4 lipca 2012

Rozdział 45

             Alexander Desplat  - Edward Leaves

      Ciemne korytarze piekła, szybkim krokiem przemierzała wysoka, niezwykle zgrabna kobieta o płomiennie rudych lokach. Odgłos jej obcasów głośnym echem, odbijał się od tysiącletnich murów. Gdy tylko znalazła się w komnacie samego diabła, na jej ustach pojawił się olśniewający uśmiech. W pomieszczeniu znajdowało się jeszcze kilka innych upadłych, diablic i demonów, kobieta jednak w ogóle nie zwróciła na nich uwagi. Jej spojrzenie skierowane było tylko w kierunku Pana Ciemności – Lucyfera.
           - Fleur – zwrócił się do kobiety Diabeł, uradowany powrotem kochanki. – Moja piękna, masz coś dla mnie?
          - Oczywiście – odpowiedziała skłaniając przed nim głową. – Wolałabym jednak pomówić o tym na osobności.
           - Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem – dodał z szelmowskim uśmiechem.
           - Precz! – krzyknęła na pozostałych, robiąc groźną minę. – Ale już!
     Poddane demony pośpiesznie zniknęły w kłębach dymu, bez jakiegokolwiek słowa. Wiedzieli bowiem, że obecna partnerka Diabła, jest równie ważna, jak i ich Pan. I nie należy jej wchodzić w paradę, tak samo jak kiedyś Muerte.
           - Słucham cię zatem – odezwał się mężczyzna. – Z jakimi wieściami przychodzisz?
         Francuzka podeszła bliżej do Lucyfera i bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, wpiła się w jego usta. Diabeł z przyjemnością oddał pocałunek, a zaraz potem posadził ją sobie na kolanie.
          - Poprosiłeś mnie, aby przeprowadziła dla ciebie małe śledztwo – zaczęła mówić. – No i poszperałam, pochodziłam, poflirtowałam i dowiedziałam się kilku ciekawych rzeczy.
           - Zamieniam się w słuch – spoważniał mężczyzna.
         - Zastanawialiśmy się, jak to się stało, że Thomas umknął nam z podziemi, gdy został schwytany przez Nihilitów, po raz pierwszy – mówiła. – Sprawdziłam to i owo, i jestem już na sto procent pewna, że to ktoś od nas pomógł mu w ucieczce.
            - Mów dalej – zażądał.
           - Upadły bez pomocy od środka nie dałby rady się wydostać – powiedziała Fleur, która zaczęła chodzić po komnacie. – Tylko ktoś, kto zna tamte rejony mógł tego dokonać.
            - Niewiele osób tam przebywa – zauważył Diabeł. – Zatem krąg podejrzanych nam się zawęża.
           - Kto ma dostęp do więźniów? – zapytała, mimo iż dobrze znała odpowiedź dziewczyna.
           - Niech pomyśle – zaczął Lucyfer. – Duży Sam, Behemot, Dostojewski, Lilith i Muerte.
           - Kto przejmował więźnia od Nihilitów?
           - Muerte i Dostojewski – odpowiedział.
           - Kto sprawował osobisty nadzór nad Upadłym? – pytała.
           - Muerte.
           - A kto miał dokonać egzekucji?
          - Muerte? – zgadywał mężczyzna. – Ale przecież to o niczym nie świadczy, może to po prostu zbieg okoliczności?
       - Mógłby być – wtrąciła z przekąsem. – Gdyby nie to, że Muerte bez twojej zgody opuszcza podziemie co jakiś czas.
           - Niemożliwe.
           - Na dodatek powiem ci, że zniknęła w tym samym czasie, gdy zaatakowano Scorpiusa i gdy Thomas uciekł na wolność – odrzekła rudowłosa. – Czy to nie, aby zbieg okoliczności? – sarknęła. – Że akurat jest zawsze tam, gdzie jej być nie powinno.
          - Kochanie – uśmiechnął się Diabeł. – Czy ty, aby nie przesadzasz? Wprawdzie Muerte była moją… nałożnicą, ale nie musisz czuć się zagrożona…
       - Nie bądź śmieszny Lucyferze – odpowiedziała kobieta urażonym tonem. – Dobrze wiem, że ta… kobieta jest już przeszłością. Nie mam nic do niej, jeżeli mówimy o sprawach prywatnych. Prosiłeś o śledztwo, więc przedstawiam ci jego wyniki.
      - Nie chciałem cię zdenerwować – wtrącił mężczyzna, robiąc krok w stronę swojej kochanki. – Tylko…
           - Tylko, co? – Fuknęła.
         - Tylko dość trudno mi w to uwierzyć, zrozum – wyjaśnił. – Znam ją już od setek tysięcy lat, była ze mną…
      - Wiem, że to trudne – odezwała się Fleur, tym razem bez złości. – Ale czy to nie najciemniej jest pod latarnią? Pomyśl, czy uczeń nie mógł wykorzystać doświadczenia mistrza?
      Patrzyła na niego swoimi wielkimi, szmaragdowymi oczami i prosiła jedynie o zrozumienie. Mężczyzna zbliżył się bezszelestnie do dziewczyny, wpatrując się w nią swoimi czarnymi, jak noc tęczówkami. Intensywnie myślał nad tym, czego przed chwilą dowiedział się od kobiety i właściwie nie mieściło mu się to w głowie. Ciężko wypuścił powietrze z płuc i się wyprostował.
           - Nie zrobię nic bez dowodów – powiedział. – Jeżeli jest tak, jak to przedstawiłaś, trzeba ją przyłapać na gorącym uczynku. A jeśli jest niewinna, to i tak trzeba tego zwyrodnialca ukarać, nie mogę pozwolić sobie na niesubordynacje moich ludzi.
               - Tak jest Panie – odparła Francuzka. – Czy w takim razie mogę sobie wziąć demony do pomocy?
            - A weź i demony – dodał. – Tylko musisz się pospieszyć, coś czuję w kościach, że zdrajca popełni błąd…
               - A wtedy już nic go nie uratuje – powiedziała z triumfem wymalowanym na twarzy. 

~*~

           Lato w tym roku skończyło się dość szybko, właściwie to podczas wakacji może tylko  z dziesięć razy słońce ukazało swoją postać w pełni. Nas – wampirów niezwykle to cieszyło, okolice Forks i półwyspu zdawały się do zamieszkania idealnie, nie tylko ze względu na słońce, ale i lasy bogate w zwierzynę, której było pod dostatkiem.
         Przyszedł wrzesień, Edward i Alice wrócili do szkolnych ławek, a reszta naszej zgrai siedziała po prostu w domu, czekając na październik, kiedy to mięliśmy rozpocząć studia. William postanowił pracować na pełen etat, przez co niestety nie mogliśmy widywać się codziennie. Siedziałam właśnie na ławce w parku i czekałam na tego ancymona, spojrzałam na zegarek – była 22.30. Do moich wampirzych uszu doszedł charakterystyczny dźwięk pracy serca lekarza, co wywołało uśmiech na mojej buzi. Chwilę później przysiadł się do mnie ciężko oddychając, a zaraz potem zaczął się śmiać.
             - Chyba wypadało by coś powiedzieć – stwierdziłam na dzień dobry.
             - Oddycham – wydusił. – To na razie powinno wystarczyć.
            Pokręciłam głową z dezaprobatą.
             - Dlaczego pracujesz do późna?
             - Taka zmiana – odpowiedział już normalnie. – Przepraszam za spóźnienie.
             - Godzina, to dla ciebie spóźnienie? – zakpiłam.
             - Vi, nie gniewaj się – obdarzył mnie swoim firmowym uśmiechem. – Ale ja naprawdę nie mogłem wyjść wcześniej…
        - Już chciałam iść do domu – stwierdziłam. – Ale gdybym ciebie nie znała, to nie siedziałabym – spojrzałam na zegarek. – Od godziny i czterdziestu siedmiu sekund na tej ławce.
           - Masz prawo suszyć mi głowę – powiedział ze skruchą. – Zwłaszcza, że to nie pierwsze spóźnienie.
          - Ja żartuję głuptasie – zaśmiałam się po chwili. – I wcale nie jestem zła, no może byłam przez kilka sekund.
           Chłopak spojrzał na mnie przy okazji kręcąc głową.
             - Co ja z tobą mam? – odezwał się Will, patrząc wprost w moje bursztynowe tęczówki.
             - Ty mi to powiedz.
           Cullen niespodziewanie złapał mnie za rękę.
           - Zawsze masz zimne ręce – mówił, a zaraz potem pogłaskał mnie po policzku. – Nie rumienisz się, nie jesz za dużo…
           Poczułam się spięta i lekko spanikowana, jak najdelikatniej spróbowałam się uwolnić od uścisku człowieka.
            - Jesteś chora? – zapytał poważnie.
       Jeszcze sekundę wcześniej obawiałam się o swój wampiryzm, a teraz byłam jedynie zaskoczona. Zrobiłam wielkie oczy i pozwoliłam sobie na cichy chichot.
            - Nie jestem – odpowiedziałam. – Moja babka była albinosem, przez co odziedziczyła to moja mama, no i ja z Edwardem.
       Kolejne kłamstwo do kolekcji, automatycznie zrobiło mi się niedobrze. Właściwie to powinno się nas potępiać właśnie za nie, a nie za brak duszy. Ale czy w tym wypadku można sobie pozwolić na prawdę? Odpowiedź była jednoznaczna, oczywiście że nie.
             - Vi? Stało się coś?
             - Przypomniało mi się...
             - Nie lubisz wracać do przeszłości – przerwał mi. – Tak jak ja.
            Uśmiechnęłam się.
             - Jest już dość późno – stwierdziłam. – Powinnam uciekać…
             - Zobaczymy się jutro? – zapytał z nadzieją.
             - Chyba nie – odpowiedziałam. – Jutro mamy gości i imprezę urodzinową.
             - A kto jest tym szczęśliwcem?
             - Dziewczyna mojego brata – westchnęłam.
             - Szkoda – przyznał. – Ale jak zmienisz zdanie, zadzwoń.
             - Cześć – rzuciłam i ruszyłam biegiem w kierunku parkingu.   
             - Nie połam obcasów! – zawołał William na odchodne. 

~*~

            - Czy to nie cudownie, że organizujemy dla Belli urodziny? – Wpadła z takim tekstem Alice do mojego pokoju z samego rana trzynastego września. – Pamiętaj o odebraniu kwiatów i tortu z cukierni…
             - Allie, wiem – zgasiłam ją. – I nawet pojadę razem z Rosie po prezent.
            - No to super – dodała. – Cieszę się, że postanowiłaś mi pomóc, teraz mam nadzieję, że się z nią dogadasz.
            - Ja nie mam problemu z Bellą – powiedziałam. – Nie rozumiem dlaczego tak uważasz, to dziewczyna mojego brata i w pełni to akceptuję.
            - Naprawdę?
         - Tak siostrzyczko – odpowiedziałam z uśmiechem. – A teraz uciekaj, masz podobno sprawdzian z angielskiego.
            - No właśnie – zreflektowała się. – Edward jedziemy do szkoły!
         Kilka godzin później razem z Rosalie wybrałam się do Port Angeles na zakupy, miałyśmy pojechać jedynie po akcesoria potrzebne do imprezy, ale gdy zobaczyłam w jakim humorze jest blondynka, zmieniłam zdanie co do naszej wyprawy. Właśnie buszowałyśmy w butiku z ubraniami, a moja siostra szukała czegoś odpowiedniego na dzisiejsze urodziny.
             - Co powiesz na boa z piór? – zapytała.
             - Emmettowi na pewno się spodoba – rzuciłam. – Tyle, że w sypialni.
             - HA HA HA – żachnęła. – A ty co założysz mądralo?
             - Myślę o klasycznej, czarnej sukience – odpowiedziałam. – Którą mam w szafie.
          - Właściwie może masz rację – wtrąciła dumając nad wieszakiem. – Ale niestety nie popuszczę tych czerwonych szpilek z ćwiekami.  
     Roześmiałam się, a razem ze mną siostra. Godzinę później wyszłyśmy z centrum handlowego zaopatrzone w prezenty dla Belli, kilka par nowych butów, kwiaty, tort i zakupy spożywcze. Gdy tylko wjechałyśmy do garażu drzwi do samochodu otworzyła nam Alice z zaciętym wyrazem twarzy.
             - Cześć Allie – zagruchałam. – Możesz wyjmować zakupy z bagażnika.
             - Hej – przywitała się. – Wiecie, która jest godzina?
             - Oj nie marudź – rzuciła w jej kierunku blondynka. – Powinnaś się cieszyć, że w ogóle jesteśmy – po czym zabrała swoje torby i ruszyła w kierunku domu.
             - Co ją ugryzło?
           - Nie przejmuj się – powiedziałam wyciągając zakupy. – Zacznijmy przygotowania do urodzin, bo naprawdę niewiele czasu pozostało.
             - Dobrze – stwierdziła z uśmiechem. – Jasper!
          Mój brat lada chwila pojawił się przy mnie.
            - Kochanie pomóż proszę Vivi z zakupami – zwróciła się do męża Alice. – Ja zabiorę się za kwiaty i dekoracje.
           - Jak samopoczucie przed zabawą? – zapytał Jazz, gdy szliśmy do domu ramię w ramię.
             - Sam chyba wiesz lepiej – wtrąciłam. – A ty?
             - Bez rewelacji – odparł. – Zwłaszcza, że jubilatka nie chce przyjęcia.
           Zrobiłam duże oczy, zaraz potem weszliśmy do kuchni.
             - Żartujesz prawda? - spojrzałam w jego złote oczy.
           - Chciałbym – odpowiedział. – Ale Allie się uparła, więc Swan się w końcu zgodziła. Z resztą wiesz, jak jest – mojej żonie się nie odmawia.
           - To zapowiada się ciekawy wieczór – westchnęłam, po czym zwróciłam się do brata. – Ten tort włóż do lodówki, a resztę zakupów do szafek. Powiedz proszę swojej ukochanej, że kupiłam składniki na sałatkę i tartę szpinakową, a tym czasem idę do siebie.
             - Sałatkę? – zapytał Edward wchodzący do kuchni.
           - My nie musimy jeść – oznajmiłam bratu. – Ale Bella to co innego, nie może przez cały wieczór żywić się tylko tortem.
             - Dzięki siostra – powiedział Ed obdarzając mnie całusem w policzek.
             - Nie ma za co – wtrąciłam. – Zakładaj fartuszek i zabieraj się do roboty.
             - Ja? – zdziwił się rudy.
             - No przecież nie my – dodał Jasper i razem ze mną opuścił kuchnię.   
      O siódmej wieczorem wszyscy zwarci i gotowi czekali na solenizantkę. Allie jeszcze nerwowo biegała i sprawdzała, czy aby wszystko jest na swoim miejscu. Natomiast reszta rodziny wydawał się spokojna, spojrzałam na Rose, która ubrana w krwistoczerwoną sukienkę z wysoko podniesioną głową wpatrywała się w drzwi wejściowe. Pokręciłam głową i spojrzałam na Emmetta, brat jak zwykle robił głupkowate miny gdy się nudził. Do naszych uszu doszedł dźwięk samochodowych opon na żwirowej drodze.
             - No to zaczynamy human party – powiedział Misiek, zacierając ręce. – Wiesz Vivi, nie wiedziałem, że spełnią się moje marzenia. Human party – rozumiesz?
        Zaśmiałam się i dałam mu kuksańca w żebro.  W tej samej chwili do domu Edward wprowadził Bellę. Panna Swan ku mojemu zdziwieniu pojawiła się w ślicznej niebiesko-szarej, koktajlowej sukience z długim rękawem. Gdy tylko weszła, znieruchomiała na widok całej naszej rodziny. Kiedy spojrzała w moim kierunku obdarzyłam ją szczerym uśmiechem, który nieśmiało odwzajemniła. Lecz zaraz potem dopadła ją Alice, a ja zauważyłam że ukochana mojego brata czuje się osaczona. W międzyczasie zniknął Emmett, by przygotować niespodziankę dla solenizantki. Chytry plan domowego troglodyty bardzo mi się spodobał, dlatego też z uwagą śledziłam poczynania Izzy podczas przyjęcia. 
             - Wszystkiego najlepszego z okazji osiemnastych urodzin Bello – zagruchała Chochlica, tuląc do siebie dziewczynę.
             - Dziękuję – odparła Swan. – Ale niepotrzebnie robiłaś sobie kłopot z tym przyjęciem.
          - Nie gadaj tak – wtrąciła Al i podała jej sporej wielkości pudełko, opakowane w srebrny papier. – To prezent od Jaspera, Emmetta i Viviene.
             - Mówiłam ci, Alice, że nie chcę żadnych…
             - Ale cię nie posłuchałam – przerwała jej filuternym uśmiechem.
        Dziewczyna potrząsnęła pudełkiem, wydało się jej puste. Uśmiechnęłam się, ponieważ spojrzała ponownie w moją stronę.
          - Spełnienia marzeń Bello – podeszłam bliżej i delikatnie ją uścisnęłam. – A twój prezent jest w samochodzie.
             - Dzięki – zreflektowała się. – Czekaj w samochodzie?
             - Żebyś nie mogła go już zwrócić – wtrącił Jasper.
          - W końcu będziesz miała odpowiednie nagłośnienie w tej swojej… furze – dodał Em materializując się przy mnie z olśniewającym uśmiechem. – Sto lat mała!
             - Dziękuję Viviene, dziękuję Jasper, Emmett, ale nie trzeba było.
             - To prezent od Rosalie – powiedziała Allie, wręczając dziewczynie malutkie pudełko.
             - Mam nadzieje, że ci się spodoba – wtrąciła blondynka tonem wypranym z emocji.
             - Na pewno, dziękuję – odpowiedziała.  
             - Dobra, a teraz prezent mój i Edwarda – zapiszczała podekscytowana Alice.
      Spojrzałam na Jaspera i obydwoje przewróciliśmy oczami, ponieważ znaliśmy zbyt dobrze brunetkę. Moja siostra podała jej płaską, kwadratową paczuszkę również owiniętą w srebrny papier. Dziewczyna posłała Edwardowi spojrzenie godne bazyliszka, z początku nie miałam pojęcia dlaczego.
             - Obiecałeś! – rzuciła do swoje chłopaka.*
             - Uwierz, nie wydałem ani centa – odpowiedział.*
             - No dobrze, zobaczymy co to jest – powiedziała i zabrała się za otwieranie prezentu.
      Z uwagą postanowiłam się jej przyglądać, wsadziła palec pomiędzy papier a taśmę klejącą, chcąc ją oderwać i ostry kant papieru przeciął jej naskórek.
             - Cholera – mruknęła pod nosem.*
    Na linii zadraśnięcia pojawiła się pojedyncza kropla krwi. Obserwowałam jak w spowolnionym tempie rubinowa kropla stoczyła się z palca człowieka, by z głuchym łoskotem zderzyć się z drewnianą podłogą. Do moich uszu doszedł rytm przyśpieszonego serca, a do nozdrzy zakazany słodki zapach krwi. W tej samej chwili w mojej głowie pojawiła się przerażająca wizja, zobaczyłam przerażającego Jazza, mnóstwo krwi, martwą Bellę i samobójstwo brata.
            - Nie! – ryknął Edward, rzucając się do przodu.*
         Pchnął swoją dziewczynę z całej siły, jak najdalej od siebie. Przez co Bella przejechała z impetem po blacie stołu, spychając na ziemię wszystko, co na nim stało - kwiaty, talerze, prezenty, tort. Wylądowała po jego drugiej stronie wśród setek odłamków rozbitego kryształu. W tym samym momencie z Edwardem zderzył się z Jasperem. Huknęło. Gdzieś z głębi piersi Jaspera wydobywał się potworny głuchy charkot. Chłopak kłapnął zębami milimetry od twarzy rudego. Do oszalałego Jaspera doskoczył też Emmett, który złapał go od tyłu w stalowy uścisk swoich niedźwiedzich barów, ale blondyn nie przestawał się szarpać, wpatrując się w Bellę dzikimi oczami drapieżcy.* Przestałam się uporczywie gapić i w wampirzym tempie znalazłam się przed bratem, spojrzawszy w jego czarne oczy podziałałam swoim i jego darem.
        Zaraz potem spojrzałam w kierunku Swan, leżała na ziemi koło fortepianu. Szok po upadku mijał i docierało do niej powoli, że padając na resztki wazonu i zastawy, zraniła się w przedramię. Z obnażonej ręki, pulsując, wypływała czerwona krew. Wciąż zamroczona, podniosła wzrok i nagle zdała sobie sprawę, że ma przed sobą siedem niebezpiecznych potworów.* 

~*~

           Aromat krwi ponownie dotarł do moich nozdrzy, słodycz życiodajnej cieczy wywołał ból w gardle i jad, jaki od razu zebrał mi się w ustach. Przestałam oddychać, musiałam myśleć trzeźwo. W tym samym czasie Carlisle znalazł się przy Belli, by opatrzyć jej rękę.
      - Emmett, Rose chodźcie, musimy zabrać stąd Jaspera – powiedziałam tonem nieznoszącym sprzeciwu.
            Emmett skinął głową, już się nie uśmiechał.*
              - Idziemy, Jasper.
            Chłopak nadal się wyrywał i kłapał zębami, a w jego oczach nie było nic ludzkiego.
Edward warknął ostrzegawczo. Z twarzą bledszą od białych ścian salonu, przykucnął na wszelki wypadek, napinając gotowe do skoku mięśnie. Ująwszy twarz Jazza w swoje ręce patrzyłam wprost w jego oczy, tylko w takim wypadku unieruchomienie działało. Rosalie wyglądała na dziwnie usatysfakcjonowaną. Podeszła do Jaspera i trzymając się w bezpiecznej odległości od jego zębów, pomogła Emmettowi wyprowadzić go siłą przez szklane drzwi, które zawczasu uchyliła Esme.
      Szybkim biegiem przetransportowaliśmy Jaspera na polanę, która znajdowała się niedaleko domu. Utrzymywałam cały czas kontakt wzrokowy, ale mimo to mogłam jeszcze robić inne rzeczy.
          - Emmett zapoluj na niedźwiedzia – powiedziałam. – I przynieś go tutaj, jak najszybciej.
             - Jasne – odpowiedział i już go nie było.
             - Ja wiedziałam, że tak to się skończy… - zaczęła Rose.
          - Przestań chrzanić głupoty – podniosłam głos na siostrę. – To nie czas i miejsce na takie gadanie. Lepiej chwyć go tak, jak przed chwilą Emmett. Spróbuję popuścić blokadę.
          W tym samym momencie dobiegła do nas Esme, a za nią Alice.
             - Jasper – zwróciłam się do brata. – Tylko spokojnie, możesz oddychać.
         Blondyn już się nie szarpał, patrzył jedynie na mnie ze skruchą i bólem wymalowanym na twarzy. Powoli nabrał powietrza i się wyprostował, mimo to Rose nie puściła uścisku.
             - W porządku – wydusił szeptem. – Już jestem sobą.
      Na mój znak siostra puściła chłopaka, a automatycznie przy nim znalazła się Allie. Posłałam w jego kierunku falę spokoju i pozytywnych emocji.
             - Boże – dodał chowając twarz w dłoniach.
             - To nie twoja wina – powiedziała brunetka.
         - A niby kogo?! – wkurzył się. – Ona mogła umrzeć! Nie mogłem się powstrzymać, chciałem jej krwi!
             - Jesteś wampirem – stwierdziła Rosalie. – Każdy z nas codziennie przechodzi próbę. Ta dieta nie jest łatwa, ale dzięki niej lepiej nam się żyje.   
             - Tylko dlaczego to mi się nigdy nie udaje – warknął. – Powinienem odejść…
            - Spójrz na mnie – powiedziałam do brata, który nieśmiało spełnił moją prośbę. – To co się stało na przyjęciu nie jest twoją winą. To mogło zdarzyć się każdemu…
             - To zdarzyło się mnie!
            - I gdybyś był sam, Bella nie miała by szans – dokończyłam. – Myślisz, że nam też jest łatwo? Że bez problemu przychodzi nam przebywanie z człowiekiem, z krwią?
             - Oczywiście, że nie.
          - Nie możesz winić się za to, co się stało – powiedziałam. – W takim samym stopniu można obwinić  i mnie, bo nie zatrzymałam ciebie w porę i nie wyczytałam w myślach twoich zamiarów. Albo Alice, która nie przewidziała tego, że Bella rozwali sobie palec otwierając prezent urodzinowy - mówiłam dalej. - To co się wydarzyło, trudno stało się, Isabella żyje i ma się dobrze, a to teraz najważniejsze.
             - Viviene ma racje – wtrącił Edward. – Nie powinieneś się obwiniać, każdy z nas może stracić kontrolę.
             - Jak Bella? – zapytał Jazz.
          - Będzie dobrze – odpowiedział. – Musze wracać, Alice będę potrzebował twojej pomocy.
             - Pójdę z tobą – oznajmiła dziewczyna.
             - Ja też – wtrąciła Esme.
        Ich trójka zniknęła w ciemnościach, spojrzałam na blondyna, a w międzyczasie pojawił się Emmett z niedźwiedziem na plecach.
             - Jasper upolowałem dla ciebie największego brunatka – oznajmił mięśniak.
             - Nie jestem głodny – burknął odchodząc od nas.
            - Jazz – podeszłam bliżej. – Wiem co czujesz, dlatego nie będę ci prawić morałów. Ale dobrze by było gdybyś jednak zapolował.
             - Dzięki – szepnął i ruszył w las.
             - Miejcie go na oku – powiedziałam. – Bo jeszcze coś głupiego wpadnie mu do głowy.
            Obydwoje skinęli głową i nic nie mówiąc pobiegli za blondynem. 

~*

       Sztuczne uśmiechy, dość napięta atmosfera, tuziny różanych bukietów i świec, wręczanie prezentów, tort i krwawa masakra… Najbardziej jednak z tego wszystkiego żal mi było Jaspera, nie Belli. Zaatakował, w pełni ukazał swoją wampirzą naturę, obudziła się w nim bestia dla której krew jest jedynym priorytetem. Co do Panny Swan, po części musiała sobie zdawać sprawę z niebezpieczeństwa, jakie niesie ze sobą wampirze towarzystwo. Szkoda tylko, że niestety osobiście musiała się o tym przekonać.
            Siedziałam na swojej ulubionej ławce w parku i czekałam na Willa. Mimo dość później pory zgodził się na nasze spotkanie. Chyba już przyzwyczaił się do tego, że noc jest moją ulubioną porą na spacer. Poza tym musiałam odreagować to, co zdarzyło się w domu. Drzewa szumiały delikatnie mi nad głową, chwilę później poczułam charakterystyczny piżmowo-tekowy zapach.
              - Hej – rzuciłam pierwsza.
       - Witaj – odpowiedział z lekko przygaszonym uśmiechem, serce biło mu w dość nienaturalnym tempie. – Cieszę się, że zadzwoniłaś.
             - Tak?
             - Chciałem się z tobą zobaczyć już wcześniej, ale podobno mieliście gości.
             - Impreza dość szybko się zakończyła.
          Usiadł przy mnie i wziął za rękę, głaszcząc delikatnie moją dłoń. Spojrzałam na niego tak, jak zawsze z cudownym uśmiechem. Już od dawna wiedziłam, że Will jest dla mnie ważny. Świetnie się dogadywaliśmy, czasami żartowaliśmy a czasami po prostu milczeliśmy. Był tak jakby moim przyjacielem…
            Przyjaźń opiera się na prawdzie…
      - Viviene – zaczął poważnie. – Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego, coś co prawdopodobnie zmieni twoje życie…
            Przeraziłam się nie na żarty.
             - O co chodzi? – zapytałam czujnie.
       Wahał się, ponieważ nie wiedział czy naprawdę chciał mi powiedzieć, to co skrywał głęboko w sobie od jakiegoś czasu. Nagle spojrzał prosto w moje złoto-bursztynowe oczy zupełnie inaczej, niż do tej pory. Ogarnęło mnie poczucie spokoju, troski, rozmarzenia oraz uczucia, jakiego w życiu bym się nie spodziewała. Wzięłam duży wdech, próbując się nie zakrztusić, przy okazji wyrwałam dłonie z jego uścisku.
             - Nie – szepnęłam.
             - Nie? Dlaczego nie? Nawet nie wiesz, co chciałem ci powiedzieć – zaczął.
             - Nie – wstałam, nie spuszczając go z oczu.
            - Od samego początku coś między nami zaiskrzyło – mówił szybko, jakby obawiał się, że zaraz zniknę. – Wchodziłaś do mojego życia stopniowo, krok po kroku, aż w końcu zawładnęłaś całym sercem. Nie potrafię się przed tym bronić i nie mam zamiaru, jesteś najwspanialszą istotą, jaką w życiu spotkałem…
      Jego dłonie ujęły moją alabastrową twarz, a ja wpatrywałam się w jego oczy sparaliżowana. W tej samej chwili poczułam jego ciepłe usta na swoich, delikatnie musnął moje wargi nie chcą mnie przestraszyć. Po kręgosłupie przebiegł mi przyjemny dreszcz, który promieniował aż do żołądka. Kiedy jednak odwzajemniłam pocałunek, poczułam jego słodycz oddechu, przyspieszone bicie serca i niesamowite szczęście. 
             - Kocham Cię – wyszeptał wprost w moje usta.
             - Nie – powiedziałam głośniej, odrywając się o Willa.
         Pokręciłam z niedowierzaniem głową, przy okazji ściskając dłonie w pięści. Po raz kolejny życie zaskakuje mnie jeszcze bardziej, wszystko wydawało się idealne, dopracowane do najmniejszych szczegółów. Czułam się naprawdę szczęśliwa, a teraz? Dlaczego to zawsze przytrafia się właśnie mnie?
              - To nie możliwie.
          - To było i jest możliwe Vi – powiedział. – Wiem, że nie wygląda to zbyt ciekawie, jestem od ciebie starszy. Ale nie ma to znaczenia, nie teraz…
            - Nie możemy być razem – wtrąciłam. – Twój wiek nie ma tu nic do rzeczy, ja… ja… nie czuję tego, co ty czujesz do mnie. Nie mog… potrafię odwzajemnić twoich uczuć…
             - Nie wierzę – wstał i zbliżył się do mnie. – Nie mówisz prawdy, wiem że nie jestem ci obojętny. Z resztą oddałaś pocałunek…
              - Bo nie jesteś – odpowiedziałam. – Traktuje cię, jak… przyjaciela to wszystko.
           Jego brązowe oczy raziły, paraliżowały moje ruchy. Teraz to ja czułam się marionetką w banalnym spektaklu, jaki nazywają prawdziwym życiem. Wampirze cechy były niczym, w porównaniu z jego ciepłym, długim spojrzeniem. Przestałam oddychać, bo bałam się, że zacznę się dusić. 
             - Czego się obawiasz? Nie skrzywdzę cię.
             - Nie o to chodzi Will, ja… - odezwałam się po chwili.
             - Tak?
          - Nie jestem odpowiednią dziewczyną dla ciebie – wydusiłam. – Być może zbyt opacznie zrozumiałeś moje zachowanie…
             - Kocham Cię – wyznał, dotykając mojego policzka.
            Jego serce pracowało na zwiększonych obrotach, można było nawet wyczuć delikatną nutkę adrenaliny. Jego oddech odbijał niebezpiecznie o mój nos i ucho. Ściany moje gardła zaczęły niebezpiecznie piec, odruchowo się cofnęłam.
             - Ale ja ciebie nie. Zrozum ja… nie jestem dobrym człowiekiem.
             - Nie jesteś zła Viviene, nigdy w to nie uwierzę.
           - Ja nie tworzę zła - powiedziałam ostro władczym i nieprzyjemnym tonem. - Ja nim jestem!** I nigdy nie przestanę, może powinno to do ciebie w końcu dotrzeć!
             - Nie rozumiem.
            Nienawidzę siebie za to - pomyślałam.
             - Nie musisz - zmieniłam ton na szyderczy. - Nie jesteś odpowiednim typem faceta dla mnie, nigdy nie byłeś Will. Ja kocham przygodę, pęd, wiatr we włosach i niezależność. Ty niestety nie możesz mi tego zapewnić.
             - Viviene… - zaczął, ale już nie skończył, ponieważ szok odebrał mu głos.
          Widziałam, jak powoli gaśnie blask w jego oczach, jak pulsujący ból odrzucenia maluje się na jego twarzy. Jestem złem, dzieckiem nocy, bestią, krwiożerczym wampirem, jestem stworzona do zadawania bólu.
            - W takim wypadku nie możemy się więcej spotykać – wtrąciłam cicho, odwracając się do niego plecami. – Żegnaj.
         Ludzkim biegiem, ruszyłam w kierunku ciemnego lasu, ani razu nie oglądając się za siebie. Odrzucenie zabolało, lecz nie tylko pewnego blondyna. 

~*~

            Cała piątka siedziała w salonie, gdy weszłam rodziców ani Belli już nie było. Bałagan, jak zauważyłam został już posprzątany, jednakże nie to psuło atmosferę w pomieszczeniu. Ich nastroje – Edward blady i zamyślony, Jasper załamany, Alice zrezygnowana, Emmett bez jakiegokolwiek wyrazu i Rose, którą najtrudniej było ją wtedy rozszyfrować.
          Zanim zapytałam co wywołało taki a nie inny nastrój, po manipulowałam w ich uczuciach, najbardziej Jaspera. Brat posłał mi spojrzenie w stylu: „to niczego nie zmieni i nie rób sobie problemu”, ja natomiast pokręciłam głową.
              - Co się dzieje? – zapytałam.
            Cisza.
              - Wynosimy się z Forks – powiedziała cicho i smutno Alice.
              - Kiedy?
              - Teraz, zaraz – dodał Emmett.
              - Ale dlaczego? – pytałam.
              - Jeszcze się pytasz dlaczego?! – warknął na mnie Edward.
             Panuj nad sobą! Czyżbyś był wściekły na Jaspera? - pomyślałam.
       - Chcesz wyjechać z powodu tego incydentu, który miał miejsce na przyjęciu? – zapytałam, ponieważ nie doczekałam się mentalnej odpowiedzi.
              - Kiedyś musiało do tego dojść – powiedział. – Spodziewałem się tego…
         - Spodziewałeś się tego i specjalnie zawróciłeś głowę tej dziewczynie? Aby ją teraz opuścić? - sarknęłam. - No po prostu nie wierzę w to co słyszę!
               - Wiesz o co mi chodzi...
             - No jakoś nie bardzo. Myślisz, że wyjdzie jej to na zdrowie? – Byłam coraz bardziej wściekła.
             - Ona nigdy nie powinna się z nami zadawać, nie powinienem na to pozwolić… - mówił.
           - Właśnie nie powinieneś! - krzyknęłam. - Ale to zrobiłeś! I teraz mamy cierpieć za to wszyscy? Bella stała się częścią naszej rodziny…
              - Bella nigdy nie była częścią naszej rodziny… - wypomniał.
            - Czyli, że decyzja została podjęta, tak? Nikt nie wyraził swojego sprzeciwu po za mną? - spojrzałam przelotnie na rodzeństwo. - Nikt?
             Allie pokręciła głową, a jej smutne oczy mówiły wszystko - Próbowałam.
              - Jak widać nie – odrzekł dziwnie dumny z siebie.
            Wściekłość górowała nade mną w zupełności, po raz kolejny powiedziałam to co myślę.
             - W takim razie posłuchaj co mam Ci do powiedzenia Edwardzie… twoja… idiotyczna decyzja była błędem. Nie tylko dla nas, ale przede wszystkim dla ciebie. I z ręką na sercu mówię Ci to tu i teraz, że skończy się to tragicznie.
              - Nie patrz w przyszłość – warknął.
          - Nie patrzę! Nie jestem Alice! – wkurzyłam się. – Przeczucia się nie kontroluje Ed. I dodam jeszcze coś – tym razem zwróciłam się do reszty. – Przykro mi, że postępujecie tak, a nie inaczej.
            Wyszłam z ponurego domu.
             - Viviene? - Usłyszałam Edwarda za sobą.
             - Czego chcesz?
           - Mam do ciebie prośbę. Wiem, że nie podzielasz mojej decyzji, ale proszę cię abyś w jakikolwiek sposób nie próbowała się kontaktować z Bellą podczas naszej nieobecności.
             - Chyba śnisz, że Ci coś takiego obiecam – powiedziałam.
      Warknął, a ja nie byłam dłużna. Spojrzałam w jego ciemno-bursztynowe oczy i unieruchomiłam.
          - Powiem Ci to jeszcze raz, twoja decyzja przyniesie więcej złego niż dobrego. Ty kochasz ją a ona ciebie, nie potraficie żyć bez siebie. Czy jest sens się ranić aż tak? Jeżeli myślisz, że ona zapomni o tobie, o nas. To jesteś kolejny raz w wielkim błędzie, Bella jest człowiekiem fakt, ale czy to znaczy aby wszystko zaprzepaścić? – mówiłam. – Uwierz mi nasza wyprowadzka nie przyniesie niczego dobrego, jedynie pogorszy sprawę. Sprawisz ból sobie, jej i nam wszystkim.
             Puściłam blokadę.
              - Nam wszystkim? - zapytał.
            - Podejmując decyzje o wyjeździe pomyślałeś tylko i wyłącznie o sobie. Nie pomyślałeś, że inni też mają tutaj jakieś… zobowiązania. Zapomniałeś o Belli i jej uczuciach?
            - A myślisz, że dla kogo ja to robię?! Nie rozumiesz, że tylko dzięki nam jest w ciągłym niebezpieczeństwie. Tylko tak mogę ją chronić…
        - Przed kim? Przed nami? Jesteś głupcem Edward myśląc, że gdy odejdziesz ona zapomni o tobie.
             - Zapomni, z biegiem czasu, zapomni…
            IDIOTA!
             - Jeśli tak myślisz, to jej nie znasz, tak jak powinieneś – stwierdziłam.
            KRETYN!
             - Ludzka pamięć jest, jak sito…
            NIEMYŚLĄCY WAMPIR!
         - NIE W TYM PRZYPADKU! - wrzasnęłam. - Na Boga, Edward przejrzyj na oczy! Nawet nie masz pojęcia na co się szykujesz…
            - Mówiłaś coś o innych zobowiązaniach…
            - A co Cię to obchodzi? Przecież moje zdanie się nie liczy – wytknęłam ze złością.
            - To nie tak…
            - A jak? Sratatata… trele morele…
            - Po prostu decyzja została podjęta ku większemu dobru…
          - Ku większemu dobru? - sarknęłam. - Wybacz, ale po raz kolejny się z tobą nie zgodzę.
            - Masz do tego prawo.
            - Przecież twierdziłeś, że ją kochasz – spróbowałam z tej strony.
         - Kocham i dlatego nie mogę pozwolić, aby żyła z kimś takim jak ja. Chcę, aby miała normalne życie, żyła jak człowiek i aby nic jej nie umknęło.
           - Edwardzie błagam Cię! Miłość niesie ze sobą wielkie szczęście, o wiele większe od bólu, który przynosi tęsknota***.
            - Więc może jestem masochistą – stwierdził.
            - To twoja ostateczna decyzja?
            - Tak.
            - Kiedy się wyprowadzamy?
            - Wy jeszcze dzisiaj, ja jutro.
            Prychnęłam. I ruszyłam w kierunku lasu.

~*~

          Ciemnowłosa wampirzyca biegła ile sił w nogach, byle znaleźć się jak najdalej od domu. Jak oni mogli podjąć taką decyzję? – pomyślała. Zatrzymała się na jakieś leśnej polanie i warknęła, a właściwie krzyknęła w złości, uderzając pobliskie drzewo, które poszybowało w głąb lasu. Była wściekła, zła a jednocześnie nie mogła uwierzyć w głupotę własnego brata. Chciał opuścić miłość i przeznaczenie własnego życia, ponieważ? Właśnie dlaczego?
            Viviene zastanowiła się przez chwilę nad jego słowami – „kiedyś musiało do tego dojść” „spodziewałem się tego” „Bella nie jest częścią naszej rodziny” – BZDURA! – To co zrobił Jasper nie miało znaczenia. Jednakże Edward jest doskonałym aktorem, oszukał ich wszystkich ale nie Viviene. Każde jego słowo zwrócone przeciwko Belli wywoływało niewyobrażalny ból w jego zastygłym sercu. Ten ból wampirzyca znała, aż za dobrze, w końcu przez ostatnie siedemdziesiąt lat doświadczała go prawie codziennie.
              Zapytacie, co to za ból?
            Trudno właściwie określić „jaki”, każdy odczuwa go inaczej, ale zawsze z tego samego powodu. Zazwyczaj nasila się przy wspomnieniach ukochanej osoby i rzeczy z nią związanej.
Gubisz się we własnym ciele, brakuje ci tchu. Nie masz serca i płuc. Ból promieniuje do wszystkich kończyn, a jedyną ulgą jest krzyk i płacz, chociaż i to nie pomaga na dłuższy okres czasu.  
            Jak zatem radziła sobie Viviene? Tak naprawdę nikt do końca nie wie, nawet sama złotooka. Z biegiem lat radziła sobie z nim poprzez przeczekanie. Jednak z początku było bardzo i to bardzo ciężko. Kiedy przychodził kryzys pozwalała, aby ból wypełniał każdą komórkę jej nieśmiertelnego ciała, nie broniła się przed nim. Według Elen była to forma pokutowania za zbrodnię, jaką popełniła. Jednakże ból miał jeszcze jedną zaletę – nie pozwalał zapomnieć jej o ukochanym, był dowodem na to, co rzeczywiście wydarzyło się przed laty.
            Decyzję podjętą przez Edwarda nie mogła zrozumieć, jeszcze do końca nie mieściło jej się w głowie. Jednak w tamtej chwili nie Ed i jego idiotyczna decyzja królowały w jej głowie a Will Cullen.
             Kim tak właściwe dla niej jest? A raczej był?
          William był jej przyjacielem, mimo tajemnicy jaka ich dzieliła rozumieli się bez obaw. Dziwnym faktem rozmawiali o wszystkim, Will starał się ją zrozumieć, jej postanowienia, bóle i rozterki. Był jednym z pierwszych, którym powiedziała o Kristianie – pamiętała ten dzień, bała się, że nie zrozumie. On jednak docenił to przez co przeszła, nie wypytywał o szczegóły, po prostu był. Tak, był kimś naprawdę ważnym dla niej. A teraz miała by to stracić, właśnie wtedy kiedy chłopak zdobył się na odwagę i wyznał jej co do niej czuje… STOP! Ona już to straciła!
            William nie wiedział, że Viviene jest wampirzycą a ta nie chciała mu zdradzać kim jest, aby nie narazić go na niebezpieczeństwo. Czy w takim razie nie postępowała tak, jak Edward?
STOP! NIE! NIE! I JESZCZE RAZ NIE! Po pierwsze nie wyjawiła sekretu, po drugie nigdy nie wiązała z nim przyszłości, a po trzecie nie zakochała się w nim… Ale czy aby na pewno?
       Właściwe dlaczego przyjęłam decyzję Edwarda tak… negatywnie? – pomyślała Viviene. - Dosłownie to samo zrobiłam z blondynem...


„Kochać to także umieć się rozstać. Umieć pozwolić komuś odejść, nawet jeśli darzy się go wielkim uczuciem. Miłość jest zaprzeczeniem egoizmu, zaborczości, jest skierowaniem się ku drugiej osobie, jest pragnieniem przede wszystkim jej szczęścia, czasem wbrew własnemu” — Vincent van Gogh

„Rozstanie boli tak bardzo dlatego, że nasze dusze stanowią jedno. Może zawsze tak było i może na zawsze tak pozostanie. Może przed tym wcieleniem żyliśmy po tysiąc razy i w każdym życiu siebie odnajdowaliśmy. I może za każdym razem z tego samego powodu nas rozdzielano. Co oznaczałoby, że dzisiejsze pożegnanie równa się pożegnaniu sprzed dziesięciu tysięcy lat i stanowi preludium przyszłego pożegnania” — Nicholas Sparks


* - cytat z New Moon. S. Meyer   
** - cytat B. Kwaterska   
*** - cytat z Midnight Sun. S. Meyer

             

5 komentarzy:

  1. Po pierwsze, miałaś 84 rozdziały, więc już się pogubiłam, gdzie jest 85? Po drugie, byłabym bardzo wdzięczna za jakieś krótkie streszczenie ostatnich rozdziałów, bo nie pamiętam już, co było w poprzednich... Można prosić?:-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na onecie były 84, tutaj pomniejszyłam ilość, ale niczego nie brakuje. Po prostu rozdziały są dłuższe :)A streszczenia owszem, możesz prosić :)

      Usuń
    2. Viviene i zgraja kończą liceum, podsumowując pewien rozdział w życiu. Dziewczyna wybiera się do Norwegii na ślub przyjaciółki poznając przy tym świat harpi. W międzyczasie Will przechodzi kolejną operację dłoni. Po długich i dość męczących 5 tyg. Vivi wraca do Londynu, gdzie spotyka się z rodziną, brakuje jednak Edka, o którego jest zazdrosna z powodu Belli. Przy okazji daje o sobie znać Thomas, który za plecami diabła razem z Muerte tworzą niecny plan zniszczenia wampirzycy.
      Rodzinka wraca do Forks, gdzie Vi spotyka się z Willem, który ma 'doła', podświadomie zaczyna się zastanawiać, kim jest dla niej blond doktorek. A na deser kolacja/grill u Swanów włącznie z wilkołakami.

      Ot i tak streszczenie II księgi :)

      Usuń
  2. Rozdział 64 "Problem z filmem" na www.scenariusz-uczucia.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział 65 "Pierwsze starcie" na www.scenariusz-uczucia.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń