16 sierpnia 2012

Rozdział 48

  Hans Zimmer - Light     

         W tej samej chwili rozległ się dźwięk trąb ogłaszający anons kogoś naprawdę ważnego. Przelotnie zerknęłam na gości, w sali zgromadziło się już wiele wampirzyc i wampirów, a sporo z nich zaczęło się już nawet niecierpliwić. Wtem na schodach pojawiło się dwóch mężczyzn w kwiecie wieku, jeden z nich miał kręcone brązowe włosy do ramion i był dość szczupłej budowy ciała. Natomiast drugi był niskim, krępym a na dodatek łysym facetem o nieprzyjemnym wyrazie twarzy. Kiedy jednak mój wzrok padł na ich wampirze, trupio blade twarze, oniemiałam robiąc wielkie oczy.
             - Czy to jest…? – zawahałam się. – Czy to…?
             - Niemożliwe – dodał Damon z przejęciem.
             - Pylos w osądach, Sokrates w geniuszu, Maro w sztuce – czyli William Szekspir we własnej osobie – odezwał się nagle za nami tajemniczy, pociągły baryton.
             - Szekspir? William Szekspir? – Powtórzyłam zdziwiona, odwracając się do rozmówcy.
           Naszym oczom ukazał się wysoki, niezwykle przystojny ciemnowłosy wampir o szkarłatno-ciemnych tęczówkach, spokojnym spojrzeniem i  zmysłowym wąsikiem. Ubrany był w typowy osiemnastowieczny, wizytowy jasny surdut, a jego złota maska ukrywała jedynie kontury oczu. Zaraz obok nieznajomego u jego boku stała średniego wzrostu, postawna kobieta o dość dziwnym wyrazie twarzy w zielono-atłasowej sukni wyszywanej szmaragdami.
            - Faktycznie można popaść w lekki niedosyt – zastanowił się mężczyzna na głos. – Niektórzy malarze szesnastego wieku nie potrafili przenieść odpowiednio wizerunku na płótno…
            - Dlatego William ma nauczkę na przyszłość, aby nie płacić darmozjadom, papraczom-artystom z piekła rodem – wtrąciła wampirzyca oparta o ciemnowłosego chłopaka. 
            - Podobieństwo być może i jest zachowane – zauważyłam zerkając na dramaturga wszech czasów. – Jednak nieco bardziej zaskoczył mnie fakt obecności tego znakomitego pisarza pośród nas.
            - Państwo tutaj chyba po raz pierwszy, co? – zapytał nieznajomy.
            - Owszem, tutaj gościmy po raz pierwszy – odpowiedział uprzejmie Damon, przy okazji stając bliżej mnie.
            - Mam nadzieję, że nie po raz ostatni – zapewnił nas mężczyzna z przeuroczym uśmiechem skierowanym w moją stronę. – Jestem Nestor Winston, a to moja towarzyszka Eilana Norvieva.
            - Damon Salvatore, a to moja… przyjaciółka… - zawahał się nagle wampir przy okazji spoglądając na mnie.
          Podjęłam od razu najbardziej rozważną decyzję, by zabezpieczyć nie tylko swoją niezwykłą rodzinę, ale i siebie. Bo i kto mógł wiedzieć, kogo można spotkać na takim balu, a przede wszystkim z jakimi zamiarami.
            - Eleonor Montez – przedstawiłam się.
            - Hiszpanka? – zapytał Nestor.
            - Amerykanka – wyjaśniłam i spojrzałam na Eilanę, nie wyglądała na zadowoloną. – A ten drugi mężczyzna? Kto to jest?
            - Wydaje mi się, że sama zgadłaś rubéole* – dodał nieznajomy z francuskim akcentem. – A może i nie?
            - To Henryk Tudor – odpowiedziała kobieta, jakby to było najbardziej oczywiste na świecie. – I uprzedzę kolejne pytanie, tak to były król Anglii.
          Mój uśmiech lekko przygasł, ponieważ nie spodziewałam się takiego zachowania po ledwo co poznanej kobiecie. Nie mniej jednak nie przejęłam się nią wcale, dziewczyna wyglądała na próżną i dość zarozumiałą, szczycąc się swoją wiedzą i manierami. Nie zamierzałam dyskutować, więc wróciłam do podziwiania sali oraz innych gości. Damon zmienił jeszcze kilka słów z Nestorem, po czym poznana przez nas para ruszyła w innym kierunku. Kilka minut później w pomieszczeniu zapadła absolutna cisza, wzrok wszystkich skierował się w stronę podwyższenia na którym siedział Szekspir i Tudor. Pierwszy z nich wstał z olśniewającym uśmiechem skierowanym do męskiej części naszej rasy, wyprostował się i odchrząknął.

Pieśń ma była już w grobie, już chłodna -
Krew poczuła - spod ziemi wygląda -
I jak upiór powstaje krwi głodna.
I krwi żąda, krwi żąda, krwi żąda.

I pieśń mówi: ja pójdę wieczorem,
Naprzód braci rodaków gryźć muszę,
Komu tylko zapuszczę kły w duszę,
Ten jak ja zostać musi upiorem.

Potem pójdziem, krew wroga wypijem,
Ciało jego rozrąbiem toporem,
Tak! Zemsta, zemsta, zemsta na wroga
Z Bogiem i choćby pomimo Boga!**


          Słuchałam tych słów, jak zaczarowana. Dźwięk każdej wypowiadanej litery obijał się o moje uszy niczym doskonale skomponowana melodia smyczkowego instrumentu. Tembr głosu recytującego mężczyzny raz podniosły, a innym razem delikatny i stanowczy sprawił, że wszyscy tu obecni zamarli. Kątem oka spojrzałam na Damona, który podobnie jak ja był oniemiały i zachwycony usłyszanym dramatem. Jednak dopiero po chwili zdałam sobie sprawę ze słów, jakie padły z ust Williama Szekspira. Przymknęłam i otworzyłam ponownie oczy, a zaraz potem się wzdrygnęłam.
         Mężczyzna kończąc poprawił zalotnie wąsik i czekał na aplauz, który zaraz potem wypełnił całą salę. Nieśmiało dołączyłam do reszty klaszcząc delikatnie, jak na damę przystało. Zauważyłam jednak, że ekscytacja, jaką jeszcze przed sekundą odczuwałam, wyparowała gdzie pieprz rośnie. Zastanowiłam się wtedy, czy to nie dar Szekspira tak wpłynął na wampiry? Chciałam się czegoś więcej dowiedzieć o tej szlachetniej dwójce, po prostu czułam, że muszę. Sprawnym ruchem poprowadziłam Damona bliżej podwyższenia, nie ujawniając zbytnio swojej obecności. W tym samym czasie głos zabrał Henryk – postawny, gruby mężczyzna o rubinowych tęczówkach i  morderczym wyrazie twarzy.
          - Jak co 250 lat widuję wasze krwiożercze oblicza i jak co 250 lat apeluje oto samo – zaczął wampir. – Dzisiejszy wieczór jest przypomnieniem, pamiątką wydarzeń sprzed tysięcy lat…
        Przestałam słuchać tego co mówił, skupiając się na ważniejszym dla mnie zadaniu. Stanęłam jakieś dwanaście metrów od poety i spojrzałam w jego kierunku, w międzyczasie spróbowałam skupić się na darze Eleazara. Chwilę później już wiedziałam, być może nawet zbyt wiele. Szekspir okazał możliwość manipulowania przez wyrażanie swoich słów, Henryk potrafił zabijać spojrzeniem, Nestor władał ogniem na zawołanie, a jego towarzyszka przesuwała przedmioty bez pomocy rąk. Przez mój umysł galopowało wiele wampirzych zdolności, jedne bardziej niebezpieczne od innych. Kiedy jednak wyczułam możliwość zadawania mentalnego bólu od razu zerknęłam w tamtym kierunku. Automatycznie w moim umyśle pojawił się przyćmiony ból i zakręciło mi się w głowie, przytrzymałam się bardziej przyjaciela.
          - Nic ci nie jest? – szepnął chłopak.
          - Nie – skłamałam gładko i wróciłam do obserwacji.
         Przy tronach po prawej stronie stała piekielna para bliźniaków Aro Volturi. Mała Jane wyglądała na dwanaście lat, a jej twarzyczka anioła cherubina w ogóle nie przypominała wampirzej. Na jej buzi widniał przeuroczy uśmiech, a ubrana była w prostą, czarną sukienkę do kolan i tego samego koloru płaszcz. Zaraz obok niej stał jej brat Alec, chłopaczek o równie cudownej buzi i usteczkach, jednakże jego prawdziwe ja zdradzały szkarłatne tęczówki. Na obu bliźniaczych popiersiach znalazła się pieczęć Volturi na złotym łańcuchu, spojrzałam jeszcze raz na rodzeństwo i spostrzegłam, że ich stroje nie są takie jak nasze.
          A zatem przybyli tutaj tylko w ramach delegacji – pomyślałam.
           - … A teraz kończąc te obowiązkowe przemówienie, zapraszam do wspólnej zabawy do białego rana – zakończył swoje wystąpienie Tudor.
           - Nudy – stwierdził Damon. – Nie powiedział nic nowego.
           - Tak, masz rację – przyznałam, chodź nie zapamiętałam nic z tego co powiedział Henryk. – Myślisz, że to spotkanie coś zmieni?
           - Nie wydaje mi się – odpowiedział. – Od wieków na bal to tylko uroczystość, rocznica, rzadko gdzie i kiedy mówi się o Założycielstwu Londynu, a jak sam gospodarz raczył zauważyć – co dwieście pięćdziesiąt lat widuje te same gęby.
           - To nie tylko rocznica – zauważyłam. – Londyn bada jak bardzo potężne są wampiry na tym terenie i jak przestrzegają prawa, a wizyta wysłanników Voltery tylko mnie w tym utwierdza. Mimo, iż jesteśmy wolni, podlegamy jednej, niezwykle surowej władzy.
           - Elen – dodał Damon. – Nawet ludzie mają króli, prezydentów, premierów. Jak my mają prawo, które należy przestrzegać, z tą różnicą, że złamanie naszego kodeksu grozi śmiercią, a nie mandatem.
           - Wiem – odparłam.
           - Gdyby nie tak surowe prawo i władza już dawno nasze istnienie było by przedmiotem badań, a co gorsza może i nawet bylibyśmy przez ludzi zabijani.
         Wypuściłam głośno powietrze z płuc i obdarzyłam Salvatore uśmiechem. Do naszych uszu doszła ponownie muzyka, tym razem utwór nosił w sobie typowe celtyckie cechy.
           - To co, zatańczymy? – zaproponował Damon.  
           - Ale ja nie wiem jak – szepnęłam dając się prowadzić na parkiet.
           - Pokażę ci – powiedział. – Obserwuj innych i rób to co ja.
          Faktycznie nie było tak źle na jak wyglądało. Pierwszy taniec był dość skomplikowany, ponieważ nie wiedziałam czego mogę się spodziewać, ale później tańczyło się coraz to łatwiej, zwłaszcza że Damon okazał się wielkim znawcą angielskich walców, oberków i polonezów. Kiedy tak tańczyliśmy kolejny walc, mój przyjaciel nagle znieruchomiał i spiął się do granic możliwości. Sekundę później stałam sama na środku parkietu pośród wirujących wampirzych par. Nieco zdziwiona i zdegustowana takim zachowaniem Damona postanowiłam go poszukać.
          Z uśmiechem na twarzy przebijałam się przez tłum gapiów, by znaleźć przyjaciela, jednak w grupie tak wielu wampirów jego zapach przepadł w powietrzu. Mimo to postanowiłam brnąć dalej, gdy tak obchodziłam salę po raz kolejny natrafiłam wreszcie na hebanową czuprynę. Ku mojemu zdziwieniu towarzyszyła mu kobieta bez maski o długich, ciemnobrązowych lokach w krwistoczerwonej, rozkloszowanej sukni bez ramion. Kiedy spojrzała w moim kierunku jej szkarłatne oczy pociemniały, a na ustach pojawił się przebiegły uśmiech. Znałam tą twarz i to bardzo dobrze, jednak coś mi się nie zgadzało.
          - Elena? – zapytałam podchodząc bliżej.
         Moja obecność speszyła nieco Damona, ponieważ na mój widok zrobił wielkie oczy i zaczął się jąkać. Za to narzeczona Stefano wybuchnęła śmiechem, krzyżując ręce.
          - El… Nora… Eleonor? – wyszeptał. – Co tutaj robisz?
          - Stoję – odpyskowałam, nie uraczając chłopaka spojrzeniem.
          - Proszę, proszę kolejna panna na zaliczenie Damon? – Odezwała się Elena podnosząc wysoko głowę.
         Dziewczyna wyglądała identycznie jak znana mi Panna Gilbert, ten sam tembr głosu, postawa. Różnił je natomiast kolor tęczówek, gesty oraz wyraz twarzy. Od dziewczyny Stefano emanował spokój i dobroć, natomiast od dziewczyny Damona duma, próżność i wampirza wyższość. 
           - Nie jesteś Elena – zauważyłam przyglądając się jej nadal uważnie.
           - Brawo za spostrzegawczość – dodała nieznajoma, po czym zwróciła się do wampira. – Czyżby gust ci się zmienił kochanie? Koniec z pustymi, blond lalami?
           - Na szczęście z tobą skończyłem dawno temu Katerina – warknął w kierunku kobiety, spinając wszystkie mięśnie. – I nich cię nie obchodzi moje życie, lepiej zajmij się swoim.
           Katerina? – obiło mi się po głowie.
           - A czy to moja wina, że wciąż na siebie wpadamy? – wtrąciła udając skruszoną, zranioną panienkę.
           - Nie obchodzi mnie co robisz, ani dlaczego – rzucił jej w twarz Salvatore. – Przeklinam dzień w którym pojawiłaś się w moim domu, a już na pewno dzień w którym zrobiłaś ze mnie potwora!
          Byłam za zaszokowana tym, co przed chwilą usłyszałam. Salvatore rzadko kiedy mówił o przeszłości, a co dopiero o swoim stworzycielu. Wprawdzie kiedyś wspomniał o tym, że to kobieta, ale nic poza tym nie wiedziałam.
           - Sam chciałeś – zauważyła z perfidnym uśmieszkiem. – A było nam tak dobrze razem…
           - Zahipnotyzowałaś mnie! – Wrzasnął.
           - Nie prawda – zauważyła. – Magia zakochania ma większą moc!
           - Błagam cię – warknął wulgarnie. – Ty nadal wierzysz w te bzdety, ty? Nie rozśmieszaj mnie.
          Posłałam w jego kierunku falę spokoju i podeszłam powoli bliżej, przy okazji  obdarzając wampirzycę nienawistnym spojrzeniem.
           - Idziemy stąd – zarządziłam chwytając go pod ramię, po czym szepnęłam na ucho. – Nie możesz robić scen tutaj.
           -Tak, tak idź – powiedziała Katerina z triumfalnym uśmiechem. – I tak wrócisz do mnie z podkulonym ogonem, jak zawsze. 
           - Już nie! Nie jestem masochistą zjawiającym się na każde twoje zawołanie – dodał Damon na odchodne. – Rozejrzyj się, nie masz już nikogo, kogo mogłabyś dręczyć, z kim mogłabyś zawszeć sojusz.
           - Nic nie…
           - Isobel nie żyje, Stefan ma Cię w dupie, z resztą tak jak ja – mówił wampir z sarkazmem. – Pozostaje zatem tylko… Elijah i jego nakręcony braciszek Klaus, którym zaszłaś za skórę jeszcze jako człowiek…
          Z twarzy brunetki odpłynęły nagle wszystkie emocje, jej twarz pobielała jeszcze bardziej, a z ust wydobył się przerażający syk. Uśmiechnęłam się delikatnie, ponieważ wampirzyca dostała po przysłowiowych łapach.
           - Ciekawe – wtrącił Salvatore bardzo zadowolony z siebie, że doprowadził kobietę do takiego stanu. – Którego z nich dzisiaj przyprowadziłaś… stawiam na Klausa, bo on uwielbia bale i przebieranki. Jak myślisz, co zrobi gdy dowie się, że znowu jest rogaczem?
           - Zamilcz! – krzyknęła robiąc krok do przodu, przy okazji obejrzała się dookoła.
           - A więc słynny Klaus – zaanonsował mój przyjaciel. – Może się z nim przywitam?
         Widać było, że wampirzyca lada chwila wybuchnie, a wtedy nie obejdzie się bez interwencji innych wampirów i ich zdolności.
           - Idziemy Salvatore, ale już! – warknęłam na chłopaka i pociągnęłam go za łokieć.
           - Jeszcze się spotkamy – zawołała wściekła. – Możesz być tego pewien.
           - Aha – westchnął brunet. – Bla, bla, bla…

~*~

           Całą drogę do domu milczeliśmy, ani ja ani Damon nie odezwał się słowem chociaż podróżowaliśmy z pół godziny. Gdy mój kolega zaparkował na podjeździe od razu wyskoczył z auta, jakby się paliło i ruszył do domu trzaskając drzwiami. Siedziałam jeszcze w samochodzie z dobrą minutę, a następnie z lekkim trudem wydostałam się z pojazdu razem z ogromną suknią balową. Torebkę, maskę i szpilki z włosów pozostawiłam na komodzie w przedpokoju i powolnym krokiem udałam się do salonu, gdzie dojrzałam przyjaciela w rozpiętej, białej  koszuli z butelką szkockiej w ręku. Rozsiadłam się na kanapie i ściągnęłam zdradliwe obcasy, które z łoskotem upadły na drewnianą podłogę.
            - Whiskey? – zapytał Damon, uraczając mnie tym razem dłuższym spojrzeniem. – Wybacz, ale nie posiadam na stanie jelenia, łosia-superktosia  czy innego parzystokopytnego zwierzęcia.
            - Wystarczy szkocka – odparłam.
          Minutę później w mojej dłoni połyskiwał kryształ z bursztynowo-miodową cieczą o intensywnym alkoholowym aromacie. Upiłam łyk, a potem następny, mimo to nadal nie spuszczałam wzroku z Salvatore. Chłopak ewidentnie nie mógł sobie znaleźć miejsca, chodził w jedną to w drugą stronę, przechylając to coraz kolejny kieliszek trunku. W pewnym momencie zatrzymał się, oparł na gzymsie kominka i zaczął wpatrywać  się w buchający ogień.
             - Wiedziałeś, że ona tam będzie – odezwałam się cichutko.
             - Nie – odpowiedział od razu, a ja wiedziałam, że kłamie. – To znaczy… właściwie to liczyłem, że ją zobaczę. A mimo to nie chciałem w to wierzyć.
             - To prawda co powiedziałeś w Tower? – zapytałam. – Żałujesz tego, że przez nią stałeś się tym, kim teraz jesteś?
           Na ustach Damona pojawił się zalążek uśmiechu.
             - Masz mnie za hipokrytę pewnie w tej chwili – stwierdził. – I wcale ci się nie dziwię Viviene. Mówiłem ci co innego, nawet prawiłem morały a teraz…
             - Teraz wreszcie możesz powiedzieć prawdę – powiedziałam.
             - Myślałem, że to co łączyło mnie z Kateriną było czymś wspaniały i niezniszczalnym – zaczął mówić chłopak. – Byłem w stanie zrobić dla niej wszystko, no i chyba zrobiłem, bo oddałem własne życie i zaprzepaściłem żywot mojego brata. A dopiero po wiekach dowiedziałem się, kim tak naprawdę jest Katerina i jak wiele mężczyzn zbałamuciła. Upozorowała nawet własną śmierć, a tak naprawdę żyła obok nas pozwalając, abyśmy popadli w rozpacz z jej powodu.
              Zapadała chwila ciszy pomiędzy nami, wstałam więc i ruszyłam w stronę kominka.
            - To nie było nasze pierwsze spotkanie po latach – dodał. – Widzieliśmy się już nie raz, a ostatnio nawet razem z Eleną i Stefanem. Katerina to intrygantka i manipulantka, a zjawia się tylko i wyłącznie wtedy, gdy czegoś potrzebuje.
             - Możesz mi wyjaśnić dlaczego lady in red jest tak podobna do Eleny – wtrąciłam. – Ba, ona wygląda identycznie jak dziewczyna twojego brata.
        - Z tym wiąże się kolejna historia – odpowiedział. – Jest ona jednak zbyt skomplikowana, jak na jeden wieczór. Zdradzę ci jedynie tyle, że Katerina jest przodkiem Eleny Gilbert. Można powiedzieć, że to jej praprapraprababka, stąd dziewczyny mają ten sam wygląd.
             - Femme Fatale – stwierdziłam upijając łyk.
            - To fakt jest zakałą ludzkości, ale prawda jest taka, że nienawidzę jej tak bardzo przez to, że rozkochała mnie w sobie, a potem wyrzuciła jak psa na bruk – westchnął z uśmiechem. – I to by było tak pokrótce, koniec historyjki na dobranoc.
        - Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale ty nadal coś do niej czujesz – zauważyłam. – Złość i wściekłość maskują prawdziwe uczucia.
             - Może tak, może nie – zastanowił się.
             - Szkoda tylko, że nie można tak prosto się odkochać, jak zakochać. 
           - A jakie życie było by wtedy łatwiejsze – wtrącił sarkastycznie Damon. – O wiele mniej złamanych serc…
            W tej samej chwili salon wypełnił się wampirzym śmiechem, który towarzyszył nam już do końca dnia.               

~*~

            Kilka dni później wróciłam do swojego domu w Norwegii, oczywiście jeszcze przedtem odbyłam dość długą rozmowę z Salvatore i pożegnałam się znowu na jakiś czas. Czułam jednak, że ten przedział czasowy będzie znacznie dłuższy, niż do tej pory. Mój przyjaciel zamierzał na jakiś czas wrócić do rodzinnego miasta swojego wuja, pozostawiając interesy pod opieką Ariela, którego na nieszczęście nie dane mi było spotkać tym razem.
            Gdy zajechałam pod dom poczułam wreszcie spokój, jaki od tygodnia był dla mnie obcy. Nie myślałam o bracie, Willu i innych rodzinnych perypetiach, ponieważ moją głowę wypełniało wiele myśli, niekoniecznie skupionych na problemach. Mijały kolejne tygodnie, które spędzałam na wymyślaniu sobie obłędnych zajęć, byleby tylko nie myśleć i nie mieć wolnej chwili. Pedantycznie dbałam o porządek w mieszkaniu, myłam czyste okna, wymieniałam lekko zwiędnięte kwiaty, czyściłam samochód i próbowałam zagospodarować ogródek na początku lutego. Nie dało to jednak zamierzonego efektu, ponieważ gdy tylko miałam chwile dla siebie, ogarniało mnie otępienie i popadałam jak przedtem w nicość.
            Wspomnienie uśmiechniętego Williama, jego ciepłych czekoladowych oczu sprawiały, że po raz pierwszy w wampirzym życiu czułam się odrętwiała, dziwnie sztywna, a moje serce czasami chciało samo wyskoczyć z piersi. Przymknięte powieki zwykle wtedy piekły niesamowicie, a usta i pięści zaciskały się z dużą siłą. Gdy już zaczynałam podróż w przeszłość, trwała ona dla mnie w nieskończoność. Nie liczyłam godzin spędzonych w łóżku skulona w kłębek, wpatrując się w wielkie, otwarte na oścież okno. Nie czułam zimna, ani śniegu, który po jakimś czasie wtargnął jak nieproszony gość do środka. Nie czułam dosłownie nikogo, niczego, nawet siebie. Potem ponownie wracałam do swoich codziennych czynności, by po jakimś czasie ponownie popaść w bolesne otępienie, tym razem z winy mojego biologicznego brata. Nadal bolało mnie to, w jaki sposób Edward potraktował Bellę, ale powoli, po tygodniach samotności zaczęłam przyzwyczajać się do jego wyboru. Bardziej irytował mnie fakt, że Cullen od wyjazdu z Forks nie zamienił ze mną ani słowa. Nie zadzwonił, nie napisał smsa, maila – nic. Owszem kontaktował się z rodziną, ale tylko i wyłącznie z Alice, co czasami doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Nie byłam jednak mu dłużna, ponieważ zakazałam siostrze wspominać o moim wyjeździe i jakichkolwiek planach na najbliższą przyszłość.         
            Gdy minął pierwszy tydzień lutego, ponownie dało o sobie znać przeklęte przeczucie. I w tym samym momencie rozdzwonił się mój telefon komórkowy.
             - Słucham? – odezwałam się pierwsza.
             - Viviene? – Po drugiej stronie odezwał się kobiecy, piskliwy głos. – Viviene Cullen?
         - Claudia? – zdziwiłam się lekko, ponieważ jej głos wydał mi się strasznie odległy w czasie. – Ogromnie się cieszę, że dzwonisz Kochana…
            - Ty podła flądro! – wydarła się na mnie przyjaciółka. – Wiesz jaki szmat czasu próbuję się z Tobą skontaktować? Nie odpowiadasz na maile, telefony, wiadomości… Uhhh… Musiałam zadzwonić do Damona, żeby łaskawie podał mi twój nowy numer telefonu, ponieważ ty zapomniałaś mnie o tym powiadomić…
            Stałam tak w pokoju z telefonem przy uchu i z otwartą buzią, bo nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. W pierwszej chwili chciałam wybuchnąć śmiechem, a zaraz potem rozpłakać się.
             - Żabciu, uspokój się – usłyszałam spokojny głos Noela.
            - Kochanie, ja jestem spokojna – odpowiedziała mężowi dziewczyna. – Dopiero jej skórę przetrzepię, jak się z nią spotkam…
             - Przepraszam, przepraszam, przepraszam – wydusiłam oniemiała. – Tyle się działo, że nie miałam właściwie…
             - Dobra – przerwała mi i głośno westchnęła. – Wybaczam, bo sama nie byłam lepsza. Być może nie zdenerwowałbym się tak bardzo, gdybym wiedziała, że od kilku miesięcy mieszkasz w Norwegii i nie dałaś znaku życia.
              - Bo… właściwe skąd wiesz, gdzie aktualnie mieszkam? – zapytałam.
              - Zapomniałaś z kim masz do czynienia? – wtrącił zabawnie na stronie Noel.
           - A no tak – zauważyłam, po czym dodałam tak od niechcenia. – To kiedy mogę się Was spodziewać?
              - Uwielbiam ją – doszedł do mnie trzeci, męski głos.
              - Cześć Alan – przywitałam się z uśmiechem.    
          - Właściwie to… - wtrąciła Claudia. – Jesteśmy już w drodze i możesz się nas spodziewać za… kilka minut.
              - Jak uroczo – rzuciłam do siebie. – Do zobaczenia.

~*~

            Zdążyłam jedynie przebrać się w coś bardziej odpowiedniego na spotkanie z rodziną królewską i szybkim krokiem ruszyłam przed dom, gdzie lada chwila podjechał czarny Bentley. Claudia prezentowała granatową, prostą sukienkę do kolan, wysokie kozaczki oraz stylowy kremowy trencz. Jej długie kiedyś brązowe, a teraz jasno platynowe włosy opadały na ramiona delikatnie się kręcąc. Spojrzałam w jej turkusowe tęczówki, które ku mojemu zaskoczeniu były uśmiechnięte, chociaż jeszcze przed chwilą wampirzyca była na mnie wściekła. Nie minęła minuta, a ja ściskałam się już z przyjaciółką, jej mężem oraz szwagrem.
         - Przepraszamy za tak… niespodziewaną wizytę – powiedział Noel. – Moja żona nalegała, nalegała…
                - A, że ty nie potrafisz jej niczego odmówić – przerwał bratu Alan. – To jesteśmy!
              - Ale ja się bardzo cieszę z takich odwiedzin – ponownie objęłam Cleo. – To naprawdę miła niespodzianka, zwłaszcza że ostatnio nigdzie nie wychodziłam.
            - No, no – zauważył jeden z Eileenów. – Nieźle się tutaj urządziłaś, z daleka rezydencja robi ogromne wrażenie.
            - Sporo czasu szukałam odpowiedniej stancji – wtrąciłam z uśmiechem. – Ale nie stójmy tak na zewnątrz, zapraszam do środka.
          - Dlaczego do mnie nie odpisałaś? – zapytała dziewczyna z smutna minką. – Martwiłam się o ciebie…
              - Niepotrzebnie – wtrąciłam. – A za nieodpisywanie szczerze przepraszam.
             Przeszliśmy do salonu, gdzie moi goście opadli zgodnie na poduszki lekko wzdychając.
          - Może zaproponuję wam coś do… picia? – zapytałam spoglądając na chłopaków. – Woda, wino, whiskey? Bo nie ukrywam, że do jedzenia nie znajdziecie niczego w mojej spiżarce, a nie spodziewałam się gości.
               - Wystarczy woda – odezwał się Noel.
               - Na razie – szepnął Alan i puścił w moim kierunku perskie oko.
             - To może wy się rozgośćcie – zaproponowałam ruszając do kuchni. – A ja skoczę do sklepu…
           - Nie rób sobie problemu Vivi – powiedział blondyn. – Nie będziemy Cię tak długo niepokoić…
             - To nie problem, to przyjemność – odpowiedziałam. – Poza tym nie zamierzam was wypuścić przynajmniej do jutrzejszego wieczora. Musimy nadrobić plotki – zachichotałam.
             - Pojadę z tobą – wtrąciła Claudia. – Przynajmniej będziesz wiedziała, co masz włożyć do koszyka.
             - Poradzicie sobie? – odezwał się następca tronu zatroskanym wzrokiem.
             - Za dwie godziny będziemy z powrotem – odpowiedziałam. 
             - Jedźcie spokojnie – dodał Alan. – My już sobie zorganizujemy czas, prawda brachu?
             - Tak – odparł chłopak, jednak bez przekonania.
            Wampirzym tempem zabrałam z garderoby skórzaną kurtkę i torebkę oraz kluczyki do auta. Trzy minuty później byłyśmy już w drodze do najbliższego miasteczka.

~*~

      - Teraz masz szanse mi wszystko wyjaśnić – powiedziała Claudia, gdy tylko wyjechałyśmy z mojej posiadłości.
          - Ale tutaj nie ma czego wyjaśniać – odpowiedziałam z lekkim uśmiechem. – Zmieniłam po prostu adres zamieszkania, numer telefonu i adres e-mail. To wszystko.
             - Nie znam cię przecież od dziś Viviene – wtrąciła. – I dobrze znam tą minę, za którą ukrywasz prawdę. O co chodzi?
       Claudia w takich kwestach zawsze była bezpośrednia. Zwolniłam i zahamowałam samochód stając na poboczu w lesie. Chwilę później z zamkniętymi oczami wdychałam świeże powietrze opierając się plecami o auto. Moja przyjaciółka nie odezwała się ani słowem, wiedziałam jedynie że bacznie mi się przygląda. Wzięłam kolejny duży wdech powietrza, zebrałam się na odwagę i zaczęłam jej opowiadać wszystko od początku. Włącznie z Bellą Swan, jej przygodami, Edwardem i Willem. Kiedy już skończyłam, poczułam jak olbrzymi ciężar, który od początku tej historii obciążał moje barki na chwile odpuścił. Moje bursztynowe tęczówki z nadzieją i niepokojem wpatrywały się w turkusowe oczy i twarz Claudii. W tamtej chwili nie miałam już siły na walkę, po prostu niektóre emocje i fakty mnie przerosły, a panna Volturi była jedyną, która mogła usłyszeć wszystko i to z moich ust.
             - Dlaczego wcześniej mi tego nie powiedziałaś? – zapytała z pretensją w głosie. – Może bym jakoś poradziła…
         - Myślisz, że jest mi łatwo? – odezwałam się pewniejszym głosem. – Poza tym nie chciałam nikogo wtrącać do rodzinnych problemów, to nasza sprawa.
            - I dlatego postanowiłaś przeprowadzić się na drugi kraniec świata, zerwać łączność z przyjaciółmi i żyć tutaj jak pustelnik? – Wskazała na leśne runo.
             - To nie tak – zaprzeczyłam. – Zawiadomiłabym cię i to być może szybciej niż myślisz, ale tyle się wydarzyło w tak krótkim czasie, że najnormalniej w świecie zapomniałam o tym dość ważnym szczególe. A wyprowadzić się z domu niestety musiałam, przynajmniej na jakiś czas.
             - Edward w ogóle kontaktuje się z Tobą?
            Prychnęłam pod nosem.
        - Chyba żartujesz – wtrąciłam. – Nie rozmawiałam z nim od tego feralnego wrześniowego wieczoru. W prawdzie kilka razy próbowałam, ale jak na razie bez żadnego odzewu.
            - A ta dziewczyna… – zapytała z lekkim niedowierzaniem. – Naprawdę wyjawiliście jej kim jesteście?
      - Nie do końca – odpowiedziałam. – Mój brat się zakochał na nieszczęście ze wzajemnością, a potem było już za późno.
             - Wiesz, że to strasznie niebezpieczne – powiedziała. – Szczególnie dla tej dziewuchy…
             - Wiem – westchnęłam. – Próbowaliśmy do tego nie dopuścić, Jasper i Emmett chcieli nawet pozbyć się problemu raz na zawsze, ale to dostatecznie podzieliło by naszą rodzinę. Ja oczywiście nie zgodziłam się na takie rozwiązanie…
             - Dlaczego?
          - Głupie pytanie – warknęłam. – Przecież dobrze wiesz jakie są moje priorytety. Nie zabijam ludzi i koniec!
             - No niby tak – wyjaśniła. – Ale chyba są pewne wyjątki, ba prawa.
         - Bella nie jest paplą – oznajmiłam. – Nigdy by nie zdradziła komukolwiek kim jesteśmy, a mogła to zrobić tysiące razy. Poza tym dobrze wiedziała, że nasze prawo jest niezwykle surowe.
             - No dobra – zrozumiała dziewczyna. - I co? Teraz ją twój kochany braciszek zostawił, tak po prostu? – zakpiła. – Naraził ujawnienie swojego gatunku po nic?!
       - Taa – westchnęłam głośno. – Zostawił ją ponieważ zdał sobie sprawę w jakim niebezpieczeństwie dziewczyna się obraca będą z nami w jednym pomieszczeniu.
     - Przecież to idiotyzm! – warknęła poirytowana. – Ryzykować, pracować nad samokontrolą i obejść się smakiem?
             - Ja już nic nie mogę zrobić Cleo – powiedziałam zrezygnowana. – Prosiłam, błagałam, krzyczałam, aż w reszcie zrozumiałam, że to nie ja decyduje o jego życiu.
             - Ale wyjechałaś z rodzinnego domu – wypomniała mi. – Zostawiłaś przyjaciela…
             - Przyjaciela – powtórzyłam głucho.
         Przymknęłam ponownie oczy, ponieważ w okolicach serca poczułam znajomy, rażący ból. Zacisnęłam z siłą zęby i wykrzywiłam usta w delikatnym uśmiechu skierowanym do przyjaciółki. Nie chciałam bowiem pokazać jej, jak wiele wysiłku musze włożyć by zachować się neutralne wśród ludzi. Niestety nie udało mi się tego dokonać, bo żona Noela niespodziewanie chwyciła mnie za rękę. Parę sekund później Claudia patrzyła na mnie w dość dziwny sposób, na jej ustach nie pojawił się uśmiech, a oczy wydały mi się smutne.
            - Czasami się zastanawiam, ile ty w życiu już Viviene poświęciłaś by inni byli szczęśliwi – zaczęła. – Tylko po to by widzieć ich zadowolone twarze, by nie zamartwiali się o kolejny dzień, by mogli cieszyć się tym co mają.
             - Wiele – odpowiedziałam szczerze. – Naprawdę wiele.
          - Powiedz tak szczerze, kim jest dla ciebie William? – zapytała  wprost, czym mnie nieco zaskoczyła.
           - Jest moim przyjacielem, a właściwie był – posmutniałam. – I choć to człowiek, nie znałam nikogo takiego – zamyśliłam się na chwilę. – Nie powiedziałam mu oczywiście kim jestem, a mimo to rozumieliśmy się prawie we wszystkim. Mogliśmy godzinami rozmawiać, a potem godzinami milczeć, to było naprawdę coś wyjątkowego. Właściwie to dzięki niemu pogodziłam się z samą sobą, zrozumiałam dlaczego jestem tym kim jestem.
        Moja przyjaciółka nie powiedziała nic, ze spokojem jedynie przyglądała mi się, gdy opowiadałam o Cullenie.
             - Ty go kochasz – wyznała, jakby to było najbardziej oczywiste.
            Spojrzałam na nią jak na idiotkę.
             - Żartujesz, prawda?
            - Spędzałaś z nim każdą wolną chwilę, nie mówiąc nawet o tym najbliższym – mówiła blondynka. – Czujesz się za niego odpowiedzialna i tęsknisz za nim na każdym kroku Viviene. Być może nawet nie zdałaś sobie sprawy, kiedy Will wszedł do twojego serca i na stałe się tam zadomowił.
          Wpatrywałam się w nią z otwartymi szeroko oczami i nie mogłam uwierzyć w to co powiedziała Claudia. Właściwie to w ogóle nie brałam takiej opcji pod uwagę, tłamsząc w sobie jakikolwiek zalążek nadziei na wspólną przyszłość u boku człowieka. Will był niesamowitym człowiekiem, potrafiącym idealnie dograć się do mojej osobowości. Uwielbiałam jego towarzystwo, uśmiech dziecka i artystyczny, blond nieład na głowie. Od tygodni towarzyszył mi właśnie taki jego obraz. Nie miałam pojęcia, dlaczego właśnie teraz pomyślałam o nim jak o potencjalnym facecie, a nie przyjacielu.
             - Może i masz rację, ale podjęłam już decyzję dawno temu – odpowiedziałam po chwili.
             - Zawsze możesz zmienić zdanie – wtrąciła. – Mylić się to ludzka rzecz.
           - Pamiętaj, że nie jesteśmy ludźmi – stwierdziłam. – Poza tym z perspektywy czasu wiem, że nie jestem lepsza od Edwarda…
             - Nie bardzo rozumiem.
          - Miałam wiele czasu na przemyślenia Cleo – westchnęłam. – Zrobiłam dosłownie to samo z Willem, co mój brat z Bellą – wyjaśniłam. – Zamiast zaryzykować i walczyć, woleliśmy usunąć się z nich życia raz na zawsze. A teraz kiedy być może jest już za późno, wiemy że być może była to błędna decyzja.
             - Nie wszystko jednak stracone – pocieszyła mnie przyjaciółka.
             - Dla mnie już tak – westchnęłam, zasiadając za kierownicę.


„Przez wszys­tkie te ty­siącle­cia ludziom nie udało się roz­gryźć za­gad­ki, jaką jest miłość. Na ile jest sprawą ciała, a na ile umysłu?
Ile w niej przy­pad­ku, a ile przez­nacze­nia?
Dlacze­go związki dos­ko­nałe się roz­pa­dają,
a te po­zor­nie niemożli­wie trwają w naj­lep­sze?
Ludzie nie zna­leźli od­po­wie­dzi na te py­tania i ja też ich nie znam.
Miłość po pros­tu jest al­bo jej nie ma” – Stephanie Meyer      




*rubéole – z j. francuskiego różyczka
** fragment „Dziady cz. III” A. Mickiewicz

15 komentarzy:

  1. O, jestem pierwsza?:p
    Vivi w końcu wróci do Willa, jestem pewna. Ciekawe tylko, jak to rozegrasz;)
    Zauważyłam jeden błąd:
    "Kiedy tak tańczyliśmy kolejny walc z kolei" :)
    Damon wciąż kocha Katherine? To niech ona się zmieni i będą razem, o:p
    Pozdrawiam i czekam na cd:)
    Ps. Zapraszam na gorącą krew;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę jesteś tego aż tak pewna? :? Błąd oczywiście poprawię i dziękuję za jego wskazanie. Co do Damona, to może i kocha Katherine, ale na swój znienawidzony sposób. Nie wydaje mi się, aby kiedykolwiek byli by razem... Przynajmniej nie w mojej historii. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Niech Viv wreszcie zrozumie co czuje do Willa i niech wszystko będzie ok. ;)
    Pozdrawiam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Viviene to zagubiona dusza, a po śmierci Kristiana poprzysięgła sobie, że już nigdy się nie zakocha, by nie zranić. Czasami nie tak łatwo jest zrozumieć nasze emocje, a co dopiero to co czujemy do innej osoby. Pozdrawiam i dziękuję za komentarz :)

      Usuń
  3. Bardzo dziękuje za dedykacje, naprawde jest mi niezmiernie miło! Bardzo jestem też zadowolona z tego rozdziału,mimo iż chciałoby się żeby pomiędzy Willem a Vivi wszystko było ok! Ale według mnie gdyby tak było,nie było by tak ciekawie, wszystko wydawało by się za proste. A to jak Vivi wspominaa Willa, te emocje nprawde zrobiły swoje. No to zobaczymy jak to się dalej potoczy, czekam na ciąg dalszy. Pozdrawiam Carlli:***

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ Kochana nie masz za co dziękować :) Ja też tak uważam, ale zarówno przed Vivi, jak i Willem długa droga do porozumienia, jeżeli tak mogłabym się wyrazić. Cieszę się, że wspomnienia i opisy się podobają, takie poniekąd było ich zadanie. Całuję :**

      Usuń
  4. Hej, fajny rozdział. Oczywiści nie popędzam z czytaniem choć przyznaje ja nadrobiłam wszystkie blogi więc uznaje się za kogoś wielkiego. Mam nadzieje, ze Vivi tak szybko nie wróci do Willa i będzie jeszcze troche akcji z Claudią Noelem i Alanem. Oczywiście czekam na nn.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak na razie Vivi pozostanie tam, gdzie jest. A akcji z Claudią i Noelem nie zabraknie w kolejnym rozdziale. To mogę na sto procent obiecać. Pozdrawiam

      Usuń
  5. Ściągałaś szablon? Nie, żebym naskakiwał z oskarżeniem, ale wydaje mi się, że już gdzieś widziałem podobny ;D Bynajmniej jeśli chodzi o nagłówek. Niemniej bardzo ładny, ale powinnaś chyba pomyśleć nad podstroną dla linków, które psują efekt minimalizacji szaty graficznej i lay przy tym traci ze swojego uroku ;)
    (Osobiście wiem, że sporo z tym zachodu, tyle linków, tyle pisania... ale kiedyś trzeba XD).

    Rozdział trochę mi się dłużył, co jest niedopuszczalna myślą, ale mam wrażenie, ze to Twój najrozleglejszy tekst!
    Podoba mi się wstawka O Shakespearze (jakoś wolę oryginał, wygląda tak orientalnie... hahaha). Widze, ze idziesz w moje ślady (drobna aluzja do "Jack the Ripper" z moich ostatnich not na onecie).


    żarcik taki XD


    Podczas, gdy ten motyw - bal i spotkanie Katherine (nie lubię odzewu imienia do "Katherina - jak już to Katerina, jest bardziej proste i inaczej układa się akcent, więc brzmi to jakoś "staro-dawniej" i wg mnie lepiej) - podobał mi się najbardziej, część o Claudii jakoś tak sprowadziła mnie na ziemię. Zdążyłem przez ten czas odwrócić się od "Twilight" i myśli, że na tym się opierasz w głównej mierze, a wyciągnąłem otwarcie ręce ku pierwotnym ;)

    Btw. Skoro już nie masz wstawek "[klik]" do linków odnośnie fatałaszków, mogę ze spokojem, bo bez ryzyka powiedzieć, że tamten sposób mnie wpieniał! Rozwiązanie nieestetyczne i niegodne Twojej cudownej historii! Nie wracaj do niego XD

    I nie wiem, co jeszcze powiedzieć XD
    U mnie nie ma nowości i się nie zanosi, bo po formacie nie czyta mi wymiennych dysków, więc straciłem poprawione wersje opowiadań, jak i bazę z pomysłami, które skrzętnie zapisywałem w pliku. ;(

    Tak więc...
    Do kiedyś :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się poprawić to i owo i może przy kolejnej wizycie wszystko już będzie grało i śpiewało. Z tymi linkami masz całkowitą rację, mam to oczywiście w planach, ale na razie nie miałam czasu się tym bliżej znaleźć. Co do szablonu to mam go z szabloniarni, nie ściągałam, nie tworzyłam sama. Wstawki 'klik' już dawno zakopałam do lamusa :)

      Dzięki, że zajrzałeś :)

      PS. Oj szkoda z tymi plikami, próbowałeś na innym komputerze, pendrivie?

      Pozdrawiam :))

      Usuń
    2. Uśmiejesz się, kiedy Ci powiem, że już pen działa. A jedynym problemem była niepodłączona do tylnego wejścia przedłużka... XD

      Mogłabyś dodatkowo przyciemnić nieco czcionkę? Przy tych ;kawowych' barwach, mam wrażenie, ze literki połyskują i oczy bolą. Nie wiem czy każdy tak ma, ale co kilka sekund muszę mrugnąć, bo mi się zlewają.

      (pięnie proszę) XD

      Usuń
    3. Hehehehehehheheheehehe... aparat z Ciebie :)
      I jak czcionka ok.?
      No bo jak tak pięknie prosisz ^^^

      Usuń
    4. gites majonez ;) Też zrobiłem niewielki facelifting blogów,a przynajmniej trzech z nich ^^ Wpadaj, podziwiaj ;pp

      Usuń
  6. Ja się pytam kto jest tą wariatką do kwadratu?! Kto? Kto? Noo dobra ja, ale to dlatego bo zakochałam się w takim za**bistym opowiadaniu 'Pragnienie serca' znasz takie? Mówię Ci NIESAMOWITE! Wciąga lepiej niż 'zmiarzch' A autorka? Istny brylant! Takiej pisarki i tak ciekawej osoby to trzeba by ze świecą szukać! Naprawde!
    Hehe:) Kochana Vivi, bardzo dziękuję za dedykację! Dłuższy czas mnie nie było, i teraz mam co nadrabiać - przede wszystkim muszę wsiąść się za blogspot. A rozdział przeczytam jutro dokładnie bo nie chcę dzisiaj pisać fałszywych och-ów i ach-ów (chociaż i tak będą!) :*
    Pozdrawiam gwiazdo ty moja!
    Iris.

    OdpowiedzUsuń