1 maja 2013

Rozdział 60




            Gdy tylko uchyliłam wieko, moim oczom ukazał się dość pokaźny zbiór kobiecej biżuterii. Spojrzałam na brata, unosząc brwi do góry, ponieważ to co ujrzałam w szkatułce, nieco mnie zdziwiło.
             - Jesteś pasjonatem świecidełek? – spytałam. – Czy prowadzisz podwójne życie o którym nie wiem?
             - Ani jedno, ani drugie – odpowiedział z uśmiechem. – To rodzinne skarby, pamiętasz jak wspominałem Ci o tym na balu?
             - To należało do mamy? – odezwałam się nieco skołowana.
             - I do babci – sprecyzował.
             - Przepiękne.
             - Prawda?
             - Nie wiedziałam, że tego jest aż tyle – stwierdziłam.
             - Już i tak część podarowałem Esme, Alice i Rosie – odpowiedział.   
             - Mogę? – zapytałam, wskazując na klejnoty.
             - Jasne, co moje, to i twoje – powiedział. – Weź sobie co tylko Ci się spodoba.
             - Dzięki – odparłam. – Ale jak na razie niczego nie potrzebuję, za to chętnie poszperam – posłałam mu uśmiech, zacierając teatralnie ręce.
            W środku dostrzegłam różnego rodzaju złote zawieszki, wisiorki, srebrne bransoletki, perły, kilka par diamentowo-szmaragdowych kolczyków, a także topazowe i szafirowe kolie. Już miałam zamknąć szkatułkę, gdy zauważyłam podłużne, obite czarnym aksamitem pudełko, które bez wahania otworzyłam je. 
             - Co to jest? – odezwałam się.
             - A na co, to Ci wygląda Viviene? – zaśmiał się z mojego pytania. – Obrączki, należały do Viviany i naszego dziadka.
            Para wspomnianych wcześniej obrączek została wykonana z żółtego złota, jedna z nich najprawdopodobniej ta należąca do mojej babci, była nieco węższa i smuklejsza od drugiej, a dodatkowo została wysadzona małymi diamentami w około.
             - Wiem, że to obrączki, Ed – powiedziałam. – Ale czegoś tutaj nie rozumiem, skoro matce brakowało pieniędzy, to dlaczego tego – wskazałam na biżuterię. – Nie sprzedała, przecież to było i jest warte fortunę.
             - Też się nad tym zastanawiałem – wtrącił. – I wydaje mi się, że w tamtych czasach klejnoty nie miały takiej wartości materialnej Vivi. Ludzie nie chcieli biżuterii, ponieważ nikt tego nie kupował – wyjaśnił. – A skoro nie było zapotrzebowania, to i nie było zysków – mówił. – Panował popłoch i panika, hiszpanka rozpowszechniała się w takim tempie, jak czarna ospa w średniowieczu, liczyły się tylko pieniądze, a nie świecidełka.     
             - Straszne – westchnęłam.
             - Myślałem, że już się z tym pogodziłaś – zmartwił się.
             - Bo tak jest – odpowiedziałam. – Tylko… och, tak samo mi się nasunęło, przez te błyskotki.
             - Aha – skwitował.
             - A właściwie po co, wyjąłeś szkatułkę? – Odłożyłam pudełeczko do środka.
             - Przez przypadek – odpowiedział po chwili, a ja już wiedziałam, że próbuje coś przed mną ukryć.
             - Ściemniać to ty nie potrafisz – stwierdziłam, siadając na białej kanapie. – Od kilku dni chodzisz z głową w chmurach, dlatego też wpadłam – zerknęłam na rudzielca. – Być może to moja wina, zbyt długo się nad tobą…
             - Ależ skąd, Viv – przerwał mi. – Dobrze wiesz, że mi się należało.
             - No dobra – żachnęłam. – Jeśli nie chodzi o mnie, to o Bellę.
            Brat posłał mi zadziwiające spojrzenie, które skwitowałam wybuchem śmiechu.
             - Skąd ty tyle wiesz? Co?
             - Nie czytałam w myślach, jeśli oto pytasz – broniłam się. – Po prostu dobrze Cię znam, więc… o co chodzi? Pokłóciliście się?
             - Nie – parsknął. – Tylko…
             - Tylko, co?
             - Chciałem się… jej oświadczyć – wydusił wreszcie, spoglądając na mnie nieśmiało.
            W pierwszych chwili nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. Na mojej twarzy pojawiło się kompletne zaskoczenie, które zaraz potem ustąpiło nieoczekiwanej radości. Wyobraziłam sobie brata w ciemnym garniturze, który stoi w ogrodowej altanie, a ku niemu zmierza Bella w bieli. Uśmiechnęłam się ciepło w jego kierunku, dodając mu otuchy.
             - To… wspaniale – odezwałam się.
             - Słucham? – wtrącił oszołomiony.
             - Skoro Isabella jest tą jedną, jedyną, nie masz na co czekać braciszku – wyjaśniłam swój tok  myślenia. – 110 lat to chyb odpowiedni wiek na ożenek.
             - Chwileczkę – zauważył. – Ty naprawdę mówisz poważnie? TY?
            Zaśmiałam się delikatnie.
             - Nie rób ze mnie takiej wrednej wampirzycy, Edwardzie – powiedziałam. – Kochacie się, a to chyba najważniejsze. Jeśli zatem nie wyobrażasz sobie życia bez Bells, a ona bez Ciebie, to chyba nie masz innego wyjścia – dodałam. – A ja, jakoś sobie poradzę z zaakceptowaniem Belli w charakterze twojej… żony – zaśmiałam się. 
             - Czasami się zastanawiam, czy ty mówisz poważnie, czy żartujesz.
             - Nadal masz wątpliwości w stosunku do mnie i swojej lubej? – spytałam. – Myślałam, że mamy to już za sobą.  
             - Yyy… - bąknął.
             - Lubię twoją dziewczynę – zaczęłam. – Może nie jesteśmy jeszcze przyjaciółkami, ale z czasem wszystko może się zdarzyć, zwłaszcza kiedy zostanie moją szwagierką – klepnęłam go w ramię. – Po prostu zaufaj nam, Ed. 
             - Cieszę się, że ją zaakceptowałaś – wtrącił.
             - Ostatecznie zrobiłam to w chwili, gdy uratowała Ci życie we Włoszech – stwierdziłam poważnie. – Wiesz, nie spodziewałam się, że w tak nieporadnej osóbce, w człowieku, może drzemać taka siła – przyznałam. – Podziwiam ją za to, naprawdę.
             - Nie zasługuję na nią – powiedział. – Nigdy bym nie pomyślał, że można się tak zakochać i tak kochać.
             - Uwierz, że można – odpowiedziałam.
             - Jesteś szczęśliwa z Willem, prawda? – spytał znienacka.
            Nie odezwałam się, jedynie moją buzię rozświetlił promienny uśmiech, który dotarł do moich bursztynowo-miodowych oczu.
             - Wiem, że tak jest – dodał. – Inaczej William nie czuł by się bezpiecznie w tym domu.
             - Przesadzasz – stwierdziłam, machając ręką.
             - Możesz mi wierzyć, bądź nie – dodał. – Ale dokładnie wiem, co komu po głowie chodzi – wskazał na swoje czoło. – A jako twój oficjalny brat, przewodniczący KBC, sprawuję nad Tobą specjalną pieczę.
             - KBC?
             - Klan braci Cullen – odpowiedział.
             - Oficjalny brat, przewodniczący klanu braci? – Powtórzyłam. – Dobrze się czujesz?
             - Pewnie – uśmiechnął się. – Nie mów, że wy-siostrzyczki nie tworzycie rodzinnego stowarzyszenia.
            Spojrzałam na niego, jak na kompletnego idiotę, a w międzyczasie do pokoju wszedł Emmett i Jasper.
             - Cześć gołąbeczki – przywitał się Boski. – Wybieramy się na polowanko, macie ochotę?
             - Emmett, co to jest KBC? – zapytałam prosto z mostu.
             - Klub braci Cullen – odezwał się dumnie.
             - Klub? – Ponowiłam.
             - Klan – poprawił brata Jasper.    
             - Wy tak na serio? – spojrzałam na braci. – Bawicie się w jakieś stowarzyszenie?
             - A czemu by nie – wtrącił Boski. – To bardzo… prężne i rozwijające się stowarzyszenie…
             - Rozwijające się? – parsknęłam.
             - Jeśli los będzie dla Ciebie przyjazny – zaczął Jazz. – To wkrótce do naszego klanu dołączy William.
             - A to trzeba przejść jakąś inicjację, by móc cieszyć się kartą członkowską? – Nie popuszczałam z ironicznego tonu.
             - Owszem – skwitował Em. – Will musi oficjalnie przyłączyć się do rodziny, do więzów krwi.
             - Przecież to krewny Carlisle – zauważyłam.
             - To nie ma nic do rzeczy – powiedział Mięśniak. – Regulamin to regulamin, a my nie łamiemy przepisów.
             - Za bardzo Wam się nudzi – stwierdziłam, kręcąc głową nad głupotą braci.
             - No właśnie – zauważył brunet. – Może wybierzemy się w góry na kilka dni, co? Chciałbym zobaczyć Willa kontra trzy lwy górskie, albo żbiki…
             - Gladiatora sobie znalazłeś? – rzuciłam.
             - Nawet o tym nie pomyślałem, ale… twoja propozycja ciekawa jest rozważenia – odpowiedział niezwykle skupiony. – Hmmm… Koloseum…
             - Rzymskie? – spytałam prowokacyjnie.
             - Amerykańskie, oczywiście – odpowiedział, na co cała nasza czwórka odpowiedziała śmiechem.
             - To może po zakończeniu szkoły? – zaproponował Jasper. - Do kiedy z Allie chodzicie na zajęcia?
             - Jeszcze z dwa tygodnie – powiedział rudy. – Ale Emmett tyle nie wytrzyma, chłopaczek spragniony jest zabawy.
             - A żebyś wiedział!
             - To może w ten weekend – zaproponowałam. – Ma być słonecznie.
             - Zaraz to sprawdzimy – dodał Jasper i zawołał. – Alice!
            Nie minęła sekunda a w drzwiach sypialni Edwarda pojawiła się moja siostra z wielkim uśmiechem na buzi. Ubrana z śliczną miętowo-błękitną sukienkę do kolan, wyglądała jak leśny chochlik.
             - Ślicznie Ci w tym kolorze – powiedziałam.
             - Dziękuję – odpowiedziała, a chwilę później zamarła w pół kroku.
            Miała wizję – jej oczy zaszkliły się i zaszły delikatną mgiełką, zupełnie nie widoczną dla ludzkiego wzroku. Dwie sekundy później wpatrywała się bardzo poważnie w Edwarda, który automatycznie spiął wszystkie mięśnie.
             - Co widziałaś? – odezwałam się razem z Emmettem.
             - Victoria – wydusiła.
             - Jaka Victoria? – spytałam.
             - Ona nie jest sama – powiedziała Alice, ignorując zupełnie moje pytanie.
             - Ilu? – rozmawiał z nią Edward.
             - Dwudziestu, trzydziestu nie mam pojęcia – westchnęła, masując sobie czoło. – Wizja nie jest kompletna, momentami nic nie widziałam.
             - Skąd wytrzasnęła tyle wampirów – zastanowił się na głos Em. – Przecież to nawet nie realne…
             - Jest – przerwał mu Jasper. – Jeśli to nowonarodzeni… - a zaraz potem gwałtownie zamilkł. – Myślicie, że to Victoria stoi za tymi morderstwami w Seattle?
             - Że niby tworzy młode wampiry, by zaatakować naszą rodzinę? – spytałam.
             - Nowo narodzeni są nieobliczalni – powiedział Jazz. – Twój luby Nora to wybryk natury, chociaż nie można mu w pełni ufać – po czym dodał. –  Nie spotkał się sam na sam z człowiekiem, nie wiesz jak zareaguje. 
To prawda, że od jakiegoś czasu ludzie w dość szybkim tempie zaczęli ginąć, znikać w Seattle i okolicach w dość nieoczekiwanych okolicznościach.  Nie podejrzewaliśmy niestety nic niepokojącego, niczego co mogłoby wymagać naszej ingerencji, aż do teraz.
             - Kiedy? – Wyrwał mnie z tymczasowej zadumy brat.
             - Za trzy, cztery dni – odpowiedziała wróżbitka.
             - Nie mamy czasu, cholera jasna – zaklął Ed. – Trzeba zadzwonić do Carlisle, musi jak najszybciej wrócić do domu… Bella! Boże Bella!
             - Uspokój się, Edwardzie! – powiedziałam głośniej, niż przypuszczałam. – Zaraz po nią pojadę, tylko wpierw powiedz mi, o co chodzi? – spojrzałam zaraz potem na resztę.
             - Co się tutaj dzieje? – spytał William, zerkając nieśmiało do pokoju. – Można?
             - Wejdź – odpowiedziałam,  nawet nie uraczając go spojrzeniem, zaraz potem ponownie zwróciłam się do rodziny. – Czekam.
             - Pamiętasz, jak po naszym powrocie do Forks odwiedziło nas trzech Nomadów?
Pokiwałam głową.
 - Victoria była partnerką Jamesa – zaczął mój brat. – James chciał zabić Bellę, więc go… unieszkodliwiliśmy ostatecznie, Laurenta ich towarzysza kilka miesięcy temu zabiła wataha, gdy ten usiłował na prośbę rudej sprawdzić, czy Bella jest nadal pod naszą opieką – mówił. – A z tego co mi wiadomo, wampirzyca chce zemsty – oko za oko, ząb za ząb. Zabije Bellę, bo ja zabiłem jej ukochanego.
 - To ona pojawiła się tutaj kilka dni po katastrofie? – odezwał się William.
 - Tak – potwierdził Jasper.
 - W takim razie, dlatego wraca – powiedziałam prawie do siebie. – No dobra – westchnęłam. – Will zadzwoń po ojca, niech wróci do domu jak tylko będzie mógł. Edward oddychaj i przestań paradować w kółko, bo dziurę w podłodze zrobisz. Alice spróbuj zobaczyć to jeszcze raz, niech Jasper pomoże ci zniwelować ból głowy emocjami…
 - A ja? – odezwał się Emmett.
 - Znajdź Rose i Esme, a potem miej oko na tego przystojniaka – wyjaśniłam, wskazując na Willa. – Ja przywiozę Bellę.

~*~

 - Dzień dobry, Charlie – przywitałam się z komendantem, wchodząc do domu. – Przyjechałam zabrać Bellę na weekend do nas.
 - Cześć – uśmiechnął się i oznajmił. – Ale Belli nie ma.
 - Jak nie ma – zmieniłam automatycznie ton.
 - Pojechała do rezerwatu, pomóc Jacobowi z lekcjami – wyjaśnił. – Powinna niedługo wrócić.
 - Cóż… nie wiedziałam – oznajmiłam. – Czy w takim razie, mogłabym tutaj na nią poczekać?
 - Jasne – ucieszył się. – Umilimy sobie czas do jej przyjazdu. Napijesz się czegoś?
 - Może wody – odezwałam się z grzeczności.
 - Nie wiedziałem, że wróciłaś do Forks – zerknął na mnie w ten swój policyjny sposób. – Ani Edward, ani Bella nic nie powiedzieli.
 - Zakochani – skwitowałam. – Dobrze wiesz, jak to jest. Myśli się o jednym, a robi się drugie.
 - Taaa – wziął łyk piwa i lekceważąco dodał. – Zakochani.
 - Nie jesteś zadowolony z związku Belli i mojego brata, prawda? – zapytałam wprost.
 - To nie tak, że nie jestem zadowolony – bronił się. – Po prostu mam do niego żal, że zostawił moją córkę, bez słowa, bez wyjaśnienia…
 - Charlie, spokojnie – spojrzałam na niego łagodnie. – Ja nie mam zamiaru Cię oceniać, ani w jakiś inny sposób ingerować w to, co myślisz na temat Edwarda – mówiłam. – Chciałam jedynie wiedzieć, co o nich sądzisz.
 - Bella to moje jedyne dziecko – powiedział komendant. – Chcę dla niej, jak najlepiej. Nie miej mi tego za złe, ale nie wiem, czy twój brat jest dla Belli najlepszym rozwiązaniem.
 - Myślę, że przez to, co się stało – zaczęłam. – Młodzi udowodnili, że naprawdę się kochają, a rozłąka była jedynie próbą ich uczuć, którą boleśnie zdali. 
 - Wiem, że Bella go kocha – dodał. – Nie jestem jednak przekonany, czy on darzy ją takim samym uczuciem.
 - Wierz mi, że tak jest – odpowiedziałam.
 - Zobaczę, to uwierzę Viviene – wtrącił. – Słowa i zapewnienia nie wystarczą.
 - Dobrze – zgodziłam się i upiłam łyk wody.
Zapadła między nami niezręczna cisza, komendant wpatrywał się przez jakiś czas w okno, a ja skupiłam się na szklance z wodą, w tym samym momencie znalazłam się w zupełnie innym miejscu.
Obserwowałam leśną polanę, na której zwykle gramy w baseball w dość spowolnionym tempie. Wtem przed oczami mignęła mi burza czerwono-rudych loków, a zaraz potem zobaczyłam scenę iście z horroru – krew, pot, łzy i wampiry. Widziałam obok mnie walczącego Willa z jakąś tlenioną blondynką o czerwonych tęczówkach, zaraz potem Alice i Jasper rzucili się na kolejne dwa młode wampiry, rozrywając je na drobne kawałki. Gdzieś w oddali usłyszałam wycie wilka i krzyk ojca, nie mogłam jednak go zrozumieć, więc spojrzałam przed siebie. W moją stronę zmierzała wściekła Etena, ramię w ramię z jakąś inną, nieznaną mi harpią. Poczułam przypływ złości i adrenaliny, po czym ruszyłam w jej stronę, mijając się z walczącą z harpią Claudią i Noelem.
Obraz zamazał się, usłyszałam przerażający krzyk – NIE! A zaraz potem poczułam, że brakuje mi gruntu pod nogami…
Wróciłam, wizja zakończyła się. Z wrażenia aż usiadłam na pobliskim fotelu, zaciskając dłonie na poręczy zupełnie nieświadomie. To, co zobaczyłam nie mieściło mi się w głowie, właściwie to nawet bym na to nie wpadła, że Thomas, Etena i Victoria połączą wspólne siły. Przez mój umysł przelatywały miliony myśli, moje synapsy pracowały na zwiększonych obrotach próbując zapamiętać, jak najwięcej szczegółów z wizji. Wpatrywałam się w komendanta zupełnie nieobecnym wzrokiem, w mojej głowie rodził się plan, a jednocześnie wątpliwości, obawa i strach. Wzięłam większy wdech i w myślach podziękowałam Bogu za to ostrzeżenie, było mało czasu, a musieliśmy być przygotowani na walkę nie tylko z młodymi wampirami.
 - Mówiłaś, że chciałaś wziąć Bellę na weekend do was, tak? – zapytał Swan, wyrywając mnie z zadumy.
 - Yyy… Tak – zreflektowałam się.
 - Moja córka nic mi o tym nie mówiła – zauważył.
 - Widocznie zapomniała – odpowiedziałam zupełnie bez emocji, wiedziałam jednak że muszę wziąć się w garść i zacząć grać, inaczej mężczyzna mi nie uwierzy. – Wróciłam z Londynu na jakiś czas i Alice wpadła na pomysł wspólnego wypadu na zakupy i do SPA – wyjaśniłam.
 - No nie wiem… - podrapał się po głowie.
 - Nie daj się prosić – uśmiechnęłam się delikatnie. – Obiecuję, że Bella w poniedziałek z rana pojawi się na zajęciach.
             - A co z resztą… twojej rodziny?
             - Rodzice z chłopakami jadą na Alaskę, do rodziny – skłamałam.
             - Innymi słowy, chata wolna – stwierdził zabawnie. – Tak?
             - Dokładnie.
             - A gdzie na te zakupy pojedziecie? – dążył. – Mam nadzieję, że nie do Seattle…
             - Do Olimpii, Charlie – oznajmiłam. – Bądź spokojny…
             - Spokojny to ja będę, jak policja wreszcie dorwie tego popaprańca, który morduje i porywa tam ludzi – podminował się. – Jak nic z tym nie zrobią, to jeszcze przeniesie się to na inne miasta.
             - Jestem pewna, że szeryf robi, co w jego mocy – rzuciłam od niechcenia, w tym samym czasie usłyszałam charakterystyczny silnik furgonetki.
            Nareszcie – pomyślałam.
            Minutę później w salonie pojawiła się Bella cała w skowronkach razem z młodym Blackiem, który już od progu marszczył nos i wyraz twarzy. Odór mokrego psa był obrzydliwy, czym prędzej więc postanowiłam stamtąd wyjść. Ruszyłam w kierunku ukochanej mojego brata z lekkim uśmiechem, natomiast dziewczyna wydała się bardzo zaskoczona.
             - Zapomniałaś, prawda? – spytałam z ukrytym chichotem, zupełnie ignorując wilkołaka. – Widzisz, mówiłam Ci Charlie – zwróciłam się do komendanta, a zaraz potem ponownie do Belli. – Przyjechałam zabrać Cię do nas, na weekend, według ustaleń Alice.
             - Alice? – spytała zupełnie zbita z tropu, patrząc na mnie jak na idiotkę.
Stałam tyłem do Charliego, więc pozwoliłam sobie na ostrzejsze spojrzenie w jej kierunku. Brak zdolności aktorskich był równoznaczny z brakiem koordynacji ruchowej w dziewczyny sytuacji. Przewróciłam oczami i westchnęłam poirytowana.
 - O cholera! – zaklęła, a zaraz potem dodała. – Zupełnie wyleciało mi to z głowy, zaraz się spakuję.
             - Świetnie. To może ja poczekam w samochodzie – zasugerowałam.
             - Dobry pomysł – rzucił w moją stronę niechętnie Jacob.
             - Zaraz będę – wtrąciła dziewczyna i pobiegła pędem na górę, na szczęście nie potykając się po drodze.
             - Dziękuję za wodę, Charlie – powiedziałam. – I mam nadzieję, że szybko się znów zobaczymy.
             - Przyjemność po mojej stronie – dodał z uśmiechem. – Pozdrów proszę rodziców.
             - Ja też już będę uciekać – powiedział Jack. – Odprowadziłem tylko Bells i chciałem przekazać, że tata zaprasza na ryby w sobotę.
             - Dzięki, Jacob – uśmiechnął się do chłopaka. – Jedź ostrożnie.
            Pośpiesznie wyszłam z domu i ruszyłam w stronę zaparkowanego volvo Edwarda, gdy poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię. Wiedziałam dokładnie kto, a właściwie co – wielkie włochate psie cielsko.
             - Jakiś problem? – rzuciłam, automatycznie wyrywając się z uścisku wilkołaka.
             - Co wy knujecie? – warknął w moją stronę.
             - Nie twój interes, psie – zmierzyłam go wzrokiem. – Nie mam obowiązku Ci się tłumaczyć.
             - Przez Ciebie i tego nowego wampira kolejny z dzieciaków w rezerwacie stał się zmiennokształtnym – dodał wściekły.
             - I co? – zakpiłam. – Mam Cię z tego powodu przepraszać?
            Do moich uszu doszło warknięcie, a właściwie szczeknięcie Jacoba, w ramach ostrzeżenia. Uśmiechnęłam się triumfalnie i dodałam:
             - Z tego co wiem, to kwestia genów, więc i tak czy siak jeden z twoich koleżków stał by się wreszcie wilkołakiem – wtrąciłam.
             - Seth ma 13 lat!
             - Black! – stwierdziłam. – A czy nas się ktoś pyta, czy chcemy zostać ugryzieni? Takie życie, trzeba się z tym pogodzić – zmierzyłam go wzrokiem. – I skończmy ten temat, bo do niczego nie dojdziemy.
             - Dlaczego Bellę zabierasz na cały weekend? – spytał.
             - A jak myślisz?
             - Nie pozwolę na to! – wrzasnął nagle, a jego ciałem wstrząsnął deszcz.
             - Przestań zwracać na siebie uwagę – sarknęłam. – Bo jeszcze wybuchniesz mi tu na ulicy, a świadków nie chcemy – zerknęłam w kierunku domu Swanów.
 - Wywołacie wojnę…
 - Jaką wojnę do cholery? – zerknęłam na chłopaka i pojęłam jego tok myślenia. – Czy ty myślisz, że zabieram Bellę, żeby ją ugryźć?
 - A nie? – zdziwił się bardzo.
 - Posłuchaj chłopcze – westchnęłam. – Nie wiem, dlaczego tak bardzo interesuje Cię weekend Belli, bo to nie twój zakichany interes, co robi po godzinach – powiedziałam. – Ale dla twojego świętego spokoju i mojej całej głowy, zdradzę Ci, że jak na razie nie zamierzamy jej przemieniać, a przynajmniej w ten weekend.
 - To po, co ją…
 - Pewne sprawy się skomplikowały – wyjaśniłam i zaraz potem wpadłam na pewien pomysł. – Ale w związku z tym, że sprawa jest dość poważna i prawdopodobnie, będzie potrzebowała ingerencji z zewnątrz, powiem Ci czemu „porywam” Swan.
            Chłopak zrobił duże oczy.
 - Jaka poważna sprawa? – spytał.
 - Jak zamkniesz wreszcie jadaczkę, to może się dowiesz – warknęłam.
 - Nie musisz być nie miła – stwierdził. – Nie nadepnąłem Ci na odcisk, jak Paul, prawda?
 - Tamten kundel jest na mojej czarnej liście do końca swojego żywota – zachmurzyłam się.
 - Za to, że chciał Ci oderwać głowę? – zaśmiał się. – Uwierz, każdy z nas o tym marzy.
 - Za to, że zabił mojego przyjaciela – sprecyzowałam. – A marzyć zawsze można.
 - No dobra – zakończył poprzedni temat. – Co to za sprawa?
             - Słyszeliście o tym, co dzieje się w Seattle? – spytałam.
             - O serii zaginionych i zamordowanych ludzi?
             - Dokładnie – odpowiedziałam. – Za tymi zaginięciami i morderstwami stoi… grupa moich pobratymców, a właściwie Victoria.
             - Ta laska, co chce dopaść Bells? – upewnił się.
             - Tak – odpowiedziałam nieco zdziwiona znajomością wilkołaka. – Skąd…
             - Bella wszystko mi powiedziała – przerwał mi.
             - To nawet lepiej, że orientujesz się w sytuacji – dodałam. – W każdym razie, ta armia na czele z rudą idzie tutaj, kobieta chce się zemścić.
             - Zamierzacie ich zlikwidować?
             - I to jak najszybciej, trzeba obronić dziewczynę – powiedziałam. – A co gorsza na drodze stoi im Forks, a chyba wiesz co to oznacza.
             - Rzeź – wtrącił poważnie.
             - Muszę jak najszybciej znaleźć się w domu, bo trzeba ustalić jakiś plan, pojawiły się…
             - Wchodzimy w to – oznajmił mi nagle chłopak.
             - W co? – zdziwiłam się.
             - W walkę – odpowiedział mi. – Nie dacie rady sami, nawet z tymi waszymi czarami-marami.
             - Ha ha ha – sarknęłam. – Nie podejmuj pochopnie decyzji, muszę to ustalić wpierw z Carlisle, a przede wszystkim z Uleyem.
             - Sam nie ma nic do gadania – wtrącił. – Kiedy jesteś w stanie mi dać odpowiedź?
             - Od kiedy to przywódca stada pozwala decydować o losie swoich sługusów jakiemuś małolatowi? – spytałam, ignorując jego poprzednie pytanie.
             - Niech Cię nie interesują wilcze sprawy – warknął.
             - Dobra, dobra – zaśmiałam się.
             - Powtórzę pytanie, kiedy dasz…
             - Myślę, że możemy się spotkać o trzeciej w nocy na polanie niedaleko wodospadu – odpowiedziałam, a w tym samym momencie z domu wyszła Bella z torbą. – Zdążę wszystko załatwić z rodziną.  
             - Tylko żadnych numerów – ostrzegł mnie i ruszył w kierunku dziewczyny.
            Prychnęłam, teatralnie przewracając oczami.
             - Byłeś grzeczny? – spytała Swan wilkołaka, zerkając w moim kierunku.
             - Jak zawsze – zaśmiał się i zapytał. – To kiedy się zobaczymy? Co? Bo jak widzę w weekend – spojrzał wymownie na mnie. – Masz randkę z upiorami w operze…
             - Jacob – zagrzmiała.
             - Zadzwoń, jak tylko zrobi Ci się zimno, albo jak te pijawki… - zaczął.
             - Temu panu już dziękujemy – przerwała mu i na dowidzenia klepnęła go w ramię.
             - Cześć – rzucił i odpalił auto.
             - Powiesz mi wreszcie o, co chodzi? – zapytała mnie Bella, gdy tylko wgramoliła się do auta. – I co to za szopka, przed moim ojcem z salonem odnowy biologicznej i zakupami?
             - Najlepiej wyjaśni Ci to wszystko Edward – oznajmiłam odpalając silnik volvo. – Ale raczej nie zapowiada się to miły i wesoły weekend w SPA.

~*~

             - Strasznie długo Cię nie było – stwierdził William, kiedy tylko weszłam do salonu, a zaraz za mną przydreptała Bella, wraz ze swoim słodkim aromatem krwi.
             - Cześć – szepnęła dziewczyna w jego kierunku, przemieszczając się jak najdalej od młodego wampira.
             - Hej – odpowiedział Will na bezdechu i powoli wycofał się na zewnątrz przez szklane drzwi.
             - Poczekaj, pójdę z Tobą – rzuciłam do Willa, a przedtem zwróciłam się do brata i ojca, którzy pojawili się w pomieszczeniu. – Musimy potem poważnie porozmawiać, prawdopodobnie sfora pomoże nam z nowo narodzonymi…
             - Skąd oni… - zaczął rudy.
             - Widziałam się z Blackiem – odpowiedziałam Edwardowi, przy okazji zerkając na Bellę. – A przy tak licznej grupie, a może i jeszcze… liczniejszej każdy osobnik będący po naszej stronie jest na wagę złota.
            Brat przyjrzał mi się uważnie, usiłując na siłę spenetrować mój umysł. Na szczęście w ostatniej chwili mu to uniemożliwiłam, co nie uszło jego uwadze. Z zagadkowym wyrazem twarzy wpatrywał się w moje oczy, zanim odezwał się ostrożnie.
             - Ty coś wiesz Viviene – zaczął ostrożnie.
             - O co chodzi? – odezwała się nagle Isabella, przypominając nam o swojej obecności.
             - Oni zaraz Ci wszystko wyjaśnią – zwróciłam się do dziewczyny, całkowicie ignorując Eda, a zaraz potem spojrzałam na Carlisle. – O trzeciej jesteśmy umówieni z wilkami, do tego czasu musimy wszystko uzgodnić – ruszyłam w kierunku Williama.
             - A wy gdzie? – spytał mnie Emmett, materializując się na kanapie obok najstarszego Cullena.
             - Na polowanie – odpowiedział za mnie mój ukochany. – Wrócimy za… jakiś czas.
             - Teraz to się nazywa polowanie, taaa? – Puścił do mnie oczko brat.
             - Nazywaj to jak chcesz – warknęłam i pociągając za sobą Willa zniknęliśmy im z pola widzenia.
            Kiedy już znaleźliśmy się na dość wysokim wzniesieniu, z daleka od Forks, naszej rezydencji i czytającego w myślach mojego brata, przystanęłam wpatrując się przed siebie z obojętnym wyrazem twarzy.
             - Co się dzieje, Vi? – spytał chłopak, stojąc zaraz za mną.
             - Żebym to ja sama wiedziała – odpowiedziałam gdzieś w przestrzeń.
             - Myślałem, że skończyłaś ze ściemnianiem w momencie, kiedy przemieniłaś mnie w wampira – powiedział poważnym tonem, który nieco mnie zdekoncentrował.
            Automatycznie odwróciłam się w jego kierunku, obdarzając go zaskoczonym spojrzeniem.
             - Teraz naprawdę nie wiem, o co Ci chodzi – odpowiedziałam.
             - Od nagłego wyjazdu Noela, nie jesteś sobą – zaczął. – Uciekasz, gdzieś myślami,  błądzisz w chmurach, zdarza się nawet, że nie słyszysz tego, co do Ciebie mówię – zastanowił się. – Dziwne, bo wampir może skupiać się na kilkunastu rzeczach na raz, a nie wspomnę o wyostrzonych zmysłach – zrobił krok do przodu i założył ręce. – Dlatego też pytam się, co się z Tobą dzieje – już chciałam coś powiedzieć, kiedy mi przerwał. – Tylko błagam, nie próbuj mi wmawiać, że jestem przewrażliwiony, bo ku twojemu zdziwieniu oznajmię, że nie jestem, kochanie - sarknął.
            Zastanowiłam się przez chwilę nad jego słowami i zupełnie nie mogłam pojąć powodu jego aktualnego wzburzenia.
             - Co Cię ugryzło? – spytałam.
             - Udajesz głupią? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
             - Nie, ale…
             - To odpowiedź – rozkazał.
            Jego oczy pociemniały, a usta szczelnie zacisnęły się w cienką linię. Wyglądał teraz jak prawdziwy wampir szykujący się do ataku. Nie miałam wcześniej zbyt wielu okazji widzieć zdenerwowanego i wściekłego Williama, jako nowo narodzony był dość często poddawany urokowi daru Jaspera. Tym razem czułam zarówno emocjonalnie, jaki i mentalnie, że pozwolił sobie chyba na zbyt wiele.   
             - Nie wiedziałam, że to Ci przeszkadza – zaczęłam.
             - Vi, mi nie przeszkadza to, że czasami się zamykasz się w „swoim świecie” – powiedział już mniej wyrywnie. – Irytuje mnie to, że od kilku tygodni masz ewidentny problem, a zachowujesz się tak, jakbyś tylko ty mogła go rozwiązać.
             - A jeśli tak właśnie jest? – oznajmiłam, nie było sensu zaprzeczać.
             - To jesteś w błędzie – odpowiedział. – Nie ma takiej rzeczy w której bym Ci nie pomógł, nie zrozumiał – dodał. – Podobnie jak reszta Cullenów. Nie możesz mnie, nas odtrącać.
             - Są rzeczy na tym świecie Will, o których włos jeży się na głowie – oznajmiłam bardzo poważnie, a w tym samym momencie poczułam przeszywający ból w okolicach skroni. Zbyt dobrze wiedziałam, że było to ostrzeżenie, przed tym co mam powiedzieć, bądź i nie. 
             - Jeśli zamierzasz mnie nadal zniechęcić to wymyśl lepiej lepszą bajeczkę – warknął. – Jestem już dużym chłopcem.
             - Jeszcze jesteś taki młody – zaczęłam, lecz ponownie mi przerwał.
             - Wiesz co, przestań mi tu pieprzyć farmazony – stwierdził. – Myślałem, że mamy do siebie zaufanie, bezgraniczne, ale jak widać pomyliłem się – mówił zawiedziony. – Chcesz, proszę bardzo umartwiaj się i użalaj…
             - Przestań! – krzyknęłam.
             - Ale dlaczego? – Spytał perfidnym tonem, który mnie zabolał. – Przecież właśnie tego chcesz, nie będę się mieszał…
             - Naprawdę chciałabym Ci to powiedzieć – wtrąciłam bliska płaczu. – Ale…
             - Ale czekaj, wiem – ponownie się wtrącił, udając że wpadł na jakiś pomysł. – Ale nie możesz, zgadłem?
            Uciekłam spojrzeniem jak najdalej od rozwścieczonych i nabuzowanych oczu Willa. Wiedziałam, że miał absolutną rację, nie tylko w swoich obserwacjach, ale i w pojmowaniu tego, co aktualnie się ze mną działo.     
             - Przepraszam – szepnęłam, odpowiedziałam jak najbardziej szczerze.
             - Ty mnie nie przepraszaj, tylko powiedz z czym masz problem – warknął.
             Wzięłam spory wdech i postanowiłam wreszcie to z siebie wydusić, kiedy jednak pierwsze dźwięki wydobyły się z mojego gardła, poczułam przeszywający ból w tylnej części głowy, a zaraz potem straciłam przytomność.  


„Mam uczucie, że zawsze gram epizody dramatyczne w jakiejś wielkiej farsie.”
– Stanisław Jerzy Lec

14 komentarzy:

  1. Jak ty możesz mi to robić?! Teraz będę musiała miesiąc czekać na następny rozdział!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym tylko miała więcej czasu, ale niestety... No może nie koniecznie miesiąc trzeba będzie czekać.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Biedaczka, coś często traci przytomność jak na wampira :P
    Rozumiem, że to sprawka Noela ewentualnie jakiegoś skrzydlatego monstrum. Oj nie ma ona łatwego życia z tymi tajemnicami i konspiracjami.
    Już chciałabym wiedzieć co się stanie, ugrhh more, more, more!
    KBC - niezłą miałam przy tym radochę. Siedzę przed monitorem i szczerzę się jak głupi do sera. Skąd bierzesz takie pomysły? Masz pod ręką prototypy takich osobników czy to może kwestia innego kalibru, haha :D
    Dopominałam się głośno o rozdział a jak do tej pory nawet słówkiem nie skomentowałam. Podła świnia ze mnie, przepraszam Cię za to :(
    Życzę kolejnych owocnych lat w blogosferze i zyskania kolejnych maniaków Twojego opowiadania :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie życie, Kochana. Nie może być zawsze słodko-pierdząco, bo czytelnicy popadali by jak muchy :P A z KBC to było po prostu natchnienie chwili, czasami myśląc o kolejnych rozdziałach, wyobrażam sobie to i owo. No i jak widać sprawdza się, bo ja też czasami jak czytam, to wybucham śmiechem :) Za dużo mamy ponuraków w rzeczywistości, ot tak w ramach wyjaśnienia :)
      Bardzo dziękuję za życzenia - Muaaaaa (całusik), wielkie!

      Usuń
    2. Fb "Który fragment opowiadania najbardziej do tej pory Wam się podobał?"

      Jak dla mnie to czas spędzony przez Vi w Denali, kiedy siostry szalały z zachwytu na punkcie odnalezionej po latach piosenkarki (nie pamiętam dokładnie, ale to chyba Kate dostała świra :P), poznanie Willa, jak robili pizzę, to jak wyznał jej miłość na ławce w parku (ogólnie każdy moment z blondaskiem), ciekawie było kiedy cała rodzinka nagle zaczęła traktować ja jak wyrzutka, a potem okazało się, że to sprawka Toma. Akcja z Edem próbującym ją zabić też była mocna. Co tam jeszcze.. może zabicie przez zmiennokształtnych tego wampira. Miałam wtedy duże nadzieje, że coś z tego będzie, a tu dupa, zrobili mi z wampira trupa :P
      Swoją drogą ciekawe co u drugiej rodziny wegetarian, ani widu, ani słychu od dłuższego czasu...

      Usuń
  3. Ojoj, blokują jej umysł, kiedy próbuje komuś coś powiedzieć? Dobrze się domyślam? No to nieciekawie:/ Widzę, że urozmaicisz walkę wampirów;p Oj będzie się działo:p
    Ps. Zapraszam do mnie na gorącą krew;) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, dobrze się domyślasz :) Niestety, jak widać harpie to zmyślne stworzenia. A owszem, mam zamiar po raz kolejny zmienić coś w twórczości Pani Meyer.
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. Na początku bardzo Cie przepraszam, że dopiero teraz komentuje ale matura, tata... Sama chyba rozumiesz...
    Dobra ale mniejsza bo nie o tym chciałam:
    Szkatułka z biżuterią? SUPER! Też chce takie pudełeczko!
    Tym bardziej, że są rodzinne pamiątki ;)
    Viviene zachowała się wspaniale gdy Edward powiedział jej co zamierza. Mimo wszystko we wszystkim go wspiera! Takie powinno być każde rodzeństwo, a nie że moja siora tylko potrafi mnie poduchą okładać i ciuchy mi kraść na wieczne oddanie:P
    Gdy opisana była wizja Vivi o aż mnie ciarki przeszły, nie bywałe jak można zżyć się z niektórymi bohaterami...
    A końcówka?! Co się stało?! No przecież nikt mi nie wmówi, że Will ją walnął od tyłu. Nie, na pewno nie.
    Ale tak między nami to się trochę nie dziwie, że William się wkurzył na Vi, że mu nic nie mówi. Jest nowy we wszystkim, a jedyną osobą której ufa to Vivi a ona się od niego nieco odsunęła przez te tajemnice.
    No cóż...

    Z OLBRZYMIĄ NIECIERPLIWOŚCIĄ CZEKAM NA CIĄG DALSZY!
    Jestem ciekawa co się stało Vivi i kiedy odbędzie się wyczekiwana 'wojna'

    Ah! Bym zapomniała! Takie nie formalne 'Wszystkiego Najlepszego z okazji 3-urodzinek' hehe xD
    Sto lat!

    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Rozumiem wszystko Słońce, mam nadzieję, że tam u Ciebie będzie już tylko lepiej :)

      To prawda, że można się zżyć z bohaterami, a można się i z nimi utożsamiać. Wizja... to dopiero zapowiedź tego, co się tak naprawdę wydarzy.

      Niestety nie mam czasu na pisanie i bardzo ubolewam nad tym faktem, ale nie mam innego wyjścia. Musicie czekać, rozpoczyna mi się sesja, zaliczenia, no i oczywiście egzamin dyplomowy, od którego zależy dalsza moja przyszłość. Ale chyba wiesz, jak się teraz czuję :P

      No nic, kończę. Ale na pocieszenie Ci powiem, że nikt jej w głowę nie uderzył.
      Dziękuję za komentarz i życzenia :****

      Pozdrawiam <3

      Usuń
  5. Nic się nie martw, jestem pewna, że wszyscy tutaj będziemy cierpliwie czekać i przy okazji trzymam kciuki za twoje egzaminy! :)
    A jak nikt nie uderzył Vivi to znaczy, że zemdlała? Uuu... Coś tu nie gra.
    Hehe, dobra już tyłka nie zawracam, Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Boże... Mój zajebisty poślizg aż krzyczy, by wyhamować traktor... XD
    Tak... Jestem po dziwnym tygodniu, juwenalia się kończą, a ja bloguje jak głupi... WTFIGO! W ogóle dowiedziałem się, ze we wtorek mam koło, ale okay... Dam radę... Zacznę się uczyć jutro...

    Tsa, już w to wierzę XD


    Dobra, dosyć o mnie. Rozdział.... Awww, oooww... Jakoś tak drastycznie przechodzić od słit rzeczy do arrrrg XD - / nie pytaj...
    Ty... może to się wyda dziwne, ale też chce takie pudełeczko hahah
    I relację z siostrami, która nie wygląda na zasadzie "pożycz mi kasę"...

    Ehhh, czemu mącisz między Vi i Willem! Niedobra kobieto!


    Pozdrawiam, idę dalej ogląddać głupkowaty serial.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Uwielbiam czasami twoje teksty, z których nic w świecie nie rozumiem :P Ale... jak najbardziej się staram. Poślizg to rzeczywiście masz niezły :P

      Pudełeczko, czy zawartość pudełeczka? :D Bo ja takową szkatułkę posiadam, jednak jej zawartość to już zupełnie inna sprawa.

      A niby dlaczego nie mam mącić? Nie może być zawsze słodko-pierdząco, jak mówi moja przyjaciółka do "porzygu tęczą". Trochę urozmaicenia w tym bajkowym świecie.

      Pozdrawiam.

      Usuń
  7. Dasz radę dodać jutro? :)

    OdpowiedzUsuń