3 lipca 2012

Rozdział 39

Siedziałam dość sztywno na krześle, wpatrując się w misternie ułożony bukiet kremowych kwiatów, jaki stał na stole w jadalni. Nagle poczułam czyjeś ostre spojrzenie na sobie, więc odruchowo zwróciłam się w tamtym kierunku. To Rosalie nerwowo wybijała rytm paznokciami na dębowym stole, morderczym wzrokiem wpatrując się to we mnie, to w Edwarda.
Zaraz po przyjeździe ze szpitala cała rodzina zebrała się w jadalni, aby debatować nad idiotyczną sytuacją w jakiej się aktualnie znaleźliśmy. Jednak do tej pory jeszcze nikt nie zabrał głosu.
- Przepraszam - wydusił w końcu Edward. - Przepraszam, że naraziłem was na niebezpieczeństwo, ale nie mogłem pozwolić na jej śmierć.
- Dobrze zrobiłeś synu - dodał Carlisle. - Ta dziewczyna zasługuje na życie, pomimo wpływu jaki ma na ciebie jej krew. A ten wypadek… no cóż cieszmy się, że wyszła z tego cało.
Znieruchomiałam. Czyżby ojciec o wszystkim wiedział? - posłałam sobie pytanie w myślach.
Edward momentalnie przytaknął głową.
- O czym ty mówisz?! - Odezwała się Rose w kierunku ojca. - Tym bardziej nie można jej pozwolić na dalszą egzystencję. Jest zagrożeniem dla nas wszystkich!
- Zdajesz sobie sprawę, że żyjemy odmiennie od naszej rasy - wtrącił Emmett. - Nie daj Boże, gdyby ktoś się o tym dowiedział z naszych, to jesteśmy skończeni.
Z niewzruszonym wyrazem twarzy, przypatrywałam się całej rozmowie.
- W takim razie muszę wyjechać - powiedział Edward. - To jedynie sensowne wyjście.
- Kolejna przeprowadzka? - Rzuciła sarkastycznie blondynka. - Nie zamierzam zaczynać ponownie wszystkiego od początku…
- Ty nie musisz się przeprowadzać - warknął Ed, zwracając się do wampirzycy. - Sam wszystko załatwię…
- Nie! - powiedziałam dostatecznie głośno, zwracając uwagę całej rodziny. - Jeżeli się wyprowadzimy, jak nic sprowokujemy jeszcze Swan do działania. Powinniśmy na razie zaczekać, dowiedzieć się co konkretnie widziała…
- Już mówiłem, że nie widziała zbyt wiele - przerwał mi Edward.
- Kłamiesz - stwierdziłam mierząc go swoim wzrokiem. - Wiem, że nie mówisz nam wszystkiego.
- JAK ŚMIESZ! - Wrzasnął, zrywając się na równe nogi. - JESTEM Z WAMI SZCZERY OD SAMEGO POCZĄTKU!
- Przestań krzyczeć, bo jak na razie nie robi to na nikim wrażenia - warknęłam, również wstając. - To co się wydarzyło na parkingu jest wyłącznie twoją winą, a teraz musimy wszyscy pomóc ci po tym posprzątać.
- Nikt nie musi po mnie sprzątać… - wysyczał przez zaciśnięte zęby. - Sam…
- Nie tym razem Edwardzie - powiedziałam. - Chcąc nie chcą wszyscy jesteśmy teraz w ogromnym niebezpieczeństwie i powinniśmy temu jakoś zaradzić - mówiłam. - Więc z łaski swojej nie utrudniaj nam tego, bo jak pragnę zdrowia wyduszę z ciebie wszystko innym znanym tylko mi sposobem. 
Mój brat parzył na mnie tak, jakby miał rzucić mi się zaraz do gardła. Jedynie ciężki, dębowy stół stał mu na drodze, jednak dla wampira nie miało to jakiegokolwiek znaczenia. Jeszcze przez chwilę mierzyliśmy się groźnie, a potem Ed zaczął mówić.
- Widziała jedynie to, że stałem przy volvo a chwilę później obok niej - po czym dodał nieśmiało. - I że podniosłem ciężarówkę.
- No to rzeczywiście jesteśmy w dupie - stwierdził Emmett.
- Uderzyła się przy wypadku mocno w głowę, więc wmówiłem jej że to przewidzenia - kontynuował chłopak. - Albo szok pourazowy.
- Ja rozmawiałem z nią zaraz po wszystkich badaniach - wtrącił Carlisle. - Nie wypytywała o szczegóły, więc chyba…
- To nie ma nic do rzeczy - odezwał się po raz pierwszy Jasper. - Nasze prawo mówi jasno i wyraźnie - śmierć.
- Nie! - Krzyknął Edward, uderzając pięścią w stół. - Nie pozwolę jej skrzywdzić!
- To zamienisz ją w wampira? - Zakpił blondyn.
- To by było gorsze od śmierci - odpowiedział mój brat.
- W takim razie co robimy? - Zapytała Esme. - Wyprowadzamy się? Czy… dajemy Belli nieśmiertelność?
Spojrzałam na rudego.
- Ani to, ani to. To ja muszę wyjechać…
- Nigdzie nie pojedziesz - rzuciłam. - Musimy wiedzieć co Swan powiedziała ludziom, albo czego nie…
- Przecież ty też czytasz w myślach a Alice przewidzi przyszłość - przerwał mi brutalnie Ed.
- Nie na taką skalę - dodałam pospiesznie. - Nie potrafię czytać w myślach tak jak ty, potrzebujemy całkowitej wiedzy a nie jedynie zalążka.
- Viviene ma rację - poparła mnie Esme. - Musimy wiedzieć absolutnie wszystko.
- A dla mnie to nie ma jakiegokolwiek sensu - powiedział Jazz. - Jej przeznaczeniem była i jest śmierć.
- Być może - wtrąciła Alice. - Ale nie z naszej ręki, Bella niczemu nie jest winna. Po za tym szykują się wielkie zmiany, będziemy przyjaciółkami…
- O czym ty bredzisz? - Odezwałam się, przerywając jej radosną paplaninę.
- Nie rozumiem - powiedział Edward, przeszukując umysł Allie. - Ja…
- Edwardzie nie widzę żebyś wyjeżdżał - mówiła Chochlica. - Twoja przyszłość była zamglona, ale teraz się ukształtowała… - zamilkła.
- NIE! - Ryknął mój biologiczny brat, ponownie zrywając się z krzesła. - NIE POZWOLĘ NA TO!
Automatycznie zwiększyłam swoją czujność, patrzyłam z niedowierzaniem na Edwarda i ciemnowłosą dziewczynę, która siedziała niedaleko z uśmiechem na ustach.
- Nie masz na to wpływu - odpowiedziała spokojnie Alice. - Podjąłeś decyzję…
- NIE! 
Do mojego umysłu doszedł strzępek wizji Alice, w której mój rudy brat z błyskiem w oku przygląda się Isabelli. Delikatny uśmiech, splecione dłonie, pocałunek…
- Zakochałeś się - wyszeptałam będąc nadal w szoku. - Ty naprawdę się w niej zakochałeś.
Spojrzałam w onyksowe oczy brata, zdumienie i rozpacz malowały się na jego twarzy. Czułam, że sam w głębi siebie chyba nie zdawał sobie z tego sprawy.
- CO?! - Zareagował Emmett, sekundę później tarzając się już ze śmiechu.
- Zakochał się w tej dziewczynie? W tym człowieku? - Pytała ignorując młodszego syna mama.
- To niemożliwe - wysyczała Rosalie.
- Stało się - wtrąciła zabawnie Allie. - Będziemy najlepszymi przyjaciółmi...
- Co konkretnie widziałaś? - Odezwał się Carlisle.
Moja siostra spojrzała w jego kierunku, przy okazji posyłając szybkie spojrzenie w kierunku Rudego.
- Wszystko zależy od tego jak będzie silny - powiedziała. - Albo zabiję ją własnoręcznie, albo ona będzie jedną z nas pewnego dnia.*
- To się nie stanie! – Edward znowu zaczął krzyczeć. – Żadne z nich!*
Alice zdawała się go nie słyszeć.
- Wszystko zależy od Edwarda – powtórzyła dziewczyna.– On może zwyczajnie nie być w stanie po prostu jej zabić – Tylko będzie tego bliski. Będzie to kosztowało go ogromną ilość samokontroli…–  zadumała się. – Więcej nawet niż Carlisle ma. Może będzie wystarczająco silny… Jedyną rzeczą do której nie jest zdolny to trzymanie się z daleka od niej. To już przegrana sprawa.*
Zapadła cisza, nikt z zebranych się już nie odezwał. Szok, zmartwienie, troska, wściekłość i niedowierzanie malowało się na twarzach Cullenów. Ukradkiem patrzyłam na brata, nie posłami jakiegokolwiek spojrzenia. Tępym i jednostajnym wzrokiem wpatrywał się w naszą wróżbitkę.
- To nam trochę komplikuje sprawy - westchnął ojciec.- Ale nie zmienia naszych planów. Zostajemy i będziemy patrzeć na rozwój wydarzeń, oczywiście nikt nie skrzywdzi dziewczyny…*
- Oczywiście - odezwał się Jasper, wpatrując się w swoją żonę.
Nie minęła chwila a Edward wybiegł z domu, pozostawiając nas z szokiem wymalowanym na twarzy. 
~*~
To co jeszcze przed chwilą wydawało mi się niemożliwym zdarzeniem, teraz stało się brutalną rzeczywistością. Mój własny, biologiczny brat zakochał się w człowieku, zwykłym, niepozornym człowieczku, wbrew sobie, nam i istocie wampirzego prawa.
To wszystko wydawało się tak nie możliwe, tak nie realne, że aż powoli naprawdę zaczęłam głęboko w to wierzyć. Kochałam Edwarda ponad wszystko i oczywiście chciałam, aby był szczęśliwy, aby znalazł idealną połówkę. Ale czy za cenę wiecznej kontroli, nieustannego pamiętania, że jest ona człowiekiem? Nie wspominając o zagrożeniu ze strony Volturi…
- Viviene? - zapytał Jasper, wyrywając mnie z tymczasowej zadumy. - Co ty o tym myślisz?
Spojrzałam na brata, nadal był skłonny do zabicia dziewczyny, ale powstrzymywał tą chęć ze względu na Alice i miedzianowłosego.
- Ja? - odezwałam się po dłuższej chwili. - Ja nic o tym nie myślę.
- Ja tam uważam, że powinniśmy zostawić Edka w spokoju - żachnął Emmett. - Niech się zabawi chłopak…
- Czy ty w ogóle siebie słyszysz? - Warknęła na męża blondynka. - Niech się chłopak zabawi?
- Przecież Alice powiedziała, że albo ją zabije własnoręcznie, albo przemieni - dodał spokojnie. - To jaki ty znowu masz problem? Wszystko rozwiąże się po swojemu, a potem jeszcze zobaczysz, jak będziemy wszyscy z tego żartować.
- Nie wydaje mi się - wtrąciła Rose. - Najpierw będzie się z nią pokazywał, potem mu odbije i jeszcze na oczach wszystkich rzuci jej się do gardła, a my wylądujemy we Włoszech na kolanach u samego Aro.
- Nie zakładajmy najgorszego - powiedziałam. - Może uda mu się zmienić przyszłość, kto wie.
- Zgadzam się z Vivi - dodał Carlisle, obejmując Esme. - Niech chociaż spróbuje.
- Ja nadal uważam, że najlepiej by było ją zabić - wtrącił Jazz, spoglądając na Chochlika. - Ale skoro postanowiliśmy zagrać inaczej, to trudno.
- Zobaczycie, że przysporzy to nam nie lada kłopotów - stwierdziła Rosalie wstając od stołu. - Ja osobiście umywam od tego ręce. Chodź Emmett nie mam zamiaru nadal tutaj ślęczyć!
Ruszyła swoim uwodzicielskim krokiem w kierunku sypialni a za nią pobiegł Em, rzucając nam jedynie: Będzie git!
- Idę do siebie - oznajmiłam, pozostawiając rodziców i Alice oraz Jaspera w jadalni.
Siedziałam w bujanym fotelu czytając książkę, ale nie miałam pojęcia co tak właściwie przeczytałam.  Moje myśli cały czas buszowały wokół mojego brata i całej tej chorej sytuacji. Ponad wszystko pragnęłam jego szczęścia i wiedziałam, że jeżeli nie będzie miał we mnie oparcia, mógłby zrobić coś głupiego. Taki już był, romantyczny i miał skłonności do melodramatyzmu. Mimo to już wiedziałam, jak postąpię.
Wprawdzie za Bellą nie przepadałam, właściwie to mnie niezwykle irytowała swoją nieporadnością i czasową głupotą, ale ze względu na brata postanowiłam ją tolerować, tylko tolerować.
W końcu to człowiek - pomyślałam.
Nagle wpadł mi do głowy pomysł, wampirzym tempem znalazłam się przy stoliku nocnym, gdzie leżał telefon komórkowy. Wybrałam numer i czekałam na reakcję drugiej strony.
- Halo?- zapytał męski baryton.
- 20.30, Greenwood w Seattle - powiedziałam.
- Ok.
Rozłączyłam się i weszłam do garderoby w poszukiwaniu wieczorowej kreacji. Zdecydowałam się na kobiecą i elegancką sukienkę, wysokie obcasy i torebkę Valentino. Spojrzałam na zegarek, miałam dwie godziny.
- Wystarczy - rzuciłam do siebie. 
Parkowałam swoje audi przed lokalem, dwadzieścia pięć po ósmej. Swoim wampirzym wzrokiem dostrzegłam samochód Willa, co wywołało uśmiech na mojej twarzy. Oddałam płaszcz w szatni i ruszyłam do restauracji, gdzie powitały mnie kremowo zielone stoliki na których piętrzyły się bukiety kwiatów, delikatna muzyka i niezwykle przyjazny nastrój.
- Dobry wieczór - przywitałam się.
- Witaj - powiedział, po czym odsunął dla mnie krzesło. - Pięknie wyglądasz.
- Dziękuję.
- Byłem zdziwiony twoim telefonem, nie do tego mnie przyzwyczaiłaś.
- Zmieniłam zdanie - odpowiedziałam uroczo.
- Z tego co udało mi się ustalić, dość często je zmieniasz.
- Chyba już kiedyś przedstawiałam ci swoją wersję siebie - dodałam.
- Jak mógłbym zapomnieć, specyficzna osoba - wyrecytował.
Zaśmiałam się, chwilę później pojawił się kelner, którego uraczyłam anielskim spojrzeniem. Mężczyźnie automatycznie wzrosło ciśnienie krwi, na czole pojawiły się krople potu.
- Yyy… Czy mogę przyjąć zamówienie? - Wydukał zbity z tropu.
- Viviene? - Zaoponował William.
- Poproszę sałatkę z grillowanym łososiem.
-  A dla pana?
- Sznycel wiedeński - odpowiedział, cały czas się mi bacznie przyglądając.
- Czy mogę zaproponować państwu wino do kolacji?
- Jestem samochodem, więc dla mnie jedynie woda, bez gazu - odezwałam się.
- Dla mnie to samo.
Gdy tylko kelner zniknął z pola widzenia, zaczęłam przesłuchanie.
- Dlaczego chciałeś mnie zaprosić na kolację?
- Szczerze?
- No tylko.
- Chciałem zobaczyć cię w sukience.
- No wiesz - machnęłam ręką. - A ja już myślałam, że bardziej interesuje cię moja osoba.
- O kurczę, wpadłem - zachichotał.
- I to jeszcze jak - zawtórowałam mu. - Ale teraz tak na serio, chciałeś mi powiedzieć o Vanessie?
- I tak i nie - powiedział. - Jesteśmy przyjaciółmi, prawda?
- Chyba tak - dodałam.
- Po za tym bardzo cię lubię i nie chciałbym cię stracić. Bardzo przypominasz mi Sophie…
- Will, nie musisz mi się tłumaczyć - zaczęłam. - Nie wymagam tego od ciebie. Każdy z nas jest inny, nasza przyjaźń jest inna.
- Masz swoje tajemnice - mówił patrząc w moje bursztynowe oczy. - Bywasz często zamknięta w sobie, ale nie przeszkadza mi to. To właśnie w tobie najbardziej cenię Vi, to że jesteś jedyna w swoim rodzaju.
- Och przestań, bo zacznę się rumienić.
- Rzadko kiedy się rumienisz - wypomniał.
Nagle poczułam się spięta. Czyżby miało być z nami, tak jak z Bellą i Edwardem?
- Ty za to w ogóle - zauważyłam. - Ale wracając do tematu…
- Tak, chciałem ci powiedzieć o Vannie, a potem tak jakoś głupio wyszło.
- Już mówiłam, że nie masz się tłumaczyć. To twoje życie i twoja sprawa…
- Ale ja chciałbym, żebyś była jego częścią - wtrącił.
- Czego częścią?
- Mojego życia.
Spojrzałam na niego, jak na głupka.
- Czy ty, aby się za bardzo nie rozpędzasz? - stwierdziłam bardzo poważnie.
- Nie zrozum mnie źle, ja po prostu nikogo nie mam tutaj bliskiego - powiedział. -  A ty, jak nikt inny potrafisz mnie zrozumieć bez słów.
Pokręciłam głową. A jednak, to zaszło za daleko.
- Nie powinniśmy się spotykać - powiedziałam cicho. - To nie może iść w takim kierunku.
- Viviene, ale o czym ty mówisz? - Zareagował. - Przecież Carlisle pozwolił mi…
- To nie o to chodzi… To ja nie powinnam się przywiązywać, za kilka miesięcy wyjeżdżam na dobre i już prawdopodobnie mogę nie wrócić.
- Przecież mamy maile, telefony…
- Nie rozumiesz.
- To mi wyjaśnij - zdenerwował się.
- Nie mogę - wysyczałam, spuszczając głowę.
- Nie możesz, czy nie chcesz?!
- Nazywaj to jak chcesz - powiedziałam.
- Nie ufasz mi?
- Ufam.
- Więc?
- Wybacz - szepnęłam.
- Ale co?
Nasze oczy się spotkały. Ciepło czekoladowego spojrzenia, wesołe ogniki buzujące na mój widok zostały przymglone.
Nie było mnie dzisiaj tutaj, umówiłeś się na kolację ze swoją dziewczyną - pomyślałam, wpływając na jego umysł. - Zapomnij o całej naszej rozmowie, oddal się ode mnie, nie próbuj się kontaktować. Bądź szczęśliwy z Vanessą a mnie zostaw w spokoju.
Wstałam pośpiesznie, zostawiając samego Willa przy stoliku. Ostanie spojrzenie i ból w okolicach serca, poczułam jak przeraźliwie pieką mnie wampirze oczy. Otuliłam się szczelnie płaszczem i zniknęłam w ciemnościach nocy. 

~*~

Od feralnego wypadku na parkingu szkolnym minął miesiąc, w trakcie tego czasu mój brat, jak i reszta rodzeństwa wróciła do swojego poprzedniego harmonogramu, czyli - dom, szkoła, dom. Wprawdzie Panna Swan nadal zajmowała priorytetową cześć dnia, ale ku naszemu zdumieniu nikomu nic nie powiedziała. Tylko co jakiś czas spoglądała na nas podczas lunchu, lecz szybko odwracała wzrok napotykając spojrzenie któregokolwiek z nas.
Nie martwiło mnie to, a nawet przysporzyło o zadowolenie. W końcu nie miałam już powodu, aby chcieć ją kategorycznie zabić. Jasper jednak nie podzielił mojego entuzjazmu, cieszył się wprawdzie, że nasza tajemnica jest bezpieczna, ale nadal przystawał przy swoim. Emmett miał już do tej sytuacji tak lekceważący stosunek, że chciałam przyłożyć mu porządnie. Alice była wniebowzięta, bo jej wizje się umocniły i ciągle o tym paplała zachwycona. Za to Rosalie, tak jak Jazz zgodnie twierdziła, że Swan jest jedynie problemem, którego powinniśmy się pozbyć, nawet za cenę utraty miedzianowłosego.  
Co do samego Edwarda, zrobił się jeszcze bardziej posępny, naburmuszony i zamknięty w sobie. Nocą czasami znikał bez wieści i wracał dopiero, gdy zaczęło świtać. Jego przygnębienie tłumaczyłam sobie oczywiście sytuacją i uczuciem, jakim darzył Bellę. W rozmowach rzadko kiedy się odzywał, chyba że już musiał wyrazić swoją opinię. Z początku nie miałam zamiaru się wtrącać, to jego życie i jego sprawy. Ale powoli czułam, że jeżeli nikt nic nie zrobi, będzie owa sytuacja trwała może i przez kolejne osiemdziesiąt lat.
Z racji faktu, że wróciłam dość szybko z Port Angeles, postanowiłam oddać się ulubionemu zajęciu. Zsiadłam więc przy kontuarze i zaczęłam grać, jednak muzyka nie wywołała u mnie podobnych odczuć co zawsze. Melodia grana przeze mnie powoli przerodziła się w melancholijny, smutny utwór.
W mojej głowie pojawiła się scena sprzed miesiąca, kiedy to pozbawiłam części wspomnień swojego dobrego znajomego, bo przyjacielem nie mogłam go już nazwać. Poczułam ponowne obrzydzenie do siebie, wzdrygając się natychmiastowo.
Nie wiem, jak można było określić mój postępek, ale na pewno nie byłam z niego dumna. Do niektórych swoich zdolności sięgałam w ostateczności, lecz teraz miałam wrażenie że postąpiłam dość pochopnie.
Chociaż mówią, ze lepiej dmuchać na zimne.
Głębia jego ciemno brązowych oczu, raziła mnie za każdym razem, gdy tylko spoglądał w moim kierunku. Wesoło buzujące ogniki, szalejące iskierki i niezwykłe ciepło zawsze biło od Williama, niczym blask jaśniejącej w ciemności latarni. Wiedziałam, że zaangażował się w naszą znajomość, w końcu twierdził, że traktuje mnie, jak własną siostrę którą utracił.
A ja? Prawda była taka, że mogłam na nim polegać, potrafił słuchać i czasami mnie niezwykle irytował. Ale uważałam to bardziej za jego urok osobisty niż wadę. Powróciłam wspomnieniami do chwil, kiedy byliśmy razem, co wywołało automatycznie uśmiech na mojej twarzy. A zaraz potem spoważniałam.
Popełniłam poważny błąd pozwalając na znajomość z Will’em, teraz mogę jedynie tego żałować - pomyślałam.
- Córeczko, co cię trapi? - zapytał Carlisle, siadając obok mnie.
Robiąc dobrą minę do złej gry uśmiechnęłam się lekko, jednak wyszedł prawdopodobnie z tego grymas, bo ojciec nie dał się zbyć. Złote tęczówki wpatrywały się we mnie ze spokojem, westchnęłam.
- Edward tato - odpowiedziałam, poniekąd nie zmyślając.
- Wiem, że ta sytuacja jest trudna nie tylko dla mojego syna, ale i dla ciebie. Jesteście bardziej związani emocjonalnie niż reszta, jednak wierzę, że twój brat sobie poradzi, jest silny i nie jest tchórzem.
- Nie chcę, aby był smutny, ja… czuje że oddala się od nas, ode mnie.
- Musimy mu dać czas.
Przytaknęłam, wpatrując się w biało-czarne klawisze.
- A między tobą a Williamem wszystko porządku? - zapytał, jak gdyby nic.
Nie odpowiedziałam od razu, zastanawiając się nad sensem swojej wypowiedzi. Carlisle cierpliwie pozwolił mi zebrać myśli, obejmując przy okazji przyjacielsko ramieniem.
- Cullen i ja to już przeszłość - powiedziałam ponuro. - Zamknięta historia.
- Ale co się stało? Zrobił coś nie tak? - Wtrącił zdumiony. - Ostatnio na każde twoje wspomnienie zmieniał temat, albo nie chciał w ogóle rozmawiać. Wprawdzie już wcześniej chciałem się ciebie zapytać czy czasami się nie pokłóciliście.
- Nie pokłóciliśmy się - odezwałam się. - Tylko postanowiliśmy zakończyć naszą znajomość, raz na zawsze.
- Dlaczego?
- Proszę cię, nie każ mi się tłumaczyć…
- Boisz się, że historia się powtórzy - stwierdził, patrząc wprost w moje bursztynowe tęczówki.
Zmieszana odwróciłam wzrok i wstałam od kontuaru. Ojciec miał rację, bałam się, że sympatia do Cullena może przerodzić się w coś więcej. Może nie tylko z jego strony, ale i z mojej. Nie miałam ochoty na kolejne rozterki sercowe, a co dopiero walkę o życie ukochanego mężczyzny. Poza tym William był szczęśliwy z Vannesą oraz co było niepodważalnym argumentem, także słabym i nic nieznaczącym w moim wampirzym świecie człowiekiem.
Człowiekiem, który mógłby przez przypadek zakończyć swoją wieczną egzystencję i skazać rodzinę na niepotrzebny ból - dodałam w myślach.
- Nie - wtrąciłam. - Zbyt bliskie obcowanie człowieka z wampirem jest zgubne…
- Kochanie, jeżeli Will pozyskał twoje uczucie - zaczął niepewnie. - Może warto by było dać mu szansę.
- Nic mnie z nim nie łączy, jesteśmy… byliśmy jedynie znajomymi - powiedziałam dobitnie. - To on się do mnie przywiązał, traktuje jak zmarłą siostrę… Z początku nie miałam pojęcia o jego zaangażowaniu, ale dopiero sytuacja w jakiej znalazł się mój brat otworzyła mi oczy. Nie będę narażała ani siebie, rodziny i jego. To koniec i prosiłabym cię, abyś nikomu nie mówił o naszej rozmowie.
- Możesz być pewna o mojej dyskrecji - dodał. - Ale chciałbym cię jeszcze o coś zapytać, tak przy okazji.
Skinęłam głową.
- William jest jedynym żyjącym krewnym, jakiego mam - zaczął. - Znasz go wystarczająco dobrze, aby móc wskazać mi jego zamiar bądź marzenie, jakie mógłbym spełnić? Zastanawiałem się już nad willą z basenem…
- Chciałby zostać neurochirurgiem - przerwałam.
- Neurochirurgiem? Myślałem, że chirurgia ogólna jest jego przeznaczeniem.
- Bardzo interesuje go ta specjalizacja - wtrąciłam. - Jednak z braku dostatecznych funduszy nie stać go na wyjazd, stancję i co chyba najważniejsze konsultacje neurologiczną.   
- To chyba da się załatwić - odezwał się podekscytowany. - Zaraz wszystko sprawdzę, dziękuję ci Vivi nie dałbym rady bez ciebie.
- Przyjemność po mojej stronie - odparłam, spoglądając na ojca wychodzącego z pokoju muzycznego w niezwykle dobrym humorze. 
~*~
Siedziałam na kanapie w pokoju Edwarda czekając na jego przyjście, przy okazji podziwiając kolekcję płyt. Gdy nagle zauważyłam znajomą płytę, szybkim ruchem zerwałam się na równe nogi i sięgnęłam po plastikowe opakowanie. Na granatowym tle widniał blado niebieski napis - „PCD, my new life…”.
Na mojej buzi pojawiło się zaskoczenie i zdumienie zarazem, umieściłam płytę w odtwarzaczu i wcisnęłam Play. Do moich uszu doszedł dźwięk pierwszej piosenki, jaką miałam zaszczyt w życiu napisać i wyśpiewać. Poczułam jak moje oczy zaczynają przeraźliwie piec…
- Piękny utwór - usłyszałam za swoimi plecami. - Aż dziw bierze, że kiedyś słuchałem tej płyty i nie miałem pojęcie, że to śpiewa moja rodzona siostrzyczka.
Odwróciłam się stając z nim twarzą w twarz, ciemnozłote oczy z troską wparowały się we mnie. Obdarowałam Edwarda uśmiechem i przyciągnęłam go do siebie.
- Zostań blisko, zostań blisko… ja dla ciebie zrobię wszystko, tylko proszę zostań blisko** - zaśpiewałam.
- Zawsze będę - odszepnął mi do ucha.
- Chcę z tobą porozmawiać - dodałam. - Na osobności a najlepiej chodźmy do lasu.
Nie zaprzeczył, tylko ochoczo podążył za mną. Kilka minut później siedzieliśmy na wysokiej sekwoi, przyglądając się śpiącej przyrodzie.
- Nie chcę dłużej patrzeć na twój smutek Edwardzie…
- Ale ja nie jestem smutny Vivi.
- Nazywaj to jak chcesz - powiedziałam. - Nawet nie wiesz, jak mi trudno przechodzić obok, nie ingerując w to co się stało.
- Nie musisz.
- Ale ja już tak dłużej nie mogę - warknęłam. - Możesz sobie udawać, grać, zwlekać i bajerować do woli, lecz nikt z nas nie jest głupi Ed. Marnujesz się, gaśniesz…
- W takim razie co mam robić?! - Krzyknął, zrywając się na nogi. - Ale z ciebie hipokrytka, myślisz że zabijając ją będę się czuł lepiej?!
- A kto tu mówi o zabijaniu Belli, nawet słowem o tym nie wspomniałam.
- To po co to wszystko?
- Chcesz do końca jej życia tak egzystować? A potem co?
- Co „co”? Nic.
- Przyznaj jej się do wszystkiego.
- Na głowę upadłaś?
- Usychasz z tęsknoty, gdy nie mam jej w pobliżu - mówiłam. - Każdą prawie noc spędzasz w jej pokoju, śledzisz każdy ruch. Przyznaj się wreszcie otwarcie, że coś do niej czujesz.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - był zdumiony.
- Wystarczy tylko na ciebie spojrzeć. Już od jakiegoś czasu chciałam z tobą o tym pogadać, ale sama przed sobą musiałam najpierw wszystko uporządkować.
- Nie rozumiem, przecież nie lubisz Belli - zauważył, przyglądając mi się uważnie. - Więc dlaczego…
- Dlaczego chcę, abyś dał sobie szansę na miłość u boku człowieka?
- No mniej więcej.
- Bo najbardziej na świecie pragnę twojego szczęścia - odpowiedziałam. - A jeżeli wybranką twojego serca okazała się Panna Swan, no cóż przeżyję.
- Wow - zachichotał.
- Duże Wow.
- A co z zagrożeniem? Ze strony Volturi…
- Na razie nie radziłabym ci się tym przejmować, jeżeli przepowiednia Alice sprawdzi się chociażby po części to problem powinien rozwiązać się sam.
- Chcesz powiedzieć, że sam własnoręcznie ją…
- Nie, myślałam raczej o przemianie - odpowiedziałam szczerze, na co mój brat zrobił duże oczy. – Nigdy nie byłam za zabijaniem Edwardzie, a stosunek Isabelli do mnie nie ma w tej chwili żadnego znaczenia.
- Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw, byłem pewny że będziesz chciała mi raczej wybić z głowy Bellę.
- A czułbyś się wtedy lepiej?
- Nie chcę mieć w tobie wroga, ale zrozumiałbym.
- Zajmij się dziewczyną, skoro jest ci przeznaczona. A o resztę się nie martw…
- Nie byłbym sobą Viviene, gdyby się nie martwił - powiedział. - Chciałbym być z Bellą, ale… boję się że ją niepotrzebnie skrzywdzę, albo co gorsza zabiję.
Objęłam go ramieniem.
- Jesteś wystarczająco silny, by dać radę. W razie czego możesz zawsze na mnie liczyć, pomogę jak tylko będę mogła.
- Jesteś aniołem.
Uśmiechnęłam się z wymuszeniem.
- Chyba śmierci - wtrąciłam.
Przez myśl przeszła mi nagle głupia myśl, że te wszystkie problemy moje brata to zasługa Toma. Ale zaraz doprowadziłam się do umysłowego porządku, wzdychając teatralnie.
- To co polowanko? - Zaproponowałam.
- Czekaj - zareagował. – Dlaczego właśnie Tom przyszedł ci do głowy?
Cholera.
- Nie wiem, taka… sama nie wiem. Wyskoczyłeś z tym aniołem i tak jakoś mi się skojarzyło, ale to nie możliwie.
- Jesteś pewna?
- Niczego Edwardzie nie jestem pewna.
- Więc?
- Nie wywołuj wilka z lasu - powiedziałam poważnie. - Na razie nie mam żadnych sygnałów, nawet złego przeczucia więc weźmy to za dobrą monetę.
- Może masz rację - zaczął. - To chodźmy na to polowanie a kto ostatni w domu ten…
- Pajac - skwitowałam.
Jako, że kolejny dzień był jednym ze słonecznych, cała nasza rodzina wyprawiła się w góry. Ku zadowoleniu wszystkich nawet Edward zaszczycił nas swoim towarzystwem, co wprawiło mnie w doskonały humor. Nocna rozmowa z bratem przyniosła pożądane efekty, więc było mi się jednie z tego cieszyć.
Chłopaki rozbili namioty, nie mam pojęcia po co. Ale Esme stwierdziła, ze należy zachować pozory człowieczeństwa. Po całkiem udanym polowaniu, Emmett wraz z Jasperem zaczęli zapasy, Alice i ja z przyjemnością przyglądałyśmy się kolejnym upokorzeniom Boskiego. W końcu po piątej porażce, Misiek usiadł obrażony przy ognisku, jakie rozpalił Carlisle.
- To niesprawiedliwie - mruknął.
- Zbytnio polegasz na swojej sile - powiedziałam. - Łatwo jest przewidzieć twoje ruchy, co sprawia że nie masz żadnej przewagi nad przeciwnikiem.
Mój brat spojrzał na mnie tak, jakbym co najmniej mówiła po łacinie.
- Że co?
- To, że nie posiadasz daru nie oznacza że nie możesz być dobry w walce. Nasze dodatkowe zdolności raz są, raz ich nie ma.
- Nie rozumiem - odezwał się nagle Edward.
- Są wampiry a czasami i ludzie - wtrąciłam spoglądając na brata - Którzy mogą blokować nasze zdolności - mówiłam dalej. - I co wtedy? Nigdy nie powinniśmy polegać tylko na swojej zdolności, to może nas nawet kosztować życie.
- Vivi ma rację - zaoponował Jasper.
- W takim razie Elen - zaczął Emmett, wstając. - Czuj się w obowiązku nauczyć mnie tego i owego.
- Jesteś gotowy na porażkę? - Dodałam z błyskiem w oku.
- Nigdy.
Przeciągnęłam się jak kotka i związałam włosy w kok.
- W takim razie zaczynamy, spróbuj mnie złapać.
Mój brat ruszył na mnie niesłychanie szybko i dość ciężko, moje miodowe oczy wpatrywały się w wesołe tęczówki Emmetta. Pół metra ode mnie przeciwnik się nagle zatrzymał, moje usta przybrały zwycięską minę. W tej samej chwili w moją stronę ruszył Jasper, jego ruchy były zwinne i swobodne. Odebrałam jego atak bez problemu, sekundę później walczyłam jeszcze z Alice i Edwardem.
Pierwsza zaraz za Emmettem odpadła Alice z dość naburmuszona minką, kolejnym przegranym okazał się Jasper. Edward był upartym i niezwykle dobrym żołnierzem, o czym oczywiście miałam znakomite pojęcie. W pewnym momencie na swoją niekorzyść spojrzał w moje oczy i znieruchomiał.
- Wygrałam!-  krzyknęłam.
- Gratulacje - powiedział ojciec. - Nie widziałem jeszcze takiej akcji.
- Ja też nie - dodał Emmett, po czym rzucił we mnie kulą zlepionego błota. - Ale na to nie masz wpływu!
Zrobiłam unik w ostatniej chwili.
- Ty… ty… ty… - wydusiłam, formułując śmiercionośną błotną broń.
Przez przypadek trafiło w głowę Jaspera.
- Sorry - rzuciłam do brata. - Miało być w tamtego troglodytę!
Jednak kolejnego błota nie przewidziałam. I tak się zaczęło, akcja trwała z dobre czterdzieści minut, którą przerwała dość intensywna burza. Całkowicie przemoczeni, brudni i zadowoleni wróciliśmy do domu.
Ojciec wieczorem pojechał do szpitala, a ja postanowiłam zabrać rodzeństwo do Port Angeles, gdzie odbywał się fajny koncert.Usiedliśmy w strefie VIP- ów i popijaliśmy whisky, kiedy mój brat zwrócił się do mnie.
Wiesz, ja chyba pójdę się przejść - pomyślał. - Muszę odetchnąć.
Idź, możesz nawet zabrać samochód.
Jesteś pewna?
Idź.
- Gdzie Edward poszedł? - Zapytała z sarkazmem Rosalie. - Czyżby do panienki?
- Nie bądź taka - wtrąciłam.
- Ale jaka Viviene? Prawda w oczy kole…
- No i co z tego, że poszedł do Belli - warknęłam. - Niech robi co chce, jest dorosły, niech parzy się na własnych błędach.
- Ale ja nie mam zamiaru brać w tym udziału - dodała.
- Ale ci się zrymowało - wtrącił Em, popijając Burbon.
- Zamknij się! - krzyknęłam razem z Rose.
- A kto tu mówi, że masz brać w tym udział - tym razem odezwała się Alice. - Zostaw tą sprawę i baw się, bo szczerze powiedziawszy mam dość twoich idiotycznych komentarzy. Nie chcesz to tego nie rób, nikt cię nie zmusza!
- Allie… - zaczęłam.
- Chodź Vivi - powiedziała, ciągnąć mnie za sobą. - Muszę się napić.
Obdarzyłam blondynkę lodowatym spojrzeniem, wzięłam torebkę i poszłam za siostrą. Chochlica zasiadła przy barze, stanęłam za nią.
- Część Vivi - zaczął Daniel, jeden z barmanów. - Co podać?
- Czystą bez lodu - odpowiedziałam, zerkając na siostrę.
- Aaa… dół emocjonalny?
- Można tak to określić - odezwałam się, dając mu olbrzymi napiwek.
Chłopak wcale się nie zdziwił tylko podziękował i ulotnił się dyskretnie, zostawiając nas same. Spojrzałam na Alice, jednym haustem wypiła całą zawartość szklaneczki i powiedziała.
- Już nie mogłam wytrzymać, jej gadanie działa mi na nerwy od jakiegoś czasu. Ale wiesz co?
- Słucham.
- Cieszę się, że zmieniłaś zadanie.
- Ja? Zmieniłam zdanie? O czym?
- Oj ty już dobrze wiesz.
Pokręciłam głową i ruszyłam przez parkiet w kierunku biura, chciałam bowiem zobaczyć się z Northmanem. Gdy nagle ktoś wpadł na mnie, zilustrowałam ostrym wzrokiem parę, która znokautowała moje szpilki od Versace. Krótkie, niechętne spojrzenie mężczyzny z czekoladowymi oczami i warknięcie.
- Czego?! Nie masz nic ciekawszego do roboty?!
Moje nogi odmówiły posłuszeństwa, stałam jak zahipnotyzowana wpatrując się w zimne, męskie oczy.
- Głucha?! - Warknął przekrzykując wokalistę. - Spadaj!
Poczułam po chwili, że jest mi strasznie słabo i niedobrze. Od razu rzuciłam się w stronę wyjścia, pozostawiając Alice z nieodgadnionym wyrazem twarzy przy barze.
Tak będzie lepiej - pocieszałam się w myślach.

~*~
Siedziałam w samochodzie wdychając głęboko, mroźne, zimne powietrze. Próbowałam się uspokoić, jednak zupełnie mi to nie wychodziło. Ręce nadal mi się trzęsły i nie czułam się zbyt dobrze. Odchyliłam głowę do tyłu i przymknęłam oczy, postać innego Willa powróciła automatycznie do mojej głowy. Tyle jadu, tyle nienawiści było zaledwie w jednym zdaniu.
- Boże, jestem potworem - rzuciłam na głos.
- Ktoś tu ma kryzys wieku średniego - odezwał się dobrze znany mi męski baryton.
- Aż tak ze mną źle? - zapytałam, próbując ukryć swoje roztargnienie.
- Możesz mówić co ci się podoba, możesz udawać, ale nie wpłyniesz na swój nastrój- odpowiedział Jasper.
- Już mi lepiej.
- Wiem.
W tej samej chwili poczułam falę spokoju, jaka przeszła przez moje ciało. W jednej sekundzie wszystkie problemy odeszły, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, pozostała jedynie przyjemna ulga. Uśmiechnęłam się do brata.
- Można by się od tego uzależnić - rzuciłam.
- Cieszę się, że mogłem pomóc - dodał. - A możesz zdradzić, co tak wyprowadziło cię z równowagi?
- Ja… - zaczęłam niepewnie. - Nie warto o tym wspominać.
- Jesteś pewna? Zawsze chętnie cię wysłucham…
- Wiem Jasper, wiem. Ale pozwól że tym razem będę działać sama - powiedziałam obdarzając go ciepłym spojrzeniem.
- Wracam do środka - wtrącił po chwili.
- Poczekam na was w samochodzie.
Jazz pogłaskał mnie po ramieniu i ruszył do środka szybkim krokiem.
Kocham Cię - pomyślał.
Odruchowo zwróciłam się w jego stronę, lecz ten szedł dalej, jak gdyby nigdy nic.
- Ja ciebie też - szepnęłam, tak aby dotarły tylko do jego wampirzego ucha.
Instynktownie zwolnił, jednak nie zatrzymał się. Nagle poczułam wibracje telefonu, na wyświetlaczu pojawił się nieznany numer.
- Słucham? - zaczęłam nieśmiało.
- Vivi! - Odezwał się radosny, kobiecy głos. - Kochana to ty?!
- Claudia?! - Zawołałam zaskoczona.- Nie wierzę.
- To ja - powiedziała. - Nie mam zbyt wiele czasu, muszę się więc streszczać…
- No to mów!
- Chciałam ci już wcześniej o tym powiedzieć albo napisać, ale niestety nie mogłam.
- Nic z tego nie rozumiem - przyznałam.
- Zaręczyłam się! - krzyknęła do słuchawki.
- Co! Nie?! - zaczęłam się jąkać. - To wspaniale, gratulacje! Ale z ciebie flądra, nie pisnęłaś słówkiem. Gadaj jak ma na imię i na kiedy planujecie ten wielki dzień?
- Och, jest wspaniały i ma na imię Noel. A ślub… cóż to bardziej skomplikowana sprawa. Według oficjalnej wersji ma się odbyć w sierpniu…
- A według nieoficjalnej?
- W połowie czerwca - odpowiedziała. - Ale to nie jest największym problemem.
- A co kochana? Czyżbyś zakochała się w apetycznym człowieczku?
- Nawet nie żartuj w ten sposób - warknęła. - Strach by pomyśleć co wtedy zrobiłby Aro.
Nagle zadrżałam. Czy Edwardowi coś może grozić? Ale skoro ją zmieni, albo zabije…
- To w czym problem? - zapytałam.
- Ojciec nie zgadza się na moje małżeństwo - powiedziała smutnym głosem. - Nie może przyjąć do wiadomości, że mogłabym związać się z kimś innym niż Demetrim.
- Demetri?
- No właśnie, wyobrażasz to sobie? - Pożaliła się. - Jesteśmy jak najlepsze rodzeństwo a tu Aro wyskakuje z czymś takim.
- To okropne, ale co zrobiłaś?
- Powiedziałam mu, że nie ma prawa ingerować w moje życie i że poślubię Noela, czy tego chce czy nie.
- I jak zareagował? - Wtrąciłam cicho.
- Wściekł się, jak jeszcze nigdy. Zapowiedział oczywiście, że nie weźmie udziału w tak plugawej imprezie - powiedziała. - O mało co nie potraktował mnie wtedy małą Jane, ale chyba tylko dlatego że Sulpicia stanęła w mojej obronie.
- Biedna…
- Nie jestem biedna Viviene - odrzekła. - Zamierzam cieszyć się życiem i spędzić je u boku mężczyzny którego kocham. Nie obchodzi mnie to co na ten temat myśli moja rodzina, z resztą jego jest o niebo lepsza.
- To on żyje w stadzie?
- Stado Vivi to masz na sawannie - zauważyła.
- No dobra - zachichotałam. - Wiesz o co mi chodzi.
- Ma całkiem sporą rodzinę, ale jak przyjedziesz to na pewno wszystkich poznasz…
- Chwila… zapraszasz mnie do siebie?
- Oczywiście głuptasie - zawołała. - Noel już nie może się doczekać, kiedy cię pozna. A ja mam wiele ci do opowiedzenia i w ogóle ślub na który oczywiście jesteś zaproszona… To co kiedy zarezerwować dla ciebie bilet?
- Moment, nie rozpędzaj się tak - powiedziałam. - Nie mogę ot tak do ciebie przylecieć.
- Ale czemu? Brakuje ci funduszy? Nie martw się, ja wszystko pokryję…
- Nie chodzi o pieniądze - przerwałam. - Do czerwca mam zobowiązania tutaj. Chodzę do ostatniej klasy liceum, mam egzaminy…
- Nie gadaj, że szkoła jest dla ciebie taka ważna.
- Nie jest, ale muszę się przygotować do wyjazdu i uprzedzić rodzinę.
- Vivi?!
- Przyjadę, oczywiście że przyjadę.
- Kiedy?
- W czerwcu.
- I zostaniesz aż do ślubu?
- Tak.
- Do 31 sierpnia?- nie rezygnowała.
- Tak.
- Chyba nie mam wyjścia, jak ci zaufać i poczekać aż do czerwca- westchnęła.
- To tylko dwa miesiące, dasz radę.
- A jak nie?
- Masz jeszcze Noela i przyszłą rodzinę - pocieszyłam ją. - Ze mną możesz pisać i rozmawiać przez telefon.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.
- A do Londynu byś przyjechała w przyszły weekend? - Zaproponowała.- Muszę kupić suknię ślubną… i potrzebuje pomocy.
Pokręciłam głową.
- Do Londynu mogę skoczyć - powiedziałam.
- Ale fajnie - zapiszczała. - W takim razie będziemy w kontakcie.
- Będziemy - rzuciłam pokonana.
- Ale mam do ciebie prośbę - zaczęła. - Wiem, że masz sporą rodzinę i dość towarzyskie siostry…
- Tak?
- Mimo to, mogłabyś przylecieć sama?
Wcale nie zdziwiła mnie jej prośbą, wiele wampirów pokroju Claudii podróżuje samotnie. Pewnie chciała poczuć się bardziej swobodnie. 
- Dobrze Cleo - odpowiedziałam. - Żadnego zbędnego towarzystwa, będę tylko do twojej dyspozycji.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Do usłyszenia.
- Pa.
Rozłączyła się.
~*~
W tym samym czasie, Norwegia
Wysoki mężczyzna o turkusowo-błękitnych oczach przechadzał się nerwowo po pokoju. Jego długie, proste w kolorze pszenicy włosy powiewały przy każdym kroku. W pewnym momencie odwrócił się, by ujrzeć w drzwiach młodą kobietę. Brunetka o falowanych włosach była średniego wzrostu, jej jasna marmurowa cera kontrastowała z rubinowymi tęczówkami dziewczyny. Na jego widok uśmiechnęła się, ukazując rząd równych, białych zębów. 
- Przyjedzie? – zapytał.
- Przyjedzie - odpowiedziała Claudia, obejmując go w pasie. - Ale dopiero w czerwcu.
- Jesteś pewna, że możesz jej zaufać?
Nagle pomieszczenie wypełnił wampirzy warkot, mężczyzna w ogóle się nim nie przejął, tylko przyciągnął dziewczynę bliżej tak, że teraz patrzyli sobie prosto w oczy.
- Wiem, że Viviene jest twoją przyjaciółką, zdaję sobie też sprawę że traktujesz ją jak siostrę. Ale zapytam jeszcze raz - zaczął bardzo poważnie. - Jesteś pewna, że wiedzę jaką tutaj zdobędzie nie wykorzysta przeciwko nam i zachowa wszystko w tajemnicy?
- Jestem - odpowiedziała szczerze. - Jest odpowiedzialna i zrozumie, dlaczego nie może nikomu nic powiedzieć.
- Wspominałaś, że ma brata…
- Uhm.
- I dużą rodzinę.
- O co ci chodzi? - Zareagowała ostro wampirzyca.
- Jeżeli są ze sobą zżyci - tłumaczył. - To może jednak nie da rady przed nimi ukryć tego co wie… Spójrz na mnie i Eternal, albo Alyson wyciągnęły ze mnie wszystko za pierwszym razem.
- Bo jesteś facetem Noel, Vivi jest inna. Nie masz pojęcia przez co przeszła, jej życie nie było usłane różami. I gwarantuje ci to tu i teraz, że nie piśnie słowem.   
- A jeżeli nie?
- Daję za to swoją głowę.
- Oby nie - powiedział. - Nie chcę, aby moja narzeczona straciła głowę, bo inaczej jak będę ją kochał.
- Głuptas.
- Ja? - Zachichotał, skradając jej pocałunek.
- W przyszły weekend się z nią zobaczę - powiedziała brunetka z uśmiechem. - Obiecałam jej zakupy w Londynie.
- Zgodziła się?
- Pewnie, nawet łatwo poszło.
- Powiesz jej już coś? - zapytał.
- Nie wiem, na pewno przygotuję Viv do spotkania z wami - powiedziała. - A co na to Eileen? Wie, że na uroczystości będą wampiry?
- Oczywiście, że wie - odpowiedział. - Moja matka nie ma nic przeciwko twojej rasie, nie ma też przeciwko twojej koleżance. Ale tak jak ja boi się czy ta wampirzyca jest warta zaufania.
- Po raz kolejny mówię ci, że jest.
- Wiem kochanie - dodał. - Chodźmy Elion czeka na nas nad Białym Jeziorem.
~*~
Jeszcze przed pierwszą byliśmy w domu, a to dlatego że dziewczynom znudził się koncert a Emmett pofolgował sobie z alkoholem tak, że Rose musiała go wnieść do sypialni. O dziwo w garażu zauważyłam volvo Edwarda, ale sam samochód niczego przecież nie przesądzał. Nie miałam ochoty na pogaduchy, więc od razu ruszyłam do swojego pokoju. Szok wymalował się na mojej twarzy, gdy zobaczyłam swojego rudego brata na fotelu w sypialni.
- Jesteś - wydusił zdenerwowany, po czym wyciągnął mnie z domu.
- Edwardzie! - zawołałam, gdy zniknął mi nagle z pola widzenia. - Cholera!
Zatrzymałam się, zdjęłam zdradliwe szpilki i ruszyłam w dalsza pogoń. Kilka sekund później zrównałam się z nim, dobiegliśmy do okrągłej polanki, gdzie Ed podarował mi aparat fotograficzny.
- Spotkałem się z nią - powiedział od razu. - Właściwie to nie chciałem, ale na miłość boską Viviene czy jej śmierć jest pisana? Co ona komu zrobiła?
- Uspokój się i powiedz w końcu o co chodzi?
- O Bellę rzecz jasna - warknął.
Westchnęłam z rezygnacją, bez problemu wyczułam emocje, jakie targały jego osobę. Przymknęłam oczy i skupiłam się na Jasperze, automatycznie wulkan został uśpiony. Edward przestał nerwowo wymachiwać rękami, posyłając mi przepraszające spojrzenie.
- Opowiedz… teraz - powiedziałam.
- Jechałem do domu, gdy nagle zobaczyłem jej zdenerwowaną twarz w myślach jakiegoś faceta - mówił coraz szybciej. - Zdenerwowane, przestraszone oczy… chciał… chciał zrobić jej krzywdę. Nie mogłem na to patrzeć obojętnie, zareagowałem i znowu uratowałem jej życie.
- Jakiego faceta? - Zaniepokoiłam się.
- Zabłądziła i natknęła się na jakieś kanalie… - warknął wściekle. - Nie wiem, jak by to się wszystko skończyło, gdybym akurat tamtędy nie przejeżdżał.
- Zabiłeś ich?
- Nie - odpowiedział. - Ale uwierz miałem na to olbrzymią ochotę.
- Co ona w ogóle robiła w Port Angeles?
- Była na zakupach z koleżankami a potem poszły na imprezę. Bella chciała wrócić wcześniej, ale Jessica nie miała zamiaru opuszczać baru.
- Głupia dziewucha - warknęłam. - Chciała piechotą dojść do Forks? A może złapać stopa?
- Właściwie o to samo ją zapytałem - powiedział uśmiechając się do wspomnień. - A potem… odwiozłem do domu.
Pokręciłam głową nad głupotą Swan, ale chwilę później znieruchomiałam.
- Ujawniłeś się?
- Na szczęście nie musiałem - odpowiedział szybko. - Ale Viviene ona nie jest głupia, wydaje mi się, że podejrzewa kim jesteśmy - wypalił nagle.
- Co?! Ale jak?!
- To tylko moja hipoteza, ale przyznała się że szukała w Internecie a potem w książkach - mówił. - Nie każdy włada adrenaliną, dzięki której podnosi ciężarówki jedną ręką.
- Tak ci powiedziała?
- Poniekąd. Ale to jeszcze nie wszystko, w weekend pojechała do La Push.
Poczułam nieprzyjemne uczucie. Psy.
- … podobno kolega z dzieciństwa, miejscowy Indianin opowiedział jej historię naszej rodziny w ramach legend - wyjaśniał dalej. - Opowieść o Zimnych Istotach.
- I co od razu przypisała wszystkie cechy naszej rodzinie? - Zakpiłam, zakładając ręce.
- Właściwie to powiedziała, że to kim jestem nie ma dla niej znaczenia - odpowiedział z lekkim niedowierzaniem w głosie. - Wyobrażasz to sobie?
- Zatem jest bardziej odważna niż myślałam. Chociaż głupoty nadal nie wykluczam…
Zachichotał.
- Wie, że ma do czynienia z wampirami? - zapytałam bez ogródek.
- Nie mam pojęcia - odpowiedział. - Może podejrzewa, ale  na razie nie wierzy w to co powiedział Black, chyba wampiryzm nie koniecznie zagnieździł się w jej głowie. W końcu według oficjalnej wersji śpimy w trumnach, pijemy krew dziewic, słońce nas spala i mamy szpiczasto zakończone kły.
- To nie pora na żarty Edwardzie - powiedziałam. - Uczucie to raz, ale tajemnica naszego istnienia to dwa. Jeżeli ktoś się o tym dowie, możemy mieć poważne kłopoty.
- Wiem - przyznał. - Ale co ja mam robić Vivi? Bella powinna trzymać się ode mnie z daleka.
- Powinna - potwierdziłam.
- Ale ja nie wiem czy potrafię.
- Chyba znasz odpowiedź na to pytanie lepiej niż ktokolwiek inny - wtrąciłam, patrząc w jego oczy. - Jest warta ryzyka?
Edward nie spuszczał ze mnie wzroku, nie chciałam go zirytować pytaniem, ale sam dobrze o tym wiedział. Chciałam, aby przyznał się sam sobie co tak naprawdę do niej czuje. Jego kamienną twarz rozpogodził delikatny uśmiech a w brązowo-złotych tęczówkach spostrzegłam znajome ogniki. Przez mniej niż sekundę poczułam nieprzyjemnie ukłucie w sercu oraz żal, że już nigdy nie zobaczę ich ponownie u pewnego człowieka. Ale zaraz potem doprowadziłam się do porządku, nie chciałam zwierzać się bratu. Nie tym razem.
- Kochasz ją - odezwałam się po czasie. - I jeżeli tak właśnie miało być, a ona jest twoim przeznaczeniem to nie sprzeciwiaj się temu. Jeżeli zdobyła twoją sympatię i miłość, to ciesz się tym i korzystaj z życia tyle ile się da. A swoją naturę… pokaż w odpowiednim momencie, musisz być pewny jej uczuć.
Mój brat podszedł bliżej, aby niesforny kosmyk kręconych włosów włożyć mi za ucho. Nie uśmiechałam się wpatrując w przestrzeń przed nami, w pewnej chwili wziął mnie za brodę i zmusił do spojrzenia prosto w jego oczy.
- Od ponad stu lat nie czułem czegoś takiego - powiedział. - Właściwie to co obudziła we mnie Bella jest… niedopisania ludzkimi słowami.
Na moich ustach pojawił się zalążek uśmiechu a w głowie dzika satysfakcja z podjętych przez siebie kroków.
- Gdybyś jeszcze ty Viviene mogła być tak szczęśliwa, jak ja. Zrobiłbym dla ciebie wszystko…
- Braciszku ja jestem szczęśliwa - powiedziałam. - A uśmiech na twojej twarzy jest wystarczającą pociechą.
- Ja wiem, że ty nadal cierpisz po stracie Krisa- zaczął.
Moją twarz wykrzywił nagły grymas, nie zdążyłam na nim zapanować.
- Mimo, że nie pokazujesz tego po sobie - dążył. - To trwale odbiło się na twoim dotychczasowym życiu.
- Jest już znacznie lepiej Edwardzie - dodałam szczerze. - I chyba nie muszę mówić dzięki komu.
- Może mógłbym zrobić coś dla ciebie?
- Zajmij się sobą - powiedziałam, wskakując na drzewo. - Za kilka godzin świt, zdążysz jeszcze wrócić do domu zanim Bella się obudzi.
- Kocham cię, wiesz?
- Coś mi się obiło o uszy - westchnęłam, znikając w ciemnym lesie.

~*~
         - Vivi, jak bardzo mnie kochasz? - zapytała Alice, gdy czekałyśmy w garażu na Jaspera, Rose i Emmetta.
         - Tak jak na to zasługujesz - odpowiedziałam z szelmowskim uśmiechem. - Dlaczego pytasz?
         - Bo wybierasz się na weekend do Londynu i nie chcesz mnie zabrać ze sobą - odpowiedziała marszcząc gniewnie czoło. - Już tak dawno nie byłam w Europie.
         Westchnęłam. Te jej wizje…
         - Tym razem siostrzyczko nie mogę cię wziąć ze sobą, ale obiecuję że następnym razem…
         - Następnym razem, następnym razem - powtórzyła poirytowana.
         - Allie… - zawołałam, próbując złagodzić sytuację.
         - Rose, Emmett! - Zawołała, ignorując mnie całkowicie. - Spóźnimy się do szkoły!
         - Idziemy! - odrzekł Misiek. - A gdzie Eddi?
         - Pojechał do szkoły - odpowiedziałam.
         - Już? - Zainteresowała się Rosalie. - Jedziemy sami, bez niego?
         - Jak widać - skwitowałam. - Wsiadajcie, ja prowadzę.
         Usadowiłam się w swoim audi i jednym ruchem włączyłam radio. W lusterku wstecznym ujrzałam obrażoną twarzyczkę Alice, zacisnęłam dłonie na kierownicy i wyjechałam z piskiem opon. Jej mina wyrażała jasno i wyraźnie- mega, wielki foch.
        - Allie zrozum - zaczęłam ponownie, gdy dojeżdżaliśmy już do miasta. - Są pewne sprawy, które muszę sama załatwić. 
       - Ciekawe co jest tak ważne, że nie chcesz spędzić ze mną weekendu - wypomniała. - Wstydzisz się mnie?
         - Nie!
         - O czym mowa? - Zareagował Emmett. - Nie lubię być pominięty w rozmowie, z resztą Jazz też.
         - No właśnie - potwierdził blondyn. - O co chodzi Alice?
         - Viviene wylatuje na weekend do Londynu - odpowiedziała na pytanie.
      - I co? Nie zabierze cię ze sobą? - Zakpił Boski. - Nie będzie całonocnego maratonu sklepowego?
         - Jesteś wredny- zapiszczała Chochlica.
         Parkowałam właśnie przed szkołą, w jednej chwili zaroiło się od natrętnych gapiów. Zrezygnowana westchnęłam, przy okazji poprawiając błyszczyk w przednim lusterku.
       - Jadę do Londynu, aby spotkać się z Claudią - wyznałam ilustrując poważnym wzrokiem rodzeństwo.
         - Z tą przybraną córką jednego z Volturi? - Upewnił się Jasper.
        Przytaknęłam, na co Emmett wydał z siebie dziwaczny dźwięk przypominający: „Wow!”, jednak bardzo zdeformowany.
         - A co ona może od ciebie chcieć? - Wtrąciła Rose.
         - Jest moją przyjaciółką - przypomniałam. - Prosi o spotkanie, więc pojadę. I wybacz mi Alice - tym razem zwróciłam się do siostry. - Ale nie zmienię zdania co do mojej podróży w pojedynkę. 
      Wysiadłam z samochodu z poważną miną, przeciskając się pomiędzy dzieciakami z najstarszej klasy, którzy oblegali moje nowe auto.
         Bosh!
         - Co to za cudo techniki?! - Zawołał Taylor, podziwiając model.
      - Samochód- stwierdziłam, sprowadzając go z chmur na ziemię. - Cztery koła, silnik hybrydowy, kierownica…
         Jego mina wyrażała zdumienie, chwilę później oblał się rumieńcem zażenowania i uciekł pośpiesznie do klasy. Nagle do moich wampirzych uszu doszedł odgłos silnika volvo, zatrzymałam się aby poczekać na rodzeństwo, którzy tak jak ja z uwagą przyglądali się towarzyszce naszego brata. Edward wyglądał na całkiem zadowolonego z siebie, tak jak Panna Swan, która z niepewnością kroczyła u jego boku. Niestety nie mogłam tego samego powiedzieć ani o Rosalie, Jasperze, Emmecie czy Alice.
         Nasza para bliźniaków najchętniej rozszarpałaby ich oboje, Emmett był w takim szoku że wywołało to u niego atak histerycznego śmiechu, natomiast Chochlica przyjęła to ze stoickim spokojem. Nie bałam się stwierdzić, że chyba tak samo jak ja.
         W końcu zachęciłam go do spotkania z Izzy.
         - Jak on może robić coś takiego - syknęła złowrogo Rosalie. - Czy on nie pojmuje powagi całej sytuacji?
         - Kochanie - zaczął Em. - Wyluzuj!
         - Nie potrafię - warknęła. - Po prostu nie mogę.
         - Pozwólmy mu decydować za siebie - odezwałam się.
        - Ale o czym ty bredzisz Viviene - przerwała blondynka brutalnie. - On sam nie wie czego chce, pobawi się, zachłyśnie ludzką dziewczyną i zostawi… A my będziemy musieli potem się przeprowadzić, zacząć wszystko od nowa…
         - Powtarzasz się - dodała Alice. - Zgadzam się z Vivi, Edward da sobie radę.
         - Bo jedynie ja widzę, jak to się skończy!
     - Rose - zaczęłam, kładąc jej dłonie na ramionach. - Ja też z początku nie byłam zachwycona całą tą sytuacją z Isabellą, ale wydaje mi się, że tak będzie lepiej…
         - Lepiej?! - Naskoczyła na mnie wampirzyca. - Lepiej?! Ty się w ogóle słyszysz?!
      Miałam szczerą ochotę przyłożyć siostrze, naprawdę. Zwykle nie stosuje tak drastycznych metod, no chyba że w stosunku do brata, który potrafi zrujnować moją garderobę w ciągu minuty. Ale tym razem blondynka nie dawała mi wyboru. Energicznym ruchem chwyciłam ją pod rękę i odprowadziłam, jak najdalej od gapiów, których na marginesie było coraz więcej. Reszta jak na zawołanie, podążyła ochoczo za nami. Gdy tylko znaleźliśmy się dostatecznie daleko od szkolnego parkingu, wzięłam głębszy wdech.
         - Możesz sobie darować takie eskapady wśród ludzi - zasyczałam w kierunku Rosalie. - Chcesz jeszcze bardziej na mieszać?! Mało mamy problemów?
         - To teraz moja wina! - Wrzasnęła. - Moja…
         Zmroziłam ją swoim wzrokiem tak, że od razu urwała w połowie zdania. Tym razem moja siła perswazji przewyższyła ponad naturalne zdolności, o których niestety reszta nie miała pojęcia. Pokręciłam głową i spojrzałam na Jaspera, zrozumiał moją minę od razu. Ponownie zwróciłam się do Rose, prosto w jej bursztynowe, wzburzone oczy.
         - Będzie lepiej - kontynuowałam zupełnie normalnym głosem. - Ponieważ teraz Edward wie czego naprawdę chce, jest szczęśliwy i to powinno być dla ciebie teraz najważniejsze.
        Rosalie powoli analizowała moje wcześniejsze stwierdzenie, na jej buzi nie zagościł uśmiech. Jedynie przestała wpatrywać się we mnie, jak na przysłowiowego kata, po czym prychnęła pod nosem w stylu Blondi.    
         - No i to chyba koniec tematu, prawda? - dodała na boku Chochlica, bardzo z siebie zadowolona.
         - Chodźmy na zajęcia - przerwał Jazz. - Zaraz będzie dzwonek.
         Właściwie to niech sobie Rudy robi co chce, ja umywam ręce. Po za tym i tak jej nie polubię - pomyślała Rose.
         - Ja chyba też nie - szepnęłam do siostry, wywołując krótkotrwały szok na jej twarzy i pobiegłam na lekcje historii. 
       Gdy tylko zadzwonił dzwonek obwieszczający lunch, spakowałam swoje rzeczy i ruszyłam w stronę stołówki, kiedy Pan Banner poprosił mnie na słówko.
         - Elen, chciałabym z tobą porozmawiać - zaczął.
         - Słucham panie profesorze - zachęciłam mężczyznę uśmiechem.
       - Od pewnego czasu cię obserwuję - mówił. - Jesteś niezwykle inteligentną osóbką i wiesz co w życiu pragniesz osiągnąć. Chcesz kontynuować profesję ojca, stąd ta dodatkowa biologia?
         Do tej pory nie zastanawiałam się zbytnio nad tym, na razie kończyłam szkołę średnią po raz drugi w swojej karierze. Wprawdzie wysłałam wypracowania i wypełniałam kwestionariusze na uczelnie i uniwersytety, ale robiłam to tylko dlatego żeby ludzie przez przypadek nie zaczęli gadać. Co do planów na kolejne pięć lat, nie miałam pojęcia. 
         - Tak - skłamałam. - Bardzo bym chciała dostać się na medycynę.
         - Dostałaś już jakieś listy z uczelni? A może potrzebujesz opinii fachowca w tej sprawie?
     - Bardzo dziękuję za troskę - odpowiedziałam szczerze. - Jak do tej pory dostałam potwierdzenie z Dartmouth College, Cornell i Yale, ale czekam na resztę uczelni.
       - Proszę, proszę… Przy twoich ocenach i predyspozycjach wcale się nie dziwię, że dostałaś się do Yale- dodał życzliwie. - Życzę ci wiele sukcesów i oczywiście zapraszam na dodatkowe zajęcia.
         - Dziękuję profesorze.
         - Panie Banner! - zawołał Lauthner, wpadając do sali. - Przesyłka z Czerwonego Krzyża i banku krwi, o przepraszam nie wiedziałem, że jest pan zajęty.
         - Nic nie szkodzi Taylor, dziękuję.
       Chłopak spojrzał przelotnie w moim kierunku i pobiegł na przerwę. Ja natomiast skupiłam swoją uwagę na jednorazowych igłach, lateksowych rękawiczkach i szklanych pipetach, jakie nauczyciel wypakowywał z pudła.
         - Jeżeli można - zaczęłam niepewnie. - Zamierza pan pobierać krew?
       - Nie - odpowiedział z uśmiechem. - W przyszły weekend Czerwony Krzyż organizuje akcję krwiodawczą w Port Angeles, chciałbym aby moi uczniowie ustalili swoje grupy krwi.
         - Na lekcji?
         - Skoro kroimy żaby, to czemu by i nie oddać kilka kropel krwi - wyjaśnił.- To przecież nic strasznego, kolejna klasa będzie miała niezłą frajdę.
         Rzeczywiście jest się z czego cieszyć… Chwila, kolejna klasa? Edward!
         - Na pewno - skwitowałam z bladym uśmiechem. - Jeżeli to wszystko co miał mi pan do powiedzenia, to pójdę na lunch.
         - Do zobaczenia Elen - pożegnał się. 
         - Do zobaczenia.
         Jako że minęło już cześć przerwy, szybkim krokiem ruszyłam do stołówki. Gdy tylko przekroczyłam drzwi spojrzałam w kierunku stolika, gdzie zwykle jadaliśmy. Emmett zajadał czekoladę a Jasper popijał jakiś zielony sok, za to Alice delektowała się sałatką. Tylko Rosalie siedziała, jak gdyby nigdy nic i z miną mitologicznej meduzy wpatrywała się w plecy Isabelli Swan. Która siedziała cztery stoliki dalej zajadając pizzę razem z moim rudym bratem.
         Wow! - Udało mi się wydusić w myślach. - Szybki jesteś.
         Mój brat od razu spojrzał w moim kierunku, uśmiechając się delikatnie. Z miną wrednej, młodszej siostrzyczki podeszłam do ich stolika. Ed wydał się lekko zbity z tropu.
         - Cześć braciszku - przywitałam się.
         - Witaj Viviene - powiedział bardzo ostrożnie. - Znasz już Bellę, prawda?
         Mój wampirzy wzrok spoczął na młodej towarzyszce mojego brata, już nie uśmiechałam się słodko. Panna Swan spłonęła rumieńcem i z niepewnością spojrzała prosto w moje oczy, serce pracowało na zwiększonych obrotach. Będąc tak blisko czułam przepływającą pod jej cienką skórą krew, hektolitry życiodajnej cieczy. Mniam.
         Zauważyłam, że na moją ostatnią myśl mój brat stał się spięty.
         - Hej - mruknęła.
         - Miło mi - odpowiedziałam. - Ale my z Bellą znamy się już od jakiegoś czasu.
         - Chciałaś coś? - wtrącił.
         Dzisiaj na biologii będziecie ustalać grupy krwi - przekazałam bratu. - Banner zamierza zapoznać was z „ekwipunkiem medycznym”.
         I?
         Co „i”?
         Nie rozumiem twojej interwencji.
         Będziecie pobierać krew - wyjaśniłam, jak pięcioletniemu dzieciakowi.
         Czyli obowiązkowe wagary?
         Zdecydowanie.
         Dziękuję, ale nie musiałaś fatygować się osobiście.
         Słucham?
       Nie musisz podchodzić do mnie tak blisko, abym mógł cię usłyszeć - wyjaśnił. – Z resztą doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.
         W taki razie był to ostatni raz Edwardzie - fuknęłam.
         Nasza mentalna rozmowa zajęła mniej niż sekundę, więc nie oderwałam wzroku od brata.
         - Poniekąd - wróciłam do pytania rudego, tym razem poirytowana. - Ale nie będę cię zadręczała swoimi problemami, masz teraz ważniejsze sprawy na głowie - tu zerknęłam na dziewczynę. - Miłego lunchu państwu życzę.
           - Dzięki - odezwała się Bella, lekko kurcząc się w sobie.
         Posłałam jej blady uśmiech z dość nieprzyjemnym spojrzeniem i ruszyłam w kierunku najbardziej oddalonego od ludzi stolika. Dziwne, ale jeszcze nie zdarzyło się w historii lunchu, żeby ktokolwiek usiadł na naszym miejscu, karteczka z rezerwacją nie była potrzebna. Ciekawe dlaczego?
            - Przepraszam cię za zachowanie siostry - zaczął mój brat.
         - Nie przepraszaj - powiedziała Swan. - Przecież to normalnie, ja bardzo żałuję że nie mam rodzeństwa.
            - Powinnaś wypluć to słowo - zachichotał. - Wiem co mówię…
            - Bycie jedynaczką nie jest złe - ponownie stwierdziła. - Ale czasami brakuje mi kogoś z kim mogłabym pójść na zakupy, pogadać a nawet posprzeczać się... 
          - Jakie to było słodkie - stwierdziła z sarkazmem Rosalie, gdy już usiadłam pomiędzy Emmett’em a Jasperem. - Zaprosiłaś ją do naszego stolika? A może do domu na kolację?
          - Przy stoliku jest tylko pięć krzeseł, więc było by to wbrew przepisom szkolnej stołówki - zaczęłam. - Co do kolacji… To nie wiem czy dziewczyna do niej dożyje, przy twoim jadowitym spojrzeniu bazyliszek całkowicie wypada ze swojej przyziemnej roli.
          - To chyba normalne - dodała na stronie Alice. - Skoro Rosie utożsamia się ze swoją ulubioną postacią z bajek.
             - Jesteście wredne - wtrąciła blondynka.
            - Wiemy - skwitowałyśmy obydwie z szelmowskim uśmiechem, na co siostra złączyła usta w podkówkę. 
          Na nasz widok Emmett wybuch perlistym śmiechem, do którego zaraz dołączyła reszta, włącznie z panną obrażalską. 
         - Myślisz, że Edward przyprowadzi ją do nas? - zapytała mnie Allie.
        - Do stolika? Szczerze w to wątpię…- odpowiedziałam spoglądając na rudego. Edward nie jest skłonny do dzielenia się zdobyczą - dokończyłam w myślach.
         - Nie, do domu - sprecyzowała ciemnowłosa.
        - Alice przecież to ty przewidujesz przyszłość - zauważyłam ściszając głos. - Ja jeszcze nie miałam przyjemności skorzystać z twojego daru.
         - Nie? - Zdziwił się Jazz.
         - Nie próbowałam - potwierdziłam.
         - Naprawdę pojedziesz sama? - Zmieniła temat nagle Chochlica.
         Jasper westchnął w pogotowiu czekając na nasze reakcje, spoglądał to na mnie, to na swoją żonę.
         - Zabiorę cię Alice następnym razem - powtórzyłam spokojnie. - Może wybierzemy się do Paryża, albo Mediolanu?
         Na jej buzi zagościł w końcu wielki uśmiech od ucha do ucha. Mój brat tak jak ja odetchnęliśmy z ulgą, chciałam jeszcze coś powiedzieć, ale moje myśli zagłuszył dzwonek. Spojrzałam w kierunku stolika przy którym siedział Ed, odprowadzał swoją dziewczynę tęsknym wzrokiem.
         Boże, jak to przyziemnie brzmi. - pomyślałam.
         - Chodź Viviene- pośpieszył mnie Emmett. - Zaraz mamy geografię.
         - Idę - rzuciłam, ale nie ruszyłam się z miejsca. - Zaraz cię dogonię.
         - Dobra.
         Gdy stołówka całkowicie opustoszała, mój biologiczny brat podszedł łaskawie do mojego stolika.
         - Czemu nie ma cię na lekcji? - zapytał, jak gdyby nigdy nic.
     - Skoro jesteś taki mądry, to sam odpowiedz sobie na to pytanie - warknęłam, nie spuszczając z niego wzroku.
         - Po co podeszłaś do stolika? - zapytał wprost.
        - Tylko po to, aby zaprosić Isabellę na kolację - zaczęłam z sarkazmem. - Rosalie i Jasper byli by z tego najbardziej zadowoleni, aby móc w końcu pokazać jej to na co ich stać.
         Z jego ust wydobył się cichy charkot, natomiast ja nie przejęłam się nim wcale.
         - Nie pojmuje twojego zachowanie - mówiłam dalej. - Chyba nie myślisz, że byłabym w stanie jej coś takiego zaproponować.
        - Nie wiem - odezwał się ostrym głosem. - Po was można się już wszystkiego spodziewać.
      - No tak - dodałam z perfidnym uśmiechem. - Chora satysfakcja, jaką niesie rozkosz spoglądania w oczy biednej śmiertelniczki, która błaga o litość tuż przed ostatecznym rozwiązaniem jej marnej, ludzkiej egzystencji.
         - Dlaczego to robisz?
         - Bo sprawia mi to cholerną radość, wiesz - stwierdziłam.-  Patrząc jak się męczysz…
         Milczał, na twarzy pojawiła się maska pogardy.
     - Edward ty chyba naprawdę myślisz, ze jestem hipokrytką. Chora na umyśle wampirzyca, która ma zapędy masochistyczne. I tak rajcuje mnie ból i problemy własnego brata…
         - Vivi to nie tak - zaczął, bo chyba pojął moją aluzję.
       - Zawsze jestem po twojej stronie, odbieram głupkowate ataki Rose - powiedziałam. - Służę radą i pomocą o jaką prosisz, a teraz wyskakujesz z czymś takim?  
         - Elen…
       - Mógłbyś chociaż raz mi zaufać Edwardzie - mówiłam. - I spodziewałam się również zrozumienia, ale skoro ty moje dobre chęci odbierasz jako atak. To niestety, ja nie zamierzam więcej się wtrącać i brać w tym udziału.
         - Nora…
         - Skończ.    
      Wstałam i ruszyłam w kierunku wyjścia, pozostawiając brata samego. Gdy tylko znalazłam się na korytarzu budynku w którym miałam już zajęcia, zupełnie odechciało mi się dalszej edukacji w dniu dzisiejszym. Przysiadłam na ławce i wysłałam Boskiemu smsa, że nie dotrę na geografię z przyczyn czysto naturalnych. W mojej głowie pojawił się obraz wzburzonego Edwarda, który z niedowierzaniem słucha tego co miałam mu do powiedzenia.
         Jestem potworem - pomyślałam, w przypływie wyrzutów sumienia. - Nie powinnam tak mówić…
        Nagle trzymany w rękach przeze mnie telefon zaczął wibrować. Na wyświetlaczu pojawiło się zdjęcie ojca w kitlu lekarskim.
         - Słucham? - Odebrałam po drugim sygnale.
         - Viviene… - zaczął bardzo zdenerwowanym głosem. - William… Will miał wypadek.
         Przestałam nagle oddychać, odruchowo złapałam się za serce. 
         - Żyje? - Wydusiłam ledwo słyszalnym szeptem.
         - Tak - odpowiedział od razu.
         - Jak się czujesz? - zapytałam Carlisle.
         - A jak mam się czuć? - odezwał się błagalnym tonem. - Jestem lekarzem a nie mogę nic zrobić.
      - Zaraz będę w szpitalu - oznajmiłam i wybiegłam na parking, gdzie na nieszczęście wpadłam na Edwarda.
      Moja przerażona mina zbyła go chyba z tropu, chciał już wysiąść z samochodu, ale wydusiłam tylko wampirzym, cichym głosem bez emocji. 
         - Odwieź resztę do domu po lekcjach.
         Co się stało?
      Muszę pilnie jechać do szpitala - odpowiedziałam z trudem w myślach, po czym całkowicie zerwałam połączenie. 


*- cytat z „Midnight Sun” S. Meyer
**- tekst piosenki - Verba „Zostań blisko

    „Lękamy się utracić to, co już posiadamy”- Paulo Coelho

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz