W tej samej chwili rozległ się dźwięk trąb ogłaszający
anons kogoś naprawdę ważnego. Przelotnie zerknęłam na gości, w sali zgromadziło
się już wiele wampirzyc i wampirów, a sporo z nich zaczęło się już nawet
niecierpliwić. Wtem na schodach pojawiło się dwóch mężczyzn w kwiecie wieku,
jeden z nich miał kręcone brązowe włosy do ramion i był dość szczupłej budowy
ciała. Natomiast drugi był niskim, krępym a na dodatek łysym facetem o
nieprzyjemnym wyrazie twarzy. Kiedy jednak mój wzrok padł na ich wampirze, trupio blade
twarze, oniemiałam robiąc wielkie oczy.
- Czy to jest…? –
zawahałam się. – Czy to…?
- Niemożliwe –
dodał Damon z przejęciem.
- Pylos w osądach, Sokrates w geniuszu, Maro w
sztuce – czyli William Szekspir we własnej osobie – odezwał się nagle za
nami tajemniczy, pociągły baryton.
- Szekspir?
William Szekspir? – Powtórzyłam zdziwiona, odwracając się do rozmówcy.
Naszym oczom ukazał się wysoki, niezwykle przystojny
ciemnowłosy wampir o szkarłatno-ciemnych tęczówkach, spokojnym spojrzeniem
i zmysłowym wąsikiem. Ubrany był w
typowy osiemnastowieczny, wizytowy jasny surdut, a jego złota maska ukrywała
jedynie kontury oczu. Zaraz obok nieznajomego u jego boku stała średniego
wzrostu, postawna kobieta o dość dziwnym wyrazie twarzy w zielono-atłasowej
sukni wyszywanej szmaragdami.
- Faktycznie można
popaść w lekki niedosyt – zastanowił się mężczyzna na głos. – Niektórzy malarze
szesnastego wieku nie potrafili przenieść odpowiednio wizerunku na płótno…
- Dlatego William
ma nauczkę na przyszłość, aby nie płacić darmozjadom, papraczom-artystom z
piekła rodem – wtrąciła wampirzyca oparta o ciemnowłosego chłopaka.
- Podobieństwo być
może i jest zachowane – zauważyłam zerkając na dramaturga wszech czasów. –
Jednak nieco bardziej zaskoczył mnie fakt obecności tego znakomitego pisarza
pośród nas.
- Państwo tutaj chyba po raz pierwszy, co? –
zapytał nieznajomy.
- Owszem, tutaj gościmy po raz pierwszy –
odpowiedział uprzejmie Damon, przy okazji stając bliżej mnie.
- Mam nadzieję, że
nie po raz ostatni – zapewnił nas mężczyzna z przeuroczym uśmiechem skierowanym
w moją stronę. – Jestem Nestor Winston, a to moja towarzyszka Eilana Norvieva.
- Damon Salvatore,
a to moja… przyjaciółka… - zawahał się nagle wampir przy okazji spoglądając na
mnie.
Podjęłam od razu najbardziej rozważną decyzję, by
zabezpieczyć nie tylko swoją niezwykłą
rodzinę, ale i siebie. Bo i kto mógł wiedzieć, kogo można spotkać na takim balu, a przede wszystkim z jakimi
zamiarami.
- Eleonor Montez –
przedstawiłam się.
- Hiszpanka? –
zapytał Nestor.
- Amerykanka –
wyjaśniłam i spojrzałam na Eilanę, nie wyglądała na zadowoloną. – A ten drugi
mężczyzna? Kto to jest?
- Wydaje mi się,
że sama zgadłaś rubéole* – dodał
nieznajomy z francuskim akcentem. – A może i nie?
- To Henryk Tudor
– odpowiedziała kobieta, jakby to było najbardziej oczywiste na świecie. – I
uprzedzę kolejne pytanie, tak to były król Anglii.
Mój uśmiech lekko przygasł, ponieważ nie spodziewałam się
takiego zachowania po ledwo co poznanej kobiecie. Nie mniej jednak nie
przejęłam się nią wcale, dziewczyna wyglądała na próżną i dość zarozumiałą,
szczycąc się swoją wiedzą i manierami. Nie zamierzałam dyskutować, więc wróciłam do podziwiania sali oraz innych gości. Damon zmienił jeszcze
kilka słów z Nestorem, po czym poznana przez nas para ruszyła w innym
kierunku. Kilka minut później w pomieszczeniu zapadła absolutna
cisza, wzrok wszystkich skierował się w stronę podwyższenia na którym siedział
Szekspir i Tudor. Pierwszy z nich wstał z olśniewającym uśmiechem skierowanym
do męskiej części naszej rasy, wyprostował się i odchrząknął.
Pieśń ma była już w grobie, już chłodna -
Krew poczuła - spod ziemi wygląda -
I jak upiór powstaje krwi głodna.
I krwi żąda, krwi żąda, krwi żąda.
I pieśń mówi: ja pójdę wieczorem,
Naprzód braci rodaków gryźć muszę,
Komu tylko zapuszczę kły w duszę,
Ten jak ja zostać musi upiorem.
Potem pójdziem, krew wroga wypijem,
Ciało jego rozrąbiem toporem,
Tak! Zemsta, zemsta, zemsta na wroga
Z Bogiem i choćby pomimo Boga!**
Słuchałam tych słów, jak zaczarowana. Dźwięk każdej
wypowiadanej litery obijał się o moje uszy niczym doskonale skomponowana
melodia smyczkowego instrumentu. Tembr głosu recytującego mężczyzny raz
podniosły, a innym razem delikatny i stanowczy sprawił, że wszyscy tu obecni
zamarli. Kątem oka spojrzałam na Damona, który podobnie jak ja był oniemiały i
zachwycony usłyszanym dramatem. Jednak dopiero po chwili zdałam sobie sprawę ze
słów, jakie padły z ust Williama Szekspira. Przymknęłam i otworzyłam ponownie
oczy, a zaraz potem się wzdrygnęłam.
Mężczyzna kończąc poprawił zalotnie wąsik i czekał na
aplauz, który zaraz potem wypełnił całą salę. Nieśmiało dołączyłam do reszty
klaszcząc delikatnie, jak na damę przystało. Zauważyłam jednak, że ekscytacja,
jaką jeszcze przed sekundą odczuwałam, wyparowała gdzie pieprz rośnie.
Zastanowiłam się wtedy, czy to nie dar Szekspira tak wpłynął na wampiry?
Chciałam się czegoś więcej dowiedzieć o tej szlachetniej dwójce, po prostu
czułam, że muszę. Sprawnym ruchem poprowadziłam Damona bliżej podwyższenia, nie
ujawniając zbytnio swojej obecności. W tym samym czasie głos zabrał Henryk –
postawny, gruby mężczyzna o rubinowych tęczówkach i morderczym wyrazie twarzy.
- Jak co 250 lat
widuję wasze krwiożercze oblicza i jak co 250 lat apeluje oto samo – zaczął
wampir. – Dzisiejszy wieczór jest przypomnieniem, pamiątką wydarzeń sprzed
tysięcy lat…
Przestałam słuchać tego co mówił, skupiając się na
ważniejszym dla mnie zadaniu. Stanęłam jakieś dwanaście metrów od poety i
spojrzałam w jego kierunku, w międzyczasie spróbowałam skupić się na darze
Eleazara. Chwilę później już wiedziałam, być może nawet zbyt wiele. Szekspir
okazał możliwość manipulowania przez wyrażanie swoich słów, Henryk potrafił
zabijać spojrzeniem, Nestor władał ogniem na zawołanie, a jego towarzyszka
przesuwała przedmioty bez pomocy rąk. Przez mój umysł galopowało wiele
wampirzych zdolności, jedne bardziej niebezpieczne od innych. Kiedy jednak
wyczułam możliwość zadawania mentalnego bólu od razu zerknęłam w tamtym
kierunku. Automatycznie w moim umyśle pojawił się przyćmiony ból i zakręciło mi
się w głowie, przytrzymałam się bardziej przyjaciela.
- Nic ci nie jest?
– szepnął chłopak.
- Nie – skłamałam
gładko i wróciłam do obserwacji.
Przy tronach po prawej stronie stała piekielna para
bliźniaków Aro Volturi. Mała Jane wyglądała na dwanaście lat, a jej twarzyczka
anioła cherubina w ogóle nie przypominała wampirzej. Na jej buzi widniał
przeuroczy uśmiech, a ubrana była w prostą, czarną sukienkę do kolan i tego
samego koloru płaszcz. Zaraz obok niej stał jej brat Alec, chłopaczek o równie
cudownej buzi i usteczkach, jednakże jego prawdziwe ja zdradzały szkarłatne
tęczówki. Na obu bliźniaczych popiersiach znalazła się pieczęć Volturi na
złotym łańcuchu, spojrzałam jeszcze raz na rodzeństwo i spostrzegłam, że ich
stroje nie są takie jak nasze.
A zatem przybyli
tutaj tylko w ramach delegacji – pomyślałam.
- … A teraz
kończąc te obowiązkowe przemówienie, zapraszam do wspólnej zabawy do białego
rana – zakończył swoje wystąpienie Tudor.
- Nudy –
stwierdził Damon. – Nie powiedział nic nowego.
- Tak, masz rację
– przyznałam, chodź nie zapamiętałam nic z tego co powiedział Henryk. –
Myślisz, że to spotkanie coś zmieni?
- Nie wydaje mi
się – odpowiedział. – Od wieków na bal to tylko uroczystość, rocznica, rzadko
gdzie i kiedy mówi się o Założycielstwu Londynu, a jak sam gospodarz raczył
zauważyć – co dwieście pięćdziesiąt lat widuje te same gęby.
- To nie tylko
rocznica – zauważyłam. – Londyn bada jak bardzo potężne są wampiry na tym
terenie i jak przestrzegają prawa, a wizyta wysłanników Voltery tylko mnie w
tym utwierdza. Mimo, iż jesteśmy wolni, podlegamy jednej, niezwykle surowej
władzy.
- Elen – dodał
Damon. – Nawet ludzie mają króli, prezydentów, premierów. Jak my mają prawo,
które należy przestrzegać, z tą różnicą, że złamanie naszego kodeksu grozi śmiercią, a nie mandatem.
- Wiem – odparłam.
- Gdyby nie tak
surowe prawo i władza już dawno nasze istnienie było by przedmiotem badań, a co
gorsza może i nawet bylibyśmy przez ludzi zabijani.
Wypuściłam głośno powietrze z płuc i obdarzyłam Salvatore
uśmiechem. Do naszych uszu doszła ponownie muzyka, tym razem utwór nosił w
sobie typowe celtyckie cechy.
- To co,
zatańczymy? – zaproponował Damon.
- Ale ja nie wiem
jak – szepnęłam dając się prowadzić na parkiet.
- Pokażę ci –
powiedział. – Obserwuj innych i rób to co ja.
Faktycznie nie było tak źle na jak wyglądało. Pierwszy
taniec był dość skomplikowany, ponieważ nie wiedziałam czego mogę się
spodziewać, ale później tańczyło się coraz to łatwiej, zwłaszcza że Damon
okazał się wielkim znawcą angielskich walców, oberków i polonezów. Kiedy tak
tańczyliśmy kolejny walc, mój przyjaciel nagle znieruchomiał i spiął
się do granic możliwości. Sekundę później stałam sama na środku parkietu pośród
wirujących wampirzych par. Nieco zdziwiona i zdegustowana takim zachowaniem
Damona postanowiłam go poszukać.
Z uśmiechem na twarzy przebijałam się przez tłum gapiów,
by znaleźć przyjaciela, jednak w grupie tak wielu wampirów jego zapach przepadł
w powietrzu. Mimo to postanowiłam brnąć dalej, gdy tak obchodziłam salę po raz
kolejny natrafiłam wreszcie na hebanową czuprynę. Ku mojemu zdziwieniu
towarzyszyła mu kobieta bez maski o długich, ciemnobrązowych lokach w
krwistoczerwonej, rozkloszowanej sukni bez ramion. Kiedy spojrzała w moim
kierunku jej szkarłatne oczy pociemniały, a na ustach pojawił się
przebiegły uśmiech. Znałam tą twarz i to bardzo dobrze, jednak coś mi się nie
zgadzało.
- Elena? –
zapytałam podchodząc bliżej.
Moja obecność speszyła nieco Damona, ponieważ na mój
widok zrobił wielkie oczy i zaczął się jąkać. Za to narzeczona Stefano
wybuchnęła śmiechem, krzyżując ręce.
- El… Nora… Eleonor?
– wyszeptał. – Co tutaj robisz?
- Stoję –
odpyskowałam, nie uraczając chłopaka spojrzeniem.
- Proszę, proszę
kolejna panna na zaliczenie Damon? – Odezwała się Elena podnosząc wysoko głowę.
Dziewczyna wyglądała identycznie jak znana mi Panna Gilbert,
ten sam tembr głosu, postawa. Różnił je natomiast kolor tęczówek, gesty oraz
wyraz twarzy. Od dziewczyny Stefano emanował spokój i dobroć, natomiast od dziewczyny Damona duma, próżność i wampirza
wyższość.
- Nie jesteś Elena
– zauważyłam przyglądając się jej nadal uważnie.
- Brawo za
spostrzegawczość – dodała nieznajoma, po czym zwróciła się do wampira. – Czyżby
gust ci się zmienił kochanie? Koniec z pustymi, blond lalami?
- Na szczęście z
tobą skończyłem dawno temu Katerina – warknął w kierunku kobiety, spinając
wszystkie mięśnie. – I nich cię nie obchodzi moje życie, lepiej zajmij się
swoim.
Katerina? –
obiło mi się po głowie.
- A czy to moja
wina, że wciąż na siebie wpadamy? – wtrąciła udając skruszoną, zranioną
panienkę.
- Nie obchodzi
mnie co robisz, ani dlaczego – rzucił jej w twarz Salvatore. – Przeklinam dzień
w którym pojawiłaś się w moim domu, a już na pewno dzień w którym zrobiłaś ze
mnie potwora!
Byłam za zaszokowana tym, co przed chwilą usłyszałam.
Salvatore rzadko kiedy mówił o przeszłości, a co dopiero o swoim stworzycielu.
Wprawdzie kiedyś wspomniał o tym, że to kobieta, ale nic poza tym nie
wiedziałam.
- Sam chciałeś –
zauważyła z perfidnym uśmieszkiem. – A było nam tak dobrze razem…
- Zahipnotyzowałaś
mnie! – Wrzasnął.
- Nie prawda –
zauważyła. – Magia zakochania ma większą moc!
- Błagam cię –
warknął wulgarnie. – Ty nadal wierzysz w te bzdety, ty? Nie rozśmieszaj mnie.
Posłałam w jego kierunku falę spokoju i podeszłam powoli
bliżej, przy okazji obdarzając
wampirzycę nienawistnym spojrzeniem.
- Idziemy stąd –
zarządziłam chwytając go pod ramię, po czym szepnęłam na ucho. – Nie możesz
robić scen tutaj.
-Tak, tak idź –
powiedziała Katerina z triumfalnym uśmiechem. – I tak wrócisz do mnie z podkulonym
ogonem, jak zawsze.
- Już nie! Nie
jestem masochistą zjawiającym się na każde twoje zawołanie – dodał Damon na
odchodne. – Rozejrzyj się, nie masz już nikogo, kogo mogłabyś dręczyć, z kim
mogłabyś zawszeć sojusz.
- Nic nie…
- Isobel nie żyje,
Stefan ma Cię w dupie, z resztą tak jak ja – mówił wampir z sarkazmem. –
Pozostaje zatem tylko… Elijah i jego nakręcony braciszek Klaus, którym zaszłaś
za skórę jeszcze jako człowiek…
Z twarzy brunetki odpłynęły nagle wszystkie emocje, jej
twarz pobielała jeszcze bardziej, a z ust wydobył się przerażający syk.
Uśmiechnęłam się delikatnie, ponieważ wampirzyca dostała po przysłowiowych
łapach.
- Ciekawe –
wtrącił Salvatore bardzo zadowolony z siebie, że doprowadził kobietę do takiego
stanu. – Którego z nich dzisiaj przyprowadziłaś… stawiam na Klausa, bo on
uwielbia bale i przebieranki. Jak myślisz, co zrobi gdy dowie się, że znowu
jest rogaczem?
- Zamilcz! –
krzyknęła robiąc krok do przodu, przy okazji obejrzała się dookoła.
- A więc słynny
Klaus – zaanonsował mój przyjaciel. – Może się z nim przywitam?
Widać było, że wampirzyca lada chwila wybuchnie, a wtedy
nie obejdzie się bez interwencji innych wampirów i ich zdolności.
- Idziemy
Salvatore, ale już! – warknęłam na chłopaka i pociągnęłam go za łokieć.
- Jeszcze się
spotkamy – zawołała wściekła. – Możesz być tego pewien.
- Aha – westchnął
brunet. – Bla, bla, bla…
~*~
Całą drogę do domu milczeliśmy, ani ja ani Damon nie
odezwał się słowem chociaż podróżowaliśmy z pół godziny. Gdy mój kolega
zaparkował na podjeździe od razu wyskoczył z auta, jakby się paliło i ruszył do
domu trzaskając drzwiami. Siedziałam jeszcze w samochodzie z dobrą minutę, a
następnie z lekkim trudem wydostałam się z pojazdu razem z ogromną suknią
balową. Torebkę, maskę i szpilki z włosów pozostawiłam na komodzie w
przedpokoju i powolnym krokiem udałam się do salonu, gdzie dojrzałam
przyjaciela w rozpiętej, białej koszuli
z butelką szkockiej w ręku. Rozsiadłam się na kanapie i ściągnęłam zdradliwe
obcasy, które z łoskotem upadły na drewnianą podłogę.
- Whiskey? –
zapytał Damon, uraczając mnie tym razem dłuższym spojrzeniem. – Wybacz, ale nie
posiadam na stanie jelenia, łosia-superktosia
czy innego parzystokopytnego zwierzęcia.
- Wystarczy
szkocka – odparłam.
Minutę później w mojej dłoni połyskiwał kryształ z
bursztynowo-miodową cieczą o intensywnym alkoholowym aromacie. Upiłam łyk, a
potem następny, mimo to nadal nie spuszczałam wzroku z Salvatore. Chłopak
ewidentnie nie mógł sobie znaleźć miejsca, chodził w jedną to w drugą stronę,
przechylając to coraz kolejny kieliszek trunku. W pewnym momencie zatrzymał
się, oparł na gzymsie kominka i zaczął wpatrywać się w buchający ogień.
- Wiedziałeś, że
ona tam będzie – odezwałam się cichutko.
- Nie –
odpowiedział od razu, a ja wiedziałam, że kłamie. – To znaczy… właściwie to
liczyłem, że ją zobaczę. A mimo to nie chciałem w to wierzyć.
- To prawda co
powiedziałeś w Tower? – zapytałam. – Żałujesz tego, że przez nią stałeś się
tym, kim teraz jesteś?
Na ustach Damona pojawił się zalążek uśmiechu.
- Masz mnie za
hipokrytę pewnie w tej chwili – stwierdził. – I wcale ci się nie dziwię
Viviene. Mówiłem ci co innego, nawet prawiłem morały a teraz…
- Teraz wreszcie
możesz powiedzieć prawdę – powiedziałam.
- Myślałem, że to
co łączyło mnie z Kateriną było czymś wspaniały i niezniszczalnym – zaczął
mówić chłopak. – Byłem w stanie zrobić dla niej wszystko, no i chyba zrobiłem,
bo oddałem własne życie i zaprzepaściłem żywot mojego brata. A dopiero po
wiekach dowiedziałem się, kim tak naprawdę jest Katerina i jak wiele mężczyzn
zbałamuciła. Upozorowała nawet własną śmierć, a tak naprawdę żyła obok nas
pozwalając, abyśmy popadli w rozpacz z jej powodu.
Zapadała chwila ciszy pomiędzy nami, wstałam
więc i ruszyłam w stronę kominka.
- To nie było
nasze pierwsze spotkanie po latach – dodał. – Widzieliśmy się już nie raz, a
ostatnio nawet razem z Eleną i Stefanem. Katerina to intrygantka i
manipulantka, a zjawia się tylko i wyłącznie wtedy, gdy czegoś potrzebuje.
- Możesz mi
wyjaśnić dlaczego lady in red jest
tak podobna do Eleny – wtrąciłam. – Ba, ona wygląda identycznie jak dziewczyna
twojego brata.
- Z tym wiąże się
kolejna historia – odpowiedział. – Jest ona jednak zbyt skomplikowana, jak na
jeden wieczór. Zdradzę ci jedynie tyle, że Katerina jest przodkiem Eleny
Gilbert. Można powiedzieć, że to jej praprapraprababka, stąd dziewczyny mają
ten sam wygląd.
- Femme Fatale – stwierdziłam upijając
łyk.
- To fakt jest
zakałą ludzkości, ale prawda jest taka, że nienawidzę jej tak bardzo przez to,
że rozkochała mnie w sobie, a potem wyrzuciła jak psa na bruk – westchnął z
uśmiechem. – I to by było tak pokrótce, koniec historyjki na dobranoc.
- Nie wiem czy
zdajesz sobie z tego sprawę, ale ty nadal coś do niej czujesz – zauważyłam. –
Złość i wściekłość maskują prawdziwe uczucia.
- Może tak, może nie – zastanowił się.
- Szkoda tylko, że
nie można tak prosto się odkochać, jak zakochać.
- A jakie życie
było by wtedy łatwiejsze – wtrącił sarkastycznie Damon. – O wiele mniej
złamanych serc…
W tej samej chwili salon wypełnił się wampirzym śmiechem,
który towarzyszył nam już do końca dnia.
~*~
Kilka dni później wróciłam do swojego domu w Norwegii,
oczywiście jeszcze przedtem odbyłam dość długą rozmowę z Salvatore i pożegnałam
się znowu na jakiś czas. Czułam jednak, że ten przedział czasowy będzie
znacznie dłuższy, niż do tej pory. Mój
przyjaciel zamierzał na jakiś czas wrócić do rodzinnego miasta swojego wuja,
pozostawiając interesy pod opieką Ariela, którego na nieszczęście nie dane mi
było spotkać tym razem.
Gdy zajechałam pod dom poczułam wreszcie spokój, jaki od
tygodnia był dla mnie obcy. Nie myślałam o bracie, Willu i innych rodzinnych
perypetiach, ponieważ moją głowę wypełniało wiele myśli, niekoniecznie
skupionych na problemach. Mijały kolejne tygodnie, które spędzałam na
wymyślaniu sobie obłędnych zajęć, byleby tylko nie myśleć i nie mieć wolnej
chwili. Pedantycznie dbałam o porządek w mieszkaniu, myłam czyste okna,
wymieniałam lekko zwiędnięte kwiaty, czyściłam samochód i próbowałam
zagospodarować ogródek na początku lutego. Nie dało to jednak zamierzonego
efektu, ponieważ gdy tylko miałam chwile dla siebie, ogarniało mnie otępienie i
popadałam jak przedtem w nicość.
Wspomnienie uśmiechniętego Williama, jego ciepłych
czekoladowych oczu sprawiały, że po raz pierwszy w wampirzym życiu czułam się
odrętwiała, dziwnie sztywna, a moje serce czasami chciało samo wyskoczyć z
piersi. Przymknięte powieki zwykle wtedy piekły niesamowicie, a usta i pięści
zaciskały się z dużą siłą. Gdy już zaczynałam podróż w przeszłość, trwała ona
dla mnie w nieskończoność. Nie liczyłam godzin spędzonych w łóżku skulona w
kłębek, wpatrując się w wielkie, otwarte na oścież okno. Nie czułam zimna, ani
śniegu, który po jakimś czasie wtargnął jak nieproszony gość do środka. Nie
czułam dosłownie nikogo, niczego, nawet siebie. Potem ponownie wracałam do
swoich codziennych czynności, by po jakimś czasie ponownie popaść w bolesne
otępienie, tym razem z winy mojego biologicznego brata. Nadal bolało mnie to, w
jaki sposób Edward potraktował Bellę, ale powoli, po tygodniach samotności
zaczęłam przyzwyczajać się do jego wyboru. Bardziej irytował mnie fakt, że
Cullen od wyjazdu z Forks nie zamienił ze mną ani słowa. Nie zadzwonił, nie
napisał smsa, maila – nic. Owszem kontaktował się z rodziną, ale tylko i
wyłącznie z Alice, co czasami doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Nie byłam
jednak mu dłużna, ponieważ zakazałam siostrze wspominać o moim wyjeździe i
jakichkolwiek planach na najbliższą przyszłość.
Gdy minął pierwszy tydzień lutego, ponownie dało o sobie
znać przeklęte przeczucie. I w tym samym momencie rozdzwonił się mój telefon
komórkowy.
- Słucham? –
odezwałam się pierwsza.
- Viviene? – Po
drugiej stronie odezwał się kobiecy, piskliwy głos. – Viviene Cullen?
- Claudia? –
zdziwiłam się lekko, ponieważ jej głos wydał mi się strasznie odległy w czasie.
– Ogromnie się cieszę, że dzwonisz Kochana…
- Ty podła flądro!
– wydarła się na mnie przyjaciółka. – Wiesz jaki szmat czasu próbuję się z Tobą
skontaktować? Nie odpowiadasz na maile, telefony, wiadomości… Uhhh… Musiałam
zadzwonić do Damona, żeby łaskawie podał mi twój nowy numer telefonu, ponieważ
ty zapomniałaś mnie o tym powiadomić…
Stałam tak w pokoju z telefonem przy uchu i z otwartą
buzią, bo nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. W pierwszej chwili chciałam
wybuchnąć śmiechem, a zaraz potem rozpłakać się.
- Żabciu, uspokój
się – usłyszałam spokojny głos Noela.
- Kochanie, ja
jestem spokojna – odpowiedziała mężowi dziewczyna. – Dopiero jej skórę
przetrzepię, jak się z nią spotkam…
- Przepraszam,
przepraszam, przepraszam – wydusiłam oniemiała. – Tyle się działo, że nie
miałam właściwie…
- Dobra –
przerwała mi i głośno westchnęła. – Wybaczam, bo sama nie byłam lepsza. Być
może nie zdenerwowałbym się tak bardzo, gdybym wiedziała, że od kilku miesięcy
mieszkasz w Norwegii i nie dałaś znaku życia.
- Bo… właściwe
skąd wiesz, gdzie aktualnie mieszkam? – zapytałam.
- Zapomniałaś z
kim masz do czynienia? – wtrącił zabawnie na stronie Noel.
- A no tak –
zauważyłam, po czym dodałam tak od niechcenia. – To kiedy mogę się Was
spodziewać?
- Uwielbiam ją –
doszedł do mnie trzeci, męski głos.
- Cześć Alan –
przywitałam się z uśmiechem.
- Właściwie to… -
wtrąciła Claudia. – Jesteśmy już w drodze i możesz się nas spodziewać za… kilka
minut.
- Jak uroczo –
rzuciłam do siebie. – Do zobaczenia.
~*~
Zdążyłam jedynie przebrać się w coś bardziej odpowiedniego na spotkanie z rodziną królewską i
szybkim krokiem ruszyłam przed dom, gdzie lada chwila podjechał czarny Bentley.
Claudia prezentowała granatową, prostą sukienkę do kolan, wysokie kozaczki oraz
stylowy kremowy trencz. Jej długie kiedyś brązowe, a teraz jasno platynowe
włosy opadały na ramiona delikatnie się kręcąc. Spojrzałam w jej turkusowe
tęczówki, które ku mojemu zaskoczeniu były uśmiechnięte, chociaż jeszcze przed
chwilą wampirzyca była na mnie wściekła. Nie minęła minuta, a ja ściskałam się już
z przyjaciółką, jej mężem oraz szwagrem.
- Przepraszamy za
tak… niespodziewaną wizytę – powiedział Noel. – Moja żona nalegała, nalegała…
- A, że ty nie
potrafisz jej niczego odmówić – przerwał bratu Alan. – To jesteśmy!
- Ale ja się
bardzo cieszę z takich odwiedzin – ponownie objęłam Cleo. – To naprawdę miła
niespodzianka, zwłaszcza że ostatnio nigdzie nie wychodziłam.
- No, no –
zauważył jeden z Eileenów. – Nieźle się tutaj urządziłaś, z daleka rezydencja
robi ogromne wrażenie.
- Sporo czasu
szukałam odpowiedniej stancji – wtrąciłam z uśmiechem. – Ale nie stójmy tak na
zewnątrz, zapraszam do środka.
- Dlaczego do mnie
nie odpisałaś? – zapytała dziewczyna z smutna minką. – Martwiłam się o ciebie…
- Niepotrzebnie –
wtrąciłam. – A za nieodpisywanie szczerze przepraszam.
Przeszliśmy do salonu, gdzie moi goście opadli zgodnie na
poduszki lekko wzdychając.
- Może zaproponuję
wam coś do… picia? – zapytałam spoglądając na chłopaków. – Woda, wino, whiskey?
Bo nie ukrywam, że do jedzenia nie znajdziecie niczego w mojej spiżarce, a nie
spodziewałam się gości.
- Wystarczy woda –
odezwał się Noel.
- Na razie – szepnął
Alan i puścił w moim kierunku perskie oko.
- To może wy się
rozgośćcie – zaproponowałam ruszając do kuchni. – A ja skoczę do sklepu…
- Nie rób sobie
problemu Vivi – powiedział blondyn. – Nie będziemy Cię tak długo niepokoić…
- To nie problem,
to przyjemność – odpowiedziałam. – Poza tym nie zamierzam was wypuścić
przynajmniej do jutrzejszego wieczora. Musimy nadrobić plotki – zachichotałam.
- Pojadę z tobą –
wtrąciła Claudia. – Przynajmniej będziesz wiedziała, co masz włożyć do koszyka.
- Poradzicie
sobie? – odezwał się następca tronu zatroskanym wzrokiem.
- Za dwie godziny
będziemy z powrotem – odpowiedziałam.
- Jedźcie
spokojnie – dodał Alan. – My już sobie zorganizujemy czas, prawda brachu?
- Tak – odparł
chłopak, jednak bez przekonania.
Wampirzym tempem zabrałam z garderoby skórzaną kurtkę i
torebkę oraz kluczyki do auta. Trzy minuty później byłyśmy już w drodze do
najbliższego miasteczka.
~*~
- Teraz masz
szanse mi wszystko wyjaśnić – powiedziała Claudia, gdy tylko wyjechałyśmy z
mojej posiadłości.
- Ale tutaj nie ma
czego wyjaśniać – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. – Zmieniłam po prostu
adres zamieszkania, numer telefonu i adres e-mail. To wszystko.
- Nie znam cię
przecież od dziś Viviene – wtrąciła. – I dobrze znam tą minę, za którą ukrywasz
prawdę. O co chodzi?
Claudia w takich kwestach zawsze była bezpośrednia. Zwolniłam
i zahamowałam samochód stając na poboczu w lesie. Chwilę później z zamkniętymi
oczami wdychałam świeże powietrze opierając się plecami o auto. Moja przyjaciółka
nie odezwała się ani słowem, wiedziałam jedynie że bacznie mi się przygląda. Wzięłam
kolejny duży wdech powietrza, zebrałam się na odwagę i zaczęłam jej opowiadać
wszystko od początku. Włącznie z Bellą Swan, jej przygodami, Edwardem i Willem.
Kiedy już skończyłam, poczułam jak olbrzymi ciężar, który od początku tej historii obciążał moje barki na
chwile odpuścił. Moje bursztynowe tęczówki z nadzieją i niepokojem wpatrywały
się w turkusowe oczy i twarz Claudii. W tamtej chwili nie miałam już siły na
walkę, po prostu niektóre emocje i fakty mnie przerosły, a panna Volturi była
jedyną, która mogła usłyszeć wszystko i to z moich ust.
- Dlaczego
wcześniej mi tego nie powiedziałaś? – zapytała z pretensją w głosie. – Może bym
jakoś poradziła…
- Myślisz, że jest
mi łatwo? – odezwałam się pewniejszym głosem. – Poza tym nie chciałam nikogo
wtrącać do rodzinnych problemów, to nasza sprawa.
- I dlatego
postanowiłaś przeprowadzić się na drugi kraniec świata, zerwać łączność z
przyjaciółmi i żyć tutaj jak pustelnik? – Wskazała na leśne runo.
- To nie tak –
zaprzeczyłam. – Zawiadomiłabym cię i to być może szybciej niż myślisz, ale tyle
się wydarzyło w tak krótkim czasie, że najnormalniej w świecie zapomniałam o
tym dość ważnym szczególe. A wyprowadzić się z domu niestety musiałam,
przynajmniej na jakiś czas.
- Edward w ogóle
kontaktuje się z Tobą?
Prychnęłam pod nosem.
- Chyba żartujesz
– wtrąciłam. – Nie rozmawiałam z nim od tego feralnego wrześniowego wieczoru. W
prawdzie kilka razy próbowałam, ale jak na razie bez żadnego odzewu.
- A ta dziewczyna…
– zapytała z lekkim niedowierzaniem. – Naprawdę wyjawiliście jej kim jesteście?
- Nie do końca –
odpowiedziałam. – Mój brat się zakochał na nieszczęście ze wzajemnością, a
potem było już za późno.
- Wiesz, że to
strasznie niebezpieczne – powiedziała. – Szczególnie dla tej dziewuchy…
- Wiem – westchnęłam.
– Próbowaliśmy do tego nie dopuścić, Jasper i Emmett chcieli nawet pozbyć się problemu
raz na zawsze, ale to dostatecznie podzieliło by naszą rodzinę. Ja oczywiście
nie zgodziłam się na takie rozwiązanie…
- Dlaczego?
- Głupie pytanie –
warknęłam. – Przecież dobrze wiesz jakie są moje priorytety. Nie zabijam ludzi
i koniec!
- No niby tak – wyjaśniła.
– Ale chyba są pewne wyjątki, ba prawa.
- Bella nie jest
paplą – oznajmiłam. – Nigdy by nie zdradziła komukolwiek kim jesteśmy, a mogła
to zrobić tysiące razy. Poza tym dobrze wiedziała, że nasze prawo jest
niezwykle surowe.
- No dobra –
zrozumiała dziewczyna. - I co? Teraz ją twój kochany braciszek zostawił, tak po
prostu? – zakpiła. – Naraził ujawnienie swojego gatunku po nic?!
- Taa –
westchnęłam głośno. – Zostawił ją ponieważ zdał sobie sprawę w jakim niebezpieczeństwie
dziewczyna się obraca będą z nami w jednym pomieszczeniu.
- Przecież to idiotyzm!
– warknęła poirytowana. – Ryzykować, pracować nad samokontrolą i obejść się
smakiem?
- Ja już nic nie
mogę zrobić Cleo – powiedziałam zrezygnowana. – Prosiłam, błagałam, krzyczałam,
aż w reszcie zrozumiałam, że to nie ja decyduje o jego życiu.
- Ale wyjechałaś z
rodzinnego domu – wypomniała mi. – Zostawiłaś przyjaciela…
- Przyjaciela –
powtórzyłam głucho.
Przymknęłam
ponownie oczy, ponieważ w okolicach serca poczułam znajomy, rażący ból. Zacisnęłam
z siłą zęby i wykrzywiłam usta w delikatnym uśmiechu skierowanym do
przyjaciółki. Nie chciałam bowiem pokazać jej, jak wiele wysiłku musze włożyć by
zachować się neutralne wśród ludzi. Niestety nie udało mi się tego dokonać, bo
żona Noela niespodziewanie chwyciła mnie za rękę. Parę sekund później Claudia
patrzyła na mnie w dość dziwny sposób, na jej ustach nie pojawił się uśmiech, a
oczy wydały mi się smutne.
- Czasami się
zastanawiam, ile ty w życiu już Viviene poświęciłaś by inni byli szczęśliwi –
zaczęła. – Tylko po to by widzieć ich zadowolone twarze, by nie zamartwiali się
o kolejny dzień, by mogli cieszyć się tym co mają.
- Wiele –
odpowiedziałam szczerze. – Naprawdę wiele.
- Powiedz tak
szczerze, kim jest dla ciebie William? – zapytała wprost, czym mnie nieco zaskoczyła.
- Jest moim
przyjacielem, a właściwie był – posmutniałam. – I choć to człowiek, nie znałam
nikogo takiego – zamyśliłam się na chwilę. – Nie powiedziałam mu oczywiście kim
jestem, a mimo to rozumieliśmy się prawie we wszystkim. Mogliśmy godzinami
rozmawiać, a potem godzinami milczeć, to było naprawdę coś wyjątkowego. Właściwie
to dzięki niemu pogodziłam się z samą sobą, zrozumiałam dlaczego jestem tym kim
jestem.
Moja przyjaciółka nie powiedziała nic, ze spokojem
jedynie przyglądała mi się, gdy opowiadałam o Cullenie.
- Ty go kochasz – wyznała,
jakby to było najbardziej oczywiste.
Spojrzałam na nią jak na idiotkę.
- Żartujesz,
prawda?
- Spędzałaś z nim
każdą wolną chwilę, nie mówiąc nawet o tym najbliższym – mówiła blondynka. – Czujesz
się za niego odpowiedzialna i tęsknisz za nim na każdym kroku Viviene. Być może
nawet nie zdałaś sobie sprawy, kiedy Will wszedł do twojego serca i na stałe
się tam zadomowił.
Wpatrywałam się w nią z otwartymi szeroko oczami i nie
mogłam uwierzyć w to co powiedziała Claudia. Właściwie to w ogóle nie brałam
takiej opcji pod uwagę, tłamsząc w sobie jakikolwiek zalążek nadziei na wspólną
przyszłość u boku człowieka. Will był niesamowitym człowiekiem, potrafiącym
idealnie dograć się do mojej osobowości. Uwielbiałam jego towarzystwo, uśmiech dziecka
i artystyczny, blond nieład na głowie. Od tygodni towarzyszył mi właśnie taki
jego obraz. Nie miałam pojęcia, dlaczego właśnie teraz pomyślałam o nim jak o potencjalnym
facecie, a nie przyjacielu.
- Może i masz
rację, ale podjęłam już decyzję dawno temu – odpowiedziałam po chwili.
- Zawsze możesz zmienić
zdanie – wtrąciła. – Mylić się to ludzka rzecz.
- Pamiętaj, że nie
jesteśmy ludźmi – stwierdziłam. – Poza tym z perspektywy czasu wiem, że nie
jestem lepsza od Edwarda…
- Nie bardzo
rozumiem.
- Miałam wiele
czasu na przemyślenia Cleo – westchnęłam. – Zrobiłam dosłownie to samo z
Willem, co mój brat z Bellą – wyjaśniłam. – Zamiast zaryzykować i walczyć,
woleliśmy usunąć się z nich życia raz na zawsze. A teraz kiedy być może jest
już za późno, wiemy że być może była to błędna decyzja.
- Nie wszystko
jednak stracone – pocieszyła mnie przyjaciółka.
- Dla mnie już tak
– westchnęłam, zasiadając za kierownicę.
„Przez wszystkie te tysiąclecia ludziom
nie udało się rozgryźć zagadki, jaką jest miłość. Na ile
jest sprawą ciała, a na ile umysłu?
Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia?
Dlaczego związki doskonałe się rozpadają,
a te pozornie niemożliwie trwają w najlepsze?
Ludzie nie znaleźli odpowiedzi na te pytania i ja też ich nie znam.
Miłość po prostu jest albo jej nie ma” – Stephanie Meyer
Ile w niej przypadku, a ile przeznaczenia?
Dlaczego związki doskonałe się rozpadają,
a te pozornie niemożliwie trwają w najlepsze?
Ludzie nie znaleźli odpowiedzi na te pytania i ja też ich nie znam.
Miłość po prostu jest albo jej nie ma” – Stephanie Meyer
*rubéole
– z j. francuskiego różyczka
**
fragment „Dziady cz. III” A. Mickiewicz
O, jestem pierwsza?:p
OdpowiedzUsuńVivi w końcu wróci do Willa, jestem pewna. Ciekawe tylko, jak to rozegrasz;)
Zauważyłam jeden błąd:
"Kiedy tak tańczyliśmy kolejny walc z kolei" :)
Damon wciąż kocha Katherine? To niech ona się zmieni i będą razem, o:p
Pozdrawiam i czekam na cd:)
Ps. Zapraszam na gorącą krew;p
Naprawdę jesteś tego aż tak pewna? :? Błąd oczywiście poprawię i dziękuję za jego wskazanie. Co do Damona, to może i kocha Katherine, ale na swój znienawidzony sposób. Nie wydaje mi się, aby kiedykolwiek byli by razem... Przynajmniej nie w mojej historii. Pozdrawiam
UsuńNiech Viv wreszcie zrozumie co czuje do Willa i niech wszystko będzie ok. ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam ;)
Viviene to zagubiona dusza, a po śmierci Kristiana poprzysięgła sobie, że już nigdy się nie zakocha, by nie zranić. Czasami nie tak łatwo jest zrozumieć nasze emocje, a co dopiero to co czujemy do innej osoby. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz :)
UsuńBardzo dziękuje za dedykacje, naprawde jest mi niezmiernie miło! Bardzo jestem też zadowolona z tego rozdziału,mimo iż chciałoby się żeby pomiędzy Willem a Vivi wszystko było ok! Ale według mnie gdyby tak było,nie było by tak ciekawie, wszystko wydawało by się za proste. A to jak Vivi wspominaa Willa, te emocje nprawde zrobiły swoje. No to zobaczymy jak to się dalej potoczy, czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam Carlli:***
OdpowiedzUsuńAleż Kochana nie masz za co dziękować :) Ja też tak uważam, ale zarówno przed Vivi, jak i Willem długa droga do porozumienia, jeżeli tak mogłabym się wyrazić. Cieszę się, że wspomnienia i opisy się podobają, takie poniekąd było ich zadanie. Całuję :**
UsuńHej, fajny rozdział. Oczywiści nie popędzam z czytaniem choć przyznaje ja nadrobiłam wszystkie blogi więc uznaje się za kogoś wielkiego. Mam nadzieje, ze Vivi tak szybko nie wróci do Willa i będzie jeszcze troche akcji z Claudią Noelem i Alanem. Oczywiście czekam na nn.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Jak na razie Vivi pozostanie tam, gdzie jest. A akcji z Claudią i Noelem nie zabraknie w kolejnym rozdziale. To mogę na sto procent obiecać. Pozdrawiam
UsuńŚciągałaś szablon? Nie, żebym naskakiwał z oskarżeniem, ale wydaje mi się, że już gdzieś widziałem podobny ;D Bynajmniej jeśli chodzi o nagłówek. Niemniej bardzo ładny, ale powinnaś chyba pomyśleć nad podstroną dla linków, które psują efekt minimalizacji szaty graficznej i lay przy tym traci ze swojego uroku ;)
OdpowiedzUsuń(Osobiście wiem, że sporo z tym zachodu, tyle linków, tyle pisania... ale kiedyś trzeba XD).
Rozdział trochę mi się dłużył, co jest niedopuszczalna myślą, ale mam wrażenie, ze to Twój najrozleglejszy tekst!
Podoba mi się wstawka O Shakespearze (jakoś wolę oryginał, wygląda tak orientalnie... hahaha). Widze, ze idziesz w moje ślady (drobna aluzja do "Jack the Ripper" z moich ostatnich not na onecie).
żarcik taki XD
Podczas, gdy ten motyw - bal i spotkanie Katherine (nie lubię odzewu imienia do "Katherina - jak już to Katerina, jest bardziej proste i inaczej układa się akcent, więc brzmi to jakoś "staro-dawniej" i wg mnie lepiej) - podobał mi się najbardziej, część o Claudii jakoś tak sprowadziła mnie na ziemię. Zdążyłem przez ten czas odwrócić się od "Twilight" i myśli, że na tym się opierasz w głównej mierze, a wyciągnąłem otwarcie ręce ku pierwotnym ;)
Btw. Skoro już nie masz wstawek "[klik]" do linków odnośnie fatałaszków, mogę ze spokojem, bo bez ryzyka powiedzieć, że tamten sposób mnie wpieniał! Rozwiązanie nieestetyczne i niegodne Twojej cudownej historii! Nie wracaj do niego XD
I nie wiem, co jeszcze powiedzieć XD
U mnie nie ma nowości i się nie zanosi, bo po formacie nie czyta mi wymiennych dysków, więc straciłem poprawione wersje opowiadań, jak i bazę z pomysłami, które skrzętnie zapisywałem w pliku. ;(
Tak więc...
Do kiedyś :*
Postaram się poprawić to i owo i może przy kolejnej wizycie wszystko już będzie grało i śpiewało. Z tymi linkami masz całkowitą rację, mam to oczywiście w planach, ale na razie nie miałam czasu się tym bliżej znaleźć. Co do szablonu to mam go z szabloniarni, nie ściągałam, nie tworzyłam sama. Wstawki 'klik' już dawno zakopałam do lamusa :)
UsuńDzięki, że zajrzałeś :)
PS. Oj szkoda z tymi plikami, próbowałeś na innym komputerze, pendrivie?
Pozdrawiam :))
Uśmiejesz się, kiedy Ci powiem, że już pen działa. A jedynym problemem była niepodłączona do tylnego wejścia przedłużka... XD
UsuńMogłabyś dodatkowo przyciemnić nieco czcionkę? Przy tych ;kawowych' barwach, mam wrażenie, ze literki połyskują i oczy bolą. Nie wiem czy każdy tak ma, ale co kilka sekund muszę mrugnąć, bo mi się zlewają.
(pięnie proszę) XD
Hehehehehehheheheehehe... aparat z Ciebie :)
UsuńI jak czcionka ok.?
No bo jak tak pięknie prosisz ^^^
gites majonez ;) Też zrobiłem niewielki facelifting blogów,a przynajmniej trzech z nich ^^ Wpadaj, podziwiaj ;pp
UsuńJa się pytam kto jest tą wariatką do kwadratu?! Kto? Kto? Noo dobra ja, ale to dlatego bo zakochałam się w takim za**bistym opowiadaniu 'Pragnienie serca' znasz takie? Mówię Ci NIESAMOWITE! Wciąga lepiej niż 'zmiarzch' A autorka? Istny brylant! Takiej pisarki i tak ciekawej osoby to trzeba by ze świecą szukać! Naprawde!
OdpowiedzUsuńHehe:) Kochana Vivi, bardzo dziękuję za dedykację! Dłuższy czas mnie nie było, i teraz mam co nadrabiać - przede wszystkim muszę wsiąść się za blogspot. A rozdział przeczytam jutro dokładnie bo nie chcę dzisiaj pisać fałszywych och-ów i ach-ów (chociaż i tak będą!) :*
Pozdrawiam gwiazdo ty moja!
Iris.
Kocham!!! To!!!
Usuń