15 lipca 2013

Rozdział 62



            Pojawili się na polanie tak niespodziewanie, że w pierwszej chwili zamarłam. Przerażona i oniemiała wpatrywałam się w swojego wroga, który z triumfem na ustach przemierzał wzrokiem pole bitwy. Mężczyzna w ogóle nie przypominał człowieka-wampira, którego znałam kilka lat temu. Twarz, włosy, a także postura i jedno skrzydło, sprawiły, że w pierwszej chwili go nie poznałam. Wydał się idealny, wprost stworzony do podziwiania przez innych, niezwykle urodziwy. Jeśli ktoś twierdził, że to wampiry są najpiękniejszymi stworzeniami na ziemi, to mylił się i to niemiłosiernie. Hybryda anioła i wampira, była niedopisania, wygląd porażał, omamiał.
            Nie minęła sekunda, a nasze spojrzenie po raz pierwszy się spotkało. Nieśmiertelny uśmiechnął się przerażająco w moim kierunku, a chwile później poczułam ból wszystkich możliwych mięśni. Straciłam równowagę, przez co musiałam się podeprzeć rękoma o ziemię.
            - Znowu się spotykamy, Kicia – odezwał się Tom z uśmiechem. – Kto by pomyślał, że w takich okolicznościach.
             - Zawsze miałeś skłonność do melodramatyzmu – wydusiłam na jednym z wolnych od bólu wydechów. – Dziwię się, że w ogóle wyszedłeś z ukrycia. Zwykle wysługujesz się swoimi sługusami – spojrzałam w kierunku Eteny, która aktualnie zajęta była Claudią, automatycznie poczułam przypływ gniewu. – W takim razie, czym zasłużyłam sobie na taki zaszczyt?  
             - Słyszałem, że ułożyłaś sobie w końcu życie – odpowiedział z przekąsem, zerkając mimowolnie na walczącego Williama. – Chciałem osobiście pogratulować, no i oczywiście nie tyle przypomnieć o swojej obecności w twoim życiu, ale i ponownie je zrujnować – dodał sarkastycznym tonem.
             - Nie uważasz, że już wystarczy? – spytałam, stając ponownie prosto, korzystając z okazji, że nie zaatakował. – Twoja zemsta nie ma sensu, pomściłeś się już nie raz – To powiedziawszy zaczęłam szukać wzrokiem Noela, w taki sposób, aby oczywiście Thomas nie domyślił się niczego, ani tym bardziej nie wyczytał nic z moich myśli.
             - Widzisz Kicia, zemsta zemstą, masz rację zapłaciłaś za moje krzywdy – oznajmił, rozpoczynając krążyć wokół mnie niczym sęp. – Jednak wspomniałem Ci kiedyś, chyba przy naszym ostatnim spotkaniu, że…
             - Jesteś teraz niezwyciężony, ponad naturalny – przerwałam mu niechętnie, próbując zyskać na czasie. – Co Ci da moje kolejne upokorzenie, albo śmierć, no co, Tom?
             - Satysfakcje, Kiciu – odpowiedział tak, jakby to było najoczywistsze na świecie.
             - Satysfakcję? – spytałam, a w międzyczasie udało mi się nawiązać kontakt wzrokowy z księciem harpii.
             - Tylko będąc martwą, naprawdę – poprawił się zaraz. – Odzyskam to, co przez Ciebie straciłem.
             - Niby, co? – sarknęłam. – Władzę? Dianę?
             - Spokój – odpowiedział, a zaraz potem zaatakował, próbując zmiażdżyć mi gardło.
            Jego dotyk palił żywym ogniem moją wampirzą skórę, zabójcze spojrzenie unieruchomiło jakiekolwiek ruch, a swąd kadzideł i palonego mięsa wypełnił moje nadwrażliwe nozdrza. Wiedziałam, że powinnam walczyć, bronić się, próbować dalej w to brnąć, przecież miałam dla kogo i do czego wrócić. W tamtej jednak chwili było mi już wszystko jedno, zimne stalowe oczy wpatrywały się we mnie z radością i zupełnie mi nie znaną satysfakcją. Czułam w ustach metaliczny posmak swojej krwi, przestałam się szarpać, oddychać, bo to do czego dążyłam nie miało już sensu. Przeczuwałam, że chyba oto nadchodzi koniec, że prawdopodobnie tak miało być się, że oto spełnia się moje przeznaczenie. Jeszcze tylko chwila i będzie po wszystkim, i nagle stało się.
             Jednak nie to, czego się spodziewałam, w jednej chwili ból, jaki raził do tej pory moje mięśnie zelżał.
             - Viviene! – Krzyknął ktoś, kogo głos doskonale znałam. – Spójrz na mnie, Kochanie! – To był rozkaz, który od razu wykonałam.   
             - Will – udało mi się wyszeptać jedno słowo, przy okazji spróbowałam ponownie wyostrzyć wzrok.
            Młody wampir miał dość pokiereszowane ubranie, a także potargane włosy, poza tym nie dostrzegłam niczego niepokojącego.
             - Wiem, że jest ciężko – rzucił. – Ale musisz to skończyć, raz na zawsze, lepszej okazji nie będzie – to powiedziawszy postawił mnie ponownie na ziemi, a zaraz potem ruszył w kierunku atakującego Rosalie nowo narodzonego.
            Nerwowo rozejrzałam się wokoło, nasza wymiana zdań z Willem trwała niecałe dziesięć sekund, przez co udało mi się zorientować w sytuacji. To William, Emmett, Alan i Noel, bliźniacy oraz dwa wilki rzuciły się na Upadłego, aby móc mnie wyrwać z jego miażdżącego uścisku. Spojrzałam w kierunku Toma, nadal wściekle bronił się przed napastnikami, w tej samej chwili obok mnie pojawiła się Claudia, a za nią rozjuszona Etena.
            Moja przyjaciółka dzielnie walczyła z harpią, ta jednak w pewnym momencie zablokowała wampirzycy jakikolwiek ruch i szykowała się do oderwania jej głowy z tułowia. Nie mogłam czekać, musiałam jej pomóc. Sprawnie naskoczyłam Etenie ramiona, także straciła punkt orientacyjny, a zaraz potem wykręciłam jej głowę o 180 stopni. W międzyczasie Claudia wyswobodziła się z śmiercionośnego uścisku kobiety, nagradzając swoją napastniczkę prawym sierpowym. Pół sekundy później głowa zaskoczonej harpii potoczyła się po polanie, a pozostała część ciała opadła bezwładnie na ziemię. Nie było czasu na świętowanie, ponieważ zaraz potrzebował nas Noel.
             - Elen! Claudia! – wrzasnął mąż mojej przyjaciółki. – Tutaj!
             - Już! – odezwała się dziewczyna i ruszyła w jego stronę. – Viviene?!
             - Jestem tuż za tobą – odpowiedziałam, przy okazji nokautując jakiegoś nowo narodzonego.
             - Musimy go okrążyć – powiedział Noel, spoglądając na Thomasa, który w tym samym momencie złamał kark jednemu z wilków. Do moich uszu doszedł zgrzyt kręgów szyjnych, a także cichy jęk wydobywający się z pyska szarego wilka.
             - Jared, nie! – Krzyknęłam w wolną przestrzeń.
             - Cullen! – warknął na mnie Noel, przy okazji pociągając za rękę. – Skup się! Czas na realizacje planu.
             - Jakiego znowu planu? – spytała Claudia.
            Nie było jednak czasu na tłumaczenie, ponieważ dziewczyna została pociągnięta przez swojego męża zaraz za plecy naszego wroga, po jej prawej stronie stanął Noel, a po lewej Alan, visa vi stanęłam ja. Kiedy złapaliśmy się za ręce, walczący, a właściwe siedzący na karku Upadłego do tej pory Fred, odskoczył, a Ted rozsypał wokół naszej piątki biały proszek.
             - Co wy robicie? – odezwał się spanikowany głosem  Tom. – Mnie nie można pokonać.
             - Twój głos zdradza odzwierciedlone emocje, kolego – odpyskowałam.
             - Przygotuj się na swój koniec – dorzucił Alan z olśniewającym uśmiechem.
            Zupełnie nie wiedziałam tak naprawdę, na czym miał polegać słynny plan Noela, wiedziałam jednak, że nie mogłam pokazać po sobie jakiejkolwiek słabości, musiałam wierzyć, że tym razem musi się udać.
            W moim umyśle pojawiła się dziwnie melodyjna formuła, którą chcąc nie chcąc musiałam zacząć recytować.
             - Nihilitum normanum licordia exoduline laviatte vitanos. Nihilitum normanum licordia exoduline laviatte vitanos – powtórzyłam, coraz szybciej o coraz głośniej, a razem ze mną Claudia, Alan i Noel.  
             - Jak?! Skąd… NIE! – wrzeszczał Thomas z przerażeniem w głosie. – Nieeeee!
             - Nihilitum normanum licordia exoduline laviatte vitanos! – krzyknęliśmy, a sekundę później jakaś ogromna siła odrzuciła naszą czwórkę w tył.  

~*~

            Wypowiedzenie zakazanej formuły przez dwie wampirzyce i dwóch przedstawicieli gatunku harpii, wezwało strażników z Davonwill i Nihilgardu. Czas zatrzymał się w miejscu, a walczące wampiry zastygły w bojowych pozycjach, kiedy tuzin upadłych aniołów wylądował na polanie wokół zbuntowanego. Tym razem mężczyzna nie uśmiechał się cudownie, był przestraszony i oniemiały, ponieważ nie spodziewał się takiego rozwoju wydarzeń. Według planu miał ostatecznie zakończyć żywot Viviene, a potem reszty żyjących jeszcze Cullenów, których nie dobiła armia Victorii. A tym czasem, to on znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie, z którego tym razem nie było możliwości ucieczki.
            Nie miał chwili na zastanowienie się, skąd jego wrogowie wytrzasnęli treść zaklęcia, a także kogo musieli poświęcić, by zadziałało. Jedno było pewne, po raz kolejny nie docenił sprytu i siły Viviene oraz jej rodziny. Była jego godnym przeciwnikiem, a być może i w przyszłości godnym następcą. Ostatni raz spojrzał na kobietę, która doprowadziła do jego spektakularnego upadku. I już wiedział, iż mimo, że poległ i nie dokończył swojego planu, zrobiła to za niego Etena, zaszczepiając w wampirzycy cząstkę harpiego jadu.  
            Oderwano mu drugie skrzydło, pozbawiono dłoni jednym ciosem, podcięto gardło. z którego obficie zaczęła wypływać brunatno-czerwona krew i zabrano przed oblicze samego diabła.  
~*~

            Nieco skołowana tym, co przed chwilą się stało, podniosłam się z ziemi i jak najszybciej znalazłam się obok Claudii, która jeszcze leżała. Pomogłam jej doprowadzić się do porządku i rozejrzałam się dookoła. Miejsce w którym jeszcze kilka minut wcześniej stał Thomas było wypalone, a po zielonej trawie pozostał jedynie dymiący się jeszcze popiół.
             - Nie ma go – stwierdziłam z lekkim niedowierzaniem. – Clodi, nie ma go – spojrzałam na przyjaciółkę. – Nie ma! – poczułam przypływ satysfakcji. – Plan Noela zadziałał.
             - Gdzie jest Noel? – spytała, zupełnie mnie ignorując.
             - Był zaraz obok – zerknęłam na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stał. – A Alan?
             - Tam – wskazała ręką dziewczyna.
            Spojrzałam we wskazanym przez nią kierunku, mimo, że Thomas  i Etena zostali pokonani, to na polanie nadal toczyła się walka o śmierć i życie. Nie czekając na zaproszenie wampirzym tempem ruszyłam na przeciwnika, który próbował zmiażdżyć kości jednemu z wilków Sama. Claudia zrobiła to samo, co ja, tyle że ona skierowała się w stronę swojego walczącego męża. Odrywałam głowy młodym wampirom, robiłam uniki, starałam się pomóc każdemu, kto potrzebował tej pomocy. W pewnej chwili dostrzegłam na polanie rudo-czerwony przebłysk.
             - Victoria – rzuciłam sama do siebie.
            Próbowałam zlokalizować Edwarda, jednak w tym samym czasie dwa nowo narodzone wampiry rzuciły się w moją stronę. Odparłam atak z trudem, ale na szczęście z odsieczą pojawił się Jasper.
             - W porządku? – spytał mój brat.
             - Tak – odpowiedziałam. – A ty?
             - Ok. – uśmiechnął się blado. – Już niewiele zostało, Elen. Wygrywamy.
            Posłałam mu uśmiech i ramię w ramię eliminowaliśmy ostatnie niedobitki armii Victorii. Po dziesięciu minutach było po wszystkim, pozbywszy się ostatniej grupki, Will, Jasper i ja wbiegliśmy z powrotem na polanę z lasu. Po olbrzymim ognisku pozostały jedynie szczątki, ale zapach palonego wampirzego ciała i tak nadal unosił się w powietrzu. Przylgnęłam całym ciałem do swojego ukochanego, który zaraz potem złożył na moich ustach szybki pocałunek.
             - Udało się – westchnął.
             - Tak – odpowiedziałam radośnie, patrząc wprost w jego oczy.
            Ruszyliśmy zgodnie na spotkanie z rodziną z olśniewającym uśmiechem na ustach, jednak z każdym zbliżającym się krokiem do Cullenów, mój wyraz twarzy zmieniał się diametralnie. W miejscu zbiórki wpierw dostrzegłam Noela, który obejmował Claudię, której twarz ukryta była w dłoniach. Nie ujrzałam Alana, Freda ani Teda i wtedy coś ścisnęło mnie w piersi. Mój wzrok napotkał oczy następcy tronu Eileenów i już wiedziałam – nie przeżyli. Poczułam silniejszy uścisk Willa i automatycznie przymknęłam powieki, zabolało.
             - Nie, to niemożliwe – do moich uszu doszedł cichy płacz, lecz nie Claudii, ale Rosalie.
            Od razu spojrzałam w stronę rodzeństwa, klęczącą na ziemi blondynkę podtrzymywał Emmett, a Alice wtuliła się w Jaspera. Przyśpieszyliśmy kroku, dołączając do reszty. Nie miałam pojęcia, dlaczego moja siostra płakała, skoro wszyscy Cullenowie przeżyli walkę – Edward, Emmett, Rosie, Allie, Jasper, William, ja, Carlisle i…. Zamarłam.
            Poczułam dziwnie przeraźliwą pustkę, a zarazem tępy ból w okolicy mostka.
             - Gdzie jest Esme? – spytałam, zupełnie nie poznając swojego głosu.
            Dopiero teraz zauważyłam, że ojciec nieobecnym wzrokiem wpatruje się pobliskie, najmniejsze zgliszcza ogniska.
             - O mój Boże – szepnęłam, osuwając się na kolana. – Dlaczego – zapłakałam.
            Ukryłam twarz w koszuli Willa, który ani przez chwilę nie wypuszczał mnie z objęć. Zacisnęłam dłonie w pięści, cały czas łkając. We wnętrzu mojego ciała pojawił się olbrzymi ból, rozrywający wnętrzności oraz już wcześniej pojawiająca się pustka. Nie mogłam uwierzyć wprost to, co się stało, ani dlaczego. Nie potrafiłam sobie wyobrazić dalszej egzystencji, bez niej, bez mamy. Nie chciałam nawet o tym myśleć. Nie chciałam, ale musiałam. Bałam się ponownie spojrzeć w oczy ojcu, tak puste, tak nieobecne, tak nieludzkie.   
            Esme, mama, mamusia…

~*~

            Ciemne burzowe chmury nadciągnęły nad Forks, chociaż jeszcze z samego rana nic nie zapowiadało zbliżającej się nawałnicy. Stali tam, na niewielkim wzgórzu porośniętym dzikimi trawami i kwiatami, pośrodku i samotnie. Wpatrując się w jeden stały punkt, nikt nie odezwał się słowem, tym razem wszystko zostało powiedziane. Czarna, tiulowa suknia dzielnie walczyła z porywistym wiatrem, który targał w tą i z powrotem delikatny materiał. Hebanowe włosy przysłoniły porcelanową twarz kobiety, której głowa po jakimś czasie opadła na męskim ramieniu. Ściskany do tej pory bukiet wielobarwnych róż, spoczął na skromnej mogile, zaraz obok tablicy upamiętniającej – Esme Anne Platt-Evenson-Cullen, ukochana żona i matka.  
            Nie było mowy, przemówień, tylko głucha cisza, która została przerwana jedynie  grzmotem pobliskiej burzy. Stali najdalej od całego towarzystwa, a zaraz przy nich małżeństwo z Norwegii. Wampirzyca bała się podejść bliżej, bała się nawet spojrzeć w kierunku grobu matki. Wyraz twarzy najbliższy, ich smutne oczy, ich ból po stracie najbliższej im osoby stawał się nie do zniesienia, odbierał możliwość racjonalnego myślenia, zabierał wolny oddech, odbierał jej życie.
            Stali tak dobrych kilka godzin, kiedy wreszcie i niebo postanowiło zapłakać nad grobem ich rodzicielki, Cullenowie powoli ruszyli w kierunku domu. Obok Viviene pojawił się Edward, który współczująco przygarnął ją do siebie, a zaraz potem Jasper i Alice. Kiedy jednak na horyzoncie pojawiła się Rosalie z Carlisle pod rękę, nie omieszkała spojrzeć na dziewczynę z nienawiścią w oczach.
             - To wszystko twoja wina – warknęła jadowicie w jej kierunku. – To przez Ciebie Esme nie ma tutaj z nami!
             - Rose – zaczął Edward z przyganą. – To nie miejsce, ani czas…
             - Nie gadaj bzdur, Rosie – rzuciła Allie.
             - To Ty ją zabiłaś! – krzyknęła żona Emmetta.
            Echo wampirzego lamentu obiło się o ściany lasu, a także pobliskie skałki, wzmacniając efekt przekazu blondynki. Oskarżona nieśmiertelna nie odpowiedziała nic na zarzut siostry, ponieważ doskonale zdawała sobie sprawę z jej słów. Gdyby nie ona, Cullenowie żyliby beztrosko, bez problemów, bez jakiegokolwiek zagrożenia. Po raz kolejny Pani Hale pokazała, a właściwe oznajmiła to, z czym wszyscy się zgadzali. Czarę goryczy przelał Carlisle, który nawet nie uraczył spojrzeniem swojej córki, podążając ślepo za Rosalie. Zabolało i to bardziej, niż powinno.
             - Vi, to nie jest twoja wina, rozumiesz? – Usłyszała zaraz przy uchu.
             - Proszę Cię… - Nie chciała nawet o tym rozmawiać. Nie teraz.
             - Zaatakowała ją grupa nowo narodzonych wampirów, Carlisle walczył… - William próbował przybliżyć jej to, co właściwie się stało.
             - Daj mi spokój – Nawet nie pozwoliła mu dokończyć. – Przynajmniej dziś, błagam.


„Śmierć nie czyni cię smutnym - czyni cię pustym.
To właśnie jest w niej złe.
Wszystkie twoje zaklęcia i nadzieje, i śmieszne
nawyki znikają pędem w wielkiej,
czarnej dziurze i nagle zdajesz
sobie sprawę, że odeszły, bo,
 równie nieoczekiwanie, niczego już nie ma w środku.”

 – Jonathan Carroll

12 komentarzy:

  1. Nieeeeeee!
    Wskrześ Esme, wskrześ Esme!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spodziewałam się takiej reakcji, niestety czas Esme dobiegł końca w moim opowiadaniu.
      Pozdrawiam i dziękuję za komentarz.

      Usuń
  2. Gapię się w klawiaturę i nie wiem co napisać.
    SZOK!
    Esme i Alan?
    Esme?!
    Ja nie wiem jak ta rodzina będzie dalej funkcjonować bez jej dobroci, ciepła i życzliwości.
    Cullenowie bez Esme to brzmi tak surrealistycznie. Z drugiej strony to daję masę, masę nowych możliwości. Już zaczynam myśleć jak to będzie dalej. Tyle opcji! Ciekawe jak co będzie z Carlislem, biedny facet i Vi musi czuć się fatalnie. Ja czułabym się jak gówno
    Chyba nie jestem w stanie wykrzesać z siebie nic więcej w tej chwili co miałoby jakiś sens. Musz e się najpierw oswoić z tym co przeczytałam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, to wielki cios dla rodziny. Co będzie z Carlisle? Jeszcze dokładnie sama nie wiem, możesz być jednak pewna, że śmierć Esme nie poszła na marne. Jej dobroć, ciepło i życzliwość będzie zawsze w sercach Cullenów, a to dla nich teraz jedyna i najważniejsza pociecha.
      Masz rację Vivi czuje się, jak sama wcześniej to określiłaś. Bo jak można się czuć, tracąc najważniejszą osobę w swoim życiu.

      Czekam na dalszy odzew w tej sprawie :)

      Usuń
  3. Jejku, ale smutny rozdział. Czemu zabiłaś Esme? Biedna jej rodzina:(
    Opis walki ciekawy, realistyczny, a pokonanie Toma dość sprytne. Czyli mają już z nim spokój, ale stracili bliską osobę. Lipa:( To co teraz? Żałoba?
    A Rose jak zwykle mówi, co myśli. Ale zmieni zdanie i pewnie jeszcze ją przeprosi. Przecież nie jest zła;)
    Ps. zapraszam do mnie;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Musiałam to zrobić. Cieszę się, że rozdział się spodobał. Rosie owszem, mówi to, co myśli. Czy przeprosi, okaże się w kolejnym rozdziale.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  4. O cholera... Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam... Uśmierciłaś Esme. Kurcze, niby nawet w Zmierzchu nie było za dużo o niej ale mimo wszystko samo jej imię zawsze kojarzyło mi się z dobroduszną, ciepłą, kochającą matka. No cóż, po raz kolejny dajesz nam do zrozumienia, że po twoich pomysłach możemy się wszystkiego spodziewać. Ale to dobrze! Bo to przecież nie jest kolejna historia o Edwardzie tylko o Viviene i Willu! Śmierć Esme w tym rozdziale wywołała u mnie smutek ale śmierć Toma ukazana w tak hmm... epicki sposób bardzo mnie zaintrygowała. Czy te słowa coś oznaczają (zaklęcie)? Bardzo pomysłowe. Szczerze mówić spodziewałam się, że pod koniec Ros obarczy winą i wyłącznie Elen mam nadzieje jednak, że nie odseparuje się znowu tak mocno od rodziny i przy okazji nie odbije się to na Williamie. Swoją drogą dzielny z niego młody wampir! Przetrwał bitwę - szacuneczek. A co z Victorią? Ruda siksa znów się pojawi? Kurczę tyle mam pytań i tyle wątpliwości. Bardzo się cieszę, że znalazłaś czas aby podzielić się z nimi tym rozdziałem, bo przecież teraz powinnaś cieszyć się wakacjami, słońcem za pomyślnie zdane egzaminy (jeszcze raz gratuluje!) Ponieważ końcówka daje wiele do myślenia nad tym co teraz będzie z rodziną Cullenów i z Harpiami, czekam na kolejny rozdział z niecierpliwieniem!

    Pozdrawiam Rubinku! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiele akcji, wiele emocji. W kolejnym rozdziale powinnaś rozwiać swoje wątpliwości. Cieszę się ogromnie, że Ci się podobało.
      Pozdrawiam Słońce :*

      Usuń
  5. No, to kiedy ten epilog?
    Lady Potter.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moja Droga Lady Potter, sama chciałabym to wiedzieć :P
      Pozdrawiam Pomorze.

      Usuń
  6. Viv, kiedy nowy rozdział? :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zapraszam do zakładki - INFORMACJE, tam wszystko wyjaśniłam. Jednak myślę, że do 15.10 uda mi się opublikować rozdział.
      Pozdrawiam

      Usuń