26 lipca 2012

Rozdział 47

Christina Perri - A Thousand Years


 25 grudnia w tym roku nie wywołał entuzjazmu w Ithaca. Mimo, że choinka została ubrana, a prezenty opakowane w czerwony, świecący papier to żaden z Cullenów nie miał ochoty na świętowanie. Wprawdzie Allie próbowała wykrzesać z najbliższych odrobinę świątecznej werwy, to tylko Rosalie uległa siostrze. Dzień chylił się już ku zachodowi, gdy pod domem zatrąbił klakson nieznanego samochodu. W tej samej chwili wszyscy Cullenowie znaleźli się przed domem z dość zdezorientowanymi minami, gdy nagle drzwi się otworzyły, a z auta wyłoniła się Viviene ubrana w przeuroczy czerwony trencz, czarną sukienkę i wysokie szpilki.
 - Wesołych świąt kochani! – zawołała z uśmiechem na twarzy.
 - Vivi?! – odezwała się oniemiała Alice, rzucając się w ramiona siostry. – Ale niespodzianka, nie wiedziałam, że przyjedziesz.
 - Wiem – odparła z chichotem ciemnowłosa. – Poniekąd właśnie na tym mi zależało.
 - Kochana moja – przywitała się mama z przybyszem. – Nawet nie wiesz, jaka to radość Cię widzieć.
 - Nie mogłabym zostać tam sama na święta, to taki rodzinny czas – powiedziała Viviene, całując w policzek ojca. – Cześć Carlisle.
 - Cieszę się, że jesteś córeczko – dodał mężczyzna z ulgą w głosie.
 - Czy mnie moje wampirze oczy mylą? Na mą duszę to Viviene, moja zbuntowana siostra? – Na horyzoncie pojawił się Emmett - domowy troglodyta wraz z żoną i Jasperem.
 - Witam brata – odpowiedziała dziewczyna i przytuliła się do wampira. – Cześć siostrzyczko, witaj Jazzi.
 - Ty to potrafisz zrobić wejście – stwierdził Jasper. – Nie mniej jednak jestem zaskoczony, że przechytrzyłaś moją żonę.
 - Zaczynam się w tym specjalizować – dodała z chichotem. – Ale my tu gadu gadu, a prezenty w bagażniku. Emmett pomożesz mi?
 - Jasne – przyznał chłopak i od razu znalazł się za samochodem.
 - To co, świętujemy? – zaproponowała Allie. – Tylko nie mówcie, że nie bo nie ręczę za siebie. W końcu Elen przyjechała z samej Syberii…
 - Hej, hej, hej – przerwała jej oburzona dziewczyna. – To nie Syberia moja droga, to spełnienie moich marzeń – westchnęła na samo wspomnienie swojej samotni.
 - Ukończyłaś remont? – Pochwyciła jej myśl Esme.
 - Dwa dni temu – odparła dumna. – I jest piękny.
 - Dobra – wtrącił Carlisle. – Pogadamy w domu, nie możemy tak stać na dworze, co sąsiedzi pomyślą.
 - A my w ogóle mamy sąsiadów? – odezwał się Emmett rozglądając dookoła.
Rodzina zaniosła się radosnym śmiechem i weszła do domu by rozpocząć obchody Bożego Narodzenia.

~*~

 W tym roku mama darowała sobie wieczerzę, więc jedynie raczyliśmy się krwią pumy i lwa górskiego z kryształowych kieliszków. Cały czas rozmawialiśmy, a właściwie ja mówiłam o tym, co robiłam w Norwegii - opisywałam nowy dom oraz pokazywałam zdjęcia. Później Cullenowie opowiadali co też zmieniło się w Ithaca przez trzy tygodnie. Kiedy jednak skończyliśmy pogaduchy, bez ogródek zmieniłam temat, ponieważ czułam, że muszę.
 - Czy Edward dzwonił? – zapytałam spoglądając na Allie.
Moja siostra speszyła się nieco pytaniem, przywarła mocniej do Jaspera i powiedziała ze smutną miną.
 - Zadzwonił w dniu kiedy wyleciałaś do Europy.
 - A z tobą się kontaktował? – wtrąciła się Esme z nadzieją.
Spojrzałam matce w oczy i to co w nich ujrzałam zabolało i mnie. Nieświadomie z dużą siłą naparłam na kryształowy kieliszek, a do moich uszu dobiegł cichy chrupot pękającego szkła. Na szczęście w porę się zorientowałam, a właściwie Jasper, który posłał w moim kierunku falę spokoju.
 - Nie – odpowiedziałam jak gdyby nigdy nic, po czym upiłam łyk krwi. – No cóż trudno, to co otwieramy prezenty?
 - TAK! – krzyknął Emmett, jak pięcioletni chłopiec.
 - W takim razie otwórzcie te ode mnie, a ja zaraz wracam – powiedziałam i wampirzym tempem ruszyłam do swojego pokoju.
Tam już bez problemu zlokalizowałam swój telefon i wybrałam numer, którego nie używałam od dobrych kilku tygodni. Zniecierpliwiona czekając na połączenie wybijałam palcami nerwowy rytm na komodzie, na szczęście nie zrobiłam przy tym dziur. Nie zdziwiłam się, gdy po dwóch sygnałach przywitał mnie wkurzający dźwięk automatycznej sekretarki.
- Wesołych świąt Edwardzie – odezwałam się najbardziej zjadliwym tonem na jaki było mnie stać. – Ja wiem, że jesteś teraz bardzo zajęty i nie masz czasu na tak banalną czynność, jak wybranie numeru telefon do własnej siostry, ale wiesz co? Mną się nie musisz przejmować, ja sobie poradzę, ale Esme już nie. Więc z łaski swojej rusz dupę i chociaż raz zachowaj się odpowiednio, są święta, zrób to co powinieneś.
Rozłączyłam się i głośno wypuściłam powietrze z płuc. Zrobiłam to, co już od bardzo dawna chciałam zrobić, ale brakowało mi odwagi. Właściwie to nie chciałam mu przeszkadzać, w końcu chciał być sam, ale w dniu dzisiejszym miarka się przebrała. Skoro ja mogłam przelecieć prawie 9000 kilometrów, to dlaczego i on nie mógłby się postarać o jeden telefon do matki. Kochałam rodziców i rodzeństwo, ale niestety dla swojego i ich dobra musiałam na jakiś czas zmienić klimat i otoczenie. Na wieść o wyprowadzce na drugi koniec świata jak to określił Emmett, najbardziej przykro było oczywiście Esme, która jak wspomniał Jasper traciła kolejnego członka rodziny.
 - Mamuś – powiedziałam do rodzicielki z uśmiechem, gdy przyszedł czas pożegnania. – Wyjeżdżam tylko na kilka miesięcy, nie martw się wrócę do domu, do was. Potrzebuje teraz… trochę spokoju.
 - Wiem kochanie – odparła kobieta. – Ale dla matki taki wyjazd…, no może kiedyś zrozumiesz.
 - Na pewno – dodałam i przytuliłam się do niej. – Mam nadzieję, że na walentynki odwiedzicie mnie z tatą. 
 - A chciałabyś? – wtrąciła z lekkim niedowierzaniem.
 - Mamo – pokręciłam głową. – Zawsze będziecie mile widziani, gdziekolwiek bym nie była. Wszyscy.
 - Ale dlaczego tak daleko?
 - Uwielbiam ten kraj – wyjaśniłam. – Z resztą jak przyjedziecie przekonasz się sama.
Mój wzrok padł na stolik nocny, gdzie oprócz wazonu ze świeżymi kwiatami białej lilii stała ramka ze zdjęciem na której uwiecznieni byli wszyscy członkowie naszej rodziny. Z uśmiechem na buzi przypomniałam sobie sesję zdjęciową, która odbyła się dokładnie w rok po tym jak dołączyłam do rodziny Cullen.
 - Emmett! – warknął Jasper, kiedy mięśniak próbował mu dorobić rogi. – Ale z ciebie dzieciak!
 -  Dzieciak?! – Oburzył się ten pierwszy. – To ty się nie znasz na zabawie.
 - Jazz, pozwól małemu Emmecikowi na odrobinę rozrywki – droczył się Edward.
 - Możemy już robić to zdjęcie – zaczęła marudzić Rosalie.
 - No właśnie – potwierdziła Alice. – O czwartej mamy jechać do Seattle na zakupy.
 - Elen jesteś gotowa? – zapytał Carlisle obejmując Esme.
 - Jestem, jestem – odpowiedziałam patrząc w obiektyw. – Pięć sekund, cztery…
Klik.
 - Viviene – odezwał się za mną męski baryton, który od razu sprowadził mnie na ziemię. – Wszystko w porządku?
 - Tak tato, wszystko w najlepszym porządku – odpowiedziałam i zmieniłam temat. – Już rozpakowaliście wszystkie prezenty?
 - Jeszcze nie – wtrącił z uśmiechem. – Twój brat ma niezłą radochę z tego zdalnie sterowanego helikoptera.
 - Cieszę się, że mogłam mu sprawić przyjemność – ruszyłam w kierunku korytarza, jednak ojciec chwycił mnie za rękę.
 - Elen – zaczął. – Naprawdę Edward nie kontaktował się z tobą?
 - Przecież mówiłam, że nie – potwierdziłam. – Dlaczego nadal dążysz ten temat?
 - Chciałem się upewnić – wyjaśnił wzdychając ciężko. – Esme bardzo to przeżywa, z resztą sama widziałaś…
 - Wiem tato – posmutniałam. – Jednak nic nie mogę zrobić, nawet gdybym chciała.
 - To wielka radość dla nas, że postanowiłaś przyjechać.
 - To niezbity dowód tato, że z naszej dwójki ja mam jeszcze serce – wtrąciłam.
 - Viviene…
 - Nie broń go – powiedziałam nad wyraz spokojnie. – Sam wybrał swój los, ostrzegałam, błagałam żeby tego nie robił.
 - No i nie posłuchał – dodał Carlisle z bladym uśmiechem. – Ale masz rację to jego wybór, który musimy zaakceptować.
 - Nie inaczej – szepnęłam. – Wracajmy na dół, muszę zobaczyć twoją minę jak rozpakujesz swój prezent tato.
 - Chyba już nic mnie nie zdziwi – zaśmiał się Cullen.
 - Zobaczymy – zawtórowałam.

~*~

Te kilka dni spędzone wśród rodziny były dla mnie, jak zastrzyk pozytywnej energii, ponownie jak za dawnych czasów śmialiśmy się i żartowaliśmy, czasami nawet z nieobecnego Edwarda. Naprawdę żałowałam, że mojego starszego brata nie było wtedy z nami, ale niestety nie można mieć wszystkiego.
Ku mojemu zdumieniu na kilka minut przed północą jeszcze w Boże Narodzenie zadzwonił telefon mamy, jak się zaraz potem okazało dzwonił Edward życząc nam pogodnych i radosnych świąt. Jego życzenia wywołały niezłe zamieszanie w domu, bo nagle każdy chciała z nim zamienić choćby słowo. Nie wiedziałam czy mój braciszek sam wpadł na tak znakomity pomysł, czy jednak był to efekt mojego wcześniejszego zjadliwego telefonu. Z zaśnieżonego tarasu ze spokojem przyglądałam się, jak Esme rozmawia ze synem, jak na jej twarzy pojawia się prawdziwy uśmiech.
To był prezent, najpiękniejszy jaki tylko Edward mógł jej dać. Odruchowo potarłam odsłonięte ramiona wpatrując się w świetlistą tarczę księżyca. Chwilę później ponownie zaczął prószyć śnieg. Małe lodowe płatki powolnym ruchem kołysały się na wietrze, pokrywając ziemię kolejną warstwą zimowej pierzynki. Gdy kilka pierwszych z nich spadło na moją wyciągniętą dłoń nie rozpuściło się. Dzięki swojemu wampirzemu wzrokowi mogłam dostrzec każdą gwiazdkę o nad wyraz skomplikowanej strukturze, każdą postrzępiona przez mróz krawędź bajecznej układanki w której światło księżycowej poświaty odbijało się od lodowych płatków tworząc ośmiokolorową tęczę. 
Coś wspaniałego – pomyślałam.
Jednakże w tamtej chwili, podczas wpatrywania się w magiczne płatki śniegu poczułam, że bardzo chciałabym je podziwiać właśnie z osobą, która nigdy w życiu nie ujrzała by tego opadu w taki sposób w jaki ja go dostrzegam. Mogłabym opisać mu moje spostrzeżenia, tak jak to robiłam już z wodą, śpiewem ptaków czy wiatrem kołyszących drzew.
Ciepło brązowych oczu, nastroszona blond czupryna, uśmiech dziecka i charakterystyczny rytm bijącego serca, taki obraz Willa miałam właśnie przed sobą. I taki obraz dość często powracał w mojej pamięci, właściwie to najchętniej wspominałam spędzone wspólnie chwile na rozmowach, spacerach ale też te spędzone w ciszy czy na głupich kłótniach. Na mojej buzi pojawił się uśmiech, ale zaraz potem zgięłam się wpół przez nagły przypływ bólu rozrywającego moje wnętrzności.
Najszybciej jak tylko było można zniknęłam z pola widzenia swojej rodziny i przemieściłam się do swojego samochodu, który stał zaparkowany przed domem. Ból wprawdzie zelżał, ale nadal czułam bolesne pozostałości ataku. Przymknęłam powieki, położyłam swoją dłoń na niebijącym sercu i powoli wdychałam mroźne powietrzne. Obrzeża wirtualnej rany ponownie zaczęły dać o sobie znać, szykowałam się na ponowną falę psychicznego cierpienia.
Wiedziałam, że nie będzie mi łatwo zaraz po tym, jak Edward zostawił Bellę, ale niestety czasami miałam tego dość. Zwykle potrafiłam nad tym panować, nie poddać się, jednak dzisiaj było inaczej, po prostu nie dawałam rady. Tęsknota i ból był silniejszy, ponieważ prócz emocji mojego brata poczułam i swoje. Po raz pierwszy byłam ich tak naprawdę świadoma, świadoma utraty najlepszego przyjaciela, chłopaka który zmienił moje życie, który sprawił, że ponownie zaczęłam samodzielnie oddychać.  
        Nie wiem dlaczego, chwilę później grzebałam w schowku samochodowym w poszukiwaniu zapasowego telefonu komórkowego. Nie myślałam w tamtej chwili trzeźwo, ponieważ napisałam i wysłałam dwie wiadomości tekstowe o takiej samej treści – wesołych i spokojnych świąt. Bez podpisu, dodatkowych ceregieli, ja po prostu czułam potrzebę zbliżenia się z ludźmi, których najbardziej zawiedliśmy, zwłaszcza w taki dzień jak dziś. Do moich uszu doszedł dźwięk dostarczonego smsa, a zaraz potem wyłożyłam kartę z telefonu i zniszczyłam ją. W tamtej chwili miałam dosłownie gdzieś, co by powiedział Edward czy Alice na to, co zrobiłam. W głębi serca wiedziałam, że nie mogłabym inaczej postąpić. 

~*~
           
          Zostałam w Ithaca do nowego roku na prośbę Esme, której nie potrafiłam dosłownie niczego omówić. Nie mogłam jednak przedłużyć swojego pobytu z powodu pilnego wyjazdu tym razem do Londynu, gdzie za kilka dni miał odbyć się Bal Założycieli Londynu. Przyjęłam już wcześniej zaproszenie od Damona i niestety nie wypadało mi się z niego wykręcić w ostatniej chwili, zwłaszcza że obiecałam mu towarzyszyć.   
          Gdy przyleciałam do Londynu jeszcze przed przyjazdem do Wantsworth musiałam udać się na zakupy, ponieważ nie miałam aktualnie żadnej kreacji na bal. Ruszyłam zatem na Knightsbridge, gdzie zamierzałam znaleźć dla siebie coś odpowiedniego na taką uroczystość. Nigdy nie brałam udziału w tak wystawnym przedsięwzięciu, zwłaszcza organizowanym przez ogromną liczbę wampirzych arystokratów. Dość szybko zdecydowałam się na długą z koronkowymi rękawami, złocisto-beżową suknię z krótkim trenem, jednego z moich ulubionych projektantów. A dwie godziny później zmierzałam do zabytkowego dworku Salvatore w Kingston upon Thames, oddalonego o czterdzieści kilometrów od Londynu.
            Gdy tylko zajechałam pod rezydencję sam Damon wyszedł mi naprzeciw i jak na dżentelmena przystało, szarmancko otworzył mi drzwi od samochodu.
             - Dobry wieczór – przywitałam się, kiedy już wydostałam się z auta.
           - Witaj Elen – powiedział wampir i ucałował moją dłoń. – Cieszę się, że w końcu dotarłaś szczęśliwie na miejsce.
          - Tak więc tutaj uwiłeś sobie gniazdko? – zapytałam zaciekawiona domem, jaki zaczęłam podziwiać z zewnątrz. – Bardzo ładne miejsce.
             - Wiedziałem, że ci się spodoba – wtrącił wyjmując moje bagaże. – Sam wszystko urządzałem.
            Automatycznie spojrzałam w jego szkarłatne tęczówki, by wiedzieć czy rzeczywiście mówi prawdę. Ku mojemu zaskoczeniu tym razem nie kłamał.
             - Mieszkasz tutaj sam? – wtrąciłam, kiedy chłopak zaprosił mnie gestem do środka.
            Wnętrze utrzymane było w klasycznym,  angielskim stylu – kominki, kasetony i ciemne mahoniowe belki oraz drewniane podłogi. Dom na pierwszy rzut oka wydawał się surowym wnętrzem i dość nieprzyjemnym, ale po pewnym czasie dało się do niego przyzwyczaić.
             - Czasami przyjmuję gości – odpowiedział Damon. – Wiesz raz wpadnie Ariel czy inny normalny wampir, kolejnym razem jakaś panna z ulicy, a czasami nawet i mój kochany brat z małżonką.
             - Stefan ożenił się z Eleną? – Zdumiałam.
             - A tego to ja nie wiem – stwierdził. – Tak mi się powiedziało, a co zazdrosna jesteś?
             Zrobiłam większe oczy i zdzieliłam go przez ramię torebką.
             - Bardzo śmieszne – dodałam. – Bardzo.
             - Przecież żartuję Elen – zaśmiał się. – Chciałem jedynie zobaczyć twoją minkę.
             - Zamiast nabijać się ze mnie kolego – wtrąciłam zalotnie. – Lepiej pokaż mi wnętrze swojego królestwa. Muszę przecież przygotować się na bal…
        - Impreza jest dopiero jutro, więc mamy sporo czasu – powiedział wampir. – Zaprowadzę cię teraz do sypialni, jaką będziesz zajmować podczas wizyty tutaj, a gdy już się zadomowisz oprowadzę cię po moich włościach, dobrze?
             - Dziękuję – dodałam i z uśmiechem podążyłam za chłopakiem.

~*~

            Dom Damona był ewidentnie wielką rezydencją, chodź jak sam przyznał dla niego to tylko taki domek, ja uważałam co innego. Z daleka posiadłość nie wyglądała na kolos mieszkalny, jaka później się oczywiście okazała – główna rezydencja, dom dla gości, dom dla służby, garaże i pomieszczenia gospodarcze, a także ogromny ogród i stajnia. Co mi się podobało to przede wszystkim prostota i surowość, jaka panowała we większości pomieszczeń.
            Mój pokój znajdował się na pierwszym piętrze na końcu korytarza zaraz obok pokoju Salvatore. Standardowo w sypialni znalazło się wielkie mahoniowe łoże z masywnymi kolumienkami i białymi moskitierami, komoda, ogromne lustro oraz łazienka. Dwa duże okna zajmujące prawie trzy czwarte północnej ściany wychodziły na idealnie zaśnieżony ogród oraz aleję charakterystycznie przystrzyżonych lip, niestety bez liści.
            Siedzieliśmy w salonie, gdzie Damon jak stwierdził zazwyczaj przesiadywał tutaj sącząc Burbon i popadał w umysłowy letarg. Trzymałam właśnie w dłoni kieliszek czerwonego wina, gdy mój przyjaciel zaczął się perfidnie na mnie gapić.
             - O co chodzi? – zapytałam wprost. – Jestem gdzieś brudna?
             - Nie, skądże – odpowiedział od razu. – Po prostu jesteś… śliczna.
         Tym razem nie zganiłam go, tylko uśmiechnęłam się uroczo za komplement powiedziany pod moim adresem.
             - Wiem – stwierdziłam z chichotem. – Ale mam prośbę, nie mów tak za często, bo popadnę jeszcze w samo zachwyt.
             - To Ci nie grozi Elen – odwzajemnił mój uśmiech. – Wiesz, bałem się że jednak nie przyjedziesz, po tym co powiedziałem…
             - Powiedźmy, że ta scena w lesie nie miała miejsca – wtrąciłam. – Faktycznie byłam na Ciebie zła, ale jak dobrze wiesz nie potrafię się długo gniewać.
             - Taa – odsapnął. – Na to właśnie liczyłem.
            Zaśmiałam się.
             - Lepiej powiedź, skąd dostałeś to zaproszenie na bal? – Byłam ciekawa.
             - Gdybyś mieszkała przez kilka lat w Londynie, a właściwie w Anglii, to prawdopodobnie też otrzymałabyś takie zaproszenie – odpowiedział Damon. – A prawda jest taka, że to całe założycielstwo to jedna wielka ściema.
             - Ściema? – Powtórzyłam.
             - Znasz historię Londinium?
             - Nie za bardzo – dodałam zniesmaczona swoją niewiedzą.
             - Według historyków pierwsze ślady działalności osadniczej na terenie Londynu oraz w jego pobliżu datuje się na lata 70-80 n.e na wzgórzach Cornhill i Ludgate Hill – zaczął. – Odkryto tam pozostałości prawdopodobnie po rzymskim obozie warownym, gdzie centrum Rzymianie oznaczyli Londinium - kamieniem Londyńskim, który oczywiście do tej pory jest widoczny na Cannon Street.
             - I? To wszystko?
             - I to koniec oficjalnej wersji – dopowiedział chłopak. – Prawda jest taka, że już przed latami 70 n.e na terenie dzisiejszego Londynu panoszyły się wampiry żądne jedynie krwi i mordu nawet w biały dzień. A ekspedycja Rzymian czytaj Volturi, musiała zapobiec ujawnieniu, a co gorsza nie mogła dopuścić do całkowitego wymarcia naszego gatunku, jednocześnie ich likwidując.
             - Czekaj, czekaj Volturi? – wtrąciłam oniemiała. – Chcesz powiedzieć, że te wszystkie podboje Imperium Rzymskiego to były jedynie walki wampirów? Chęć panowania nad naszym gatunkiem?
             - Raczej chęć kontrolowania naszego gatunku kochana – wyjaśnił. – Ale nie jestem  stanie odpowiedzieć Ci, czy wszystkie podboje Rzymian były podbojami pod wodzą wampira. Chociaż istnieją przypuszczenia, że sam Juliusz Cezar był dzieckiem nocy, niestety Brutus go przejrzał i zabił.
             - Opowiadasz to tak, jak bajkę na dobranoc – stwierdziłam. – Nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką wersją wydarzeń.
             - Bo nieliczni o tym wiedzą Elen – westchnął Salvatore. – W tamtych czasach jeszcze bardziej bano się o ujawnienie niż teraz. 
             - Zawsze myślałam, że najwięcej kłopotów Rodzina Królewska miała z Bułgarami i Meksykanami – powiedziałam.
             - Przez wieki przed Chrystusem władza wampirza była dziedziczona na ziemiach Tracji – mówił Salvatore. – Było nas zbyt mało, aby nawet myśleć o podbojach i władzy nad światem. Kiedy jednak nasza rasa zaczęła się intensywnie rozmnażać…
             - Doszło do zdrady, wojny i walki – dokończyłam.
             - Właśnie – wtrącił. – Klan włoski siłą i bezwzględnością odebrał władzę Bułgarom, by na wieki przejąć kontrolę nad naszymi pobratymcami. I tak oto ta sytuacja trwa po dziś dzień, wprawdzie Bułgarzy nigdy się nie pogodzili z tą sytuacją, ale jak na razie nikt nawet nie spróbował obalić władzy Volturi i chyba nikt tego nie zrobi.
             - Trochę dziwi mnie twoja współpraca z Volterą – zauważyłam. – Przecież jesteś pełnokrwistym Bułgarem…
             - Owszem urodziłem się w Bułgarii, ale zaraz potem przeprowadziliśmy się do Niemiec, gdzie dorastałem ze Stefano. Potem faktycznie wróciłem do rodzinnego kraju, by załatwić interesy dla ojca, zostałem trochę dłużej i… umarłem. Ale nie czuję jakiegoś… powiązania, wampirzego patriotyzmu jeżeli oto pytasz.
             - A twój brat?
             - Chyba sama zauważyłaś, że mój młodszy braciszek nie podziela rządzy władzy i przemocy wobec kogokolwiek – odpowiedział z kpiącym uśmieszkiem. – Może czasami, jeżeli chodzi o płeć piękną. Ale o tym ty wiesz raczej znacznie lepiej ode mnie, prawda?
             - Nie zaprzeczę – zmarkotniałam. – Wydaje mi się jednak, że teraz Stef jest innym wampirem.  
             - Nie zaprzeczę – powtórzył sarkastycznie.
             - No dobra, ale co to wszystko ma wspólnego z założycielami? – Powróciłam do tematu, przy okazji przewróciłam oczami.  
             - Po podbojach Rzymian ówczesny władca nakazał utworzyć stowarzyszenie na ziemiach londyńskich, które miało strzec właściwego porządku wśród wampirów – wyjaśnił brunet. – By sytuacja sprzed interwencji Volturi nigdy więcej się nie powtórzyła.
             - A powtórzyła się? Kiedyś?
             - Nigdy, ale musisz wiedzieć, że rzeź w Meksyku była niczym w porównaniu do masakry w Londynie w tamtym czasie – dodał. – Wampirów było więcej niż ludzi, zaczynało brakować pożywienia…
             - Rozumiem – stwierdziłam kiwając głową. – Czyli ten bal to takie… przypomnienie pozycji arystokracji w naszym świecie, którego prawo jest surowe, a jego niesubordynacja karana jest śmiercią?
             - Lepiej bym tego nie ujął Viviene – odpowiedział. – Jak już wcześniej ci wspominałem ta maskarada nie jest organizowana co rok, a bycie na niej to prawdziwy zaszczyt.
             - Nie wątpię – sarknęłam. – Zatem idziesz tam po raz pierwszy?
             - Owszem – odparł wypinając dumnie pierś. – Taka okazja zdarza się raz na 250 lat.
             - No proszę, proszę – rzuciłam. – A wiesz może kiedy organizowany jest taki bankiet w Stanach?  
             - Nie – odpowiedział i zamyślił się. – Nawet nie wiem, czy w ogóle go organizują.
             - Może nawet i lepiej – westchnęłam.
             - Zobaczymy co powiesz jutro ma ten temat, kiedy już znajdziemy się w gnieździe os, w samym ich centrum – powiedział Damon.
             - Co za pocieszające porównanie kolego – zauważyłam z ironią. – Od razu zrobiło mi się cieplej na sercu.
             - Właśnie taki miałem zamiar droga koleżanko – zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam.
            Historia jaką opowiedział mi Salvatore była dość niesamowitą, ale zdążyłam się już chyba przyzwyczaić do takich wampirzych ekscesów. Wiedziałam bowiem, że nie będzie to ostatni raz, kiedy poznam kolejne etapy historii mojej rasy. Wampiry to stworzenia długo żyjące, dla których wieczność to tylko zbitek liter. Czasami nic nie znaczących, innymi razy przekraczających granice ziemskiego czasu.

~*~

      Kolejny dzień w rezydencji Damona spędziłam podziwiając pobliski las, gdzie postanowiłam zapolować na dorodnego jelenia. Zwierzę nie miało szans z moją siłą i szybkością, więc bez trudu zatopiłam swoje ostre jak brzytwa zęby w jego ciele. Wróciłam do swojej sypialni przed południem, ponieważ mój ówczesny współlokator od samego rana załatwiał jakieś pilne sprawy.
           Moja kreacja na dzisiejszy wieczór wisiała na szafie w plastikowym pokrowcu, podobnie jak buty w pudełku oraz torebka, czekając by je tylko włożyć. Szybkim ruchem zrzuciłam z siebie ubrania, jakie miałam na sobie podczas polowania i udałam się na długa i relaksującą kąpiel. Kiedy wróciłam ponownie do pokoju z ręcznikiem na głowie oraz w atłasowym liliowym szlafroku spostrzegłam, że na łóżku leży ogromne granatowe pudło, a na nim mniejsze o czerwonej barwie. Wszystko zostało przewiązane kremową wstążką, a do prezentów dołączona była kartka.  

            Włóż to na dzisiejszy  wieczór. Zapomniałem powiedzieć Ci, że idziemy na Bal Maskowy.

            W pierwszej chwili chciałam wszystko oddać mojemu szanownemu koledze, ale nieco później ciekawiło mnie, co też jest w środku. Rozdarłam wpierw mniejsze pudełko, w którym ukazała się srebrzysto-czarna maska wenecka ręcznie zdobiona, do której z prawej strony doczepione zostały fioletowe pióra boa. Pokręciłam głową z niedowierzaniem i zabrałam się za kolejny prezent. Gdy tylko otworzyłam pudło moim oczom ukazała się suknia, prawdziwa balowa suknia.  Sznurowany, popielaty atłasowy gorset zdobiły w tali posrebrzane kwiaty hibiskusa, a uzupełnieniem całości była czarna, tiulowa suknia składająca się z dwudziestu paru warstw delikatnego materiału. Stałam tak przez pięć minut z rozdziawioną buzią i wprost nie mogłam uwierzyć w to, co trzymałam w rękach. Nie miałam pojęcia skąd Damon wytrzasnął taką kieckę, ale bez jakiegokolwiek wahania postanowiłam właśnie ją założyć na dzisiejszy wieczór. Spojrzałam w kierunku kreacji Elie Saaba i cichutko westchnęłam – Obiecuję, że na pewno się nie zmarnujesz.
            Z wielkim uśmiechem na ustach rozpoczęłam swoje przygotowania do Balu Założycieli Londynu.

~*~

            Gdy na zegarze wybiła ósma wieczór rozległo się pukanie do drzwi pokoju, który zajmowała Eleonor Cullen. Mężczyzna ubrany był w czarny, zabytkowy frak z poprzedniej epoki, a w jego lewej dłoni spoczywała srebrna maska wenecka.
             - Proszę – odezwał się kobiecy głos, więc pan domu uzyskując zgodę wszedł do sypialni wampirzycy.
            Kobieta ubrana była w przepiękną suknię, która idealnie pasowała do jej figury. Srebrny gorset uwidaczniał szczupłą talię i smukłe ramiona dziewczyny, natomiast dół sukienki rozszerzał się niczym kwiat czarnej lilii maskując resztę kobiecej sylwetki. Na lewym nadgarstku pojawiła się diamentowa bransoleta, a w uszach przepiękne brylantowe kolczyki. Złoto-bursztynowe oczy zostały obramowane wachlarzem ciemnych rzęs, a usta podkreślone  szkarłatną szminką. Hebanowe włosy wampirzycy w połowie upięte były w pewnego rodzaju misterny kok, natomiast reszta pukli opadła jej swobodnie na odsłonięte ramiona i plecy.
             - I jak? – zapytała nieśmiało, przy okazji okręcając się dookoła. – Właściwie to jeszcze nie przeglądałam się w lustrze.  
             - I nie musisz – odparł Damon kompletnie oszołomiony. – Wyglądasz zjawiskowo.
             - Mam tylko nadzieję, że nie przyniosę ci ujmy w tej sukni.
             - Tego możesz być pewna – dodał z uśmiechem. – W takim razie jesteś gotowa na bal?
             - Chyba tak – odrzekła. – Wezmę tylko maskę i możemy jechać.
          - Zatem zapraszam cię do… - zawahał się Salvatore przez sekundę. – Powinienem chyba powiedzieć do karety, ale niestety nie mam takiej na własność, więc powiem do powozu ciągnącego przez konie mechaniczne.
            Elen zaśmiała się wesoło, chwyciła malutką torebeczkę, maskę i dała się poprowadzić na długo oczekiwany Bal Założycieli.  
           
~*~

            Bal Założycieli odbywał się przy lewym brzegu Tamizy w Tower of London, w jednej z największych atrakcji turystycznej stolicy Zjednoczonego Królestwa. Budowla ta była na przestrzeni wieków zarówno fortecą i pałacem, jak i więzieniem, w którym przetrzymywano władców i najbardziej wpływowych przestępców, a co za tym idzie także miejscem tortur i egzekucji. Mówi się, że wieża jest najbardziej nawiedzonym budynkiem Anglii. Snują się ponoć w obrębie jej murów duchy królowej Anne Boleyn, króla Henryka VI, Lady Jane Grey, Margaret Pole i dwóch książąt – synów Edwarda IV. Z tymi ostatnimi wiąże się szczególnie mroczna historia – zostali pozbawieni życia na rozkaz własnego wuja Ryszarda, który miał w imieniu małoletnich, osierociałych książąt sprawować władzę. Ich szczątki odkryto pod schodami jednej z wież fortyfikacji. Nie zdziwił mnie zatem wybór miejsca przez organizatorów na takie przedsięwzięcie z piekła rodem. 
      Wysiadłam z limuzyny przy pomocy Damona, który ochoczo mi asystował jak na dżentelmena przystało. Zaraz przy wejściu przywitał nas czerwony dywan i wampirzy strażnicy w czarno-złotych liberiach, pozłacanych maskach o fiołkowych oczach. Mój przyjaciel podał zaproszenie i mogliśmy przejść dalej, gdzie pokierowano nas do szatni by móc oddać płaszcze i resztę zbędnej garderoby. Poprawiłam maskę wenecką, naciągnęłam koronkowe rękawiczki i ruszyliśmy do podziemnej sali balowej.
            Pomieszczenie na pierwszy rzut oka przypominało mi kaplicę, być może poprzez wielki stalowy krzyż, jaki znajdował się na podwyższeniu zaraz za dwoma, sporej wielkości hebanowymi tronami-krzesłami. Centralną część stanowił kamienny dziedziniec wokół którego znajdowały się wielkie romańskiej kolumny ozdobione przez białe róże, bez, hiacynty, konwalie i lilie. Całość została podświetlona jedynie pochodniami, co nadawało mrocznego i dość wampirzego charakteru sali. Z zaciekawieniem podziwiałam wszystko dookoła, a także innych gości ubranych podobnie do mnie z Damonem.
       Wampirzyce prezentowały bogato zdobione suknie w różnokolorowych barwach, frywolne fryzury oraz bardzo oryginalne maski i makijaże. Natomiast panowie ubrani byli nad wyraz skromnie w porównaniu do swoich partnerek. Właściwie to tylko wenecka maska mogła ukazać charakter i pozycję arystokraty. Uśmiechnęłam się do swojego towarzysza, który z odwzajemnionym gestem poprowadził mnie do lewej nawy zaraz obok orkiestry.        
          Mój wrażliwy nos od razu wyczuł aromat świeżej, ludzkiej krwi. Nie pochodził od jednak od żywego człowieka, a od kelnera-wampira, który na złotej tacy serwował gościom krew na przywitanie. Damon bez zahamowań sięgnął po puchar, natomiast ja podziękowałam. W tym samym momencie mój przyjaciel szepnął coś na ucho mężczyźnie z obsługi, a ten zniknął w oka mgnieniu.
             - Co mu powiedziałeś? – zapytałam.
             - Zaraz zobaczysz – odpowiedział z zagadkowym wyrazem twarzy.
            Sekundę później obok mnie zjawił się kelner z kryształowym kieliszkiem w którym znajdowała się rubinowa ciecz. Poczułam znajomy zapach lasu, mokrego mchu oraz aromat pumy.
             - Pani? – zaproponował mi wampir z uśmiechem.
             - Bardzo dziękuję – odpowiedziałam i poczęstowałam się trunkiem.
            Spojrzałam na przyjaciela.
             - Dziękuję – przyznałam szczerze. – Nie tylko za ten kieliszek – wskazałam. – Ale za przepiękną sukienkę oraz maskę.
             - Cała przyjemność po mojej stronie Elen – odpowiedział i pocałował mnie delikatnie w policzek.
            W tej samej chwili rozległ się dźwięk trąb ogłaszający anons kogoś naprawdę ważnego. Przelotnie zerknęłam na gości, w sali zgromadziło się już wiele wampirzyc i wampirów, a sporo z nich zaczęło się już nawet niecierpliwić. Wtem na schodach pojawiło się dwóch mężczyzn w kwiecie wieku. Jeden z nich miał kręcone brązowe włosy do ramion i był dość szczupłej budowy ciała. Natomiast drugi był niskim, krępym a na dodatek łysym facetem o nieprzyjemnym wyrazie twarzy. Kiedy jednak mój wzrok padł na ich wampirze, trupioblade twarze, oniemiałam robiąc wielkie oczy.
             - Czy to jest…? – zawahałam się. – Czy to…?
             - Niemożliwe – dodał Damon z przejęciem.


„Między mężczyzną a kobietą przyjaźń nie jest możliwa.
Namiętność, wrogość, uwielbienie, miłość - tak, lecz nie przyjaźń”
 - Oscar Wilde



20 komentarzy:

  1. Okay. Zacznę od spamu oczywiście :PP (bo nie chce mi się bawić w dwie wiadomości... Nie przy tej... temperaturze... SPALAM SIĘ!
    Dusze-Cieni i te sprawy :) A na Seria-Koloseum wiadomość ^^
    To tyle na mój temat.

    Tera ta milsza, aż jeszcze nie najważniejsza część - literówki. Te najważniejsze, które warto poprawić. Początek opowiadania - "Wprawdzie Allie próbowała wykrzesać z najbliższych odrobinę świątecznej werwy..." -> powinno być Alice, chyba XD
    Potem akapit o balu - odbywa się w Tower of London (masz nie 'of' tylko 'od')i to chyba tyle ile zapamiętałem, ale było kilka innych, niemniej nie zniechęca to do treści, takie stylistyczne mankamenty... Nieistotne w sumie ^^

    Treść. Naprawdę nieraz przyłapuję się na tym, że mylę trzy imiona Viviene z zupełnie odmiennymi postaciami, potem czytam raz kolejny zdanie, żeby się upewnić, ze mnie oczy nie zawodzą... XD A potem dociera do mnie moja słaba pamięć...

    Nie wiem czemu, ale jakoś nie pasuje mi takie połączenie świąt z Cullenami oraz balu w Londynie u boku Damona, za którego pojawienie się dziękuję <3 Jakoś tak nie opuszcza mnie wrażenie, że te dwie okazje do świętowania są sobie jakby przeciwne? Nie wiem jak to nazwać.
    Trudna atmosfera 25.12 jest chyba tym elementem łączącym to w całość, bo chyba bym nie przetrawił słodkich "tłajlajtowych" świąt z wzmożoną akcją przy boku Damona Salvatore XD
    Jeśli chodzi o tę postać. Fajnie, że ponownie postanowiłaś na włączenie jej do historii, całkiem ciekawą parę tworzy z Viv (ciągle pamiętam, kiedy Kim Kardashian była twoją Viv, a oni razem wyglądali naprawdę 'przebojowo' - w miarę realiów twojej opowieści, oczywiście).
    Opis posiadłości, sypialni - bezbłędny. Zastanawiało mnie właśnie czym są te "takie" przy łóżku, kiedy pisywałem ostatni z opublikowanych na TVD rozdziałów, a ty nazwałaś je moskitierami. Że też wcześniej sobie nie przypomniałem...

    Stefan się hajtnął? Byłoby miło, gdyby postanowili z Eleną urządzić ślub w posiadłości Damona, na którym i Viv, byłaby obecna... ^^ Taka drobna aluzyjka, co do tematu kolejnego rozdziału... ^^

    Wiesz. albo cholernie nieuważnie czytam, albo to naprawdę się nie pojawiło, ale nie mogę sobie wyobrazić - domyślić się, kim są ci faceci z końcówki...
    No nic, czekam na kolejny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Allie to zdrobnienie imienia Alice, ponieważ nie mogę non stop używać tych samych imion, z resztą wiesz o co chodzi. To samo dotyczy się i Viviene - Elen, Nora, Vivi. Co do literówek na pewno się jakieś pojawiają, na razie nie mam kontaktu z betą, więc pisze i sprawdzam sama.

      Może i masz rację, że połączenia świąt z balem nie był najlepszym pomysłem, ale nie miałam zamiaru bawić się w bezsensowne przedłużanie rozdziału - kto, co, gdzie, jak... Nie chciałam po raz kolejny opisywać smutków i przezywań rodziny, Edzia czy innych wampirów, co za dużo to nie zdrowo, czyż nie? Jak na razie Stefan nie pobrał się z Eleną, a co do twojego pomysłu - zastanowię się :)

      Cieszę się, że opisy się podobały, chciałam nie tylko wstawić zdjęcia, ale i pokazać to wszystko moimi wyimaginowanymi oczami. Poza tym ta aktualna rezydencja Damona skojarzyła mi się z tą w wersji filmowej.

      Co do końcówki... no to musisz na nią poczekać cierpliwie, bo właściwie to jeszcze jej nie ma :)) Ale jest w mojej głowie xD

      Usuń
  2. Świąteczny nastrój w środku lata. Od razu jakoś tak fajnie się poczułam. Kocham święta i dzięki lekturze tego rozdziału miałam wrażenie, że właśnie nastał ich czas. Rodzinna atmosfera opisana bardzo dobrze. I ten smutek z powodu braku Edwarda... To wyszło Ci doskonale. Równie podobało mi się spotkanie z Damonem i bal maskowy. Twój Damon jest taki inny od tego, którego znam z serialu. Nie wiem dlaczego, ale ja ciągle obstaję aby to Damon był z Eleną a nie Stefan. Dlatego też pewnie nie toleruję innych kobiet u jego boku. I błagam tylko nie ślub Eleny ze Stefanem - n ie rób tego! To by było straszne! Wolę nie czytać o czymś tak odmiennym od tego, co chciałabym aby stało się w serialu :-)
    Rozdział jak zwykle cudowny. Miło go było przeczytać. Życzę dużo weny.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się ogromnie, że rozdział się spodobał. Dziękuję za wspaniałe słowa. A ten czas bez Edwarda chciałam ukazać po swojemu, ponieważ zawsze czytając KN S. Meyer zastanawiałam się co też przeżywają Cullenowie :) No cóż święta jak widać w moim opowiadaniu są i nawet latem. Nie zapominajmy jednak, że w PS czas płynie zupełnie inaczej. Nie martw się Kasiu, jak na razie do ślubu daleko, jakiegokolwiek. Pozdrawiam

      Usuń
  3. Znam ten cytat Wilde:p
    Wyrazy uznania dla opisów. Trzeba chyba ogromnej cierpliwości żeby to wszystko tak ładnie opisać. Czytając, można to sobie dokładnie wyobrazić.
    Znowu namieszałaś z Damonem, jakoś mi on nie pasuje to historii ze Zmierzchu, ale zaczynam się przyzwyczajać. Skończyłaś w dość krytycznym momencie, jestem strasznie ciekawa, o co chodzi.
    Rozdział był długi, ale szybko go się czytało. To dobrze, że Edward jednak zadzwonił, czekam na wydarzenia z Bellą, Vivi będzie brała w nich udział? Pojedzie z Bellą i Alice? A może będzie z Edwardem? Czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za te uznane opisy, chodź tym razem nie było mi trudno o tym pisać, zwykle lubuję w dialogach, jednak teraz przyszedł czas właśnie na dłuższą wypowiedź. Mam nadzieję, że nie przesadziłam, chodź z drugiej strony opisałam to tak jak właśnie widziałam.
      Co do Damona to ta postać wcale nie miała mieć racji bytu w PS, ale no cóż wpływ serialu i... BUM! Na szczęście występuje on dość rzadko i tak na razie pozostanie.
      A co do Belli? No i tutaj sprawa się skomplikuje, ale na razie nie mogę nic powiedzieć - tajemnica :) Zdradzę tylko, że na pewno nie poleci ani za Alice i ani za Edkiem. Pozdrawiam

      Usuń
    2. O, naprawdę? Masz swoją własną wizję tego wątku? To czekam niecierpliwie na nn;p
      Ps. Zapraszam na Gorącą Krew:)

      Usuń
    3. Owszem, owszem i mam nadzieję, że tobie również przypadnie do gustu. Ale niestety trzeba jeszcze odrobinę na to poczekać.

      Usuń
  4. Viviene! Ty dobrze wiesz co ja powiem!
    - JESTEŚ GENIUSZEM!
    Po pierwsze: dzięki twoim rozbudowanym opisom czuje się jak bohater twojej historii. Po drugie: jak najbardziej jestem 'za' obrazkami pomagającymi nam ujrzeć to co ty (ps: dom jest niesamowity!) A po trzecie: kocham Cie za tak długie rozdziały! Dzięki takiej pisowni, lepiej jest się wciągnąć w powieść.
    Słońce rozdział bomba, muszę przyznać, że uwielbiam sytuacje z Damonem! :)) A co do Vivi... No coż, bihaterka idealna!
    Pozdrawiam Iris.
    irrationalis.blog.onet.pl

    (P,s: chyba przeniosę się na ten blogspot.com ale kurcze nie umiem się tu jakoś odnaleźć) :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Geniuszem? Tu to zawsze tak gadasz, no ale dziękuję, chociaż tak nie uważam :) Cieszę się, że moje rozbudowane opisy tak działają na twoją wyobraźnię :P Postaram się zatem pisać ich w miarę dużo, o ile tylko mi czas i moja mózgownica pozwolą. Też lubię Damona, ale to jeszcze nie koniec z jego udziałem zapewniam.
      W razie przenosin na blogspota służę pomocą GG albo mail, też nie było mi łatwo, ale dałam radę. Pozdrawiam i całuję :**

      Usuń
  5. Jesteś moim geniuszem i już nie dyskutuj!:))
    A jeśli chodzi o blogspot to chętnie skorzystam z pomocy:* Mam problem z danymi. Aby założyć bloggera trzeba założyć konto. No spoko.. Ale nie chce, żeby na blogu każdy widział moje imie i nazwisko. Czy i ty miałaś z tym problem? U ciebie pojawia się tylko 'Viviene' :)
    Widocznie tylko ja jestem taka nie kumata hehe:)
    Pzdr:*:*:*:*
    Iris. irrationalis.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :************
      Nikt nie zobaczy twojego imienia, ani nazwiska, jeżeli zablokujesz odpowiednio dostęp do swoich danych - np. tą zakładkę "o mnie" - podobnie z resztą było na Onecie. Jeśli mam pomóc więcej, napisz mi maila - adres w zakładce.

      Usuń
  6. Jestem pod wrażeniem Viviene, muszę przyznaćc że nie pierwszy i mam nadzieje że nie ostatni raz! Naprawde umiesz człowieka zaskoczyć. Kiedy ostatnio komentowałam wspomniałam że brakuje mi scen z Damonem. No i proszę Damon pojawia się we własnej osobie. Bardzo się cieszę z tego powodu, jak i również z efektu końcowego tego rozdziału! Opisane genialnie, atmosfera także niesaamowita, no a literówki w tekscie są nieważne(jak dla mnie). Ważne że te opowiadanie ma duszę i swój klimat. No po długiej przerwie miło się czyta takie rozdziały! Naprawdę świetnie kochana!
    Czekam na kolejny rozdział i pozdrwiam Carlli:***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :) Ogromnie się cieszę, że ponownie mogę Cię gościć u siebie na blogu. I ogromnie się cieszę, że wszystko ci się spodobało - zwłaszcza Damon :* Pozdrawiam

      Usuń
  7. Hej, nareszcie przeczytałam cały blog. Wiem zajęło mi to dość długo, ale cóż dobrze, ze mogę się już chwalić. Według mnie jesteś czadowa. Piszesz super i w ogóle nie wspominając o tym , ze czekam na nn. Jakby u mnie jest nn, więc serdecznie zapraszam na http://zmierzch-dalej.blog.onet.pl
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz i ogromnie się cieszę, że zyskałam kolejną czytelniczkę :) A już stwierdzenie 'czadowa' wywołało uśmiech na mojej twarzy, raduje mnie wiadomość o tym, że ktoś lubi czytać to co tworzę. Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  8. Hej! Ale się cieszę, że znalazła Twojego bloga! Ja też piszę na blogspocie na www.fantazje.eu Zapraszam. I tak wgl, to przeraża :) mnie ta ilość rozdziałów. Jesteś bardzo wytrwała. Gratulacje:)P

    OdpowiedzUsuń
  9. oooo niedługo zaczynam brać się za czytanie :))
    też piszę ale tego nie publikuję
    natomiast zapraszam do siebie
    sapphirealice.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  10. 50 year old Graphic Designer Bernadene Brosh, hailing from Saint-Sauveur-des-Monts enjoys watching movies like "Hamlet, Prince of Denmark" and Coffee roasting. Took a trip to Wieliczka Salt Mine and drives a Ferrari 275 GTB. przejsc do mojego bloga

    OdpowiedzUsuń