9 grudnia 2012

Rozdział 56




            Potężny huk rozległ się w lesie, a zaraz potem chmura ciemno-szarego dymu pojawiła się pomiędzy drzewami. Z mroku wyłoniła się postać kobiety w czarnej rozkloszowanej, tiulowej sukni o hebanowych, długich prostych włosach, krwistoczerwonych ustach i jaskrawo żółtych oczach. Na jej bladej twarzy wymalowana była żądza mordu i pragnienie zadania bólu. Diablica była tak wściekła, jak jeszcze nigdy. Zupełnie nie przejęła się kwestią odwiecznej tajemnicy swojego istnienia, po prostu sunęła jak zjawa przed siebie. Przestraszeni obserwatorzy w porę zeszli jej z drogi, chowając się w pobliskich krzakach.
             - CZYŚ TY TOTALNIE ZWARIOWAŁ?! - wydarła się na upadłego Muerte. - Miałeś się tutaj nie pokazywać, miałeś nie atakować! Harpie miały pozostać w ukryciu do odpowiedniego momentu…
             - Mogłabyś nie wrzeszczeć - odezwał się nad wyraz spokojnym tonem, nawet nie spoglądając jej w oczy. - Burzysz tym mój doskonały nastrój.
             - TWÓJ DOSKONAŁY NASTRÓJ?! – Podniosła głos o oktawę wyżej, wtedy pół wampir, pół upadły zaszczycił ją wreszcie swoim znudzonym wzrokiem. – Ty chyba nie pojmujesz wagi tej sytuacji – nadal mówiła ostrym i nieprzyjemnym głosem. – Umówiliśmy się, że będziesz ostrożniejszy, że poczekasz kilka lat, wieków…  
             - I pozwolić jej żyć w szczęśliwym związku? – Przerwał jej od razu. – Chyba śnisz na jawie, diablico - sarknął.
             - To ty maczałeś palce w tym wypadku – wytknęła mu kobieta, celując w jego pierś palcem. – To przez twój zniecierpliwiony charakter  i brak zdyscyplinowania ten człowiek został wampirem. Ostrzegałam, że za mieszanie w czyimś przeznaczeniu zapłacisz srogą karę.
             - Mam to gdzieś – warknął.
             - Ale ja nie! – krzyknęła. – Przez twoją niekompetencje wydano na mnie wyrok śmierci – zmaterializowała się przez jego twarzą. – Nie mam się jak pokazać w podziemiu, by nie zostać pojmaną – dodała, pchając wampira przed siebie. – Gdybyś tylko siedział cicho tak, jak oto prosiłam, wszystko mogłoby się potoczyć inaczej.  Ale oczywiście Ty, masz w głębokim poważaniu moje rozkazy, a przede wszystkim to, że tylko i wyłącznie dzięki mnie jeszcze żyjesz.
             - Wybacz, to już nie mój problem, Pani – skłonił się nisko. – Powinnaś wiedzieć, z kim masz do czynienia – po czym odwrócił od diablicy i odszedł.
            Dłonie byłej kochanki Lucyfera zacisnęły się w pięści, długie i ostro zakończone pazury wbiły się w jej białą skórę, tworząc krwawe wzory na dłoniach kobiety. W tym samym momencie diablica chwyciła za jedno ze skrzydeł Thomasa, wbiła swoje ostre szpony w jego plecy i jednym mocnym szarpnięciem oderwała anielskie pióra wraz z wielkim kawałkiem skóry. Jęk bólu wypełnił uszy nieśmiertelnej, upadły zaczął wić się w agonii, a jego plecy oraz pozostałe skrzydło zabarwiło się czystym szkarłatem.
             - Dlaczego to zrobiłaś? – wyjąkał krztusząc się i dusząc.
             - Poświęciłam dla Ciebie zbyt wiele i żałuję – przyznała, spoglądając na biało-błękitne skrzydło jakie trzymała w ręku. – A ty, nie dość że nie potrafisz się należycie odwdzięczyć, to śmiesz jeszcze dyskutować! – wrzasnęła. – Nikt nie będzie robił sobie ze mnie żartował, Tom -  powiedziała z perfidnym wyrazem twarzy. – Zapomniałeś chyba z kim Ty masz, a właściwie miałeś do czynienia – a zaraz potem dodała z błyskiem w żółtych tęczówkach. – Nihillitum normanum likodia esder tiqadi morta…
             - Błagam Cię – zaczął, próbując dotknąć jej stopy, ukrytej pod warstwami tiulu długiej sukni. – Nie rób tego! Utrata skrzydła jest niczym od tego, co zamierzasz uczynić…
             - Nihillitum normanum likodia esder tiqadi morta – powtórzyła po raz ostatni, tym razem z uśmiechem. - Nihillitum normanum likodia esder tiqadi morta!
             - NIEEEEEEEE! Etena! – wrzasnął Tom, a w jego oczach pojawiło się przerażenie.
            Gdy tylko Muerte skończyła wypowiadać słowa formuły ostatecznej, łuna białego, niezwykle jasnego światła pojawiła się na polanie, oślepiając wszystkich zgromadzonych, włącznie z diablicą. Kobieta zasłoniła sobie twarz dłonią, ponieważ blask parzył jej oczy. W tym samym momencie rozpłynęła się w ciemnej mgle z minimalnym zadowoleniem widocznym na ustach.

~*~

             - Viviene – ktoś delikatnie potrząsnął mnie za ramiona. – Skarbie, odezwij się, błagam – komuś przy ostatnim słowie załamał się głos. – Vi, proszę spójrz na mnie.
            Ten głos już od pewnego czasu docierał do mnie z daleka, nie pojmowałam jednak sensu jego słów. Wydawał mi się tak odległy i niezrozumiały, że nawet nie chciałam zwrócić na niego uwagi z początku. W tym samym momencie poczułam znajomy, palący ból w okolicy  podbrzusza, który nieco mnie otrzeźwił. Z trudem przypomniałam sobie, w jaki sposób mogłabym otworzyć oczy. Powieki nieśmiało zadrgały, raz, drugi, trzeci. Głowa nieco mi ciążyła, ale postanowiłam wreszcie przezwyciężyć to uczucie otępienia. Kiedy obraz nabrał ostrości, tuż przed swoją twarzą ujrzałam czerwone, zatroskane tęczówki Williama.
             - Dzięki Bogu – odpowiedział z wyraźną ulgą. – Zaraz zabiorę Cię do domu – oznajmił.
             - Will – z moich ust wydobył się ledwo słyszalny szept. – Przep…raszam.
            Czułam się tak, jakby co najmniej przejechał mnie walec drogowy – słaba, zmęczona i zupełnie nie do życia.
             - Kto Ci to zrobił? – spytał biorąc mnie na ręce. – Tylko spokojnie, oddychaj – dodał, ponieważ widział ile kosztuje mnie jakikolwiek wysiłek. – Wdech i wydech.
            Moja głowa opadła na jego piersi, a ja ponownie przymknęłam oczy wdychając jego słodki zapach.
             - Vivi, nie zasypiaj! – Podniósł głos.
             - Mam dość – odezwałam się cicho. – Dlaczego to zawsze… zawsze przytrafia się mnie.
             - Vi, powiedz kto Cię skrzywdził? – Nie dawał za wygraną.
             - To przeze… mnie… umarłeś – miałam problem z mówieniem. – Katastrofa nie była… przypadkiem… wypadkiem…
             - Już nic nie mów – przerwał mi stanowczo, a zaraz potem poczułam szybki pocałunek w czoło. – Zaraz zajmie się Tobą Carlisle i wszystko będzie dobrze.
            Ponownie traciłam świadomość tego, co działo się wokół mnie. Słyszałam podniesione głosy, odgłos tłuczonego szkła i czyjś lament, albo kłótnie. Nie interesowało mnie to, wyczerpanie i otępienie porwało mnie w swoje objęcia. W pewnym momencie po raz kolejny odpłynęłam w niebyt, ale niestety nie na długo.
            W nieprzeniknionej ciemności pojawiła się postać kobiety o cudownych, turkusowych oczach. Jej wyraz twarzy mówił jasno i wyraźnie, nie chciała tu być. 
             - Czego chcesz? – warknęłam, zaciskając dłonie w pięści.
             - Spokojnie – odezwała się. – Nie przyszłam tutaj, by dokończyć to co tak obiecująco rozpoczęło się w lesie.
             - Nie? – sarknęłam.
             - Świadomość, że przyczyniłaś się do śmierci ponad setki niewinnych osób – dodała z satysfakcją. – Jak na razie mam nadzieję wystarczy, prawda?
            Wpatrywałam się w jej nienagannie ubraną postać z mordem w oczach.  
             - Wiem jakie zadanie pozostawił przed tobą Noel, a właściwie Eileen – zaczęła ponownie, tym razem z niesmakiem. – Nie powiedział Ci jednak całej prawdy.
             - O czym ty mówisz? – zdziwiłam się. – Jakiej prawdy?
             - To prawda, zbuntowałam się przeciwko królowej, no i oczywiście to, że nienawidzę wampirów również – powiedziała. – Ale żaden z moich szanownych krewnych nie powiedział Ci, dlaczego nienawidzę twojej rasy bardziej, niż pozostali.
             - Zamieniam się w słuch – rzuciłam od niechcenia. – Chociaż nie wiem, co to ma ze mną wspólnego.
             - Miałam córkę – wyznała wreszcie, a jej wyraz twarzy zmienił się nieco. – Urodziła się zaraz po Wielkiej Wojnie, a jej ojcem był… wampir.
             - Jak to miałaś? – weszłam jej w słowo. – Harpia i wampir?
             - Ahilra miała 18 lat, była piękną dziewczyną o złoto-białych lokach i topazowych oczach – odpowiedziała, ignorując moje wcześniejsze pytanie. – Miała w sobie to co najlepsze z harpii i wampira – na jej ustach pojawił się chwilowy uśmiech. – Miała, ponieważ teraz… nie żyje.
             - Przykro mi – powiedziałam szczerze.
             - Zginęła z rąk własnego ojca – mówiła dalej, ściskając ze złości pięści. – Z rąk krwiożerczego wampira, stworzyciela Aro Volturi.
             - Dlaczego to zrobił? – Byłam wstrząśnięta okrucieństwem.
             - Dlaczego? – Powtórzyła z ironią. – Obawiał się, że własna córka może mu odebrać upragniony stołek. Bał się jej, niewinnej, skromnej i cudownej istotki.
            Zrobiłam olbrzymie oczy, nie odezwałam się jednak ani słowem.
             - Moja rodzina odmówiła mi zemsty, nie zrobili nic -  wyznała z obrzydzeniem. – Nie pozwolili mi go zabić, pomścić córki. Moja matka stanęła po mojej stronie, próbowała sprzeciwić się Eileen, a ta pozbawiła ją wtedy tronu.
             - I dlatego chcesz zabić wszystkie napotkanie na swojej drodze wampiry?
             - Nie zasługujecie na to by żyć – warknęła. – Gdyby nie wy, świat byłby lepszy.
             - Rozumiem, że jesteś rozgoryczona i nadal nie pogodziłaś się z odejście córki – zaczęłam. – Rozumiem też twoje pragnienie zemsty, ale… nie uważasz że stawianie wszystkich moich pobratymców pod jedną ścianą jest sprawiedliwe? Co na przykład ma do tego wszystkiego Claudia?
             - Nie wymieniaj przy mnie imienia tej zdziry!
             - Nadal nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
             - Zapytaj Noela – rzuciła. – Kiedy się spotkacie zapytaj, czy nadal pamięta kim byłam dla niego przed tą tlenioną blondyną.
             - Nic z tego nie rozumiem – powiedziałam. – I w ogóle, co z tym wszystkim ma wspólnego Felton?
             - Zawarliśmy pakt na śmierć i życie – odpowiedziała z uśmiechem. – Pomoże mi pomścić wreszcie moje dziecko, a ja no cóż… obiecałam że spełnię jego największe marzenie – spojrzała wymownie w moją stronę.
             - Nie musisz nawet mówić, co to takiego – westchnęłam zrezygnowana.
             - Nie jesteś aż tak naiwna za jaką Cię miałam.
             - Cóż, może i jest jeszcze dla mnie nadzieja – sarknęłam.
             - Gdybyś nie była wampirem, mogłabym Cię polubić.
             - Wiesz dlaczego on to robi? – musiałam zadać to pytanie.
             - Do zobaczenia wampirzyco – rzuciła z błyskiem w turkusowych oczach. – Obiecuję, że nasze kolejne spotkanie nie zakończy się tak łaskawie dla Ciebie i twoich bliskich.       
             Mój wyraz twarzy zmienił się diametralnie, a z gardła wydobył się cichy charkot. Etena zniknęła, a mnie ponownie pochłonęła ciemność, by zaraz potem móc się obudzić na dobre.
             - Vi? – Doszło do moich uszu.
             - Żyje – odpowiedziałam otwierając oczy i automatycznie siadając na łóżku. – Miło mi wszystkich powitać w moich skromnych progach – uśmiechnęłam się do rodziny.
             - Nastraszyłaś nas – powiedział poważnie Carlisle strojący obok.
             - Nie miałam takiego zamiaru – dodałam i zerknęłam na Willa.
            Chłopak siedział przy mnie, a jego ciemno czerwone oczy ze spokojem wpatrywały się w moją twarz. Posłałam mu dłuższy uśmiech, lecz zaraz potem spoważniałam.
             - To Tom, prawda? – odezwał się wściekły Emmett.
             - Tym razem nie sam – westchnęłam.
             - Co on właściwie od Ciebie chce? – wtrącił się Edward. – Nie wystarczy mu, że Cię rani i krzywdzi twoich bliskich.
             - Jak widać nie – szepnęłam próbując uciec wzrokiem od natarczywych spojrzeń rodziny. – A chce tego co zawsze.
             - Twojej głowy – stwierdził Emmett, jakby to było coś najnormalniejszego w świecie.
             - Nie pomagasz Em – wtrącił się Will.
             - Czasami mógłbyś trzymać język za zębami – dodał Jasper. 
             - Przecież każdy wie, co Felton usiłuje zrobić – powiedziałam. – Więc nie rozumiem tej części dyskusji.
             - Powiedziałaś, że nie działał sam – zaczęła niepewnie Rosalie. – To znaczy?
             - Znalazł sobie po prostu kogoś, kto odwali za niego brudną robotę – odpowiedziałam. – Tym razem to była jedynie wiadomość, kolejne spotkanie nie zakończy się dla któreś ze stron pozytywnym skutkiem.
             - Co to za wiadomość? – zapytała Esme.
            Zapadła absolutna cisza w pokoju. Spojrzałam po kolei w ich skupione i zniecierpliwione twarze, odwlekając moment odpowiedzi na pytanie, ponieważ nie wiedziałam jak mogłabym się za nią zabrać. W mojej głowie nadal panował chaos, a także zaczęły kształtować się wyrzuty sumienia.
             - Katastrofa nie była przypadkiem – odezwałam się wreszcie i zerknęłam na Willa. – Thomas zabił ponad 200 osób, chcąc dopaść mnie – dodałam, wpatrując się już w okno.
            Poczułam jak przez moje ciało i umysł przepływa kojąca fala spokoju.
             - Przestań Jasper – zwróciłam się do brata.
             - Pozwól sobie pomóc – zaczął zmartwiony Edward.
             - Ja nie potrzebuje pomocy – zirytowałam się i wyskoczyłam z łóżka. – Proszę, zostawcie mnie samą – to powiedziawszy z hukiem zatrzasnęłam drzwi do łazienki.

~*~

            Nie wiem, jak długo siedziałam w łazience, jak długo lodowata woda spływała ze mnie wraz z moim zdenerwowaniem oraz poczuciem beznadziejności. Siedziałam pod prysznicem skulona, obejmując rękami kolana próbując nie myśleć, nie istnieć. Kiedy wreszcie wyszłam z garderoby kompletnie ubrana i uczesana na dworze zaczynało zmierzchać. Mimo, że w pokoju panowała ciemność, ja bez trudu zlokalizowałam wampira siedzącego w kącie pokoju w fotelu.
             - Chciałam zostać sama – powiedziałam, zasiadając przed toaletką.
             - A ja chciałbym z Tobą porozmawiać – zmaterializował się Will za mną ze stanowczą miną.
             - Słucham – rzuciłam, nie uraczając go spojrzeniem, ponieważ szukałam odpowiedniego naszyjnika do sukienki. – Mów.
             - Rozmawiałem z Carlisle – zaczął. – I już wszystko wiem, na temat naszego… pokrewieństwa. Kiedyś nawet to podejrzewałem taką możliwość – jego twarz nieco się rozpogodziła. – Ale nie zamierzałem tego sprawdzać, zwłaszcza że odcień skóry twojego ojca kompletnie nie współgrał z moją, a także pochodzenie.
             - To dobrze, że już wiesz – stwierdziłam bez jakichkolwiek emocji.
             - Dlaczego jesteś taka? – warknął niespodziewanie w moją stronę.
             - Jaka? – Zdziwiłam się, odwracając się do chłopaka.
             - Jesteś wściekła to zrozumiałe, ale…
             - Ale „co”? – Podniosłam głos. – Dlaczego nie pałam radością i entuzjazmem, że żyje? – sarknęłam. – A co to za cholery za życie? Gdy tylko pozwolę sobie na odrobinę szczęścia, zawsze pojawia się ten popapraniec i niszczy wszystko, począwszy od mojej rodziny, a kończąc na mnie – mówiłam zdenerwowana. – On nigdy nie odpuści, Will. Nigdy, rozumiesz? – spojrzałam w jego oczy. – Najbardziej boję się, że wkrótce spełni swoją groźbę i zniszczy mnie… od środka – ukryłam twarz w dłoniach. – Mam po prostu dość!
             - Musisz być dobrej myśli, Viviene – powiedział dobitnie i głośno. – Nie jesteś sama, zobacz jaką masz rodzinę…
             - Wiem, nie musisz mi tego przypominać – przerwałam mu. – Tyle, że ja już nie mogę patrzeć, jak cierpią przeze mnie. To nie jest pierwszy raz, kiedy widzę moją matkę i brata na granicy obłędu, czy siostrę z przerażeniem w oczach z powodu mojej niewyraźnej przyszłości.
             - Kochają Cię i są w stanie znieść wiele - stwierdził.
             - Jest granica, której nie powinno się przekraczać! – krzyknęłam. – Ile razy jeszcze będą musieli przejść przez podobne piekło?!
             - Tyle ile będzie trzeba! – wrzasnął nagle, co mnie nieco otrzeźwiło. – Na miłość boską Viviene, czy ty naprawdę myślisz, że po tym wszystkim oni mają do Ciebie żal – wskazał na drzwi. – Tworzycie nierozerwalne więzi miłości, jesteście rodziną i co by się nie działo Cullenowie będą przy tobie – po czym wziął wdech i już na spokojnie dodał. – Nie oddalaj się od nas i pozwól sobie pomóc.
             - Mnie już nie można pomóc – wyszeptałam. 
             - W ten sposób zniszczysz siebie od środka – powiedział, wpatrując się w moje miodowe oczy. – I zrobisz dokładnie to, na czym zależy temu upadłemu – ujął moją twarz w dłonie. – Nie pozwól na to Vi, bo zaprzepaścisz o wiele więcej, niż to o czym mówił Tom – posłał mi uśmiech. – Kocham Cię i jestem pewny, że razem uda nam się to przetrwać. Musimy jedynie wierzyć i być dobrej myśli.
             - Nadzieja matką głupich.
             - Chcesz znowu podnieść mi ciśnienie – odezwał się z lekką irytacją w głosie. – Bardzo proszę, możemy kłócić się tak długo, jak będziesz chciała.
             - Nie chce się z Tobą kłócić Wills - westchnęłam.  – Ja naprawdę rozumiem, co chciałeś mi przekazać. Tylko to, co się stało tym razem mnie przerosło.
             - Wiem – przygarnął mnie do siebie. - Cieszę się, że nic Ci jednak nie jest – dodał z ulgą. – Pamiętasz, że to ja Cię znalazłem?
             - Pamiętam – odpowiedziałam.
             - Kiedy wróciliśmy z Carlisle do domu, już Ciebie nie było – wspominał. – Spędziliśmy kolejną godzinę na gadaniu o moim ojcu i Anglii, gdy nagle nie wiem dlaczego sam wyszedłem z domu, a coś tutaj – wskazał na swoje serce. – Mówiło mi, że jesteś w tarapatach, że mnie potrzebujesz. I nie myliłem się.
             - A ja się cieszę, że Tobie nic się nie stało – przyznałam.
             - Naprawdę nie ma możliwości by go unieszkodliwić raz na zawsze?
             Pokręciłam głową i w tej samej chwili przypomniałam sobie coś bardzo ważnego, a mianowicie kogoś. Przestałam z wrażenia oddychać i automatycznie odsunęłam się od wampira, kładąc mu dłonie na jego klatce piersiowej. Musiałam zacząć działać i to jak najszybciej, najgorsze było jednak to, że nie mogłam nic powiedzieć swojej rodzinie, przynajmniej na razie.
             - Coś się stało? – spytał.
             - Może jednak nie wszystko stracone – szepnęłam i zaczęłam szukać swojego telefonu. – Muszę gdzieś pilnie zatelefonować, sęk w tym że musiałbyś mnie kryć – posłałam mu piękny uśmiech. – Ponieważ nie mogę rozmawiać w domu.
             - Dlaczego? – Zdziwił się.
             - Bo ściany mają uszy – powiedziałam cichutko.
             - Vi, ja nic nie rozumiem – zaczął z nieciekawym wyrazem twarzy. – Tylko mi nie mów, ze chcesz iść teraz do lasu, sama.  
             - Posłuchaj mnie – położyłam mu dłoń na policzku. – Być może jest szansa na… pokonanie Thomasa – chłopak zrobił wielkie oczy. – ALE… na razie nie mogę Ci powiedzieć więcej, ani nikomu innemu, rozumiesz?
             Przytaknął niepewnie.
             - Więc nie myśl teraz o tym – pocałowałam go krótko w usta. – I kryj mnie przed rodzicami i telepatycznym bratem, wrócę za kwadrans. Obiecuję.
            Nie zdążył nic powiedzieć, ponieważ mnie już w pokoju nie było.

~*~

             - Halo? Claudia? – odezwałam się do telefonu, przy okazji nerwowo chodząc po gałęzi drzewa w tą i z powrotem.
             - Cześć słońce, nawet nie wiesz jak się cieszę, że dzwonisz – przywitała się z entuzjazmem. – Nie miałam okazji pogratulować Ci podjęcia walki o ukochanego – zaśpiewała pod koniec.
             - Dzięki – rzuciłam. – Cleo mam pilną sprawę do Noela, masz go może pod ręką?
             - Tak, zaraz Ci go dam – odpowiedziała. – Czy coś się stało?
             - Owszem – westchnęłam. – Miałam konfrontacje z Eteną kilka godzin wcześniej. 
             - CO?! – krzyknęła do słuchawki dziewczyna.
             - Cześć Viviene, z tej strony Noel – usłyszałam męski baryton. – Co tam słychać na zachodzie? – Dodał rozbawionym tonem.
             - Etena tutaj była – oznajmiłam z grobową miną.
             - Coś Ci zrobiła? – Przejął się nie ma żarty.
             - Nie było tak źle, w każdym razie żyję – odpowiedziałam. – Ale nie telefonuje przecież z tego powodu – westchnęłam. – Noel ja wiem, dlaczego ona to robi, powiedziała mi o… swojej córce – po drugiej stronie zapadła głucha cisza. – Jesteś tam nadal?
 - Tak – odezwał się cicho.
 - Jest jeszcze coś, ale nie wiem czy nie lepiej by było omówić to osobiście - kontynuowałam. – A mianowicie kwestię Upadłych.
 - Żartujesz, prawda? – zapytał spanikowany chłopak, ponieważ chyba wiedział dokładnie, co miałam na myśli. – Nie wierzę, Vivi powiedź proszę,  że to jakiś kawał.
 - Uwierz, że bardzo bym chciała – przyznałam.
 - Co się stało? – usłyszałam przerażony głos przyjaciółki. – Powiesz mi wreszcie?
- Musimy się spotkać i to jak najszybciej – powiedział, ignorując żonę. – Mam zarezerwować Ci lot?
- Tym razem to Ty będziesz musiał przyjechać tutaj – odpowiedziałam. – Moja rodzina nie puści mnie samej do Norwegii, nie wspominając o fakcie, że ostatnio nie jestem fanką powietrznych statków. 
 - Zapomniałem – wtrącił. – No dobrze, przylecimy z Claudią najbliższym samolotem, mam tylko nadzieję, że nie będzie za późno.
 - Oby – wtrąciłam. – Liczę na jakiś plan, a może wyjście awaryjne.
 - Nie martw się, Elen.
 - Postaram się – obiecałam. 
 - A twoja rodzina? Mówiłaś… - zaczął niepewnie.
 - Nie powiedziałam im nic na wasz temat – odpowiedziałam. – Zgodnie z umową.
 - Ok. W takim razie widzimy się za 2 dni – stwierdził. – Do zobaczenia, Viviene.
 - Cześć – rzuciłam, zanim jeszcze się rozłączył.
Wiedziałam, że jeśli miałabym szansę pokonać Thomasa to tylko i wyłącznie z pomocą harpii, zwłaszcza że to jedna z nich poprzysięgła zemstę na jednym i drugim klanie. Zarówno William, jak i Noel mieli rację, musiałam być dobrej myśli.

~*~

W Devonvill wrzało jak w ulu, ponieważ jak głosiły plotki, znaleziono w końcu zdrajcę po tylu miesiącach poszukiwań. W wielkiej komnacie oświetlonej jedynie dwoma pochodniami do pręgierza na środku została przykuta naga kobieta. Długie, czarne włosy ukrywały szczelnie zniekształcone diabelskie oblicze, skrzydła na samym początku oderwano od skóry, tak by diablica nie mogła uciec. Dlatego też jej plecy lśniły od płynącej strumieniem szkarłatnej cieczy. Ręce skrępowano cierniową liną, a na ciele widoczne były ślady brutalnych batów.
Zaraz obok winnej stała Fleur, uśmiechnięta od ucha do ucha z błyskiem w szmaragdowo zielonych oczach oraz pejczem w dłoni. Nie minęła minuta, a pomieszczenie wypełnił brunatno-czerwony, duszący dym, z którego ukształtowała się postać samego Lucyfera. Diabeł z nijakim wyrazem twarzy zbliżył się do skazanej, by jednym ruchem wyrwać jej część hebanowych włosów, które powoli opadły na ciemny marmur podłogi. Upadła nawet nie pisnęła z bólu, odważyła się nawet spojrzeć w oczy swojego władcy.
 - Dlaczego to zrobiłaś, Muerte? Co? – zapytał, jak gdyby nigdy nic, przechadzając się wokół pręgierza. – Powiesz łaskawie, dlaczego?
 - Byłam kimś – odezwała się. – Byłam kimś zanim ta latawica zastąpiła moje miejsce – warknęła w stronę rudej kobiety. – Zanim porzuciłeś mnie, jak psa – spojrzała na Lucyfera.
 - I co? Dlatego postanowiłaś zaprzepaścić swój dotychczasowy dorobek – sarknął. – Przez kobietę?
 - Nie miałeś prawa… - zaczęła.
 - TO TY NIE MIAŁAŚ PRAWA! – wrzasnął Pan Ciemności. – CO TY SOBIE MYŚLAŁAŚ, CO TY… WŁAŚCIWIE… - zabrakło mu słów. – ZA TO CO ZROBIŁAŚ, ZAPŁACISZ WŁASNYM ŻYCIEM! ZDRADA KARANA JEST ŚMIERCIĄ.
 - Ja już i tak nie żyję – stwierdziła.
 - Żegnaj raz na zawsze, Muerte – powiedział diabeł i zniknął w kłębie czarnego dymu.
Minutę później komnata wypełniła się przerażającym wrzaskiem i odgłosem łamanych kości. 

~*~

Wróciłam nawet szybciej niż zakładałam, mimo to William nie był zadowolony z mojej samodzielnej eskapady. Spacerował nerwowo po pokoju i co kilka minut obserwował granicę naszej posiadłości z lasem. Kiedy stanęłam przed nim z uśmiechem na ustach, próbował nadal być poważnym i zdenerwowanym wampirem, jednak nie na długo. Zbliżyłam się do niego i najdelikatniej jak tylko potrafiłam musnęłam jego wargi. Chciałam go przeprosić na swój sposób, a jednocześnie pokazać, jak bardzo mi go brakowało. Blondyn od razu odwzajemnił pocałunek, sekundę później leżeliśmy już na moim łóżku, a nasze języki rywalizowały ze sobą zaciekle. Przyciągnęłam go bardziej do siebie, głaskałam po policzku, wdychałam słodki wampirzy zapach i z uśmiechem wpatrywałam się w jego szkarłatne tęczówki.
 - Kocham Cię – szepnęłam patrząc mu prosto w oczy.
 - Tak, jak ja Ciebie – odpowiedział z radością i ponownie mnie pocałował. – Chciałbym żebyś już zawsze była blisko.
 - Miło mi to słyszeć – zaśmiałam się, wtulając się w chłopaka.
 - Załatwiłaś wszystko, to co miałaś zrobić? – Posłał mi swoje charakterystyczne spojrzenie zaciekawienia.
 - Poniekąd – stwierdziłam. – Będziemy mieli gości za dwa dni.
 - A co z Bravilittem?
 - Zobaczymy – odpowiedziałam szczerze. – Może się uda, a może nie. Na razie jeszcze nic nie wiem.
 - Rozumiem – stwierdził.
 - Chodźmy na dół, powiem rodzinie, jakie mamy plany – zaproponowałam, pociągając go za sobą.
 - A propos planów – wtrącił. – Spotykamy się dzisiaj z watahą.
 - Super – skwitowałam z udawanym entuzjazmem. – Jeszcze mi tego brakowało.
            Kiedy pojawiliśmy się razem w salonie, moja rodzina właściwie nas nie zauważyła.
             - Cześć – zdradziłam swoją obecność. – Możemy?
             - Oczywiście Elen – odezwał się Carlisle z uśmiechem, zamykając obszerne tomisko. – Wszystko w porządku?
             - Tak tato, dziękuję – odpowiedziałam, siadając na sofie. – A gdzie też jest mój biologiczny braciszek? – spojrzałam na Jaspera.
             - Pojechał sprawdzić co z Bellą – odpowiedziała mi Alice. – I Charlie, oczywiście.
             - Wybacz kochanie – wtrąciła nieśmiało mama. – Wiem, że nie chcesz rozmawiać o tym, co się stało, ale… - posłała mi uśmiech. – Ale… nie uważasz, że może warto by było się nad tym zastanowić.
            Cullenowie ze spokojem wpatrywali się w moje wampirze oblicze, czekając na odpowiedź. Mimo to wyczuwałam w pomieszczeniu aurę zdenerwowania i dziwnego zaciekawienia. Faktycznie nie lubiłam mówić, ba powracać do tematu Bravillitów, ale musiałam w jakiś sposób odwdzięczyć się swojej rodzinie. Westchnęłam i dość powoli wypuściłam powietrze z płuc.
 - Możemy się zastanawiać, możemy dyskutować – zaczęłam. – Nie wniesie to jednak nic nowego. Może gdybym była bardziej czujna, albo szybsza… - posłałam rodzinie uśmiech. – Cóż najważniejsze, że wam się nic nie stało. 
 - Mimo to powinniśmy spróbować coś zrobić – powiedział William. – Poszukajmy czegoś, nie wiem w książkach, Internecie, wśród znajomych – chłopak posłał mi szybkie spojrzenie. – Ktoś musiał przecież o nich słyszeć!
 - Will ma racje – poparł wampira Emmett. – Nie możemy siedzieć z założonymi rękami i czkać na kolejny atak.
Zmierzyłam chłopaków zabójczym wzrokiem.
 - Nie denerwuj się Nora – zmaterializował się obok mnie Hale. – Wiem, że myślisz o marnym rezultacie tych poszukiwań, ale być może coś znajdziemy.
- Ja się nie denerwuje – odparłam, nie całkiem zgodnie z prawdą. – Wkurza mnie tylko fakt, że po raz kolejny Thomas przewraca nam w życiu.
- Dlatego właśnie, trzeba coś zrobić – odezwała się Rosalie.
- I już chyba coś zdziałałam – wtrąciłam nieśmiało, spoglądając na resztę. – Za dwa dni będziemy mieli gości z Norwegii.
- Claudia Volturi? – zapytała Alice.
- Tak – odpowiedziałam.
- Nie miałam wizji – rzuciła niepocieszona.
- Bo była to spontaniczna decyzja.
- Jak Claudia mogłaby nam pomóc? – spytał Carlisle.
- Nie Cleo, a Noel – jej mąż – odpowiedziałam. - Mam nadzieję, że sporo, ponieważ to jego… kuzynka… jest w zmowie z upadłym.
- CO?! – zareagowała większość.
- Ale jak to? – Domagał się odpowiedzi Emmett.
- Nie wiem, jak – skłamałam gładko. – Porozmawiamy o tym później, gdy już pojawią się nasi goście.
- Wiedziałaś o tym wcześniej? – zapytał William. – O tej kuzynce?
- Nie – powiedziałam. – Chociaż Etena od samego początku za mną nie przepadała.
- Etena? – zakpiła Rose. – Fajne imię.
- Rzadko spotykane – nawiązała do komentarza blondynki Esme. – Prawie, jak Atena.
- Być może jej matka, właśnie to miała na myśli – rzuciłam. 
- Carlisle, Will – odezwała się Allie. – Powinniście już iść na spotkanie z Samem, nie wypada się spóźnić.
- Wiem kochanie, wiem – odpowiedział jej ojciec.
- Pójdę z wami – zaproponowałam i stanęłam u boku wampira.
- Skarbie – zaczął najstarszy Cullen. – Zostań jeszcze w domu, odpocznij. Nie odniosłaś wprawdzie dużego uszczerbku na zdrowiu, ale musiałem Ci jednak zaaplikować jad i krew. Edward z nami pójdzie.
- A widzisz tu gdzieś mojego brata?
- No jeszcze nie – odpowiedział.
- Właśnie – skwitowałam. – Poza tym to ja jestem stworzycielem Williama, nie Ed. I nie martw się tatuś – pocałowałam go w policzek. – Dobrze się czuję.
- Uparta jesteś – rzucił młody wampir.
- No pewnie – zaśmiałam się. – To rodzinne.

~*~

             - Właściwie to, dlaczego mamy się z nimi spotkać? – zapytał Paul z pretensją. – Skoro zmienili człowieka w wampira, pakt przestaje istnieć. To jasne!
             - Nic jeszcze nie wiemy – odezwał się Jacob. – Poczekajmy na Cullenów.
             - Jack ma racje – poparł Indianina Sam. – A ty Paul trzymaj nerwy na wodzy, nie potrzebna nam kolejna awantura.
             - Dobry wieczór – przywitał się Carlisle z wilkami.
             - Dobry wieczór, doktorze – odezwał się przywódca watahy.
            W tym samym momencie z za drzew wyłoniła się para wampirów – kobieta i mężczyzna. Wampirzyca o hebanowych, długich lokach i złotych oczach, obramowanych wachlarzem ciemnych rzęs z nieciekawym wyrazem twarzy wpatrywała się w trzech mężnych Indian. Natomiast chłopak z blond czupryną i pomarańczowo-czerwonymi tęczówkami biegał nerwowo wzrokiem po wszytych przybyłych. Zdziwienie pojawiło się na twarzach wilków, kiedy spostrzegli ich połączone dłonie.
             - No proszę, proszę – wystąpił z szeregu najbardziej wyrywany wilk. – Viviene Cullen, podobno zginęłaś, a jednak tu jesteś.
             - Nie tak łatwo jest się mnie pozbyć – odezwała się uroczo. – Stęskniłeś się psiaczku?
            Młody Black i Uley prychnęli pod nosem, hamując wybuch śmiechu.
             - Cały czas czekam na dzień,  w którym będziemy mogli się zmierzyć ze sobą – powiedział.
             - Skoro zamierzasz szukać swoich części ciała po całym lesie, zapraszam. 
             - Nie denerwuj się Paul - zaczął najmłodszy wilk.
             - Młody Jacob Black - zaanonsowała Vivi, spoglądając na umięśnionego chłopaczka. - Można powiedzieć, że rozmnażacie się jak grzyby po deszczu.
             - Nie wspomnę przez kogo aktywują się nasze geny - skomentował Indianin z pewnym siebie wyrazem twarzy.
             - Możemy przejść do meritum? – spytał Sam. – Będziecie mogli porozmawiać sobie później.
             - Z wielką przyjemności – dodała na stronie kobieta.
             - Przecież to doktor William Cullen – odezwał się nagle Paul z oburzeniem. – Nie mieliście prawa! On mieszka tutaj – Ruszył niespodziewanie do przodu.
             Viviene przekrzywiła głowę cicho sycząc i ukazała rząd równych, prostych zębów.
             - Nie złamaliśmy prawa – zaczął Cullen. – Will nie został przemieniony tutaj, dobrze wiecie, że niedaleko Nowego Jorku rozbił się samolot – mówił. – Chłopak brał udział w katastrofie, a moja córka próbowała go ratować – spojrzał w naszą stronę.
             - Nie mieszkaliśmy już w tym czasie w Forks – dołączyła się dziewczyna. – A przemiana była ostatecznością. Obrażenia były zbyt wielkie, gdybym tego nie zrobiła umarłby.
             - Może to byłaby jakaś alternatywa – szepnął Jacob.
             - To prawda, co powiedział Carlisle i Viviene, doktorze? – zapytał Williama Uley.
             - Tak – odpowiedział bez cienia wątpliwości. – Prosiłem ją, by zrobiła wszystko, aby mnie tylko uratować – mówiąc to spojrzał z uczuciem w jej stronę.  
             - Jak widzicie nie doszło do złamania paktu – odezwał się najstarszy Cullen.
             - Nie doszło – oznajmił Sam. – A czy ten nowy, młody wampir wie o naszej umowy?
             - Wie – odpowiedziała wampirzyca. – Będzie paktu przestrzegał, już moja w tym głowa.
             - Szkoda, że nie pilnowałaś tak swojego poprzedniego kochasia – sarknął Paul.
            Z gardła dwóch wampirów wydobył się charkot, a najmłodszy z nich obnażył lśniące zęby. Automatycznie rozległ się huk transformacji Jacoba w wilczą postać – rudego z olbrzymimi brązowymi ślepiami.
             - Wystarczy! – krzyknął Sam, ciągnąc za sobą chłopaka. – Idziemy Paul!
             - Tak, tak żegnam – dodał Carlisle z ulgą.

~*~

            Chwilę później wracaliśmy już do domu. Razem z blondynem biegliśmy przed moim ojcem, całkowicie zapominając o jego obecności.
             - Vivi? – zapytał nagle najstarszy wampir. – Czy jest coś o czym nie wiem? – wskazał na nasze złączone dłonie już od jakiegoś czasu. – Will?
             - Zależy co chciałbyś usłyszeć – odpowiedziałam z dużym uśmiechem.
             - Znam Cię kochanie nie od dziś – zaczął z radością w głosie. – I wydaje mi się, że wy dwoje, macie się ku sobie.
            Spojrzałam na Williama, a on na mnie. Wiedział, że to ja musiałam podjąć ostateczną decyzję w sprawie oficjalnego statusu naszego związku. Westchnęłam i z uśmiechem przytaknęłam. Młody wampir stanął za mną i objął mnie w tali, by sekundę później nasze usta złączyły się w delikatnym i bardzo romantycznym pocałunku.
             - A więc Esme i Alice miały rację – zaśmiał się. – Nie wiem, co powiedzieć. Zaskoczyliście mnie.
             - Mam nadzieję, że pozytywnie – dodał z entuzjazmem Will, nadal mnie przytulając.
             - Naprawdę się cieszę – przyznał. – Chociaż jeszcze, gdy byłeś człowiekiem wyczuwało się między wami chemię.
             - Chyba nie tylko chemię – wtrącił Cullen. – Zakochałem się w niej kilka miesięcy później i…  nie przeszło mi już do końca mojego ludzkiego życia.
             - Właściwie to nasz wyjazd z Forks – powiedziałam, patrząc ukochanemu w oczy. – Uświadomił mi, że William jest tą osobą, tą drugą połówką bez której nie wyobrażam sobie dalszej egzystencji.
            Na twarzy mojego ojca pojawił się szok i zdziwienie, a lada chwila z buzi zrobiła mu się popielniczka.
             - Wszystko w porządku, Carlisle? – spytał Will.
             - Chyba tak – odpowiedział nieco zmieszany. – Tylko nie miałem pojęcia o waszych, to znaczy Vivi uczuciach.
             - Tato – zrobiłam krótką pauzę. – Nie łatwo jest się przyznać samemu sobie, a właściwe odnaleźć prawdziwe pragnienie serca. Zwłaszcza, jeśli ktoś przez osiemdziesiąt lat chciał zapomnieć o miłości.
             - Zawsze byłaś tajemnicza – stwierdził.
             - I za to mnie kochacie – puściłam mu perskie oko.
             - Wracajmy – odezwał się William. – Lada chwila reszta wyruszy na nasze poszukiwania.
             - Tak, chodźmy – potwierdziłam. – Bo jeszcze Emmett przybędzie tutaj z odsieczą.


„W zemście i w miłości kobieta jest większym barbarzyńcą niż mężczyzna.”
 - Fryderyk Nietzsche

           


16 komentarzy:

  1. NN nairrationalis.blogspot.com
    Rubinku przepraszam Cię, że dzisiaj nie skomentuje twojego nowego rozdziału ale postaram się we wtorek lub w środę zrobić to na pewno i mega szczerze!
    Przepraszam ale dzisiaj już nie dam rady.
    Pozdrawiam rubinku!!!!! :**** <33

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. DO SPAMU! :P

      Rozdział dynamiczny ^^
      Ale obiecałaś zrobić coś, by ugasić moje "niewyżycie" - jak to określiłaś :P
      A tu ani widu, ani słychu nic takowego... Hahaha.
      Trochę rozśmieszyło mnie wyobrażenie Williama czekającego na Viv i biegającego w kółko z myślą "cholera, gdzie ona jest?!" - przypomniał mi się poważny pan doktor z początku historii i jakoś tak obie wersje się nie pokrywają zbytnio :D

      Ty wiesz, że nie mogę sobie wyobrazić, czym jest buzia jak popielniczka*? Że rozdziawiona ze zdumienia? Czy to raczej jakiś ukryty, nieznany mi slang? XD

      I znowu naśmiewanko z Miśka hahahahah :3

      Dałabyś coś o Rosalie i Emmettcie - najlepsza para z całej serii (oryginalnej) + wizualnie najatrakcyjniejsza.



      Btw. Znalazłem dawne rozdziały własnego opowiadania o twilight - ciągu dalszego XD
      Więc jakbyś nie miaął pomysłu na rozdział, służę czterema odcinkami, w zamian za drobną adnotację per mojej boskości :P

      Usuń
    2. W kolejnym rozdziale postaram się "ugasić" to twoje "niewyżycie", promes.

      No, ale dlaczego rozśmieszyło Cię? William nie jest już tym samym człowiekiem, wiem że na razie trudno to "odczytać", ale pokaże jeszcze na co go stać.

      Ha ha ha - sarkazm. Dobrze, ustalmy więc oficjalną wersję popielniczki - rozdziawiona buzia ze zdumienia. zadowolony?

      Mi też brakuje Emmecika, pomyślę nad tym. Tyle, że nie chciałabym z niego robić też totalnego idioty. Muszę opracować plan, tylko jeszcze nie wiem kiedy.

      Napisałabym coś "uszczypliwego", ale... chyba nie powinnam, skoro ktoś tak ochoczo pragnie mi pomóc w czasowej niedoli. Bardzo dziękuję za propozycję, być może kiedyś skorzystam z oferty, oczywiście w zamian za pieśni pochwalne ku czci mojego szanownego kolegi po fachu.

      Pozdrawiam.

      Usuń
    3. Robi się słodko - Iris.

      Usuń
  2. Rozdział jak zwykle bardzo długi i wciągający:) Biedna diablica, porzucona, zraniona i zabita:p Bywa:p Vivi przesadzała z tymi swoimi wyrzutami sumienia itd. na szczęście szybko jej przeszło. A niedługo rodzina Cullenów pozna harpie;)
    Ps. Wyjaśnij mi, co znaczy, że z buzi zrobiła mu się popielniczka?:p
    Ps 2. Przynaj się, wolałaś Edwarda od Jacoba:p Ja w książce w sumie też, ale w filmie od 2 części byłam zdecydowanie za Jake'iem;) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W książce ewidentnie kochałam się "po cichu" w Edwardzie, Jacoba nie lubiłam i to bardzo. Natomiast w filmie na odwrót, wolę Taylora, niż Roberta.
      O popielniczce wyjaśniłam powyżej w komentarzu :P
      Nie wydaje mi się, aby Viviene przesadziła, jest wkurzona i martwi się, bo Thomas znowu miesza jej w życiu. Jest silną kobietą, ale czasami jak sama wspomniała pewne wydarzenia ją przytłaczają. Oczywiście stara się jak może, ale czasami nie mamy wpływu na nasze emocje.
      O tak szykuje się spotkanie, tylko jeszcze sama nie wiem, jak będzie ono wyglądało :P Po prostu nie mam czasu na pisanie.

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Ale to spotkanie będzie już w następnym rozdziale?

      Usuń
    3. Nie wiem jeszcze, Natalko. Jak wspomniałam wyżej jestem zawalona książkami i pracami na zaliczenie, nie mam czasu dla siebie. Nie chciałabym obiecywać, ale wszystko jest możliwe. Pozdrawiam

      Usuń
  3. Przepraszam, że dopiero teraz komentuję, ale nie wchodziłam na kompa, no wiesz - szkoła, poprawy, oddawanie jakichś prac, ohh. A wracając, to rozdział jest przeboski. Przyznam, że się uśmiechałam do siebie jak Muerte została zabita :D Nie lubiłam jej, bo współpracowała z Thomasem. Ciekawe co teraz jak wyrwała mu skrzydło? Rozumiem Viv, że się przejmuję, ale daj jej chwilkę radości z bratem :) Tak dawno były akcje z nimi samymi. Brakuje mi ich, lecz jeszcze bardziej Emmeta! Już się nie mogę doczekać kolejnego rozdziału.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wszystko rozumiem, ja ostatnio też mam zaległości. Cieszę się, że rozdział się podobał, choć sama na początku miałam do niego mieszane uczucia. Scena z udziałem Muerte, według mnie była najlepsza. Owszem wyrwała mu skrzydło, pozbawiając go tym samym, jeden anielskiej zdolności. No, ale o tym w swoim czasie.
      Co do braci - zobaczymy :P
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Czyli, że Thomas zginął? Dobrze to zrozumiałam? Nie może być, złego diabli nie biorą. Podobała mi się scena z Muerte i wreszcie ktoś zaczaił, że Vi i Will są razem, albo raczej głośno powiedział swoje przypuszczenia.
    Rozdział zaliczyłam już dawno, ale miałam masę pracy potem do domku, pieczenie, gotowanie wprawdzie parę razy się zbierałam do wpisu, ale.. no właśnie zawsze jakieś ale. Mam nadzieję, że będziesz litościwa :)
    No i jak tam nowy rozdział, na święta mogłabyś coś wrzucić :D
    Swoją drogą Wesołych. Noworocznych życzeń jeszcze nie składam bo mam nadzieję, że coś się pojawi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Thomas nie zginął, za szybko i za lekko by było :) Cieszę się, że scena z Muerte, a właściwie jej konanie przypadło CI do gustu. Z początku obawiałam się, czy aby nie zbyt brutalnie ją potraktowałam. No, ale chyba nie mogłam inaczej.
      To, że Vivi i William są razem wiedzieli prawie wszyscy, z resztą dowiesz się tego w kolejnym rozdziale, który chyba nie pojawi się do nowego roku :(
      Bardzo mi przykro, ale mam zbyt wiele pracy na głowie, a do tego jeszcze problemy natury osobistej, więc nowego rozdziału można się spodziewać w ostatecznie podanym terminie.
      Jeszcze raz wszystkiego co najlepsze i do siego roku!

      Usuń
  5. Hej. Zmieniłam adres bloga na http://wszystko-na-nic.bloog.pl/ . Serdecznie zapraszam na nowy rozdział o przygodach Ann i Edwarda. :)
    jaga20098 dawniej Annia98

    OdpowiedzUsuń
  6. Rubinku!

    Z tego miejsca w sieci... Chciałabym Cie cholernie przeprosić za swoją nieobecność, za moje zaniechanie względem pragnień-serca i względem Ciebie... Fan twojej powieści nie powinien się tak zachować... Mam nadzieje, że mi wybaczysz...

    Jeżeli chodzi o rozdział to zapewne zanudzam Cie już swoimi ochami, i achami ale naprawdę uwielbiam usiąść sobie rano i przy kawce poczytać twój majstersztyk! Głupio mi, że dopiero teraz go przeczytałam.. :( Ale wracając do tematu. Oj coś czuje, że Vivi ma coś ze mnie: za bardzo się przejmuje hehe ale widać jaka jest silna! I alleluja, że wkońcu ktoś zauważył te elektrody między Vivi i Willciem :D A co do Muerte to ... Nosz kurde dobrze jej tak! Teraz powinien dołączyć do niej Thomas :/....

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Ponieważ na życzenia świąteczne już za późno...
    W takim razie:

    12 miesięcy zdrowia
    53 tygodni szczęścia
    8760 godzin wytrwałości
    525600 minut pogody ducha
    i 31536000 sekund miłości
    w Nowym Roku !!! :* xD

    OdpowiedzUsuń
  8. Zapraszam na nn [faaiths.blogspot.com].

    OdpowiedzUsuń