20 marca 2013

Rozdział 59




            Trudna rozmowa dobiegła końca, trudna ponieważ po raz kolejny uświadomiłam sobie, że moja egzystencja przynosi więcej złego, niż dobrego dla moich bliskich. Za każdym razem, gdy tylko przekonywałam samą siebie, że wszystko będzie dobrze, pojawiało się coś albo ktoś, co rujnowało wypracowaną przeze mnie strategię. Nie mogłam się pozbyć ze swojej głowy obrazu przerażonych i zmartwionych twarzy Cullenów.  Mimo, iż wiedziałam, że muszę być silna dla Willa, rodziny oraz siebie, miałam wrażenie, że każdy mój kolejny krok przybliża mnie do nieuchronnej klęski, do wielkiej czarnej dziury, z której nie dane mi będzie się wydostać.
            Gwoździem do trumny okazała się rzekoma pomoc Noela i jego armii zaangażowanych harpii, z której tak naprawdę nic nie wynikało. Według poleceń męża mojej przyjaciółki mieliśmy cierpliwie czekać i obserwować otoczenie, przy okazji nie dać się zaskoczyć Upadłemu. Co było oczywiście niewykonalne, nawet dla wampira obdarzonego nadzwyczajnymi zdolnościami. Książę nie zdradził jaki ma plan, ani co zamierza zrobić. Tłumaczył się, jak dla mnie w tak banalny i beznadziejny sposób, że w pewnej chwili zaczęłam się zastanawiać, czy Noel ma rzeczywiście jakiekolwiek rozwiązanie? Czy być może nie jest to kolejna próba ukarania naszego gatunku? A także, czy przemierzył ponad 80000 kilometrów, tylko po to, by powiedzieć nam niewiele więcej, niż wiedzieliśmy?
            Poczułam przypływ złości i bezsilności. Zacisnęłam dłonie w pięści i rozejrzałam się po salonie, który nawet nie mam pojęcia kiedy prawie całkiem opustoszał. Przy szklanej ścianie stał jedynie William, wpatrując się intensywnie w moją postać. 
             - Gdzie Noel? – spytałam, dziwnie słabym głosem.
             - Esme pokazała mu pokój – odpowiedział.
             - Rozumiem – stwierdziłam i wstałam z kanapy.
             - Vi? – odezwał się nieśmiało William, robiąc krok do przodu. – Powiedz mi, co się dzieje. Wiesz, że możesz mi zaufać.
             - Nic się nie dzieje. Nic Will – powiedziałam, wysilając się na uśmiech.
             - Nie znam Cię od dziś, Viviene – wtrącił poważnie. – Wiem, że jest coś o czym nam nie mówisz. I zastanawiam się właśnie, dlaczego?
             - Być może dlatego, że sama nic więcej nie wiem – zdenerwowałam się. – A jeszcze chwila i zwariuje od tych domniemywań, więc proszę Cię. Nie mam siły o tym mówić.
             - Viv… - zamilkł.
            Spojrzałam w ciemno szkarłatne tęczówki wampira, jego wyraz twarzy nie zmienił się wcale, nadal się nie uśmiechał. Wiedziałam, że się martwi, wiedziałam, że zrobił by dla mnie wszystko, niestety tym razem czułam, że nawet nieśmiertelny nie jest w stanie dokonać czegoś takiego. Przymknęłam oczy i wpuściłam powietrze z płuc, w tej samej chwili poczułam jego dłonie na moich policzkach, a zaraz potem William zamknął mnie szczelnie w swoich objęciach. Nie pamiętam kiedy znalazłam się  w sypialni, ani kiedy opróżniłam butelkę szkockiej. Cały czas jednak był przy mnie mój ukochany, nie pytał, nie żądał, po prostu trwał. Tak zwyczajnie, najprościej, jak tylko mógł, ponieważ wiedział, że tego właśnie potrzebowałam. Chwili wytchnienia.
           
~*~

           
            Te kilkanaście godzin mentalnych bitew myślowych, były dla mnie niezwykle wyczerpujące, jednakże postanowiłam, że porozmawiam z Noelem. Jeszcze raz, tym razem bez jakichkolwiek zahamowań, nawet jeśli miałaby to być ostatnia wymiana zdań podczas naszego istnienia. Z samego rana, zanim jeszcze chłopak pojawił się w salonie, nakazałam swojej rodzinie opuścić dom w trybie natychmiastowym.
             - Udajcie się na polowanie, spacer czy zwiedzanie okolicy – powiedziałam, spoglądając po kolei na każdego z Cullenów. – Mam sprawę do załatwienia z blondynem.
             - Masz sprawę do załatwienia z tym chłopakiem – wspomniał Edward. – I rozumiem, że nie możemy być jej świadkiem?
             - To właśnie miałam na myśli bracie – odpowiedziałam perfidnym tonem. – Jakiej części z mojej prośby nie pojmujesz?
             - Mieliśmy się nie rozdzielać – zauważyła Alice. – Poza tym, nic nie widzę odkąd przyjechał ten chłopak twojej przyjaciółki – dodała rozżalona.
             -  I nie zobaczysz, dopóki nie wyjedzie – skwitowałam. – Proszę Was, dajcie mi dwie godziny – spojrzałam błagalnie w kierunku Williama.
             - Chodźmy na to polowanie – zaoponował mój ukochany. – Bo Vivi i tak nie odpuści, jest uparta jak nie wiem co, albo kto – zerknął przez chwilę w stronę mojego biologicznego brata.
             - Z ust mi to wyjąłeś – stwierdził Emmett, klepiąc Willa po ramieniu. – To co? Zawody?
             - Kto pierwszy pod wodospadem? – zapytał blondyn.
             - Chyba żartujesz, Kochasiu – odezwał się pewny siebie mięśniak do młodego wampira. – Taką pseudo rywalizacje może zaproponować Ci Rudy, ale nie ja. Chłopie. 
             - Kogo tu nazywasz rudym? – warknął Edward. – Co?!
             - A kogo „chłopem”? – dołączył się Will. – Hmm, O Boski?
            Spojrzałam na Williama, a zaraz potem Emmetta i o mało co, nie zakrztusiłabym się powietrzem ze śmiechu. Mina mojego brata była obłędna, ponieważ po raz kolejny Em nie zdawał sobie sprawy, że bracia sobie z niego żartują, no może nie koniecznie Edward.
             - Oj, panowie – dodał Jasper, kręcą głową. – Nie warto się...
             - Nie – odparł wkurzony Ed. – Ktoś wreszcie powinien mu sprawić porządny łomot.
             - Łomot mówisz? Hmm… Najpierw musiałbyś mnie złapać – rzucił mięśniak, a zaraz potem zniknął nam z oczu.
             - Nie masz szans, stary – stwierdził William i ruszył za nim, w między czasie zwrócił się jeszcze do mojego brata. – Edward, idziesz?! Bo sam nie dam mu rady.
             - Mówisz masz – stwierdził miedzianowłosy z olśniewającym uśmiechem i dołączył do mojego chłopaka. – Oj tak, zemsta będzie słodka.
             - Czekajcie! – Zawołał Jazz. – Nie mogę tego przegapić. Stawiam 100 $ na Willa i Eda.
             - Przyjmuje – zadeklarował się mój ojciec, idąc powoli w stronę lasu.
             - Carlisle! – Zganiła go Esme, która podążała za mężem. – Tak nie można.
             - Kochanie – uspokoił kobietę lekarz. – To tylko zabawa, Rose, Alice idziecie?
             - Już myślałam, że nigdy tego nie zaproponujesz – odezwała się z przekąsem Rosalie, która do tej pory skupiała swoją uwagę na własnych paznokciach. 
             - Ups! – skwitowała Allie z dziwną premedytacją w głosie. – Emmett naważył sobie dużo piwa – zaśmiała się. – Chodźcie, trzeba będzie kontrolować sytuację.  
             - Tak, tak idźcie – stwierdziłam, a na mojej buzi pojawił się uśmiech. – Bawcie się jak najlepiej.

~*~

            Dziesięć minut po tym, jak Cullenowie udali się na polowanie w salonie pojawił się Noel, ubrany w beżowe spodnie oraz błękitny sweter, który idealnie pasował do jego topazowych oczu i platynowych, idealnie prostych włosów.
             - Ewakuowałaś cały dom? – zaśmiał się dość naturalnie.
             - Musimy pomówić – stwierdziłam bardzo poważnie.
             - Słucham, zatem – zdziwił się bardzo. – Co chciałabyś ode mnie usłyszeć?
             - Prawdę – oznajmiłam.
             - Nie rozumiem.
             - Wyjaśnij mi, dlaczego w ogóle tutaj przyjechałeś? – zapytałam, mierząc go ostrym i dość nieprzyjemnym wzrokiem.
             - Dobrze wiesz, czemu  – odpowiedział spokojnie. – Musiałem Ci powiedzieć przecież o Etenie, a także przedstawić jej historię.
             - Przecież mogłeś załatwić to przez telefon – powiedziałam. – Nie musiałeś przemierzać Atlantyku i prawie całej Ameryki, aby powiedzieć mi to, co już i tak sama wiedziałam. Dlatego też, pytam się po co, tak naprawdę przyleciałeś?
             - Twoje podejrzenia są niedorzeczne – stwierdził, bacznie mi się przyglądając.
             - Czyżby? – sarknęłam. – Już kilka razy przekonałeś mnie, o waszej niechęci do mojego gatunku.
             - To nie tak…
             - Twoja własna matka doskonale znając moją sytuację nie kiwnęła palcem, aby cokolwiek zdziałać – mówiłam. – A teraz jakimś dziwnym faktem nagle ją olśniło, gdy rzekomo Etena postanowiła się jej przeciwstawić…
             - Wpływasz na niebezpieczne wody, Eleonor – zwrócił mi uwagę chłopak.
             - Gówno mnie interesują wasze „niebezpieczne wody” – warknęłam, robiąc krok w jego stronę. – Moja cierpliwość ma granice Noel, ale Ty i twoja rodzina ewidentnie pogrywacie sobie moim i moich bliskich kosztem – powiedziałam poirytowana. – Myślisz, że jestem tak naiwna i uwierzę, że fatygowałeś się tutaj tylko z powodu mojej osoby? – zrobiłam krótką pauzę, cały czas usilnie wpatrując się w twarz harpii. – Jak widać masz pecha – dodałam z miną ewidentnego drapieżnika. – Wiesz, wampiry może i są przeklęte, bezduszne, jednak pomimo swojej wiecznej hańby na honorze nie są zawziętymi hipokrytami! – stwierdziłam.
            Z ust księcia wydobył się dziwnego rodzaju charkot, zupełnie nie podobny do wampirzego. Przypominał syk i ptasi pisk w jednym, niezbyt przyjemny dla ucha. Na moich ustach pojawił się chytry uśmiech, ponieważ teraz byłam bardziej pewna swoich racji, niż kiedykolwiek. Nie zamierzałam czekać, aż się chłopak uspokoi, tylko dążyłam dalej.
             - Musiałeś się przekonać na własnej skórze, a właściwie Eileen, że to, o czym wam powiedziałam jest prawdą – mówiłam coraz głośniej. – Przyznaj wreszcie, że mój los was nie interesuje, że jesteś tutaj tylko z własnych pobudek, liczy się tylko i wyłącznie istota waszego przetrwania – spojrzałam na chłopaka z pogardą. – Zgadłam? – sarknęłam. - Jesteś tu tylko po to, by powstrzymać Etenę, moim kosztem!
            Po raz pierwszy widziałam Noela w takim stanie – oczy mu pociemniały, błękit przerodził się w ciemny, burzowy granat. Stopniowo na jego twarzy malowała się wściekłość, jakiej jeszcze nigdy nie ukazał w mojej obecności. Na bladoróżowej skórze harpii, zaczęły pojawiać się pajęczyny nabrzmiałych żyłek, dłonie mu drżały, a z gardła wydobył się zatrważający dźwięk. Automatycznie odsunęłam się od nieśmiertelnego i z przerażeniem wpatrywałam się w jego oblicze. Sekundę później znalazłam się w śmiertelnym niebezpieczeństwie…
            Ostre szpony harpii boleśnie wbiły się w moją tytanową skórę, kiedy chłopak zacisnął z ogromną siłą dłoń na moim gardle. W pierwszej chwili zdębiałam, a zaraz potem zaczęłam się dusić, z braku powietrza, a także z powodu narastającej paniki. Zwłaszcza, że Noel, coraz to mocniej napierał na moją szyję. Zaczęłam się szarpać i rzucać, cały czas intensywnie wpatrując się w jego oczy pozbawione jakichkolwiek uczuć oraz twarz, zupełnie nie podobną do człowieka, wampira, ani tym bardziej znanego mi Noela. Próbowałam obronić się swoimi zdolnościami mentalnymi, jednak nie dało to żadnego efektu. A chłopak jak był wściekły, tak był, dlatego też musiałam posunąć się do czynów natury fizycznej. Szybkim ruchem znokautowałam chłopaka kopniakiem, dzięki czemu zyskałam pełną swobodę swoich ruchów. Harpia syknęła złośliwie i obnażyła kły, a ja nie byłam dłużna. Wampirzy charkot wydobył się gdzieś z wewnątrz mojego gardła, błysnęła biel idealnie prostych zębów, a moja sylwetka, nieco przygarbiona i przyczajona szykowała się do kolejnego ataku. 

~*~

Perspektywa Williama
            Siedziałem na powalonym drzewie i przyglądałem się któreś z kolei walce Emmetta z Edwardem, ale tak naprawdę myślałem o Viviene. Wiedziałem, że czuje się winna, narażając swoją ukochaną rodzinę na niebezpieczeństwo, jak również to, iż jest jej ciężko nie móc powiedzieć nam wszystkiego. Nie rozumiałem tej polityki, ale na razie nie zamierzałem się wtrącać, wiedziałem bowiem, że mógłbym tym bardziej jej zaszkodzić, niż pomóc. Chciałem być dla niej oparciem, wsparciem, a przede wszystkim kimś, komu mogła w pełni ufać. Przed oczami ujrzałem jej jasno miodowe tęczówki i cudowne malinowe usta, automatycznie moją twarz rozświetlił uśmiech.
             - Ziemia do Willa – odezwał się tuż za mną Jasper z chytrym wyrazem twarzy. – Znowu bujasz w chmurach?  
             - Oj, czepiasz się Jazzi – wtrąciła Rosalie, puszczając do mnie oczko. – Chłopak zakochany, po same uszy.
             - Czyżby tylko Nora siedziała Ci w głowie? – spytał blondyn ponownie.
             - I tak i nie – odpowiedziałem. – Bardziej interesuje mnie w tym wypadku ten cały Noel – a zaraz potem zapytałem. – Co wy właściwie o nim sądzicie? Ale tak szczerze.
             - Widzisz, Viviene ma bardzo, ale to bardzo specyficzny znajomych – powiedziała Rose. – A poznaliśmy już kilku z nich, więc wiem, o czym mówię.
             - Co masz na myśli mówiąc „ bardzo, bardzo specyficzni”? – dążyłem.
             - Vivi wspomniała Ci o swoich podróżach? – spytała.
            Przytaknąłem.
             - Przemierzając świat w dłuż i wszerz, miała do czynienia z mnóstwem wampirów, a znając historię naszego gatunku, przynajmniej w zalążku – zaczęła złotowłosa. – Możesz sobie wyobrazić jakie kreatury chodzą po świecie.
             - Joseph był sprzedawcą, przemytnikiem  i znawcą czystego srebra – dołączył się Jasper. – Damon prowadzi bar dla wampirów we współpracy z Volturii i ma dość ekscentryczne podejście do życia, jego brat Stefano… był chyba w miarę normalny, co Rosie? – spojrzał na siostrę.
             - Cichy i małomówny – odpowiedziała. – Podobnie jak Elena, tylko że ona jest trochę zdziecinniała.
             - Być może dlatego, że wampirzyca ma dopiero dwa lata – stwierdził. – Nie mniej jednak, z całej zgrai oni byli w porządku.
             - No dobrze – wtrąciłem. – A w takim razie, co sądzicie o mężu Claudii?
             - Jeszcze była Cleo! – wspomniał Jazz.
             - Claudii nie dane nam było poznać – dodała dziewczyna, spoglądając na mnie. – Wiesz prawdopodobnie tyle co my, że jest przyjaciółką Vivi i przybraną córką Aro Volturi, no i żoną tego ewenementu w naszym domu.
              - Nie lubisz go – zauważyłem.
              - Jest w nim coś takiego – zastanowiła się przez chwilę. – Właściwie sama nie wiem, co, ale nie podoba mi się to. I jeszcze te oczy, dziwne, niezbyt ludzkie.
             - Mnie bardziej nie podoba się ten jego plan – powiedział Jasper. – Żadnych konkretów, żadnej wiedzy. Mamy się tylko pilnować nawzajem? Śmieszny jest, serio.
             - Zgadzam się z tobą – poparłem tok myślenia chłopaka. – Nic nie wiemy, działamy po omacku, a siedzenie i czekanie na Thomasa, jakoś nie bardzo mnie uszczęśliwia.
             - Obydwoje macie rację – włączył się do rozmowy Carlisle. – Jednak Elen mu ufa, więc i my musimy.
             - My nic nie musimy – stwierdziłem z zaciętym wyrazem twarzy.

~*~

            Harpia nadal morderczym wzrokiem wpatrywała się w moją postać, krążąc wokół siebie, a właściwie salonu Noel ponownie próbował zaatakować. Byłam szybszym stworzeniem od Eileenów, jednak nie silniejszym, dlatego też  musiałam mieć się na baczności. Mój wzrok ponownie spoczął na jego ciemnych, nieprzyjemnych, nieludzkich oczach i już wiedziałam, co chłopak planuje. Z jego gardła wydobył się pisk i taranem rzucił się w moją stronę, wiedziałam że zrobię unik, jednak tym razem nie mogłam się ruszyć, ponieważ paraliż mięśni dopadł moje ciało.
            Ostatnie co pamiętam, to oślepiająca jasność, podmuch wiatru i  ból w okolicach potylicy i pleców. Nie straciłam jednak przytomności, ponieważ nadal słyszałam czyjeś podniesione głosy, a także widziałam kogoś w tym chwilowym zamroczeniu. Musiałam zamrugać kilkakrotnie, by obraz powrócił do normalności, a to co ujrzałam wprawiło mnie w kolejny zawrót głowy.
             - Alan? – odezwałam się ze zdziwieniem. – Co ty tu robisz?
            Brunet o cudownym błękitno-turkusowym spojrzeniu uśmiechnął się w moim kierunku, jednak w jego oczach ujrzałam chyba strach.
             - Ratuje Ci życie – odpowiedział i pomógł mi wstać.
            Rozejrzałam się po pokoju w poszukiwaniu rozjuszonej harpii, niestety Noela w nim nie było, pozostał jedynie jego młodszy brat.
             - Jakie to szczęście, że zdążyłem na czas – powiedział z ulgą. – Jeszcze chwila, a może nie ujrzałabyś kolejnego wschodu słońca – obejrzał mnie sobie. – Ta szyja nie wygląda dobrze, ale chyba możesz mówić, co?
             - Jak… ty? Wy? Ja nie… On? – motałam się. – Uhh… - warknęłam. – Powtarzam pytanie, co ty tutaj robisz? I najważniejsze, gdzie jest Noel?
             - Język ci nie ucierpiał, to dobrze – żachnął.
             - To nie jest śmieszne! – krzyknęłam. – Też zamierzasz się mną wysłużyć…
             - Spokojnie Eleonor – podniósł ręce do góry z szelmowskim uśmiechem. – Ja nie jestem moim bratem, a wracając do twojego pytania: Księciunio jest w bezpiecznym miejscu z grupą moich ludzi.
            Zdębiałam, ponieważ zachowanie kolejnego Eileena było co najmniej nie na miejscu.
             - Jaki ty masz w tym interes? – spytałam. – Bo ja już was naprawdę nie pojmuję.
             - Mój brat się lekko zdenerwował… - zaczął, a ja mu brutalnie przerwałam.
             - Lekko zdenerwował?! – powtórzyłam z sarkazmem. – O mało co głowy mi nie oderwał!
             - W takim razie skoro wolisz tak: mój brat wpadł w szał, czytaj przemienił się w pierzaste monstrum, ponieważ dowiedziałaś się więcej, niż powinnaś – powiedział. – Nie rozumiem, dlaczego od razu Ci tego nie powiedział, no ale jak wiesz z naszą matką się nie dyskutuje. Nie kazała, nie mogliśmy, proste.
            Prychnęłam pod nosem. Dobre sobie.
 - W każdym razie – mówił dalej. – Wiesz już chyba wszystko i nie zdziwię się, gdy nasza znajomość skończy się z dniem ujęcia naszej kuzynki.
             - Niewykluczone – odparłam.
             - Nie mniej jednak, być może to głupio zabrzmi, ale Noel tego nie chciał.
             - Czego? – sarknęłam. – Zaatakować, czy powiedzieć prawdę?
             - Zaatakować – odpowiedział. – Kiedy się przemieniamy, a robimy to sporadycznie, zwykle w nocy, w pełni księżyca, to rozsądek i człowieczeństwo gdzieś umyka…
             - Umyka?
             - Nie jesteśmy sobą, podobnie jak wy w amoku krwi, albo nowo narodzony wampir – dodał. – Noel nie przemieniał się znacznie dłużej, niż reszta przez wzgląd na Cleo. Być może dlatego, był aż tak agresywny i niebezpieczny. 
             - Nie wiedziałam, że nasza rozmowa może potoczyć się w taki kierunku.
             - Dobrze, że nic złego się nie stało – wtrącił z uśmiechem.
             - Dlaczego Noel nie mógł mi tego wszystkiego wyjaśnić, tak jak ty teraz? – spytałam.
             - Być może dlatego, iż ciąży na nim odpowiedzialność za nasz gatunek – odezwał się po chwili. – A Eileen wymaga więcej od mojego brata, niż ode mnie, zwłaszcza, że ja nigdy nie będę władał naszym gatunkiem.
             - W takim razie, po co była ta cała farsa, na weselu, czy potem na balu – zaczęłam. – „masz nasze zaufanie”, „ jesteś wyjątkowym wampirem”, „jesteś inna, niż reszta” – mówiąc to nakreśliłam cudzysłów w powietrzu. – Zrobiliście ze mnie totalną idiotkę i tarczę „antyrakietową”, byle by tylko chronić to, co dla was jest tak drogie, a mianowicie ten pożal się boże ród.
             - Masz rację, taka była polityka – przyznał. – Noel chciał to zmienić, jednak wpływ naszej matki…
             - Nie wysługujcie się matką, do jasnej cholery – przerwałam. – Gdybyście tylko chcieli, to te średniowieczne poglądy i polityka okresu baroku już dawno odeszła by do lamusa. Ale wam jest dobrze, jak jest, prawda?
             - Nie zaprzeczę.
             - Dobra – westchnęłam, ponieważ czułam, że ta rozmowa prowadzi do niczego. – Powiedz mi jeszcze, co Ci wiadomo o tym tajemniczym planie następcy tronu?
             - A jest jakiś plan? – zdziwił się bardzo. – Chodzi o Etenę?
             - Nie, o siedmiu krasnoludków – warknęłam.
             - Nic mi nie wiadomo, szczerze Elen – potwierdził.
            Zamyśliłam się. Przecież to zupełnie nie ma sensu… 
             - Co nie ma sensu? – odezwał się Alan, czytając moje myśli.
             - Noel ma jakiś plan, tak określił – zaczęłam. – Nic mi jednak nie powiedział więcej, no może oprócz tego, żebyśmy wszyscy mieli oczy szeroko otwarte.
             - A niby po co? – spytał. – Macie czekać na łaskawe pojawienie się Eteny?
             - Nie wiem – odpowiedziałam.
             - No dobrze, załóżmy że moja krewniaczka się pojawi, i co dalej?
             - Zadajesz mi takie pytania, jakbym znała na nie odpowiedzi – powiedziałam z sarkazmem. – Noel wspomniał jeszcze tylko, że ma coś do zrobienia, ale nie wie, czy to co ma zrobić wypali – przewróciłam teatralnie oczami, ponieważ to była najbardziej absurdalna część planu. - Dlatego nie powiedział mi, co w takim razie zamierza uczynić.
             - Wow! – Skwitował chłopak z wielkimi oczami. – To rzeczywiście mój brat ma talent do skomplikowanych działań.
             - Naprawdę nic Ci o tym nie wiadomo? – Chciałam się upewnić.
             - Nie – odpowiedział od razu. – Proszę, zaufaj mi.
             - Mam ostatnio problem z zaufaniem komuś, kto bez zawahania poświęciłby moje życie, byle by przedłużyć swój gatunek – odparłam z tęgą miną. – Więc wybacz, ale wracamy na neutralny grunt naszej znajomości, Wasza Wysokość – zakończyłam z ewidentnym sarkazmem w głosie.
             - Viviene… - błagał.
             - Lepiej wracaj do domu Alan, nic tu po tobie – wtrąciłam.
             - A co z tym planem? – Powrócił sprytnie do tematu.
             - Nic – odpowiedziałam. – Będziemy obserwować otoczenie i czekać na sygnał od twojego… brata, mam nadzieję że jeśli znajdzie rozwiązanie naszego problemu, poinformuje mnie w trybie natychmiastowym.
             - Masz to jak w banku – uśmiechnął się słabo.
             - Banki ostatnio plajtują – odpyskowałam. –Więc lepiej na nich nie polegać w stu procentach.
             - Obiecuję, że przypilnuje brata, osobiście włączę się w ten plan – powiedział. – Tym razem doprowadzimy do końca sprawę Eteny i Thomasa.
             - Do zobaczenia – pożegnałam się.
             - Cześć – rzucił i cmoknął mnie na dowidzenia w policzek.
             - Bezczelny… – syknęłam.   
             - Cham! – odkrzyknął i zniknął mi z oczu.
            Na moich ustach pojawił się nikły uśmiech, ale zaraz potem ponownie spoważniałam. Darzyłam dużą sympatią Alana, przede wszystkim dlatego, iż był zupełnie inny od reszty rodziny. Emanowała od niego pozytywna energia, cudowny uśmiech, cięty język oraz wszechobecna ironia i sarkazm. A co najważniejsze, potrafiliśmy ze sobą rozmawiać bez jakichkolwiek uprzedzeń, jednak tym razem było inaczej. Magiczna bańka pękła z chwilą, kiedy domyśliłam się wszystkiego i poczułam się wykorzystana, oszukana, co mnie cholernie zabolało. Zabolało do tego stopnia, że nie miałam obiekcji by oderwać łep harpii z premedytacją.  
            Do moich uszu doszedł charakterystyczny śmiech Williama i przekomarzanie się moich braci, sekundę później siedziałam przy kontuarze fortepianu Edwarda, z kaszmirowym szalem na szyi i grałam jedną z ulubionych kompozycji Esme. Nie chciałam, by to co zaszło między mną, a Noelem kiedykolwiek się wydało, a przynajmniej taką miałam nadzieję.
  
~*~

            Kwiecień minął tak szybko, że nawet nie zauważyłam, kiedy moja mama zmieniła kolejną kartę z kalendarza na koniec maja. Musiałam przyznać, że o spotkaniu z harpią dość szybko zapomniałam, a to przede wszystkim dzięki Williamowi, z którym nie rozstawałam się nawet na chwilę. Byliśmy już do tego stopnia zakochani i zaabsorbowani sobą, że aż Emmett nie mógł patrzeć na nasze szczęście – ukradkowe spojrzenia, przypadkowy dotyk dłoni, czy namiętne pocałunki. Odpowiadałam wtedy zwykle uśmiechem i pociągałam za sobą swojego ukochanego w bardziej ustronne miejsce, a było ich wiele w naszym domu. Docinki domowego troglodyty na temat mojego życia seksualnego skończyły się w momencie, kiedy to zdradziłam bratu na ucho kilka frywolnych tików, jakie mógłby zafundować Rosalie pewnego wieczora.
            Co do Willa, to coraz lepiej radził sobie w nowej skórze, polował codziennie, uczył się walki z Jasperem, a z Carlisle szkolił się ponownie z medycyny. Całkowicie zdobył serce mojej przybranej matki, a także Alice i Rose, które z początku podchodziły do chłopaka z dystansem. Czego nie można było powiedzieć o reszcie mojego rodzeństwa, Emmett od samego początku uważał mojego chłopaka za swój chłopa, co otwarcie dość często okazywał. Jasper podzielił jego entuzjazm, gdy po raz pierwszy Wills porządnie wygarnął Boskiemu, a także pokazał, że chce zmienić stereotyp nowo narodzonego wampira. Wtedy od czasu do czasu w naszym domu pojawiała się Bella, oczywiście pod szczególnym nadzorem całej naszej ósemki. Mój chłopak dzielnie walczył z aromatem ludzkiej krwi, a każdy kolejny raz przybliżał go do sukcesu.
            Natomiast relacje Williama z Edwardem rozpoczęły się dość chłodno, z początku miałam nawet takie wrażenie, że mój biologiczny braciszek nie lubi mojego wybranka. Dość często powarkiwał w jego kierunku, był nieuprzejmy i prawił czasami nieodpowiednie komentarze, nie tylko pod wampira adresem. Zdarzało mu się czasami, że owszem powiedział coś miłego, jednakże odnosiło się to wszystko do Emmetta, z którym chłopaki dość często popadali w braterskie konflikty. Być może próbował w ten sposób zwrócić moją uwagę, by odpokutować swoje winy, jednak przyniosło to odmienny skutek od zamierzonego. Oczywiście William zupełnie nie przejmował się tym, co wyprawiał mój straszy brat, nawet jak sam stwierdził, po części go rozumiał.
             - Żartujesz, prawda? – spytałam.
             - Nie, Viviene – odpowiedział. – Chce się chłopak do Ciebie zbliżyć, ponownie zasłużyć na zaufanie, a tu pojawia się takie jeden – wskazał na siebie. – Który kręci się wokół jego siostrzyczki 24 godziny na dobę – posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam.
             - Naprawdę nie irytują Cię jego komentarze?
             - Jasper powiedział mi, żebym puszczał je w niepamięć – dodał. – Dobrze wiesz, że intensywne emocje w moim wieku są niezbyt wskazane.
            Zaśmiałam się, kiedy chłopak powiedział to w taki zabawnie-naukowy sposób, potrafił naprawdę żartować ze swojej aktualnej sytuacji życiowej, co bardzo w nim lubiłam. Ale wracając do Edwarda, w końcu jednak przekonał się, że jego zabiegi idą na marne i zmienił taktykę, ku mojemu zadowoleniu oraz reszty rodziny. Ponownie stał się tym bratem, którego miałam przed nieszczęśliwym wypadkiem na urodzinach jego dziewczyny, starł się jak tylko mógł, niestety dla mnie niewystarczająco. Rozmawialiśmy, jednak jeszcze nie tak jak kiedyś, zaczęłam się zastanawiać, czy nie jest to moja wina. Męczyłam się z tą myślą już kilka dni i postanowiłam wreszcie to wyjaśnić.
            Bez pukania przekroczyłam drzwi od pokoju Edwarda, które były otwarte.
             - Cześć – przywitałam się z uśmiechem. – Co robisz?
             - Szukam czegoś – odpowiedział z entuzjazmem. – Chodź. – Przywołał mnie gestem do siebie.
            Na biurku stała mahoniowa, dość wiekowa szkatułka o pięknie wyrzeźbionych bokach.
             - Co to jest? – spytałam dość poważnym tonem.
             - Otwórz – polecił z chichotem.


„Człowiek może postąpić dziesięć razy źle, potem raz dobrze i ludzie z powrotem przyjmują go do swoich serc. Ale jeśli postąpi odwrotnie: dziesięć razy dobrze,
a potem raz źle, nikt już więcej mu nie zaufa.” – Jonathan Carroll 

17 komentarzy:

  1. Tak, myślałam ,że Noel nie gra fair i ma jakieś ukryte intencje.
    Cieszę się, że Alan pomógł Vivi i Edward zaakceptował Willa. :)
    Ale niech Vivi nie myśli w tak pesymistyczny sposób ( chodzi mi o dwa pierwsze akapity ) , na pewno Will nie wybaczył by sobie gdyby jej się coś stało.
    Piszesz świetnie :) aż ci zazdroszczę :)
    pozdrawiam i czekam na kolejny rozdział :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz :P Z Noelem sytuacja się nieco skomplikowała, początkowo Vivi bardzo go lubiła i ufała mu, jednak po tym, czego się dowiedziała, straciła w stosunku do niego szacunek. CO do Willa, to masz rację.

      No nie wiem, czy aż tak świetnie, ale dziękuję :)

      Usuń
    2. Oj, nie bądź taka skromna. :)
      Rozdziały są bardzo długie, masz bogate słownictwo i nie przynudzasz. Więc czego chcieć więcej?
      Wesołych świąt! :*

      Usuń
  2. Niezmiernie się cieszę, że dodałaś rozdział! Naprawdę zawiodłam się na Noelu i wiedziałam, że jego intencje nie były szczere...Rozdział jak zwykle, pełny wrażeń. Edward pogodził się z tym,że jest Will, no i Alan pomaga Vivi...Czegoż chcieć więcej? Czekam z niecierpliwością na dalsze rozdziały. Pozdrawiam;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak, ja również. Już myślałam, ze nie dodam kolejnej publikacji :P Dzięki za obecność :**

      Usuń
  3. Tak dlugo czekalam i w takim momencie konczysz?

    OdpowiedzUsuń
  4. Cytat bardzo prawdziwy, podoba mi się:) A Alan jest fajny, szkoda, że Vivi jest z Willem, pasowaliby do siebie;) Atak Noela był sporym zaskoczeniem, ciekawe, czy przyjdzie przeprosić;p
    Ps. Serdecznie zapraszam na Gorącą Krew:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Alan jest specyficzną odmianą harpii, od małego wyróżniał się wśród rodzeństwa, być może dlatego złamał matki zakaz. Czy Noel przeprosi, no cóż to się okaże za jakiś czas. Pozdrawiam

      Usuń
  5. Działo się w tym rozdziale, oj działo :)
    To, że Noel coś kręcił było czuć już z kilometra, ale żeby aż taki z niego był zatwardziały sukinkot?! Taki numer wywinąć przyjaciółce żoneczki? Jak się tylko Claudia dowie to zrobi mu szlaban na seks :P
    Jakoś nie mogę sobie wyobrazić jak on wtedy wyglądał (po przemianie). Naprawdę zamienił się w krwiożerczego kurczaka?
    Kurde, wcześniej uosabiałam sobie harpie z tolkienowskimi elfami, no wiesz takie zupełnie niegroźne, ładne i całkiem milutkie, a tu takie surprise.
    Pojawienie się Alana było trochę jak wyciągnięcie królika z magicznego cylindra, ale ok.
    Will, oj mój malutki słodziutki koteczek przytulaczek, chcę takiego w realu :D Jest jakby go specjalnie dla Vivi wyprodukowali.
    Chociaż w sumie jak tak sobie myślę to przydałby mu się jakiś pazur bo czasami sprawia wrażenie takiego... no nie wiem, może zbyt idealnego. A facet to jednak facet, każdy w jakiejś tam części, choćby najmniejszej to terytorialny zwierzak. Wiem, że Will to dżentelmen, ale daj mu trochę jaj, Wielkanoc w końcu za pasem, haha :D Niech no mała obleśna główka zazdrości wyjrzy na powierzchnię i jakaś gorętsza akcja też by się przydała (if you know what I mean) :P
    Coś jeszcze miałam napisać, ale zapomniałam, jak sobie przypomnę to dopiszę
    Buziakuję :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O rzesz kurde, przepraszam za nieokiełznany język/paluszki :P

      Usuń
    2. Oby tylko na seks, hehehehe. Po przemianie wyglądał dość 'niebezpiecznie', może dość trafnie określiłaś go jako natapirowanego kurczaka. I owszem, gdy są 'spokojne' są uosobieniem elfów Tolkiena, ale jak się wkurzą...

      Co do William, daj mu trochę czasu :P

      A komentarz w całości bombistyczny :*** LOveeeee!

      Usuń
    3. Podaj rozdział, kobieto!
      Zbyt długo już czekam :D

      Usuń
    4. Słońce, działam i pisze. Staram się.

      Usuń
  6. Fajnie, że Edward przekonał się do Williama. Lepiej późno niż w cale, ale w sumie to się troche nie dziwie. Martwi się o Vivi, taki kochany braciszek. Alan mimo, że jest harpię to lubie gościa, wzbudza jakieś takie pozytywne odczucia. Ale wracając to Willa to super, że coraz lepiej idzie mu przyswajanie swojej 'nowej' natury - to bystrzak i coś czuje, że niedługo zaskoczy wszystkich hehe. Ciekawe co jest w szkatułce....
    Czekam z niecierpliwieniem na C.D
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  7. Dziękuje kochana za miłe słowa. Z każdym dniem staram się bardziej optymistycznie patrzeć na całą tą sytuacje. Tata wyzdrowieje, tata wyzdrowieje, tata wyzdrowieje a ja zdam mature hehe. Dziękuje jeszcze raz:*

    OdpowiedzUsuń