Minęły trzy
tygodnie od kiedy wyprowadziliśmy się z Forks, dwadzieścia jeden dni podczas,
których mój szanowny brat nie skontaktował się ze mną ani razu. Pięćset cztery
ponure godziny, które spędziłam w większości samotnie w swojej sypialni.
Stan Nowy
Jork bardzo różnił się od Waszyngtonu, nie tylko pogodą, która nie była tak
przyjazna, jak na północy lecz ludźmi i otoczeniem dookoła. Zniknęły wiecznie
zielone lasy, pagórki porośnięte mchem i ciągła mżawka. Porośnięte dzicze
polany, zmieniły się w osiedla domów jednorodzinnych, a stylowe miasteczka w
gospodarcze monstra przemysłowe.
Nasz nowy dom znajdował się w lesie do
którego wiodła wyboista, polna droga nieopodal miasta Ithaca od którego
dzieliło nas dwanaście kilometrów. Właściwie to chyba ten bór był jedynym
wspomnieniem tamtej okolicy. Rezydencja okazała się siedemnastowiecznym,
tradycyjnym dwupiętrowym wiktoriańskim budynkiem, otoczonym pokaźnej wielkości
ogrodem. Nasze aktualne miejsce zamieszkania przypominało rodem typowy
angielski dom z powieści Jane Austen - ogromne łukowate okna, wymyślne poręcze
i schody oraz gigantyczne kominki ala
Rosings Park. Z tego co dowiedziałam
się od Jaspera, posiadłość już od kilkunastu lat należała do rodziny Cullen,
ale dopiero teraz Esme postanowiła wziąć się za jej renowacje. Nie mniej jednak,
zdziwił mnie fakt umiejscowienia takiego
domu pośrodku lasu.
- To jeszcze pozostałość po kolonizatorach
Viviene – powiedziała mi mama, jak tylko wysiadłam z auta, gdy po raz pierwszy
zobaczyłam nasz nowy dobytek. – Był opuszczony i zapuszczony przez prawie
dziewięćdziesiąt siedem lat. Poza tym, Carlisle ma słabość do angielskiej
architektury.
- Chcąc nie chcąc zawsze wracamy do korzeni –
stwierdziłam z lekkim uśmiechem.
Mniej więcej
tydzień po przyjeździe, sypialnie były całkowicie gotowe, więc miałam się gdzie
ukryć. Nadal byłam zła nie tylko na Edwarda, ale i resztę za to, że podjęli
najgorszą decyzję w ich życiu. Od tamtej chwili już nie poruszaliśmy tego
tematu, Bella i Edward - to przeszłość. Jasper jeszcze przez pewien czas czuł
się źle, mając ogromne wyrzuty sumienia, ale z pomocą kochającej żony i rodziny
z dnia na dzień było z nim coraz to lepiej.
Niestety ja
nie mogłam się pogodzić z tym, co zrobił mój starszy brat. Ponownie poczułam
się wyrzutkiem, bezosobowym organizmem na wpółżywym. Nie miałam ochoty na
zabawę, muzykę czy towarzystwo, a już tym bardziej rozradowanej Rosalie i podekscytowanej
remontem Esme oraz Alice. Dlatego też sama wybrałam kolory, meble i dodatki do
swojego pokoju.
Pomieszczenie miało niezwykle wysoki sufit, dwa ogromne okna i dość niewymiarowy kształt. Tym razem nie przeważały fiolety czy róże, lecz biel, błękity i popiele. Przy oknie znalazła się zabytkowa toaletka, nieco dalej łoże z baldachimem oraz komoda i szafa. Ku rozpaczy Alice w moim pokoju nie było garderoby, chciała oczywiście coś z tym zrobić, ale zaprotestowałam. Mnie taki stan rzeczy odpowiadał, a ciuchów i tak nie miałam dużo. Poza tym czułam, że zbyt długo nie zagrzeję tu miejsca.
Pomieszczenie miało niezwykle wysoki sufit, dwa ogromne okna i dość niewymiarowy kształt. Tym razem nie przeważały fiolety czy róże, lecz biel, błękity i popiele. Przy oknie znalazła się zabytkowa toaletka, nieco dalej łoże z baldachimem oraz komoda i szafa. Ku rozpaczy Alice w moim pokoju nie było garderoby, chciała oczywiście coś z tym zrobić, ale zaprotestowałam. Mnie taki stan rzeczy odpowiadał, a ciuchów i tak nie miałam dużo. Poza tym czułam, że zbyt długo nie zagrzeję tu miejsca.
Jak co dzień
leżałam na łóżku i wpatrywałam się w falującą od wiatru tiulową zasłonę.
Ostatnio to było moje jedynie interesujące zajęcie, popadałam w pewnego rodzaju
otępienie i po prostu czułam, że mnie
nie ma. Wskazówki zegara jak szalone przemykały mi przed oczami, nie myślałam, usypiałam. Gdy już się budziłam moje
myśli zaprzątał Edward, William i Bella. Z każdym wspomnieniem powracał ból,
jaki od dawna był dla mnie obcy. Lecz nie był on tylko i wyłącznie moim bólem,
teraz nie byłam sama - czułam dosłownie wszystko to, co odczuwał mój
biologiczny brat. Z każdym dniem, z każdą chwilą chciałam, aby wrócił. Pragnęłam
by to, co się zdarzyło nigdy nie miało miejsca, lecz było już na to za późno.
Rozpamiętując wszystkie wydarzenia nie
mogłam pominąć momentu, kiedy to Will wyznał mi co tak naprawdę do mnie czuje. Jego miękkie, ciepłe usta, dreszcz
przebiegający mi po plecach, słodki zapach jego oddechu, przyśpieszone tętno i
charakterystyczne uderzenia serca… Przymknęłam oczy, by ponownie to
zobaczyć, a moja dłoń od razu powędrowała w stronę moich twardych,
zlodowaciałych warg. Opuszkiem palców kreśliłam ich bieg, a na samo wspomnienie
pocałunku z człowiekiem na mojej buzi pojawił się uśmiech, delikatny, ledwo
dostrzegalny. Tak bardzo brakowało mi właśnie Williama, naszych rozmów,
wspólnie dzielonych chwil. Ile ja bym
dała, aby go tylko zobaczyć? – pomyślałam. I chodź nienawidziłam siebie za
to, co powiedziałam do chłopaka tamtego wieczora, to zdania niestety nie mogłam
zmienić. Będąc z dala od Cullena pozwalałam mu zapomnieć o sobie, przy okazji
nie narażając jego i naszej rodziny na ujawnienie. Historia nie mogła ponownie
się powtórzyć, nie tym razem.
- Viviene! - krzyknęła Alice wyrywając mnie z
tymczasowej zadumy.
- O co chodzi? Nie musisz tak wrzeszczeć –
odparłam odkładając dla zmyłki książkę, którą niby czytałam.
- Nie musiałabym, gdybyś od razu zareagowała -
powiedziała. - Jak długo zamierzasz tak siedzieć, co?
- Jak tylko się da - szepnęłam bardziej do
siebie, niż do siostry.
- To nie zdrowe. Chodź pójdziemy na zakupy,
albo do kina - zaproponowała.
- Na zakupach byłam dwa dni temu.
- Faktycznie – sarknęła. – Większy pożytek był
z Emmetta, niż z ciebie.
- Czepiasz się – stwierdziłam. – Nie
potrzebuję kolejnej pary czarnych szpilek.
- To do kina pójdziemy, albo wiem – zamyśliła
się. – W Ithaca wczoraj otworzyli wesołe miasteczko…
- Wesołe miasteczka są do kitu – dodałam.
- No dobra, to pojedźmy nad to śliczne
jezioro, o którym ostatnio mówiła Esme – zaproponowała Alice. – Nie jest
daleko, a może i zrobimy sobie piknik?
- Nie mam ochoty Al – sprowadziłam ją z chmur
na ziemię.
- A ja nie mam ochoty nadal słuchać tej samej
wymówki Vivi - westchnęła. - Wiem, że tęsknisz za Ed…
- Nie wspominaj przy mnie tego imienia -
warknęłam przerywając jej niegrzecznie.
- Zrozum to jego wybór, powinnaś to zaakceptować…
- Ja to akceptuję, do cholery! - Tym razem
krzyknęłam, przy okazji wstając z łóżka. – Tylko nie potrafię zrozumieć, jak
można zaprzepaścić tak swoje życie.
- On jest już dorosły i cierpi.
- Jest dupkiem i największym idiotą, jakiego w
życiu spotkałam. Może sobie siedzieć w jakieś dziurze i rozpaczać, ale nie
zmieni to mojego zdania o nim…
- Dzwonił… - wtrąciła.
- Co?! Kiedy? – Ożywiłam się nagle.
Spojrzałam na
stolik nocny, gdzie leżał mój telefon.
Czyżbym przegapiła sygnał? - pomyślałam. – Nie
możliwie.
Automatycznie
zmaterializowałam się przed zaskoczoną Alice, delikatnie potrząsając ją za
ramiona.
- Kiedy? - powtórzyłam.
- Dzisiaj.
- I?!
- Nie powiedział wiele, aktualnie podróżuje po
Ameryce Południowej i nie zamierza wracać - odpowiedziała smutnym głosem. - Prosił,
aby się z nim nie kontaktować. Nadal tłumi w sobie to wszystko…
- Ma to na własne życzenie Alice – rzuciłam
przy okazji prychając pod nosem. - A mówił coś jeszcze?
- Nie.
- A pytał o… kogoś?
- Nie.
Ekscytacja jaką
jeszcze przed chwile czułam automatycznie wyparowała. a jej miejsce ponownie
zajął gniew i poczucie bezradności. Puściłam siostrę i ponownie położyłam się
na łóżku. Gdy tylko moja głowa dotknęła poduszki, poczułam znajomy ból.
Zacisnęłam dłonie w pieści i przymknęłam oczy, głośno wydychając powietrze.
- Co ci jest? - zapytała zmartwiona Al.
- Nic.
- Nie gadaj głupot - warknęła tym razem. -
Ślepa nie jestem, przecież widzę, że coś się dzieje.
Chciałam
ponownie podnieść głos i wywalić ją kategorycznie z pokoju, by pozostawiła mnie
w spokoju. Ale niespodziewanie złe przeczucie dało sobie znać, tak że zakręciło
mi się w głowie. Nieświadomie syknęłam z bólu, łapiąc się za głowę.
- Emmett! - krzyknęła przerażona Alice. -
Szybko!
- Nie - udało mi się wydusić.
W tej samej
chwili do mojej sypialni wpadł zdyszany wampir w pozie do ataku.
- Co się na Boga stało?! - odezwał się.
- Nasza Chochlica jak zwykle przesadza -
powiedziałam do brata, a potem zwróciłam się do ciemnowłosej. - Nic mi nie
jest, nie musisz od razu całego domu stawiać na nogi Al.
- Albo powiesz co ci jest, albo…
- Albo ja to z ciebie wyduszę Elen - wtrącił
Boski, zakładając ręce.
Usiadłam na
łóżku opierając się o zagłówek, teatralnie przewróciłam oczami i spojrzałam
podejrzliwie na rodzeństwo. Ból wprawdzie zniknął, lecz sufit nadal wirował.
Wskazałam im miejsce obok siebie, Alice usiadła przy mnie a Emmett rozłożył się
wzdłuż łóżka.
- To ten kretyn – powiedziałam. - Nie wiem,
jak to jest możliwe. Ale ja dokładnie czuje to co on.
- Co?! - zareagował Em.
- Mam rozumieć, że za każdym razem, gdy Edward
cierpi z powodu Belli, ty to czujesz? – sparafrazowała Alice.
- No mniej więcej.
- A co to było przed chwilą? Syczałaś z bólu.
- To przeczucie - odpowiedziałam wzdychając. -
Od naszego wyjazdu nie daje mi spokoju.
- I co to oznacza? - Dążył Emmett. - Jaki jest
tego mechanizm?
- To głupawy dar - mówiłam. - Gdybym tylko
wiedziała, że moja rozmówczyni była obdarzona taką zdolnością, nigdy w życiu nie podałabym jej ręki. Pytasz jak
działa, po prostu masz przeczucie, że coś się wydarzy, lecz nie wiadomo kiedy i
z jakim skutkiem.
- No to do bani.
- Możesz na to wpływać? Niwelować? - wtrąciła
się Al.
- Niestety nie - odpowiedziałam. - Przychodzi
i odchodzi kiedy chce.
- No dobra - żachnął Boski. - Twierdzisz, że
czujesz dokładnie to, co nasz kochany rudzielec telepata.
- Tak - potwierdziłam.
- I masz jakieś złe przeczucie związane z
naszą przeprowadzką?
- Aha.
- W takim razie dochodzimy do sedna sprawy -
stwierdził ilustrując nas wzrokiem, po czym dodał po chwili. - Edward jest
idiotą, to nie podlega dyskusji. Zostawił kobietę, którą kocha, a ty Vivi
odbierasz wszystko podwójnie. I jaki z tego morał?
- No? - Ponagliłam, nadal nie pojmując zbytnio
jego procesów myślowych.
- To jego decyzja - powiedział patrząc w moje
bursztynowe oczy. - Uszanujmy to tak, jak o to nas prosił, mimo iż nie całkiem
zgadzamy się z jego priorytetami.
- Ale…
- Ale „co”? – Powtórzył Boski.
- To boli – wyznałam. – I trudno jest mi bawić
się, uśmiechać słodko i robić dobrą minę do złej gry, gdy w tym samym czasie
mój brat marnuje sobie życie.
- Kochasz Edwarda bardziej niż ktokolwiek z
nas i dlatego jesteś z nim tak bardzo związana emocjonalnie - zaoponowała
wampirzyca. - Pozwól mu żyć po swojemu, a przeczucie spróbuj zastąpić czymś
innym. Odwróć swoją uwagę o problemów, wróć do dawnego życia…
- Alice ma rację - przerwał Em. - Nie musisz
użalać się i cierpieć w kąciku, jesteś niezależną, wspaniałą kobietą. I błagam
cię, wyjdź z tych czterech ścian… straszliwie się nudzę.
Jego mina wywołała
u mnie uśmiech na twarzy. Rozumiałam jak najbardziej tok rozumowania rodzeństwa,
a w pewnej chwili zrobiło mi się strasznie głupio, że sama zaczynam zachowywać
się jak Edward. Stronię od rodziny, nie mam na nic ochoty, a najbliżsi robią co
tylko mogą, aby tylko poprawić mi humor.
- Przepraszam – wydusiłam, spoglądając na
brata i Allie. – Spróbuję się poprawić, postarać się nie zachowywać tak jak
teraz.
Brunetka
uśmiechnęła się od ucha do ucha i zaraz potem rzuciła mi się na szyję, za to
Emmett wpadł w chichot i urządził niezapowiedzianą bitwę na poduszki.
Półgodziny później mój pokój tonął w pierzu i piórach, a nasza trójka co chwila
wybuchała śmiechem leżąc na środku sypialni i wspominając nasze rodzinne wpadki.
- Dobra – stwierdził Emmett nagle poważnie. – To
jakie plany na resztę dnia?
- Może rzeczywiście wybierzemy się nad to
jezioro – zasugerowałam. – Przydałoby się przegryźć coś konkretniejszego, bo
sarny i jelenie nie dają tyle frajdy podczas polowania.
- To co, pakujemy się i czekamy na resztę? –
zapytała Alice.
- Ojciec z Esme powinien być lada chwila –
powiedział Em. – Tak jak Rosalie i Jasper.
- No to fajnie – ucieszyłam się i popędziłam
do szafy.
- Emmett? – wtrąciła moja siostra. – Możesz
wyjść na chwilę?
- A tak jasne – zreflektował się mięśniak i
już go nie było.
Szybkim
ruchem zdjęłam z siebie rozwleczony, kaszmirowy kardigan i założyłam coś
odpowiedniejszego na wyjście z domu.
- Cieszę się, że zmieniłaś zdanie –
powiedziała Al z uroczymi dołeczkami. – Nie możesz teraz być sama, nie pozwól
by i w twoje życie zakradła się rozpacz i bezsilność Vivi.
Spojrzałam na
siostrę i mocno ją do siebie przytuliłam.
- Nie zawsze jest tak, jakbyśmy tego chcieli –
szepnęłam jej do ucha.
~*~
Całą rodziną
jaka zamieszkiwała teraz w Ithaca wyruszyliśmy na wycieczkę, jaką już od
dłuższego czasu tak naprawdę planowała Esme. Musiałam przyznać, że pomysł mojej
zwariowanej siostry wydawał się jak najbardziej trafionym. Od dłuższego czasu nie
wychodziliśmy nigdzie razem, a taki wypad podziałał nie tylko na mnie, jak
sesja u terapeuty. Oczywiście nikt nie poruszył tematu ekspresowej wyprowadzki,
ani mojego rudego brata, jednak kiedy tylko zapadała między nami cisza,
atmosfera stawała się niezręczna, a po jakimś czasie wręcz nie do zniesienia. Niby
rozmawialiśmy o wszystkim, śmialiśmy się w najlepsze i dogadywaliśmy sobie, ale
nie było to naturalne i spontaniczne. Starałam się, naprawdę, ale nie dałam
rady, ich spojrzenia mówiły mi wszystko. Jako pierwsza odłączyłam się od
towarzystwa spacerując nad jeziorem, które tonęło w mroku nocy. Musiałam pomyśleć, sama, niestety nie dane mi było długo cieszyć się towarzystwem samej siebie.
- Zatrudniłem się jako wykładowca na Cornell
University – oznajmił mi ojciec materializując się za mną. – Będę wykładał
historię medycyny współczesnej.
- Ambitne, w takim razie ty będziesz uczył, a
Jaspera będą uczyć – stwierdziłam nawet nie uraczając go spojrzeniem, ponieważ
skupiona byłam na szukaniu odpowiedniego kamyka. – Ale dlaczego mówisz to mnie?
- Ponieważ ciebie nie było, gdy poinformowałem
o tym resztę – odpowiedział.
- Rozumiem – rzuciłam, a zaraz potem puściłam
kaczkę po jeziorze. – A szpital? Kończysz z karierą chirurga?
- W żadnym wypadku – wtrącił. – W szpitalu
będę pracował na nocnej zmianie.
- Cieszę się tato – puściłam kolejny kamień. –
Taa.
- Viviene – zaczął. – Wiem co czujesz, tak
samo jak wiem, że jest ci ciężej od reszty znosić tą sytuację, straciłaś nie
tylko brata…
- Niczego nie wiesz Carlisle – warknęłam
poirytowana, mając już to wszystko po dziurki w nosie. – Ten przyjazd tutaj do
Itahaca, to gadanie o nowej pracy… to farsa w jaką chcecie uwierzyć, którą na
powrót chcecie stworzyć razem z tym domem
i całą otoczką nowego życia – stopniowo podnosiłam głos. – A prawda jest taka,
że nikt nie myśli o radosnej przyszłości z daleka od przeszłości, która od
trzech tygodni uważana jest za temat tabu!
- Córeczko – wtrącił tata, łapiąc mnie za
ramiona. – Posłuchaj…
- Zostaw – rzuciłam, wyrywając się Cullenowi. –
Ja tu już nie mogę wytrzymać, rozumiesz – złapałam się za serce, chcąc wyrwać
je z piersi. – Mam dość udawana, że wszystko jest w porządku, a wcale nie jest
– poczułam przypływ złego przeczucia, gniewu i frustracji. – Mam dość, że
traktujecie mnie, jak przewrażliwioną siostrzyczkę Edwarda! – Głos mi się
załamał. – Że nie zrobiliście nic, aby nie dopuścić do tego co prawdopodobnie
wkrótce się stanie z moim bratem! Ja tu nie mogę zostać, Carlisle, nie mogę –
upadłam na kolana i ukrywszy twarz w dłoniach zaczęłam płakać.
Po raz
pierwszy dałam upust swoim emocjom wyrzucając na głos to, co tak naprawdę o tym
myślałam. Nie miałam wątpliwości, że reszta słyszała naszą wymianę zdań z
ojcem, a właściwie tylko moje krzyki. Moim ciałem wstrząsnęła kolejna fala
histerycznego płaczu. Nieobecność ukochanego brata oraz najlepszego przyjaciela
sprawiła, że nie miałam komu się wyżalić, z kim porozmawiać. Czułam, że na
moich barkach spoczywa zbyt wielki ciężar, z którym niestety tym razem nie dane
było mi się zmierzyć. Poczułam jak ramiona Carlisle oplatają szczelnie moje
ciało i jak ojciec głaska mnie do głowie.
Gdzieś
niedaleko rozległ się grzmot błyskawicy, która przeszyła niebo jasnym
promieniem tworząc majestatyczną mozaikę. Kilka sekund później z ciężkich
burzowych chmur zaczął padać deszcz. Spojrzałam na szarzejące niebo, kolejne
wyładowania atmosferyczne przecięły horyzont, a po moich policzkach zaczęły staczać
się ociężale wielkie krople wody. Moje emocje i frustracja spływały razem z
deszczem, który nie tylko mnie wyciszył, uspokoił, ale i ukoił narastający ból
serca przynajmniej na jakiś czas. Wzięłam wolny wdech i mocnej przywarłam do
Carlisle, który posadził mnie obok siebie.
Nie mam pojęcia ile czasu spędziliśmy w takiej pozie, gdy jednak zaczęło świtać z pobliskich skał wyszła reszta Cullenów. Nieśmiało podniosłam się do pozycji stojącej, a zaraz za mną tata, który nie wypuszczał mnie z objęć. Wszyscy byliśmy przemoczeni do suchej nitki, nikt jednak się nie odezwał. Wpatrywaliśmy się w siebie raz z niedowierzaniem, raz z bólem, nadzieją i rozczarowaniem. Pierwsza w naszym kierunku ruszyła Esme, której oczy były suche i zmęczone od płaczu tak, jak moje. Kobieta podeszła i przytuliła mnie, nic nie mówiąc zszokowani wróciliśmy do rezydencji. Po raz kolejny temat Edwarda pozostał bez komentarza.
Nie mam pojęcia ile czasu spędziliśmy w takiej pozie, gdy jednak zaczęło świtać z pobliskich skał wyszła reszta Cullenów. Nieśmiało podniosłam się do pozycji stojącej, a zaraz za mną tata, który nie wypuszczał mnie z objęć. Wszyscy byliśmy przemoczeni do suchej nitki, nikt jednak się nie odezwał. Wpatrywaliśmy się w siebie raz z niedowierzaniem, raz z bólem, nadzieją i rozczarowaniem. Pierwsza w naszym kierunku ruszyła Esme, której oczy były suche i zmęczone od płaczu tak, jak moje. Kobieta podeszła i przytuliła mnie, nic nie mówiąc zszokowani wróciliśmy do rezydencji. Po raz kolejny temat Edwarda pozostał bez komentarza.
~*~
Mijały
kolejne miesiące, a na początku grudnia postanowiłam na jakiś czas wyjechać z
Ithaca. Rozważałam wiele opcji, aż w końcu po długich deliberacjach wybrałam
północno-zachodnią część Norwegii. Kraj ten zawsze mi się podobał, a ostanie
spędzone w nim tygodnie w towarzystwie Claudii i Noela wspomniałam bardzo
dobrze. Wcześniej przez kilka tygodni szukałam odpowiedniej stancji dla siebie,
aż w końcu wynajęty przeze mnie agent nieruchomości zaproponował dom nad samym Jeziorem Snasa w okręgu Nord-Trondelag. Bez wahania zgodziłam się na kupno ziemi, nawet nie
widząc na oczy nieruchomości jaką nabyłam. Kiedy jednak po raz pierwszy
zobaczyłam swój nowy dom, nogi ugięły mi się na jego widok.
Ziemia jaką
zakupiłam wraz z domem graniczyła na południu z Górami Nepalah, a
do najbliższej osady ludzkiej było ponad trzydzieści pięć kilometrów. Droga jaką
jechało się do posiadłości wiodła malowniczymi wąwozami, a przecinana była
dwoma rzekami - Namsen i Namsbs, które uchodziły do jeziora nad którym leżał mój nowy dom.
Wszędzie wokół znajdowały się lasy, zaopatrzone bogato w dziką zwierzynę, co przyjęłam
z zadowoleniem.
Dom zbudowany
został trzy lata temu, kiedy to pewien milioner emeryt, Irlandczyk postanowił odpocząć od pracy w dalekich
lasach norweskich. Niestety kiedy biedak zakończył budowę i rozpoczął remont w
środku zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Od tego czasu mój agent
próbował sprzedać ten dom, jednak nikt nie chciał go kupić z racji odległości
od miasta oraz plotki o nawiedzeniu tego miejsca przez pierwszego właściciela.
Kiedy otrzymał wiadomość o poszukiwaniu takiego miejsca przeze mnie, bez
problemu postanowił mi go zaoferować w bardzo dobrej cenie.
Głównym materiałem budulcowym były drewniane bale, dom miał dwa piętra, duży garaż oraz przystań nad
jeziorem dla łodzi. Z zewnątrz był gotowy, jedynie wnętrze potrzebowało
zagospodarowania, malowania i glazurowania. Zachwycona nowym nabytkiem od razu
podesłałam zdjęcia mamie i Alice, które w tej samej chwili chciały przylecieć
do Norwegii i razem ze mną go urządzić. W
ostatniej sekundzie na szczęście ojciec wybił im ten pomysł z głowy, co nie
powiem przyjęłam z ulgą. Potrzebowałam zmiany miejsca, zajęcia i nowego
otoczenia, ponieważ ponownie musiałam zacząć samodzielnie oddychać pełną
piersią. Nie oznaczało to jednak, że nie myślałam o Williamie i Edwardzie,
robiłam to bardzo często, czasami nawet samoczynnie.
Zaraz po
przylocie kupiłam samochód, tym razem inny niż zwykle. W związku z tym, że do
posiadłości wiodła wyboista i błotnista czasami droga, zmuszona byłam
zainwestować w auto z podwyższonym podwoziem. W pierwsze kilka dni urzędowania
zakupiłam wszystkie materiały potrzebne do remontu i wzięłam się za sprzątanie,
a potem rozpoczął się prawdziwy remont. Mijały kolejne tygodnie, które
spędziłam wśród farb, wzorników i katalogów wyposażenia wnętrz. Praca
wypełniała mi każdą wolną chwilę, także przestałam się przez pewien czas
zamartwiać. Wreszcie, kiedy przyszedł 23 grudnia, a śnieg otulił szczelnie
pobliskie góry i las, ukończyłam ostatecznie remont.
Na parterze
znalazł się wielki salon z wodnym kominkiem oraz sporej wielkości biblioteczka,
którą dość szybko zapełniłam ulubionymi i całkiem nowymi książkami. Zaraz obok
urządziłam nowoczesną kuchnię wraz z jadalnią tylko dla zachowania pozorów. Na
pierwszym piętrze postanowiłam stworzyć mały gabinet i oczywiście królestwo dla
siebie – ogromną garderobę, jasno granitową łazienkę z wanną z hydromasażem
oraz iście królewską sypialnię. Natomiast na ostatnim piętrze znalazły się
trzy, przytulne pokoje dla gości.
Z wielkim
uśmiechem na twarzy patrzyłam na swoje dzieło i byłam z siebie dumna jak paw.
Gdy mój wzrok padł na jedną z komód w salonie, na którym stały fotografie mojej
rodziny, poczułam nagle uścisk w sercu, tym razem nie z powodu mojego brata
czy Williama.
To był
moment, chwila, kiedy podjęłam decyzję o podróży, więc Alice nie mogła tego
zobaczyć. Godzinę później byłam w drodze do domu…
"Ludzie pragną czasami się rozstawać, żeby móc tęsknić, czekać i cieszyć się powrotem" - Janusz Leon Wiśniewski
Piękny rozdział. Bardzo dobrze przedstawiłaś odczucia Vivi. Biedna, musi naprawdę być jej ciężko, kiedy czuje to co Edward. Całe szczęście, ma przy sobie rodzinę, która ją wspiera.
OdpowiedzUsuńRównież niezwykle podobał mi się opis posiadłości w Norwegii. Czyżby na końcu rozdziału Vivi postanowiła wrócić do Ameryki, aby zobaczyć Willa? Tak zrozumiałam tę scenę :-)
Pozdrawiam serdecznie
Cieszę się, że rozdział się spodobał, jak również że znalazłaś czas na przeczytanie :) Owszem Viviene wróciła do Stanów, ale raczej nie kierowała się na zachodnie wybrzeże. Pozdrawiam
UsuńRozdział 66 "Sukienka" na www.scenariusz-uczucia.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńProsiłabym, aby powiadomienia o nowych notkach dodawać w zakładce SPAM. Więcej na ten temat w zakładce WAŻNE. Serdecznie pozdrawiam.
UsuńMnóstwo tu smutków. Wszystko się łamie, cała rodzina. Mam nadzieję, że wkrótce uszczęśliwisz nieco Vivi (i Edwarda).
OdpowiedzUsuńW twoim opowiadaniu dużo jest o rodzinie, to świetne. (;
Już kolejny rozdział powinien być weselszy, jednak do ponownej idylli szczęśliwości jeszcze trochę będziemy musieli poczekać.
UsuńDruga połowa lepsza od pierwszej ;p już zaraz po słowie "Forks" skojarzyłam, że to coś na podstawie Zmierzchu :) Bardzo dobrze przedstawiłaś to, co czuła Vivi. Pozdrawiam i zapraszam do siebie.
OdpowiedzUsuńDziękuje za komentarz :) Cieszę się ogromnie, że rozdział się spodobał, nawet ta druga część. Chętnie wpadnę z rewizytą, jednak nie zostawiłaś swojego adresu. Pozdrawiam
UsuńRozdział 67 "Spojrzenie czekoladowych oczu" na www.scenariusz-uczucia.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńPonownie proszę o pozostawianie powiadomień w zakładce: SPAM
UsuńWreszcie się zmobilizowałam i nadrobiłam zaległości:p Coraz bliżej dramatycznych wydarzeń z Bellą. Ciekawa jestem, co z Willem. Mam nadzieję, że Vivi wróci do niego i powie mu prawdę, ale myślę, że coś poważnego na to wpłynie. A co do wydarzenia z Lucyferem, to on zupełnie nie zachowuje się jak diabeł:p Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam;)
OdpowiedzUsuńLucyfer kochana ma wiele obliczy, z resztą w kolejnych rozdziałach się okaże jakie z niego ziółko. Co do Williama, to Viviene na razie nie wyzna mu prawdy, bo nie może i nie chce tego zrobić. Jednak w przyszłości pojawią się okoliczności, gdzie Vi będzie musiała stanąć przed najważniejszą decyzją w swoim wampirzym życiu. Pozdrawiam
UsuńRozdział 68 "Prawda czy wyzwanie?" na www.scenariusz-uczucia.blog.onet.pl
OdpowiedzUsuńProsić można, prawda? SPAM!
UsuńKochana Vivi!:* Przez 3 tyg cieszyłam się wakacjami, wracam i nie wiem co się tak naprawdę dzieje;) Słoneczko powiedz mi, czy to jest NOWA wersja 'vampires new stroy'? Lepiej zacząć czytać od początku?:* Ah no i powiedz mi kochana jak to jest z tym onetem? Wciąż tyle szwankował? Lepiej przenieś się na blogspot? Jak uważasz?
OdpowiedzUsuńBuziaki i pozdrawiam cielutko:*
Iris - irrationalis.blog.onet.pl / battito-cardiaco
Nawet nie wiesz, jak się ciesze , że wróciłaś :) Mam nadziję, że urlop był udany i wróciłaś z mnóstwem pozytywnej energii :) Blog został w całości przeniesiony na nową platformę, bo z Onetem nie da się już współpracować. Wprawdzie sytuacja poprawiła się znacznie, ale nadal są problemy z ramkami, komentarzami i aktualizacją. Właśnie dlatego postanowiłam się przenieść, a blogspot polecam i to bardzo. Co do opowiadania... niczego nie zmieniałam, jedynie odświeżałam rozdziały. Do nadrobienia polecam dwa ostatnie wpisy :) Pozdrawiam
Usuń