- Viviene, Viviene jeśli tylko odsłuchasz tą wiadomość
zadzwoń, skontaktuj się z nami – panikowała Rose. – To sprawa życia i śmierci!
- Elen błagam oddzwoń – chlipała do słuchawki Rosalie. – Ed… Edward
dowiedział się o śmierci Belli i… też… chce… się… zabić! Leci do Włoch… –
Rozpłakała się całkowicie. – To moja wina Vivi, tylko moja…
- Dlaczego do cholery nie możesz odebrać tego telefonu! – warknęła do
słuchawki blondynka. – Na miłość boską Viviene!
~*~
Mężczyzna od samego początku obserwował poczynania załogi samolotu, która
chciała pomóc młodej kobiecie. Dziewczyna o pięknych, długich, ciemnoczekoladowych
włosach z jaśniejszymi gdzieniegdzie refleksami, siedziała pochylona z lewą
ręką na sercu. Natomiast jej prawa dłoń, biała jak papier spoczywała na oparciu
fotela. Właśnie ich odcień sprawił, że w jego sercu ponownie pojawiła się
tęsknota. Rozprostował prawą rękę i ponownie skupił się na gumowej piłce, którą
ściskał w ramach codziennej rehabilitacji. Niestety jego wzrok ponownie spoczął
na cierpiącej sąsiadce, postanowił więc zadziałać.
Odpiął pas i sprawnym ruchem wyminął stewardesę, która przyjmowała zamówienia
dla klientów biznes klasy. Gdy tylko znalazł się przy brunetce, przykucnął by
znaleźć się bliżej jej twarzy, która ukryta była w kurtynie idealnie prostych
włosów.
Na pierwszy rzut oka wyglądała na chucherko, kiedy jednak lekarz był już
wystarczająco blisko zauważył, że mylnie ją określił. Mogła mieć z dwadzieścia
parę lat, ubrana była w pudrowo-różową, jedwabną bluzkę, grafitową markową
marynarkę, beżowe proste spodnie i czarne, wysokie szpilki.
- Przepraszam – odezwał się z uśmiechem. – Jestem lekarzem, może mógłbym
pomoc?
Gdy tylko jego głos dotarł do kobiety, dziewczyna nerwowo się poruszyła.
Mężczyzna ponownie spojrzał na jej bladą dłoń, która zacisnęła się na oparciu
fotela. W tej samej chwili spod rękawa szykownej marynarki wysunęła się
charakterystyczna bransoleta – srebrna z rodzinnym herbem na ciemnozielonym
tle.
- Viviene? – Z niedowierzaniem wydusił człowiek. – Vi?
Nie wiedział kiedy słowa na jego ustach ułożyły się w imię dziewczyny, której
nie widział od dobrych kilku miesięcy. Właściwie to powinien jej nienawidzić,
ponieważ nie dość że wystawiła jego serce na magiel, to wyjechała bez słowa i
nie kontaktowała się przez pół roku. Jednak z drugiej strony jaka była w
tym jej wina, że odrzuciła jego wyznanie, przecież to się zdarza ludziom, może
rzeczywiście go nie kochała. No i jeszcze ta przeprowadzka, kto mógł wiedzieć,
że jej ojca skusi atrakcyjna posada ordynatora chirurgii w Kalifornii. Sekundę później
nieznajoma zwróciła się w jego stronę, a ich oczy po raz pierwszy od dłuższego
czasu się spotkały.
- Will? – wyszeptała.
Jej ciemno-bursztynowe oczy starały się zapamiętać każdy szczegół jego twarzy –
podkrążone oczy od zmęczenia, lekki zarost i uśmiech na jej widok. Nieśmiało
wyciągnęła w jego kierunku bladą, chłodną dłoń i dotknęła rozgrzanego policzka
Cullena. Musiał sprawdzić i przekonać się, że nie śpi, nawet jako wampirowi nie
mieściło się jej to w głowie. Chłopak odruchowo przymknął powieki i przytrzymał
jej rękę. Poczuł się tak jak wtedy w Forks, nie było barier i niedopowiedzeń,
zupełnie zapomniał o tym, co było. Znowu miał przy sobie dziewczynę swojego
życia i tak naprawdę nie wierzył w swoje szczęście. Każdego dnia nie tracił
nadziei, wmawiał sobie że to jedynie kryzysowa sytuacja, że Vivi w końcu się
odezwie. Czasami jednak pojawiały się momenty zwątpienia, czuł wtedy
narastającą irytację i poczucie beznadziejności. I właśnie wtedy pisał maile do
niej, niektóre długie na kilka stron, inne zawierający jedynie kilka słów.
Klikając ‘Wyślij’ miał wrażenie, że z nią rozmawia, że dzieli się wrażeniami, a
w sercu czuł niesamowitą ulgę.
Kiedy tak wpatrywał się w jej anielską twarz, mężczyzna dostrzegł kilka zmian,
jakie zaszły od ich ostatniego spotkania. Pierwszym z nich był brak pięknych
loków, które zwykle okalały jej cudowną twarz. Teraz długie, proste włosy
prawie do pasa opadały jej na ramionach, sprawiając wrażenie bardziej dojrzałej
osoby. Oczy wydały mu się zmęczone i brakowało w nich chęci do życia, a
ciemnofioletowe cienie pod dolnymi powiekami sugerowały dłuższy brak snu. Na
jej twarzy nie pojawił się uśmiech, ponieważ cały czas była w ogromnym szoku.
Musiała minąć minuta, aby wampirzyca doszła do siebie.
- Co ty tutaj robisz? – wydusiła z trudem.
Właściwie to chciała zadać inne pytanie, jednak w ostatniej chwili się
powstrzymała. Spotkanie z człowiekiem na tyle wytrąciło ją z równowagi, że nie
miała wpływu na to, jak poruszają się jej usta. Chciała krzyczeć i płakać z
radości, pragnęła go przytulić, pocałować, niestety nie mogła.
- Mógłbym zadać Ci to samo pytanie, Vi – powiedział. – Wprost nie mogę
uwierzyć, że tutaj jesteś.
- Tak, ja też – stwierdziła z udawanym uśmiechem.
- Źle wyglądasz – dodał poważnym tonem, przy okazji chwytając ją za wolną
rękę. – Może jednak dasz się zbadać?
Patrzyła w jego czekoladowe oczy i nie potrafiła już dłużej kłamać. Czuła, że
przyszedł czas prawdy i to tej najbardziej brutalnej.
- To nie dolegliwość na którą może pomóc lekarz medycyny – wyznała ciężko
oddychając. – Ja po prostu… mam już wszystkiego… cholernie dość – mówiła
płaczliwym tonem. – Ja… nie potrafię już tak dłużej…
- Wszystko będzie dobrze – spróbował ją pocieszyć blondyn.
- Nic już nie będzie, Will – załkała. – Bella Swan odebrała sobie życie,
a mój brat… zamierza… iść w jej… ślady. A ja? – warknęła tym razem. – Ugrzęzłam
w tym samolocie i błagam Boga, abym zdążyła tylko na czas.
- Co zrobiła Swan? – Nie uwierzył. – Nie, to niemożliwe.
- Życie zaskakuje nas na każdym kroku – wyznała. – A jeśli mój…
braciszek… - urwała.
- Ciii – uspokoił ją biorąc w ramiona, po czym dodał. – Edward nie zrobi
niczego głupiego, to mądry chłopak.
William bez jej zgody zamknął ją w szczelnym uścisku, nawet nie proszą o
pozwolenie, ponieważ dziewczyna była roztrzęsiona i bardzo zdenerwowana. Kobieta
swoje chłodne czoło oparła na jego torsie i przymknęła oczy, przestała walczyć
i wtuliła się blondyna wdychając jego cudowny zapach. Przez pierwszych kilka
minut czuła, że napięcia i problemy zniknęły. Chciała aby ta chwila trwała
wiecznie, mogłaby wreszcie odetchnąć, odpocząć.
Cullen delikatnie gładził jej ramię i szeptał do ucha pocieszające słowa.
Spojrzała na niego ukradkiem i zatonęła w jego ciemno czekoladowych z
jaśniejszymi plamkami oczach. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak bardzo
brakowało jej jego towarzystwa, dotyku, głosu, zapachu. Wcześniej wyobrażała to
sobie jedynie w swojej głowie, powracała do przeszłości, uciekała do wspomnień.
Teraz będzie musiała ponownie stawić czoła człowiekowi i problemom, nie mogła
już uciekać, musiała zawalczyć i pozwolić zrealizować swoje pragnienia serca.
Siedzieli tak przytuleni przez jakiś czas, żadne z nich nie poruszyło
drażliwego tematu i po prostu cieszyli się chwilą. Po jakieś godzinie, bądź
dwóch oddech Viviene się uspokoił, a pięści kurczowo zaciskające się do tej
pory na błękitnej koszuli Willa rozluźniły się.
- Przepraszam – szepnęła wreszcie. – Przepraszam Cię za to, co
powiedziałam tamtego wieczoru.
- Nie musisz…
- Muszę – przyznała patrząc mu w oczy. – Muszę, bo to co powiedziałam… to
nieprawda.
- Vivi ja wiem, że teraz przechodzisz trudne chwile – zaczął lekarz. –
Ale to, co zdarzyło się między nami… będziemy mieli jeszcze czas, aby o tym
porozmawiać.
- Trudne chwile to ja przeżywam od naszej przeprowadzki do Ithaca.
- Ithaca? – Zdziwił się bardzo. – A nie Los Angeles?
Wampirzyca powoli wypuściła powietrze z płuc.
- Prawda jest taka, że w moim życiu jest więcej kłamstwa, niż mógłbyś
sobie wyobrazić – wyznała. – Jednak z drugiej strony, gdyby właśnie nie
tajemnice, nasze życie byłoby zagrożone.
- Nic z tego nie rozumiem – powiedział chłopak. – Mówisz tak, jakbyś
prowadziła podwójne życie i to w dodatku jakiegoś oficera wywiadu, agenta
specjalnego albo Strefy Pięćdziesiąt Jeden – posłał jej uśmiech, kobieta jednak
go nie odwzajemniła. – Żartujesz, prawda?
- Will, ja naprawdę… bardzo bym chciała, żeby moje życie okazało się
jednym wielkim snem, z którego mogłabym się zaraz obudzić. Niestety
rzeczywistość jest brutalna i bezwzględna.
- CIA, FBI, FBA?
- To nie ta bajka, Will – wyjaśniła. – Organizacje rządowe i pozarządowe
to mały pikuś w przeciwieństwie do… tego.
- Ale ty masz… dziewiętnaście lat.
- Właściwie to dwadzieścia jeden – przyznała się.
Oczy lekarza zabłysły, a zaraz potem się zirytował.
- To dlatego wyjechałaś?
- Nie wolno nam utrzymywać bliższych kontaktów – powiedziała poważnie. –
Nie możemy się angażować, to zabronione.
- Zaraz powiedziałaś nas – zauważył. – Chcesz powiedzieć, że cała
twoja rodzina też w tym siedzi?
- Niestety – westchnęła.
- Przecież to chore – przyznał. – Jak można tak żyć i za jaką cenę. A
właściwie, po co to robicie? Dla pieniędzy?
- Pieniędzy? – Powtórzyła. – Ależ skąd, środki materialne nie mają tutaj
żadnego znaczenia. To… to… wybacz, ale nie mogę Ci powiedzieć więcej, przykro
mi. Nie chcę żeby coś Ci się stało ponownie.
- Ponownie? Viviene, o czym ty mówisz? – Był przerażony.
Wampirzyca nieśmiało dotknęła jego nie do końca sprawnej ręki, a zaraz potem
wzięła większy wdech.
- Twój wypadek samochodowy nie był przypadkowy – powiedziała. – To było
ostrzeżenie dla mnie, rozumiesz? Przez znajomość ze mną prawie umarłeś…
- Vi – przerwał. – To był karambol, mgła, śliska nawierzchnia…
- Widzisz to, co chcesz zobaczyć – rzuciła.
- Ale to absurd!
- To był karambol, ale nie z winy pogody czy nawierzchni – dodała. – Nie
zrozumiesz tego, bo nie mogę Ci powiedzieć prawdy…
- Ale jaką prawdę Elen? Nie wierzę, że byłabyś zdolna do… czynów
karalnych, nie jesteś złym człowiekiem. Nigdy w to nie uwierzę. A nawet jeśli,
to dla mnie nie ma to znaczenia, jakiegokolwiek.
- Nie mów tak, nie można żyć z mordercą pod jednym dachem – szepnęła. –
To nieetyczne.
- To tylko praca, Vi.
- To nie praca William, to całe moje życie – powiedziała. – I wybacz, ale
nigdy nie będzie w nim miejsca na bliższe znajomości. Uwierz, sporo ryzykujesz
przebywając ze mną sam na sam – zniżyła głos. – Ponieważ nie wyobrażasz sobie,
jaką tajemnicę skrywa taka osoba jak ja.
- Zaczynasz mnie przerażać – przyznał, a jego tętno przyspieszyło. – Ale
nadal mnie to nie zniechęca, wiesz dlaczego?
Brunetka prychnęła i odwróciła głowę w kierunku okna.
- Nie chcesz wiedzieć, dlaczego?
- Bo lubisz żyć na krawędzi – warknęła. – Kręci Cię życie w ciągłym
stresie i niebezpieczeństwie?
- Bo Cię kocham – powiedział i chwycił ją za brodę pociągając w swoją
stronę. – Pokochałem kobietę dobrą, uczciwą i wrażliwą na ludzką krzywdę. Wiem
jaka jesteś naprawdę i nie obchodzi mnie to, co robisz i nie ma to znaczenia,
ja też nie jestem święty…
- Will – odezwała się.
- Pozwól mi skończyć – przerwał jej. – Wyjechałaś na pół roku, ponieważ
musiałaś, ale wiedziałem że wrócisz, że się spotkamy. Dlatego pisałem maile,
jeden za drugim byś wiedziała, że masz do czego wrócić – mówił trzymając jej
twarz w swoich dłoniach. – Nie zamierzam spokojnie przyglądać się, jak szansa
na prawdziwą miłość i szczęście przejdzie nam koło nosa. Nie zaprzeczaj mówiąc,
że nic do mnie nie czujesz, bo będzie to bujda na miarę drugiego tysiąclecia. I
jestem pewny, że razem coś wymyślimy…
- Will!
- Tym razem nie zniechęcisz mnie stwierdzeniem, że jesteś zła…
- Nie jestem człowiekiem – wyznała.
- Nie obchodzi mnie to, rozumiesz – westchnął. – Możesz być kosmitą,
wróżką, czarownicą, naprawdę to tak trudno zrozumieć Vi?
Zaprzeczyła ruchem głowy.
- Pozwól mi…
- Ja też Cię kocham – powiedziała, a na jej ustach pojawił się piękny
uśmiech.
W pierwszej chwili Cullen myślał, że się przesłyszał, że melodyjny głos
dziewczyny sobie wymyślił. Kiedy jednak na swoich ustach poczuł dotyk chłodnych
i delikatnych ust Viviene, uwierzył, że to nie sen, nie bajka tylko
najprawdziwsza rzeczywistość. Tym razem wampirzyca nie bała się pocałunku, nie
bała się też że straci nagle panowanie nad sobą. Zapach Willa nigdy nie
kojarzył się jej z typową ludzką krwią, na którą przeciętny wampir miał ochotę.
Aromat jego życiodajnej cieczy pozwalał jej logicznie myśleć, wiedziała też na
co może sobie pozwolić i do jakiego momentu. Chłopak z starannością i pasją
oddawał jej pocałunki, ich języki tańczyły w swoim dobrze znanym rytmie, po
chwili obydwoje oderwali się od siebie by zaczerpnąć powietrza. W tym samym
momencie Vivi zaśmiała się wesoło i przylgnęła ponownie do torsu lekarza.
- Wiesz, że spełniły się moje marzenia – odezwał się po chwili.
- Gdybym wiedziała, że marzy Ci się całus, zrobiłabym to szybciej –
rzuciła zabawnie.
- Wyjaśnisz mi coś?
- Pytaj.
- Dlaczego nie odpisałaś na żadnego maila?
- Nie wiedziałam, co mogłabym Ci napisać – odpowiedziała. – Wolałam
czytać i czekać na każdy kolejny.
- Z niektórych nie jestem zadowolony.
- Znam każdy na pamięć – wyznała. – I nie ma takiego, którego mógłbyś
żałować.
- Czemu byłaś w Londynie, skoro mieszkacie w Ithaca?
- Wracam z Norwegi, Londyn to po prostu kolejna przesiadka – powiedziała.
– Nie mieszkam z rodzicami od pięciu miesięcy, a wracam chyba wiesz dlaczego.
- Jakoś trudno mi uwierzyć, żeby Bella popełniła samobójstwo – wtrącił. –
Widziałem się z nią dwa tygodnie temu, była okazem zdrowia fizycznego i
psychicznego. Wybierała się ze znajomymi do kina. Jesteś pewna, że odebrała
sobie życie? Może to po prostu nieporozumienie?
Eleonor zastanowiła się przez chwilę nad słowami Willa, w sercu nadal
czuła ból przez emocje Edwarda. Nie to nie mogła być pomyłka – pomyślała.
- Wiem to od siostry – powiedziała i położyła dłoń w okolicy mostka. –
Poza tym czuję, że mój brat cierpi.
- W takim razie zadzwoń do domu – wskazał na telefon pokładowy. – Dowiesz
się, co i jak. Może sytuacja nie wygląda tak tragicznie.
Dziewczyna pośpiesznie wybrała znany numer, ale niestety nie udało jej się
połączyć. Czym prędzej wezwała przyciskiem stewardesę, kobieta pojawiła się po
pół minucie z nieciekawą miną.
- Słucham.
- Dlaczego telefon nie działa? – zapytała ciemnowłosa. – Muszę pilnie
zatelefonować.
- Bardzo mi przykro, ale mamy awarię na łączach telefonicznych –
powiedziała kobieta, a zaraz potem zwróciła się do Willa. – Radziłabym Panu
wrócić na miejsce, ponieważ lada chwila rozpoczynamy podchodzić do lądowania.
- Dziękuję – rzuciła Vivi do kobiety w chabrowym uniformie.
- W takim razie już niedługo zobaczysz się z rodziną – dodał blondyn i
pocałował ją krótko w usta. – Wracam do siebie.
Dziewczyna obdarzyła go uśmiechem i zapięła pasy.
~*~
- Bella żyje! – krzyknęła uradowana. – Możesz sobie to wyobrazić?! Nie
popełniła samobójstwa, tak jak zobaczyła Alice w swojej wizji. Teraz mam
nadzieję, że wszystko się ułoży. Chłopaki chcieli już biec za rudym, ale nasza
Chochlica zabroniła. Postanowiła, że razem z Bellą polecą do Włoch same, aby
złapać Edwarda – nagle zmieniła ton. – Teraz tylko Bella może go
uratować… Boże, oby wszystko poszło zgodnie z planem.
- O mój Boże Viv, tylko nawet nie myśl o samodzielnym ratowaniu tego
rudzielca – histeryzowała. – Wpierw zadzwoń do nas, Esme umiera z przerażenia,
że i tobie może się coś stać.
- Alice i Bella dotarły do Włoch – relacjonowała na bieżąco moja siostra. –
Teraz możemy jedynie czekać… Vivi jestem sparaliżowana ze strachu – dodała
szeptem. – Jeżeli cokolwiek im się stanie, nie wybaczę sobie tego. Nigdy!
~*~
Wszystko działo się dla mnie w niesamowicie zwolnionym tempie. O moją czaszkę
obijały się krzyki, wołania poranionych, przerażonych dzieci i konających już
ludzi. Słodka woń krwi drażniła moje gardło, a zapach palonego ludzkiego ciała
przypominał zwęglone mięso. Widok był przerażający, gdzieniegdzie ludzie palili
się żywcem, innych przygniotły metalowe części samolotu rozczłonkowując ich
ciała.
Pożar na pokładzie samolotu rozprzestrzenił się bardzo
szybko. W miedzy czasie eksplodowały też złącza prądu oraz inne elementy
instalacji. Ciemno-szary dym wypełnił niewielkie pomieszczenie, jakim był
Boeing HG 134-56. Ludzie którzy pozostali jeszcze przytomni, dusili się i
powoli tracili wolny oddech.
Z szoku wyrwał mnie agonalny jęk osoby, która siedziała tuż za mną.
Przestraszona spojrzałam w tamtym kierunku, przy okazji przestając oddychać.
Twarz Williama pokryta była świeżą krwią, potem oraz czarnym pyłem. Jego prawa
ręka wygięta była w dziwny sposób, tak że powłokę skórną przebiła kość
promieniowa. Nasze oczy w końcu się spotkały, czekoladowe oczy zastygły w
przerażeniu, a usta szeptały moje imię.
Musimy się stąd wydostać – powiedziałam w myślach. – I to już!
- Will wszystko będzie dobrze – rzuciłam,
próbując wstać jednak nie mogłam, ponieważ coś stosunkowo przytwierdzało mnie do
fotela pasażerskiego.
Zdziwiona spojrzałam na siebie i wtedy wydałam dźwięk szoku. Przez moje
ciało na wylot przeszła gruba, metalowa rura, która podczas turbulencji musiała
wbić się w moje plecy. Dopiero teraz przy próbie wydostania się poczułam ból i
zobaczyłam krew, swoją krew. Mój wzrok ponownie skupił się na blondynie, już
wiedziałam że to on wydał ten przerażający dźwięk na mój widok.
- Vi nie ruszaj się! – Znalazł się nagle tuż obok, stojąc na chwiejnych
nogach przytrzymując ranną rękę zdrową.
- Siadaj! – Warknęłam ostro. – Wracaj na miejsce, jeszcze coś ci się
stani… - niestety nie dokończyłam.
Nagle samolot zmienił swój kurs, a właściwie poziom. Maszyna zaczęła spadać w
dół, kierując się dziobem do ziemi. W tym samym momencie Cullen poleciał do
przodu, a ja niestety nie zdążyłam go złapać. Teraz nie widziałam, gdzie się
znajduje i czy nadal żyje.
- NIE! – Wrzasnęłam jako nieliczna, jednak na próżno.
Szarpałam i ciągnęłam pręt, jednak z marnym rezultatem. Każdy dodatkowy ruch
przysparzał mi ogromnego bólu, czułam jak moje wnętrzności się dosłownie
przemieszczają. Gęsty dym utrudniał widzenie, nawet dla mnie, a co gorsza w
moim kierunku zbliżała się nieubłaganie fala ognia. Wiedziałam, że jeżeli nie
uda mi się wydostać, zginę. Tym razem nikt, ani nic mi nie mogło pomóc.
Nie zobaczę już swojej rodziny, Edwarda, ani cudownych
brązowych oczu – pomyślałam.
Ogarnęłam mną panika. Przez przypadek nabrałam
powietrza i zaczęłam się dusić, krztusić. Sekundę później dotarł do mnie ogień,
a ja krzyknęłam z bólu.
~*~
- Udało się! – odezwała się uradowana. – Przed chwilą dzwoniła Alice, jest już
po wszystkim. Dziewczyny zdążyły w ostatniej chwili… Czekają teraz na
zapadnięcie zmierzchu, aby wyjść z Voltery. Zaraz potem wracają do domu… Esme
zadecydowała, że wracamy do Forks. Jak tylko odsłuchasz tę wiadomość Viviene,
skontaktuj się z nami. Błagam!
- Edward i Alice są już w Londynie. Czekamy na wieści od ciebie.
- Viviene dlaczego nie dzwonisz?! Rodzice zaczynają się niepokoić.
Samolot Allie za dwie godziny ląduje w Port Angeles, jedziemy wszyscy się z
nimi spotkać. Z tego co wiem twój samolot powinien również lądować w Nowym
Jorku, siostrzyczko daj znać jak dolecisz.
- Ed, Bella i Alice są już w Forks Vivi, czekamy tylko na ciebie.
- Cześć
sis – zaczął Emmett, lekko zażenowany. – Ja wiem, że wolność uderzyła ci do
głowy, ale to chyba lekka przesada, nie sądzisz? Esme jest zdenerwowana, moja
żona odchodzi od zmysłów, a Jasper chce ruszać do Ithaca. Więc błagam cię,
odezwij się, albo ja podejmę kroki i nie będą one dla ciebie przyjemne. Całuję…
Boski.
~*~
- I kolejna potwierdzona informacja o katastrofie
samolotu w okolicy Staten Island. Niestety nikt z 85 pasażerów Jumbo Jet
HG 134-56 linii Royal Express z Londynu do Nowego Jorku nie przeżył katastrofy,
do której doszło, gdy maszyna podchodziła do lądowania – powiedziała
spikerka z BBC. – Trudno jest na razie określić przyczyny wypadku, wiemy że
w tej chwili na miejscu pracują ekipy strażaków i ratowników medycznych. Do
Nowego Jorku udaje się prezydent, by uczestniczyć w zebraniu kryzysowym.
- Jak wiemy samolot wystartował z lotniska
Heathrow w Londynie według planu – na ekranie
telewizora pokazał się przedstawiciel firmy lotniczej. – Pilot nie zgłaszał
jakichkolwiek problemów z maszyną, 458 km od celu jeden z pierwszych pilotów
poinformował wieżę w Newart, że z niewiadomych przyczyn łączność telefoniczna
została uszkodzona, jednak nie wpływa to na przebieg rejsu. Po dziesięciu
minutach łączność jakakolwiek zostaje przerwana.
- Jak na razie to tyle informacji, jakie
przekazał dziennikarzom podczas specjalnej konferencji rzecznik linii
lotniczych Royal Express – dodała
kobieta. – Czekamy na ostatecznie potwierdzenie listy pasażerów, które już
wkrótce pojawi się w naszym wydaniu wiadomości.
Esme, Carlisle, Edward, Emmett, Jasper, Rosalie i
Alice z niedowierzaniem wpatrywali się w telewizor wiszący na ścianie. Dopiero
co dobę wcześniej cała siódemka spotkała się razem na lotnisku w Seattle, cali
i szczęśliwi, byli przekonani że ich koszmar wreszcie się skończył.
- To niemożliwe – wyszeptała Allie. – To nie
może być prawda.
- Chcesz powiedzieć – zaczęła nieśmiało Rose. –
Że Vivi była w tym… samolocie?
- Nie to niemożliwe – rzucił Emmett. – Jest
wampirem, nic jej się nie stało.
- Nawet nie wiemy, czy była na pokładzie –
odezwał się Jasper. – Mogła nie zdążyć na ten lot, a może jest już w drodze do
Forks.
- Ja ją widziałam – westchnęła przerażona
brunetka. – Miałam wizję w samolocie, gdy lecieliśmy z Atlanty do Seattle.
- Co zobaczyłaś? – zażądał odpowiedzi Edward.
- Właściwie to już miałam tą wizję, gdy
leciałyśmy do Włoch, ale przypisałam ją do ciebie, nie Vivi.
- Do cholery, co widziałaś? – zirytował się
rudzielec.
- Pomarańczowe płomienie, ogień a może słońce
sama już nie wiem – mówiła. – Co mnie przeraziło to jej krzyk, a zaraz potem
tumany czarnego dymu.
- Matko Boska! – wykrzyknęła Esme.
- Wizja powtórzyła się, tak? – Chciał upewnić
się ojciec. – Gdy wracaliście już do domu?
- Tak.
- To jeszcze o niczym nie świadczy – odezwał się
Jazz. – Może znowu źle to interpretujemy, nie możemy się pomylić i tym razem.
- Carlisle – zwróciła się do męża wampirzyca. –
Zadzwoń proszę tam, może się jednak dowiesz więcej.
- Jasne.
Minęła kolejna godzina podczas której Carlisle Cullen
wisiał na telefonie, a pozostała część rodziny ślęczała przed telewizorem.
- Za moment przedstawimy Państwu listę
pasażerów, którzy lecieli samolotem – usłyszeli kobiecy głos. – Jest to odpis
kart pokładowych Jumbo Jeta HG 134-56.
I zaczęło
się.
Adler Adele, Avacedo Yvone, Blas Blaise, Bravo
Andre, Bush Cassidy, Butterline Tracy, Caroll Amelia, Cooper Emily, Costam
Sussan, Covillon Merci, Cullen Eleonor, Cullen William, Deiagnoue Mark, Delgado
Spencer, Donaldson Gabriel, Gahan Lorena…
- Jest – odezwał się Edward głosem zupełnie do niego
nie podobnym. – Cullen Eleonor, Cullen William.
- O mój Boże! – Zakryła usta dłonią blondynka.
- Ale to przecież o niczym nie świadczy –
zapowiedział Hale. – Mogła wyskoczyć, przeżyłaby to.
Do salonu wpadł Carlisle.
- Elen była w tym samolocie – powiedział
poważnie. – Mam jednak nadzieję, że nic jej się nie stało.
- Mogłaby nie… - zaczął Ed i nie dokończył.
Cała rodzina spojrzała na lekarza z nadzieją, ten nie
miał jednak dobrych wieści.
- Jeśli nie wyskoczyła w odpowiednim momencie –
wyznał z trudem. – A ogień się zbyt szybko rozprzestrzenił… to nie miała szans
– końcówkę wypowiedział prawie szeptem.
Rudy wampir osunął się po ścianie na podłogę i
ukrył twarz w dłoniach, Jasper przytulił łkającą już od dłuższego czasu Allie,
a Carlisle przyciągnął do siebie zszokowaną Esme. Jedynie Rosalie trzymała się
dzielnie, tylko jej pięści zacisnęły się do granic możliwości zdradzając
zdenerwowanie. Natomiast Emmett wrzasnął jedynie: „cholera jasna!” i ulotnił
się z mieszkania do lasu. Dowody mówiły jasno i wyraźnie, teraz rodzina musiała
jedynie czekać na jakikolwiek znak od Vivi. Sęk polegał w tym, czy
kiedykolwiek go otrzymają.
~*~
Czułam jak
ogień trawi moją lewą nogę, a swąd orientalnych kadzideł doszedł do moich
nozdrzy. Nie mogłam się poddawać, nie teraz! Ostatkiem sił postanowiłam zsunąć
się z belki, która tkwiła w moim ciele. Ból rozlał się w okolicach mostka i
żeber, krzyknęłam dając upust emocjom oraz wampirzej siły. Metalowy pręt nawet
nie drgnął, ale ja powoli zaczęłam się od niego oddalać.
Kilka sekund
później poczułam chwilową ulgę oraz szybką utratę krwi. Moje wampirze ruchy
zostały spowolnione mimo to, poruszałam się szybciej niż przeciętny
śmiertelnik. Podążyłam w głąb samolotu, który już za chwilę miał roztrzaskać
się o ziemię. Mobilizując samą siebie zaczęłam szukać Willa, na moje szczęście
nie był daleko ode mnie.
Zwinnym ruchem
wzięłam go na ręce i ruszyłam w kierunku wyjścia, które musiałam sobie jeszcze
sama stworzyć. Kilka sekund później byłam w powietrzu z Williamem, minutę
później samolot roztrzaskał się o skaliste wybrzeże.
Wylądowałam
niczym kot na czterech łapach, jednak wiele mnie to kosztowało. Ale teraz
najbardziej liczył się dla mnie on. Ułożyłam chłopaka najdelikatniej jak
potrafiłam na ziemi i zaczęłam badać jego stan.
- Will? –
zapytałam kładąc mu dłonie na policzkach.
Tętno blondyna
było ledwo wyczuwalne, twarz nadal pokrywała świeża krew, ale tym razem na mnie
nie działała. Nie czułam pragnienia.
- Will,
słyszysz mnie? To ja Viviene – błagałam łamiącym głosem.
Moje wampirze
oczy dostrzegły spory kawałek metalu wbitego w jego klatkę piersiową oraz
doszczętnie zdruzgotany kręgosłup.
- William, proszę – szlochałam. – Nie zostawiaj mnie tutaj!
- Viii – usłyszałam cichy szept.
- Jestem przy Tobie – powiedziałam cicho wpatrując się w jego twarz,
nadal miał przymknięte powieki. – Kocham Cię, słyszysz?
- Nie pozwól mi… umrzeć… Nie pozwól… - tracił świadomość.
- William do jasnej cholery! – Płakałam.
- Wiem, że potrafiszzz… - jego głowa opadła na lewą stronę.
- Will? Will?! Nie rób mi tego! Will! – wrzeszczałam.
Pod moimi palcami wyczuwałam ostanie jego tchnienie, ostanie bicie serca.
- Nie pozwolę Ci umrzeć – odezwałam się słabym głosem. – Nie pozwolę.
To powiedziawszy wbiłam zęby w jego szyję.
„Być spadającą
gwiazdą w czyichś marzeniach i spełniać każde życzenie”
- Barbara Rosiek
- Barbara Rosiek
Wow, wiedziałam, ze ten rozdział będzie wyjątkowy, ale to... to mnie zupełnie zaskoczyło. Zupełnie nie wiem co napisać chociaż w głowie mam istną burzę. Cieszę się jak jasna ciasna, że V&W się spotkali wyznali sobie miłość, że było tak pięknie jakby nie istniał świat dookoła, ale jednocześnie ciary mi po plecach przechodzą jak pomyślę o tej katastrofie, o umierającym doktorku rannej Vi... Kilkanaście razy czytałam ostatnie zdania i dalej nie mogę w to uwierzyć.
OdpowiedzUsuńNormalnie Cię kocham!!!
Dla mnie również ten rozdział jest wyjątkowy, ponieważ od samego początku planowałam właśnie taki obrót akcji. Natomiast kolejny rozdział... jest dla mnie szczególny, z resztą jak przeczytasz, ocenisz.
UsuńDziękuję za wielkie uznanie, a także że rozdział się spodobał. No i za to kocham Cię, też dziękuję :)
Przez ciebie mój poziom ekscytacji i zadowolenia na dzień dzisiejszy ostro przekroczył ostrzegawczą, czerwoną kreskę.
UsuńJak czytałam rozdział w bimbaju ludzie się na mnie gapili jak na wariatkę bo wydawałam z siebie jakieś dziwne dźwięki :D Ja nawet boję się wyobrazić co tam może być w następnym wpisie. Moja biedna główka w końcu eksploduje :P
PS Dodawaj jak najszybciej nowy wpis
Ja kiedyś zaczęłam się śmiać na wykładzie, właśnie czytając jakiegoś bloga. tak się zaabsorbowałam historią czytana przeze mnie, że zapomniałam, że nie jestem sama :) I uspokoję Cię, zawału raczej nie dostaniesz do przyszłego tygodnia :**
UsuńBuziaki
Kiedy, kurde, nowy wpis?! Ja czekam i o niczym innym nie myślę :D
UsuńTen rozdział był cudowny. Takie właśnie uwielbiam. Tyle w nim romantyzmu, dramaturgii. Och cudo. Nawet nie wiesz jak bardzo ucieszyło mnie, gdy wyznali sobie uczucia. A Will tak fajnie zgadywał, czym zajmuje się Viv . Końcówka wbiła mnie w fotel. Totalnie. Viv go przemi9eni? Na to wygląda. Ale czyżby Willo domyślił się już kim ona jest, gdy poprosił, aby nie pozwoliła mu umrzeć, gdyż d=zdaje sobie sprawę,że potrafi tego dokonać?
OdpowiedzUsuńJestem pod wrażeniem i czekam na kolejny rozdział.
Bardzo dziękuję za opinię Kasiu :) Tym bardziej cieszę się, że rozdział Ci się spodobał, ponieważ ostatnio jakoś nasza blogowa 'współpraca' ucichła. Bałam się już, że w obowiązkach codziennego życia zapomniałaś :( No, ale cieszy się moje serce, widząc twój komentarz :)
UsuńTo, że końcówka 'wbiła' Cię w fotel jest dla mnie ogromną nagrodą i satysfakcją :P Czy Will się domyślił, kim jest Vivi? Hmmm... trzeba by było zapytać samego zainteresowanego :)
Pozdrawiam serdecznie <3
Jestem pocieszna:D ^^ Dziękuje hehe!:***
OdpowiedzUsuńCholera! Wyszedł Ci rozdział ooooj wyszedł! Taki romantyczny, taki niezwykły ahhh! UWIELBIAM TWOJE DZIEŁOOOO! I nareszcie Will i Vivi wyznali do siebie to na co tak długooo czekałam! MEGA MEGA MEGA mi się podobało!
Dziewczyno jesteś niesamowita! Co ty jesz na śniadanie, że masz tak fantastyczne pomysły?!?!?!?! :D
JESTEŚ BOGIEM UŚWIADOM TO SOBIE, SOBIE xD
Buziaki!
Owszem, owszem jesteś <3
OdpowiedzUsuńNo wiem, że romantyczny i niezwykły. Nawet nie zdajesz sobie sprawy ile właśnie na niego czekałam :)
A jak jesteś taka ciekawa, to może ty mały wywiadzik ze mną przeprowadzisz, co? :)
Hmmm... Co jadam na śniadanie?? Po pierwsze to od wtorku do czwartku w ogóle ich nie jadam, ponieważ wychodzę na uczelnie bladym świtem i po prostu nie jestem w stanie nic przełknąć. A jeśli już mi się zdarzy to, tosty z pastą jajeczną z Biedronki i kawa z mlekiem, bez cukru.
Czy jestem Bogiem? Hmmm...
Siedziałem i analizowałem wszystko kilkukrotnie. Czy ona zamieni go w wampira? czy to raczej zadziała na zasadzie wampirzej krwi i jej uzdrawiającej mocy?
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział, niezwykle romantyczny, a jednocześnie dający do myślenia - miłość przezwyciężająca wszelkie przeciwności, to tak piękne i gorące uczucie.
Nie mogę się doczekać kolejnego, o którym mam nadzieję, szybko mnie powiadomisz.
P.S. Przepraszam za brak informacji wcześniej (komentarzy pod notkami), jednak natłok pracy jaki miałem na uczelni skutecznie wywabiał mnie od wszelkich czynności niespełniających roli "relaksu" XD
A znam to, nawet i bardzo dobrze. Od początku października mam taki zapierdziel, że głowa mała, a w zeszłym tygodniu spałam po 5 godzin dziennie.
UsuńCieszę się, że rozdział się spodobał, zwłaszcza że czekałeś na coś 'nowego' :) i chyba tak się stało.
Myślisz i myślisz...
Druga opcja nie wchodzi w rachubę, ponieważ w fabule mojego opowiadania wampiry, a właściwie ich krew nie posiada uzdrawiającej mocy. Co do pierwszej wersji... no to musisz poczekać na dalszy rozwój wydarzeń :)
Poczekam, poczekam ;D
UsuńWszystko pięknie, ładnie ale dzie do Ch****y jest ten nowy rozdział? ;] ;*
OdpowiedzUsuńCzy ja powiedziałam, że jest opublikowany, czy że go ukończyłam? :PPPP
UsuńA czemu ja nic nie wiedziałam o tym rozdziale??? czyżby powiadomienie mi umknęło?:/
OdpowiedzUsuń