15 października 2012

Rozdział 52




            - Viviene, Viviene jeśli tylko odsłuchasz tą wiadomość zadzwoń, skontaktuj się z nami – panikowała Rose. – To sprawa życia i śmierci!

             - Elen błagam oddzwoń – chlipała do słuchawki Rosalie. – Ed… Edward dowiedział się o śmierci Belli i… też… chce… się… zabić! Leci do Włoch… – Rozpłakała się całkowicie. – To moja wina Vivi, tylko moja…

             - Dlaczego do cholery nie możesz odebrać tego telefonu! – warknęła do słuchawki blondynka. – Na miłość boską Viviene!

~*~

            Mężczyzna od samego początku obserwował poczynania załogi samolotu, która chciała pomóc młodej kobiecie. Dziewczyna o pięknych, długich, ciemnoczekoladowych włosach z jaśniejszymi gdzieniegdzie refleksami, siedziała pochylona z lewą ręką na sercu. Natomiast jej prawa dłoń, biała jak papier spoczywała na oparciu fotela. Właśnie ich odcień sprawił, że w jego sercu ponownie pojawiła się tęsknota. Rozprostował prawą rękę i ponownie skupił się na gumowej piłce, którą ściskał w ramach codziennej rehabilitacji. Niestety jego wzrok ponownie spoczął na cierpiącej sąsiadce, postanowił więc zadziałać.
            Odpiął pas i sprawnym ruchem wyminął stewardesę, która przyjmowała zamówienia dla klientów biznes klasy. Gdy tylko znalazł się przy brunetce, przykucnął by znaleźć się bliżej jej twarzy, która ukryta była w kurtynie idealnie prostych włosów.
            Na pierwszy rzut oka wyglądała na chucherko, kiedy jednak lekarz był już wystarczająco blisko zauważył, że mylnie ją określił. Mogła mieć z dwadzieścia parę lat, ubrana była w pudrowo-różową, jedwabną bluzkę, grafitową markową marynarkę, beżowe proste spodnie i czarne, wysokie szpilki.
             - Przepraszam – odezwał się z uśmiechem. – Jestem lekarzem, może mógłbym pomoc?
            Gdy tylko jego głos dotarł do kobiety, dziewczyna nerwowo się poruszyła. Mężczyzna ponownie spojrzał na jej bladą dłoń, która zacisnęła się na oparciu fotela. W tej samej chwili spod rękawa szykownej marynarki wysunęła się charakterystyczna bransoleta – srebrna z rodzinnym herbem na ciemnozielonym tle.
             - Viviene? – Z niedowierzaniem wydusił człowiek. – Vi?
            Nie wiedział kiedy słowa na jego ustach ułożyły się w imię dziewczyny, której nie widział od dobrych kilku miesięcy. Właściwie to powinien jej nienawidzić, ponieważ nie dość że wystawiła jego serce na magiel, to wyjechała bez słowa i nie kontaktowała się przez pół roku.  Jednak z drugiej strony jaka była w tym jej wina, że odrzuciła jego wyznanie, przecież to się zdarza ludziom, może rzeczywiście go nie kochała. No i jeszcze ta przeprowadzka, kto mógł wiedzieć, że jej ojca skusi atrakcyjna posada ordynatora chirurgii w Kalifornii. Sekundę później nieznajoma zwróciła się w jego stronę, a ich oczy po raz pierwszy od dłuższego czasu się spotkały. 
             - Will? – wyszeptała.
            Jej ciemno-bursztynowe oczy starały się zapamiętać każdy szczegół jego twarzy – podkrążone oczy od zmęczenia, lekki zarost i uśmiech na jej widok. Nieśmiało wyciągnęła w jego kierunku bladą, chłodną dłoń i dotknęła rozgrzanego policzka Cullena. Musiał sprawdzić i przekonać się, że nie śpi, nawet jako wampirowi nie mieściło się jej to w głowie. Chłopak odruchowo przymknął powieki i przytrzymał jej rękę. Poczuł się tak jak wtedy w Forks, nie było barier i niedopowiedzeń, zupełnie zapomniał o tym, co było. Znowu miał przy sobie dziewczynę swojego życia i tak naprawdę nie wierzył w swoje szczęście. Każdego dnia nie tracił nadziei, wmawiał sobie że to jedynie kryzysowa sytuacja, że Vivi w końcu się odezwie. Czasami jednak pojawiały się momenty zwątpienia, czuł wtedy narastającą irytację i poczucie beznadziejności. I właśnie wtedy pisał maile do niej, niektóre długie na kilka stron, inne zawierający jedynie kilka słów. Klikając ‘Wyślij’ miał wrażenie, że z nią rozmawia, że dzieli się wrażeniami, a w sercu czuł niesamowitą ulgę.
            Kiedy tak wpatrywał się w jej anielską twarz, mężczyzna dostrzegł kilka zmian, jakie zaszły od ich ostatniego spotkania. Pierwszym z nich był brak pięknych loków, które zwykle okalały jej cudowną twarz. Teraz długie, proste włosy prawie do pasa opadały jej na ramionach, sprawiając wrażenie bardziej dojrzałej osoby. Oczy wydały mu się zmęczone i brakowało w nich chęci do życia, a ciemnofioletowe cienie pod dolnymi powiekami sugerowały dłuższy brak snu. Na jej twarzy nie pojawił się uśmiech, ponieważ cały czas była w ogromnym szoku. Musiała minąć minuta, aby wampirzyca doszła do siebie.
             - Co ty tutaj robisz? – wydusiła z trudem.
            Właściwie to chciała zadać inne pytanie, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. Spotkanie z człowiekiem na tyle wytrąciło ją z równowagi, że nie miała wpływu na to, jak poruszają się jej usta. Chciała krzyczeć i płakać z radości, pragnęła go przytulić, pocałować, niestety nie mogła.
             - Mógłbym zadać Ci to samo pytanie, Vi – powiedział. – Wprost nie mogę uwierzyć, że tutaj jesteś.
             - Tak, ja też – stwierdziła z udawanym uśmiechem.
             - Źle wyglądasz – dodał poważnym tonem, przy okazji chwytając ją za wolną rękę. – Może jednak dasz się zbadać?
            Patrzyła w jego czekoladowe oczy i nie potrafiła już dłużej kłamać. Czuła, że przyszedł czas prawdy i to tej najbardziej brutalnej.
             - To nie dolegliwość na którą może pomóc lekarz medycyny – wyznała ciężko oddychając. – Ja po prostu… mam już wszystkiego… cholernie dość – mówiła płaczliwym tonem.  – Ja… nie potrafię już tak dłużej…
             - Wszystko będzie dobrze – spróbował ją pocieszyć blondyn.
             - Nic już nie będzie, Will – załkała. – Bella Swan odebrała sobie życie, a mój brat… zamierza… iść w jej… ślady. A ja? – warknęła tym razem. – Ugrzęzłam w tym samolocie i błagam Boga, abym zdążyła tylko na czas.
             - Co zrobiła Swan? – Nie uwierzył. – Nie, to niemożliwe.
             - Życie zaskakuje nas na każdym kroku – wyznała. – A jeśli mój… braciszek… -  urwała.
             - Ciii – uspokoił ją biorąc w ramiona, po czym dodał. – Edward nie zrobi niczego głupiego, to mądry chłopak.
            William bez jej zgody zamknął ją w szczelnym uścisku, nawet nie proszą o pozwolenie, ponieważ dziewczyna była roztrzęsiona i bardzo zdenerwowana. Kobieta swoje chłodne czoło oparła na jego torsie i przymknęła oczy, przestała walczyć i wtuliła się blondyna wdychając jego cudowny zapach. Przez pierwszych kilka minut czuła, że napięcia i problemy zniknęły. Chciała aby ta chwila trwała wiecznie, mogłaby wreszcie odetchnąć, odpocząć.
            Cullen delikatnie gładził jej ramię i szeptał do ucha pocieszające słowa. Spojrzała na niego ukradkiem i zatonęła w jego ciemno czekoladowych z jaśniejszymi plamkami  oczach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo brakowało jej jego towarzystwa, dotyku, głosu, zapachu. Wcześniej wyobrażała to sobie jedynie w swojej głowie, powracała do przeszłości, uciekała do wspomnień. Teraz będzie musiała ponownie stawić czoła człowiekowi i problemom, nie mogła już uciekać, musiała zawalczyć i pozwolić zrealizować swoje pragnienia serca. Siedzieli tak przytuleni przez jakiś czas, żadne z nich nie poruszyło drażliwego tematu i po prostu cieszyli się chwilą. Po jakieś godzinie, bądź dwóch oddech Viviene się uspokoił, a pięści kurczowo zaciskające się do tej pory na błękitnej koszuli Willa rozluźniły się. 
             - Przepraszam – szepnęła wreszcie. – Przepraszam Cię za to, co powiedziałam tamtego wieczoru.
             - Nie musisz…
             - Muszę – przyznała patrząc mu w oczy. – Muszę, bo to co powiedziałam… to nieprawda.
             - Vivi ja wiem, że teraz przechodzisz trudne chwile – zaczął lekarz. – Ale to, co zdarzyło się między nami… będziemy mieli jeszcze czas, aby o tym porozmawiać.
             - Trudne chwile to ja przeżywam od naszej przeprowadzki do Ithaca.
             - Ithaca? – Zdziwił się bardzo. – A nie Los Angeles?
            Wampirzyca powoli wypuściła powietrze z płuc.
             - Prawda jest taka, że w moim życiu jest więcej kłamstwa, niż mógłbyś sobie wyobrazić – wyznała. – Jednak z drugiej strony, gdyby właśnie nie tajemnice, nasze życie byłoby zagrożone.
             - Nic z tego nie rozumiem – powiedział chłopak. – Mówisz tak, jakbyś prowadziła podwójne życie i to w dodatku jakiegoś oficera wywiadu, agenta specjalnego albo Strefy Pięćdziesiąt Jeden – posłał jej uśmiech, kobieta jednak go nie odwzajemniła. – Żartujesz, prawda?
             - Will, ja naprawdę… bardzo bym chciała, żeby moje życie okazało się jednym wielkim snem, z którego mogłabym się zaraz obudzić. Niestety rzeczywistość jest brutalna i bezwzględna.
             - CIA, FBI, FBA?
             - To nie ta bajka, Will – wyjaśniła. – Organizacje rządowe i pozarządowe to mały pikuś w przeciwieństwie do… tego.
             - Ale ty masz… dziewiętnaście lat.
             - Właściwie to dwadzieścia jeden – przyznała się.
            Oczy lekarza zabłysły, a zaraz potem się zirytował.
             - To dlatego wyjechałaś?
             - Nie wolno nam utrzymywać bliższych kontaktów – powiedziała poważnie. – Nie możemy się angażować, to zabronione.
             - Zaraz powiedziałaś nas – zauważył. – Chcesz powiedzieć, że cała twoja rodzina też w tym siedzi?
             - Niestety – westchnęła.
             - Przecież to chore – przyznał. – Jak można tak żyć i za jaką cenę. A właściwie, po co to robicie? Dla pieniędzy?
             - Pieniędzy? – Powtórzyła. – Ależ skąd, środki materialne nie mają tutaj żadnego znaczenia. To… to… wybacz, ale nie mogę Ci powiedzieć więcej, przykro mi. Nie chcę żeby coś Ci się stało ponownie.
             - Ponownie? Viviene, o czym ty mówisz? – Był przerażony.
            Wampirzyca nieśmiało dotknęła jego nie do końca sprawnej ręki, a zaraz potem wzięła większy wdech.
             - Twój wypadek samochodowy nie był przypadkowy – powiedziała. – To było ostrzeżenie dla mnie, rozumiesz? Przez znajomość ze mną prawie umarłeś…
             - Vi – przerwał. – To był karambol, mgła, śliska nawierzchnia…
             - Widzisz to, co chcesz zobaczyć – rzuciła.
             - Ale to absurd!
             - To był karambol, ale nie z winy pogody czy nawierzchni – dodała. – Nie zrozumiesz tego, bo nie mogę Ci powiedzieć prawdy…
             - Ale jaką prawdę Elen? Nie wierzę, że byłabyś zdolna do… czynów karalnych, nie jesteś złym człowiekiem. Nigdy w to nie uwierzę. A nawet jeśli, to dla mnie nie ma to znaczenia, jakiegokolwiek.
             - Nie mów tak, nie można żyć z mordercą pod jednym dachem – szepnęła. – To nieetyczne.
             - To tylko praca, Vi.
             - To nie praca William, to całe moje życie – powiedziała. – I wybacz, ale nigdy nie będzie w nim miejsca na bliższe znajomości. Uwierz, sporo ryzykujesz przebywając ze mną sam na sam – zniżyła głos. – Ponieważ nie wyobrażasz sobie, jaką tajemnicę skrywa taka osoba jak ja.
             - Zaczynasz mnie przerażać – przyznał, a jego tętno przyspieszyło. – Ale nadal mnie to nie zniechęca, wiesz dlaczego?
            Brunetka prychnęła i odwróciła głowę w kierunku okna.
             - Nie chcesz wiedzieć, dlaczego?
             - Bo lubisz żyć na krawędzi – warknęła. – Kręci Cię życie w ciągłym stresie i niebezpieczeństwie?
             - Bo Cię kocham – powiedział i chwycił ją za brodę pociągając w swoją stronę. – Pokochałem kobietę dobrą, uczciwą i wrażliwą na ludzką krzywdę. Wiem jaka jesteś naprawdę i nie obchodzi mnie to, co robisz i nie ma to znaczenia, ja też nie jestem święty…
             - Will – odezwała się.
             - Pozwól mi skończyć – przerwał jej. – Wyjechałaś na pół roku, ponieważ musiałaś, ale wiedziałem że wrócisz, że się spotkamy. Dlatego pisałem maile, jeden za drugim byś wiedziała, że masz do czego wrócić – mówił trzymając jej twarz w swoich dłoniach. – Nie zamierzam spokojnie przyglądać się, jak szansa na prawdziwą miłość i szczęście przejdzie nam koło nosa. Nie zaprzeczaj mówiąc, że nic do mnie nie czujesz, bo będzie to bujda na miarę drugiego tysiąclecia. I jestem pewny, że razem coś wymyślimy…
             - Will!
             - Tym razem nie zniechęcisz mnie stwierdzeniem, że jesteś zła…
             - Nie jestem człowiekiem – wyznała.
             - Nie obchodzi mnie to, rozumiesz – westchnął. – Możesz być kosmitą, wróżką, czarownicą, naprawdę to tak trudno zrozumieć Vi?  
            Zaprzeczyła ruchem głowy.
             - Pozwól mi…
             - Ja też Cię kocham – powiedziała, a na jej ustach pojawił się piękny uśmiech.
            W pierwszej chwili Cullen myślał, że się przesłyszał, że melodyjny głos dziewczyny sobie wymyślił. Kiedy jednak na swoich ustach poczuł dotyk chłodnych i delikatnych ust Viviene, uwierzył, że to nie sen, nie bajka tylko najprawdziwsza rzeczywistość. Tym razem wampirzyca nie bała się pocałunku, nie bała się też że straci nagle panowanie nad sobą. Zapach Willa nigdy nie kojarzył się jej z typową ludzką krwią, na którą przeciętny wampir miał ochotę. Aromat jego życiodajnej cieczy pozwalał jej logicznie myśleć, wiedziała też na co może sobie pozwolić i do jakiego momentu. Chłopak z starannością i pasją oddawał jej pocałunki, ich języki tańczyły w swoim dobrze znanym rytmie, po chwili obydwoje oderwali się od siebie by zaczerpnąć powietrza. W tym samym momencie Vivi zaśmiała się wesoło i przylgnęła ponownie do torsu lekarza.
             - Wiesz, że spełniły się moje marzenia – odezwał się po chwili.
             - Gdybym wiedziała, że marzy Ci się całus, zrobiłabym to szybciej – rzuciła zabawnie.
             - Wyjaśnisz mi coś?   
             - Pytaj.
             - Dlaczego nie odpisałaś na żadnego maila?
             - Nie wiedziałam, co mogłabym Ci napisać – odpowiedziała. – Wolałam czytać i czekać na każdy kolejny.
             - Z niektórych nie jestem zadowolony.
             - Znam każdy na pamięć – wyznała. – I nie ma takiego, którego mógłbyś żałować.
             - Czemu byłaś w Londynie, skoro mieszkacie w Ithaca?
             - Wracam z Norwegi, Londyn to po prostu kolejna przesiadka – powiedziała. – Nie mieszkam z rodzicami od pięciu miesięcy, a wracam chyba wiesz dlaczego.
             - Jakoś trudno mi uwierzyć, żeby Bella popełniła samobójstwo – wtrącił. – Widziałem się z nią dwa tygodnie temu, była okazem zdrowia fizycznego i psychicznego. Wybierała się ze znajomymi do kina. Jesteś pewna, że odebrała sobie życie? Może to po prostu nieporozumienie?
             Eleonor zastanowiła się przez chwilę nad słowami Willa, w sercu nadal czuła ból przez emocje Edwarda. Nie to nie mogła być pomyłka – pomyślała.
             - Wiem to od siostry – powiedziała i położyła dłoń w okolicy mostka. – Poza tym czuję, że mój brat cierpi.
             - W takim razie zadzwoń do domu – wskazał na telefon pokładowy. – Dowiesz się, co i jak. Może sytuacja nie wygląda tak tragicznie.
            Dziewczyna pośpiesznie wybrała znany numer, ale niestety nie udało jej się połączyć. Czym prędzej wezwała przyciskiem stewardesę, kobieta pojawiła się po pół minucie z nieciekawą miną.
             - Słucham.
             - Dlaczego telefon nie działa? – zapytała ciemnowłosa. – Muszę pilnie zatelefonować.
             - Bardzo mi przykro, ale mamy awarię na łączach telefonicznych – powiedziała kobieta, a zaraz potem zwróciła się do Willa. – Radziłabym Panu wrócić na miejsce, ponieważ lada chwila rozpoczynamy podchodzić do lądowania.
             - Dziękuję – rzuciła Vivi do kobiety w chabrowym uniformie.
             - W takim razie już niedługo zobaczysz się z rodziną – dodał blondyn i pocałował ją krótko w usta. – Wracam do siebie.
            Dziewczyna obdarzyła go uśmiechem i zapięła pasy.
                       
~*~

            - Bella żyje! – krzyknęła uradowana. – Możesz sobie to wyobrazić?! Nie popełniła samobójstwa, tak jak zobaczyła Alice w swojej wizji. Teraz mam nadzieję, że wszystko się ułoży. Chłopaki chcieli już biec za rudym, ale nasza Chochlica zabroniła. Postanowiła, że razem z Bellą polecą do Włoch same, aby złapać Edwarda – nagle zmieniła ton. –  Teraz tylko Bella może go uratować… Boże, oby wszystko poszło zgodnie z planem.

             - O mój Boże Viv, tylko nawet nie myśl o samodzielnym ratowaniu tego rudzielca – histeryzowała. – Wpierw zadzwoń do nas, Esme umiera z przerażenia, że i tobie może się coś stać.

            - Alice i Bella dotarły do Włoch – relacjonowała na bieżąco moja siostra. – Teraz możemy jedynie czekać… Vivi jestem sparaliżowana ze strachu – dodała szeptem. – Jeżeli cokolwiek im się stanie, nie wybaczę sobie tego. Nigdy!


~*~

            Wszystko działo się dla mnie w niesamowicie zwolnionym tempie. O moją czaszkę obijały się krzyki, wołania poranionych, przerażonych dzieci i konających już ludzi. Słodka woń krwi drażniła moje gardło, a zapach palonego ludzkiego ciała przypominał zwęglone mięso. Widok był przerażający, gdzieniegdzie ludzie palili się żywcem, innych przygniotły metalowe części samolotu rozczłonkowując ich ciała.
Pożar na pokładzie samolotu rozprzestrzenił się bardzo szybko. W miedzy czasie eksplodowały też złącza prądu oraz inne elementy instalacji. Ciemno-szary dym wypełnił niewielkie pomieszczenie, jakim był Boeing HG 134-56. Ludzie którzy pozostali jeszcze przytomni, dusili się i powoli tracili wolny oddech.   
            Z szoku wyrwał mnie agonalny jęk osoby, która siedziała tuż za mną. Przestraszona spojrzałam w tamtym kierunku, przy okazji przestając oddychać. Twarz Williama pokryta była świeżą krwią, potem oraz czarnym pyłem. Jego prawa ręka wygięta była w dziwny sposób, tak że powłokę skórną przebiła kość promieniowa. Nasze oczy w końcu się spotkały, czekoladowe oczy zastygły w przerażeniu, a usta szeptały moje imię.
            Musimy się stąd wydostać – powiedziałam w myślach. – I to już! 
 - Will wszystko będzie dobrze – rzuciłam, próbując wstać jednak nie mogłam, ponieważ coś stosunkowo przytwierdzało mnie do fotela pasażerskiego.
             Zdziwiona spojrzałam na siebie i wtedy wydałam dźwięk szoku. Przez moje ciało na wylot przeszła gruba, metalowa rura, która podczas turbulencji musiała wbić się w moje plecy. Dopiero teraz przy próbie wydostania się poczułam ból i zobaczyłam krew, swoją krew. Mój wzrok ponownie skupił się na blondynie, już wiedziałam że to on wydał ten przerażający dźwięk na mój widok.
             - Vi nie ruszaj się! – Znalazł się nagle tuż obok, stojąc na chwiejnych nogach przytrzymując ranną rękę zdrową.
             - Siadaj! – Warknęłam ostro. – Wracaj na miejsce, jeszcze coś ci się stani… - niestety nie dokończyłam.
            Nagle samolot zmienił swój kurs, a właściwie poziom. Maszyna zaczęła spadać w dół, kierując się dziobem do ziemi. W tym samym momencie Cullen poleciał do przodu, a ja niestety nie zdążyłam go złapać. Teraz nie widziałam, gdzie się znajduje i czy nadal żyje.
             - NIE! – Wrzasnęłam jako nieliczna, jednak na próżno.
            Szarpałam i ciągnęłam pręt, jednak z marnym rezultatem. Każdy dodatkowy ruch przysparzał mi ogromnego bólu, czułam jak moje wnętrzności się dosłownie przemieszczają. Gęsty dym utrudniał widzenie, nawet dla mnie, a co gorsza w moim kierunku zbliżała się nieubłaganie fala ognia. Wiedziałam, że jeżeli nie uda mi się wydostać, zginę. Tym razem nikt, ani nic mi nie mogło pomóc.
Nie zobaczę już swojej rodziny, Edwarda, ani cudownych brązowych oczu – pomyślałam.
Ogarnęłam mną panika. Przez przypadek nabrałam powietrza i zaczęłam się dusić, krztusić. Sekundę później dotarł do mnie ogień, a ja krzyknęłam z bólu.

~*~

            - Udało się! – odezwała się uradowana. – Przed chwilą dzwoniła Alice, jest już po wszystkim. Dziewczyny zdążyły w ostatniej chwili… Czekają teraz na zapadnięcie zmierzchu, aby wyjść z Voltery. Zaraz potem wracają do domu… Esme zadecydowała, że wracamy do Forks. Jak tylko odsłuchasz tę wiadomość Viviene, skontaktuj się z nami. Błagam!

             - Edward i Alice są już w Londynie. Czekamy na wieści od ciebie.
           
             - Viviene dlaczego nie dzwonisz?! Rodzice zaczynają się niepokoić. Samolot Allie za dwie godziny ląduje w Port Angeles, jedziemy wszyscy się z nimi spotkać. Z tego co wiem twój samolot powinien również lądować w Nowym Jorku, siostrzyczko daj znać jak dolecisz.

             - Ed, Bella i Alice są już w Forks Vivi, czekamy tylko na ciebie.

 - Cześć sis – zaczął Emmett, lekko zażenowany. – Ja wiem, że wolność uderzyła ci do głowy, ale to chyba lekka przesada, nie sądzisz? Esme jest zdenerwowana, moja żona odchodzi od zmysłów, a Jasper chce ruszać do Ithaca. Więc błagam cię, odezwij się, albo ja podejmę kroki i nie będą one dla ciebie przyjemne. Całuję… Boski.

~*~

- I kolejna potwierdzona informacja o katastrofie samolotu w okolicy Staten Island. Niestety nikt z  85 pasażerów Jumbo Jet HG 134-56 linii Royal Express z Londynu do Nowego Jorku nie przeżył katastrofy, do której doszło, gdy maszyna podchodziła do lądowania – powiedziała spikerka z BBC. – Trudno jest na razie określić przyczyny wypadku, wiemy że w tej chwili na miejscu pracują ekipy strażaków i ratowników medycznych. Do Nowego Jorku udaje się prezydent, by uczestniczyć w zebraniu kryzysowym.
 - Jak wiemy samolot wystartował z lotniska Heathrow w Londynie według planu – na ekranie telewizora pokazał się przedstawiciel firmy lotniczej. – Pilot nie zgłaszał jakichkolwiek problemów z maszyną, 458 km od celu jeden z pierwszych pilotów poinformował wieżę w Newart, że z niewiadomych przyczyn łączność telefoniczna została uszkodzona, jednak nie wpływa to na przebieg rejsu. Po dziesięciu minutach łączność jakakolwiek zostaje przerwana.
 - Jak na razie to tyle informacji, jakie przekazał dziennikarzom podczas specjalnej konferencji rzecznik linii lotniczych Royal Express – dodała kobieta. – Czekamy na ostatecznie potwierdzenie listy pasażerów, które już wkrótce pojawi się w naszym wydaniu wiadomości.
Esme, Carlisle, Edward, Emmett, Jasper, Rosalie i Alice z niedowierzaniem wpatrywali się w telewizor wiszący na ścianie. Dopiero co dobę wcześniej cała siódemka spotkała się razem na lotnisku w Seattle, cali i szczęśliwi, byli przekonani że ich koszmar wreszcie się skończył.
 - To niemożliwe – wyszeptała Allie. – To nie może być prawda.
 - Chcesz powiedzieć – zaczęła nieśmiało Rose. – Że Vivi była w tym… samolocie?
 - Nie to niemożliwe – rzucił Emmett. – Jest wampirem, nic jej się nie stało.
 - Nawet nie wiemy, czy była na pokładzie – odezwał się Jasper. – Mogła nie zdążyć na ten lot, a może jest już w drodze do Forks.
 - Ja ją widziałam – westchnęła przerażona brunetka. – Miałam wizję w samolocie, gdy lecieliśmy z Atlanty do Seattle.
 - Co zobaczyłaś? – zażądał odpowiedzi Edward.
 - Właściwie to już miałam tą wizję, gdy leciałyśmy do Włoch, ale przypisałam ją do ciebie, nie Vivi.
 - Do cholery, co widziałaś? – zirytował się rudzielec.
 - Pomarańczowe płomienie, ogień a może słońce sama już nie wiem – mówiła. – Co mnie przeraziło to jej krzyk, a zaraz potem tumany czarnego dymu.
 - Matko Boska! – wykrzyknęła Esme.
 - Wizja powtórzyła się, tak? – Chciał upewnić się ojciec. – Gdy wracaliście już do domu?
 - Tak.
 - To jeszcze o niczym nie świadczy – odezwał się Jazz. – Może znowu źle to interpretujemy, nie możemy się pomylić i tym razem.
 - Carlisle – zwróciła się do męża wampirzyca. – Zadzwoń proszę tam, może się jednak dowiesz więcej.
 - Jasne.
Minęła kolejna godzina podczas której Carlisle Cullen wisiał na telefonie, a pozostała część rodziny ślęczała przed telewizorem.
 - Za moment przedstawimy Państwu listę pasażerów, którzy lecieli samolotem – usłyszeli kobiecy głos. – Jest to odpis kart pokładowych Jumbo Jeta HG 134-56.
I zaczęło się.
            Adler Adele, Avacedo Yvone, Blas Blaise, Bravo Andre, Bush Cassidy, Butterline Tracy, Caroll Amelia, Cooper Emily, Costam Sussan, Covillon Merci, Cullen Eleonor, Cullen William, Deiagnoue Mark, Delgado Spencer, Donaldson Gabriel, Gahan Lorena…
 - Jest – odezwał się Edward głosem zupełnie do niego nie podobnym. – Cullen Eleonor, Cullen William.
 - O mój Boże! – Zakryła usta dłonią blondynka.
 - Ale to przecież o niczym nie świadczy – zapowiedział Hale. – Mogła wyskoczyć, przeżyłaby to.
Do salonu wpadł Carlisle.
 - Elen była w tym samolocie – powiedział poważnie. – Mam jednak nadzieję, że nic jej się nie stało.  
 - Mogłaby nie… - zaczął Ed i nie dokończył.
Cała rodzina spojrzała na lekarza z nadzieją, ten nie miał jednak dobrych wieści.
 - Jeśli nie wyskoczyła w odpowiednim momencie – wyznał z trudem. – A ogień się zbyt szybko rozprzestrzenił… to nie miała szans – końcówkę wypowiedział prawie szeptem.
 Rudy wampir osunął się po ścianie na podłogę i ukrył twarz w dłoniach, Jasper przytulił łkającą już od dłuższego czasu Allie, a Carlisle przyciągnął do siebie zszokowaną Esme. Jedynie Rosalie trzymała się dzielnie, tylko jej pięści zacisnęły się do granic możliwości zdradzając zdenerwowanie. Natomiast Emmett wrzasnął jedynie: „cholera jasna!” i ulotnił się z mieszkania do lasu. Dowody mówiły jasno i wyraźnie, teraz rodzina musiała jedynie czekać na jakikolwiek znak od Vivi.  Sęk polegał w tym, czy kiedykolwiek go otrzymają.

~*~

Czułam jak ogień trawi moją lewą nogę, a swąd orientalnych kadzideł doszedł do moich nozdrzy. Nie mogłam się poddawać, nie teraz! Ostatkiem sił postanowiłam zsunąć się z belki, która tkwiła w moim ciele. Ból rozlał się w okolicach mostka i żeber, krzyknęłam dając upust emocjom oraz wampirzej siły. Metalowy pręt nawet nie drgnął, ale ja powoli zaczęłam się od niego oddalać.
Kilka sekund później poczułam chwilową ulgę oraz szybką utratę krwi. Moje wampirze ruchy zostały spowolnione mimo to, poruszałam się szybciej niż przeciętny śmiertelnik. Podążyłam w głąb samolotu, który już za chwilę miał roztrzaskać się o ziemię. Mobilizując samą siebie zaczęłam szukać Willa, na moje szczęście nie był daleko ode mnie.
Zwinnym ruchem wzięłam go na ręce i ruszyłam w kierunku wyjścia, które musiałam sobie jeszcze sama stworzyć. Kilka sekund później byłam w powietrzu z Williamem, minutę później samolot roztrzaskał się o skaliste wybrzeże.
Wylądowałam niczym kot na czterech łapach, jednak wiele mnie to kosztowało. Ale teraz najbardziej liczył się dla mnie on. Ułożyłam chłopaka najdelikatniej jak potrafiłam na ziemi i zaczęłam badać jego stan.
 - Will? – zapytałam kładąc mu dłonie na policzkach.
Tętno blondyna było ledwo wyczuwalne, twarz nadal pokrywała świeża krew, ale tym razem na mnie nie działała. Nie czułam pragnienia. 
 - Will, słyszysz mnie? To ja Viviene – błagałam łamiącym głosem. 
Moje wampirze oczy dostrzegły spory kawałek metalu wbitego w jego klatkę piersiową oraz doszczętnie zdruzgotany kręgosłup.
             - William, proszę – szlochałam. – Nie zostawiaj mnie tutaj!
             - Viii – usłyszałam cichy szept.
        - Jestem przy Tobie – powiedziałam cicho wpatrując się w jego twarz, nadal miał przymknięte powieki. – Kocham Cię, słyszysz?
             - Nie pozwól mi… umrzeć… Nie pozwól… - tracił świadomość.
             - William do jasnej cholery! – Płakałam.
             - Wiem, że potrafiszzz… - jego głowa opadła na lewą stronę.
             - Will? Will?! Nie rób mi tego! Will! – wrzeszczałam.
            Pod moimi palcami wyczuwałam ostanie jego tchnienie, ostanie bicie serca. 
             - Nie pozwolę Ci umrzeć – odezwałam się słabym głosem. – Nie pozwolę.
            To powiedziawszy wbiłam zęby w jego szyję.
             


„Być spadającą gwiazdą w czyichś marzeniach i spełniać każde życzenie”
- Barbara Rosiek

             


15 komentarzy:

  1. Wow, wiedziałam, ze ten rozdział będzie wyjątkowy, ale to... to mnie zupełnie zaskoczyło. Zupełnie nie wiem co napisać chociaż w głowie mam istną burzę. Cieszę się jak jasna ciasna, że V&W się spotkali wyznali sobie miłość, że było tak pięknie jakby nie istniał świat dookoła, ale jednocześnie ciary mi po plecach przechodzą jak pomyślę o tej katastrofie, o umierającym doktorku rannej Vi... Kilkanaście razy czytałam ostatnie zdania i dalej nie mogę w to uwierzyć.
    Normalnie Cię kocham!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie również ten rozdział jest wyjątkowy, ponieważ od samego początku planowałam właśnie taki obrót akcji. Natomiast kolejny rozdział... jest dla mnie szczególny, z resztą jak przeczytasz, ocenisz.
      Dziękuję za wielkie uznanie, a także że rozdział się spodobał. No i za to kocham Cię, też dziękuję :)

      Usuń
    2. Przez ciebie mój poziom ekscytacji i zadowolenia na dzień dzisiejszy ostro przekroczył ostrzegawczą, czerwoną kreskę.
      Jak czytałam rozdział w bimbaju ludzie się na mnie gapili jak na wariatkę bo wydawałam z siebie jakieś dziwne dźwięki :D Ja nawet boję się wyobrazić co tam może być w następnym wpisie. Moja biedna główka w końcu eksploduje :P
      PS Dodawaj jak najszybciej nowy wpis

      Usuń
    3. Ja kiedyś zaczęłam się śmiać na wykładzie, właśnie czytając jakiegoś bloga. tak się zaabsorbowałam historią czytana przeze mnie, że zapomniałam, że nie jestem sama :) I uspokoję Cię, zawału raczej nie dostaniesz do przyszłego tygodnia :**
      Buziaki

      Usuń
    4. Kiedy, kurde, nowy wpis?! Ja czekam i o niczym innym nie myślę :D

      Usuń
  2. Ten rozdział był cudowny. Takie właśnie uwielbiam. Tyle w nim romantyzmu, dramaturgii. Och cudo. Nawet nie wiesz jak bardzo ucieszyło mnie, gdy wyznali sobie uczucia. A Will tak fajnie zgadywał, czym zajmuje się Viv . Końcówka wbiła mnie w fotel. Totalnie. Viv go przemi9eni? Na to wygląda. Ale czyżby Willo domyślił się już kim ona jest, gdy poprosił, aby nie pozwoliła mu umrzeć, gdyż d=zdaje sobie sprawę,że potrafi tego dokonać?
    Jestem pod wrażeniem i czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za opinię Kasiu :) Tym bardziej cieszę się, że rozdział Ci się spodobał, ponieważ ostatnio jakoś nasza blogowa 'współpraca' ucichła. Bałam się już, że w obowiązkach codziennego życia zapomniałaś :( No, ale cieszy się moje serce, widząc twój komentarz :)
      To, że końcówka 'wbiła' Cię w fotel jest dla mnie ogromną nagrodą i satysfakcją :P Czy Will się domyślił, kim jest Vivi? Hmmm... trzeba by było zapytać samego zainteresowanego :)
      Pozdrawiam serdecznie <3

      Usuń
  3. Jestem pocieszna:D ^^ Dziękuje hehe!:***
    Cholera! Wyszedł Ci rozdział ooooj wyszedł! Taki romantyczny, taki niezwykły ahhh! UWIELBIAM TWOJE DZIEŁOOOO! I nareszcie Will i Vivi wyznali do siebie to na co tak długooo czekałam! MEGA MEGA MEGA mi się podobało!
    Dziewczyno jesteś niesamowita! Co ty jesz na śniadanie, że masz tak fantastyczne pomysły?!?!?!?! :D
    JESTEŚ BOGIEM UŚWIADOM TO SOBIE, SOBIE xD
    Buziaki!

    OdpowiedzUsuń
  4. Owszem, owszem jesteś <3
    No wiem, że romantyczny i niezwykły. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile właśnie na niego czekałam :)

    A jak jesteś taka ciekawa, to może ty mały wywiadzik ze mną przeprowadzisz, co? :)

    Hmmm... Co jadam na śniadanie?? Po pierwsze to od wtorku do czwartku w ogóle ich nie jadam, ponieważ wychodzę na uczelnie bladym świtem i po prostu nie jestem w stanie nic przełknąć. A jeśli już mi się zdarzy to, tosty z pastą jajeczną z Biedronki i kawa z mlekiem, bez cukru.

    Czy jestem Bogiem? Hmmm...

    OdpowiedzUsuń
  5. Siedziałem i analizowałem wszystko kilkukrotnie. Czy ona zamieni go w wampira? czy to raczej zadziała na zasadzie wampirzej krwi i jej uzdrawiającej mocy?
    Cudowny rozdział, niezwykle romantyczny, a jednocześnie dający do myślenia - miłość przezwyciężająca wszelkie przeciwności, to tak piękne i gorące uczucie.
    Nie mogę się doczekać kolejnego, o którym mam nadzieję, szybko mnie powiadomisz.

    P.S. Przepraszam za brak informacji wcześniej (komentarzy pod notkami), jednak natłok pracy jaki miałem na uczelni skutecznie wywabiał mnie od wszelkich czynności niespełniających roli "relaksu" XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A znam to, nawet i bardzo dobrze. Od początku października mam taki zapierdziel, że głowa mała, a w zeszłym tygodniu spałam po 5 godzin dziennie.

      Cieszę się, że rozdział się spodobał, zwłaszcza że czekałeś na coś 'nowego' :) i chyba tak się stało.

      Myślisz i myślisz...
      Druga opcja nie wchodzi w rachubę, ponieważ w fabule mojego opowiadania wampiry, a właściwie ich krew nie posiada uzdrawiającej mocy. Co do pierwszej wersji... no to musisz poczekać na dalszy rozwój wydarzeń :)

      Usuń
  6. Wszystko pięknie, ładnie ale dzie do Ch****y jest ten nowy rozdział? ;] ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czy ja powiedziałam, że jest opublikowany, czy że go ukończyłam? :PPPP

      Usuń
  7. A czemu ja nic nie wiedziałam o tym rozdziale??? czyżby powiadomienie mi umknęło?:/

    OdpowiedzUsuń