
- Tylko ją rusz! - zasyczałam z furią w głosie,
materializując się przed nim. - A sama skręcę ci kark!
- Nie rozumiesz? - zawarczał na mnie Emmett.
- To ty niczego nie rozumiesz - powiedziałam
ostro, celując w niego palcem. - Uważacie się za istoty prawie ludzkie a
pozbawieni jesteście jakichkolwiek uczuć. To czyjaś córka, czyjaś wnuczka,
chcecie od tak pozbawić dziewczynę życia?
- Viviene… - odezwał się Jasper.
- Niech w tym wypadku Edward podejmuje decyzję,
lecz dopiero jak wróci - przerwałam mu brutalnie. - A jeżeli do tej pory
którykolwiek z was sprawi, że Swan spadnie chodź by jeden włos z głowy…
- To co? - zapytał wściekle Emmett.
- Nigdy w życiu już mnie nie zobaczycie -
zagroziłam.
- Perfidny szantaż - zauważył Jasper.
- Powinniście się wstydzić, tego co chcieliście
zrobić - powiedziałam.
- Jak dla mnie to jedynie wyjście tej
beznadziejnej sytuacji - zauważył blondyn.
- Wątpię, że Carlisle podzieliłby waszą hipotezę,
nie tak was wychował.
- A ty co masz do tego?! - odezwał się Emmett. -
Jeszcze zbyt mało wiesz, właściwie to nic nie wiesz.
- No pewnie - powiedziałam. - Ale ja przynajmniej
mam szacunek do ludzkiego życia i nie traktuje człowieka, jako odpadu, którego
należy zutylizować.
- Jesteśmy tym kim jesteśmy - zauważył Cullen. -
Zabijanie to nasza natura.
- W takim razie dlaczego nadal biegasz za
sarenkami? - warknęłam wściekła. - Skoro takie życie ci nie odpowiada, to może
rzeczywiście powinieneś zmienić poglądy…
Nagle mój brat rzucił się na mnie, jak na jakieś
zwierzę. Nie spodziewam się tego, co sprawiło, że przekoziołkowałam kilka razy
brudząc doszczętnie ubranie, jakie miałam na sobie.
Nie byłam dłużna, przeraźliwy charkot wydobył się
z mojego gardła, po czym ruszyłam, aby unieruchomić Emmetta. Walka była
zaciekła i niezwykle brutalna, w pewnym momencie Boski popełnił błąd a ja
wykorzystałam swoje wampirze doświadczenie. Chwilę później mój brat leżał
potulnie na ziemi, oddychając ciężko i podnosząc ręce w geście poddania.
Nadal byłam wściekła, więc warknęłam głośniej niż
zwykle.
- Śmierć nie jaka by była, zawsze będzie
śmiercią - rzuciłam chłodno. - Zadana przez ciebie, odbije się wkrótce i na
tobie.
To powiedziawszy
ruszyłam powoli w kierunku domu.
~*~
- Matko, Viviene co ci się stało?! - zawołała Esme, widząc moją postać w
drzwiach.
We włosach miałam błoto,
glinę i igliwie, twarz była umorusana od ziemi, ubranie nie nadawało się nawet
do second handu. Sekundę później przy mamie zmaterializowała się Rosalie i
Carlisle.
- Wyglądasz jak siódme
nieszczęście - zaczęła chichotać blondynka.
- Jestem ciekawa co
powiesz o tym troglodycie - warknęłam, wskazując na Emmetta. - Niech tylko zbliży
się do mojego pokoju, to nie ręczę za swoje ponadnaturalne zdolności.
- Viviene - zganiła mnie
mama. - O co wam poszło?
- O coś bardzo
nieistotnego, dla moich braci - wtrąciłam cicho i wspięłam się po schodach.
Gdy już znalazłam się w
sypialni, pospiesznie zrzuciłam wszystkie ciuchy z siebie i udałam się pod prysznic.
Woda lała się strumieniami, obmywając moje włosy, twarz i marmurowe ciało.
Straciłam rachubę czasu, miałam przez chwilę
wszystkiego dość i to cholernie. Zamykając oczy cały czas widziałam ich
zaangażowane, twarze bez emocji, planujące pozbycie się młodej dziewczyny. Nie
pojmowałam, jak można tak po prostu pozbawić kogoś życia. Odruchowo zacisnęłam
dłonie w pięści, a na moich blado-trupich rękach, pojawiły się jasnoniebieskie
żyły.
Ciasno owinęłam się ręcznikiem i ruszyłam do
garderoby, gdzie wybrałam ubranie a następnie dorwałam się do butelki whisky.
Po opróżnieniu kilku szklanek, postanowiłam zadzwonić do brata.
- Halo? - odebrał, po szóstym sygnale.
- Już myślałam, że będę musiała przyjechać na
Alaskę, aby móc z tobą porozmawiać - powiedziałam dość ostro.
- Ciebie również miło słyszeć, Viv -
odpowiedział. - Co tam?
- Nic ciekawego poza tym, że nie odzywam się do
Emmetta i Jaspera.
- A co się takiego stało? - zakpił. - Czyżby nasz
Misiek dorwał się do twojego nowego samochodu?
- Nie chciałbyś wiedzieć - powiedziałam. – Poza
tym, gdyby to zrobił już by nie żył. Wiesz już kiedy wrócisz?
- Nie.
- Zabiłbyś Isabellę Swan? - zapytałam, tak od
niechcenia.
- CO! - warknął.
Zachichotałam.
- Pytam się czy zabiłbyś dziewczynę, która
uprzykrza ci życie?
- Tego nawet nie brałem tego pod uwagę -
powiedział bardzo poważnie. - To nie jej wina, że ma taką a nie inną krew. Ale
nigdy nie zrobiłbym Belli krzywdy, a czemu pytasz?
- A nie tak - westchnęłam ciężko. - Kate już dała
ci spokój?
- Skąd wiesz…
- Po prostu Katie taka już jest, a Tanya?
- Co Tanya?
- Jesteś głupi?
- Co cię dzisiaj ugryzło? - zapytał.
- Już ci mówiłam.
- Jesteś jakaś nieswoja - powiedział.
- No pewnie, a jak ty byś się czuł, gdyby ktoś
zrównał cię z … błotem?
- Viviene niczego nie rozumiem.
- I nie musisz - wtrąciłam.- Wracaj tak szybko,
jak tylko możesz. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Rozłączyliśmy się, poczym usłyszałam pukanie do
drzwi.
- Jeżeli to TEN-KTÓREGO-IMIENIA-NIE-WOLNO-WYMAWIAĆ, niech nawet nie próbuje przekroczyć progu mojego pokoju -
powiedziałam, pociągając łyk.
- To ja - odezwał się ojciec.
O cholera - pomyślałam, spoglądając
na butelkę. - Trudno.
- Wejdź.
Carlisle wszedł do środka i nie krył zdziwienia
na twarzy, szybkim krokiem przeszedł przez moją sypialnię i usiadł na krańcu
łóżka. Delikatnie odłożyłam szklankę na stoliku nocnym.
- Nie wiedziałem, że pijesz - powiedział.
- Czasami.
- Możesz mi powiedzieć co zaszło pomiędzy tobą a
Emmettem?
- Rzucił się na mnie, bez ostrzeżenia -
odpowiedziałam. - Nie spodobało mu się to co powiedziałam.
- A co powiedziałaś?
- Rozmawiałeś z nim, albo z Jasperem?
- Jazz nic nie wie - wtrącił ojciec. - Jest mu
jedynie przykro, że doszło pomiędzy wami do zgrzytu. Za to Emmett, cóż nie
chciał ze mną rozmawiać.
- Może nie ma odwagi, aby przyznać się do błędu.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Gdy Edward wróci wyjaśni się wszystko -
powiedziałam. - Ja naprawdę nie wiem niczego i chodź bym chciała ci pomóc nie
mogę.
- Mama martwi się o was.
- Niepotrzebnie, lecz wydaje mi się, że nie tylko
dlatego przyszedłeś z wizytą.
- Masz rację - powiedział Carlisle. - Zleciłem
badania DNA, za tydzień będą wyniki.
Ożywiłam się trochę.
- Jak zdobyłeś jego DNA?
- To nie było trudne, przecież dzielę z nim
gabinet Vivi.
- A jak sam uważasz? To znaczy, teraz wydaje ci
się to bardziej prawdopodobne?
- Może - zauważył. - Wczoraj opowiadał mi o swoim
ojcu.
- Naprawdę?
- Minęło tyle lat i pokrewieństwo jest wielce
prawdopodobne.
- Jestem prawie pewna, że jesteście rodziną.
Twarz ojca rozjaśnił promienny uśmiech.
- Zabiłbyś teraz człowieka? - zapytałam ot tak,
nadal nie pojmowałam zachowania swoich braci. - Gdyby zagrażał twojej rodzinie?
- Viviene, co to za pytanie.
- Proste - wtrąciłam. - Tak czy nie?
- Oczywiście, że nie. Brzydzę się przemocą i
zabijaniem, a gdyby ten człowiek zagrażał mojej rodzinie, znalazłbym na pewno
inny sposób rozwiązania tego problemu.
Pokiwałam głową.
- Ale dlaczego zadałaś mi takie pytanie? Masz…
jakiś… problem?
- Nie tato - odpowiedziałam. - Ja nie mam żadnego
problemu.
- Wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść.
- Wiem.
- Nie pij już więcej, alkohol nie jest dobrym
lekarstwem na złość czy nieporadność.
- To nie złość czy nieporadność ojcze - odezwałam
się po chwili. - Lecz uczucie beznadziejności.
- Skrywasz wiele tajemnic, nie mogę jednak
patrzeć jak cierpisz - powiedział, biorąc mnie za ręce i wpatrując w moje oczy.
- Ból czasami wpisany jest w nasze życie, nie
zawsze mamy wpływ na to co zgotuje nam los. Nie martw się - odezwałam się. - Każdy jest kowalem swojego losu, ja odpokutowałam już to co zrobiłam w
przeszłości.
- Jestem pewien, ze Kris wybaczył ci to już dawno
temu.
- Ja potrzebowałam znacznie więcej czasu -
powiedziałam. - Ponad siedemdziesiąt lat.
- Aż siedemdziesiąt lat? - Ojciec zrobił duże
oczy. - Nie chciałaś skończyć tego wcześniej?
- To był rodzaj pokuty, zadośćuczynienia -
odpowiedziałam. - Nie jestem mordercą i nigdy nie będę. I nie pozwolę, aby w
mojej obecności ktokolwiek mordował niewinnego człowieka.
Cullen spojrzał na mnie.
- Bo wiem, jakie konsekwencje ponosi to za sobą -
dokończyłam.
- Jesteś wspaniałą osobą i jestem dumny, że
jesteś moją córką - powiedział Carlisle.
- A ja, że mam takiego ojca.
~*~
Następnego
dnia przygotowałam się do szkoły znacznie wcześniej, niż powinnam. Nie miałam
ochoty na wspólna drogę do szkoły z Emmettem ani z Jasperem, więc gdy tylko się
ubrałam i spakowałam książki do torby, ruszyłam do garażu. Z utęsknieniem
spojrzałam na swój samochód, poczym piechotą ruszyłam do Forks.
7.32 byłam już w szkole i siedziałam pod klasą,
udając że czytam książkę od francuskiego. Nagle do moich nozdrzy doszedł
zapach, który tak bardzo drażnił mojego biologicznego brata.
W drzwiach pojawiła się Panna Isabella Swan,
rozpuszczone, brązowe włosy przykryły jej bladą twarz. Ciemno czekoladowe oczy
pilnie śledziły otoczenie dookoła, gdy tylko mnie ujrzała jej serce
przyspieszyło, odruchowo chciała przyspieszyć. Niestety potknęła się o własne
nogi i zatrzymała się dopiero metr od ziemi, przetrzymując się szafki.
Sierota.
Prychnęłam, mimo to nadal na nią nie spojrzałam.
Jej zapach nie różnił się od zapachu innych ludzi. Słodka woń
mąciła zmysły, a bijące serce pompowało litry świeżej, życiodajnej cieczy.
Poczułam, jak jad zbiera mi się w ustach. Jednak nic więcej…
Zadzwonił dzwonek i reszta mojej klasy, zebrała
się pod salą. Madame Largette, jak zwykle nie zjawiła się punktualnie. Dziesięć
minut po dzwonku zjawił się Pan Clapp i oznajmił:
- Pani od francuskiego zachorowała, więc macie
okienko.
Westchnęłam.
Super, to już trzeci raz w tym miesiącu. Czy ci
nauczyciele w ogóle zobowiązują się do jakiejkolwiek nauki?
- Panno Cullen? - zawołał trener. - Mogę prosić na
słówko?
Klasa spojrzała na mnie ze zdziwieniem, posłałam
im jedynie blady uśmiech.
- Słucham - powiedziałam, kiedy znalazłam się z zasięgu belfra.
- Pani Hudge mówiła, że czasami prowadzisz
zajęcia z wychowania fizycznego? - zapytał.
Co? No dobra, raz prowadziłam zajęcia. Ale trenerka nic nie mówiła o kolejnych.
- Yyy… czasami - odpowiedziałam.
- Chciałbym, abyś dzisiaj poprowadziła za mnie
zajęcia z drugą klasą. Mam pilny wyjazd, a nie ma nauczyciela, któryby wziął
zastępstwo.
A może by tak dać dzieciakom okienko?
- Ale wie Pan, że ja prowadzę jedynie taniec
towarzyski?
- Daje ci wolną rękę. Możesz robić z nimi
cokolwiek, byleby zajęcia się odbyły.
- O której są te zajęcia?
- 14.20, akurat jak ty kończysz lekcje.
Cholera.
- Dobrze, ale tylko ten jeden raz. Musi Pan sobie
zdawać sprawę, że to komplikuje moje plany.
- Brałem to pod uwagę, ale jesteś moją jedyną
nadzieją.
- 14.20 - powtórzyłam.
- Dziękuję - powiedział trener i biegiem ruszył
przez hol.
Super.
O 14.10 wchodziłam do szatni dla dziewcząt,
przebrana w swój typowy strój do treningu - sportowy liliowy top, czarne
legginsy oraz baletki na obcasie, wzięłam radio i ruszyłam w stronę sali
gimnastycznej.
- Gdzie ten Clapp? - usłyszałam. - Może
niepotrzebnie się przebieraliśmy?
- Trener zawsze przychodzi na zajęcia - odezwała
się Jessica.
Wdech i wydech.
Weszłam do sali i nagle gwar ucichł, nie
spojrzałam nawet na zebrane towarzystwo. Postawiłam radio na ławce i nagle
doszedł do mnie jakże irytujący, ludzki zapach.
- Trener
Clapp nie przybędzie dzisiaj na wasze zajęcia z wychowania fizycznego-
powiedziałam nie patrząc w kierunku, z którego poczułam zapach. - Zastępstwo
będziecie mieli ze mną.
- To nie ma już innych nauczycieli? - zapytała
jakaś tleniona blondynka.
- Jeżeli ktoś nie ma ochoty w uczestniczeniu
zajęć, może wyjść.
Ponownie na sali zapadła grobowa cisza. Zdziwiłam
się, że cała grupa została.
- W takim razie zaczynamy - powiedziałam. -
Ustawcie się proszę w szachownicę tak, aby każdy mógł śledzić moje kroki. I najpierw zaczniemy od krótkiej rozgrzewki.
Mój wzrok padł na rzędy chłopaków i dziewczyn,
ubranych jednakowo w białe koszulki i granatowe spodenki. Na szarym końcu
ujrzałam postać, która od samego początku zdawała się prześladować moją
rodzinę. Słynna Bella Swan…
Już po kilku minutach rozgrzewki wiedziałam, że
tej dziewczynie brak jakiejkolwiek koordynacji ruchowej. Mimo, że starała się
jak najlepiej wykonywać zadane przeze mnie ćwiczenia, nokautowała za każdym
razem ludzi znajdujących się w jej pobliżu.
- Przepraszam - szepnęła do Mike’a. - Nie najlepiej
radzę sobie na sali gimnastycznej.
Na płaskiej powierzchni również -
stwierdziłam w myślach.
- Dzisiaj nauczycie się podstawowych kroków do
walca angielskiego - powiedziałam głośno. - Zaczniemy od samego początku, a
mianowicie od ramy…
I zaczęło się. Szczerze mówiąc myślałam, że nie
będzie zbyt wielu problemów i nie przeliczyłam się. Grupa łatwo i szybko
przyswoiła kroki, w końcu to jeden z najprostszych tańców standardowych na
świecie. Starałam się, aby w miarę możliwości pokazać i nauczyć ich, jak
najwięcej. W połowie zajęć, kiedy to reszta była zajęta walcem,
postanowiłam poznać lepiej córkę komendanta. Nie musiałam mieć
pretekstu, aby do niej podjeść, biedactwo w ogóle nie radziło sobie z rytmem i
krokami. Zbulwersowana swoją nieporadnością, przysiadła na podłodze oglądając
innych.
- Dlaczego nie tańczysz? - zapytałam, podchodząc
znienacka od tyłu.
Isabella podskoczyła na dźwięk mojego sopranowego
głosu, serce mimowolnie zwiększyło swoje obroty. Do moich nozdrzy doszedł
słodki zapach frezji, peoni i gruszki.
- Nie potrafię - odezwała się po chwili.
- Nie zauważyłam, abyś chciała się nauczyć.
Pamiętaj najważniejsze są dobre chęci.
- Chodź bym i miała chęci, moja zdolność ruchowa
jest zerowa - wtrąciła z bladym uśmiechem, chowając się za kurtyna mahoniowych
włosów.
- Na moich zajęciach nikt nie siedzi bezczynnie -
stwierdziłam. - Wstań i powtarzaj kroki za mną.
Z miną męczennicy podniosła się z parkietu i
zaczęła bardzo powoli poruszać się po wyznaczonym kwadracie. Jej oddech
uspokoił się a serce zwolniło, na jej bladej twarzyczce pojawił się rumieniec.
- Wystarczy chcieć - powiedziałam.
- Dzięki - dodała.
- Nie ma za co.
- Erik, Mike! - zwołałam. - Rama!
Chłopaki automatycznie poprawili postawę,
wymieniając uwagi miedzy sobą na mój temat.
- Musieliśmy wpaść jej w oko, skoro zawołała nas
po imieniu… - szepnął jeden do drugiego.
Nie ma jak wpaść z deszczu pod rynnę…
- Jesteś siostrą Edwarda? - zapytała Swan.
Zdziwiło mnie jej pytanie, przecież doskonale
wiedziała kim jest dla mnie rudy, blady i wiecznie zamyślony chłopak.
- Tak - potwierdziłam, nie przerywając tańca. -
Teraz prawa stopa.
- Jasne - zreflektowała się. - Nie było go dzisiaj
w szkole.
- Nie było.
- Czy mogę zadać ci pytanie?
Odważna jest.
- Słucham?
- Zrobiłam coś złego?
- Nie rozumiem.
- Już nie ważne.
- Ważne - zatrzymałam się, wpatrując się w jej
lekko przestraszone oczy. - Jeżeli zaczęłaś to skończ.
- Yyy… chodzi oto, że odniosłam takie wrażenie,
że Edward mnie nienawidzi - wydusiła cicho.
Widocznie ma powód kobieto.
- Jeżeli tak ci się wydawało, no cóż nie jestem w
stanie odpowiedzieć na twoje pytanie - skomentowałam, nie przestając patrzeć jej
w oczy. - Mój brat ma bardzo specyficzny charakter, więc nie radziłabym
ci w przyszłości wchodzić mu w drogę.
Dziewczyna zrobiła większe oczy, krew odpłynęła z
jej policzków i od razu z twarzy zniknęły czerwone rumieńce. Bała się, tylko
nie dokładnie wiedziałam czego. Mnie i mojej dość morderczej miny czy Edwarda?
Czyżby zbladła?
- Koniec zajęć - oznajmiłam, zostawiając córkę
komendanta samą. - Proszę wpisać się na listę obecności przed wyjściem, dziękuję
za współpracę.
~*~
Dziwne uczucie towarzyszyło mi po krótkiej wymianie zdań z Isabellą, nie lubiła być w centrum zainteresowań, była nieporadna i taka nieświadoma świata jaki ją otaczał. Wychodząc z sali gimnastycznej, cały czas się we mnie wpatrywała, właściwie to już przyzwyczaiłam się do tego, że non stop ktoś pożera mnie wzrokiem. Jednak tym razem było inaczej, Swan patrzyła tak, jakby nie wierzyła w ani jedno moje słowo.
A może to już lekka paranoja? -
pomyślałam. - Najpierw Edward a teraz ja?
W prawdzie nie wierzyłam, że Emmett i Jasper
zrobią jej coś złego, ale znając jej brak jakiejkolwiek koordynacji ruchowej i
pecha, wszystko mogło się zdarzyć. Poza tym, była i jest bardzo
spostrzegawcza, co poniekąd będzie od teraz bardzo utrudniać naszą szkolną
egzystencję.
Jak nie urok to…
Zaraz po lekcjach ruszyłam pieszo w kierunku
domu, zdziwiłam się trochę, że przez cały dzień nie miałam kontaktu z
rodzeństwem. Na lunch nie miałam ochoty, w szczególności w towarzystwie
moich braci, ale czy nie można było chociaż dać znać, że jest się w szkole.
Włożyłam ręce w kieszenie kurtki i zmierzałam w kierunku pobliskiego lasu.
Jak na zawołanie rozległ się dzwonek w moim
telefonie.
- Słucham?
- Cześć Viviene - odezwał się William.
- Miło cię słyszeć - powiedziałam z uśmiechem na
twarzy. - Co tam?
- Dzwonię, bo chciałbym cię zaprosić na kolację.
Dzisiaj wieczorem?
Kolacja?
- Dzisiaj pracuję - wymyśliłam.
- A jutro?
Yyy…
- Jutro… jest koncert w Port Angeles…
- A dlaczego ja o tym nie wiem? - zapytał.
- Od miesiąca o tym wiadomo - stwierdziłam. - Całe
miasteczko i okolica huczy na temat Paramore.
- W takim razie mam nadzieję, że się tam
zobaczymy.
- Niewykluczone.
- Zatem do zobaczenia Vi.
- Do zobaczenia - rozłączyłam się.
Dziwne, ciekawe po co chciał mnie zaprosić na
kolację? - pomyślałam.
Ostatnio bardzo dawno nie wychodziłam, można
powiedzieć, że izolowałam się od świata w jakim żyłam kiedyś - podróże, imprezy,
zakupy i samotność. Teraz po stokroć wolałam pooglądać mecz z Emmett’em, zagrać
w szachy z Jasperem czy poszperać w samochodzie Rose, niż wyjść do ludzi.
Rodzina stała się moim priorytetem.
Wbiegłam na polanę, jaka otaczała nasz dom. Z
uśmiechem popatrzyłam na nowoczesny budynek, ukryty miedzy drzewami. Wzięłam
wdech powietrza i nie wyczułam zupełnie nikogo w domu. Zdziwiłam się bardzo,
właściwie to nie przypominałam sobie podobnej sytuacji, żeby w domu o tej porze
nie było nikogo.
Chyba, że coś się stało?
Zdenerwowana pospiesznie znalazłam się w domu, w
wampirzym tempie przeszukiwałam wszystkie pokoje. Nic. Gdy wróciłam na parter,
na stoliku obok telefonu dostrzegłam kremową kartkę z papeterii mamy.
Jesteśmy
w Olimpii. Rose, Alice i Esme.
Odetchnęłam z ulgą, przynajmniej nikt ich nie
zaatakował. Zapewne chłopaki pojechali z nimi, a ojciec nadal jest w pracy…
Udałam się więc do swojego pokoju, gdzie się
przebrałam a następnie uzbrojona w kieliszek czerwonego wina i nowo zakupioną
książkę, ruszyłam na tras. Usiadłam na drewnianym fotelu i zaczęłam czytać,
lecz w pewnej chwili poczułam się obserwowana. Automatycznie zwiększyłam swoją wampirzą czujność
i wyostrzyłam zmysły. Zeskoczyłam z piętra i ruszyłam w kierunku ogrodu. Na
skraju trawnika, pomiędzy drzewami stały dwa wampiry.
Kobieta średniego wzrostu o długich,
ciemnobrązowych, prostych włosach ze złotymi oczami oraz wysoki, krótko ścięty
brunet z rubinowymi tęczówkami.
- Damon mówił, że można cię spotkać na północy -
odezwał się chłopak, robiąc kilka kroków do przodu. - Właściwie to nawet nie
chciałem mu wierzyć.
Na moich ustach pojawił się uśmiech, po czym
zmaterializowałam się przed niespodziewanym gościem.
- Witaj Stefanie - powiedziałam.
- Jak dobrze znów cię widzieć - dodał Salvatore i
mnie przytulił.
Odwzajemniłam uścisk i spojrzałam na dziewczynę,
która dość dziwnie mi się przyglądała. Wampirzyca miała nie więcej niż 19 lat i
ubrana była w jasne jeansy i bluzę od dresu.
- Nie przedstawisz nas? - zapytałam.
- Oczywiście - zreflektował się chłopak. - Nora
poznaj proszę moją Elenę, Eleno to jest moja przyjaciółka, Viviene.
Schyliłam głowę w geście powitania i obdarzyłam
ją uśmiechem. Dziewczyna odwzajemniła się tym samym.
- Słynna Elena - powiedziałam. - Bardzo mi miło
ciebie poznać, cieszę się że Stefano znalazł w końcu to czego szukał.
- Mnie również - odezwała się cicho.
- Zapraszam do domu, nie będziemy tak stali na
dworze.
- Mieszkasz tutaj sama? - zapytała Elena,
podziwiając wnętrze.
- Nie - odpowiedziałam. - Jest nas jeszcze
siedmioro.
- Siedmioro? - zareagował Stef. - Same wampiry?
- A jakże. Teraz mam prawdziwy dom, rodziców,
trzech pojechanych braci i dwie wspaniałe siostry.
- Wow - odpowiedzieli razem.
Zachichotałam.
- A wy? Co robicie w Stanach?
- Zwiedzamy.
- Aha, bo uwierzę - zakpiłam, siadając na fotelu. -
A może to Damon wysłał cię na przeszpiegi?
- Kochana, stara Nora - odezwał się Salvatore z
szelmowskim uśmiechem. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę na nasze spotkanie.
Minęło tyle lat, bałem się że mi nie wybaczysz…
W pierwszej chwili na moich ustach cały czas
widniał uśmiech, jednak gdy Stefano przypomniał to co zdarzyło się ponad
dwadzieścia lat temu, spoważniałam.
- Nie masz się czego obawiać - powiedziałam. -
Było, minęło. Nie żyję już rozpatrywaniem przeszłości, cieszę się tym co mam.
- A widzisz - wtrąciła Elena. - Mówiłam, że ci
wybaczy.
Nie wygląda na heterę, jak mówił Damon.
Zaśmiałam się melodyjnie, co wywołało dziwne
spojrzenie moich gości.
- Tak mówił Damon? - zapytałam dziewczynę. - Że
wyglądam na heterę?
- Skąd wiesz? - zareagowała. - Nic takiego przecież
nie powiedziałam.
- Ale pomyślałaś - wtrąciłam.
- Czytasz w myślach? - odezwał się tym razem
Stefano.
- Czasami.
- Jej - powiedziała wampirzyca wtulona w
ukochanego. - Szkoda, że ja nie dysponuje żadnym darem.
- Eleno - zaczęłam. - Nie zawsze dar, jaki
otrzymujemy jest pożyteczny, jeżeli mogę tak powiedzieć. Czasami staje
się wręcz nie do zniesienia, wiem co mówię.
- Ale czytanie w myślach? Nie możliwie by było aż
tak uciążliwe, chciałbym wiedzieć co inni o mnie myślą.
- Mój brat nie podzieliłby twojej hipotezy -
wtrąciłam z uśmiechem. - Naprawdę chciałabyś wiedzieć co każdy napotkany
człowiek, wampir myśli? Oczywiście nie tylko na swój temat, ale i innych.
- No nie wiem. Ale sama powiedziałaś, że słyszysz
myśli tylko czasami.
- Moja zdolność jest bardziej skomplikowana niż
może ci się wydawać - odpowiedziałam.
- Eleno już wystarczy - wtrącił Stef. - Mówiłem ci,
żeby nie zadawać zbyt wielu pytań. Wampiry tego nie lubią, tak samo jak mówić o
swoich zdolnościach.
- Ale mówiłeś, że znasz Norę od podszewki, że
jesteście najlepszymi przyjaciółmi…
- To, że jesteśmy przyjaciółmi nie znaczy, że nie
mamy przed sobą tajemnic - zwrócił się do swojej dziewczyny. - W naszym świecie
nie gra się w otwarte karty, każdy przyjaciel może stać się wrogiem.
Spojrzał na mnie a ja delikatnie pokiwałam głową.
- Przepraszam - wydusiła, tuląc się jeszcze
bardziej do bruneta.
- Nie masz za co przepraszać Kochana. To
zrozumiałe, że masz pytania, jesteś młodym wampirem, prawda?
- Tak - odparła. - Od dwóch lat.
- A jak w ogóle się poznaliście? - zapytałam młodą
wampirzycę. - Bo o mnie Stefano zdarzył ci już co nie co powiedzieć.
Dziewczyna pokiwała głową a Stef zaczął mówić.
- Elena była człowiekiem, gdy ją po raz pierwszy
ujrzałem. Bardzo przypominała mi kobietę, która była moim stwórcą. Co mogę
powiedzieć Nora, zakochałem się od pierwszego wejrzenia. W głębi serca
wiedziałem, że to właśnie moja druga połówka.
- Zawsze był z ciebie romantyk - zauważyłam.
- Tak, zawsze - wtrącił, po czym pocałował krótko
w usta Elenę. - Nie wahałem się długo, zbliżyłem się do niej i wyznałem prawdę.
- Powiedziałeś jej kim naprawdę jesteś? Tak
prosto z mostu?
- No nie aż tak Vivi - odpowiedział. - Spotykaliśmy
się już jakiś czas i wtedy powiedziałem jej, że jestem wampirem.
- Wow! I jak zareagowałaś? - zawróciłam się do
Eleny.
- Z początku nie mogłam w to uwierzyć, ale gdy
pokazał mi prawdziwego siebie, nie miałam już wątpliwości. Tak jak Stefan,
wiedziałem czego chcę - odpowiedziała.
- Dwa lata temu Elena miała straszliwy wypadek-
mówił dalej Stefan. - Samochód, który prowadziła podczas burzy spadł z mostu do
rzeki. W ostatniej chwili udało mi się ją uratować, bałem się Viviene że nie
zdarzę na czas.
- A jak ty to przeżyłaś? - zapytałam. - Wiedziałaś
na co się pakujesz?
- Wiedziałam, już na samym początku Stefan
powiedział mi wszystko, co i jak. Moja przemiana była pewna, chciałam tylko z
nim spędzić wieczność i tak też się stało.
Oboje spojrzeli na siebie z miłością, z ich oczu
epatowała radość i wielkie uczucie, jakim siebie darzyli. W tamtej chwili
zapragnęłam być na ich miejscu, po raz pierwszy od wielu lat poczułam ukłucie
zazdrości. Zazdrości prawdziwego, szczerego uczucia, jakim darzy się osobę z
którą chce się spędzić resztę wieczności.
- Polujesz
na ludzi? - zapytałam Salvatore, ponieważ od samego początku mnie to nurtowało. - Czyżby
zwierzęca dieta nie przypadła ci do gustu?
- Nie zabijam ludzi - odpowiedział. - Piję krew z
woreczków.
- Ze stacji krwiodawstwa?
- Aha.
- Fuj - wykrzywiłam twarz w grymasie. - Nie żal ci
tych ludzi, który mogli by dostać krew, jaką ty pałaszujesz na śniadanie?
- Vivi to najbardziej humanitarny sposób na
ludzką krew.
- Humanitarny? - zapytałyśmy równo z Eleną, co
wywołało wybuch śmiechu naszej trójki.
- Ja go wciąż namawiam Viviene na krew zwierzęcą,
ale mówi że już za długo jest na ludzkiej.
- A pochwalił ci się, że już kiedyś spijał
sarenki i pumy? - zapytałam.
- Nie - odpowiedziała szczerze zdziwiona. -
Naprawdę?
- Stare dzieje - wtrącił, machając ręką. - To nie
dla mnie.
- W takim razie, jak sobie radzisz wśród ludzi?
- Rzadko kiedy przebywamy w mieście -
odpowiedział. - Elena nie jest jeszcze gotowa na bezpośrednie kontakty z
człowiekiem a ja… No cóż, ostatnio nie miałem z tym problemów. Facet w banku i
ekspedientka w sklepie przeżyli, bez najmniejszych obrażeń.
- To rzeczywiście jest się z czego cieszyć -
zauważyłam.
- A ty Vivi jak długo jesteś na diecie? - zapytała
Elena.
- Od samego początku, no poza jednym wyjątkiem,
zaraz po przebudzeniu.
- To tak, jak ja - dodała uradowana. - Nie chce
zabijać innych, nie chce mieć kontaktu z ludzką krwią.
- Kiedyś będziesz musiała - powiedziałam.
- V I V I E N E!!!
Rozległ się przerażający krzyk Emmetta, tak jakby
co najmniej kogoś rozczłonkowali i spalili żywcem. W wampirzym tempie znalazłam
się w przedpokoju, gdzie wpadłam na zaskoczonych chłopaków - Jaspera i Miśka.
- Na
miłość boską co się stało, że tak krzyczysz? - zapytałam przestraszona.
- Jesteś - wypalił Jazz z ulgą, po czym obydwoje
zaczęli mnie ściskać i tulić.
- Ej, nie mogę oddychać - rzuciłam, wyrywając się
z objęć Boskiego. - Co z wami?
- Myśleliśmy, że wyjechałaś.
- Co?!
- No bo nie było cię rano w pokoju a potem w szkole -
zaczął Jasper.
- … samochód zostawiłaś i rzeczy - dodał Emmett.
- A kto powiedział, że wyjechałam? I w
ogóle nic z tego nie rozumiem - warknęłam. - Co wy znowu zrobiliście?
- My?
Złapałam się za głowę, po czym pomaszerowałam w
kierunku salonu, gdzie zostawiłam moich gości. Nadal byłam na nich zła i nie
zamierzałam odpuszczać.
Niech wiedzą co to znaczy wyprowadzić z równowagi
wampirzycę…
- Najmocniej was przepraszam, ale wrócili moi bracia -
zwróciłam się do nich, akcentując wyraźnie ostatnie słowo. - Pozwólcie, ze
przedstawię wam…
Zamilkłam, bo nie ujrzałam chłopaków za sobą.
O Mój Boże…
- Może przyjdziecie do salonu, co? - zawołałam zdegustowana.
W tej samej chwili dwa wampiry o złotych oczach,
pojawiły się w drzwiach. Moi współlokatorzy nie kryli zdziwienia na widok dwóch
przybyszów.
- Eleno, Stefanie to Jasper i Emmett, moi
niezrównoważeni psychicznie bracia - powiedziałam.
- No wiesz - zaczął Boski. - Jak możesz?
- Miło mi was poznać - odezwał się Jazz, siadając
na kanapie obok mnie.
- A no tak - zreflektował się Em, siadając z mojej
drugiej strony. - Witajcie w naszych skromnych progach.
- Dziękujemy - odparł Stefano.
- Jeżeli można - zapytał blondyn. - Skąd się
znacie?
- Stefano jest moim bardzo dobrym znajomym i przy
okazji młodszym bratem Damona Jazz - powiedziałam. - A Elena to jego wybranka
serca.
- Przyjaciele Vivi są naszymi przyjaciółmi -
wtrącił zabawnie brunet. - Długo zostaniecie?
- Emmett! - zganiłam go.
- No co, pytam bo można by było zagrać w fajny
mecz - wyjaśnił. - Im nas więcej tym lepiej.
- Przepraszam was za niego - szepnęłam na boku.
- Nie musisz - zachichotała dziewczyna i wtrąciła
po chwili. - Jednak nie zabawimy u was długo, jeszcze daleka podróż przed nami.
- Ojej - odezwałam się. - A już myślałam, że będę
mogła się wami dłużej nacieszyć. Naprawdę nie zostaniecie, choćby do jutra?
- Eleno? - zapytał Stefan. - Co ty na to?
Wampirzyca spojrzała na swojego ukochanego i
obdarowała go uśmiechem od ucha do ucha.
- No to załatwione - powiedział Emmett. - To co,
meczyk wieczorem?
- Jak najbardziej - odpowiedział Stefan,
zacierając ręce. - Ale musisz przygotować się na porażkę chłopie.
- Chłopie? - powtórzył Em.
- Już go lubię - stwierdził Jasper, co wywołało
śmiech wszystkich dookoła.
- W takim razie zajmijcie się przez chwilę Eleną -
powiedziałam wstając. - A ja pokażę… ogród Stefanowi.
- No to chodź Mała - zwrócił się do dziewczyny
Misiek, ze swoim idiotycznym wyrazem twarzy. - My już się zabawimy na maxxxa.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową i wyskoczyłam
przez okno.
~*~
Ogród spowiła mgła, a z nieba zaczęły sączyć się powoli krople deszczu. Szłam pierwsza, przemierzając powoli trawnik i zmierzając do drewnianej altanki, jaka stała na granicy posiadłości. Stefan wampirzym tempem podążał tuż za mną, nie wypowiadając ani słowa. Gdy już znaleźliśmy się pod dachem, chroniąc się od mżawki, mój przyjaciel odezwał się z rozmarzeniem.
- Jakże tu jest pięknie, wcale ci się nie dziwię,
że w końcu znalazłaś swoje miejsce na ziemi.
- Jestem szczęśliwa i masz rację znalazłam swoje
miejsce na ziemi. A ty?
- Ja? Elena uczyniła mnie najszczęśliwszym z
ludzi, yyy… raczej najszczęśliwszego wampira pod… słońcem.
Zaśmiałam się.
- Niezmiernie mnie to cieszy, bałam się że
jeszcze przez przypadek zrobisz coś głupiego.
- Miałem ci za złe, że nie odwzajemniłaś moich
uczuć - powrócił do wspomnień, wpatrując się w moją twarz. - Ale w chwili, gdy
Damon odciągnął mnie od ciebie, zrozumiałem jak błąd popełniłem.
- Stefano…
- Pozwól mi mówić, zbyt wiele lat pragnąłem
spojrzeć w twoje bursztynowe oczy i powiedzieć… przepraszam.
Zbliżyłam się do niego i wzięłam za ręce, po czym
ścisnęłam je pocieszająco i się odezwałam.
- A ja
wiele lat pragnęłam ponownie spojrzeć w twoją rozradowaną twarz i powiedzieć,
że nie mam do ciebie żalu i że na pewno znajdziesz odpowiednią kobietę dla
siebie.
Na jego ustach ponownie pojawił się uśmiech,
który odwzajemniłam.
- Wierzę, że i ty wkrótce poznasz kogoś z kim
spędzisz wspaniałą resztę wieczności - wyznał po jakimś czasie. - Jesteś
uosobieniem dobra i zasługujesz na to, aby być szczęśliwa.
Nie powiedziałam nic, z mojej buzi nie znikał
uśmiech.
- Naprawdę Damon powiedział, że wyglądam jak
hetera?
- Nie mogę zaprzeczyć.
- Co ci właściwe ten głupek jeszcze powiedział?
- Że mieszkasz na północy w willi z basenem,
posiadasz harem świeżynek i dużą firmę transportową - wymienił. - Aha i ujawniłaś
swoją prawdziwą naturę, a mianowicie, wolisz dziewczynki.
Otworzyłam buzię, ze zdziwienia.
- Nie.
- Tak.
- Nie wierzę - wydusiłam.- Nie zrobił tego.
- Znasz mojego szalonego braciszka.
- Zabiję, zabiję jak tylko dostanie się w moje
ręce - zagroziłam z uśmiechem.
- A właśnie, mój brat oprócz ciekawej opowieści
na twój temat prosił, aby przekazać ci „to” - powiedział, wyciągając białą
kopertę.
- A co jest w środku? - zapytałam, odbierając
przesyłkę.
- Nie mam pojęcia, nie pisnął ani słówkiem na
temat zawartości koperty. Ale radziłbym ci ją otworzyć w spokoju, Damon czasami
ma dziwaczne pomysły.
- Dzięki za radę. A tak przy okazji, zdradzisz mi
gdzie też się wybieracie?
- Jak ci już zdradzę to nie będzie tajemnica -
odparł.
- No trudno, skoro nie chcesz to nie mów.
- I za to cię cenię Vivi.
- Za to, że nie wiercę ci dziury w brzuchu?
- Nie tylko, chociaż czemu nie - zaśmiał się.
Objęłam go ramieniem, zawsze dobrze się
dogadywaliśmy. Stefano mógłby być moim bratem, gdyby nie to, że niefortunnie
ulokował swoje uczucia. Minęło ponad dwadzieścia lat od sceny, jaka wydarzyła
się nad pewnym francuskim klifem. Nie miałam do niego żalu, było mi jedynie
przykro, że nie potrafiłam odwzajemnić jego zaangażowania w stosunku do mnie.
Teraz widziałam, że jest szczęśliwy i to mnie najbardziej cieszyło.
- Wróćmy do środka, mam nadzieję, że Emmett nie
zamęczył Eleny na śmierć - powiedziałam.
- Jej chyba to już nie grozi - dodał chichocząc.
Kilka
godzin później, gdy już dziewczyny wróciły z zakupów a Carlisle ze szpitala,
odbył się zapowiadany mecz baseballu. Oczywiście, tak jak przewidział to
Stefano, Emmett musiał pogodzić się z porażką. Z naburmuszoną miną zasiadł
brudny przed telewizorem i oświadczył, że nie zamierza się myć. Jasper
chichotał jak najęty razem z Rose, a Alice znalazła sobie kolejną bratnią duszę
w postaci Eleny, którą oczywiście ubrała i zaopatrzyła od stóp do głów. Z
przyjemnością przyglądałam się takiemu obrazkowi, brakowało jedynie mojego
biologicznego brata.
Noc minęła nam spokojnie, tylko od czasu do czasu
wybuchaliśmy niepohamowanym śmiechem. Salvatore opowiadał o interesach, jakie
prowadzi w Bułgarii i Anglii, jak i o tym co robił przez ostanie dwadzieścia
lat. Nie obyło się oczywiście bez wspomnień i głupkowatych wpadek z naszych podróży.
Nastał świt i nasi goście postanowili opuścić
nasze skromne progi. Żegnając się z nimi, czułam jak strasznie pieką mnie oczy,
mimo to z moich ust nie schodził uśmiech. Dobrze było ponownie zobaczyć
Stefano, który w końcu wie czego naprawdę chce oraz Elenę, która zdobyła jego
serce, no i pozyskała moją sympatię.
- Możecie
mi powiedzieć teraz, o co chodziło z tym moim wyjazdem? - zapytałam braci,
zakładając ręce.
Emmett zrobił zdziwioną minę, jakby został zbity
z tropu a Jasper przyjrzał mi się badawczo. Ojciec chciał się już odezwać, ale
uciszyłam go wyciągniętą dłonią. Rose i Allie usiadły w fotelu, czekając na
dalszy ciąg wydarzeń.
- Słucham - ponagliłam. - Czekam na odpowiedź.
- No bo
my - zaczął Em. - To znaczy ja, przemyślałem to sobie trochę i chciałem cię
przeprosić za moje zachowanie. Nie powinienem atakować bez ostrzeżenia.
Fuknęłam.
- I?
- Chciałem ci o tym powiedzieć, ale nie znalazłem
cię w pokoju - powiedział Boski. - Poszedłem więc do Alice, a ona powiedziała mi,
że wyszłaś.
- I? - Nie rezygnowałam.
- Potem przyszedł do mnie - wtrącił Jasper. - I
zapytał czy wiem, gdzie ty jesteś. Ja odpowiedziałem, że nie mam pojęcia. Więc
ruszyliśmy razem do garażu i pokoju muzycznego, ale tam również ciebie nie
było.
- No, nie było.
- Siedzieliśmy na dole, gdy przyszła Allie i
powiedziała…
-… Że Viviene nie ma w domu i nie wie kiedy
wróci - dodała Chochlica.
- Oraz… - odezwał się Jazz.
- Że powinna wam nieźle uszu natrzeć, za to co
chcieliście zrobić - powiedziała ostro dziewczyna. - Jaki i wspomniałam, że pewnie
nie chciałabyś dalej mieszkać z takimi brutalami.
- Co?! - zareagowałam.
- No i razem z Jasperem pomyśleliśmy, że…- zaczął
powoli Boski. - Spełniłaś swoją groźbę i już nigdy cię nie zobaczymy.
Westchnęłam.
- Czy może mi ktoś w końcu powiedzieć, o co chodzi? -
warknęła tym razem Esme. - Rozumiem, że macie przed sobą sekrety, ale na Boga
jesteśmy rodziną.
- Wybacz mamo - powiedziałam. - Ale nie możemy
rozmawiać bez Edwarda, gdy mój brat łaskawie zaszczycie nas swoją obecnością,
wszystkie sekrety ujrzą światło dzienne.
Nie tylko mama spojrzała na mnie ze zdziwieniem,
moja dość ostra i brutalna odpowiedź sprawiła, że już nikt z obecnych nie
odezwał się ani słowem.
- Dochodzi szósta - wtrąciłam po kilku minutach. -
Powinniśmy przygotować się do szkoły…
- A co z koncertem? - Przerwała mi Rose.
- Impreza zaczyna się o dziewiętnastej, ja w
pubie muszę być po piątej - odpowiedziałam. - Najlepiej by było, gdyby Emmett
przyprowadził was wcześniej i to wejściem dla personelu.
- Jasna sprawa - odezwał się Em.
- No to wszystko ustalone - powiedziałam. - Idę do
siebie.
Ruszyłam wampirzym tempem do sypialni, zamknęłam
cicho za sobą drzwi i usiadłam w czarnym fotelu. Przez moją głowę ponownie
przelatywało tysiące myśli, zamknęłam oczy i wsłuchałam się w swój miarowy
oddech. Tak bardzo chciałam, aby Edward już wrócił i uwolnił nas od
niepewności, związanej oczywiście z Panną Swan.
- Vivi? - zapytał szeptem Emmett, który nagle
pojawił się w drzwiach. - Mogę na sekundkę?
Nie otworzyłam oczu, tylko machnęłam ręką na znak
pozwolenia.
- O co chodzi? - zapytałam.
- Śpisz?
- Wampiry nie śpią.
- Jedne śpią, drugie nie - odpowiedział zabawnie.
- Minęło już dwanaście sekund Emmett - warknęłam.
- Aż tyle?
- Ty naprawdę jesteś aż tak głupi, czy tylko
udajesz? - zapytałam.
- Psepraszam - wyjąkał.
- O a teraz na dodatek udajesz skruszonego?
- Nie, tylko… - odpowiedział. - Nie odpowiedziałaś
na pytanie.
- Jakie?
- Przeprosiłem cię, ale nie dostałem odpowiedzi.
Ja… chciałbym wiedzieć co ty o tym naprawdę myślisz.
Wow!
- Chcesz wiedzieć co ja tak naprawdę myślę? -
powtórzyłam, lekko zszokowana.
- Dobrze by było.
- Mogę ci powiedzieć, że zawiodłam się na tobie.
Nie chodzi mi teraz o tą idiotyczną walkę, za którą na marginesie jeszcze mi
odpłacisz. Ale o całą, chorą sytuację z pozbyciem się Swan - ostanie zdanie wypowiedziałam,
lekko słyszalnym wampirzym szeptem. – Nie mogę pojąć, nie rozumiem jak można
egzystować pomiędzy ludźmi i tak beztrosko mówić o ich zabijaniu.
Spojrzałam na brata, usilnie wpatrywał się w moje
oczy z bardzo poważną miną, która w ogóle do niego nie pasowała.
- Czyli moje przeprosiny nic nie dały?
Westchnęłam i złapałam się za włosy.
- Nie.
- Mimo to dziękuję, że powiedziałaś mi to
wszystko. Może uda mi się podejść do tej sprawy inaczej.
- Mam nadzieję.
- Czy w takim razie, topór wojenny zakopany? -
zapytał, robiąc oczy ala kot ze Shreka.
- Taki numer na mnie nie działa, ale staraj się -
odpowiedziałam oschle, lecz w kącikach ust, czułam że się uśmiecham.
- W takim razie będę - wtrącił i uciekł z mojego
pokoju.
Schowałam twarz w dłoniach i cicho się zaśmiałam.
I jak tu nie kochać takiego palanta?
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu - 6.25. Migiem
wpadłam do garderoby, gdzie się przebrałam a następnie zasiadłam przed toaletką
i zawiązałam włosy w kok.
Nagle dostrzegłam kremową kopertę, którą otrzymałam
od Stefano. Na środku widniał staranny wpis:
Eleonor Viviene Elizabeth
Montez-Cullen
Obejrzałam list dookoła, nie dało się nie
zauważyć, że papier pochodził z drogiej papeterii. Jednym ruchem otworzyłam
kopertę i zaczęłam czytać.
Droga
Viviene, nie to brzmi tak banalnie i ironicznie, że wprost nie pasuje do mojego
jakże okrutnego charakteru. Zatem Kochana Przyjaciółko… nie, to też zbytnio nie
pasuje.
Może tak, Moja Elen…
Rad jestem, jeżeli dostałaś ten list. Wprawdzie
nie wierzyłem, że mój brat będzie miał to szczęście i ujrzy Twoje wampirze
oblicze. Ale cóż, nadzieja matką głupich, jak powszechnie wiadomo.
Chciałem przyjechać, lecz ówczesna sytuacja
zarówno polityczna, jak i prywatna nie pozwala mi na podróż w dalekie krainy
Nowego Świata. Wyrażam zatem wielkie niezadowolenie z tego powodu. Mój kochany
wspólnik również nie zamierza opuszczać dobrodziejstw angielskich prowincji,
więc sama rozumiesz.
Od naszego ostatnie spotkania minęło wiele dni,
wprawdzie mamy już XXI wiek i nowinki elektrotechniczne, ale to cały czas nie
to samo, jak spotkanie z Tobą twarzą w
twarz. Chciałbym zobaczyć Cię, jak najszybciej. Lecz zdaję sobie sprawę, że
prawdopodobnie kolejną podróż do Londynu nie planowałaś zbyt wcześnie.
Dlatego już dziś pragnę Cię zaprosić do swoich
posiadłości, gdzie mam nadzieję delektować się Twoim towarzystwem dzień i noc.
Jak również zaprosić na Bal założycieli Brytanii, który odbędzie się na początku
stycznia, następnego roku. Wierzę, że tak odległy termin pozwoli Ci przygotować
się odpowiednio do wizyty w Wielkiej Brytanii. Jak również pozwoli się nam
spotkać w spokoju, gdzie będziemy mogli wspominać stare czasy.
Kończąc ten lis, pragnę Cię z całego serca
pozdrowić i ucałować. Wyrażam sposobność, że przymniesz moją propozycję i będę
Cię mógł osobiście przywitać z otwartymi ramionami na ziemi moich przodków.
Oddany całym sercem, Damon.
Musiałam przyznać, że jego list nieco mnie
zdekoncentrował. Od naszego spotkania w Londynie mieliśmy doskonały kontakt
mailowy i telefoniczny, a on nagle wyskakuje z taką depeszą? Nie
zwlekając, zasiadłam przy komputerze i napisałam do tego idioty maila.
Damon,
Dostałam
list od Stefano który prosiłeś, aby przekazał. Bardzo dziękuję za zaproszenie,
lecz odpowiedź postaram Ci dać najwcześniej za kilka miesięcy. Być może w
Londynie pojawię się za kilka tygodni, ale to jeszcze nic pewnego. W razie
mojego przyjazdu na pewno dam Ci znać.
Buziaki,
Viviene
A
za tą heterę to, jak Boga kocham porachuje Ci wszystkie kości!!! Tak wystraszyć
biedą dziewczynę…
PS.
Kto pisał ten list? Bo na pewno nie Ty.
Z uśmiechem kliknęłam „Wyślij” i zamknęłam
laptopa.
Propozycja balu była i jest warta rozważenia,
może powinnam zaszaleć? - pomyślałam, biorąc torebkę i udając się do
garażu.
„Bo coś w szaleństwach jest młodości
Wśród lotu, wichru, skrzydeł szumu,
Co jest mądrzejsze od mądrości
I rozumniejsze od rozumu”-
Leopold Staff
Wśród lotu, wichru, skrzydeł szumu,
Co jest mądrzejsze od mądrości
I rozumniejsze od rozumu”-
Leopold Staff
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz