Szkoła
jak zwykle nie wywołała entuzjazmu na mojej twarzy, mimo to z miną męczennicy
zajęłam swoje miejsce w ławce, a chwilę później przysiadł się Jasper. Nadal byłam
na niego zła, więc nie uraczyłam go jakimkolwiek spojrzeniem.
- Wiem, że nie podzielasz mojego pomysłu pozbycia
się problemu - powiedział wampirzym szeptem. - Ale chciałbym, abyś też
wzięła pod uwagę to, co było by dla nas najlepsze. Znasz nasz świat
wystarczająco dobrze i jestem pewny, że wśród twoich znajomych nie jeden
postąpiłby tak jak my z Emmettem chcieliśmy.
Spojrzałam na brata tym razem ze zrozumieniem,
wprawdzie nie chcieli źle a pragną jedynie spokoju rodziny.
Czy nie tego samego co i ja? -
pomyślałam.
- Wielu z moich znajomych nie cackałoby się z
Panną Swan - stwierdziłam. - Ale po was nie spodziewałam się czegoś takiego,
oczywiście zdaje sobie sprawę, że wychowano nas w odległych kulturach i
priorytetach. Lecz teraz…
- Teraz żyjemy jak ludzie - dokończył.
- A to do czegoś zobowiązuje, poza tym nie wiem
czy śmierć tej dziewuchy coś by zmieniła.
- Czyżby?
- Hale? - zapytała nagle nauczycielka historii.
Ciekawe co tym razem?
- Słucham? - odezwał się z uśmiechem Jasper.
- Powiedź nam kiedy rozpoczęła się II wojna
światowa w Europie - odpowiedziała profesorka. - Bo Panna Anderson, jak widzę nie
ma pojęcia.
- Pierwszego września 1939 roku - powiedział mój
brat.
- Doskonała odpowiedź - wtrąciła z zadowoleniem
Panna Gonzalez, następnie zwracając się do uczennicy. - Widzisz Amber, wystarczy jedynie słuchać…
Bla, bla, bla…
-
Edward nie chciałby jej zabić - stwierdziłam po chwili. - Dlatego między innymi
wyjechał, poza tym jak już mówiłam nie możemy decydować za niego.
- Masz absolutną rację -
przyznał Jazz. - Dopóki Edzio nie wróci, mamy związane ręce.
Westchnęłam, po czym
wsłuchałam się w nudny wykład Ester Gonzalez, która przyjęła sobie za punkt
honoru, aby nauczyć nas całej historii II wojny światowej - Stalin, Hitler,
Churchill…
Lekcje do lunchu minęły szybko, szczególnie gdy skupiłam się na tym co
mówili nauczyciele, a nie na problemach rodzinnych. Mój wzrok pilnie obserwował
potencjalne zagrożenie w postaci córki komendanta, jednak jak na razie nie było
widać jej na horyzoncie. W pewnej chwili poczułam
wibrację telefonu, dostałam smsa, którego odczytałam od razu:
A kto inny mógł napisać TAKI list?
Naprawdę Vivi może nie sprawiam wrażenia romantyka, ale w głębi serca nim
jestem. A jeżeli masz zrobić mi „krzywdę” osobiście, to z rozkoszą po wkurzam
Cię jeszcze trochę.
Damon.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem. Co za facet?!
Ty i romantyk? Nie rozśmieszaj mnie.
Erotoman brzmi znacznie lepiej. Buziaki, Elen - odpisałam i schowałam
Iphona do torebki.
Zmierzałam właśnie do szkolnej stołówki, gdy
nagle ktoś wpadł na mnie i staranował moje czarne szpilki. Zaklęłam siarczyście
pod nosem i zrobiłam morderczą minę, zabiję. Moim oczom ukazała się
postać, z mahoniowymi włosami o czekoladowych oczach i białej cerze, niczym
śnieg.
- Swan - zawarczałam.
- Przepraszam - wydusiła
dziewczyna, podnosząc się z podłogi. - Ja… najmocniej przepraszam, nie chciałam
naprawdę.
- Nie trudno w to
uwierzyć.
- Będę uważać, obiecuję.
To nie powtórzy się więcej.
- Mam nadzieję -
odpowiedziałam, nadal mierząc ją wzrokiem.
- To przez brak
koordynacji ruchowej… - gderała.
- Chyba już każdy zdążył
się o tym przekonać - zauważyłam. - Powiedzmy
szczerze nie tylko na sali gimnastycznej masz problemy… z koordynacją.
Radziłabym nad tym popracować i to jak najszybciej, bo jeszcze zrobisz sobie
krzywdę.
Automatycznie na jej
buzi pojawiły się rumieńce zażenowania, poprawiłam torbę i ruszyłam w kierunku
stołówki, zostawiając dziewczątko same.
Ta panna
jeszcze się doigra…
~*~
- Siostrzyczko, czemu przychodzisz spóźniona? - zapytała Rosalie
podchwytliwie. - Czyżby jakiś chłoptaś zaprosił cię na randkę?
Zrobiłam minę, jaka
całkowicie zbiła blondynę z tropu. Wywróciłam teatralnie oczami i wściekła
rzuciłam torbę obok krzesła, reszta w milczeniu mi się przyglądała.
- Vivi co jest? - zapytał
Emmett, podsuwając mi tacę z jedzeniem pod sam noc. - Zobacz przyniosłem ci
lunch.
- Zabierz to ścierwo
sprzed mojej twarzy - wysyczałam, akcentując po woli każdy wyraz. – A jeżeli
chcesz odpokutować swoje idiotyczne zachowanie, to możesz zacząć konsumować mój
obiad - dodałam sympatyczniejszym już tonem.
- Kto nacisnął ci na
wampirzy odcisk? - zapytała Alice.
- Nie masz pojęcia? -
zwróciłam się do siostry. - Naprawdę nie wiesz kto?
- Nie.
- Nie?
- No, nie - powtórzyła
już poirytowana.
Spojrzałam na drzwi, w
których pojawiła się Isabella Swan we własnej osobie oraz Mike Newton. Moje
rodzeństwo podążyło oczywiście za moim obiektem nagłego zainteresowania,
zmrużyłam oczy i nadal uporczywie wpatrywałam się w dziewczynę. Gdy tylko napotkała mój nieprzyjemny wzrok, z jej
twarzy zniknęły rumieńce a przez ciało przeszły dreszcze. Skurczyła się w
sobie, po czym ruszyła ramię w ramię z Newtonem.
- Ona? - zapytał szeptem
Jasper, wskazując na coraz to bledszą twarz panny Swan.
Pokiwałam znacząco
głową.
- A co takiego zrobiła? - Kontynuował blondyn.
- Wpadła na mnie.
- To jeszcze nic takiego -
zreflektował Misiek.
- Podeptała moje szpilki
od Louboutina.
- A no tak, to już
zbrodnia - wtrącił Jasper. - Emmett chyba mamy robotę na wieczór.
- Co ty jej zrobiłaś, że
trzęsie się jak osika? - zapytała Alice, lekceważąc chłopaków. - Serce o mało co
jej z piersi nie wyskoczy.
- No to będzie po
problemie - dodał Em.- Jak zawał dostanie, to trup na miejscu, nie będę musiał
sobie brudzić swoich szlachetnych rąk.
- Wiesz Kochanie, w
końcu będzie to śmierć z przyczyn naturalnych - dodała na stronie Rosie.
Że co
proszę?
- Ja? - odezwałam się,
również lekceważąc idiotyczne uwagi braci. - Powiedziałam jej tylko, żeby
uważała jak chodzi.
Siostra spojrzała na
mnie, unosząc brwi ze zdziwienia. Za to Emmett i Jasper wybuchli niepohamowanym
śmiechem, zwracając uwagę ludzi dookoła. Pokręciłam głową z niedowierzaniem,
jaki i zdzieliłam po głowie Boskiego.
- Ała!
Czy aby na pewno? -
dodała w myślach.
- Oczywiście Allie.
- A nie możesz po prostu
porachować ją jedną ze swoich zdolności? - zaproponował Boski. - Na mnie to
ciągle je wykorzystujesz…
Oniemiałam. Dlaczego
wcześniej nie przyszło mi to do głowy?
Automatycznie na mojej buzi pojawił się delikatny
i niezwykle przyjazny uśmiech, jaki rezerwowałam tylko dla nielicznych. Mój
wzrok złagodniał, powoli wypuściłam powietrze z ust i skupiłam się na
dziewczynie siedzącej cztery stoliki dalej. W pewnej chwili nasze oczy się
spotkały i wtedy przystąpiłam do ataku.
Na pierwszy ogień poszła
hipnoza, ponieważ do tego potrzebny był kontakt wzrokowy, lecz dziewczyna w ogóle
nie zareagowała. Moje polecenia, prośby, rozkazy obijały się o niewidoczną
barierę, jak tworzyła się wokół Swan. Właściwie dopiero teraz mogłam wyczuć, że
jej umysł nie przypomina normalnego, zwykłego człowieka. Powłoka szczelnie
otaczała zarówno umysł, jak i ciało Isabelli. Poczułam zawód, lecz mimo tego
nie poddałam się.
Postanowiłam tym razem
spróbować unieruchomienia, tylko na kilka sekund aby dziewczyna nie wpadła w
panikę z powodu tymczasowego zaniku mięśni. I tutaj również mój dar mnie
zawiódł.
Co jest do
cholery?
- Nora! - zawołał Emmett,
machając mi listkiem sałaty pod nosem. - Żyjesz?
Zmroziłam go wzrokiem.
- O ile się mylę, to od
ponad stu lat wącham kwiatki od spodu - powiedziałam zjadliwie do brata. -
Oczywiście teoretycznie.
Jasper zachichotał,
tuląc do siebie Alice.
- Nie oto mi chodzi -
odezwał się brunet. - Co zrobiłaś, że nagle twoja twarzyczka przypominała kobrę
szykującą się do ataku? Zrobiłaś to?!
- Viviene! - zgniła mnie
Chochlica. - Jak mogłaś…
- Nic nie zrobiłam -
zaczęłam się bronić. - Ona nie reaguje na moje zdolności.
- CO! - wrzasnął Emmett,
zwracając na sobie uwagę całej stołówki.
Zapadła totalna cisza.
O cholera,
teraz zupełnie wszyscy gapią się na nas! Włącznie z Panną Swan.
O
kurka… - pomyślał Misiek.
- Jasper! - zaczęłam
głośniej, aby ratować sytuację. - Jak mogłeś skasować jego samochód! Przecież
wiesz, że to prezent od mamy!
- Ja? - zareagował Jazz,
robiąc wielkie oczy. - No wiesz nie chciałem… już zawiozłem go do warsztatu…
Katem oka zauważyłam, że
uczniowie ponownie skupili się na swoich sprawach, chwila moment miał zadzwonić
dzwonek obwieszczający koniec przerwy obiadowej. Mój wzrok ponownie spotkał się
z Isabellą, tym razem od razu odwróciła głowę w stronę Jess.
- Emmett panuj nad sobą -
warknęłam wampirzym szeptem. - To nie las w którym możesz drżeć się do woli, to
szkoła w której są zwyczajni ludzie.
- Sorry - wydusił. -
Poniosło mnie.
- Nie po raz pierwszy -
dodał Jasper. - Przez ciebie wyszedłem na pirata drogowego, dzięki Nora.
- Trzeba było samemu coś
wymyślić - wtrąciłam.
- Ale jak to możliwe, że
twój dar nie działa na Izzy? - ponaglił Emmett.
- No nie wiem -
powiedziałam. - Ona coś w sobie ma, jakąś blokadę zarówno umysłową, jak i
fizyczną.
- Szkoda, tylko że z
niej nie korzysta - dodała zabawnie Rose. - Tylko spójrzcie.
Naszym oczom ukazała się
Swan leżąca na podłodze, prawdopodobnie potknęła się o własne nogi.
- Blokadę? - zareagowała
Allie.
- Edward nie potrafi
czytać jej w myślach, moja hipnoza ani unieruchomienie nie działa…
- Edward nie czyta jej w
myślach? - zasyczała Rosalie. - A ty?
- Też.
- No to się porobiło -
zauważył Jazz. - A reszta twoich zdolności?
- Nie próbowałam -
odpowiedziałam. - Poza tym w jej przypadku to nie zadziała, to znaczy nie ma
takiej potrzeby. Chyba, że Alice spróbuje przewidzieć przyszłość…
- No nie wiem -
powiedziała sama zainteresowana. - Nidy nie próbowałam z ludźmi…
- Nie próbowałaś z
ludźmi? - wtrącił Emmett z idiotycznym wyrazem twarzy. - Jasper nie starasz się.
- Idź się leczyć „O
Boski” - warknął blondyn.
- Kretyn - mruknęła z
uśmiechem Alice. - Dobrze Vivi postaram się coś przewidzieć, ale teraz chodźmy
na zajęcia.
- Co teraz macie? -
zapytałam, podnosząc się z krzesła.
- Ja angielski -
odpowiedziała Al. - Rosie i Emmett fizykę a Jasper fakultety z historii. A ty?
- Fakultety z chemii -
dodałam.
- Z chemii? - zapytał
Emmett. - Wybierasz się na studia?
- Coś trzeba w życiu
robić bracie.
~*~
Siedziałam w gabinecie Erica i doglądałam ostatnich spraw przed
koncertem, kiedy to Northman zaszczycił mnie swoją wizytą.
- Miałeś być w San
Diego.
- Zmiana planów - wtrącił
siadając naprzeciw mnie. - Dziwna perspektywa.
- Siedzieć z drugiej
strony biurka? - zapytałam z uśmiechem, przekładając dalej papiery.
- Poniekąd. Cóż nie
zamierzałem ci przeszkadzać, ale mam komunikat.
- Słucham.
- W związku z tym, że
odbywa się koncert Paramore w naszym pubie - zaczął.- Postanowiłem, że
zniesiemy zakaz dotyczący wstępu tylko dla pełnoletnich.
Co?!
- Ale czemu?
- Viviene im więcej
ludzi, tym więcej kasy - stwierdził. - Poza tym, dzieciaki uwielbiają rocka.
- Wiesz, że to
przysporzy nam więcej pracy?
- Zdaję sobie z tego
sprawę.
- Ty tutaj jesteś
szefem - powiedziałam. - Skoro tak postanowiłeś, to i niech tak będzie.
- To super - wtrącił. - No
to ja będę się zbierał, lecę do San Diego.
Nie
zrozumiem mężczyzn.
- A co tam u Sookie? -
zapytałam.
- A w porządku, czeka na
mnie w samochodzie - odpowiedział. - Do zobaczenia i powodzenia.
- Miłego lotu.
Trzasnęły drzwi i
zostałam sama. Nowe polecenie szefa sprawiło nie lada kłopot, więc jak
najszybciej postanowiłam się z nim uporać. Godzinę później wszystko było już
gotowe na przybycie gości: dodatkowi ochroniarze i obsługa baru. Spojrzałam na zegarek, lada chwila miał
przyjechać zespół muzyczny i moje rodzeństwo. Szybkim ruchem przebrałam się i
uczesałam w coś co przypominało nowoczesnego koka. Kolejną godzinę później Paramore grał
już w pubie a goście po woli się schodzili. Z pomieszczenia na górze mogłam
wszystko doskonale obserwować, nie zdziwiłam się, gdy zobaczyłam kolegów ze
szkoły.
Ja jednak wypatrywałam zupełnie kogoś innego…
- Ale fajna impreza -
rozległ się za mną głos Alice. - Jesteś wprost stworzona do takich
przedsięwzięć.
- Nie powiedziałabym,
ale pociesza mnie fakt, że pracuje tutaj tylko do końca wakacji.
- A no tak, studia -
rzuciła rozmarzonym głosem.
- Może studia a może co
innego.
- Ej co ty planujesz?
- Jak na razie to nic
pewnego, ale wkrótce szykuje się nie mała wycieczka - odpowiedziałam.
- Chcesz wyjechać? -
zapytała smutno. - I mnie zostawić…
- Kochana siostrzyczko
wakacje przydają się każdemu, w szczególności komuś kto ma tak niezrównoważone
psychicznie rodzeństwo, jak ja - zachichotałam.
Alice niestety nie
odpowiedziała, jej oczy zaszły mgłą a sekundę później była już z powrotem.
- Edward wraca - oznajmiła
z uśmiechem.
- Kiedy?
- Jutro rano.
- Chwała Bogu, już
martwiłam się że podjął jakąś głupkowatą decyzję - powiedziałam. - Trzeba
zawiadomić Esme.
- Tak jasne -
zreflektowała się brunetka.
Poczułam ulgę na wieść o
tym, że mój kochany braciszek wraca do domu. Mimo, iż minęło kilka dni
stęskniłam się za nim bardzo. To była nasza, jak do tej pory najdłuższa
rozłąka. Teraz pozostało mi jedynie czekać na decyzję, jaką podjął Edward-
wyprowadzka, likwidacja czy jeszcze inne, zupełnie nieznane mi wyjście
awaryjne. Stałam na piętrze
wpatrując się w szalejący tłum, dostrzegłam tańczącą blisko sceny Alice oraz
Jaspera, kilka par dalej przy stoliku VIP-ów siedział Emmett wraz z Rosalie.
Nagle ku mojemu zaskoczeniu ujrzałam Willa, lecz nie samego. Na jego ramieniu wisiała
wysoka, bardzo opalona niewiasta o błękitnych oczach i blond kręconych lokach.
No to
rzeczywiście się porobiło - stwierdziłam w myślach.
Chwyciłam za torebkę i
kluczyki od mojego audi, następnie biegiem wypadłam z pubu.
~*~
Nie mam
pojęcia dlaczego w iście wampirzym tempie wybiegłam z pubu, może po prostu chciałam
pobyć sama, a może nie chciałam dłużej patrzeć na zakochane pary, bujające się
w rytmie rocka. W każdym bądź razie nie miałam zamiaru przebywać tam dłużej,
strzałka szybkościomierza dość szybko przekroczyła dozwoloną prędkość i
opuściłam feralne tereny Port Angeles.
Jednak w głębi serca
poczułam dziwne ukłucie, gdy zobaczyłam Willa z tą… tą… dziewczyną. Opalona blond lala, metr siedemdziesiąt pięć,
intensywnie błękitne oczy i usta z porządną dawką botoksu. Do tego oliwkowa
kreacja ledwo zakrywająca pośladki i gigantyczny biust.
No proszę, czego może chcieć więcej kawaler na
wydaniu?
Spojrzałam na lusterko
wsteczne - ciemno bursztynowe oczy obramowane idealnie długimi i wytuszowanymi
rzęsami, śnieżnobiała cera bez jakiejkolwiek skazy, pełne, malinowe usta…
Czy wampirzyca może
mieć kompleksy? Boże o czym ja myślę…
Pokręciłam głową nad
swoją głupotą.
Do czego już doszło, żeby nieśmiertelna, wręcz
idealna istota skupiała uwagę nad, no właśnie nad czym?
- Koniec! - warknęłam sama na siebie, przy okazji
poprawiając usta szminką. - Edward wraca, to jest teraz najważniejsze. A nie
jakaś blond pudernica z sylikonowym tyłkiem, która zapewne owinęła sobie Willa
wokół palca…
Boże, czy ja naprawdę to powiedziałam?
A co miałaś powiedzieć? - odezwał
się w mojej głowie, dość długo oczekiwany głos.
EDWARD!
Witaj siostrzyczko.
Jak daleko jesteś od domu?
Właściwie, to ja już jestem w domu.
Ale Alice mówiła, że będziesz dopiero rano -
pomyślałam, dociskając maksymalnie pedał gazu.
Nie mogłem czekać do rana, straszliwie się za
wami stęskniłem.
Zaraz będę.
Wiem.
- Edi! -
krzyknęłam, rzucając się w ramiona bratu. - Jak dobrze, że jesteś.
- Cześć wariatko! - powiedział, kręcą mną
dookoła. - Pięknie wyglądasz.
- Za to ty obrzydliwie - stwierdziłam, gdy już
postawił mnie na ziemi. - Kiedy ostatnio polowałeś, co?
- Nie pamiętam.
- Nie pamiętasz? - powtórzyłam sarkastycznie.
- Vivi chociaż ty oszczędź mi kazań, proszę.
Wystarczy, że nasłuchałem się już od Esme i Carlisle.
- Właściwie to masz to na swoje życzenie.
- Myślałem, że coś im powiedziałaś…
- Aha, to teraz moja wina - warknęłam.
- Oczywiście, że nie - odpowiedział, lekko
zmieszany moim niekontrolowanym wybuchem złości. - Nawet się cieszę, że
zachowałaś to dla siebie.
- Nie koniecznie - dodałam. - Emmett, Alice i
Jasper zmusili mnie do powiedzenia prawdy.
- Jak to zmusili?
- Długa i strasznie zagmatwana historia -
powiedziałam. - Chodź ze mną do pokoju, to Ci wszystko opowiem.
- Dlaczego nie powiedziałaś rodzicom?
- To nie moja sprawa Edwardzie - odpowiedziałam. -
Chciałam, żebyś wszystko załatwił sam.
- Dziękuję.
- Nie ma za co.
Weszliśmy do mojej sypialni, gdzie mój brat
skierował się od razu na posłane łóżko a ja zniknęłam za drzwiami garderoby.
Przy okazji wróciłam do wspomnień z minionych kilku dni.
- Nie wierzę, że chcieli to zrobić - odezwał się,
a po chwili dodał. - Chyba już wiem, co to znaczy zmieszać kogoś z błotem.
Prychnęłam pod nosem i zrzuciłam z siebie
ubrania, przy okazji rozpuszczając włosy, tak że opadły mi delikatnie na
ramiona.
- Emmett jeszcze mi za to zapłaci - rzuciłam.
- Nie wątpię. Myślisz, że naprawdę zrobiliby jej
krzywdę?
- Nie wiem - odpowiedziałam zgodnie z prawdą. - Nie
znam ich tak dobrze, jak ty.
W międzyczasie szukałam odpowiedniego ubrania,
gdy już się przebrałam, wróciłam do pokoju.
- W takim razie, co ja mam powiedzieć? - warknął.
- Nie masz się o co burzyć Ed - wtrąciłam,
siadając przy toaletce. - Chcieli Cię jedynie chronić.
- Ja bardzo dziękuję za taką ochronę.
- Też nie pochwalam takiego sposobu, z resztą
doskonale wiesz, jak zareagowałam. Jednak, gdy przyjrzymy się temu z innego
punktu widzenia, chłopaki nie chcieli źle.
Spojrzałam na brata, który się zachmurzył.
Wiedziałam, że analizuje moje myśli i sam w końcu dojdzie do podobnych wniosków.
- A teraz - odezwałam się, po kilku minutach
absolutnej ciszy. - Co planujesz? Wracasz do szkoły, przeprowadzamy się czy…
likwidujemy zagrożenie?
- To zagrożenie ma imię.
- Mniejsza o to, jaką podjąłeś decyzję?
- Zostaję, jestem wystarczająco silny. W końcu
nie chce zaprzepaścić tych wszystkich lat, no i nie zamierzam zawieść ojca-
powiedział.
Na mojej buzi pojawił się anielski uśmiech.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę że właśnie tak
postąpisz - powiedziałam. - Oczywiście zaakceptowałabym każdą twoją decyzję.
- A jeśli chciałbym zabić Bellę?
- Nie pochwaliłabym takiego zachowania, chociaż
pewnie z czasem przyzwyczaiłabym się do takiego obrotu spraw. Szczególnie, gdy
ta dziewczyna strasznie działa mi na nerwy…
- Że co proszę?
- Kiedy Cię nie było, zdążyłam się poznać
z Panną Swan - odpowiedziałam z niesmakiem. - Miałam zastępstwo z jej klasą na
w-fie, gdzie wydała się bardzo zainteresowana twoją osobą…
- Pokaż mi to - zażądał, materializując się obok
mnie. - Proszę.
Odłożyłam
szczotkę do szuflady, przy okazji przewracając oczami, ale spełniłam jego prośbę. Ponownie w moim umyśle
pojawiła się niewysoka, ciemnowłosa postać z czekoladowymi oczami. Z
zaciekawieniem obserwowałam każdą reakcję na jego twarzy, nie był już zły czy
zdenerwowany. Kąciki jego ust delikatnie drżały, aż w końcu pojawił się na nich
pełny, ludzki uśmiech.
- Co ty w niej widzisz? - rzuciłam dość oschle,
przypominając sobie lalunie u boku Willa. - Szczerzysz się, jak głupi do sera.
- Dlaczego jej nie lubisz?
- Dlaczego jej nie lubię - powtórzyłam z
największym sarkazmem w głosie, na jakiego było mnie tylko stać. - A tak, mój
brat musiał się przez nią ewakuować na Alaskę, podeptała moje szpilki i jest
irytująco nierozważna. Potrafi trzy razy przewrócić się na prostym odcinku
drogi, po za tym zadaje niebezpieczne pytania i jest nadludzko spostrzegawcza…
- A ty zawsze taka byłaś? - zapytał ostro. -
Szybka, zwinna, rozważna? Ile lat zajęło Ci nauczenie się tych wszystkich cech?
- Nie porównuj jej do mnie.
- A to niby dlaczego? Czyżbyś już zapomniała, jak
to się jest człowiekiem?
- Oczywiście, że nie - odpowiedziałam. - Ale to, że
jest człowiekiem, nie oznacza od razu, że z miłości rzucę się jej na szyję. Jej
sposób bycia mnie irytuje i jak na razie nikt tego nie zmieni. A co do twojego zażalenia,
to nawet będąc istotą ludzką nie narażałam siebie lekkomyślnie, co niestety
zdarza się dość często Pannie Swan.
- Nie powinnaś oceniać Belli po okładce.
- A kto powiedział, że ja chcę dokładnie obejrzeć
całą książkę - wtrąciłam metaforycznie za bratem.
- To nie wina dziewczyny, że krew w jej żyłach
tak na mnie działa.
- Ja tego nawet nie podważam Edwardzie -
powiedziałam. - Organizmy ludzkie są dla nas olbrzymią zagadką, pomimo wieków
badań i wiadomości jakie gromadzą nasi pobratymcy. To, że Isabella działa na
ciebie, tak a nie inaczej nie podlega dyskusji. Pytanie rodzi się inne…
- No?
- Dlaczego chcesz ją usprawiedliwić? I dlaczego
tak ci zależy na tym, aby ją polubiła?
Nie odpowiedział od razu, ponownie jego twarz
przyjęła obojętny wyraz. Zmarszczył czoło, intensywnie nad czymś myśląc, po
czym wstał i ruszył do wyjścia.
- Muszę zapolować - rzucił i już go nie było.
- Ej! - krzyknęłam w pustą przestrzeń.
~*~
- Gdzie
Edward? - zapytał Carlisle, gdy zeszłam do salonu. - Wybiegł tak szybko, że nie
zdążyłem zareagować.
- Na polowaniu - odpowiedziałam, siadając w fotelu
obok. - Dawno się nie posilał, a skoro jutro idzie do szkoły,więc nie może wyglądać jak monstrum.
- Wraca do szkoły? - zareagowała Esme.
- A dlaczego by nie - rzuciłam od niechcenia. - To
duży chłopiec, da sobie radę.
- Pokłóciliście się? - dążyła mama dziwnie na mnie spoglądając.
- Skądże, wymieniliśmy tylko kilka uwag na dany
temat. Nie koniecznie się w pełni ze sobą zgadzając, oczywiście.
- Czyli się pokłóciliście.
- Mamo proszę…
- Esme daj spokój - wtrącił Carlisle. - Sprzeczki
to nie odłączny element dorastania nastolatków.
Nastolatków?
- Dobrze - powiedziała.- W takim razie pójdę do
siebie, skoro tata ma takie pedagogiczne podejście do dzieci.
I w wampirzym tempie zniknęła z salonu, gdzie
pozostał tylko ojciec i ja.
- Przepraszam - wydusiłam skruszona.
- Nie martw się na zapas, przejdzie jej w ciągu
półgodziny.
- Może zagram coś dla niej?
- Świetna myśl, ale za chwilę. Chciałem wpierw z tobą
porozmawiać na osobności.
Zdziwiłam się. Na osobności?
- Słucham, co masz mi do powiedzenia? - odezwałam się, gdy już znaleźliśmy się w pokoju muzycznym.
- Odebrałem wyniki testu DNA - powiedział.
- I?
- No i tutaj mam wyniki - wskazał na białą,
zalakowana kopertę z nazwiskiem Ferenc.
- Archibald Nataniel Ferenc? - Zrobiłam duże oczy i prychnęłam pod nosem.
- Nie mogłem przecież zlecić badania ze swoim
nazwiskiem - wtrącił. - Wiesz, jakie plotki krążyłby po szpitalu?
- Mogę sobie jedynie wyobrazić - odpowiedziałam. -
A jaki jest wynik?
- No nie wiem - zawstydził się. - Właściwie to
bałem się otworzyć, może to głupio zabrzmi…
- Tato, to wcale nie zabrzmiało głupio -
zaprzeczyłam. - To co otwieramy?
- Ty to zrób.
- A niby dlaczego ja?
- Znasz Willa całkiem dobrze, świetnie się
dogadujecie.
Aha! Jasne, my się świetnie dogadujemy…
- Nie określiłabym tego w ten sposób Carlisle -
stwierdziłam ponuro. - Poza tym to twój krewny, nie mój.
- To jeszcze się okaże, lecz jeżeli nim rzeczywiście
jest, to będzie i twoją rodziną.
- Nawet nie wiesz, jak ucieszyła mnie ta
wiadomość - udałam zainteresowanie. - Mam już szykować dla niego pokój obok
swojego? Czy sprawisz mu willę w ramach zadośćuczynienia?
- Nie bądź taka kochanie - powiedział, obejmując
mnie ramieniem. - Jestem pewny, że między tobą a Williamem wszystko się ułoży.
Spojrzałam na ojca ze zdziwieniem.
- Nie rozumiem - odezwałam się. - Co niby nami ma
się ułożyć?
- Ten chłopak bardzo cię lubi, ostatnio dużo
rozmawiałem z nim właśnie na twój temat - powiedział. - Traktuje cię, jak…
- Siostrę - dokończyłam. - Wiem.
- Chciał cię zaprosić na kolację…
- A skąd ty o tym wiesz? - zbulwersowałam się.
- Najpierw przyszedł do mnie i poprosił o zgodę -
odpowiedział Cullen. - Ja oczywiście nie miałem sprzeciwu…
- Teraz czuje się, jak szesnastolatka prosząca o
zgodę na późne wyjście z domu. Carlisle ja mam ponad sto lat i niejedno
doświadczenie za sobą, więc …
- Ja to doskonale rozumiem - mówił. - Ale nie
zapominaj, że w świecie ludzi masz tylko osiemnaście lat.
- Oj tam, oj tam…
- Żadne oj tam, oj tam - powtórzył, naśladując mój
głos.
Zaśmiałam się.
- Dobra, poprosił o zgodę na wyjście, ty
wyraziłeś swoją aprobatę…
- Chciał ci chyba powiedzieć o Vanessie…
Zrobiłam olbrzymie oczy. Od kiedy to
Cullen zwierza się mojemu ojcu?
- Vanessa? Tą plastikową lalkę ktoś
nazwał? - mruknęłam.
- Jest bardzo sympatyczna… - zaczął, ale brutalnie
mu przerwałam.
- To ty ją już poznałeś?!
- Gdybyś co chwila mi nie przerywała to
doszedłbym do sedna znacznie szybciej - powiedział, uśmiechając się perfidnie. -
Ta dziewczyna jest jego byłą pacjentką i jeżeli się nie mylę są ze sobą już od
kilku tygodni.
- W takim razie życzę mu wszystkiego dobrego -
wtrąciłam po chwili. - Mam tylko nadzieję, że ta Vanesska go nie
skrzywdzi.
- Jest bardzo zakochana…
- Jak każda taka na początku -
powiedziałam. - A później wychodzi na jaw, jakie są naprawdę.
- Była z nim w Port Angeles, prawda?
Czyżby to tak było widać po mnie? Ale ja przecież
nie jestem zazdrosna!
- To nie ma nic do rzeczy.
- I dlatego tak szybko wróciłaś, prawda -
stwierdził.
Nie jestem zazdrosna, chyba…
- Wróciłam, bo Edward wrócił.
- Vivi… - poprosił, robiąc maślane oczy.
Aha, czyli wracamy do tematu.
- Nie rób takiej miny - żachnęłam. - Całkowicie do ciebie nie pasuje.
- Wybacz, nie jestem dobrym aktorem.
- Nie można mieć wszystkiego tatusiu.
- Będziesz się ze mną tak droczyć? - zapytał
zniecierpliwiony, biorąc większy wdech. - Czy już otworzysz kopertę?
- No dobra - powiedziałam.
Tata wręczył mi biały, zalakowany papier z
pieczątką szpitala. Powoli rozerwałam kopertę i wyjęłam z niej zwinięty świstek
papieru, przy okazji spoglądając na ojca, który ze zdenerwowania kurczowo
trzymał się oparcia fotela.
- Gotowy? - zapytałam, specjalnie przedłużając
tortury.
- Chyba dobrze wiesz, że tak.
Uśmiechnęłam się uroczo i przeczytałam wyrok.
- Archibald Nataniel
Ferenc, Colin Steven Bass. Wynik… pozytywny.
- Wow - wydusił Cullen. - Wiedziałem.
Zaczęłam się śmiać.
- Może rzeczywiście sprawię mu willę za miastem…
- Jesteś niemożliwy.
- Przecież to był twój pomysł - stwierdził
poważnie.
- W takim razie, ja też jestem niemożliwa.
- Ale pozostanie to między nami... na razie? - upewnił się.
- Jeżeli tego właśnie chcesz - odpowiedziałam. - Ale nie rozumiem, dlaczego chcesz to trzymać w tajemnicy przed resztą rodziny.
- Na razie chciałbym sam do tego wszystkiego dojrzeć, przemyśleć Viviene - powiedział. - A gdy przyjdzie właściwa pora, kto wie, może i sam William się o tym dowie.
- Dobrze tato - posłałam mu buziaka i zasiadłam przy kontuarze fortepianu. - Przyprowadź tutaj proszę Esme.
~*~
Kilka godzin później siedziałam w volvo Edwarda i razem jechaliśmy do
szkoły. Oczywiście wcześniej wszyscy zostaliśmy przeszkoleni i poinformowani,
jak się zachować w razie gdyby mój brat stracił kontrolę i chciał odebrać życie
niewinnej istocie, zwanej Panną Isabellą Swan.
Do rozmowy z Edwardem już nie wróciłam, ponieważ
zaraz po polowaniu unikał mnie, jak żywego ognia. A ja sama nie zamierzałam
nalegać, w końcu każde z nas miało trochę racji. Właśnie dojeżdżaliśmy do
parkingu, gdy Allie cały czas trajkotała.
- Jestem pewna, że wszystko będzie dobrze -
powiedziała. - Na szczęście masz z nią tylko jedną lekcję a potem nieszczęśliwy
lunch, ale oczywiście nie musisz na niego pójść… Nie martw się, tym razem wizja
była kompletna…
Spojrzałam na brata, kurczowo trzymał ręce na
kierownicy tak, że bielały mu kłykcie i uwidoczniły się błękitne żyły.
- Dzisiaj będzie ubrana w zielony sweter… - mówiła
Alice.
- Al z łaski swojej - warknęłam. - Zamknij się już,
twoje gadanie nie pomaga a właściwie zaczyna irytować.
- Przecież chcę dobrze…
- Wiem, ale już wystarczy - powiedziałam. - Każdy z
nas wie, co robić w razie czego. Po za tym Ed jest dorosły, przestań w końcu
traktować go jak dziecko.
W samochodzie zapadła niezręczna cisza, mój
miedzianowłosy brat obdarzył mnie przelotnym spojrzeniem, ale udałam że tego
nie zauważyłam. Wpatrywałam się w białe płatki wirujące w powietrzu.
- Patrzcie śnieg - odezwał się Jasper.
- Dziewczyny macie przekichane - wtrącił Edward z
lekkim uśmiechem. - Emmett planuje śnieżną bitwę, zaraz po wyjściu z samochodu.
- O nie - jęknęła Alice. - To zrujnuje mi fryzurę.
Zilustrowałam swój strój, buty niezbyt nadawały
się na śnieżne wiraże, poza tym nie zamierzałam siedzieć mokra przez tyle
godzin w szkole.
- W takim razie to Emmett będzie miał
przekichane, jeżeli choćby któraś z nas będzie w śniegu - stwierdziłam bardzo
poważnym tonem. - Ja już się o to osobiście postaram.
Cholera! –
pomyślał Boski.
- Cieszę się, że to do ciebie w końcu dotarło
bracie - zwróciłam się bezpośrednio do Emmetta.
Edward zaparkował i razem z Jasperem zaczęli
chichotać.
- Was to też dotyczy - mruknęłam i wysiadłam z
samochodu.
Czas do
lunchu ciągnął się, jak jeszcze nigdy. Uporczywie wpatrywałam się w tarczę
zegara, jaka wisiała w każdej klasie. Wskazówki jak na złość przesuwały się w
zwolnionym tempie, aż zaklęłam soczyście pod nosem, oczywiście wampirzym
szeptem. Strach by pomyśleć, jak zareagowałaby nauczycielka w klasie, gdyby
wzorowa uczennica odezwała się w nieprzyzwoity sposób.
Uparcie wierzyłam, że Edward sobie poradzi,
jednak w głębi siebie miałam obawy. Jako, że zawsze byłam twardą sztuką, nie
okazywałam tego, aby tym bardziej nie martwić brata. Wszystko będzie dobrze -
powtarzałam sobie w kółko, jako mantrę, jednak bezskutecznie. W mojej głowie panował niezły chaos, co chwila
przychodziły mi inne, durne myśli... A to postać mojego brata rzucającego się
na biedną Swan, nasza reakcja i tłumaczenie uczniom, że prawdopodobnie doszło
do wybuchu instalacji, albo silikonowa Vanessa czule całująca Willa.
Zacisnęłam pięści z całej siły, automatycznie
czując narastający gniew. Na jedną chwilę przestalam myśleć o bracie i jego problemie.
Wróciłam wspomnieniami z poprzedniej nocy, kiedy to po raz pierwszy zobaczyłam
ich razem - czyt. Will i Panna Botoks. Trudno mi było określić, co tak naprawdę
czułam: złość, pogardę, zazdrość, bezczynność… Jednak elementem przeważającym
była niewiedza, ponieważ totalnie zbili mnie z tym tropu.
Być może chciał rzeczywiście powiedzieć mi o
Vanessie na kolacji, albo podczas koncertu? - pomyślałam.
Chwilę później jednak co innego zaczęło mnie
interesować bardziej, a mianowicie dlaczego tak się tym wszystkim przejęłam. To
znaczy, związkiem Williama z lalką Barbie.
Cullen był człowiekiem, więc chyba dobrze, że w
końcu ułożył sobie właściwie życie?
Ponownie zatopiłam się we własnych rozmyślaniach.
Jednak jak na razie trudno było mi to racjonalnie wytłumaczyć, a co dopiero
zrozumieć, więc postanowiłam zostawić ten temat, na jakiś czas. Sekundę później
byłam już na ziemi i rozglądnęłam się dookoła, klasa zajęta była
przepisywaniem notatek z tablicy. Zniecierpliwiona prychnęłam pod nosem i ponownie
zaczęłam bazgrolić po otwartym zeszycie od biologii. Spojrzałam na telefon
komórkowy, żadnych połączeń, wiadomości… Jeszcze chwila a poczułam, że zaczynam
wariować.
Nagle do moich uszu doszedł upragniony dźwięk
dzwonka na lunch. Szybkim ruchem zgarnęłam wszystkie swoje rzeczy do torby i
prawie wybiegłam z klasy. Gdy już znalazłam się na korytarzu dołączyłam do
wysokiej blondynki, którą pociągnęłam z kucyk.
- Gdzie Emmett? - zapytałam.
- Nie mam pojęcia, zaraz po fizyce zniknął razem
z Jasperem - odpowiedziała Rosalie.
- A Edwarda widziałaś? - Byłam zdenerwowana.
- Jeszcze nie.
Weszłyśmy na stołówkę, automatycznie spojrzałam w
kierunku naszego stolika przy którym już siedziała Alice, zajadając sałatkę.
- Boże za jakie grzechy musimy jeść to paskudztwo
- odezwała się Rose, podchodząc do lady.
- Mnie o to nie pytaj - stwierdziłam. - Poproszę
tylko lemoniadę - zwróciłam się do kucharki.
- A może lazzanie? - Zaproponowała kobieta.
- Ja dziękuję, ale siostra chętnie skorzysta -
powiedziałam, wskazując na Rosalie. - Płacę tylko za napój.
- Ja? - Zareagowała po chwili.
Z perfidnym uśmiechem ruszyłam do stolika,
zostawiając siostrę sam na sam z lazzanią.
Chodź na chwilę poprawił mi się humor…
~*~
- Uduszę,
ukatrupię, powieszę, wypatroszę - mówiła Rosalie, siadając przy stoliku. -
Ugotuję i pokroję na kawałki…
- Ale co? - zapytała Alice.
- Jak to co? - warknęła blondynka. - Tę oto
paskudę - powiedziała, wskazując na mnie.
- Mnie? Ale za co?! - udałam ewidentnie głupią. –
Nie mów, że lazzania nie jest twoim dzisiejszym spełnieniem marzeń - dodałam,
chichocząc.
- A żebyś wiedziała, że nie - wtrąciła, grzebiąc
widelcem w porcji makaronu.
Chochlica przyłączyła się do mnie, chwilę później
dosiedli się moi bracia, włącznie z Edwardem.
- Co tam? - zapytał Emmett z dziwacznym wyrazem
twarzy.
Dopiero teraz zauważyłam, ze cała trójka ma śnieg
we włosach i zmoczone rękawy koszuli. Jedno było pewnie, coś knuli.
- Rose dzisiaj na lunch zje to coś - odpowiedziała
Alice z uśmiechem, wskazując na talerz.
- No, kochanie - powiedział Em.- W końcu przyznałaś
się do publicznego jedzenia, jestem z ciebie szczerze dumny.
Wszyscy oprócz blondyny zaczęli się śmiać,
objęłam ochoczo siostrę ramieniem i przytuliłam do siebie. Wzrok Rosalie był
morderczy, zapożyczyłam więc dar Jaspera i pomanipulowałam w jej nastroju. Po
kilku sekundach sama do nas dołączyła.
- Emmett! - zwrócił się do mięśniaka Edward. -
Niespodzianka.
- Jaka? - zapytała podekscytowana Al.
- Macie dla nas niespodziankę? - zaoponowałam.
- No pewnie- potwierdził Edward.
I zrobili coś czego bym się w życiu nie
spodziewała, a mianowicie strzepali śnieg z siebie na nas. W wyniku czego,
zaczęłyśmy z dziewczynami piszczeć a chwilę później ponownie chichotaliśmy już
wszyscy. Poprawiłam fryzurkę i właśnie nakładałam błyszczyk, kiedy Alice
powiedziała.
- Wiecie, że Bella cały czas na obserwuje.
- I? - odezwałam się pierwsza. - Jakieś wnioski?
- Jak na razie żadne - odpowiedziała.
- Ed to twarda sztuka - dodał Emmett, klepiąc go
po plecach. - W razie czego będziemy w pogotowiu.
- Nie będzie żadnego pogotowia - odezwał się rudy
tonem bez emocji. - Będzie tak, jak będzie.
Spojrzałam na brata, tym razem nie uciekał
wzrokiem tylko uśmiechnął się delikatnie.
Wiem, że się martwisz.
Ja? Wcale nie.
Vivi.
Wiem, że jej nie skrzywdzisz -
pomyślałam szczerze.
Chciałbym cię prosić, żebyś tylko ty była w
pogotowiu.
Ale…
Żadnego „ale” - wtrącił. - Tylko ty
jesteś w stanie mnie powstrzymać w razie czego.
Niech tak będzie -
zgodziłam się.
~*~
Od
trzydziestu minut siedziałam pod klasą od biologii i nic. Kompletnie nic.
Lekcja, jaką prowadził Pan Banner odbywała się bez zarzutu, a mój brat radził
sobie całkiem nieźle. Nie powiem, byłam z niego bardzo dumna, ale nie
zapędzajmy się tak, jeszcze piętnaście minut.
Przez ten czas siedziałam mu w głowie non stop,
próbował skupiać się na lekcji, nawet wykonał ćwiczenie ze Swan i sobie trochę
pogadali. Chociaż nie wiem czy wymianę kilku zdań, warknięć i przytaknięć można
nazwać rozmową. Ale nie wciągajmy się w szczegóły. Ponownie z zegarkiem na ręku
odliczałam minuty do dzwonka, gdy tylko zabrzmiał, Edward pierwszy wyszedł a
właściwie wybiegł z klasy. Nie zauważył mnie, więc pobiegłam za nim.
- Gratulacje - powiedziałam, materializując się
przy jego boku.
- Nie wiem, czy jest się z czego cieszyć -
warknął.
- Nie zrobiłeś teksańskiej masakry piłą
mechaniczną - zauważyłam. - To chyba, rzeczywiście jest się z czego cieszyć.
- Nie wiem czy dam radę następnym razem tak przy
niej siedzieć.
- Dasz, wierzę w ciebie i pamiętaj, że nie tylko
ja.
- Właściwie, co ty o tym wiesz? - zareagował
brutalnie. - Byłaś kiedyś w takiej sytuacji?!
- Nie byłam, ale to nie znaczy, że nie wiem jak
się czujesz.
- Przestać pieprzyć trzy po trzy!
Yyy…
Zamurowało mnie. Jego głupkowate stwierdzenie
mnie poirytowało, chciałam już coś powiedzieć, ale ktoś mnie serdecznie
wyręczył. Sekundę później Alice, Jasper, Rose i Em stanęli obok nas.
- Edward! - zganił go Emmett, podchodząc bliżej. -
Przestań zachowywać się, jak dzieciak. Myślisz, że tylko ty jesteś tutaj
poszkodowany?
- Poszkodowany?! - zagrzmiał Rudy.
- To źle, że cieszymy się z twojego sukcesu? -
wtrącił Jasper. – Przecież nie chciałeś zabijać tej dziewczyny…
- Ale o czym ty mówisz - warknął ponownie.
- Edwardzie wiemy, że jest ci ciężko - zaczęła
Alice. - Może nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo. I tym więcej jesteśmy
z ciebie dumni, że dokonałeś tego wszystkiego sam, bez niczyjej pomocy.
Mój brat głośno wypuścił powietrze z płuc i
przeczesał palcami włosy. Byłam na niego zła, więc nie uraczyłam go
jakimkolwiek spojrzeniem.
- Bez niczyjej pomocy? - powtórzył Emmett,
zwracając się do Chochlicy. - A zapomniałaś już o planie, jaki przygotowaliśmy w
razie wypadku, albo o twojej paplaninie, że wszystko będzie ok.?
- Oczywiście, że nie zapomniałem - odezwał się
Edward, szukając mojego wzroku. - Przepraszam, nie powinienem tak na was
naskoczyć.
- To nie nam należą się przeprosiny - zauważył
Emmett, przyglądając się mnie.
- Vivi… - zaczął mój biologiczny brat.
- Wracajmy - rzuciłam, ignorując Edwarda. - Zaraz z
Rose mamy trygonometrię.
I ruszyłam szybkim krokiem do szkoły, równo ze
mną kroczyła blondynka. Przy okazji wzięła mnie pod ramię i powiedziała
szeptem.
- Dobrze zrobiłaś, zupełnie mu się należało.
Mi jednak nie było dobrze, w głębi serca
wiedziałam, że nie powinnam się na niego obrażać. Miał prawo się złościć.
- Dziękujemy za zaszczycenie nas swoją obecnością
Panno Hale i Panno Cullen - wtrącił Pan Verner.
Dopiero słowa nauczyciela sprowadziły mnie do
rzeczywistości, nawet nie zauważyłam, że jesteśmy w klasie a lekcje już dawno
się rozpoczęły.
- Bardzo przepraszamy - odezwała się Rosalie,
mrużąc figlarnie oczy. - To się więcej nie powtórzy profesorze.
- No, ja myślę - mruknął zdegustowany i wrócił do
tematu lekcji, a my pośpiesznie usiadłyśmy na swoje miejsce.
- Nie przejmuj się Edwardem- szepnęła po
wampirzemu.- Nie jest tego wart a w szczególności ta cała Swan.
Ostatnie słowa wypowiedziała z takim
obrzydzeniem, że odruchowo zrobiło mi się niedobrze. Spojrzałam na siostrę z
lekkim niedowierzaniem, ta jednak posiała mi przyjemny uśmiech.
Czyżbym miała powtórkę z rozrywki? Najpierw
Emmett a teraz Rose?
Do końca lekcji nie odezwałam się ani słowem,
kiedy nauczyciel wreszcie zadał nam gigantyczną pracę domową i zadzwonił
szkolny dzwonek, byłam niezwykle szczęśliwa. Miałam nadzieje, że dość szybko
ten dzień dobiegnie końca, niestety przeliczyłam się.
Szłam na
parking razem z innymi uczniami, którzy co jakiś czas ślizgali się dla zabawy
na chodniku. Mimo iż ze śniegu nic nie pozostało, ziemia była oblodzona. Spostrzegłam,
że przy samochodzie stoi już Edward z nieodgadniętym wyrazem twarzy, wyraźnie
coś go niepokoiło. Nie zamierzałam ponownie wtrącać się w jego sprawy, aby
przypadkiem nie zostać workiem treningowym, więc nie zadałam żadnego pytania.
Sekundę później dołączyła do mnie Alice, łapiąc za ramię. Nagle jej złote oczy
zaszły delikatną mgłą a ja odruchowo złapałam ją za rękę.
Do moich wrażliwych uszu doszedł przerażający
pisk hamowanych kół i zgrzyt metalu. Podarzyłam wzrokiem za źródłem
potencjalnego hałasu, biały mini van pędził po szkolnym parkingu a jego system
hamulcowy odmówił posłuszeństwa, więc kierowca nie mógł zapanować nad pojazdem.
Samochód zwiększał co raz to swoją prędkość, ale ciężarówka Belli niestety
stała mu na drodze.
Dziewczyna najpierw w ogóle nie zauważyła
zbliżającego się niebezpieczeństwa, a potem zamiast uciec sparaliżował ją
strach. W jednej chwili zdarzyło się kilka rzeczy na raz: Edward ruszył w jej
kierunku, przemieszczając się z wampirzą prędkością. A potem osłonił ją przed uderzeniem
wirującego na lodzie samochodu Tylera.
- Nie!!! - wydusiłam, wyrywając się do przodu, ale
Jasper przytrzymał mnie w pasie.
Jednak mój krzyk zagłuszył zgrzyt metalu i
klakson auta Crowleya. Ciężarówka zagłębiła swój bok w karoserii auta
dziewczyny, opony kręciły się w powietrzu, a większość szyb roztrzaskało się w
drobny mak. Nie minęła minuta a było po wszystkim, mój brat uratował Swan. Od
jakiegoś czasu żadne z nas nie oddychało, nie mam pojęcia czy to z obawy przed
zapachem krwi, czy strach zdemaskowania.
Poczułam, jak moja obawa i strach, powoli
przeradza się w irytację i złość.
Jak mógł postąpić tak nierozsądnie?
Nad moim uchem zaklął siarczyście Emmett a Jazz
mu zawtórował, spojrzałam na Rosalie jej mina mówiła tylko jedno: ZABIĆ i
zjeść. Zacisnęłam dłonie w pięści i z morderczą miną wpatrywałam się w plecy
Edwarda. Jak na zawołanie odwrócił się łaskawie w naszą stronę, posyłając nam
skruszoną minę.
Jeżeli coś widziała, to nie będzie z nami za
ciekawie.
Z daleka doszedł do nas odgłos karetek pogotowia.
- No to koniec z nami - rzucił Em.
- Nie braciszku, to dopiero początek -
powiedziałam. - Jedźmy do domu, nie obędzie się bez wyjaśnień.
- Niech ja tylko dostane go w swoje szpony -
rzuciła zjadliwie blondynka. - Tym razem nikt mu nie pomoże, już ja się oto
postaram.
~*~
- Co
teraz? - zapytała Alice, gdy byliśmy już do domu.
- Pojadę do szpitala - zaproponowałam.- W razie
czego dowiem się co i jak.
- Ale tu już nie ma co wyjaśniać - warknął
Emmett. - Tym bardziej trzeba ją zabić.
- Kogo trzeba zabić? - zapytała wchodząca do
pokoju mama. - W co się znowu wpakowaliście?!
- Po pierwsze nie znowu - warknęła Rose. - A do
drugie to wszystko wina Edwarda, zachciało mu się bohaterskich wyskoków na
środku szkolnego parkingu.
- Miał pozwolić, aby zginęła pod kołami
samochodu?! - wtrąciła dość poirytowana Allie.
- Takie widocznie było jej przeznaczenie -
odpowiedział spokojnie Jasper.
- Może mi w końcu ktoś powiedzieć, o co chodzi? -
wtrąciła Esme. - Bo naprawdę mam już dość tych waszych tajemnic.
- Szkoda czasu - powiedziałam zwracając się do
rodzicielki. - Niech Alice wszystko ci wytłumaczy, ja pojadę do szpitala…
- Jadę z tobą Vivi - przerwała mi Rosalie. - Może
znowu będzie chciał wyjechać bez pożegnania… w każdym bądź razie, jeżeli się
tutaj zjawi nie pozwólcie mu uciec.
- Jasna sprawa - wycedził Jasper.
Wampirzym tempem ruszyłam do audi, pięć minut
później parkowałam już przy szpitalu.
- Rosie?
- Tak?
- Nie wszczynaj awantur zbyt wcześnie -
powiedziałam.
- Że co? - zirytowała się.
- Pamiętaj, że jesteśmy w szpitalu - zaczęłam
poważnie. - I wpierw musimy się dowiedzieć czy ta dziewczyna coś widziała, jeśli
nie to sprawa załatwiona.
- A jeżeli jednak zobaczyła?! To co?! Powiemy
jej, że bardzo chętnie zapraszamy na kolację przy świetle księżyca, aby
wszystko wyjaśnić?!
- Nie bądź idiotką - tym razem warknęłam. - Nie
wysuwajmy błędnych wniosków.
- Stoisz ponownie po stronie tego zasranego
rudzielca…
Warknęłam groźnie
ukazując wampirze atuty, blondynka automatycznie skuliła się w fotelu.
- Nie stoję po niczyjej
stronie, a ten zasrany rudzielec nadal jest twoim bratem. I co by się nie
wydarzyło, jedziemy wszyscy na tym samym wózku.
Wysiadłam z samochodu,
pozostawiając siostrę samą.
Zirytowała
mnie gadzina - pomyślałam.
~*~
Szpital nie wywołał u mnie jakiegokolwiek entuzjazmu. Przemierzając
szybkim krokiem korytarze coraz to bardziej obawiałam się o swoją rodzinę, a
właściwie wampirzą tajemnicę. Nie dopuszczałam do siebie myśli, że moglibyśmy
zostać zdemaskowani przez jakąś siedemnastoletnią, niedoświadczoną życiowo
dziewuchę.
A co jeżeli
widziała wszystko? Zauważyła, że Edward zatrzymał furgonetkę, a potem odciągnął
ją od vana?
Byłam
tak pogrążona w myślach i wewnętrznej rozpaczy, że nie zauważyłam mężczyzny, w
którego weszłam.
- Przepraszam - wydukam.
- Cześć Vivi - przywitał
się William. - Nie spodziewałem się ciebie tutaj.
- Ja ciebie też nie -
wtrąciłam po nosem.
- Co sprowadza cię na
ostry dyżur? Co? Bo chyba nie moja skromna osoba, chociaż nie powiem, bardzo by
mnie ucieszyła taka właśnie odpowiedź… - gderał.
- W taki razie będę cię
musiała rozczarować - powiedziałam głosem wybrakowanym z emocji. - Przyjechałam
do ojca i do koleżanki, która miała wypadek w szkole.
- Jeżeli chodzi o
Isabellę Swan, to jest w dobrej formie - mówił, przyglądając się mi uważnie. -
Więc nie masz się o co martwić, właśnie Carlisle ją bada.
- Świetnie - wycedziłam
przez zaciśnięte zęby.
- Wyglądasz na
zmartwioną.
- No co ty nie powiesz -
powiedziałam, odrzucając włosy do tyłu. - Bardzo cię przepraszam, ale nie mam
czasu na plotki. Mam ważniejsze sprawy na głowie…
- Jak na przykład?
- Czy aby nie pomyliłeś
się z powołaniem? - rzuciłam zabawnie.
- Nigdy mi to przez myśl
nie przeszło Vi - odpowiedział z uroczym uśmiechem. - A tak z innej beczki, byłem
na koncercie i… nie zauważyłem cię.
- Widocznie byłeś bardzo
zajęty.
- Chciałem cię zaprosić
na kolację - wypalił.
- Masz pecha, nie jadam
kolacji. Ale wiesz co - rzuciłam z sarkazmem. - Zaproś Vanessę, ona na pewno się
zgodzi.
- Skąd wiesz o Vannie? - Zaczerwienił się.
Vannie?!
Prychnęłam.
- Nie urodziłam się wczoraj Will - dodałam i
rzuciłam. - Cześć.
Lekarz chyba był w
szoku, bo nawet za mną nie ruszył, co było mi na rękę. Chciałam jeszcze o tym
wszystkim pomyśleć, ale teraz miałam ważniejszą sprawę do załatwienia. Z
jeszcze bardziej ponurym wyrazem twarzy znalazłam się na korytarzu, gdzie
siedział mój brat.
- Cześć - przywitałam się
ostrym i nieprzyjemnym głosem.
- Co ty tutaj robisz ?-
rzucił wstając.
Wzięłam go pod rękę i
zaprowadziłam do pobliskiego, zupełnie pustego gabinetu lekarskiego.
- Widziała cię?! -
zaczęłam przesłuchanie. - Zauważyła coś ponadnaturalnego?
Milczał, nie
odpowiedział od razu na moje pytanie. Na jego czole pojawiła się duża
zmarszczka, nieodłączny element jego zdenerwowania i zażenowania.
- Mamy się pakować?! - Tym razem warknęłam.
Nadal nie odezwał się
ani słowem, zamierzałam mu właśnie porządnie przyłożyć, ale do pokoju wszedł
Carlisle z Rosalie. Zauważyłam, że Edward nieco się ożywił i spojrzał na
przybyłe towarzystwo.
- Nie widziała - odezwał
się Edward, ilustrując mnie ciemno bursztynowymi oczami.
Kłamstwo.
„Człowiek zupełnie nie wie, kiedy tonie, która kropla wody wyznacza mu
koniec”
- Nicholas Sparks
- Nicholas Sparks
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz