Siedziałam
na dachu i myślałam właśnie o tym co przed chwilą zrobiłam, a mianowicie
strzeliłam w twarz mojego nieobytego w towarzystwie brata. Już się nie
złościłam, moja furia przeszła w chwili, gdy Emmett przeleciał przez kanapę.
Teraz siedziałam i wpatrywałam się w ciemne niebo wypatrując gwiazd. Spojrzałam
w kierunku drogi, na której zamajaczyło światło samochodowych reflektorów.
Wizyta? O tej porze? – pomyślałam choć na chwilę wyrywając się z zadumy.
Kilka
sekund później pod naszym domem zatrzymało się czerwone Porche Carrera.
Wytężyłam wzrok, aby dostrzec kierowcę i zamarłam, gdy mężczyzna spojrzał w
moim kierunku. Na moich ustach pojawił się olśniewający uśmiech. W wampirzym
tempie znalazłam się obok nocnego gościa.
- Co ty tutaj robisz? – Przywitałam się.
- No przecież zapraszałaś – odpowiedział nieco
zdziwiony moim zachowaniem, przy okazji poprawiając ciemną marynarkę.
- A może trzeba było uprzedzić o swojej
wizycie? – zapytałam zakładając dłonie na piersiach.
- Dzwoniłem – bronił się podchodząc bliżej. –
Ale nie odebrałaś.
- Bardzo ciekawe.
- Pięknie wyglądasz – rzucił mi swoje
flirciarskie spojrzenie, a ja przypomniałam sobie, że nadal mam na sobie
sukienkę na bal. – Chyba jednak wiedziałaś o moim przyjeździe, co? – Puścił mi
oczko. – Inaczej nie włożyłabyś takiej kiecki…
Posłałam mu kolejny uśmiech kręcąc głową,
sekundę później opuściłam ręce.
- Cieszę się, że przyjechałeś – powiedziałam
spoglądając w jego rubinowe tęczówki.
- A już się bałem – westchnął z ulgą. – Nie
byłaś zadowolona na początku…
- Za bardzo cię lubię Damon.
- To co przywitasz się ze mną odpowiednio?
Chłopak
wziął mnie od razu w objęcia nie czekając na moją odpowiedź.
- Hej Damon!
- Viviene – odezwał się jak gdyby nigdy
nic.
- Kochany możesz mnie puścić?
- A tak jasne – zwolnił uścisk.
- Naprawdę przyjechałeś tutaj, aby się ze mną
spotkać?
- Aż tak trudno w to uwierzyć?
- No wiesz w końcu mam do czynienia z
samolubnym, wkurzającym, krwiożerczym wampirem – rzuciłam przewracając
teatralnie oczami. – Nie żartuję – dodałam zaraz widząc jego minę. - Jeżeli
przyjechałeś jednak w odwiedziny, to
bardzo mi miło.
- Prawda jest taka, że już od bardzo dawna
planowałem podróż do ciebie – zaczął. – Ale niestety interesy nie pozostawiły
mi wyboru, musiałem zostać w Londynie. Zwłaszcza, że Ariel wyjechał…
- Lafayette wyjechał? – Zdziwiłam się.
- Cóż miał do tego pełne prawo – wtrącił. – To
facet, który dłużej nie usiedzi na jednym miejscu.
- Więc już wrócił?
- Martwisz się o mnie – zauważył z szelmowskim
uśmiechem.
Posłałam
mu kuksańca w bok i westchnęłam – Cały ty.
- Dobra koniec żartów – wtrącił już poważnie.
– Ariel nie wrócił, jeszcze – odpowiedział od razu. – Ale zostawiłem swój
dobytek w odpowiednich rękach, więc nie muszę się o nic martwić.
- Świetnie – powiedziałam z uśmiechem. – W
takim razie zapraszam do domu, poznasz moją rodzinę i brata.
- Bardzo chętnie – odparował proponując mi
ramię.
- Mam jeszcze do ciebie prośbę – zatrzymałam
się w połowie schodów. – Czy podczas pobytu tutaj możesz wstrzymać się z
polowaniem? Na ludzi – uściśliłam. – Bo widzisz my żyjemy pośrodku małego
miasteczka…
- Jasne nie ma sprawy – przerwał mi. – Nie
martw się, na pewno nie zrzucę się na pierwszego lepszego człowieczka.
- Miło mi to słyszeć – dodałam otwierając
drzwi.
Weszliśmy
do wielkiego holu, a następnie pokierowałam mojego gościa do salonu, gdzie ku
mojej uciesze został posprzątany bałagan. Co mnie natomiast nie zdziwiło, w
pomieszczeniu nie zastaliśmy nikogo.
- Carlisle, Esme, Edward,
Jasper, Alice, Rose… E…!
– Zawołałam, zatrzymując się gwałtownie przy ostatnim imieniu domownika. Nadal
byłam zła na brata i tak jak postanowiłam, nie zamierzałam się do niego
przyznawać. – Mamy gościa!
W
tym samym momencie obok mnie zmaterializowali się wszyscy, z różnymi minami.
Cóż wydarzenie sprzed dwóch godzin nie tylko mnie wytrąciły z równowagi. Jednak
teraz stałam tam, jak gdyby nigdy nic uśmiechając się delikatnie. Jedynie w
stosunku do ciężarowca zachowałam dystans i chłodny wzrok.
- Damon! – Pisnęła Alice z iście udawanym
entuzjazmem, jednakże w pozytywnym znaczeniu. – Jak miło cię widzieć.
Posłałam
w jej kierunku ostrzegawcze spojrzenie, dobrze wiedziała, że będziemy mieli
gości. A to małpa!
- Przyjemność po mojej stronie – odpowiedział
zainteresowany skłaniając lekko głowę.
- Kochani przedstawiam wam mojego starego
znajomego – powiedziałam zwracając się do reszty. – Damona Salvatore, kolego to
Carlisle i Esme.
- Dobry wieczór – odezwał się mój ojciec.
- Witamy w naszym domu – dodała mama z
tajemniczym uśmiechem.
- Jestem zaszczycony – powiedział Damon
całując dłoń Esme.
- To Jasper i Alice – wskazałam na kolejną
parę. – Z Allie się już znacie.
- Cześć – przywitał się blondyn.
- Emmett i Rosalie – kontynuowałam.
- Hej – wtrącił chłopak, a Rose obdarowała
wampira pięknym uśmiechem.
Salvatore
jedynie skłonił głowę.
- A to Edward, mój brat – zakończyłam z
satysfakcją.
- Cieszę się, że mogłem was wszystkich poznać
– odezwał się mój gość. – Elen tak wiele o was opowiadała.
- Mam nadzieję, że nie przesadziła – wtrącił
Ed z przekąsem. – Moja siostra czasami ma skłonności do… wyolbrzymiania.
- Nie wydaje mi się – rzucił Damon spoglądając
w moje oczy. – To prawda bywa czasami wredna i nieobliczalna – posłałam mu
kolejnego kuksańca. – Ale potrafi walczyć o swoje, no i jak nikt potrafi mnie
doprowadzić do szewskiej pasji.
- Bardzo śmieszne – warknęłam. – Przyznaj się,
że ci się należało.
- I to jeszcze jak – zaśmiał się.
- Wyjaśniłaś swojemu gościowi, jakie panują
zasady w tym domu? – Zwrócił się do mnie po raz kolejny Edward.
- Oczywiście – odpowiedziałam posyłając mu
zdegustowane spojrzenie.
- Świetnie – to był sarkazm.
- Dobra – powiedziałam. – Pójdę na górę się
przebrać, a wy – spojrzałam na rodziców. – Dotrzymacie Damonowi towarzystwa.
- Jasne – wtrącił pogodnie Cullen, zapraszając
chłopaka gestem do salonu. – Damon powiedz…
- Alice mogę cię prosić do siebie? – szepnęłam.
- Chodź – powiedziała ciągnąc mnie w stronę
mojego pokoju.
- Wiedziałaś, że on przyjedzie, prawda? –
Rzuciłam zaraz po zamknięciu drzwi. – Allie, jak mogłaś mi nie powiedzieć?
- Po pierwsze nie wiedziałam dokładnie kiedy
przyjedzie – broniła się podnoszą ręce do góry. – A po drugie to, gdy moja
wizja się ukształtowała, ty siedziałaś na dachu, głucha na moje mentalne
wołanie.
- Przepraszam – powiedziałam. – Ja… To
wszystko przez Emmetta, a właściwie przeze mnie…
- Temu-Którego -Imienia-Nie-Wolno-Wymawiać się
należało – przerwała cytując moje ostanie określenie miskowatego brata. – I
nikt nie jest na ciebie zły, nawet domowy troglodyta.
- Powinnam bardziej nad sobą panować…
Moja siostra zniknęła za drzwiami mojej
garderoby.
- Mam ponad sto lat, a zachowuje się jak
niedojrzały dzieciak – gderałam ściągając z siebie ubranie. – Może Emmett miał
jednak racje…
Rozległo
się brutalne pukanie do drzwi.
- Viviene możemy porozmawiać? – Zapytał
zdenerwowany Edward.
- Poczekaj chwilkę – wtrąciłam łapiąc w locie
ciuchy, jakie w moją stronę rzuciła Alice. – Dobra wejdź.
- Powiedziałaś mu o Belli? – Zaatakował mnie
mój brat, zaraz po przekroczeniu progu. – Tak czy nie?
Spojrzałam
na niego, jak na idiotę.
- Masz mnie za głupią – odpowiedziałam
zakładając szpilki. – Damon to znajomy, nie pokrewna dusza, z którą dzielę się
tajemnicami swojego życia. I następnym razem nie bądź dla niego taki niemiły,
chłopak nie zrobił ci nic złego.
- Posiada jakiś dar? – Pytał dalej.
- Nie – nie podobał mi się jego ton, mimo to
mówiłam dalej. – Ale lepiej by było, gdyby na czas jego wizyty twoja luba nie
pojawiała się w naszym domu.
- Wie jakie zdolności posiadamy?
- Oczywiście, że nie.
- Jak długo zostanie?
- Edward na Boga, możesz przestać zachowywać
się, jak nadopiekuńczy dupek – odezwałam się dość brutalnie, czego on nawet nie
raczył zauważyć.
- Jak długo? – Nie zmienił oskarżycielskiego
tonu.
- Jak tylko zechcę – warknęłam i wyszłam z
pokoju.
- Ona ma rację Edwardzie – wstawiła się za mną
Alice, usłyszałam na schodach. – Wariujesz.
~*~
Wpadłam
do salonu, jak burza. W międzyczasie Carlisle i Esme oraz Rose, Em i Jasper byli zabawiani
przez Damona jedną z naszych wspólnych przygód.
- To niezwykłe co opowiadasz – wtrącił ojciec.
- Zatem to od ciebie Viviene ma ten nóż? –
Zapytał Emmett.
- Tak – odpowiedział Salvatore. – Pochodzę z
Bułgarii, a jak wiecie to kraj w którym wampiry zaczęły rewolucję o podbój
naszego świata. Bez broni jesteś łatwym celem dla łowców.
- Łowców? – Odezwał się Jasper. – Myślałem, że
ta organizacja wymarła razem z pogromem nowo narodzonych w XIX wieku.
- Nadal zdarzają się wyjątki od reguły – mówił
ciemnowłosy. – To prawda ich klęska, a właściwie koniec nastał po walkach
młodych wampirów. Oczywiście nie można zapomnieć o erze nieśmiertelnych dzieci…
- To nie Volturi stało za likwidacją dzieci? – weszłam mu w słowo.
- Nie całkiem. Aro i zgraja zajmowali się
Ameryką, a w międzyczasie Europą łowcy. I chyba tylko dlatego, abyśmy uwierzyli
w ich prawdziwą potęgę. Dobrze wiemy, że dwór teraz liczy kilkanaście wampirów,
no dodatkowo kilku strażników. Lecz dwieście lat temu sytuacja sił wyglądała
zupełnie inaczej.
- To na czym polega teraz instytucja łowców? –
Wtrąciła Rosalie.
- Szwendają się po świecie w poszukiwaniu
wampirzych okazów – powiedziałam siadając obok Damona. – A jak już je znajdą,
to dostarczają zamówienie swojemu klientowi.
Od
razu przypomniałam sobie Josepha i jego ciemne interesy, jak i brutalną śmierć
zadaną przez wilkołaki.
- Masz na myśli takich okazów jak… - zaczął
Emmett uciekając od moich onyksowych oczu. – Ty?
- Na przykład – odparłam skupiając swoją uwagę
na postaci Damona.
- Ale na pocieszenie dodam, że niewielu ich na
świecie pozostało – powiedział Salvatore. – A Volturi niechętnie patrzą na ich
ówczesne metody pozyskiwania źródeł.
- Wiesz o tym bardzo dużo – wtrącił Edward.
- Obracam się w ich towarzystwie – wyjaśnił
chłopak. – Nie mogę więc być do tyłu z takimi rewelacjami. Mimo, to nie
podzielam ich priorytetów.
- Ale prowadzisz z nimi interesy – zarzuciła
Rose.
- Takie życie – westchnął. – Taka praca.
- No dobrze – wtrąciła Esme z uśmiechem. –
Damon jest naszym gościem, więc Vivi może oprowadzisz go po okolicy?
- Masz ochotę na spacer? – zapytałam.
- Prowadź – odezwał się wstając. – Niech
zobaczę, to cudownie zielone lasy – dodał z ironią w głosie.
~*~
- Mam
nadzieję, ze moja rodzina nie zamęczyła cię pytaniami podczas mojej chwilowej
nieobecności – powiedziałam spacerując po ogrodzie. – Potrafią być bardzo…
- Zaborczy i nad wyraz opiekuńczy? –
Dokończył.
- W rzeczy samej – odpowiedziałam z uśmiechem.
– Czasami mam naprawdę tego po dziurki w nosie.
- Trudno jest żyć w taki środowisku,
szczególnie że ty wychowałaś się sama będąc wampirem.
- Może dla niektórych – westchnęłam ruszając
na północ. – Ale dzięki temu, że jesteśmy rodzeństwem sprawy wyglądają nieco
inaczej.
- Tak więc uczysz się w pobliskim liceum?
- W ostatniej klasie – wyszczególniłam.
- I co dalej? Studia? – Zakpił.
- Wiem, że ty uważasz naszą gromadę za nędzną
imitację ludzkiej, dobrze prosperującej ludzkiej rodziny. Ale mi to odpowiada,
a im również.
- Nie do końca się z tobą zgodzę Elen –
powiedział zatrzymując się na niewielkim pagórku. – To naprawdę niezwykłe, że
grupa wampirów żyje razem, pod jednym dachem. I na dodatek tak blisko ludzkiej
siedziby.
- Dieta robi też swoje, może się skusisz? –
Wskazałam na las, jaki rozciągał się zaraz za nami.
- Nie Viviene, to nie dla mnie – wtrącił z
uśmiechem przy okazji odgarniając mi kosmyk włosów za ucho. – Jestem wolnym
strzelcem…
- I uwielbiasz ludzką krew błękitnookich
blondynek o bardzo długich nogach.
- O tak – zaśmiał się. – Skąd wiedziałaś?
- Ma się to coś – wskazałam na swoje czoło.
- Ty i te twoje zdolności – dodał. – Dowiem,
się kiedyś co drzemie w tak niepozornej osóbce?
- Myślę, że dobrze wiesz.
- Chciałbym kochana, chciałbym.
- W czerwcu będę na kilka dni w Londynie –
zaczęłam przygryzając wargę. – Może pokażesz mi swoje zamczysko?
- Chcesz trafić do samej paszczy lwa? – Jego
oczy zalśniły.
- Nie ma już chyba rzeczy na tym świecie Damon,
jaka by mnie zadziwiła – powiedziałam szczerze.
- Mówisz tak, jakbyś zobaczyła zjawę, albo
samego Harry’ego Pottera – zachichotał.
- Są na świecie o wiele gorsze zjawiska od
duchów i wyimaginowanych bajkowych postaci Damon.
- Zaintrygowałaś mnie.
- Taki był mój cel kochany – wtrąciłam. – Ale
teraz lepiej mi opowiedz coś o tym balu na jaki zostałam zaproszona.
- Bal jak bal – westchnął. – Muzyka, odświętne
stroje, wyborowe towarzystwo.
- To wampirzy bal, prawda?
- Oczywiście – odpowiedział. – Jednak nie
znajdziesz tam wampirów pokroju nomadów czy samotników-podróżników.
- Innymi słowy – arystokracja.
- Arystokracja – powtórzył. – Sama śmietanka
towarzyska.
- A klan włoski? – Dążyłam.
- Na pewno ktoś się zjawi, z resztą jak co 150
lat – wtrącił z uśmiechem. – Musisz wiedzieć kochana, że takie przedsięwzięcie
nie organizowane jest co rok. Po za tym to wielki zaszczyt uczestniczyć takiej
gali.
- Zaszczyt mieć na balu taką towarzyszkę jak
ja – rzuciłam dumnie.
- To jeszcze się okaże.
- Nie wątpisz chyba w moje możliwości? –
Spojrzałam na niego kokieteryjnie.
- Ja? No cóż – speszył się biedny przeczesując
włosy ręką. – Raczej nie.
Zaśmiałam
się na cały głos.
- Uwielbiam takiego niepozornego Damona –
wtrąciłam. – Jesteś wtedy taki… słodki.
- Słodki? – Powtórzył tym razem niskim,
pociągłym barytonem.
Jego
czerwone tęczówki pilnie śledziły mój każdy ruch. W jednej chwili znalazł się
tuż przede mną mrucząc przyjemnie obok mojego ucha. Poczułam lewą dłoń
Salvatore na mojej tali, natomiast drugą na biodrze. Jego nos zahaczył o mój
obojczyk, a po moich plecach przebiegł przyjemny dreszcz. Uśmiechnęłam
się delikatnie, pozwalając na dalsze flirty. Wampir nie przestawał, z
przyjemnością napawał się zapachem mojej skóry.
- Viviene – wyszeptał wprost do mojego ucha.
Moja
głowa podążyła w kierunku twarzy Damona, tak że teraz stykaliśmy się prawie
nosami. Jego ciemno-rubinowe oczy hipnotyzowały spojrzeniem, miały w sobie coś
nadzwyczajnego. Na swoim policzku poczułam jego lekki oddech, mimo to nie
przestałam wpatrywać się w czerwone tęczówki. Nagle
zawiał gwałtowniejszy wiatr burząc moją idealną fryzurę oraz dość intymną
atmosferę między nami. Uśmiechnęłam się delikatnie kładąc Damonowi swoją dłoń
na policzku, wampir automatycznie przymknął powieki z przyjemnością.
- Jesteś wspaniałą kobietą – powiedział
nachylając się w moją stronę.
Na
swoich ustach poczułam pocałunek, krótki, stanowczy a zarazem delikatny. Zaraz
po tym Damon wyprostował się dumnie i uśmiechnął się perfidnie.
- Jestem jeszcze lepszy niż przypuszczałem –
mówił do siebie.
Zaśmiałam się.
- Rzeczywiście – stwierdziłam. – Nie
wykorzystać dziewczyny pośrodku lasu. To jest dopiero wyczyn – po czym dodałam.
- Właściwie to nie poznaję cię kolego, co się stało z tamtym Damonem?
- Z tamtym Damonem? – Powtórzył. – Po prostu
jestem dżentelmenem…
- Serio? A ja myślałam, że to sarkazm –
powiedziałam. – Ale mimo to zmieniłeś się Salvatore. Oj tak!
- Nieśmiertelność potrafi zdziałać cuda
kochana – opowiedział się. – A mówią, że wieczne życie jest do kitu… Nie
podzielam tej hipotezy.
- Nie miałeś nigdy wyrzutów, że jesteś tym kim
jesteś, prawda – stwierdziłam zaczesując włosy do tyłu. – Nie wątpiłeś w swoją
wampirzą naturę.
- Nigdy – opowiedział z błyskiem w oku. –
Chciałem zostać dzieckiem nocy, wprawdzie stworzycielka… cóż troszeczkę
wykorzystała moją słabości do jej osoby, ale masz rację nie żałuję, że jestem
potworem.
- Nie opowiadałeś mi nigdy tej części swojego
życia – zauważyła.
- Bo nie jest zbytnio interesująca – wyjaśnił.
– Z resztą chyba dla każdego z nas. A na pytanie czy zaryzykowałbym ponownie
ból przemiany za wspaniałe, długowieczne życie, bez zająknięcia
odpowiedziałbym, że tak.
- Nie lubię tego, że jestem wampirem –
wyznałam. – To znaczy kocham ten pęd, nieograniczony czas oraz możliwości. To
jednak gdybym miała wybierać, nigdy nie podjęłabym takiej decyzji.
- A teraz? Kiedy masz obok siebie kochającą
rodzinkę?
- To zupełnie nowy etap w moim życiu –
powiedziałam. – Totalna zmiana. Cullenowie sprawili, że na niektóre rzeczy
patrzę inaczej, zaczynam godzić się ze swoim przeznaczeniem.
- Cieszę się, że chociaż trochę zmieniłaś
zdanie, co do swojego żywota – wtrącił. – Jeszcze 20 lat temu szczerze
nienawidziłaś dosłownie wszystko i wszystkich.
- Chyba troszeczkę przesadziłeś.
- Być może źle się wyraziłem – sprecyzował. –
Nie mówiłaś o sobie, nie radziłaś z presją jaką wywoływały na tobie osobniki
naszego pokroju. Byłaś skryta i zamknięta w sobie. Teraz jest inaczej.
- Inaczej? – Zdziwiłam się.
- Częściej się uśmiechasz i widzę, że jesteś
szczęśliwa – dodał. – O tak Viviene wiele rzeczy się zmieniło – westchnął. –
Może nawet zbyt wiele.
- Nigdy nie byliśmy ze sobą blisko – zaczęłam
niepewnie. – Jeżeli jednak masz ochotę powiedzieć mi o czymś, to wysłucham cię
jak przyjaciela.
Na
moje ostanie słowa z jego ust wydobył się dźwięk na wzór prychnięcia,
połączonego z niedowierzaniem i ironią.
- Lepiej mieć więcej wrogów niż
przyjaciół Vivi – odezwał się w końcu wampir. – Nie mam nic do ciebie, tak jak
i ty nie masz nic do mnie. Pozostawmy zatem te sprawy na neutralnym gruncie.
- Nawet nie wiesz jak mi ulżyło – przewróciłam
teatralnie oczami, powracając do swojego normalnego zachowania przy Damonie. –
Tylko pamiętaj, za dodatkowe konsultacje płacisz podwójnie.
- Zawsze lubiłem twoje poczucie humoru Elen –
zaśmiał się. – Potrafisz rozbawić człowieka do łez, a zarazem sprawić by
zbrzydła mu dotychczasowa egzystencja.
- Kobieta zmienną jest – stwierdziłam ruszając
w stronę wąwozu. – Chodź, pokaże ci moje królestwo.
Powoli
noc zmieniła się w dość pochmurny dzień, a ciemne burzowe chmury przysłoniły
jasną tarczę słońca. Razem z Damonem spacerowaliśmy po lesie i części wybrzeża,
rozmawiając o wszystkim i o niczym.
- Cieszę się, że mogę spędzić z tobą trochę
czasu – wyznałam pisząc smsa do Esme, gdzie aktualnie jesteśmy. – To naprawdę
miła odmiana od codziennego życia…
- Narzekasz? – Przerwał mi z ironią. – Ty?
- Oj nie rób ze mnie już takiej świętoszki –
warknęłam. – Po prostu na co dzień, w szkole, w mieście muszę się kontrolować.
Nie mogę się przecież ujawnić, a teraz, tutaj… jest inaczej.
- Chyba wiem o co ci chodzi Elen – dodał
pokazując śnieżnobiałe zęby. – Niestety taka już nasza natura, pragniemy
wolności i dreszczyku emocji.
W
pobliskich krzakach zaszeleściło, co nagle wzbudziło moją czujność. Do nosa
doszedł zapach krwi, a chwilę później Damona przy mnie nie było.
Cholera – pomyślałam podążając za chłopakiem.
~*~
- Wrócili? – wtrąciła szczupła brunetka zaraz
po przekroczeniu progu domu. – Mamo?
- Allie wyluzuj – spróbował pohamować siostrę
Edward.
- Witajcie dzieciaki – przywitała się Esme. –
Jeszcze nie Alice, a jak tam w szkole?
- Nudno – odpowiedział Emmett od razu.
- Nic nowego – dodała Rosalie siadając na
kanapie.
- A co wy o nim sądzicie? – zapytała
podekscytowana Alice.
- Ale o kim? – Zdziwił się Em.
- Przystojny, prawda? – Zignorowała brata
chochlica.
- Miły i sympatyczny – dodała Esme. – Może coś
z tego będzie?
- Nie podobają mi się jego interesy z Volterą
– wtrącił zniesmaczony Edward.
- Wydaje się w porządku – powiedział Carlisle
wchodząc do salonu, po czym zwrócił się do najstarszego syna. – Edwardzie, nie
każdy kto ma z nimi kontakt jest z definicji zły i coś kombinuje. Powinieneś
bardziej ufać ludziom, szczególnie gdy Viviene ma do niego zaufanie.
- Nie powiedziała mu o Belli – mówił Ed. – Nie
kazała też jej tutaj przyprowadzać.
- No to chyba dobrze – odezwał się Emmett. –
Przynajmniej dziewczyna jest bezpieczna. A Nora wie co robi, nie naraziłaby
człowieka na niepotrzebną śmie… stres – poprawił się automatycznie.
- Może masz rację – przyznał rudy.
- Przypomnij sobie co kiedyś powiedziała Elen
– powiedział Jasper. – Wampiry nie mówią o sobie zbyt dużo, bo w przyszłości ta
wiedza może być użyta przeciwko tobie.
- Za to ja go bardzo lubię – wtrącił Allie
siadając na kolanach swojego męża. – I Vivi chyba też, co Jazz?
- Poniekąd – rzucił blondyn z tajemniczym
uśmiechem w kierunku do Emmetta. – Jak widzisz bracie Nora ma kandydatów…
- Skończ już – warknął misiek. – Głupio
zrobiłem, nie powinienem jej dokuczać i już nie będę.
- O, a to coś nowego! – Zaśmiał się
miedzianowłosy.
- Jasper – ponownie odezwał się chochlik. – A
co na to Damon?
- Jest podekscytowany i szczęśliwy –
odpowiedział. – Darzy też naszą siostrę pewnym uczuciem, ale nie powiem wam czy
to zakochanie, czy po prostu przyjaźń.
- Szkoda – szepnęła Alice.
- Tak wielka – skwitował Edward przewracając
oczami. – Bo jak na razie z hucznego weseliska nici.
- W takim razie poczekam na ciebie braciszku –
dogryzła mu brunetka.
Po
pokoju rozległ się cichy, wampirzy charkot oraz dźwięczny śmiech.
- Edwardzie – zganiła syna Esme. – Trzymaj
nerwy na wodzy, tak nie przystoi.
- Ale mamo! – Zareagował chłopak.
- Lepiej idź do tej swojej panny – dodała
Alice na stronie. – Bo Bella zamierza zrobić ci niespodziankę.
- Żartujesz? – Odezwał się Cullen.
- Oczywiście, że nie – odpowiedziała Allie i
czmychnęłam do swojej sypialni, pociągając za sobą Jaspera.
~*~
- Już
myślałem, że to jakiś apetyczny człowieczek – doszedł do mnie głos wampira z
głębi lasu. – A to tylko wiewiórka.
- Wiewiórka? – wkurzyłam się, hamując
gwałtownie. – Tylko wiewiórka?! Pognałeś tak, jakby co najmniej się paliło…
- No, a nie?! – Zrównał się ze mną Salvatore,
po jego brodzie spływała stróżka krwi, którą pośpiesznie wytarł.
- Miałeś nie polować w tej okolicy, przecież
obiecałeś! – Przypomniałam.
- A kto powiedział, że ja na człowieka się
rzuciłem – bronił się. – Chciałem spróbować tej
twojej zwierzęcej diety – dodał ze wstrętem.
- Aha… I co? – uspokoiłam się od razu. –
Smakowało?
- Obrzydlistwo, paskudztwo – zaczął kręcić
nosem. – Nigdy więcej, nie ma mowy!
Pokręciłam
głową z dezaprobatą.
- To nadal pijesz krew ze świeżynek?
- Czasami – puścił do mnie oko.
- I potem dla własnej satysfakcji skręcasz
takiej kark – wypomniałam nasze nieprzyjemne spotkanie, kiedy to w Londynie
pojawiła się Claudia.
- Myślałem, że nie wracamy do tego co było –
powiedział ruszając powoli w stronę mojego domu. – To przeszłość.
- To twoja wersja – stwierdziłam ponuro.
- Dobrze wiesz, że nie mogłem postąpić inaczej
– dodał. – Gdybym jej wtedy nie dobił, miałbym teraz duży problem.
Nie
odezwałam się ani słowem, bardzo dobrze pamiętałam tą scenę w barze wampira.
Morderstwo wcale nie było dokonane z przymusu, Damon ewidentnie czerpał z tego
dziką przyjemność i chęć dominacji nad człowiekiem. Po moich plecach przeszedł
zimny dreszcz, wzdrygnęłam się na samą myśl zatopienia swoich zębów w ludzkim
ciele.
- Przepraszam – odezwał się nagle Salvatore.
Zwróciłam
swoją twarz w jego stronę nie kryjąc zdziwienia.
- Niby za co?
- Przyznaje nie powinienem robić czegoś
takiego przy tobie – mówił chłopak. – Masz silną wolę, ale nie sumienie.
- A to źle? – zapytałam z ironią w głosie. –
Źle, że staram się szanować istotę ludzką? Że nie zabijam z zimną krwią?
- Nie zapominaj kim jesteś Viviene – wtrącił
spoglądając wprost w moje oczy. – Mroczna natura wpisana jest w naszą
egzystencję, krew człowieka utrzymuje przy życiu, a śmierć… no cóż, daje
ukojenie bólu.
- Miałeś racje mówiąc, że niektóre rzeczy się
nie zmieniają – powiedziałam bardzo poważnie.
- Chciałem jedynie…
- Wiem Damon – przerwałam brutalnie. – Nie
musisz mi mówić kim jestem, bo doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Nie będę
podążać idealnie wydeptaną ścieżką mojego prawdziwego ja, jestem inna i niech tak
będzie. Za to ty, drogi kolego przyjmujesz wszystko takim jakie jest – mówiłam
dalej nie spuszczając go z oczu. – Nie zwracasz uwagi na świat który kręci się
wokoło. Dla siebie sam jesteś panem, który nie liczy się z nikim innym.
- No i z ust mi to wyjęłaś – skwitował z
wielkim uśmiechem. – To co wracamy?
Na
mojej buzi nie pojawił się uśmiech, stałam tam i patrzyłam na wampira, który
był genetycznie identyczny ze mną. Jednak nie tylko kolor tęczówek, czy wygląd
odróżniał nas od siebie. To pojmowanie świata i byt w jakim przyszło nam
wiecznie trwać.
- Myślę, że to ty powinieneś wrócić Damon –
odezwałam się po chwili ciszy. – Wrócić do swojego życia w metropolii, a
prowincję… no cóż, zostawić w świętym spokoju.
Z
ust Salvatore nie znikał uśmiech, chłopak przyjaznym gestem przyciągnął mnie do
siebie.
- Wiem, że jesteś inna – powiedział całując
moją dłoń. – Nie znaczy to jednak, że nie wyjątkowa i za to Elen darzę cię
wielkim szacunkiem.
~*~
Weszłam
do domu z nijakim wyrazem twarz, pięć minut wcześniej pożegnałam się z Damonem
i życzyłam mu szczęśliwej drogi do domu. Kiedy jednak jego samochód zniknął mi
z oczu, poczułam w sercu dziwną pustkę.
Z jednej strony cieszyłam się, że
wyjechał, ponieważ jego brak szacunku do drugiej istoty był i jest
przerażający. Po raz kolejny przypomniał mi o prawdziwości naszej egzystencji,
o naturze drapieżników i nieustającej żądzy krwi. Jednak z drugiej, przyjechał
by mnie odwiedzić, przez co spędziliśmy razem kilka ciekawych i całkiem
wesołych godzin, a potem niestety wyjechał.
- Gdzie Damon? – zapytała Esme, gdy pojawiłam
się w salonie.
- Wrócił do siebie.
- Do hotelu? – Dążyła Rose.
- Nie, do Londynu – wyjaśniłam.
- Stało się coś? – wtrąciła Alice. – Bo nie
miałam wizji.
- Absolutnie nic – odpowiedziałam kierując się
na schody. – Po prostu przyjechał i wyjechał, taka kolej rzeczy.
- Nie poprosiłaś żeby został? – Allie nadal
prowadziła przesłuchanie.
- Nie mam tego w naturze siostrzyczko.
- Czyli pokłóciliście się?
Posłałam jej zdziwione spojrzenie i uciekłam
do swojego pokoju. Nie miałam ochoty na dalsze odpytywanie, a dobrze wiedziałam
dlaczego Alice i Esme tak bardzo nalegały, po prostu nie chciały, abym była
sama. Długa kąpiel w wannie i kieliszek
dobrego wina postawił mnie całkowicie na nogi. Godzinę później siedziałam w
muzycznym pokoju i brzdękałam sobie na gitarze, gdy do środka wszedł Carlisle.
- Dlaczego siedzisz tutaj sama? – zapytał
tata. – Nie masz ochoty na polowanie?
- Nie jestem sama – odpowiedziałam z
uśmiechem. – A z gitarą.
Moje stwierdzenie rozbawiło ojca.
- A polowanie?
- Już byłam.
- A może pojedziesz z dziewczynami do kina? –
Zaproponował.
- Carlisle jaki konkretnie jest powód twojej
wizyty? – zapytałam z perfidnym uśmiechem. – Czyżby Alice, albo mama wysłały
cię na przeszpiegi?
- Yyy… - zawahał się.
- Uwierzcie, nic mi nie jest – powiedziałam. –
A Damon to tylko kolega, nic po za tym. Przykro mi, że Allie ubzdurała sobie
coś innego.
- W takim razie przekaże im właśnie to co
powiedziałaś – dodał Cullen. – I cieszę się, że wszystko jest w porządku.
- Ja też tato.
- Jednak miałbym do ciebie prośbę – zaczął
dość niepewnie.
- Słucham – odezwałam się odkładając
instrument na miejsce.
- Chciałbym, abyś za godzinę pojechała po
Edwarda do domu Swan’ów – wyjaśnił. – Oczywiście twój brat mógłby wrócić sam,
ale musimy zachowywać pozory, szczególnie że mamy do czynienia z komendantem
policji.
- Nie ma sprawy Carlisle, chętnie pojadę po
Edwarda.
I tak też zrobiłam, czarny mercedes
ojca mknął ulicami opustoszałego miasteczka. Zaparkowałam zaraz przy policyjnym
radiowozie i ludzkim tempem ruszyłam w stronę werandy. Dotarłam do drzwi i
zapukałam trzy razy przy okazji odsuwając się znacznie od wejścia. Do moich
uszu doszedł dźwięk ściszanego telewizora oraz męskich, ciężkich kroków.
- Dobry wieczór Charlie – przywitałam się z
ojcem Isabelli.
Pan Swan nie wyglądał dobrze, jego
trupioblada twarz oraz worki pod oczami uwydatniły się jeszcze bardziej, niż
ostatnio. Serce pracowało na zwiększonych obrotach, w dość nierytmicznym
tempie, co nie było dobrym znakiem.
- Witaj Viviene – uśmiechnął się mężczyzna z
trudem. – A co też sprowadza cię do nas o tak później porze? Wejdź proszę.
- Bardzo dziękuję, ale nie chciałabym robić
kłopotu.
- Jaki tam kłopot – powiedział prowadząc mnie
do malutkiego saloniku. – Może napijesz się czegoś? – dodał masując sobie lewe
ramie.
- Nie dziękuję – odpowiedziałam. –
Przyjechałam po brata – wyjaśniłam cały czas obserwując człowieka.
- No tak – zauważył. – Bello! – Zawołał.
- Nie wyglądasz za dobrze – wypaliłam. – Byłeś
ostatnio u lekarza?
- Pewnie – odparował z wymuszonym uśmiechem. –
W szpitalu jestem co kilka dni, taka praca. Bello! – Ponowił.
- Idziemy – usłyszałam z góry, więc ruszyłam
do korytarza.
- A jak tam collage? – zapytał policjant. –
Słyszałem od mojej córki, że przyjęto cię na większość uczelni.
Tym razem to ja uśmiechnęłam się z
przymusem.
- Poniekąd.
- No cóż, życzę ci w takim razie Viviene
powodzenia – powiedział i odszedł w kierunku kuchni, a na schodach pojawiła się
zakochana para.
Panna Swan zdębiała na mój widok, a mój
biologiczny braciszek obdarzył mnie nieprzyjemnym spojrzeniem.
- Elen? – zdziwił się Edward. – Co ty tutaj
robisz? Gdzie…
- Spokojnie – wyjaśniłam. – Przyjechałam po
ciebie. A Damon już dawno wyjechał – dodałam w myślach.
- Fajnie, że wpadłaś – rzuciła Isabella w moją
stronę.
- Taaak – obdarzyłam ją delikatnym uśmiechem.
– To co Edwardzie, jesteś gotowy?
- Jasne – odpowiedział i spojrzał na swoją
dziewczynę w specjalny sposób.
- Poczekam na ciebie w… - nie dokończyłam.
Do moich uszu doszedł dźwięk bitego
szkła i przewracanego krzesła w kuchni. Spojrzałam na brata z przerażeniem i
wampirzym tempem znalazłam się przy Charlie. Mężczyzna leżał nieprzytomny na
podłodze, a opiłki szkła od szklanki wbiły mu się w rękę oraz pokaleczyły
czoło. Kierowana swoją rozwagą i przezornością, przestałam oddychać. W tym
samym czasie czerwona maź obficie płynęła z rany na głowie brudząc białe,
kuchenne kafelki.
Edward nie oddychaj!
- O mój Boże! – krzyknęła Bella wbiegając do
kuchni. – Tato! Co się stało?!
Chwyciłam za pierwszą lepszą kuchenną
ścierkę i zatamowałam krwawienie. Nad moją głową słyszałam lamenty panny Swan,
jednak wtedy nie interesowałam się tym zbytnio. Pod swoimi palcami wyczułam
nikłe tętno policjanta, a do moich uszu przestał dochodzić jego oddech.
- Cholera! – mruknęłam sama do siebie, po czym
odchyliłam głowę rannego do tyłu, rozpięłam jego koszulę i zaczęłam
resuscytacje.
Jestem samochodem Carlisle – zwróciłam się do brata. – Sprawdź
czy w aucie nie ma jego torby!
- Tato błagam cię, nie umieraj! – Szlochała
Isabella klęcząc obok.
- Edward rusz się! – warknęłam ostro, kiedy
spostrzegłam, że mimo mojej prośby nadal stał w miejscu.
- Trzeba dzwonić na pogotowie! – Zareagowała
dziewczyna. – Tutaj trzeba lekarza!
Ponownie skupiłam się na komendancie,
mimowolnie ignorując lamety Belli. Kiedy wrócił Edward z torbą Carlisle,
podziękowałam Bogu za swoją zapobiegliwość.
- Znajdź lidokainę i zadzwoń po ojca –
poleciłam nie przerywając masażu. – A zaraz potem karetkę.
- Tato!
- Bello – zwróciłam się do dziewczyny. –
Spójrz na mnie! – Swan nieśmiało podniosła głowę i utkwiła swoje mocno czerwone
od płaczu oczy we mnie. – Wszystko będzie dobrze – powiedziałam powoli. –
Rozumiesz?
Isabella pokiwała głową.
- Carlisle zaraz powinien być, tak samo jak
karetka – zawiadomił nas Ed.
- Dobrze – zaoponowałam. – Przejmij moje
obowiązki, ja podam leki i zrobię opatrunek uciskowy.
Nie minęła sekunda, kiedy mój brat
oznajmił, że Charlie nie oddycha, ponownie. Szybkim ruchem podałam lidokainę i
znalazłam się przy nieprzytomnym mężczyźnie. Edward miał rację, policjant nie
oddychał z powodu dużego obrzęku krtani.
- Muszę zrobić tracheotomię – powiedziałam
szeptem do brata. – Inaczej nie przeżyje.
- Rób co musisz – poparł mnie.
Z torby wyjęłam podręczny skalpel, rurkę,
opatrunek oraz worek ambu.
- Co ty zamierzasz robić?! – Krzyknął
człowiek. – Chcesz go kroić? Ty?
- Spokojnie Bello – włączył się wampir. –
Viviene jest lekarzem, twój ojciec jest w dobrych rekach.
- CO? Ona? Lekarzem?
Nawet nie uraczyłam spojrzeniem
dziewczynę mojego brata, skalpel zatopił się bez problemu w skórze mężczyzny.
Nastąpiło lekkie krwawienie, a chwilę później rurka była już na swoim miejscu.
- Możesz wentylować – powiedziałam do Edwarda,
w tej samej chwili wpadł nasz ojciec do domu Swanów.
- Co się stało? – Spojrzał na mnie Cullen.
- Edwardzie zabierz stąd Bellę – poleciłam. –
Carlisle zajmie się już resztą.
Mój brat pośpiesznie wziął dziewczynę i
zniknął nam z oczu. Nie musiałam powtarzać, ludzka krew była dla nas bardzo
niebezpieczna.
- Co się stało? – Powtórzył mój ojciec.
- Charlie miał rozległy zawał – wyjaśniłam
zakładając uciskowy opatrunek. – Doszło do zatrzymania krążenia i obrzęku
krtani.
Do naszych uszu dotarł dźwięk
zbliżającego się ambulansu.
- Wykonałaś kawał dobrej roboty Viviene –
oznajmił z dumą w głosie. – Umarłby, gdyby nie twoja pomoc.
- Musiałam działać…
- Wiem kochanie – pogłaskał mnie po policzku.
- Dobry wieczór, pogotowie… - odezwał się
męski, pociągły głos.
- Tutaj! – Krzyknął ojciec.
Gdy tylko sanitariusze weszli do kuchni
wydali się lekko zszokowani.
- Czterdziestopięcioletni mężczyzna, rozległy
zawał, obrzęk krtani – wyrecytował Cullen, kiedy pogotowie unieruchamiało
pacjenta na noszach.
- Dobra Carlisle – stwierdził jeden z
mężczyzn, łapiąc pożądliwie w moim kierunku. – Zabieramy go, pojedziesz z nami?
- Oczywiście – potwierdził.
- Czy ja mogę pojechać z ojcem? – Odezwał się
cichy, ochrypły głos Isabelli.
- To nie… - zaczął Carlisle.
- Edward zawiezie cię do szpitala – przerwałam
ojcu.
Weź samochód – pomyślałam.
A
ty?
Mam jeszcze nogi – odparowałam.
Kilka minut później zostałam sama,
pośrodku opustoszałej i zdemolowanej kuchni. Gdy wszystko dookoła ucichło,
osunęłam się po ścianie na podłogę, chowając twarz w dłoniach. Nie wiem, jak długo siedziałam
pod ścianą z podkurczonymi nogami i opuszczoną głową. Niczym skamieniała rzeźba
zastygłam w bezruchu, nie poruszając się nawet o milimetr. Mocno przymknięte
powieki oraz brak oddechu sprawiły, że znieczuliłam się na wszystko wokoło.
Lecz w tamtej chwili miałam to gdzieś.
Nie obchodziło mnie to, że kuchnia
wygląda, jak po krwawej bitwie. Ani to, że moje dłonie pokrywa warstwa zaschłej
czerwonej mazi. Gdyby tak ktoś wszedł do pomieszczenia, nie miałby wątpliwości
co też się tutaj wydarzyło.
Przed oczami widziałam jedynie urywki
czarno-białego, dobrze znanego mi filmu.
- Nie żyje? – wydusiła dziewczyna o długich,
hebanowych włosach przyglądając się z niedowierzaniem lekarzowi. – Nie żyje –
dodała już szeptem.
- Bardzo mi przykro Eleonor, tak mi przykro,
robiliśmy wszystko co tylko się dało – próbował pocieszyć nastolatkę lekarz. –
Jednak serce nie wytrzymało.
- Nie żyje.
- Mam do kogoś zadzwonić?
- Nie żyje.
- Czy twoja mama wie co się stało?
- Nie żyje.
- Eleonor czy ty mnie słyszysz? – Mężczyzna
delikatnie potrząsnął dziewczyną.
Smutne brązowe oczy skierowały się w stronę
lekarza pogotowia, w tej samej chwili uroniły pierwszą łzę.
- Masz jak wrócić do domu?
- Ja już nie mam domu – rzuciła smutno, oddalając
się od swojego rozmówcy.
Nagły dreszcz wstrząsną moim ciałem,
poczułam że ktoś podnosi mnie z podłogi i mocno przyciska do swoje piersi.
Jakiś niezrozumiały szept obił się o moje uszy, jednak nie potrafiłam go
rozszyfrować.
- Twój ojciec nie żyje? – zapytała przez
telefon Darcy tonem wypranym z emocji. – No cóż, wiesz już co będzie z tobą?
- Nie – odpowiedziała dziewczyna hardo.
- Jesteś jeszcze dzieckiem – dążyła kobieta. –
Za dwa dni powinniśmy razem z Michaelem przyjechać po ciebie.
- Nie musisz.
- Nie masz nic do gadania w tej sprawie –
warknęła nieprzyjemnie jej matka.
- A co na twój ukochany? – sarknęła nastolatka
perfidnie. – Nie ma nic przeciwko?
- Oczywiście, że nie – powiedziała. – Być może
dobrze się stało, że Robert nie żyje. Teraz w końcu będę miała na ciebie oko…
- Darcy… mamo – przerwała.
- Już ty nic lepiej nie mów – dodała z
przyganą. – Przyjadę po ciebie, zabierzesz swoje rzeczy i grzecznie wrócisz z
nami do Phoenix.
- Jeśli chcesz – wtrąciła cicho Elen.
- Eleonor Viviene Montez – warknęła
arystokratka. – Ja cię bardzo proszę, zacznij zachowywać się odpowiednio.
- Będę na was czekać – odpowiedziała
dziewczyna, rozłączając się.
Czułam powiew wiatru na twarzy i silny
uścisk, a w międzyczasie także silne fale spokoju, jakie uderzały mój umysł.
Wspomnienia zbladły, aż całkowicie zniknęły.
- Viviene – głos stawał się coraz
wyraźniejszy. – Viviene!
- Edward? – Moje usta ułożyły się w cichy,
ledwo słyszalny szept.
- Jasper – odpowiedział wampir dziwnym tonem.
- Jazz? – Powtórzyłam niepewnie.
- Jesteś już w domu siostrzyczko – powiedział.
Powoli otworzyłam oczy i wzięłam wdech
powietrza. Zdezorientowana rozejrzałam się dookoła i zauważyłam, że mój brat
trzyma mnie w ramionach. Jasnozłote oczy z troską wpatrywały się w moją postać,
a ja poczułam się dziwnie skrępowana. Najdelikatniej jak tylko mogłam,
wyswobodziłam się z jego uścisku i usiadłam obok.
- Przepraszam – wydusiłam odrzucając włosy do
tyłu. – Ja…
- Spokojnie Elen – przerwał mi z uśmiechem,
chwytając za dłoń. – Nic się przecież nie stało. Nie mam nic przeciwko
przytulaniu.
Automatycznie wstałam, aby ukryć
zażenowanie.
- Dobrze się czujesz?
- Chyba tak – odpowiedziałam podchodząc do
okna. – Po prostu nawiedziły mnie wspomnienia.
- Dlaczego nie odpowiadałaś na moje wołanie? –
Dążył.
- Nie mam pojęcia – mówiłam. – To znaczy,
słyszałam że ktoś mnie woła, jednak nie potrafiłam powiedzieć kto, ani co
konkretnie nawoływał. Tak jakby wspomnienia zdominowały tamtą chwilę.
- Miałaś wizję?
- Nie wiem czy można to nazwać wizją –
powiedziałam. – To raczej powrót do przeszłości.
- To miało związek z komendantem Swan? –
zapytał. – Dlatego, że uratowałaś mu życie?
- Ta scena przypomniała mi mojego ojca –
wyznałam. – Tyle, że jego nie miał kto uratować.
- Jak umarł?
- W jego samochód wjechał pijany kierowca
ciężarówki, gdy wracał z pracy do domu – odpowiedziałam cicho. – Niestety
lekarzom nie udało się go uratować, zmarł na sali operacyjnej.
- Przykro mi – odezwał się po chwili, ponownie
posyłając w moim kierunku falę ulgi.
- Tak, mnie też.
~*~
Jeszcze tego samego dnia
wróciłam razem z Jasperem do domu Swanów, by uprzątnąć bałagan. Tym razem
dzięki wsparciu brata, bez problemu przekroczyłam próg feralnej kuchni. Kilka
godzin później siedzieliśmy już w salonie razem z Emmettem, Rose, Alice oraz
Esme. Na moją prośbę Jasper miał nie mówić o sytuacji, jaka przydarzyła mi się
w domu Isabelli i tak też zrobił.
- Szkoda mi Belli – zaczęła Alice. – Biedaczka
jest pewnie załamana.
- Nie martwmy się na zapas – powiedziała mama.
– Edward oraz Carlisle są z nią przez cały czas.
- Chwała Bogu, że akurat Viviene była na
miejscu – dopowiedział Emmett z dumą. – Gdyby nie ona, facet nie miałby szans.
Spojrzałam na brata spod czytanej
aktualnie książki, jednak nie powiedziałam nic. Byłam tylko ciekawa, czy
ponownie udaje, czy rzeczywiście mówi prawdę. Mimo to nadal byłam na domowego
troglodytę zła, za to co zrobił kilka dni temu.
- Podobno wykonała skomplikowane cięcie
skalpelem – kontynuował mięśniak. – I wsadziła mu rurkę do gardła.
- Przecież jest lekarzem – zauważyła Rosalie.
– Co w tym trudnego?
- No, ale to był człowiek – dodała Allie.
- I co z tego? – wtrąciła znużona blondynka.
- A to… - zaczął Boski.
- Możecie przestać udawać, że mnie tu nie ma?
– odezwałam się zamykając powieść, tym razem na mojej buzi pojawił się uśmiech.
– Bo jak chcecie, jak bardzo chętnie wyjdę, wystarczy powiedzieć.
- Nie no Elen – zaczął Emmett. – Nie mów tak,
ja po prostu chciałem…
- Przepraszam bardzo mówił ktoś tutaj? –
zapytałam patrząc na Alice, która ukrywała diabelski chichot.
- No ja mówiłem – ponownie odezwał się
chłopak, tym razem jego mina wyrażała zdekoncentrowanie.
- Allie słyszałaś coś? – Ponowiłam wstając z kanapy.
- Tak – odpowiedziała śmiejąc się, a chwilę
później oznajmiła poważnym tonem. – Carlisle, Edward i Bella wracają do domu.
Dziewczyna przenocuje u nas.
Spojrzałam przelotnie na Jaspera, nie
był tym faktem usatysfakcjonowany.
- No dobra ludzie – zawołał Emmett
przeciągając się. – Natychmiastowa ewakuacja, człowiek w domu!
- Przestać pajacować – warknęła Rose do męża.
– Lepiej skocz się przebrać i pojedziemy na jakąś przejażdżkę. Bo nie mam
zamiaru robić za komitet powitalny.
- Pojadę z wami i Alice też – powiedział
Jasper. – A ty Viviene?
- Zostaję – stwierdziłam.
- Co?! – Zapytali chórem moi bracia.
- Musze porozmawiać z ojcem – wyjaśniłam. –
Naprawdę Jasper jedźcie beze mnie.
Pięć minut później czwórka wampirów
zapakowana w jeepa Emmetta pojechała w siną dal. Natomiast ja postanowiłam się
przebrać i spakować się do szkoły, zanim Edward i Carlisle mieli wrócić. Kiedy już wychodziłam z pokoju do domu
wszedł mój ojciec z nieodgadnionym wyrazem twarzy oraz Edward ze swoją
dziewczyną na rękach. Isabella spała kamiennym snem, jedynie jej mocno
podpuchnięte oczy sugerowały, że wcześniej spędziła kilka godzin na wylewaniu
łez.
Zanieś
ją do mojego pokoju – zasugerowałam. – Tam porządnie się wyśpi, nie to
co kanapa w twoim m4.
Dziękuję.
Na mojej buzi pojawił się delikatny
uśmiech, gdy minął mnie na korytarzu.
Gdzie
reszta?
Ewakuowali
się – stwierdziłam otwierając mu na szerz drzwi
od sypialni.
Są
źli?
Raczej
zdegustowani.
Nie
miałem wyjścia, nie chciałem jej zostawić teraz samej.
Jasna
sprawa – odpowiedziałam.
Mogłabyś
jeszcze coś dla mnie zrobić?
Spojrzałam na Edwarda i kiwnęłam głową
wychodząc ze swojego pokoju. Swoje kroki skierowałam do garderoby Alice, gdzie
znalazłam parę czarnych rurek, błękitną tunikę i szare baleriny. Wszystko
oczywiście już dawno zostało zakupione właśnie z myślą o Belli przez Allie,
mimo, że nieliczni o tym wiedzieli. Wróciłam zatem szybko do sypialni,
zostawiając rzeczy, brata i Isabellę samych.
Gdy tylko przekroczyłam próg salonu do
moich uszu doszedł dźwięk wiadomości. Od razu ją odczytałam:
Jestem już w Forks.
William.
~*~
Po rozmowie z ojcem w
sprawie stanu zdrowia komendanta, kamień spadł mi z serca. Rokowania mężczyzny
były bardzo dobre, a wyniki badań dawały mu dużą szansę na szybki powrót do
zdrowia. Mimo to poprzysięgłam sobie, że osobiście dopilnuję Charliego, aby
jego choroba ponownie nie dała o sobie znać w taki sposób, jak kilka godzin
wcześniej.
Jako że do egzaminów kończących szkołę
średnią zostały dwa tygodnie, nie miałam zbyt wiele zajęć, z resztą jak i moi
szkolni rówieśnicy. Pierwszy tydzień maja rozpoczął się ulewą, a nie słońcem,
jak zapowiadała jedna z pogodynek na CNN. Więc grupa wampirów, nie musiała
udawać rodzinnego wyjazdu w góry. Co było mi na rękę, ponieważ chciałam
odwiedzić Willa i oczywiście uzyskać odpowiedź na pytanie – dlaczego postanowił
wypisać się na własne żądanie? Skoro nie jest jeszcze w stanie samodzielnie
funkcjonować.
Niestety moje przemyślenia dotyczące
Cullena przerwało przybycie mojego rodzeństwa. Emmett właśnie parkował jeepa
obok mojego audi.
- Jak tam ludzki człowieczek? Wyspał się? –
zapytała perfidnie Rose. – Mam nadzieję, że Edward nie położył jej w moim
łóżku.
- Nie martw się – odpowiedziałam. – Nie
położył.
- To w takim razie, gdzie oni są? – Dążył
Emmett.
- Nie będzie ich – wyjaśniłam idąc w stronę
szkoły. – Swan jeszcze śpi, a potem pojedzie znowu do szpitala.
- Ludzie są strasznie sentymentalni – dodała
na stronie blondynka.
- Nie bądź wredna – rzuciła Alice groźnie. –
To przecież jej ojciec.
- Kiedyś na pewno umrze.
- Jak możesz tak mówić – zarzuciłam zatrzymując
się, to czym kierowała się moja siostra w tamtej chwili było nieludzkie. –
Chciałabyś, żeby Carlisle, albo Esme coś się stało?
- To nie to samo – broniła się. – To wam…
- To nie ma nic do rzeczy – powiedziałam
ściszonym głosem.
- Wystarczy zapałka i pozostanie po nich
jedynie proch – poparł mnie Jasper.
- No dobra, masz rację – westchnęła Hale. –
Przesadziłam, zadowolona? – zwróciła się w moją stronę.
- Marginalnie – odpowiedziałam i ruszyłam w
kierunku budynku A.
- Nora poczekaj – zawołał Jazz dołączając do
mnie. – Mamy przecież razem zajęcia.
- Wiem bracie – wtrąciłam.
~*~
Zaparkowałam swój samochód
zaraz przy domu Willa, zaczęło padać, więc szybkim krokiem znalazłam się przy
drzwiach chroniąc się przed deszczem. Zadzwoniłam dzwonkiem i czekałam na
reakcję. Minutę później w progu pojawił się William.
- Cześć Vivi – przywitał się z uśmiechem
chłopak. – Wiedziałem, że się zjawisz – dodał wpuszczając mnie gestem do
środka.
Lewą dłoń nadal miał zabandażowaną, a
ręka wisiała na temblaku. Nie dostrzegłam jednak, ku mojej obawie innych
dolegliwości. Cullen wyglądał bardzo dobrze, nie licząc gojących się zadrapań i
lekko podpuchniętego oka.
- Jak się czujesz? – zapytałam, gdy tylko
usadowiliśmy się na sofie.
- Doskonale – odpowiedział z błyskiem oku. –
Cieszę się, że już jestem w domu.
- Właśnie widzę – dodałam rozglądając się
dookoła.
Mieszkanie wyglądało na zaniedbane,
gdzieniegdzie poniewierały się papiery i ubrania, a większość mebli i sprzętów
pokrył kurz. Nie mogłam się dziwić, skoro chłopak przeleżał kilka tygodni w
szpitalu.
- Napijesz się czegoś? – próbował wstać. – Mam
herbatę i… - zamyślił się. – Tylko herbatę.
Uśmiechnęłam się do Willa.
- Usiądź proszę, bo nie możesz się przemęczać
– powiedziałam wstając. – A ja się wszystkim zajmę, może ty się czegoś
napijesz? A w ogóle jadłeś cokolwiek na obiad?
- Miałem zamówić pizze – odparł opadając na
poduszki.
- Will! – zganiłam chłopaka. – Tak nie
można.
- Nie patrz na mnie, jak na pacjenta – wyznał.
– Nie jestem chory.
- Oczywiście, że nie jesteś – pocieszyłam go
ruszając do kuchni. – Co nie znaczy, że nie można tobie pomóc. Zamów sobie w
takim razie to śmieciowate jedzenie, a jutro ja ci coś ugotuję.
- Jutro?
- A co się dziwisz – dodałam wkładając
naczynia do zmywarki. – Nie zostawię cię samego w takim dużym domu, jesteś po
operacji…
- Viviene ja już cię o coś dzisiaj prosiłem…
- Wiem, ale ja nie zamierzam się do tego
ustosunkować – odpyskowałam. – Nie masz wyjścia.
- Wiesz, że nie musisz tego robić – wtrącił
dźwigając się na nogi. – Poza tym czuję się cholernie niezręcznie. Żeby obca
kobieta sprzątała w mojej kuchni?
- Jaka obca? – udałam. – Jeżeli chcesz mogę
jakąś obcą babę załatwić…
- Vi…
- Nie słyszę co do mnie mówisz – uśmiechnęłam
się pod nosem. – Wracaj do salonu, a przedtem powiedz mi kiedy kolejna
rehabilitacja?
- Co? – Wyrwałam go z chwilowej zadumy.
- Kiedy masz rehabilitację? – Wskazałam głową
na zabandażowaną rękę.
- Jeszcze tego nie ustaliłem – odpowiedział
smutnym głosem.
- Rozumiem – westchnęłam parząc mu w oczy. –
Dobrze, w takim razie zamów sobie cos do zjedzenia, a ja doprowadzę do porządku
twoje mieszkanie…
- Nie musisz Viviene – przerwał mi skruszony.
– Ja…
Odłożyłam brudny talerz i podeszłam do
Cullena.
- Will – zaczęłam. – Jesteśmy przyjaciółmi,
może nie najlepszymi, ale nimi jesteśmy. A przyjaciół wspiera się w potrzebie i
nie robię tego z litości – dodałam. – Robie to ponieważ chcę ci pomóc, chcę byś
szybciej wrócił do zdrowia.
- Nawet nie wiesz, co twoje słowa dla mnie
znaczą – powiedział po minucie wpatrywania się w moje oczy. – Dziękuję Vi.
To powiedziawszy jego prawa ręka
zacisnęłam się na mojej, poczułam ludzkie ciepło i wzdrygnięcie. Obdarowałam
chłopaka uśmiechem i pospiesznie wróciłam do domowych obowiązków, by uniknąć
niepotrzebnych pytań.
Kolejne kilka godzin upłynęło mi na
przyjemnej pogawędce z Willem, jak i sprzątaniu mieszkania. Cullen jeszcze
przez jakiś czas czuł się dziwnie widząc mnie buszującą w jego sypialni, albo
łazience, lecz szybko się do tego przyzwyczaił. Kiedy przyjechała upragniona
pizza chłopaka, zmusiłam się do przełknięcia jednego kawałka, mimo że mój
rozmówca proponował mi więcej.
- Viviene zjedz jeszcze kawałek – prosił. – Bo
nie uwierzę, że już się najadłaś.
- Uwierz lub nie, ale tak – skłamałam gładko.
– Jadłam przecież lunch w szkole.
Pokręcił głową.
- A jak w szkole?
- Same nudy – odpowiedziałam z grymasem, jak
nastolatka. – A skoro wspomniałeś już o znienawidzonej przez dzieciaki szkole –
wstałam z krzesła w kuchni. – To muszę wracać do domu.
- Ale przyjedziesz jutro? – Upewnił się.
- Przyjadę – odpowiedziałam zakładając kurtkę.
- Dziękuję za wszystko – powiedział podając mi
pęk kluczy.
~*~
- Można wiedzieć,
gdzie byłaś? – zapytała z przyganą Rosalie, gdy tylko pojawiłam się na piętrze.
– Lekcje skończyły się po 15, a jest prawie 22.
Spojrzałam na siostrę ze zdziwieniem.
- A od kiedy to mam się tłumaczyć, gdzie i
dokąd jeżdżę? Jestem dorosła Rose i nie rozumiem twojego zarzutu.
- Nie chciałam cię zdenerwować – broniła się
dziewczyna. – Po prostu pytam z ciekawości.
- Z ciekawości? – Sarknęłam.
- Tak, bo widzisz ten człowiek nadal tu jest –
tym razem szepnęła. – Emmett ewakuował się razem z Jasperem, a Alice i Esme
siedzą tam razem z nią – wskazała na drzwi od mojego pokoju.
- A Edward?
- Co Edward – powtórzyła wkurzona. – Poszedł
na polowanie.
- I? – zapytałam czekając na morał.
- I straszliwie mi się nudzi – wyznała
wzdychając. – A dobrze wiesz, że nie toleruję tej Isabelli.
- Wiem Rose – objęłam siostrę ramieniem. – Idź
na dół, a ja zaraz przyjdę. Może pogramy na skrzypcach?
- Jesteś kochana – ucałowała mnie uradowana w
policzek, na co ja przewróciłam oczami.
Sekundę później stałam przed swoją
sypialną, nagle drzwi otworzyły, a stanęła w nich moja druga siostra.
- Cześć Viv – przywitała się dziewczyna z
uśmiechem.
- Cześć Alice – odparłam. – Mogę wejść do
siebie?
- Jasne – odpowiedział mi głos Belli. –
Przecież to twój pokój, a ja…
- Kochanie – zaczęła swój wywód Esme. – Jesteś
zawsze mile widziana w naszym domu, a Viviene nie ma nic przeciwko, że te kilka
dni spędzisz właśnie tutaj. Prawda kochanie? – Zwróciła się do mnie matka,
którą automatycznie obdarzyłam uśmiechem.
- Teraz to też twój pokój Bello – odparłam
spoglądając na człowieka. – A o mnie się nie martw.
- Widzisz – zaooponowała Allie. – Mówiłam ci,
że Elen nie miała nic przeciwko.
- Niby tak – wtrąciła Swan. – Ale i tak
przysparzam wam kłopotów, chłopaki musieli wyjść…
- Jasper z Emmettem pojechali na polowanie –
uściśliłam. – Poza tym Edward dobrze zrobił przyprowadzając cię tutaj, nie
możesz siedzieć sama w domu, to niezdrowe.
Chwila,
ja to powiedziałam na głos? Naprawdę?
Alice spojrzała na mnie robiąc wielkie
oczy, widocznie nie tylko ją zaskoczyło to co przed chwilą oznajmiłam. Mimo to
udałam obojętną, ponownie skupiając się na dziewczynie mojego brata.
- Nie miałam ci jeszcze kiedy podziękować za
to co zrobiłaś dla mojego ojca – powiedziała wzruszona. – Przepraszam też za
swoje zachowanie, ale nie wiedziałam co się dzieje.
- Nie ma sprawy – rzuciłam idąc w kierunku
łazienki. – Dobrze, że wszystko skończyło się tak, jak skończyło.
- Przepraszam, ale co masz na myśli? –
Zatrzymała mnie Bella.
- Naprawdę nie masz pojęcia? – Zmierzyłam ją
ostro. – Jesteś aż tak
niedomyślna? – dodałam w swojej głowie.
Isabella spojrzała na mnie dość
nieufnie, w pokoju zapanowała cisza, którą przerywał miarowy oddech dziewczyny
i szybkie bicie jej serca. Po jakimś czasie jej tętno wzrosło, co sugerowało,
że odpowiedziała sobie na pytanie. Nie wiedziałam jednak czy bardziej
przerażała ją perspektywa śmierci Charliego, czy też atak wygłodniałego
wampira. W każdym razie ja stawiałam na drugą opcję. Półgodziny później siedziałam już
razem z Rosalie i grałyśmy na skrzypcach. Kiedy jednak zaczęło świtać, a ojciec
wrócił z nocnego dyżuru poprosiłam go o pomoc.
- O co chodzi Vivi? – zapytał rozsiadając się
w fotelu.
- William wrócił do miasta – oznajmiłam.
- Już?
- Nic nie mów – powiedziałam z rezygnacją. –
Też nie podoba mi się to, że tak szybko wypisał się ze szpitala. Ale nie teraz
o tym, chciałabym abyś załatwił mu rehabilitację w naszym szpitalu.
- Rozumiem – spoważniał. – Jestem w stanie to
załatwić, nawet dzisiaj.
- Super – dodała z satysfakcją. – To ja
uciekam, a czy możesz przekazać Esme, że wrócę dzisiaj później?
- Jasne – odpowiedział sięgając po telefon.
- Daj znać, jak coś załatwisz – wtrąciłam na
odchodne.
- Oczywiście.
„Pamięć serca unicestwia złe wspomnienia,
wyolbrzymiając dobre,
dzięki temu mechanizmowi udaje nam się znosić ciężar przeszłości”
- Gabriel García Márquez
dzięki temu mechanizmowi udaje nam się znosić ciężar przeszłości”
- Gabriel García Márquez
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz