2 lipca 2012

Rozdział 37

Dałam się ponieść chwili, porzucając za sobą daleko w tyle smutki i problemy dnia dzisiejszego. W głębi serca miałam nadzieję, że Edward podejmie odpowiednią decyzję i wróci, jak najszybciej. A z tą dziewczyną jakoś sobie poradzi, poza tym nie wygląda ona zbyt niebezpiecznie.
Chociaż ten jej zapach? Może zgubić niejednego wampira…
Skacząc zwinnie po gałęziach drzew poszukiwałam smakowitej kolacji, kilka minut później delektowałam się krwią młodej pumy. Po skończonym posiłku otrzepałam ubranie i doprowadziłam się do porządku, a następnie wróciłam do rodzeństwa.
Dotarłam do polany, gdzie zazwyczaj gramy w baseball.
- Długo kazałaś na siebie czekać - wtrącił Emmett, napinając mięśnie.
- Miałam ochotę na coś lepszego.
- Masz na myśli wiewiórki? - zakpił z uśmieszkiem.
- Wolę szynszyle.
- Szynszyle? To już zwykła sarenka cię nie zaspokaja?
- Co ty dzisiaj jesteś taki uszczypliwy? Czyżby niedźwiadek nie spełnił twoich oczekiwań?
- Nie znalazłem żadnego - zachmurzył się Boski.
Oj. Biedne Emmeciontko…
- To widać, chodź raz wyglądasz przyzwoicie - żachnął Jasper, wbiegając na polanę z Alice, która siedziała mu na plecach.
- Dobra - zaczął Misiek. - A teraz Viviene powiedz nam prawdę, dlaczego Edward wyjechał? Tylko bez jaj!
Cholera.
- Już mówiłam, że nie wiem.
- Nora - wtrącił Jazz. - Dobrze wiemy, że nie powiedziałaś nam wszystkiego.
- Ale co ja mam wam powiedzieć? - zapytałam zrezygnowana.
- Prawdę - odpowiedziała Alice, zeskakując z pleców blondyna.
Westchnęłam.
- Powiem wam co wiem - zaczęłam. - Po prostu nie chciałam was martwić, a w szczególności Esme.
- Mów.
- To przez krew tej całej Swan - powiedziałam, przewracając oczami. - Można by powiedzieć, że Edward nie może swobodnie myśleć, krew dziewczyny go odurza. A wyjechał, aby nie zrobić jej krzywdy.
- Przecież to absurd - powiedział Emmett. - Czy on całkiem zgłupiał?
- Przecież to tylko dziewczyna - zauważył Jasper.
- Ciekawe kiedy zamierza wrócić, jak laska odejdzie na łono Abrahama? - gderał Em.
- Ale… - odezwała się Alice.
- Przecież wystarczy się jej pozbyć - zasugerował Jasper.
- No właśnie - zaoponował Emmett. - To jest wyjście, możemy to nawet zrobić teraz.
- Nie! - krzyknęłam równo z Allie.
- To jest człowiek - zauważyła dziewczyna.
- Może tym razem trzeba odstąpić od reguły - powiedział Boski.
- Przecież nie uronimy nawet kropli krwi - dodał Jasper. - Wystarczy skręcić jej kark…
- I upozorować upadek - dokończył mięśniak. - Może ze schodów?
Wpatrywałam się w braci z niedowierzaniem, zrobiło mi się niedobrze.
- Jak możecie? - warknęłam.
- Ale co? - zareagowali spokojnie, spoglądając na mnie.
- Jak możecie mówić tak o śmierci Bogu niewinnej istocie - wyjaśniłam. - W głowie mi się nie mieści, że nie macie serca.
- Trzeba zutylizować odpad Viv - powiedział dobitnie Emmett.
- Ale to człowiek - powtórzyła Al. - My nie zbijamy ludzi.
- Em ma rację, tym razem musimy nagiąć zasady - powiedział Jasper, ruszając w stronę lasu. - Jestem pewny, że Edward nam podziękuje jak wróci…
- Tylko ją rusz! - zasyczałam z furią w głosie, materializując się przed nim. - A sama skręcę ci kark!
- Nie rozumiesz? - zawarczał na mnie Emmett.
- To ty niczego nie rozumiesz - powiedziałam ostro, celując w niego palcem. - Uważacie się za istoty prawie ludzkie a pozbawieni jesteście jakichkolwiek uczuć. To czyjaś córka, czyjaś wnuczka, chcecie od tak pozbawić dziewczynę życia?
- Viviene… - odezwał się Jasper.
- Niech w tym wypadku Edward podejmuje decyzję, lecz dopiero jak wróci - przerwałam mu brutalnie. - A jeżeli do tej pory którykolwiek z was sprawi, że Swan spadnie chodź by jeden włos z głowy…
- To co? - zapytał wściekle Emmett.
- Nigdy w życiu już mnie nie zobaczycie - zagroziłam.
- Perfidny szantaż - zauważył Jasper.
- Powinniście się wstydzić, tego co chcieliście zrobić - powiedziałam.
- Jak dla mnie to jedynie wyjście tej beznadziejnej sytuacji - zauważył blondyn.
- Wątpię, że Carlisle podzieliłby waszą hipotezę, nie tak was wychował.
- A ty co masz do tego?! - odezwał się Emmett. - Jeszcze zbyt mało wiesz, właściwie to nic nie wiesz.
- No pewnie - powiedziałam. - Ale ja przynajmniej mam szacunek do ludzkiego życia i nie traktuje człowieka, jako odpadu, którego należy zutylizować.
- Jesteśmy tym kim jesteśmy - zauważył Cullen. - Zabijanie to nasza natura.
- W takim razie dlaczego nadal biegasz za sarenkami? - warknęłam wściekła. - Skoro takie życie ci nie odpowiada, to może rzeczywiście powinieneś zmienić poglądy…
Nagle mój brat rzucił się na mnie, jak na jakieś zwierzę. Nie spodziewam się tego, co sprawiło, że przekoziołkowałam kilka razy brudząc doszczętnie ubranie, jakie miałam na sobie.
Nie byłam dłużna, przeraźliwy charkot wydobył się z mojego gardła, po czym ruszyłam, aby unieruchomić Emmetta. Walka była zaciekła i niezwykle brutalna, w pewnym momencie Boski popełnił błąd a ja wykorzystałam swoje wampirze doświadczenie. Chwilę później mój brat leżał potulnie na ziemi, oddychając ciężko i podnosząc ręce w geście poddania.
Nadal byłam wściekła, więc warknęłam głośniej niż zwykle.
- Śmierć nie jaka by była, zawsze będzie śmiercią - rzuciłam chłodno. - Zadana przez ciebie, odbije się wkrótce i na tobie.
         To powiedziawszy ruszyłam powoli w kierunku domu.
         ~*~
         - Matko, Viviene co ci się stało?! - zawołała Esme, widząc moją postać w drzwiach.
         We włosach miałam błoto, glinę i igliwie, twarz była umorusana od ziemi, ubranie nie nadawało się nawet do second handu. Sekundę później przy mamie zmaterializowała się Rosalie i Carlisle.
         - Wyglądasz jak siódme nieszczęście - zaczęła chichotać blondynka.
         - Jestem ciekawa co powiesz o tym troglodycie - warknęłam, wskazując na Emmetta. - Niech tylko zbliży się do mojego pokoju, to nie ręczę za swoje ponadnaturalne zdolności.
         - Viviene - zganiła mnie mama. - O co wam poszło?
         - O coś bardzo nieistotnego, dla moich braci - wtrąciłam cicho i wspięłam się po schodach.
         Gdy już znalazłam się w sypialni, pospiesznie zrzuciłam wszystkie ciuchy z siebie i udałam się pod prysznic. Woda lała się strumieniami, obmywając moje włosy, twarz i marmurowe ciało.
Straciłam rachubę czasu, miałam przez chwilę wszystkiego dość i to cholernie. Zamykając oczy cały czas widziałam ich zaangażowane, twarze bez emocji, planujące pozbycie się młodej dziewczyny. Nie pojmowałam, jak można tak po prostu pozbawić kogoś życia. Odruchowo zacisnęłam dłonie w pięści, a na moich blado-trupich rękach, pojawiły się jasnoniebieskie żyły.
Ciasno owinęłam się ręcznikiem i ruszyłam do garderoby, gdzie wybrałam ubranie a następnie dorwałam się do butelki whisky. Po opróżnieniu kilku szklanek, postanowiłam zadzwonić do brata.
- Halo? - odebrał, po szóstym sygnale.
- Już myślałam, że będę musiała przyjechać na Alaskę, aby móc z tobą porozmawiać - powiedziałam dość ostro.
- Ciebie również miło słyszeć, Viv - odpowiedział. - Co tam?
- Nic ciekawego poza tym, że nie odzywam się do Emmetta i Jaspera.
- A co się takiego stało? - zakpił. - Czyżby nasz Misiek dorwał się do twojego nowego samochodu?
- Nie chciałbyś wiedzieć - powiedziałam. – Poza tym, gdyby to zrobił już by nie żył. Wiesz już kiedy wrócisz?
- Nie.
- Zabiłbyś Isabellę Swan? - zapytałam, tak od niechcenia.
- CO! - warknął.
Zachichotałam.
- Pytam się czy zabiłbyś dziewczynę, która uprzykrza ci życie?
- Tego nawet nie brałem tego pod uwagę - powiedział bardzo poważnie. - To nie jej wina, że ma taką a nie inną krew. Ale nigdy nie zrobiłbym Belli krzywdy, a czemu pytasz?
- A nie tak - westchnęłam ciężko. - Kate już dała ci spokój?
- Skąd wiesz…
- Po prostu Katie taka już jest, a Tanya?
- Co Tanya?
- Jesteś głupi?
- Co cię dzisiaj ugryzło? - zapytał.
- Już ci mówiłam.
- Jesteś jakaś nieswoja - powiedział.
- No pewnie, a jak ty byś się czuł, gdyby ktoś zrównał cię z … błotem?
- Viviene niczego nie rozumiem.
- I nie musisz - wtrąciłam.-  Wracaj tak szybko, jak tylko możesz. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Rozłączyliśmy się, poczym usłyszałam pukanie do drzwi.
- Jeżeli to TEN-KTÓREGO-IMIENIA-NIE-WOLNO-WYMAWIAĆ, niech nawet nie próbuje przekroczyć progu mojego pokoju - powiedziałam, pociągając łyk.
- To ja - odezwał się ojciec.
O cholera - pomyślałam, spoglądając na butelkę. - Trudno.
- Wejdź.
Carlisle wszedł do środka i nie krył zdziwienia na twarzy, szybkim krokiem przeszedł przez moją sypialnię i usiadł na krańcu łóżka. Delikatnie odłożyłam szklankę na stoliku nocnym.
- Nie wiedziałem, że pijesz - powiedział.
- Czasami.
- Możesz mi powiedzieć co zaszło pomiędzy tobą a Emmettem?
- Rzucił się na mnie, bez ostrzeżenia - odpowiedziałam. - Nie spodobało mu się to co powiedziałam.
- A co powiedziałaś?
- Rozmawiałeś z nim, albo z Jasperem?
- Jazz nic nie wie - wtrącił ojciec. - Jest mu jedynie przykro, że doszło pomiędzy wami do zgrzytu. Za to Emmett, cóż nie chciał ze mną rozmawiać.
- Może nie ma odwagi, aby przyznać się do błędu.
- Nic z tego nie rozumiem.
- Gdy Edward wróci wyjaśni się wszystko - powiedziałam. - Ja naprawdę nie wiem niczego i chodź bym chciała ci pomóc nie mogę.
- Mama martwi się o was.
- Niepotrzebnie, lecz wydaje mi się, że nie tylko dlatego przyszedłeś z wizytą.
- Masz rację - powiedział Carlisle. - Zleciłem badania DNA, za tydzień będą wyniki.
Ożywiłam się trochę.
- Jak zdobyłeś jego DNA?
- To nie było trudne, przecież dzielę z nim gabinet Vivi.
- A jak sam uważasz? To znaczy, teraz wydaje ci się to bardziej prawdopodobne?
- Może - zauważył. - Wczoraj opowiadał mi o swoim ojcu.
- Naprawdę?
- Minęło tyle lat i pokrewieństwo jest wielce prawdopodobne.
- Jestem prawie pewna, że jesteście rodziną.
Twarz ojca rozjaśnił promienny uśmiech.
- Zabiłbyś teraz człowieka? - zapytałam ot tak, nadal nie pojmowałam zachowania swoich braci. - Gdyby zagrażał twojej rodzinie?
- Viviene, co to za pytanie.
- Proste - wtrąciłam. - Tak czy nie?
- Oczywiście, że nie. Brzydzę się przemocą i zabijaniem, a gdyby ten człowiek zagrażał mojej rodzinie, znalazłbym na pewno inny sposób rozwiązania tego problemu.
Pokiwałam głową.
- Ale dlaczego zadałaś mi takie pytanie? Masz… jakiś… problem?
- Nie tato - odpowiedziałam. - Ja nie mam żadnego problemu.
- Wiesz, że zawsze możesz do mnie przyjść.
- Wiem.
- Nie pij już więcej, alkohol nie jest dobrym lekarstwem na złość czy nieporadność.
- To nie złość czy nieporadność ojcze - odezwałam się po chwili. - Lecz uczucie beznadziejności.
- Skrywasz wiele tajemnic, nie mogę jednak patrzeć jak cierpisz - powiedział, biorąc mnie za ręce i wpatrując w moje oczy.
- Ból czasami wpisany jest w nasze życie, nie zawsze mamy wpływ na to co zgotuje nam los. Nie martw się - odezwałam się. - Każdy jest kowalem swojego losu, ja odpokutowałam już to co zrobiłam w przeszłości.
- Jestem pewien, ze Kris wybaczył ci to już dawno temu.
- Ja potrzebowałam znacznie więcej czasu - powiedziałam. - Ponad siedemdziesiąt lat.
- Aż siedemdziesiąt lat? - Ojciec zrobił duże oczy. - Nie chciałaś skończyć tego wcześniej?
- To był rodzaj pokuty, zadośćuczynienia - odpowiedziałam. - Nie jestem mordercą i nigdy nie będę. I nie pozwolę, aby w mojej obecności ktokolwiek mordował niewinnego człowieka.
Cullen spojrzał na mnie.
- Bo wiem, jakie konsekwencje ponosi to za sobą - dokończyłam.
- Jesteś wspaniałą osobą i jestem dumny, że jesteś moją córką - powiedział Carlisle.
- A ja, że mam takiego ojca. 
~*~
Następnego dnia przygotowałam się do szkoły znacznie wcześniej, niż powinnam. Nie miałam ochoty na wspólna drogę do szkoły z Emmettem ani z Jasperem, więc gdy tylko się ubrałam i spakowałam książki do torby, ruszyłam do garażu. Z utęsknieniem spojrzałam na swój samochód, poczym piechotą ruszyłam do Forks.
7.32 byłam już w szkole i siedziałam pod klasą, udając że czytam książkę od francuskiego. Nagle do moich nozdrzy doszedł zapach, który tak bardzo drażnił mojego biologicznego brata.
W drzwiach pojawiła się Panna Isabella Swan, rozpuszczone, brązowe włosy przykryły jej bladą twarz. Ciemno czekoladowe oczy pilnie śledziły otoczenie dookoła, gdy tylko mnie ujrzała jej serce przyspieszyło, odruchowo chciała przyspieszyć. Niestety potknęła się o własne nogi i zatrzymała się dopiero metr od ziemi, przetrzymując się szafki.
Sierota. 
Prychnęłam, mimo to nadal na nią nie spojrzałam. Jej zapach nie różnił się od zapachu innych ludzi. Słodka woń mąciła zmysły, a bijące serce pompowało litry świeżej, życiodajnej cieczy. Poczułam, jak jad zbiera mi się w ustach. Jednak nic więcej…
Zadzwonił dzwonek i reszta mojej klasy, zebrała się pod salą. Madame Largette, jak zwykle nie zjawiła się punktualnie. Dziesięć minut po dzwonku zjawił się Pan Clapp i oznajmił:
- Pani od francuskiego zachorowała, więc macie okienko.
Westchnęłam.
Super, to już trzeci raz w tym miesiącu. Czy ci nauczyciele w ogóle zobowiązują się do jakiejkolwiek nauki?
- Panno Cullen? - zawołał trener. - Mogę prosić na słówko?
Klasa spojrzała na mnie ze zdziwieniem, posłałam im jedynie blady uśmiech.
- Słucham - powiedziałam, kiedy znalazłam się z zasięgu belfra.
- Pani Hudge mówiła, że czasami prowadzisz zajęcia z wychowania fizycznego? - zapytał.
Co? No dobra, raz prowadziłam zajęcia. Ale  trenerka nic nie mówiła o kolejnych.
- Yyy… czasami - odpowiedziałam. 
- Chciałbym, abyś dzisiaj poprowadziła za mnie zajęcia z drugą klasą. Mam pilny wyjazd, a nie ma nauczyciela, któryby wziął zastępstwo.
A może by tak dać dzieciakom okienko?
- Ale wie Pan, że ja prowadzę jedynie taniec towarzyski?
- Daje ci wolną rękę. Możesz robić z nimi cokolwiek, byleby zajęcia się odbyły.
- O której są te zajęcia?
- 14.20, akurat jak ty kończysz lekcje.
Cholera.
- Dobrze, ale tylko ten jeden raz. Musi Pan sobie zdawać sprawę, że to komplikuje moje plany.
- Brałem to pod uwagę, ale jesteś moją jedyną nadzieją.
- 14.20 - powtórzyłam.
- Dziękuję - powiedział trener i biegiem ruszył przez hol.
Super.
O 14.10 wchodziłam do szatni dla dziewcząt, przebrana w swój typowy strój do treningu - sportowy liliowy top, czarne legginsy oraz baletki na obcasie, wzięłam radio i ruszyłam w stronę sali gimnastycznej.
- Gdzie ten Clapp? - usłyszałam. - Może niepotrzebnie się przebieraliśmy?
- Trener zawsze przychodzi na zajęcia - odezwała się Jessica.
Wdech i wydech.
Weszłam do sali i nagle gwar ucichł, nie spojrzałam nawet na zebrane towarzystwo. Postawiłam radio na ławce i nagle doszedł do mnie jakże irytujący, ludzki zapach.
- Trener Clapp nie przybędzie dzisiaj na wasze zajęcia z wychowania fizycznego- powiedziałam nie patrząc w kierunku, z którego poczułam zapach. - Zastępstwo będziecie mieli ze mną.
- To nie ma już innych nauczycieli? - zapytała jakaś tleniona blondynka.
- Jeżeli ktoś nie ma ochoty w uczestniczeniu zajęć, może wyjść.
Ponownie na sali zapadła grobowa cisza. Zdziwiłam się, że cała grupa została.
- W takim razie zaczynamy - powiedziałam. - Ustawcie się proszę w szachownicę tak, aby każdy mógł śledzić moje kroki.  I najpierw zaczniemy od krótkiej rozgrzewki.
Mój wzrok padł na rzędy chłopaków i dziewczyn, ubranych jednakowo w białe koszulki i granatowe spodenki. Na szarym końcu ujrzałam postać, która od samego początku zdawała się prześladować moją rodzinę. Słynna Bella Swan…
Już po kilku minutach rozgrzewki wiedziałam, że tej dziewczynie brak jakiejkolwiek koordynacji ruchowej. Mimo, że starała się jak najlepiej wykonywać zadane przeze mnie ćwiczenia, nokautowała za każdym razem ludzi znajdujących się w jej pobliżu.
- Przepraszam - szepnęła do Mike’a. - Nie najlepiej radzę sobie na sali gimnastycznej.
Na płaskiej powierzchni również - stwierdziłam w myślach.
- Dzisiaj nauczycie się podstawowych kroków do walca angielskiego - powiedziałam głośno. - Zaczniemy od samego początku, a mianowicie od ramy…
I zaczęło się. Szczerze mówiąc myślałam, że nie będzie zbyt wielu problemów i nie przeliczyłam się. Grupa łatwo i szybko przyswoiła kroki, w końcu to jeden z najprostszych tańców standardowych na świecie. Starałam się, aby w miarę możliwości pokazać i nauczyć ich, jak najwięcej. W połowie zajęć, kiedy to reszta była zajęta walcem, postanowiłam poznać lepiej córkę komendanta. Nie musiałam mieć pretekstu, aby do niej podjeść, biedactwo w ogóle nie radziło sobie z rytmem i krokami. Zbulwersowana swoją nieporadnością, przysiadła na podłodze oglądając innych.
- Dlaczego nie tańczysz? - zapytałam, podchodząc znienacka od tyłu.
Isabella podskoczyła na dźwięk mojego sopranowego głosu, serce mimowolnie zwiększyło swoje obroty. Do moich nozdrzy doszedł słodki zapach frezji, peoni i gruszki.
- Nie potrafię - odezwała się po chwili.
- Nie zauważyłam, abyś chciała się nauczyć. Pamiętaj najważniejsze są dobre chęci.
- Chodź bym i miała chęci, moja zdolność ruchowa jest zerowa - wtrąciła z bladym uśmiechem, chowając się za kurtyna mahoniowych włosów.
- Na moich zajęciach nikt nie siedzi bezczynnie - stwierdziłam. - Wstań i powtarzaj kroki za mną.
Z miną męczennicy podniosła się z parkietu i zaczęła bardzo powoli poruszać się po wyznaczonym kwadracie. Jej oddech uspokoił się a serce zwolniło, na jej bladej twarzyczce pojawił się rumieniec.
- Wystarczy chcieć - powiedziałam.
- Dzięki - dodała.
- Nie ma za co.
- Erik, Mike! - zwołałam. - Rama!
Chłopaki automatycznie poprawili postawę, wymieniając uwagi miedzy sobą na mój temat.
- Musieliśmy wpaść jej w oko, skoro zawołała nas po imieniu… - szepnął jeden do drugiego.
Nie ma jak wpaść z deszczu pod rynnę…
- Jesteś siostrą Edwarda? - zapytała Swan.
Zdziwiło mnie jej pytanie, przecież doskonale wiedziała kim jest dla mnie rudy, blady i wiecznie zamyślony chłopak.
- Tak - potwierdziłam, nie przerywając tańca. - Teraz prawa stopa.
- Jasne - zreflektowała się. - Nie było go dzisiaj w szkole.
- Nie było.
- Czy mogę zadać ci pytanie?
Odważna jest.
- Słucham?
- Zrobiłam coś złego?
- Nie rozumiem.
- Już nie ważne.
- Ważne - zatrzymałam się, wpatrując się w jej lekko przestraszone oczy. - Jeżeli zaczęłaś to skończ.
- Yyy… chodzi oto, że odniosłam takie wrażenie, że Edward mnie nienawidzi - wydusiła cicho.
Widocznie ma powód kobieto.
- Jeżeli tak ci się wydawało, no cóż nie jestem w stanie odpowiedzieć na twoje pytanie - skomentowałam, nie przestając patrzeć jej w oczy. - Mój brat ma bardzo specyficzny charakter, więc nie radziłabym ci w przyszłości wchodzić mu w drogę.
Dziewczyna zrobiła większe oczy, krew odpłynęła z jej policzków i od razu z twarzy zniknęły czerwone rumieńce. Bała się, tylko nie dokładnie wiedziałam czego. Mnie i mojej dość morderczej miny czy Edwarda?
Czyżby zbladła?
- Koniec zajęć - oznajmiłam, zostawiając córkę komendanta samą. - Proszę wpisać się na listę obecności przed wyjściem, dziękuję za współpracę.

~*~

Dziwne uczucie towarzyszyło mi po krótkiej wymianie zdań z Isabellą, nie lubiła być w centrum zainteresowań, była nieporadna i taka nieświadoma świata jaki ją otaczał. Wychodząc z sali gimnastycznej, cały czas się we mnie wpatrywała, właściwie to już przyzwyczaiłam się do tego, że non stop ktoś pożera mnie wzrokiem. Jednak tym razem było inaczej, Swan patrzyła tak, jakby nie wierzyła w ani jedno moje słowo.
A może to już lekka paranoja? - pomyślałam. - Najpierw Edward a teraz ja?
W prawdzie nie wierzyłam, że Emmett i Jasper zrobią jej coś złego, ale znając jej brak jakiejkolwiek koordynacji ruchowej i pecha, wszystko mogło się zdarzyć. Poza tym, była i jest bardzo spostrzegawcza, co poniekąd będzie od teraz bardzo utrudniać naszą szkolną egzystencję. 
Jak nie urok to…
Zaraz po lekcjach ruszyłam pieszo w kierunku domu, zdziwiłam się trochę, że przez cały dzień nie miałam kontaktu z rodzeństwem. Na lunch nie miałam ochoty, w szczególności w towarzystwie moich braci, ale czy nie można było chociaż dać znać, że jest się w szkole. Włożyłam ręce w kieszenie kurtki i zmierzałam w kierunku pobliskiego lasu.
Jak na zawołanie rozległ się dzwonek w moim telefonie.
- Słucham?
- Cześć Viviene - odezwał się William.
- Miło cię słyszeć - powiedziałam z uśmiechem na twarzy. - Co tam?
- Dzwonię, bo chciałbym cię zaprosić na kolację. Dzisiaj wieczorem?
Kolacja?
- Dzisiaj pracuję - wymyśliłam.
- A jutro?
Yyy…
- Jutro… jest koncert w Port Angeles…
- A dlaczego ja o tym nie wiem? - zapytał.
- Od miesiąca o tym wiadomo - stwierdziłam. - Całe miasteczko i okolica huczy na temat Paramore.
- W takim razie mam nadzieję, że się tam zobaczymy.
- Niewykluczone.
- Zatem do zobaczenia Vi.
- Do zobaczenia - rozłączyłam się.
Dziwne, ciekawe po co chciał mnie zaprosić na kolację? - pomyślałam.
Ostatnio bardzo dawno nie wychodziłam, można powiedzieć, że izolowałam się od świata w jakim żyłam kiedyś - podróże, imprezy, zakupy i samotność. Teraz po stokroć wolałam pooglądać mecz z Emmett’em, zagrać w szachy z Jasperem czy poszperać w samochodzie Rose, niż wyjść do ludzi. Rodzina stała się moim priorytetem.
Wbiegłam na polanę, jaka otaczała nasz dom. Z uśmiechem popatrzyłam na nowoczesny budynek, ukryty miedzy drzewami. Wzięłam wdech powietrza i nie wyczułam zupełnie nikogo w domu. Zdziwiłam się bardzo, właściwie to nie przypominałam sobie podobnej sytuacji, żeby w domu o tej porze nie było nikogo.
Chyba, że coś się stało?
Zdenerwowana pospiesznie znalazłam się w domu, w wampirzym tempie przeszukiwałam wszystkie pokoje. Nic. Gdy wróciłam na parter, na stoliku obok telefonu dostrzegłam kremową kartkę z papeterii mamy.
Jesteśmy w Olimpii. Rose, Alice i Esme.
Odetchnęłam z ulgą, przynajmniej nikt ich nie zaatakował. Zapewne chłopaki pojechali z nimi, a ojciec nadal jest w pracy…
Udałam się więc do swojego pokoju, gdzie się przebrałam a następnie uzbrojona w kieliszek czerwonego wina i nowo zakupioną książkę, ruszyłam na tras. Usiadłam na drewnianym fotelu i zaczęłam czytać, lecz w pewnej chwili poczułam się obserwowana. Automatycznie zwiększyłam swoją wampirzą czujność i wyostrzyłam zmysły. Zeskoczyłam z piętra i ruszyłam w kierunku ogrodu. Na skraju trawnika, pomiędzy drzewami stały dwa wampiry.
Kobieta średniego wzrostu o długich, ciemnobrązowych, prostych włosach ze złotymi oczami oraz wysoki, krótko ścięty brunet z rubinowymi tęczówkami.
- Damon mówił, że można cię spotkać na północy - odezwał się chłopak, robiąc kilka kroków do przodu. - Właściwie to nawet nie chciałem mu wierzyć.
Na moich ustach pojawił się uśmiech, po czym zmaterializowałam się przed niespodziewanym gościem.
- Witaj Stefanie - powiedziałam.
- Jak dobrze znów cię widzieć - dodał Salvatore i mnie przytulił.
Odwzajemniłam uścisk i spojrzałam na dziewczynę, która dość dziwnie mi się przyglądała. Wampirzyca miała nie więcej niż 19 lat i ubrana była w jasne jeansy i bluzę od dresu.
- Nie przedstawisz nas? - zapytałam.
- Oczywiście - zreflektował się chłopak. - Nora poznaj proszę moją Elenę, Eleno to jest moja przyjaciółka, Viviene.
Schyliłam głowę w geście powitania i obdarzyłam ją uśmiechem. Dziewczyna odwzajemniła się tym samym.
- Słynna Elena - powiedziałam. - Bardzo mi miło ciebie poznać, cieszę się że Stefano znalazł w końcu to czego szukał.
- Mnie również - odezwała się cicho.
- Zapraszam do domu, nie będziemy tak stali na dworze.
- Mieszkasz tutaj sama? - zapytała Elena, podziwiając wnętrze.
- Nie - odpowiedziałam. - Jest nas jeszcze siedmioro.
- Siedmioro? - zareagował Stef. - Same wampiry?
- A jakże. Teraz mam prawdziwy dom, rodziców, trzech pojechanych braci i dwie wspaniałe siostry.
- Wow - odpowiedzieli razem.
Zachichotałam.
- A wy? Co robicie w Stanach?
- Zwiedzamy.
- Aha, bo uwierzę - zakpiłam, siadając na fotelu. - A może to Damon wysłał cię na przeszpiegi?
- Kochana, stara Nora - odezwał się Salvatore z szelmowskim uśmiechem. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę na nasze spotkanie. Minęło tyle lat, bałem się że mi nie wybaczysz…
W pierwszej chwili na moich ustach cały czas widniał uśmiech, jednak gdy Stefano przypomniał to co zdarzyło się ponad dwadzieścia lat temu, spoważniałam.
- Nie masz się czego obawiać - powiedziałam. - Było, minęło. Nie żyję już rozpatrywaniem przeszłości, cieszę się tym co mam.
- A widzisz - wtrąciła Elena. - Mówiłam, że ci wybaczy.
Nie wygląda na heterę, jak mówił Damon.
Zaśmiałam się melodyjnie, co wywołało dziwne spojrzenie moich gości.
- Tak mówił Damon? - zapytałam dziewczynę. - Że wyglądam na heterę?
- Skąd wiesz? - zareagowała. - Nic takiego przecież nie powiedziałam.
- Ale pomyślałaś - wtrąciłam.
- Czytasz w myślach? - odezwał się tym razem Stefano.
- Czasami.
- Jej - powiedziała wampirzyca wtulona w ukochanego. - Szkoda, że ja nie dysponuje żadnym darem.
- Eleno - zaczęłam. - Nie zawsze dar, jaki otrzymujemy jest pożyteczny, jeżeli mogę tak powiedzieć. Czasami staje się wręcz nie do zniesienia, wiem co mówię.
- Ale czytanie w myślach? Nie możliwie by było aż tak uciążliwe, chciałbym wiedzieć co inni o mnie myślą.
- Mój brat nie podzieliłby twojej hipotezy - wtrąciłam z uśmiechem. - Naprawdę chciałabyś wiedzieć co każdy napotkany człowiek, wampir myśli? Oczywiście nie tylko na swój temat, ale i innych.
- No nie wiem. Ale sama powiedziałaś, że słyszysz myśli tylko czasami.
- Moja zdolność jest bardziej skomplikowana niż może ci się wydawać - odpowiedziałam.
- Eleno już wystarczy - wtrącił Stef. - Mówiłem ci, żeby nie zadawać zbyt wielu pytań. Wampiry tego nie lubią, tak samo jak mówić o swoich zdolnościach.
- Ale mówiłeś, że znasz Norę od podszewki, że jesteście najlepszymi przyjaciółmi…
- To, że jesteśmy przyjaciółmi nie znaczy, że nie mamy przed sobą tajemnic - zwrócił się do swojej dziewczyny. - W naszym świecie nie gra się w otwarte karty, każdy przyjaciel może stać się wrogiem.
Spojrzał na mnie a ja delikatnie pokiwałam głową.
- Przepraszam - wydusiła, tuląc się jeszcze bardziej do bruneta.
- Nie masz za co przepraszać Kochana. To zrozumiałe, że masz pytania, jesteś młodym wampirem, prawda?
- Tak - odparła. - Od dwóch lat.
- A jak w ogóle się poznaliście? - zapytałam młodą wampirzycę. - Bo o mnie Stefano zdarzył ci już co nie co powiedzieć.
Dziewczyna pokiwała głową a Stef zaczął mówić.
- Elena była człowiekiem, gdy ją po raz pierwszy ujrzałem. Bardzo przypominała mi kobietę, która była moim stwórcą. Co mogę powiedzieć Nora, zakochałem się od pierwszego wejrzenia. W głębi serca wiedziałem, że to właśnie moja druga połówka.
- Zawsze był z ciebie romantyk - zauważyłam.
- Tak, zawsze - wtrącił, po czym pocałował krótko w usta Elenę. - Nie wahałem się długo, zbliżyłem się do niej i wyznałem prawdę.
- Powiedziałeś jej kim naprawdę jesteś? Tak prosto z mostu?
- No nie aż tak Vivi - odpowiedział. - Spotykaliśmy się już jakiś czas i wtedy powiedziałem jej, że jestem wampirem.
- Wow! I jak zareagowałaś? - zawróciłam się do Eleny.
- Z początku nie mogłam w to uwierzyć, ale gdy pokazał mi prawdziwego siebie, nie miałam już wątpliwości. Tak jak Stefan, wiedziałem czego chcę - odpowiedziała.
- Dwa lata temu Elena miała straszliwy wypadek- mówił dalej Stefan. - Samochód, który prowadziła podczas burzy spadł z mostu do rzeki. W ostatniej chwili udało mi się ją uratować, bałem się Viviene że nie zdarzę na czas.
- A jak ty to przeżyłaś? - zapytałam. - Wiedziałaś na co się pakujesz?
- Wiedziałam, już na samym początku Stefan powiedział mi wszystko, co i jak. Moja przemiana była pewna, chciałam tylko z nim spędzić wieczność i tak też się stało.
Oboje spojrzeli na siebie z miłością, z ich oczu epatowała radość i wielkie uczucie, jakim siebie darzyli. W tamtej chwili zapragnęłam być na ich miejscu, po raz pierwszy od wielu lat poczułam ukłucie zazdrości. Zazdrości prawdziwego, szczerego uczucia, jakim darzy się osobę z którą chce się spędzić resztę wieczności.
- Polujesz na ludzi? - zapytałam Salvatore, ponieważ od samego początku mnie to nurtowało. - Czyżby zwierzęca dieta nie przypadła ci do gustu?
- Nie zabijam ludzi - odpowiedział. - Piję krew z woreczków.
- Ze stacji krwiodawstwa?
- Aha.
- Fuj - wykrzywiłam twarz w grymasie. - Nie żal ci tych ludzi, który mogli by dostać krew, jaką ty pałaszujesz na śniadanie?
- Vivi to najbardziej humanitarny sposób na ludzką krew.
- Humanitarny? - zapytałyśmy równo z Eleną, co wywołało wybuch śmiechu naszej trójki.
- Ja go wciąż namawiam Viviene na krew zwierzęcą, ale mówi że już za długo jest na ludzkiej.
- A pochwalił ci się, że już kiedyś spijał sarenki i pumy? - zapytałam.
- Nie - odpowiedziała szczerze zdziwiona. - Naprawdę?
- Stare dzieje - wtrącił, machając ręką. - To nie dla mnie.
- W takim razie, jak sobie radzisz wśród ludzi?
- Rzadko kiedy przebywamy w mieście - odpowiedział. - Elena nie jest jeszcze gotowa na bezpośrednie kontakty z człowiekiem a ja… No cóż, ostatnio nie miałem z tym problemów. Facet w banku i ekspedientka w sklepie przeżyli, bez najmniejszych obrażeń.
- To rzeczywiście jest się z czego cieszyć - zauważyłam.
- A ty Vivi jak długo jesteś na diecie? - zapytała Elena.
- Od samego początku, no poza jednym wyjątkiem, zaraz po przebudzeniu.
- To tak, jak ja - dodała uradowana. - Nie chce zabijać innych, nie chce mieć kontaktu z ludzką krwią.
- Kiedyś będziesz musiała - powiedziałam.
- V I V I E N E!!!
Rozległ się przerażający krzyk Emmetta, tak jakby co najmniej kogoś rozczłonkowali i spalili żywcem. W wampirzym tempie znalazłam się w przedpokoju, gdzie wpadłam na zaskoczonych chłopaków - Jaspera i Miśka.
- Na miłość boską co się stało, że tak krzyczysz? - zapytałam przestraszona.
- Jesteś - wypalił Jazz z ulgą, po czym obydwoje zaczęli mnie ściskać i tulić.
- Ej, nie mogę oddychać - rzuciłam, wyrywając się z objęć Boskiego. - Co z wami?
- Myśleliśmy, że wyjechałaś.
- Co?!
- No bo nie było cię rano w pokoju a potem w szkole - zaczął Jasper.
- … samochód zostawiłaś i rzeczy - dodał Emmett.
- A kto powiedział, że wyjechałam? I w ogóle nic z tego nie rozumiem - warknęłam. - Co wy znowu zrobiliście?
- My?
Złapałam się za głowę, po czym pomaszerowałam w kierunku salonu, gdzie zostawiłam moich gości. Nadal byłam na nich zła i nie zamierzałam odpuszczać.
Niech wiedzą co to znaczy wyprowadzić z równowagi wampirzycę…
- Najmocniej was przepraszam, ale wrócili moi bracia - zwróciłam się do nich, akcentując wyraźnie ostatnie słowo. - Pozwólcie, ze przedstawię wam…
Zamilkłam, bo nie ujrzałam chłopaków za sobą.
O Mój Boże…
- Może przyjdziecie do salonu, co? - zawołałam zdegustowana.
W tej samej chwili dwa wampiry o złotych oczach, pojawiły się w drzwiach. Moi współlokatorzy nie kryli zdziwienia na widok dwóch przybyszów.
- Eleno, Stefanie to Jasper i Emmett, moi niezrównoważeni psychicznie bracia - powiedziałam.
- No wiesz - zaczął Boski. - Jak możesz?
- Miło mi was poznać - odezwał się Jazz, siadając na kanapie obok mnie.
- A no tak - zreflektował się Em, siadając z mojej drugiej strony. - Witajcie w naszych skromnych progach.
- Dziękujemy - odparł Stefano.
- Jeżeli można - zapytał blondyn. - Skąd się znacie?
- Stefano jest moim bardzo dobrym znajomym i przy okazji młodszym bratem Damona Jazz - powiedziałam. - A Elena to jego wybranka serca.
- Przyjaciele Vivi są naszymi przyjaciółmi - wtrącił zabawnie brunet. - Długo zostaniecie?
- Emmett! - zganiłam go.
- No co, pytam bo można by było zagrać w fajny mecz - wyjaśnił. - Im nas więcej tym lepiej.
- Przepraszam was za niego - szepnęłam na boku.
- Nie musisz - zachichotała dziewczyna i wtrąciła po chwili. - Jednak nie zabawimy u was długo, jeszcze daleka podróż przed nami.
- Ojej - odezwałam się. - A już myślałam, że będę mogła się wami dłużej nacieszyć. Naprawdę nie zostaniecie, choćby do jutra?
- Eleno? - zapytał Stefan. - Co ty na to?
Wampirzyca spojrzała na swojego ukochanego i obdarowała go uśmiechem od ucha do ucha.
- No to załatwione - powiedział Emmett. - To co, meczyk wieczorem?
- Jak najbardziej - odpowiedział Stefan, zacierając ręce. - Ale musisz przygotować się na porażkę chłopie.
- Chłopie? - powtórzył Em.
- Już go lubię - stwierdził Jasper, co wywołało śmiech wszystkich dookoła.
- W takim razie zajmijcie się przez chwilę Eleną - powiedziałam wstając. - A ja pokażę… ogród Stefanowi.
- No to chodź Mała - zwrócił się do dziewczyny Misiek, ze swoim idiotycznym wyrazem twarzy. - My już się zabawimy na maxxxa.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową i wyskoczyłam przez okno.
 ~*~

Ogród spowiła mgła, a z nieba zaczęły sączyć się powoli krople deszczu. Szłam pierwsza, przemierzając powoli trawnik i zmierzając do drewnianej altanki, jaka stała na granicy posiadłości. Stefan wampirzym tempem podążał tuż za mną, nie wypowiadając ani słowa. Gdy już znaleźliśmy się pod dachem, chroniąc się od mżawki, mój przyjaciel odezwał się z rozmarzeniem.
- Jakże tu jest pięknie, wcale ci się nie dziwię, że w końcu znalazłaś swoje miejsce na ziemi.
- Jestem szczęśliwa i masz rację znalazłam swoje miejsce na ziemi. A ty?
- Ja? Elena uczyniła mnie najszczęśliwszym z ludzi, yyy… raczej najszczęśliwszego wampira pod… słońcem.
Zaśmiałam się.
- Niezmiernie mnie to cieszy, bałam się że jeszcze przez przypadek zrobisz coś głupiego.
- Miałem ci za złe, że nie odwzajemniłaś moich uczuć - powrócił do wspomnień, wpatrując się w moją twarz. - Ale w chwili, gdy Damon odciągnął mnie od ciebie, zrozumiałem jak błąd popełniłem.
- Stefano…
- Pozwól mi mówić, zbyt wiele lat pragnąłem spojrzeć w twoje bursztynowe oczy i powiedzieć… przepraszam.
Zbliżyłam się do niego i wzięłam za ręce, po czym ścisnęłam je pocieszająco i się odezwałam.
 - A ja wiele lat pragnęłam ponownie spojrzeć w twoją rozradowaną twarz i powiedzieć, że nie mam do ciebie żalu i że na pewno znajdziesz odpowiednią kobietę dla siebie.
Na jego ustach ponownie pojawił się uśmiech, który odwzajemniłam.
- Wierzę, że i ty wkrótce poznasz kogoś z kim spędzisz wspaniałą resztę wieczności - wyznał po jakimś czasie. - Jesteś uosobieniem dobra i zasługujesz na to, aby być szczęśliwa.
Nie powiedziałam nic, z mojej buzi nie znikał uśmiech.
- Naprawdę Damon powiedział, że wyglądam jak hetera?
- Nie mogę zaprzeczyć.
- Co ci właściwe ten głupek jeszcze powiedział?
- Że mieszkasz na północy w willi z basenem, posiadasz harem świeżynek i dużą firmę transportową - wymienił. - Aha i ujawniłaś swoją prawdziwą naturę, a mianowicie, wolisz dziewczynki.
Otworzyłam buzię, ze zdziwienia.
- Nie.
- Tak.
- Nie wierzę - wydusiłam.- Nie zrobił tego.
- Znasz mojego szalonego braciszka.
- Zabiję, zabiję jak tylko dostanie się w moje ręce - zagroziłam z uśmiechem.
- A właśnie, mój brat oprócz ciekawej opowieści na twój temat prosił, aby przekazać ci „to” - powiedział, wyciągając białą kopertę.
- A co jest w środku? - zapytałam, odbierając przesyłkę.
- Nie mam pojęcia, nie pisnął ani słówkiem na temat zawartości koperty. Ale radziłbym ci ją otworzyć w spokoju, Damon czasami ma dziwaczne pomysły.
- Dzięki za radę. A tak przy okazji, zdradzisz mi gdzie też się wybieracie?
- Jak ci już zdradzę to nie będzie tajemnica - odparł.
- No trudno, skoro nie chcesz to nie mów.
- I za to cię cenię Vivi.
- Za to, że nie wiercę ci dziury w brzuchu?
- Nie tylko, chociaż czemu nie - zaśmiał się.
Objęłam go ramieniem, zawsze dobrze się dogadywaliśmy. Stefano mógłby być moim bratem, gdyby nie to, że niefortunnie ulokował swoje uczucia. Minęło ponad dwadzieścia lat od sceny, jaka wydarzyła się nad pewnym francuskim klifem. Nie miałam do niego żalu, było mi jedynie przykro, że nie potrafiłam odwzajemnić jego zaangażowania w stosunku do mnie. Teraz widziałam, że jest szczęśliwy i to mnie najbardziej cieszyło.
- Wróćmy do środka, mam nadzieję, że Emmett nie zamęczył Eleny na śmierć - powiedziałam.
- Jej chyba to już nie grozi - dodał chichocząc.
Kilka godzin później, gdy już dziewczyny wróciły z zakupów a Carlisle ze szpitala, odbył się zapowiadany mecz baseballu. Oczywiście, tak jak przewidział to Stefano, Emmett musiał pogodzić się z porażką. Z naburmuszoną miną zasiadł brudny przed telewizorem i oświadczył, że nie zamierza się myć. Jasper chichotał jak najęty razem z Rose, a Alice znalazła sobie kolejną bratnią duszę w postaci Eleny, którą oczywiście ubrała i zaopatrzyła od stóp do głów. Z przyjemnością przyglądałam się takiemu obrazkowi, brakowało jedynie mojego biologicznego brata.
Noc minęła nam spokojnie, tylko od czasu do czasu wybuchaliśmy niepohamowanym śmiechem. Salvatore opowiadał o interesach, jakie prowadzi w Bułgarii i Anglii, jak i o tym co robił przez ostanie dwadzieścia lat. Nie obyło się oczywiście bez wspomnień i głupkowatych wpadek z naszych podróży.
Nastał świt i nasi goście postanowili opuścić nasze skromne progi. Żegnając się z nimi, czułam jak strasznie pieką mnie oczy, mimo to z moich ust nie schodził uśmiech. Dobrze było ponownie zobaczyć Stefano, który w końcu wie czego naprawdę chce oraz Elenę, która zdobyła jego serce, no i pozyskała moją sympatię.
- Możecie mi powiedzieć teraz, o co chodziło z tym moim wyjazdem? - zapytałam braci, zakładając ręce.
Emmett zrobił zdziwioną minę, jakby został zbity z tropu a Jasper przyjrzał mi się badawczo. Ojciec chciał się już odezwać, ale uciszyłam go wyciągniętą dłonią. Rose i Allie usiadły w fotelu, czekając na dalszy ciąg wydarzeń.
- Słucham - ponagliłam. - Czekam na odpowiedź.
 - No bo my - zaczął Em. - To znaczy ja, przemyślałem to sobie trochę i chciałem cię przeprosić za moje zachowanie. Nie powinienem atakować bez ostrzeżenia.
Fuknęłam.
- I?
- Chciałem ci o tym powiedzieć, ale nie znalazłem cię w pokoju - powiedział Boski. - Poszedłem więc do Alice, a ona powiedziała mi, że wyszłaś.
- I? - Nie rezygnowałam.
- Potem przyszedł do mnie - wtrącił Jasper. - I zapytał czy wiem, gdzie ty jesteś. Ja odpowiedziałem, że nie mam pojęcia. Więc ruszyliśmy razem do garażu i pokoju muzycznego, ale tam również ciebie nie było.
- No, nie było.
- Siedzieliśmy na dole, gdy przyszła Allie i powiedziała…
-… Że Viviene nie ma w domu i nie wie kiedy wróci - dodała Chochlica.
- Oraz… - odezwał się Jazz.
- Że powinna wam nieźle uszu natrzeć, za to co chcieliście zrobić - powiedziała ostro dziewczyna. - Jaki i wspomniałam, że pewnie nie chciałabyś dalej mieszkać z takimi brutalami.
- Co?! - zareagowałam.
- No i razem z Jasperem pomyśleliśmy, że…- zaczął powoli Boski. - Spełniłaś swoją groźbę i już nigdy cię nie zobaczymy.
Westchnęłam.
- Czy może mi ktoś w końcu powiedzieć, o co chodzi? - warknęła tym razem Esme. - Rozumiem, że macie przed sobą sekrety, ale na Boga jesteśmy rodziną.
- Wybacz mamo - powiedziałam. - Ale nie możemy rozmawiać bez Edwarda, gdy mój brat łaskawie zaszczycie nas swoją obecnością, wszystkie sekrety ujrzą światło dzienne.
Nie tylko mama spojrzała na mnie ze zdziwieniem, moja dość ostra i brutalna odpowiedź sprawiła, że już nikt z obecnych nie odezwał się ani słowem.
- Dochodzi szósta - wtrąciłam po kilku minutach. - Powinniśmy przygotować się do szkoły…
- A co z koncertem? - Przerwała mi Rose.
- Impreza zaczyna się o dziewiętnastej, ja w pubie muszę być po piątej - odpowiedziałam. - Najlepiej by było, gdyby Emmett przyprowadził was wcześniej i to wejściem dla personelu.
- Jasna sprawa - odezwał się Em.
- No to wszystko ustalone - powiedziałam. - Idę do siebie.
Ruszyłam wampirzym tempem do sypialni, zamknęłam cicho za sobą drzwi i usiadłam w czarnym fotelu. Przez moją głowę ponownie przelatywało tysiące myśli, zamknęłam oczy i wsłuchałam się w swój miarowy oddech. Tak bardzo chciałam, aby Edward już wrócił i uwolnił nas od niepewności, związanej oczywiście z Panną Swan.
- Vivi? - zapytał szeptem Emmett, który nagle pojawił się w drzwiach. - Mogę na sekundkę?
Nie otworzyłam oczu, tylko machnęłam ręką na znak pozwolenia.
- O co chodzi? - zapytałam.
- Śpisz?
- Wampiry nie śpią.
- Jedne śpią, drugie nie - odpowiedział zabawnie.
- Minęło już dwanaście sekund Emmett - warknęłam.
- Aż tyle?
- Ty naprawdę jesteś aż tak głupi, czy tylko udajesz? - zapytałam.
- Psepraszam - wyjąkał.
- O a teraz na dodatek udajesz skruszonego?
- Nie, tylko… - odpowiedział. - Nie odpowiedziałaś na pytanie.
- Jakie?
- Przeprosiłem cię, ale nie dostałem odpowiedzi. Ja… chciałbym wiedzieć co ty o tym naprawdę myślisz.
Wow!
- Chcesz wiedzieć co ja tak naprawdę myślę? - powtórzyłam, lekko zszokowana.
- Dobrze by było.
- Mogę ci powiedzieć, że zawiodłam się na tobie. Nie chodzi mi teraz o tą idiotyczną walkę, za którą na marginesie jeszcze mi odpłacisz. Ale o całą, chorą sytuację z pozbyciem się Swan - ostanie zdanie wypowiedziałam, lekko słyszalnym wampirzym szeptem. – Nie mogę pojąć, nie rozumiem jak można egzystować pomiędzy ludźmi i tak beztrosko mówić o ich zabijaniu.
Spojrzałam na brata, usilnie wpatrywał się w moje oczy z bardzo poważną miną, która w ogóle do niego nie pasowała.
- Czyli moje przeprosiny nic nie dały?
Westchnęłam i złapałam się za włosy.
- Nie.
- Mimo to dziękuję, że powiedziałaś mi to wszystko. Może uda mi się podejść do tej sprawy inaczej.
- Mam nadzieję.
- Czy w takim razie, topór wojenny zakopany? - zapytał, robiąc oczy ala kot ze Shreka.
- Taki numer na mnie nie działa, ale staraj się - odpowiedziałam oschle, lecz w kącikach ust, czułam że się uśmiecham.
- W takim razie będę - wtrącił i uciekł z mojego pokoju.
Schowałam twarz w dłoniach i cicho się zaśmiałam.
I jak tu nie kochać takiego palanta?
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu - 6.25. Migiem wpadłam do garderoby, gdzie się przebrałam a następnie zasiadłam przed toaletką i zawiązałam włosy w kok.
Nagle dostrzegłam kremową kopertę, którą otrzymałam od Stefano. Na środku widniał staranny wpis:
Eleonor Viviene Elizabeth Montez-Cullen
Obejrzałam list dookoła, nie dało się nie zauważyć, że papier pochodził z drogiej papeterii. Jednym ruchem otworzyłam kopertę i zaczęłam czytać.  
Droga Viviene, nie to brzmi tak banalnie i ironicznie, że wprost nie pasuje do mojego jakże okrutnego charakteru. Zatem Kochana Przyjaciółko… nie, to też zbytnio nie pasuje.
Może tak, Moja Elen…
Rad jestem, jeżeli dostałaś ten list. Wprawdzie nie wierzyłem, że mój brat będzie miał to szczęście i ujrzy Twoje wampirze oblicze. Ale cóż, nadzieja matką głupich, jak powszechnie wiadomo.
Chciałem przyjechać, lecz ówczesna sytuacja zarówno polityczna, jak i prywatna nie pozwala mi na podróż w dalekie krainy Nowego Świata. Wyrażam zatem wielkie niezadowolenie z tego powodu. Mój kochany wspólnik również nie zamierza opuszczać dobrodziejstw angielskich prowincji, więc sama rozumiesz.
Od naszego ostatnie spotkania minęło wiele dni, wprawdzie mamy już XXI wiek i nowinki elektrotechniczne, ale to cały czas nie to samo, jak spotkanie z Tobą  twarzą w twarz. Chciałbym zobaczyć Cię, jak najszybciej. Lecz zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie kolejną podróż do Londynu nie planowałaś zbyt wcześnie.
Dlatego już dziś pragnę Cię zaprosić do swoich posiadłości, gdzie mam nadzieję delektować się Twoim towarzystwem dzień i noc. Jak również zaprosić na Bal założycieli Brytanii, który odbędzie się na początku stycznia, następnego roku. Wierzę, że tak odległy termin pozwoli Ci przygotować się odpowiednio do wizyty w Wielkiej Brytanii. Jak również pozwoli się nam spotkać w spokoju, gdzie będziemy mogli wspominać stare czasy.
Kończąc ten lis, pragnę Cię z całego serca pozdrowić i ucałować. Wyrażam sposobność, że przymniesz moją propozycję i będę Cię mógł osobiście przywitać z otwartymi ramionami na ziemi moich przodków.
Oddany całym sercem, Damon.
Musiałam przyznać, że jego list nieco mnie zdekoncentrował. Od naszego spotkania w Londynie mieliśmy doskonały kontakt mailowy i telefoniczny, a on nagle wyskakuje z taką depeszą? Nie zwlekając, zasiadłam przy komputerze i napisałam do tego idioty maila.
Damon,
Dostałam list od Stefano który prosiłeś, aby przekazał. Bardzo dziękuję za zaproszenie, lecz odpowiedź postaram Ci dać najwcześniej za kilka miesięcy. Być może w Londynie pojawię się za kilka tygodni, ale to jeszcze nic pewnego. W razie mojego przyjazdu na pewno dam Ci znać.
Buziaki, Viviene
A za tą heterę to, jak Boga kocham porachuje Ci wszystkie kości!!! Tak wystraszyć biedą dziewczynę…
PS. Kto pisał ten list? Bo na pewno nie Ty.
Z uśmiechem kliknęłam „Wyślij” i zamknęłam laptopa.
Propozycja balu była i jest warta rozważenia, może powinnam zaszaleć? - pomyślałam, biorąc torebkę i udając się do garażu.  
„Bo coś w szaleństwach jest młodości
Wśród lotu, wichru, skrzydeł szumu,
Co jest mądrzejsze od mądrości
I rozumniejsze od rozumu”-
Leopold Staff

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz