16 lipca 2012

Rozdział 46


Minęły trzy tygodnie od kiedy wyprowadziliśmy się z Forks, dwadzieścia jeden dni podczas, których mój szanowny brat nie skontaktował się ze mną ani razu. Pięćset cztery ponure godziny, które spędziłam w większości samotnie w swojej sypialni. 
Stan Nowy Jork bardzo różnił się od Waszyngtonu, nie tylko pogodą, która nie była tak przyjazna, jak na północy lecz ludźmi i otoczeniem dookoła. Zniknęły wiecznie zielone lasy, pagórki porośnięte mchem i ciągła mżawka. Porośnięte dzicze polany, zmieniły się w osiedla domów jednorodzinnych, a stylowe miasteczka w gospodarcze monstra przemysłowe.
Nasz nowy dom znajdował się w lesie do którego wiodła wyboista, polna droga nieopodal miasta Ithaca od którego dzieliło nas dwanaście kilometrów. Właściwie to chyba ten bór był jedynym wspomnieniem tamtej okolicy. Rezydencja okazała się siedemnastowiecznym, tradycyjnym dwupiętrowym wiktoriańskim budynkiem, otoczonym pokaźnej wielkości ogrodem. Nasze aktualne miejsce zamieszkania przypominało rodem typowy angielski dom z powieści Jane Austen - ogromne łukowate okna, wymyślne poręcze i schody oraz gigantyczne kominki ala Rosings Park.  Z tego co dowiedziałam się od Jaspera, posiadłość już od kilkunastu lat należała do rodziny Cullen, ale dopiero teraz Esme postanowiła wziąć się za jej renowacje. Nie mniej jednak, zdziwił mnie fakt umiejscowienia takiego domu pośrodku lasu.
 - To jeszcze pozostałość po kolonizatorach Viviene – powiedziała mi mama, jak tylko wysiadłam z auta, gdy po raz pierwszy zobaczyłam nasz nowy dobytek. – Był opuszczony i zapuszczony przez prawie dziewięćdziesiąt siedem lat. Poza tym, Carlisle ma słabość do angielskiej architektury.
 - Chcąc nie chcąc zawsze wracamy do korzeni – stwierdziłam z lekkim uśmiechem.
Mniej więcej tydzień po przyjeździe, sypialnie były całkowicie gotowe, więc miałam się gdzie ukryć. Nadal byłam zła nie tylko na Edwarda, ale i resztę za to, że podjęli najgorszą decyzję w ich życiu. Od tamtej chwili już nie poruszaliśmy tego tematu, Bella i Edward - to przeszłość. Jasper jeszcze przez pewien czas czuł się źle, mając ogromne wyrzuty sumienia, ale z pomocą kochającej żony i rodziny z dnia na dzień było z nim coraz to lepiej.
Niestety ja nie mogłam się pogodzić z tym, co zrobił mój starszy brat. Ponownie poczułam się wyrzutkiem, bezosobowym organizmem na wpółżywym. Nie miałam ochoty na zabawę, muzykę czy towarzystwo, a już tym bardziej rozradowanej Rosalie i podekscytowanej remontem Esme oraz Alice. Dlatego też sama wybrałam kolory, meble i dodatki do swojego pokoju. 
Pomieszczenie miało niezwykle wysoki sufit, dwa ogromne okna i dość niewymiarowy kształt. Tym razem nie przeważały fiolety czy róże, lecz biel, błękity i popiele. Przy oknie znalazła się zabytkowa toaletka, nieco dalej łoże z baldachimem oraz komoda i szafa. Ku rozpaczy Alice w moim pokoju nie było garderoby, chciała oczywiście coś z tym zrobić, ale zaprotestowałam. Mnie taki stan rzeczy odpowiadał, a ciuchów i tak nie miałam dużo. Poza tym czułam, że zbyt długo nie zagrzeję tu miejsca.
Jak co dzień leżałam na łóżku i wpatrywałam się w falującą od wiatru tiulową zasłonę. Ostatnio to było moje jedynie interesujące zajęcie, popadałam w pewnego rodzaju otępienie i  po prostu czułam, że mnie nie ma. Wskazówki zegara jak szalone przemykały mi przed oczami, nie myślałam, usypiałam. Gdy już się budziłam moje myśli zaprzątał Edward, William i Bella. Z każdym wspomnieniem powracał ból, jaki od dawna był dla mnie obcy. Lecz nie był on tylko i wyłącznie moim bólem, teraz nie byłam sama - czułam dosłownie wszystko to, co odczuwał mój biologiczny brat. Z każdym dniem, z każdą chwilą chciałam, aby wrócił. Pragnęłam by to, co się zdarzyło nigdy nie miało miejsca, lecz było już na to za późno. 
Rozpamiętując wszystkie wydarzenia nie mogłam pominąć momentu, kiedy to Will wyznał mi co tak naprawdę do mnie czuje. Jego miękkie, ciepłe usta, dreszcz przebiegający mi po plecach, słodki zapach jego oddechu, przyśpieszone tętno i charakterystyczne uderzenia serca… Przymknęłam oczy, by ponownie to zobaczyć, a moja dłoń od razu powędrowała w stronę moich twardych, zlodowaciałych warg. Opuszkiem palców kreśliłam ich bieg, a na samo wspomnienie pocałunku z człowiekiem na mojej buzi pojawił się uśmiech, delikatny, ledwo dostrzegalny. Tak bardzo brakowało mi właśnie Williama, naszych rozmów, wspólnie dzielonych chwil. Ile ja bym dała, aby go tylko zobaczyć? – pomyślałam. I chodź nienawidziłam siebie za to, co powiedziałam do chłopaka tamtego wieczora, to zdania niestety nie mogłam zmienić. Będąc z dala od Cullena pozwalałam mu zapomnieć o sobie, przy okazji nie narażając jego i naszej rodziny na ujawnienie. Historia nie mogła ponownie się powtórzyć, nie tym razem.  
 - Viviene! - krzyknęła Alice wyrywając mnie z tymczasowej zadumy.
 - O co chodzi? Nie musisz tak wrzeszczeć – odparłam odkładając dla zmyłki książkę, którą niby czytałam.
 - Nie musiałabym, gdybyś od razu zareagowała - powiedziała. - Jak długo zamierzasz tak siedzieć, co?
 - Jak tylko się da - szepnęłam bardziej do siebie, niż do siostry.
 - To nie zdrowe. Chodź pójdziemy na zakupy, albo do kina - zaproponowała.
 - Na zakupach byłam dwa dni temu.
 - Faktycznie – sarknęła. – Większy pożytek był z Emmetta, niż z ciebie.
 - Czepiasz się – stwierdziłam. – Nie potrzebuję kolejnej pary czarnych szpilek.
 - To do kina pójdziemy, albo wiem – zamyśliła się. – W Ithaca wczoraj otworzyli wesołe miasteczko…
 - Wesołe miasteczka są do kitu – dodałam.
 - No dobra, to pojedźmy nad to śliczne jezioro, o którym ostatnio mówiła Esme – zaproponowała Alice. – Nie jest daleko, a może i zrobimy sobie piknik?
 - Nie mam ochoty Al – sprowadziłam ją z chmur na ziemię.
 - A ja nie mam ochoty nadal słuchać tej samej wymówki Vivi - westchnęła. - Wiem, że tęsknisz za  Ed…
 - Nie wspominaj przy mnie tego imienia - warknęłam przerywając jej niegrzecznie.
 - Zrozum to jego wybór, powinnaś to zaakceptować…
 - Ja to akceptuję, do cholery! - Tym razem krzyknęłam, przy okazji wstając z łóżka. – Tylko nie potrafię zrozumieć, jak można zaprzepaścić tak swoje życie.
 - On jest już dorosły i cierpi.
 - Jest dupkiem i największym idiotą, jakiego w życiu spotkałam. Może sobie siedzieć w jakieś dziurze i rozpaczać, ale nie zmieni to mojego zdania o nim…
 - Dzwonił… - wtrąciła.
 - Co?! Kiedy? – Ożywiłam się nagle.
Spojrzałam na stolik nocny, gdzie leżał mój telefon.
Czyżbym przegapiła sygnał? - pomyślałam.  – Nie możliwie.
Automatycznie zmaterializowałam się przed zaskoczoną Alice, delikatnie potrząsając ją za ramiona.
 - Kiedy? - powtórzyłam.
 - Dzisiaj.
 - I?!
 - Nie powiedział wiele, aktualnie podróżuje po Ameryce Południowej i nie zamierza wracać - odpowiedziała smutnym głosem. - Prosił, aby się z nim nie kontaktować. Nadal tłumi w sobie to wszystko…
 - Ma to na własne życzenie Alice – rzuciłam przy okazji prychając pod nosem. - A mówił coś jeszcze?
 - Nie.
 - A pytał o… kogoś?
 - Nie.
Ekscytacja jaką jeszcze przed chwile czułam automatycznie wyparowała. a jej miejsce ponownie zajął gniew i poczucie bezradności. Puściłam siostrę i ponownie położyłam się na łóżku. Gdy tylko moja głowa dotknęła poduszki, poczułam znajomy ból. Zacisnęłam dłonie w pieści i przymknęłam oczy, głośno wydychając powietrze.
 - Co ci jest? - zapytała zmartwiona Al.
 - Nic.
 - Nie gadaj głupot - warknęła tym razem. - Ślepa nie jestem, przecież widzę, że coś się dzieje.
Chciałam ponownie podnieść głos i wywalić ją kategorycznie z pokoju, by pozostawiła mnie w spokoju. Ale niespodziewanie złe przeczucie dało sobie znać, tak że zakręciło mi się w głowie. Nieświadomie syknęłam z bólu, łapiąc się za głowę.
 - Emmett! - krzyknęła przerażona Alice. - Szybko!
 - Nie - udało mi się wydusić.
W tej samej chwili do mojej sypialni wpadł zdyszany wampir w pozie do ataku.
 - Co się na Boga stało?! - odezwał się.
 - Nasza Chochlica jak zwykle przesadza - powiedziałam do brata, a potem zwróciłam się do ciemnowłosej. - Nic mi nie jest, nie musisz od razu całego domu stawiać na nogi Al.
 - Albo powiesz co ci jest, albo…
 - Albo ja to z ciebie wyduszę Elen - wtrącił Boski, zakładając ręce.
Usiadłam na łóżku opierając się o zagłówek, teatralnie przewróciłam oczami i spojrzałam podejrzliwie na rodzeństwo. Ból wprawdzie zniknął, lecz sufit nadal wirował. Wskazałam im miejsce obok siebie, Alice usiadła przy mnie a Emmett rozłożył się wzdłuż łóżka.
 - To ten kretyn – powiedziałam. - Nie wiem, jak to jest możliwe. Ale ja dokładnie czuje to co on.
 - Co?! - zareagował Em.
 - Mam rozumieć, że za każdym razem, gdy Edward cierpi z powodu Belli, ty to czujesz? – sparafrazowała Alice.
 - No mniej więcej.
 - A co to było przed chwilą? Syczałaś z bólu.
 - To przeczucie - odpowiedziałam wzdychając. - Od naszego wyjazdu nie daje mi spokoju.
 - I co to oznacza? - Dążył Emmett. - Jaki jest tego mechanizm?
 - To głupawy dar - mówiłam. - Gdybym tylko wiedziała, że moja rozmówczyni była obdarzona taką zdolnością, nigdy w życiu nie podałabym jej ręki. Pytasz jak działa, po prostu masz przeczucie, że coś się wydarzy, lecz nie wiadomo kiedy i z jakim skutkiem.
 - No to do bani.
 - Możesz na to wpływać? Niwelować? - wtrąciła się Al.
 - Niestety nie - odpowiedziałam. - Przychodzi i odchodzi kiedy chce.
 - No dobra - żachnął Boski. - Twierdzisz, że czujesz dokładnie to, co nasz kochany rudzielec telepata.
 - Tak - potwierdziłam.
 - I masz jakieś złe przeczucie związane z naszą przeprowadzką?
 - Aha.
 - W takim razie dochodzimy do sedna sprawy - stwierdził ilustrując nas wzrokiem, po czym dodał po chwili. - Edward jest idiotą, to nie podlega dyskusji. Zostawił kobietę, którą kocha, a ty Vivi odbierasz wszystko podwójnie. I jaki z tego morał?
 - No? - Ponagliłam, nadal nie pojmując zbytnio jego procesów myślowych.
 - To jego decyzja - powiedział patrząc w moje bursztynowe oczy. - Uszanujmy to tak, jak o to nas prosił, mimo iż nie całkiem zgadzamy się z jego priorytetami.
 - Ale…
 - Ale „co”? – Powtórzył Boski.
 - To boli – wyznałam. – I trudno jest mi bawić się, uśmiechać słodko i robić dobrą minę do złej gry, gdy w tym samym czasie mój brat marnuje sobie życie.
 - Kochasz Edwarda bardziej niż ktokolwiek z nas i dlatego jesteś z nim tak bardzo związana emocjonalnie - zaoponowała wampirzyca. - Pozwól mu żyć po swojemu, a przeczucie spróbuj zastąpić czymś innym. Odwróć swoją uwagę o problemów, wróć do dawnego życia…
 - Alice ma rację - przerwał Em. - Nie musisz użalać się i cierpieć w kąciku, jesteś niezależną, wspaniałą kobietą. I błagam cię, wyjdź z tych czterech ścian… straszliwie się nudzę.
Jego mina wywołała u mnie uśmiech na twarzy. Rozumiałam jak najbardziej tok rozumowania rodzeństwa, a w pewnej chwili zrobiło mi się strasznie głupio, że sama zaczynam zachowywać się jak Edward. Stronię od rodziny, nie mam na nic ochoty, a najbliżsi robią co tylko mogą, aby tylko poprawić mi humor.   
 - Przepraszam – wydusiłam, spoglądając na brata i Allie. – Spróbuję się poprawić, postarać się nie zachowywać tak jak teraz.
Brunetka uśmiechnęła się od ucha do ucha i zaraz potem rzuciła mi się na szyję, za to Emmett wpadł w chichot i urządził niezapowiedzianą bitwę na poduszki. Półgodziny później mój pokój tonął w pierzu i piórach, a nasza trójka co chwila wybuchała śmiechem leżąc na środku sypialni i wspominając nasze rodzinne wpadki.
 - Dobra – stwierdził Emmett nagle poważnie. – To jakie plany na resztę dnia?
 - Może rzeczywiście wybierzemy się nad to jezioro – zasugerowałam. – Przydałoby się przegryźć coś konkretniejszego, bo sarny i jelenie nie dają tyle frajdy podczas polowania.
 - To co, pakujemy się i czekamy na resztę? – zapytała Alice.
 - Ojciec z Esme powinien być lada chwila – powiedział Em. – Tak jak Rosalie i Jasper.
 - No to fajnie – ucieszyłam się i popędziłam do szafy.
 - Emmett? – wtrąciła moja siostra. – Możesz wyjść na chwilę?
 - A tak jasne – zreflektował się mięśniak i już go nie było.
Szybkim ruchem zdjęłam z siebie rozwleczony, kaszmirowy kardigan i założyłam coś odpowiedniejszego na wyjście z domu.
 - Cieszę się, że zmieniłaś zdanie – powiedziała Al z uroczymi dołeczkami. – Nie możesz teraz być sama, nie pozwól by i w twoje życie zakradła się rozpacz i bezsilność Vivi.
Spojrzałam na siostrę i mocno ją do siebie przytuliłam.
 - Nie zawsze jest tak, jakbyśmy tego chcieli – szepnęłam jej do ucha.

~*~

Całą rodziną jaka zamieszkiwała teraz w Ithaca wyruszyliśmy na wycieczkę, jaką już od dłuższego czasu tak naprawdę planowała Esme. Musiałam przyznać, że pomysł mojej zwariowanej siostry wydawał się jak najbardziej trafionym. Od dłuższego czasu nie wychodziliśmy nigdzie razem, a taki wypad podziałał nie tylko na mnie, jak sesja u terapeuty. Oczywiście nikt nie poruszył tematu ekspresowej wyprowadzki, ani mojego rudego brata, jednak kiedy tylko zapadała między nami cisza, atmosfera stawała się niezręczna, a po jakimś czasie wręcz nie do zniesienia. Niby rozmawialiśmy o wszystkim, śmialiśmy się w najlepsze i dogadywaliśmy sobie, ale nie było to naturalne i spontaniczne. Starałam się, naprawdę, ale nie dałam rady, ich spojrzenia mówiły mi wszystko. Jako pierwsza odłączyłam się od towarzystwa spacerując nad jeziorem, które tonęło w mroku nocy. Musiałam pomyśleć, sama, niestety nie dane mi było długo cieszyć się towarzystwem samej siebie.
 - Zatrudniłem się jako wykładowca na Cornell University – oznajmił mi ojciec materializując się za mną. – Będę wykładał historię medycyny współczesnej.
 - Ambitne, w takim razie ty będziesz uczył, a Jaspera będą uczyć – stwierdziłam nawet nie uraczając go spojrzeniem, ponieważ skupiona byłam na szukaniu odpowiedniego kamyka. – Ale dlaczego mówisz to mnie?
 - Ponieważ ciebie nie było, gdy poinformowałem o tym resztę – odpowiedział.
 - Rozumiem – rzuciłam, a zaraz potem puściłam kaczkę po jeziorze. – A szpital? Kończysz z karierą chirurga?
 - W żadnym wypadku – wtrącił. – W szpitalu będę pracował na nocnej zmianie.
 - Cieszę się tato – puściłam kolejny kamień. – Taa.
 - Viviene – zaczął. – Wiem co czujesz, tak samo jak wiem, że jest ci ciężej od reszty znosić tą sytuację, straciłaś nie tylko brata…
 - Niczego nie wiesz Carlisle – warknęłam poirytowana, mając już to wszystko po dziurki w nosie. – Ten przyjazd tutaj do Itahaca, to gadanie o nowej pracy… to farsa w jaką chcecie uwierzyć, którą na powrót chcecie stworzyć razem z tym domem i całą otoczką nowego życia – stopniowo podnosiłam głos. – A prawda jest taka, że nikt nie myśli o radosnej przyszłości z daleka od przeszłości, która od trzech tygodni uważana jest za temat tabu!
 - Córeczko – wtrącił tata, łapiąc mnie za ramiona. – Posłuchaj…
 - Zostaw – rzuciłam, wyrywając się Cullenowi. – Ja tu już nie mogę wytrzymać, rozumiesz – złapałam się za serce, chcąc wyrwać je z piersi. – Mam dość udawana, że wszystko jest w porządku, a wcale nie jest – poczułam przypływ złego przeczucia, gniewu i frustracji. – Mam dość, że traktujecie mnie, jak przewrażliwioną siostrzyczkę Edwarda! – Głos mi się załamał. – Że nie zrobiliście nic, aby nie dopuścić do tego co prawdopodobnie wkrótce się stanie z moim bratem! Ja tu nie mogę zostać, Carlisle, nie mogę – upadłam na kolana i ukrywszy twarz w dłoniach zaczęłam płakać. 
Po raz pierwszy dałam upust swoim emocjom wyrzucając na głos to, co tak naprawdę o tym myślałam. Nie miałam wątpliwości, że reszta słyszała naszą wymianę zdań z ojcem, a właściwie tylko moje krzyki. Moim ciałem wstrząsnęła kolejna fala histerycznego płaczu. Nieobecność ukochanego brata oraz najlepszego przyjaciela sprawiła, że nie miałam komu się wyżalić, z kim porozmawiać. Czułam, że na moich barkach spoczywa zbyt wielki ciężar, z którym niestety tym razem nie dane było mi się zmierzyć. Poczułam jak ramiona Carlisle oplatają szczelnie moje ciało i jak ojciec głaska mnie do głowie.
Gdzieś niedaleko rozległ się grzmot błyskawicy, która przeszyła niebo jasnym promieniem tworząc majestatyczną mozaikę. Kilka sekund później z ciężkich burzowych chmur zaczął padać deszcz. Spojrzałam na szarzejące niebo, kolejne wyładowania atmosferyczne przecięły horyzont, a po moich policzkach zaczęły staczać się ociężale wielkie krople wody. Moje emocje i frustracja spływały razem z deszczem, który nie tylko mnie wyciszył, uspokoił, ale i ukoił narastający ból serca przynajmniej na jakiś czas. Wzięłam wolny wdech i mocnej przywarłam do Carlisle, który posadził mnie obok siebie. 
Nie mam pojęcia ile czasu spędziliśmy w takiej pozie, gdy jednak zaczęło świtać z pobliskich skał wyszła reszta Cullenów. Nieśmiało podniosłam się do pozycji stojącej, a zaraz za mną tata, który nie wypuszczał mnie z objęć. Wszyscy byliśmy przemoczeni do suchej nitki, nikt jednak się nie odezwał. Wpatrywaliśmy się w siebie raz z niedowierzaniem, raz z bólem, nadzieją i rozczarowaniem. Pierwsza w naszym kierunku ruszyła Esme, której oczy były suche i zmęczone od płaczu tak, jak moje. Kobieta podeszła i przytuliła mnie, nic nie mówiąc zszokowani wróciliśmy do rezydencji. Po raz kolejny temat Edwarda pozostał bez komentarza.

~*~

Mijały kolejne miesiące, a na początku grudnia postanowiłam na jakiś czas wyjechać z Ithaca. Rozważałam wiele opcji, aż w końcu po długich deliberacjach wybrałam północno-zachodnią część Norwegii. Kraj ten zawsze mi się podobał, a ostanie spędzone w nim tygodnie w towarzystwie Claudii i Noela wspomniałam bardzo dobrze. Wcześniej przez kilka tygodni szukałam odpowiedniej stancji dla siebie, aż w końcu wynajęty przeze mnie agent nieruchomości zaproponował dom nad samym Jeziorem Snasa w okręgu Nord-Trondelag. Bez wahania zgodziłam się na kupno ziemi, nawet nie widząc na oczy nieruchomości jaką nabyłam. Kiedy jednak po raz pierwszy zobaczyłam swój nowy dom, nogi ugięły mi się na jego widok.
Ziemia jaką zakupiłam wraz z domem graniczyła na południu z Górami Nepalah, a do najbliższej osady ludzkiej było ponad trzydzieści pięć kilometrów. Droga jaką jechało się do posiadłości wiodła malowniczymi wąwozami, a przecinana była dwoma rzekami - Namsen i Namsbs, które uchodziły do jeziora nad którym leżał mój nowy dom. Wszędzie wokół znajdowały się lasy, zaopatrzone bogato w dziką zwierzynę, co przyjęłam z zadowoleniem.
Dom zbudowany został trzy lata temu, kiedy to pewien milioner emeryt, Irlandczyk  postanowił odpocząć od pracy w dalekich lasach norweskich. Niestety kiedy biedak zakończył budowę i rozpoczął remont w środku zmarł w niewyjaśnionych okolicznościach. Od tego czasu mój agent próbował sprzedać ten dom, jednak nikt nie chciał go kupić z racji odległości od miasta oraz plotki o nawiedzeniu tego miejsca przez pierwszego właściciela. Kiedy otrzymał wiadomość o poszukiwaniu takiego miejsca przeze mnie, bez problemu postanowił mi go zaoferować w bardzo dobrej cenie.
Głównym materiałem budulcowym  były drewniane bale, dom miał dwa piętra, duży garaż oraz przystań nad jeziorem dla łodzi. Z zewnątrz był gotowy, jedynie wnętrze potrzebowało zagospodarowania, malowania i glazurowania. Zachwycona nowym nabytkiem od razu podesłałam zdjęcia mamie i Alice, które w tej samej chwili chciały przylecieć do Norwegii i razem ze mną go urządzić.  W ostatniej sekundzie na szczęście ojciec wybił im ten pomysł z głowy, co nie powiem przyjęłam z ulgą. Potrzebowałam zmiany miejsca, zajęcia i nowego otoczenia, ponieważ ponownie musiałam zacząć samodzielnie oddychać pełną piersią. Nie oznaczało to jednak, że nie myślałam o Williamie i Edwardzie, robiłam to bardzo często, czasami nawet samoczynnie.
Zaraz po przylocie kupiłam samochód, tym razem inny niż zwykle. W związku z tym, że do posiadłości wiodła wyboista i błotnista czasami droga, zmuszona byłam zainwestować w auto z podwyższonym podwoziem. W pierwsze kilka dni urzędowania zakupiłam wszystkie materiały potrzebne do remontu i wzięłam się za sprzątanie, a potem rozpoczął się prawdziwy remont. Mijały kolejne tygodnie, które spędziłam wśród farb, wzorników i katalogów wyposażenia wnętrz. Praca wypełniała mi każdą wolną chwilę, także przestałam się przez pewien czas zamartwiać. Wreszcie, kiedy przyszedł 23 grudnia, a śnieg otulił szczelnie pobliskie góry i las, ukończyłam ostatecznie remont.
Na parterze znalazł się wielki salon z wodnym kominkiem oraz sporej wielkości biblioteczka, którą dość szybko zapełniłam ulubionymi i całkiem nowymi książkami. Zaraz obok urządziłam nowoczesną kuchnię wraz z jadalnią tylko dla zachowania pozorów. Na pierwszym piętrze postanowiłam stworzyć mały gabinet i oczywiście królestwo dla siebie – ogromną garderobę, jasno granitową łazienkę z wanną z hydromasażem oraz iście królewską sypialnię. Natomiast na ostatnim piętrze znalazły się trzy, przytulne pokoje dla gości.
Z wielkim uśmiechem na twarzy patrzyłam na swoje dzieło i byłam z siebie dumna jak paw. Gdy mój wzrok padł na jedną z komód w salonie, na którym stały fotografie mojej rodziny, poczułam nagle uścisk w sercu, tym razem nie z powodu mojego brata czy Williama.
To był moment, chwila, kiedy podjęłam decyzję o podróży, więc Alice nie mogła tego zobaczyć. Godzinę później byłam w drodze do domu…



"Ludzie pragną cza­sami się roz­sta­wać, żeby móc tęsknić, cze­kać i cie­szyć się powrotem" - Janusz Leon Wiśniewski

16 komentarzy:

  1. Piękny rozdział. Bardzo dobrze przedstawiłaś odczucia Vivi. Biedna, musi naprawdę być jej ciężko, kiedy czuje to co Edward. Całe szczęście, ma przy sobie rodzinę, która ją wspiera.
    Również niezwykle podobał mi się opis posiadłości w Norwegii. Czyżby na końcu rozdziału Vivi postanowiła wrócić do Ameryki, aby zobaczyć Willa? Tak zrozumiałam tę scenę :-)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że rozdział się spodobał, jak również że znalazłaś czas na przeczytanie :) Owszem Viviene wróciła do Stanów, ale raczej nie kierowała się na zachodnie wybrzeże. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Rozdział 66 "Sukienka" na www.scenariusz-uczucia.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Prosiłabym, aby powiadomienia o nowych notkach dodawać w zakładce SPAM. Więcej na ten temat w zakładce WAŻNE. Serdecznie pozdrawiam.

      Usuń
  3. Mnóstwo tu smutków. Wszystko się łamie, cała rodzina. Mam nadzieję, że wkrótce uszczęśliwisz nieco Vivi (i Edwarda).
    W twoim opowiadaniu dużo jest o rodzinie, to świetne. (;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Już kolejny rozdział powinien być weselszy, jednak do ponownej idylli szczęśliwości jeszcze trochę będziemy musieli poczekać.

      Usuń
  4. Druga połowa lepsza od pierwszej ;p już zaraz po słowie "Forks" skojarzyłam, że to coś na podstawie Zmierzchu :) Bardzo dobrze przedstawiłaś to, co czuła Vivi. Pozdrawiam i zapraszam do siebie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje za komentarz :) Cieszę się ogromnie, że rozdział się spodobał, nawet ta druga część. Chętnie wpadnę z rewizytą, jednak nie zostawiłaś swojego adresu. Pozdrawiam

      Usuń
  5. Rozdział 67 "Spojrzenie czekoladowych oczu" na www.scenariusz-uczucia.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ponownie proszę o pozostawianie powiadomień w zakładce: SPAM

      Usuń
  6. Wreszcie się zmobilizowałam i nadrobiłam zaległości:p Coraz bliżej dramatycznych wydarzeń z Bellą. Ciekawa jestem, co z Willem. Mam nadzieję, że Vivi wróci do niego i powie mu prawdę, ale myślę, że coś poważnego na to wpłynie. A co do wydarzenia z Lucyferem, to on zupełnie nie zachowuje się jak diabeł:p Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lucyfer kochana ma wiele obliczy, z resztą w kolejnych rozdziałach się okaże jakie z niego ziółko. Co do Williama, to Viviene na razie nie wyzna mu prawdy, bo nie może i nie chce tego zrobić. Jednak w przyszłości pojawią się okoliczności, gdzie Vi będzie musiała stanąć przed najważniejszą decyzją w swoim wampirzym życiu. Pozdrawiam

      Usuń
  7. Rozdział 68 "Prawda czy wyzwanie?" na www.scenariusz-uczucia.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  8. Kochana Vivi!:* Przez 3 tyg cieszyłam się wakacjami, wracam i nie wiem co się tak naprawdę dzieje;) Słoneczko powiedz mi, czy to jest NOWA wersja 'vampires new stroy'? Lepiej zacząć czytać od początku?:* Ah no i powiedz mi kochana jak to jest z tym onetem? Wciąż tyle szwankował? Lepiej przenieś się na blogspot? Jak uważasz?
    Buziaki i pozdrawiam cielutko:*
    Iris - irrationalis.blog.onet.pl / battito-cardiaco

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak się ciesze , że wróciłaś :) Mam nadziję, że urlop był udany i wróciłaś z mnóstwem pozytywnej energii :) Blog został w całości przeniesiony na nową platformę, bo z Onetem nie da się już współpracować. Wprawdzie sytuacja poprawiła się znacznie, ale nadal są problemy z ramkami, komentarzami i aktualizacją. Właśnie dlatego postanowiłam się przenieść, a blogspot polecam i to bardzo. Co do opowiadania... niczego nie zmieniałam, jedynie odświeżałam rozdziały. Do nadrobienia polecam dwa ostatnie wpisy :) Pozdrawiam

      Usuń