Ostanie cztery
tygodnie minęły dość szybko, maj dobiegł końca, a razem z nim moja kariera w
liceum. Wszystkie egzaminy udało mi się zaliczyć na bardzo dobry, właściwie to
nie myślałam, że mogłoby się nie udać. Wampiry mają dużo wolnego czasu, a
jeżeli kilkanaście lat wcześniej skończyło się studia, no cóż trudno się
dziwić, że nauka w szkole średniej nie robi ‘człowiekowi’ problemu.
Według oficjalnej wersji
od października miałam zacząć studia w Darthmont razem z Emmettem, Jasperem i
Rosalie. Nie mieliśmy jeszcze tylko pewności, co do kierunku, jaki mało przyjść
nam studiować. Mimo tego taka perspektywa ucieszyła nie tylko naszych dumnych rodziców,
ale i nauczycieli, a w moim przypadku również Willa.
Ostatnimi czasy bardzo
się ze sobą zżyliśmy, zwłaszcza, że po powrocie ze szpitala pomagałam mu w
prowadzeniu domu, woziłam na rehabilitacje i oczywiście gotowałam. W
międzyczasie mój przyjaciel wziął sobie za cel, przygotowania mnie do
większości egzaminów. Nie powiem, było czasami bardzo zabawnie. O naszej
znajomości wiedział tylko najstarszy Cullen, ponieważ nie chciałam, aby
powtórzyła się nieprzyjemna sytuacja, jak z panną Swan.
Nie miałam zbytnio
problemu z utrzymaniem naszych spotkań w tajemnicy, ponieważ mojego czytającego
w myślach braciszka prawie nigdy nie było w domu – z wiadomych dla większości
przyczyn. Alice i Rose szykowały się do nadchodzącego balu i wakacji, więc też
nie zadawały zbyt wielu pytań. A moi wiecznie zwariowani bracia kończyli
współpracę z Ericiem, raz na zawsze. W czerwcu udało się
mojemu ojcu załatwić Williamowi pobyt w wysoko wyspecjalizowanej klinice w Seattle, gdzie otrzyma upragnione
konsultacje, jak i weźmie udział w międzynarodowym sympozjum dotyczącym
neurologii w XX wieku. Oczywiście zaproszenie zostało przesłane przez
‘tajemniczy’ związek lekarzy amerykańskich, więc Cullen nie nabrał żadnych
podejrzeń. Zadowolony i podekscytowany chodził prawie przez tydzień.
- Możesz w to uwierzyć? – zapytał mnie po raz
kolejny w ciągu trzydziestu minut. – Ale ze mnie szczęściarz, wybrany z kilku
tysięcy kandydatów – zaśmiał się spoglądając na mnie. – To dzięki tobie przede
wszystkim.
- Mnie? – Zdziwiłam się. – A to niby dlaczego?
Zatrzymał się nagle i utkwił wzrok w moich
bursztynowych oczach, w tej samej chwili ciepło brązowych tęczówek spowodowało
dziwny dreszcz na moich plecach. Powoli jego usta ułożyły się w delikatny
uśmiech, który nie od razu odwzajemniłam.
- Dlaczego? – Powtórzyłam.
- Bo odkąd tutaj jesteś – zaczął. –
Przytrafiają mi się same dobre rzeczy.
Czy
przypadkiem on się dobrze czuje?
Przekrzywiłam głowę dla
lepszego efektu i uniosłam brwi ku górze, chłopak automatycznie zaczął
chichotać.
- I z czego się śmiejesz?
- Gdybyś się tylko widziała w lustrze Vi –
wyjaśnił. – Urocza mina.
- Bardzo śmieszne – sarknęłam. – Ha ha ha.
Boki zrywać.
- Nie wierzysz?
- Jak widać muszę – dodałam. – Jesteś zbyt
przekonujący.
W tym samym czasie
Charlie wrócił do zdrowia, a od kilku dni chodził już nawet do pracy. Nie miałam przeciwwskazań,
jako lekarz, ale mimo to zależało mi na rutynowych badaniach i ogólnej kontroli
jego samopoczucia. Wprawdzie Carlisle odbył z Bellą rozmowę na temat choroby
jej ojca, jak i polecił na co powinna zwracać uwagę, to w głębi serca nadal
czułam się za niego odpowiedzialna. Być może dlatego, że był moim pacjentem.
Nadszedł w końcu
upragniony czerwiec przez uczniów trzeciej klasy liceum. Zakończenie roku
odbyło się w miłej i przyjemnej atmosferze, na którą przybyli zaproszeni goście
oraz rodzice. Trzy dni później zaplanowany był bal absolwentów, na który
oczywiście nie miałam zamiaru iść, ponieważ wyjeżdżałam. Z Willem pożegnałam się już wcześniej, gdy
pierwszego czerwca zawiozłam go na lotnisko do Port Angeles.
- Życzę ci zatem wspaniałych wrażeń –
powiedziałam z uśmiechem na twarzy. – Ucz się pilnie, a może otrzymasz nagrodę.
- Mam tylko nadzieję, że nie będzie nudno –
odparł pocierając lewą dłoń.
- Na pewno się już oto postrasz – dogryzłam
mu.
- Cieszę się, że we mnie tak głęboko wierzysz
– zaśmiał się. – Ale na mnie już pora, do zobaczenia Viv – poczułam szybki
pocałunek na policzku, nie zdążywszy nawet zareagować. - Mam nadzieję, że pobyt
w Londynie przez całe wakacje nie zepsuje do reszty twojego poczucia humoru.
- No wiesz, jak możesz?
- Jestem Anglikiem – dodał. – Wiem co mówię.
- Daj znać później, jak pierwsze wrażenia.
- Jasna sprawa – opowiedział i pomachał mi na
do widzenia. – Bądź ostrożna.
Prychnęłam pod nosem i
ruszyłam do samochodu w doskonałym humorze.
~*~
- Musisz
jechać? – zapytała mnie Esme po powrocie z absolutorium. – Na całe wakacje?
- Obiecałam mamo – odpowiedziałam z uśmiechem.
- Kochanie – zaczął najstarszy Cullen. –
Przecież my też wyjeżdżamy…
Uśmiechnęłam się do ojca, a zaraz i do Esme.
- W takim razie może my przyjedziemy do
Londynu, po powrocie z Brazylii – zaproponowała spoglądając na męża. – Trzeba
by było w końcu dopracować ten dom…
- Jaki dom? – Zaciekawiłam się.
- To ojciec ci nie powiedział? – Zdziwiła się kobieta.
– W każdym razie, Carlisle postanowił dokonać zakupu nieruchomości, w Londynie.
- A czemu?
- Dość często tam jeździsz – wyjaśnił tata. –
A najwygodniej jest chyba w swoim domu, niż w hotelu.
- Właściwie to masz racje – przyznałam. –
Szkoda, że sama nie wpadłam na taki pomysł.
- To co, zgadzasz się? – dążyła.
- Oczywiście – odpowiedziałam z uśmiechem. –
Jak mogłabym się nie zgodzić.
- Alice będzie w niebo wzięta – dodał Carlisle.
- Na pewno – zachichotałam.
~*~
Lot z
Ameryki do Europy minął dość szybko, zwłaszcza, że oddałam się swojemu
ulubionemu zajęciu, jakim było słuchanie muzyki oraz przemyślenia. Te ostatnie
nie tylko mnie niepokoiły, co irytowały, ale po kolei. Pierwszą kwestą był oczywiście Tom i
jego chęć odwiecznej zemsty na mojej skromnej osobie. Ostatnio nie dawał
żadnych oznak życia, więc nurtowało mnie to bardzo. Nie chciałam, aby cokolwiek
stało się mojej rodzinie, zwłaszcza, że nie było mnie teraz przy nich.
Innym elementem nierozwikłanej
układanki był tajemniczy narzeczony Claudii i jego ‘królewskie’ pochodzenie.
Nie byłam zadowolona zostając wplatana w kolejny sekret, który jak powiedziała
moja przyjaciółka – jest niebezpieczny i za jego ujawnienie grozi poniesienie
surowych konsekwencji. Mimo tego zgodziłam się na ten dość ryzykowny manewr, w
końcu byłyśmy przyjaciółkami.
Zaraz po wylądowaniu na lotnisku w
Oslo, wypożyczyłam jeden z lepszych samochodów i wyruszyłam w kilkugodzinną
podróż na północny-wschód od stolicy Norwegii. Już po kilku minutach jazdy było
jasne, że stwierdzenie na temat najmniejszej liczby ludności w tej części globu
jest prawdziwe.
Przejeżdżając przez dwa okręgi, mające powierzchnię Szkocji mogłabym
policzyć na palcach jednej ręki mijające mnie inne pojazdy. Nie wspominając o
jednym maleńkim miasteczku i dwóch wioskach, z trzema domami na krzyż. Jednak
nie przeszkadzał mi taki stan rzeczy, można powiedzieć, że ucieszyłam się na
wieść, że w okolicach Trondheim jest więcej dzikiej zwierzyny, niż ludzi.
Normalnie raj dla wampira takiego, jak ja –
pomyślałam.
Zaczęłam się nawet zastanawiać nad faktem żywiących się ludzką krwią
wampirów. Jak w warunkach tak małego zaludnienia, udaje im się zachować swoją
prawdziwą naturę.
Mój czarny mercedes śmigał niczym błyskawica pustymi autostradami pomiędzy
licznymi borami i wąwozami. Zegar na tablicy rozdzielczej wskazywał 21.30, a na
dworze nadal było jasno, jak w dzień. Nie zdziwiłam się wcale, ponieważ już
wcześniej czytałam na temat tutejszego klimatu oraz położenia. Aktualnie
Trondheim był w trakcie przesilenia letniego. Zachodzące słońce zostaje zaraz
za horyzontem, co powoduje że pomiędzy 20 maja a 20 lipca, nie ma w nocy
ciemności. Ot tak w ramach ciekawości.
Godzinę później dojeżdżałam już do podanego przez Claudię miejsca. I
musiałam stwierdzić, że widok za oknem zapierał dech w piersiach. Największe
miasto w okręgu zostało daleko, w niewielkiej kotlinie otoczonej z jednej
strony pasmem górskim, a z drugiej gęstą tajgą. Trasa biegła coraz to wyżej,
ponad poziom morza, aby wreszcie po kolejnych pięćdziesięciu kilometrach wieść
slalomami w dół równolegle z jednym z największych norweskich fiordów.
- Jak tu pięknie – powiedziałam
z ekscytacją.
Tuż przede mną morze wdzierało się na kilkanaście klinometrów w głąb
lądu, tworząc malownicze rozgałęzienia z charakterystycznymi stromymi brzegami.
Docisnęłam pedał gazu, aby jak najszybciej znaleźć się na miejscu. Już nie
miałam wątpliwości, dlaczego Claudia tak bardzo pokochała Norwegię.
~*~
Jechałam
jeszcze z dobre czterdzieści minut, kiedy to podana przez moją przyjaciółkę
droga się skończyła. Minęłam wielką mosiężną bramę, jaka oddzielała posesję od
lasu i wolniej ruszyłam dalej. Po kilku zakrętach między alejami idealnie
posadzonych drzew i wielkim jeziorem, dotarłam wreszcie do rezydencji. Budynek przed którym zaparkowałam
był monstrualny, wysoki na trzy pietra z dwoma skrzydłami. Jego białe marmurowe
ściany oraz brukowany dziedziniec wprawiał w zachwyt prawdopodobnie każdego,
kto tylko tutaj przybywał.
Nadal onieśmielona tym co zobaczyłam, wysiadłam z auta i rozejrzałam
się dookoła. Do moich nozdrzy doszedł zapach świeżego powietrza, krystalicznie
czystej wody oraz intensywny aromat kwiatu lipy.
- Viviene! – Ktoś krzyknął moje imię z
ekscytacją w głosie, a sekundę później czułam, że ktoś mnie ściska. – Jak
dobrze, że już przyjechałaś!
Odciągnęłam delikatnie dziewczynę o
jasnozłotych włosach od siebie.
- Witaj Claudio – przywitałam się obdarowując
dziewczynę całusem w policzek. – Ciebie również miło widzieć.
- Och, jak ja się za tobą stęskniłam –
przytuliła mnie ponownie.
Zaczęłam cicho chichotać.
- Powinienem być chyba zazdrosny – odezwał się
nagle obok męski, nieznany mi baryton.
Moja przyjaciółka od razu się obróciła,
a ja podążyłam za jej wzrokiem. Na schodach wiodących do pałacu stał wysoki,
szczupły mężczyzna niepospolitej urody. Jego idealne rysy żuchwy i podbródka
nie pasowały do zwykłego młodzieńca. Jasne, pszeniczne włosy do ramion
powiewały mu na wietrze, usta rozciągnęły się w uśmiechu, a duże, turkusowe
oczy bacznie przyglądały się mojej osobie. Claudia od razu przeszła do rzeczy.
- Nie musisz – udobruchała go przeuroczym
uśmiechem, po czym podeszła do niego bliżej. – Wiesz, że kocham tylko Ciebie.
- Wiem – odpowiedział i zwrócił się w moją
stronę. – Cieszę się, że mogę powitać przyjaciółkę mojej przyszłej żony. Jestem
Noel – wyciągnął prawą dłoń.
- Mnie również jest miło – odpowiedziałam
ujmując jego rękę, która ku mojemu zdziwieniu była ciepła, jak ludzka. –
Viviene Cullen. Bardzo dziękuję za zaproszenie… i
zaufanie – dodałam już w myślach.
W tym samym momencie usłyszałam jego
głos w swojej głowie.
Jestem
Ci wdzięczny, że zechciałaś tutaj przyjechać. To wiele dla mnie znaczy, dla
Claudii również. A moją osobą, naszą – poprawił się. – Nie
przejmuj się, wszystko będzie dobrze.
Czytasz w myślach?
Czytam
w myślach każdej chodzącej po świecie istocie –
oparł ze spokojem.
Schyliłam delikatnie głowę w geście
uznania, co nie uszło uwadze chłopakowi.
Jesteś
niezwykłym wampirem Eleonor Viviene Elizabeth Masen-Cullen. Teraz wiem, że
Claudia dokonała właściwego wyboru – pomyślał.
- Ja wiem Vivi, że masz pewnie mnóstwo pytań –
zaczęła moja przyjaciółka. – Ale jest już dość późno, a musisz przygotować się
odpowiednio na audiencje…
- Audiencje? – Powtórzyłam zbita z tropu.
- Moja matka pragnie Cię poznać, z resztą tak
jak i moje rodzeństwo – wyjaśnił z uśmiechem.
Poczułam lekki przypływ stresu i obawy,
mimo to z mojej buzi nie schodził uśmiech.
- Na pewno cię polubią – pocieszyła mnie
Claudia popychając do przodu. – A teraz szybciutko musisz się przebrać.
Czy
mi się tylko wydaje, czy to Panna Volturi jest bardziej spięta ode mnie?
Moja
matka to ekscentryczna persona – odpowiedział mi Noel. – Poza tym nie co dzień do naszej
społeczności wchodzi wampir, musisz zdawać sobie z tego sprawę.
Mam
się bać?
Masz się mieć na baczności
– sprecyzował.
Ubrana w prostą, kobaltową suknię z niewielkim dekoltem,
szłam zaraz za Claudią i Noelem na oficjalne przedstawienie mojej postaci - Królowej
Eileen Galadrielii Alatáriel –
która okazała się matką pana młodego. Przemierzając szybkim, energicznym
krokiem poszczególne korytarze milczeliśmy, nie wymieniając się nawet myślami. Gdy
tylko dotarliśmy na miejsce, co zauważyłam po ilości zgromadzonych ludzi w ogromnej
sali, poczułam się dziwnie spięta. Claudia posłała mi krótki uśmiech w ramach
pocieszenia i odwróciła się do narzeczonego.
W
tym samym momencie zostałam ‘osaczona’ przez trzydziestu przedstawicieli
gatunku Noela. Zebrani tam ludzie wyglądem przypominali leśne elfy, większości
z nich miała długie, biało-złote włosy, lekko zaróżowioną cerę i charakterystyczne
turkusowe oczy. I to właśnie te ich oczy sprawiły, że w jednej chwili chciałam
z stamtąd uciec. Na
mojej twarzy cały czas widniał delikatny uśmiech, natomiast harpie stały z
obojętnymi minami. Niektóre z nich, w szczególności dwie kobiety stojące na
samym przedzie, nie były zadowolone z obecności wampira i otwarcie to
okazywały.
Kolejny wampir do kolekcji? –
Obiło mi się po głowie. – Nędzna szumowina. Zwierze.
Krwiopijca. Morderca. Parszywy gad. Precz!!!
Automatycznie
wzdrygnęłam się, co chyba nie uszło uwadze ciemnowłosej kobiety z perfidnym
wyrazem twarzy. Zachowałam jednak powagę i postanowiłam zlekceważyć obelgi,
jakie rzucano pod moim adresem.
W
tej samej chwili doszliśmy do podwyższenia, gdzie na wielkim pozłacanym tronie
siedziała królowa. Kobieta o błękitno-białych oczach poruszyła się, po czym
wstała uwydatniając w pełni swoją postać. Biała, zwiewna, tiulowa suknia do
ziemi podkreślała kobiece atuty, jej skóra w odcieniu płatków róż idealnie
współgrała z jasno-pszenicznym włosami, jakie zostały upięte w misterny kok.
Noel
skłonił się przed rodzicielką i przemówił, natomiast ja poczułam się jak winny przed
poznaniem wyroku sądu.
- Matko – zaczął. – Chciałbym ci przedstawić
Pannę Eleonor Elizabeth Cullen.
Na
dźwięk swojego nazwiska ponownie zadrżałam. W komnacie zapanowała absolutna
cisza, a narzeczony Claudii puścił mnie przodem.
- Wasza Wysokość – powiedziałam i skłoniłam
się nisko.
- Możesz powstać dziecko – odezwał się
delikatny kobiecy sopran.
Od
razu wykonałam jej polecenie i po raz pierwszy spojrzałam jej w białe oczy. Królowa
mierzyła mnie przenikliwym wzrokiem, chcąc zobaczyć najbardziej skryte
zakamarki mojej duszy. Ponownie głos zabrał najstarszy.
- To moja ciotka Elion – powiedział Noel i
zwrócił się w kierunku brunetki z niemiłym wyrazem twarzy. – Oraz Etena Eärwen, jej córka.
Obydwie
kobiety miały ciemne, prawie hebanowe włosy, brązowe oczy i wysokie mniemanie o
sobie. Powitałam je lekkim skłonieniem głowy. Już nie miałam wątpliwości do
kogo należały myśli, które uraziły moją wampirzą osobę.
- Elen, a teraz przedstawię ci moje rodzeństwo
– zaczął z uśmiechem, wskazując na trzy osoby stojące zaraz przy tronie. –
Alyson, Eternal oraz Alan.
Obdarzyłam
harpie uśmiechem chyląc czoło. Siostry Noela były do niego bardzo podobne –
jasne włosy, różana cera, malinowe usta i błękitno-turkusowe oczy. Ich wzrok
nie był przyjemny, więc od razu spojrzałam na przedstawionego mi mężczyznę. Alan
wydał mi się przeciwieństwem brata – silny, niezwykle męski i dobrze zbudowany
o ciemnobrązowych włosach. Kiedy tylko nasze oczy się spotkały, skłonił się
prawie do samej ziemi i puścił mi perskie oko.
- Mam nadzieję, że podróż była udana? –
zapytała Eileen, gdy już zakończyła się oficjalna
prezentacja.
- Owszem – odpowiedziałam. – Dziękuję za …
- Świetnie – rzuciła królowa ignorując mnie,
sekundę później zwróciła się do poddanych. – Możecie odejść.
Spojrzałam
na przyjaciółkę, bo nie wiedziałam co mam robić. Ta pozostała na miejscu, tak
jak Noel i sześć innych osób.
Mam odejść? –
zwróciłam się do Noela.
Nie głuptasie –
odpowiedział od razu.
Gdy
wszyscy, oprócz wyżej wymienionych opuścili salę, królowa przemówiła.
- Jesteś wampirem?
- Tak – odrzekłam lekko zdziwiona jej pytaniem.
- Pijesz ludzką krew?
- Nie Pani – odpowiedziałam. – Żywię się krwią
zwierząt.
- Zabijasz zwierzęta?! – wykrzyknęła siostra Eileen.
– Toż to hańba!
- Elion – zwróciła się do dziewczyny królowa. –
Panuj nad sobą.
- Chyba sobie żartujesz w tym momencie –
powiedziała harpia. – Nie dość, że musimy…
- Artanis!
– Zagrzmiała Eileen.
Oczy
królowej automatycznie pociemniały, a twarz stała się bledsza. Byłam zdumiona,
że kobieta tak szybko traci cierpliwość, prawie jak nowo narodzony wampir.
Brunetka cofnęła się i szepnęła perfidnym tonem.
- Wybacz.
- A zatem żywisz się inaczej niż Cristina Maria
Isabella? – Zwróciła się ponownie do mnie władczyni.
- Tak Pani, inaczej.
- To znaczy? – dążyła. – Na co konkretnie… polujesz? – Ostanie słowo wypowiedziała
z trudem.
Poczułam
się lekko zdegustowana, jednak nie dałam tego poznać po sobie.
- Sarny, jelenie, pumy, żbiki…
- A ptaki? – zareagowała Elion.
- Są bezpieczne w mojej obecności –
zirytowałam się trochę.
Kątem
oka spojrzałam na Alana, który jak tylko mógł ukrywał swój chichot.
- Dobrze więc – przemówiła Eileen. – Witam cię
na dworze Eleonor, mam nadzieję, że będziesz się tutaj czuć jak u siebie.
- Dziękuję Pani – skłoniłam się.
- Alan Finrod
oprowadzi cię teraz po naszych włościach – dodała. – A reszta pozostanie w
wielkiej sali.
Posłałam
przyjaciółce pocieszające uśmiech i ruszyłam do wyjścia.
~*~
- I
jak podoba ci się nasz świat Eleonor? – zapytał chłopak, kiedy wyszliśmy z
zamku na zewnątrz.
- Nie spodziewałam się takiej wykwintności – odpowiedziałam. – I
jestem pod wrażeniem, z daleka można by pomyśleć, że tutaj czas zatrzymał swój
bieg.
- Pięknie powiedziane – wtrącił krocząc obok
mnie. – Tutaj czas jest inny, a właściwe wszystko co nas otacza.
- Nie myślałam, że jeszcze kiedyś coś mnie
zaskoczy – dodałam spoglądając na pobliskie jezioro. – A tu proszę.
- Jesteś całkiem innym wampirem, niż te które
spotykamy – powiedział. – Nie ma w tobie złości, żądzy czy chęci mordowania.
Nie akceptujesz siebie, nie akceptujesz tego kim naprawdę jesteś.
- Wow – westchnęłam. – Znamy się pięć minut, a
ty wiesz o mnie prawie wszystko.
- Eileenowie to zmyślne stworzenia –
zachichotał. – Potrafimy zajrzeć do każdego zakamarka duszy, a jednocześnie być
ślepym na to co oczywiste.
- Myślisz, że przybyłam tutaj, aby was
pogrążyć – stanęłam wpatrując się w jego oczy. – Aby wam zaszkodzić?
- Nic nie jest tak oczywiste, jakim być
powinno.
- Może to waszą słabością jest brak zaufania
do innych – odpowiedziałam. – To dlatego Claudia musiała wyrzec się swojej
rodziny?
Mężczyzna
nie odpowiedział, tylko wskazał mi dalszy kierunek spaceru. Teraz byłam już w
stu procentach pewna swojej hipotezy, to nie tylko Demetrii pogorszył stosunki Cleo z Volturi.Uszliśmy
dość spory kawałek w ciszy. Nie starłam się myśleć o niczym istotnym,
wiedziałam bowiem, że będę podsłuchiwana. Skupiłam się zatem na pięknie
przyrody, jaka mnie otaczała.
- Czy cały teren ogrodzony murem należy do
was?
- Tak – odpowiedział. – Nie oddalmy się poza
jego granicę. Nie można rezydencji opuścić, bez zezwolenia.
- Czy ten warunek dotyczy mnie również?
Alan nagle skupił swój wzrok w kierunku
białego pałacu, sekundę później mi odpowiedział.
- Ciebie nie, możesz wychodzić kiedy zechcesz.
Ale nie wolno ci polować na naszym terenie.
- Nie martw się – dodałam. – Możesz przekazać
matce, że wasza zwierzyna jest bezpieczna.
- Skąd…
- To, że jestem wampirem nie znaczy, że jestem
pozbawiona cech intelektualnych Alan – stwierdziłam. – Wybacz, że to powiem,
ale nie jesteśmy gorsi od was. Mamy takie samo prawo chodzić po świecie, jak
wy.
- Moja matka wyraziłaby się nieco inaczej na
ten temat.
- Nie wątpię.
- Czy mogę zadać ci osobiste pytanie?
- Oczywiście.
- Dlaczego tak piękna i dobra kobieta nie ma
towarzysza życia?
- To było bardzo osobiste pytanie –
zażartowałam.
- Przepraszam, jeżeli…
- Nic się nie stało – powiedziałam. – Nie ma w
tym nic niestosownego, po prostu jeszcze taki nie urodził.
Zaśmialiśmy się oboje.
- A ty? Dlaczego nie
masz dziewczyny?
- Zdradzę ci pewien sekret
– zaczął bardzo tajemniczo. – Nie nadaję się do związków na dłuższą metę.
- A to dlaczego?
- Jestem kobieciarzem
– szepnął mi w ucho, a po moich plecach przebiegł przyjemny dreszcz.
Na moich ustach pojawił się uśmiech.
- Miły z ciebie facet
– powiedziałam.
- Wiem.
- I jaki skromny.
- Piękna skromność,
to moje drugie imię.
Spojrzałam na bruneta i ponownie zaczęliśmy się śmiać.
- Czy możesz mi
powiedzieć – zaczęłam nieśmiało. – Kim jesteście? I dlaczego wymagana jest aż
tak wielka dyskrecja, nawet w stosunku do mojego gatunku?
- A kogo ci ja
przypominam? – zapytał okręcając się powoli.
- Człowieka?
Mieszkającego w lesie, 200 km
od najbliższej ludzkiej osady?
- Też – wtrącił. –
Właściwie to nie różnimy się zbyt wiele od człowieka i wampira.
- Mów dalej –
poprosiłam.
- Dwie ręce, dwie
nogi… - zaczął chichotać.
- Alan, ja wiem, jak
wygląda człowiek – sprowadziłam go z chmur na ziemię. – Nie musisz się aż tak
wysilać.
- Masz charakterek –
stwierdził. – Ale to dobrze, nie potrzeba nam kolejnej wampirzej zabawki.
- Chyba nie rozumiem
– odparłam.
- Wyjaśnię ci to
innym razem – powiedział. – Chciałaś chyba dowiedzieć się czegoś więcej o osobnikach
mojego pokroju.
- To może z początku
powiedz mi, dlaczego nazywają was harpiami?
Chłopak uśmiechnął się przyjaźnie i zaproponował, abyśmy
usiedli na pobliskiej ławce.
- Na pewno doskonale
znasz historię harpii z mitologii – mówił. – Według wersji starożytnych
gawędziarzy, harpie były duchami, albo raczej demonami porywającymi dzieci i
dusze pięknych ludzi.
- Nie wywierały
zbytnio pozytywnego wrażenia – stwierdziłam.
- Masz racje –
kontynuował. – Te same źródła twierdzą, że były również uosobieniem gwałtownych
wiatrów, jakie nawiedzały naszą planetę – dodał. – No i co chyba najważniejsze,
przez Hezjoda zostały nazwane pięknowłosymi stworzeniami. Jednak dzięki Rzymianom,
wizerunek harpii został zhańbiony na wieki.
- Mówisz o
przedstawieniu harpii w postaci brzydkiej, uskrzydlonej istoty z ludzką głową i
ogromnymi pazurami? – zapytałam, ponieważ tylko taka charakterystyka była mi
znana. – Przy okazji siejących pogrom i strach wśród wieśniaków?
- Całkiem dobrze
znasz tę część historii – zauważył z uśmiechem.
- Musiałam być
przygotowana na wszystko – wtrąciłam.
- W każdym razie,
nasza przeszłość nigdy nie wyglądała owocnie – powiedział Alan. – Budziliśmy
wstręt i odrazę, zostaliśmy wyklęci przez ludzi.
- Pozostało zatem
jakieś ziarno prawdy, z tych mrożących krew w żyłach opowiadaniach?
- Większość mitologii
to same bujdy – odpowiedział po chwili. – Nie żywimy się dziećmi, ani duszami
oczywiście. I jak sama widzisz, nie mam olbrzymiej głowy, piór i
śmiercionośnych pazurów. Żyjemy w pokoju i stronimy od świata.
- Większość? –
zauważyłam, zerkając na niego spod rzęs.
Mężczyzna spojrzał na mnie w dziwnie, pożądliwy sposób, a
zaraz potem ponownie się zbliżył. Obdarowałam go jednym ze swoich najpiękniejszych
uśmiechów i wstałam z ławki, pozostawiając Alana z wyraźnie zdziwioną miną.
- Co z resztą mitologii? – Ponowiłam swoje wcześniejsze
pytanie.
- A co ma być – odpowiedział, rozsiadając się jeszcze
bardziej. – Ludzie z nudów wymyślali niestworzone historie, a potem powtarzali
je przez wieki. Jedyne co najbardziej prawdziwe, i co przetrwało w stu
procentach, to nazwa naszego gatunku.
- W takim razie skoro
nie jesteście zagrożeniem dla człowieka, to dlaczego żyjecie w ukryciu?
- Prawdopodobnie z
tego samego powodu co wy – odparł. – Nie zmieniamy się, dorastamy tylko do
pewnego etapu, a potem pozostaje nam wieczność.
- I tak ja my
posiadacie dodatkowe, nadludzkie umiejętności – dodałam spoglądając w jego
turkusowe oczy.
- Widzę, że mój
ukochany braciszek zapoznał cię z naszą wadą narodową – wtrącił przezabawnie. –
To pewnie dlatego, tak bardzo kontrolujesz swoje myśli.
- Mój brat posiada
podobną umiejętność do waszej – powiedziałam. – I uwierz trzymanie emocji, a
właściwie myśli na wodzy jest mi już dobrze znane. Ale nie ukrywam, dość trudno
musi być prosperować z taką ilością głosów w głowie.
- Masz absolutną rację
Eleonor.
- Ale wracając do
wampirów – mówiłam. – Powiesz mi czemu, tak bardzo nie tolerujecie mojego
gatunku?
- To bardzo
skomplikowana sprawa – zaczął z trudem. – Właściwie nie wiem, czy mogę ci o tym
opowiedzieć.
Pokiwałam głową.
- Jeżeli nie możesz,
to tego nie rób – powiedziałam.
Nieśmiertelny wpatrywał się przez pewien czas w moją postać,
po czym wstał i zaczął prowadzić mnie nad jezioro. Nie odezwałam się, ponieważ
chłopak najwyraźniej zbierał myśli, bądź je przekazywał. Minutę później w naszym kierunku zmierzała postać
niewysokiej blondynki o złotych lokach. Sunęła ku nam niczym anioł, w białej,
zwiewnej sukni. Kiedy w końcu zatrzymała się przed Alanem, skłoniła się nisko,
chodź z trudem. Książę od razu chwycił ją za alabastrową dłoń i pomógł wstać, a
ja dopiero wtedy zauważyłam, że kobieta była w ciąży.
Możecie
mieć… dzieci? – Zwróciłam się mentalnie do swojego
rozmówcy.
Możemy, jednak nie wszyscy.
Niesamowite.
Nie
powiedziałbym.
- Prosiłem Andree,
abyś zachowywała się normalnie – rzucił do dziewczyny z uśmiechem. – Masz dbać
o siebie.
- A myślisz, że tego
nie robię – odpyskowała, kładąc sobie dłonie na biodrach. – Za kogo ty mnie
masz?
Chciałam już zachichotać,
ale w porę się pohamowałam.
- Za przeuroczą
Gorgonę? – westchnął teatralnie. – Nic dziwnego, że Nicolas ma cię na
wyłączność.
Młoda dziewczyna
klapnęła go przez ramię i oznajmiła, nawet nie uraczając mnie spojrzeniem
swoich turkusowo-błękitnych oczu.
- Eileen prosi cię do
siebie, twoje obowiązki przejmie Noel
i Claudia.
Zaraz potem odwróciła się i odeszła bez pożegnania.
- I co nadal nie masz
zamiaru mi powiedzieć, dlaczego twoi poddani traktują mnie jak powietrze? –
zapytałam, tak od niechcenia.
- Eleonor…
- Proszę, mów mi Vivi,
albo Viviene – poradziłam. – Nie lubię swojego pierwszego imienia.
- Bardzo bym chciał –
odparł z lekkim uśmiechem. – Ale nie mogę, imiona zaczynające się na tą właśnie
literę, są w naszym języku zakazane.
Spojrzałam na niego, jak na głupka, przy okazji robiąc
wielkie oczy.
- Yyy… ok. Wybacz nie
wiedziałam.
- Nie masz za co –
wtrącił. – A na twoje pytanie, odpowie ci mój brat – krzyknął oddalając się. –
Do zobaczenia piękna wampirzyco!
Zaśmiałam się i pomachałam chłopakowi na odchodne.
- A tutaj jesteś – odezwał się nagle za
mną Noel. – Mam nadzieję, że Alan zachowywał się właściwie.
Uśmiechnęłam
się do przyszłego męża mojej przyjaciółki.
- Był bardzo miły i pokazał mi całą waszą
posiadłość – odpowiedziałam. – Przy okazji opowiadając co nieco o historii
twojego rodu.
- Nie zanudził cię przy tym? – Zdziwił się
chłopak.
- Absolutnie – odpowiedziałam. – Tym bardziej
jestem gotowa na dalszą część.
- Nurtuje cię wiele pytań moja droga – zaczął
spokojnie. – Niestety na część z nich nie mogę udzielić odpowiedzi – spojrzał
na mnie. – Bo sam ich nie znam, skarbnicą naszej wiedzy, jak i historii jest
sama królowa. A jeżeli udało ci się zauważyć, nie pała entuzjazmem do nowo
przybyłych.
- Noelu nie jestem tym typem człowieka, który
nie potrafi zrozumieć waszych praw – powiedziałam. – W pełni je akceptuję, a
także szanuję. Ale przez to, że Claudia zaprosiła mnie tutaj, zostałam niejako
wplątana w wasze życie.
- Wiem Elen – westchnął, przeczesując dłonią
włosy. – I doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Jesteś ze mną szczera, więc i
ja powinienem.
Nie
powiedziałam nic, spokojnie czekałam na jego dalszą wypowiedź.
- Wampiry i harpie nigdy nie były ze sobą
blisko – zaczął mówić. – Od niepamiętnych czasów wasz gatunek żył w otchłań
ciemnej nocy. Większość z was nie żywi się tylko krwią ofiary, ale strachem,
pożądaniem czy brutalnością. Porzuceni przez stworzyciela, wiedliście ciemne i
plugawe życie – Blondyn spojrzał wprost w moje złote oczy. – Eileenowie, jako
stworzenia na pozór dobre, czyste i nieskalane ludzką krwią, stali się łatwym
celem do zniszczenia…
- Moment, chcesz powiedzieć, że wampiry polują
na harpie? – Wyrwałam się.
- Wieki temu na naszych ziemiach rozpętało się
piekło – kontynuował. – Upadłe Anioły stąpiły z nieba i otchłani piekielnych,
by ze sobą walczyć. W tym samym czasie inne istoty nieśmiertelne, nasycone
jadem nienawiści zaczęły mordować się nawzajem.
Patrzyłam
na chłopaka i nie mogłam w to wszystko uwierzyć.
- Jako że harpii było stosunkowo mniej, niż
wampirów – mówił. – Nasza klęska była jeszcze bardziej dotkliwsza. A mimo iż,
minęły lata, moi pobratymcy nadal pamiętają straszliwe czasy Wielkiej Wojny.
- I tylko na tym opieracie waszą niechęć do
wampirów? – Nie rezygnowałam. – Przecież harpie też walczyły, zabijały.
- Jak już ci wcześniej powiedziałem, twój
gatunek karmi się nie tylko krwią – wyjaśnił z trudem. – Wielka Wojna była
rzezią Elen. Oczywiście, że Eileenowie walczyli, inaczej nie byłoby nas dzisiaj
tutaj.
- Rozumiem – zamyśliłam się. – W takim razie
skoro jesteśmy wrogami, walczyliśmy ze sobą, dlaczego zatem ówczesne wampiry
nic o tym nie wiedzą?
- Powiedzmy, że to rodzaj kary, jaką wampirom
przyszło zapłacić – dodał. – Musisz wiedzieć, że twoi pobratymcy od razu
przystąpili do aktu niszczenia, nie chcieli pertraktować, nawet gdy okazało
się, że harpie nie chcą walczyć.
-
To naprawdę przykre – przyznałam szczerze. – Ale nadal nie wyjaśnia tej
tajemnicy…
- Czas leczy rany Eleonor – wtrącił. – Nigdy
jednak nie wymaże przeszłości, zwłaszcza tak bolesnej.
- Tak – dodałam po chwili. – Dokładnie wiem,
co masz na myśli.
-
Widzisz pojawienie się Claudii w moim życiu nie było przypadkiem – odrzekł
Noel, a w jego oczach pojawiły się wesołe ogniki. – Moja rodzina nie do końca
akceptuje mój związek z wampirzycą, mimo tego postanowiłem się z nią ożenić.
Kocham tą dziewczynę ponad wszystko i wierzę, że to znak, by może po wiekach
pomiędzy wampirami, a Eileenami zapanował wreszcie spokój.
Wpatrywałam się w syna
królowej z podziwem, to co mówił i czynił było godne naśladowania. To, że
kochał Cleo było pewne, jak słońce na niebie. Wiedziałam bowiem, że nie ma na
świecie człowieka, który mógłby w taki sposób uszczęśliwić włoską
księżniczkę.
-
Dziękuję, że opowiedziałeś mi to wszystko – powiedziałam po chwili. – Wierzę
też ogromnie, że to o czym marzysz, niedługo się spełni.
Uścisnęłam jego dłoń i powolnym
krokiem ruszyłam w kierunku swojego pokoju.
~*~
Od mojego
przyjazdu na północ minęło dokładnie pięć tygodni. W ciągu tego czasu nie
wydarzyło się zbyt wiele, pomijając oczywiście przygotowania do królewskiego
ślubu i wesela. Z Claudią widziałam się sporadycznie, ponieważ przyjaciółka nie
mogła mi poświęcić zbyt wiele czasu. Non stop biegała na posyłki
sióstr Noela i usługiwała Eileen, towarzysząc jej we wszystkich spotkaniach z
poddanymi. Nie wiem, czy było to absolutnie konieczne, ale jej przyszłe
szwagierki robiły to z ewidentna premedytacją. Wiedziałam już wtedy, co miał na
myśli Alan mówiąc – kolejna zabaweczka.
Jako, że byłam wampirem,
gatunkiem wyklętym przez harpie, doskonale to odczuwałam. Eileenowie w mojej
obecności nie mówili w ogóle, bądź nie zauważali mojej osoby, co również i mnie
było na rękę. Jednakże dość często w ich myślach pojawiły się obelgi na mój
temat.
Zaczęłam się nawet
zastanawiać, dlaczego to robią, przecież nie zrobiłam nic złego. No chyba, że
naruszenie ich terenu jest nad wyraz poważnym wykroczeniem. Noel miał rację, pamiętliwość jego rodu
przekracza wszelkie granice. Co do królewskiej rodziny, to
i ona nie była wyjątkiem. Królową widziałam tylko trzy razy od swojego
przyjazdu, a sama nie paliła się do spotkania ze mną. Etena i Elion przyjęły sobie za punkt honoru, aby doprowadzić
mnie do szewskiej pasji, a z czasem ich komentarze oraz docinki były coraz to
bardziej wulgarniejsze. Tolerowałam to tylko w granicach swojego zdrowego
rozsądku oraz przez wzgląd na Claudię, Noela i Alana. Ostania dwójka otarcie
mówiła mi, że cieszy się z mojego towarzystwa, co tak naprawdę rekompensowało
resztę jasnowłosych.
Moja ciekawość dotycząca
historii harpii została całkowicie zaspokojona, być może nie w pełni, ale to co
wiedziałam zupełnie mi wystarczyło. Mimo iż, Eileenów uważa się za stworzenia
mądre, oczytane i niezwykle urodziwe, to bez wyrzutów mogę też stwierdzić, że
nie pałają sympatią do nikogo oprócz siebie. Pierwsze
skojarzenie, to oczywiście leśne elfy, które opiekują się zwierzętami, ptactwem
i ponad wszystko kochają naturę. Jedynym miejscem, gdzie można je spotkać to
północno-wschodnia część Norwegii – stronią nie tylko od ludzi i wampirów, ale
też gardzą wszelką łącznością telefoniczną.
Wracając do mojej wampirzej
osoby – prawie całe dnie i noce spędzałam samotnie na błoniach pałacu, bądź w
pobliskim lesie, gdzie polowałam. Czasami tylko towarzyszyła mi Cleo, bądź
Alan, którego na marginesie bardzo polubiłam. Musiałam przyznać, że taki
rodzaj samotności wpływał kojąco na mój umysł oraz wampirzą godność. Przy
okazji podziwiałam piękno skandynawskiej fauny i flory, fotografując wszystko
co tylko się dało.
Natomiast kiedy wracałam do
pałacu, mój nastrój zmieniał się diametralnie. W duchu odliczałam dni do ślubu
Claudii, by móc wreszcie opuścić to feralne miejsce. Wiedziałam na pewno jedno,
że nie będzie to miejsce do którego wrócę z ochotą.
~*~
Nadszedł wielce oczekiwany dzień. Od
samego rana w zamku wrzało jak w ulu, a na korytarzach, w komnatach i salach,
wszędzie kręcili się ludzie. Siostry Noela kończyły przygotowania do ślubu w
ogrodzie, podczas gdy ja towarzyszyłam Pannie Młodej.
- Nie denerwuj się tak – powiedziałam. – Nie
masz czego.
- Przypomnę ci te słowa, jak sama będziesz
wychodzić za mąż – wytknęłam mi przyjaciółka, po czym ponownie zaczęła krążyć
po pokoju. – Spójrz tylko na mnie Viviene, kim ja jestem. Nie nadaje się na
żonę…
- Czyżby dopadły cię wątpliwości? – zapytałam,
szykując przy okazji asortyment do malowania.
- Nie – odpowiedziała od razu. – Tylko…
- Kochasz Noela – stwierdziłam. – A on kocha
ciebie.
- No tak – wzięła większy wdech powietrza.
- Wszystko będzie dobrze – zapewniłam z
uśmiechem.
- Dzięki, że tu jesteś – powiedziała chwytając
mnie za rękę. – Nie dałabym rady bez ciebie.
- Ma się rozumieć – sarknęłam. – Nikt nie
pobije takiej druhny.
Zaśmiała
się.
- A teraz Panno Volturi proszę zasiąść na
fotel – wtrąciłam, podwijając rękawy sweterka. – Zaczynamy ostatnie i
najważniejsze przygotowania.
Na
ustach Claudii pojawił się ponownie uśmiech, wzięła jeszcze jeden wolny wdech i
znieruchomiała zamykając oczy. Godzinę później makijaż i frywolna fryzura była
gotowa. Kiedy w końcu włożyła swoją piękną, koronkową suknię, piekielnie zaczęły piec mnie
oczy. Kaskady delikatnego szyfonu i biel koronki wspaniale uwidoczniły jej
kobiecą figurę.
- Vivi, co jest? – zapytała zdenerwowana. –
Coś z sukienką?
- Och nie – odpowiedziałam, szukając
satynowych szpilek. – Po prostu wzruszyłam się, bo
wyglądasz nieziemsko. Mam nadzieję, że nikt nie dostanie zawału na twój widok.
- Jesteś niemożliwa – odpowiedziała z
chichotem, a sekundę później mnie obejmowała. – Dziękuję ci – głos się jej
załamał.
- STOP – powiedziałam dobitnie pociągając
nosem. – Żadnego płaczu, no już. To podobno przynosi pecha…
- Masz rację. Tak.
- Skoro już jesteś gotowa – wtrąciłam. –
Pozwolisz, że i ja się przebiorę, a w tym czasie potowarzyszą ci Alyson i Eternal.
- Idź słońce, tylko wracaj zaraz z powrotem.
Wychodząc
z pokoju minęłam dwie, ubrane identycznie blondynki w zwiewne, pistacjowe i
niezwykle kobiece sukienki. Ich pszeniczne włosy tworzyły misterną fryzurę, a
jej wykończeniem była złocista tiara wykonana z najdelikatniejszego kruszczyca
na ziemi.
- Już gotowa? – zapytała z uśmiechem Eternal.
– Panna Młoda?
- Tak – odpowiedziałam.
- To świetnie – dodała Alyson mierząc mnie
wzrokiem. – Nasza matka powinna być niebawem, wiec powinnaś się chyba
pośpieszyć.
- Zaraz wracam – odrzekłam i wampirzym tempem
udałam się do swojego pokoju.
Kiedy tylko znalazłam się w komnacie, od razu
pognałam do łazienki. Dziesięć minut później kończyłam upinać swoje długie,
gęste włosy. Tym razem postawiłam na lekko podpięte loki, tak że kilka pasem
swobodnie opadało mi na ramiona. Swoje złote oczy uwidoczniłam jeszcze bardzie
za pomocą jasnego cienia i kredki. Następnie dobrze wytuszowałam rzęsy i
nałożyłam malinową pomadkę. Pięć minut później ubrana w tiulową, wykończoną
perłami suknię w kolorze kości słoniowej, zmierzałam do pokoju Claudii.
- Śliczna sukienka Eleonor – powiedziała
Alyson szczerze, kiedy już znalazłam się przy przyjaciółce.
- Dziękuję – wtrąciłam z lekkim zdziwieniem. –
Wasze kreacje są również wspaniałe, co to za materiał?
- No cóż – dodała z dziwną miną Eternal. –
Królewski jedwab w połączeniu z kaszmirem oraz delikatnym szyfonem.
Pokiwałam
głową z szacunkiem, po czym spojrzałam na Claudię. Stała przy oknie i
obserwowała ludzi, którzy w ogrodzie czekali na rozpoczęcie ceremonii.
- Jak się czujesz? – zapytałam, poprawiając
tren jej sukni.
- W porządku – skłamała z uśmiechem, ponieważ
stres zjadał ją od środka. – Kiedy zaczynamy?
- Za chwilę – odrzekł wysoki,
charakterystyczny sopran, należący do najważniejszej osoby w tej części świata.
Królowa
Eileen wkroczyła do pokoju, a właściwe stąpiła jak anioł z nieba.
Biało-błękitna suknia, rozszerzająca się niczym odwrócony kwiat lilii i kaskady
królewskiego jedwabiu otaczały jej postać. Złote loki pozostały po części
rozpuszczone, a na głowie widniała królewska korona. Na jej widok w takiej
postaci wszyscy w komnacie skłonili się nisko. Eileen
obdarzyła nas krótkim spojrzeniem i podążyła w kierunku Claudii, dziewczyna
niepewnie podniosła się do pionu.
- Kochane dziecko – zaczęła królowa bardzo
poważnie. – Cieszę się, że wchodzisz do naszej rodziny, jak i że potrafisz
sprawić by mój syn był szczęśliwy.
- Dziękuję Pani – odrzekła cicho.
- Przyjmij zatem ten diadem – dodała Eileen z
uśmiechem, podając wampirzycy białe, aksamitne pudełko. – Jako ślubny prezent
oraz przynależność do królewskiego rodu.
Twarz
Claudii nagle pojaśniała, na jej ustach pojawił się uśmiech, a jej
krwistoczerwone tęczówki zaczęły ciemnieć. Wpierw dostrzegłam fiołkowy kolor
oczu, który natychmiastowo przeszedł w kobalt, a następnie przybrał barwę charakterystycznego
turkusu. W pewnej chwili oniemiałam, zastanawiając się nad faktem metamorfozy
jej tęczówek. Spojrzałam
na przyjaciółkę, po raz pierwszy w życiu nie patrzyła na swoją przyszłą teściową
ze strachem w oczach. Poczułam nagły przypływ sympatii do królowej, a w tej
samej chwili złotowłosa zwróciła się do mnie.
- Nie chciałam uwierzyć, że istnieją takie
wampiry, jak ty – powiedziała szczerze. – Żyje nie od dziś na tym świecie i
wiem co mówię. Sprawiłaś, że zaczęłam inaczej postrzegać wasz świat i być może
przyszedł czas na zmiany – tutaj spojrzała na Claudię.
- To wiele dla mnie znaczy Wasza Wysokość –
powiedziałam.
- Mimo iż, twoja przygoda kończy się dzisiaj z
dobrodziejstwem mojego królestwa – dodała. – Wiedz, że zawsze będziesz tutaj
mile widziana.
- Dziękuję – odrzekłam schylając głowę.
- W dowodzie przyjaźni oraz sympatii –
wtrąciła. – Viviene! – Po raz pierwszy zwróciła się do mnie w ten sposób. –
Przyjmij proszę ten skromny podarunek – wskazała na pudełko, które wręczył mi
Alan.
- Jeszcze raz dziękuję Wasza Wysokość –
Otworzyłam wieczko i zobaczyłam przepiękną, ręcznie robioną broszkę w dość nieziemskim kształcie, ni to kwiatu, ni to liści. Posłałam w kierunku królowej
uśmiech i od razu przypięłam ją do sukni.
- W takim razie zaczynajmy zaślubiny –
oznajmiła Eileen klaskając w dłonie.
Kiedy
tylko królewska tiara spoczęła na głowie Claudii, a Alan wręczył nam bukiety
biało-błękitnych lilii, orszak weselny ruszył.
~*~
Ślub oraz
wesele przebiegło zgodnie z planem, a cała uroczystość minęła w miłej i
radosnej atmosferze. Sakramentalne tak, Noel i Claudia powiedzieli sobie w
przepięknej kwiecistej oprawie nad Białym Jeziorem. Uroczystości przewodniczyła
oczywiście królowa Eileen i to właśnie ona udzieliła młodym ślubu. Na samo
wspomnienie przysięgi ślubnej Noela, łza zakręciła mi się w oku – oczywiście
teoretycznie.
- Czemu siedzisz tak daleko od reszty? –
zapytał mnie brat Pana Młodego.
- Lubię podziwiać z daleka – odpowiedziałam
upijając łyk szampana. – A ty? Nie powinieneś zabawiać kuzynek?
Spojrzałam
w kierunku pięciu blond piękności w pastelowych sukienkach, jak wcześniej
zdradziła mi Cleo, na ślub nie wolno było zakładać kreacji w ciemnych kolorach.
To podobno wśród Eileenów przynosiło pecha, na szczęście ja nie musiałam się o
nic martwić.
- Kuzynek, czy potencjalnych kandydatek na
żonę? – sprecyzował.
- To już sam musisz wiedzieć – dodałam z
uśmiechem.
- Bardzo śmieszne – sarknął. – Lepiej powiedz,
jak podoba ci się wesele?
- Wesele, czy osobniki twojego pokroju? –
powtórzyłam za Alanem.
Chłopak
zerknął na mnie, po czym zaczęliśmy się śmiać. Z nim jednym (i Noelem), nie
miałam problemu z porozumiewaniem się. Od samego początku bardzo się
polubiliśmy i w przeciwieństwie do reszty jego rodziny, potrafiliśmy być ze
sobą całkowicie szczerzy.
- No chyba nie jest tak źle? – wtrącił. – Co?
- Chyba nie – obdarowałam go uśmiechem.
- Alanie! – zawołała jedna z tak zwanych kuzynek. – Możesz tutaj
podejść?
Chłopak obdarzył mnie krótkim spojrzeniem i
szepnął na odchodne:
- Zazdrośnice.
Ponownie
zaczęłam chichotać, ale zaraz się opanowałam. To prawda obawiałam się trochę
innych, nieznanych mi harpii, ale nie było tak źle, jak myślałam, że będzie. Wszystkie
ciotki, kuzynki, wujowie i kuzyni, nie przejęli się zbytnio faktem, że na sali
znajdują się dwa wampiry, co nieco mnie uspokoiło.
Pierwszy
taniec Młoda Para zatańczyła do muzyki Whitney Houston– I will always love you. A następnie rozpoczęła się prawdziwa
dyskoteka, na której ku mojemu zdziwieniu nie królował walc, polka, czy polonez.
Chociaż trudno było mi się dziwić, przez te kilka tygodni żyłam w zupełnie
innym świecie. Nie obyło się oczywiście bez dziesięciowarstwowego tortu oraz
ściągania błękitnej podwiązki.
Jak
mówi tradycja, pożegnaliśmy młodą parę ryżem przed odjazdem na miesiąc miodowy,
a następnie wróciliśmy do zabawy. Kiedy noc zaczęła się kończyć, ruszyłam
samotnie przez błonia do opustoszałego zamku. To był naprawdę wspaniały
dzień – pomyślałam. Jednak,
gdy tylko przekroczyłam mury rezydencji, grupa czterech harpii stanęła mi na
drodze.
- No proszę, proszę – zaczęła kpiąco Etena. –
Kogo my tu mamy?
- Skoro jesteś taka mądra – odpyskowałam. – Na
pewno doskonale zdajesz sobie z tego sprawę.
- Bezczelna – fuknęła.
- Szczerze w to wątpię – wtrąciłam i ruszyłam
dalej, w tej samej chwili trzech osiłków zatarasowało mi przejście. – Można? –
zwróciłam się do ochroniarzy dziewczyny, jak najgrzeczniej.
- Nie ma tutaj słodkiej Cleo – zakpiła
brunetka. – Ani władczego Noela, ojej… tego półgłupka Alana też nie widać…
- Skończyłaś?
- Ja dopiero zaczynam – warknęła, ukazując
rząd równych, białych zębów.
- Wiesz – powiedziałam ilustrując ją
nienawistnym wzrokiem. – Trzymałam język za zębami, ponieważ tak wypadało. A
skoro nie ma tutaj ani Claudii, Noela, Alana i reszty królewskiej świty, to już
nie muszę.
Warknęłam
i zrobiłam krok w jej kierunku, automatycznie dziewczyna odskoczyła, ponieważ
nie spodziewała się mojej reakcji.
- O ile się nie mylę, to właśnie wampiry
doprowadziły Eileenów do upadku – stwierdziłam słodkim głosem. – Nie powinnaś
zatem denerwować jakiegokolwiek z nich, prawda? A zwłaszcza, że ten wampir –
wskazałam na siebie. – Pozyskał szacunek i sympatię królowej.
- TY… Perfidna szu…
- Ci, ci, ci – przerwałam brutalnie Etenie. –
Nie mów czegoś, czego potem będziesz gorzko żałować.
Dziewczyna
stała tam z otwarta na oścież buzią.
- Ciao
bambino – rzuciłam w jej kierunku i pchnąwszy grupę chłopców na posyłki, oddaliłam
się od wściekłej harpii.
- To ty będziesz tego żałować! – wrzasnęła. –
Że stałaś się krwiopijcą!
„Miłość kpi sobie z rozsądku.
I w tym jej urok i piękno”
- Andrzej Sapkowski
Pani Jeziora
- Andrzej Sapkowski
Pani Jeziora
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz