Ruszyłam powoli w kierunku rezydencji, nie czułam jednak, że
będę tam mile widziana. Srogie spojrzenie siostry, lodowaty ton i nieobecny
wzrok ojca, nie potrafiłam pozbyć się tego widoku, ani wymazać go z pamięci. Po
raz kolejny fala olbrzymiej pustki i bólu przetoczyła się przez moje serce. Ukochana matka, żona, najlepsza przyjaciółka…
Tak bardzo żałowałam, że nie mogłam płakać, uronić choćby jednej łzy.
- Claudia? – usłyszałam zaniepokojony głos
Noela. – Skarbie, odezwij się?
Pół
sekund później znalazłam się obok chłopaka, a razem ze mną William. Spojrzałam
na przyjaciółkę, której twarz zdała się tak blada, że aż prawie przeźroczysta.
Wyglądała na umęczoną i brakowało jej energii, co było niepodobne do wampira. A
jej przymknięte, sino-fioletowe powieki i przyśpieszony oddech nie wróżył
niczego dobrego.
- Co się na Boga stało? – spytałam, zerkając
to na Claudię, to na jej małżonka.
Dotknęłam
jej policzka i czoła, na którym pojawił się zimny pot, coś zdecydowani było nie
tak. Przestraszona spojrzałam na Willa, który postanowił dalej obejrzeć
dziewczynę. Kiedy podwinął jej rękaw czarnej sukienki, dostrzegliśmy ślady
ugryzień. Nie wyglądały jednak tak, jak te po spotkaniu z nowo narodzonym
wampirem. Te miały odcień ciemnego fioletu, a właściwie granatu i dość wyraźnie
odznaczały się na alabastrowej skórze dziewczyny.
- To nie są ślady, pozostawione przez zęby młodego
wampira – zauważył Will.
Oniemiała
spojrzałam na Noela, a zaraz potem na ukochanego, którego wzrok tym razem żądał
jasnej odpowiedzi, a ja nie zamierzałam już niczego ukrywać.
- To musiała być Etena – powiedziałam. – To
jej jad – wyjaśniłam, a zaraz potem dodałam. – Cleo walczyła z nią zaciekle,
ale nie miałam pojęcia…
- Tylko z nią walczyła? – spytał zdenerwowany
książę.
- Chyba tak – odpowiedziałam z chwilowym
wahaniem. – Ostatecznie to Claudia oderwała jej głowę.
- Etena, czy nie Etena – przerwał nam
deliberacje Cullen. – Jad dostał się już do jej krwioobiegu.
- Musimy się jak najszybciej znaleźć w domu –
oznajmił Noel, spoglądając troskliwie na nieprzytomną żonę. – Eileen musi
wiedzieć, jak pomóc mojej żonie.
- Niby jak chcesz to zrobić? – odezwałam się.
– Jak znajdziesz się w Norwegii w ciągu kilku godzin?
- Tutaj liczy się każda minuta – poparł mnie
William. – Trzeba jej zaaplikować krew.
- W Seattle czeka na nas odrzutowiec –
powiedział blondyn. – A resztą się nie przejmuj. Claudia wytrzyma, wierzę w to.
- Dobrze – zrobiłam większy wdech. – Poczekaj
tutaj z nią – wskazałam na dziewczynę. – Will weźmie moje auto, a ja spróbuje
zrobić transfuzję.
- Zwariowałaś? – szepnął wampir. – Przecież…
- Ci! – zmroziłam go wzrokiem i chwyciłam za
rękę. – Będziemy za mniej, niż kwadrans. Spróbuj może skontaktować się z Eileen
– oznajmiałam Noelowi, a chwilę później już nas nie było.
- Przecież transfuzja ją zabije – oznajmił mi
Will, gdy tylko małżonkowie zniknęli nam z pola widzenia. – To niewykonalne na
wampirze.
- Nie zabije – powiedziałam hardo.
- Carlisle mówił, że nieśmiertelny nie… - próbował
mi wytłumaczyć.
- Posłuchaj mnie – zatrzymałam chłopaka i
spojrzałam mu prosto w oczy. – Mój ojciec może i ma ogromną wiedzę na temat
naszego gatunku, ale w tym wypadku nie mamy do czynienia ze stuprocentowym
wampirem.
- Jak to? – Zdziwił się bardzo, a sekundę
później chyba pojął. – Czekaj, czekaj, masz na myśli, to o czym ja myślę? To, o
czym nie wolno Ci mówić?
- Dokładnie – westchnęłam.
- W każdym razie, skąd ta pewność, że nic jej
nie będzie, mimo że to pseudo wampir?
– spytał, a ja zrobiła zatrważającą minę. – Tylko się pytam, tak teoretycznie –
dodał, widząc mój wyraz twarzy. – Natura lekarza.
- Na pewno jakieś zagrożenie istnieje, to dość
niebezpieczny zabieg – odpowiedziałam cicho. – Ale czy mamy inne wyjście?
Musimy spróbować wszystkiego, Will.
- Claudia przeżyje – oznajmił pewny siebie
chłopak. – Zobaczysz, bądź tylko dobrej myśli.
- Wybacz, ale tym razem będę pesymistką –
rzuciłam. – Po tym wszystkim, co ostatnio się wydarzyło… nie mam już siły na
optymizm.
- Vi, nie możesz się winić za wszelkie zło,
jakie spotyka Cullenów i… twoich znajomych – powiedział niezwykle spokojnym
tonem głosu.
- Will, prawda jest taka, że odkąd pojawiłam
się w tej rodzinie, naraziłam ją na ogromne niebezpieczeństwo. Owszem,
większość ataków Thomasa były skierowane tylko i wyłącznie na mnie, ale…
- Ale, co? – Ponaglił mnie.
- Nie tylko ja byłam poszkodowaną, przy każdym
spotkaniu z Upadłym Esme… - zamilkłam na chwilę. – Mama, ojciec, Ed, gdybyś
tylko widział ich przerażone oczy, obecny w tamtych chwilach strach – mówiłam.
– Gdyby nie ja, Felton nie namieszałby w Edwarda przeznaczeniu, nie doszłoby do
twojego wypadku samochodowego, Vanessa by żyła – spojrzałam na młodego wampira.
– Nie byłoby katastrofy lotniczej…
- I prawdopodobnie w ogóle byśmy się nie
poznali – przerwał mi William.
Automatycznie
zamilkłam, wpatrując się w jego oblicze. Nie był zdenerwowany, czy poirytowany,
po prostu tam stał i słuchał wszystkiego ze spokojem.
- Nie to miałam na myśli – próbowałam się
wybronić. – Ale prawdopodobnie masz rację, nie spotkalibyśmy się wtedy w
gabinecie Carlisle.
- Viviene, Thomas rzeczywiście namieszał wam,
nam w życiu – zaczął chłopak. – Nie możesz jednak czuć się winna – pogłaskał
mnie po policzku. – Tak widocznie musiało być.
- Może i tak, ale dlaczego to zawsze
przytrafia się mnie – ukryłam twarz w jego czarnej koszuli. – Dlaczego! – Tym
razem nie potrafiłam zatrzymać łez.
- Chciałbym
to wiedzieć – pomyślał.
~*~
Nie
minęło pięć minut, a byliśmy w domu. William został oddelegowany do spakowania
naszych rzeczy, a także miał przygotować auto do drogi. Ja tymczasem dość
niepewnym krokiem powędrowałam w kierunku ojca gabinetu. Nieśmiało
przekroczyłam jego pokój, obawiając się, że natknę się na Carlisle, jednak
Cullena w nim nie było. Przystąpiłam więc pospiesznie do skompletowania
apteczki – 20 jednostek 0 Rh-, igły, strzykawki, gaza.
- Vivi? Co ty robisz? – zaraz za mną pojawił
się Edward z tęgą miną.
- Jak Carlisle? –
spytałam.
- Zamknął się w
swojej sypialni, a Emmett i Rosalie pilnują go, żeby nie zrobił niczego
głupiego – odpowiedział, podchodząc bliżej. – Co to za torba? – podjął
wcześniejsze pytanie.
- Lepiej mi
powiedz, co z Victorią? – zbiłam go z tropu.
- A co ma być –
burknął. – Nie żyje.
- Aha –
skwitowałam.
- Powiesz mi
wreszcie, co kombinujesz z tymi hektolitrami krwi? – Naburmuszył się.
- Claudia – wyjaśniłam. – Została dość mocno
pogryziona przez Etenę. Muszę podać jej krew i spróbować wypłukać jad do
momentu podania antidotum.
- Cleo, pogryziona? – zdziwił się bardzo.
- Niestety – dodałam. – Jad działa prawdopodobnie
z opóźnieniem, dlatego wcześniej niczego nie zauważyliśmy.
- To może ojciec by jakoś zaradził?
- Ed, nie będziemy go teraz fatygować –
odpowiedziałam. – On nie jest w stanie racjonalnie myśleć, dajmy mu spokój.
- A gdzie jest to antidotum? – spytał.
- W Norwegii, braciszku – rzuciłam w jego
stronę i zamknąwszy torbę lekarską, ruszyłam przez hol w kierunku garażu.
- Wyjeżdżasz? – zdziwił się. – Teraz? Tylko mi
nie mów, że przez to, co powiedziała Rosalie…
Przymknęłam
powieki, wypuszczając głośno powietrze z płuc. Czułam się już potwornie przytłoczona i zmęczona całą tą
sytuacją. A wiedziałam, że prawdopodobnie to jeszcze nie koniec.
- Jadę razem z Claudią w charakterze lekarza,
oczywiście William leci razem ze mną – odpowiedziałam. – I nie wyjeżdżam przez
to, co powiedziała Rosie – a sekundę później dodałam. – Jednak teraz jak sobie
pomyślę, to przyda mi się, nam zmiana klimatu.
- Ale… - próbował coś jeszcze powiedzieć.
- Ojciec potrzebuje wytchnienia, a naszej
siostrze potrzebny jest czas do ochłonięcia – przerwałam mu. – Wiem, jednak że
to, co powiedziała po pogrzebie, nie było jedynie wywołane natłokiem emocji i
żalu.
- Viviene, tutaj nikt nie ma do Ciebie
pretensji – zaczął swój wywód, ponieważ wiedział do czego dążę. – Nie możesz
się obwiniać o śmierć Esme – chwycił mnie za ramiona i lekko potrząsnął. –
Rozumiesz? To nie jest twoja wina!
Nie
odpowiedziałam ani słowem, wpatrywałam się jedynie w jego ciemniejące
bursztynowe oczy i widziałam w nich wszystkie emocje. Nie minęła sekunda, a
tonęłam w braterskim uścisku, łkając cicho w jego koszulę. Ponownie czułam się
taka mała, taka bezradna i niepozorna, a dodatkowo wspomnienie mogiły matki
wywołało ponowną falę płaczu. Musiałam jednak wziąć się w garść, ponieważ
czekała na mnie Claudia, która niezwłocznie potrzebowała mojej pomocy.
- Wrócę szybciej, niż Ci się wydaje –
powiedziałam tym razem z lekkim uśmiechem. – Przecież ktoś musi Ciebie
zaprowadzić do ołtarza.
- Skąd wiesz…?
- Alice – odpowiedzieliśmy zaraz wspólnie.
- Powiedziała mi tuż przed rozpoczęciem walki
– zwróciłam się do brata. – Chyba czekała na twój ruch, ale się nie doczekała.
Poza tym, długo miałeś zamiar trzymać to w tajemnicy?
- Chciałem Ci powiedzieć zaraz po bitwie, ale…
- nagle gwałtownie zamilkł, spoglądając w moją stronę.
- Edwardzie, ja wiem, że to, co się stało… -
próbowałam złożyć jakiekolwiek zdanie. – To Esme dla Ciebie najdłużej była
matką, ale wszyscy kochaliśmy ją jednakowo. Jej strata dla każdego z nas jest…
bolesna i nikt, ani nic jej nie zapełni.
- Czas leczy rany – wtrącił melancholijnym
tonem, zerkając na fotografie uśmiechniętej Esme. – Więc na ten twój powrót i
ślub sobie poczekamy.
- Mama by tego nie chciała – usłyszałam od
progu, męski, lekko drżący baryton. – Nie chciała żałoby – spojrzałam na ojca.
– Nie chciała, żebyśmy się zamartwiali i przez lata przeżywali to, co prędzej
czy później było nieuniknione.
- Nieśmiertelność to nie dar – zaczęłam
cichutkim głosem.
- Lecz przeznaczenie, które musi się wypełnić
– dopowiedział Carlisle znany mi cytat. – Esme wiedziała, z czym będzie musiała
się zmierzyć – w tym samym momencie najstarszy Cullen objął mnie ramieniem.
– Jej czas na ziemi dobiegło końca,
spełniła się w roli matki i żony, najlepszej przyjaciółki, opiekunki – dodał, a
zaraz potem jeszcze szepnął mi do ucha. – Niezważone są wyroki boskie, pamiętaj
o tym.
Przytuliłam
mocno ojca i uściskałam brata na dowidzenia, a chwilę później razem z Willem
opuszczaliśmy rezydencję Cullenów.
~*~
Perspektywa
Williama
Stan
Claudii pozostał bez zmian, mimo zaaplikowanej dość sporej dawce ludzkiej krwi.
Dziewczyna nadal nie odzyskała przytomności, ale nie pojawiły się również inne
niepokojące symptomy, co razem z Viviene uznaliśmy za dobry znak. Co jednak
cały czas mnie zastanawiało to, jad tajemniczej Eteny, a właściwie jego
działanie. Nikt niestety z obecnych nie potrafił, może nie chciał, bądź jak
zwykle tłumaczyła Vi – nie mógł mi tego wyjaśnić. Jedno było pewne, żaden z
nich nie spotkał się kiedykolwiek z tak toksyczną odmianą trucizny.
Kiedy
dotarliśmy na lotnisko, odrzutowiec czekał na nas już w pełnej gotowości. Nie
miałem pojęcia, kim był Noel, ponieważ Elen nie zdradziła się ani słowem, czym
też zajmuje się, bądź co robi jej znajomy. Jednak zdążyłem się już przekonać,
że za pieniądze i to nie małe można było załatwić wszystko. Nie tylko nową
tożsamość, fałszywe prawo jazdy czy paszport, ale i niewykrywalny, bezzałogowy
odrzutowiec. Bez jakichkolwiek pytań i formalności – mówisz, masz. Pośpiesznie
zajęliśmy swoje miejsca, po czym kapitan oświadczył, że za siedem godzin
lądujemy w Trondheim, a następnie samolot wystartował z olbrzymią prędkością.
Przez
cały ten czas Viviene nie odezwała się słowem, nie licząc oczywiście krótkich i
treściwych odpowiedzi na moje i Noela pytania. Sam jej ton głosu, w ogóle nie
przypominał tego pewnego siebie, zdecydowanego, a zarazem niezwykle kobiecego
sopranu, którym zwykle nas wszystkich obdarzała. Wiedziałem, że bardzo przeżyła
nie tylko śmierć matki, ale również to, co powiedziała pod jej adresem Rosalie.
Na samo wspomnienie wściekłej blondynki zacisnąłem pięści, nie powinna się tak
zachować, nie powinna czegoś takiego mówić. Owszem wszyscy byliśmy
rozgoryczeni, pogrążeni w żalu, ale żona Emmetta ewidentnie przesadziła. Dobrze
wiedziałem, że Viviene nie ponosi winy za śmierć Esme, ponieważ to, co się
stało było wypadkiem.
Jakieś
trzydzieści minut później moje rozważania przerwała sama Vi, która oświadczyła,
że coś z nią dzieje się nie tak:
- Strasznie boli mnie lewy bark i głowa –
szepnęła. – Will, to nie jest normalne.
Od
razu się przeraziłem, czyżby miała to być powtórka z rozrywki?
- Pokaż skarbie mi to ramię – poprosiłem i
automatycznie zrobiłem większy wdech.
Z
całych sił pragnąłem, by to, o czym właśnie pomyślałem nie spełniło się. A
jednak, na barku Viviene znalazłem taki sam ślad po ugryzieniu, jaki miała
Claudia.
- Jasna cholera – zakląłem pod nosem. – Gdzieś
jeszcze Cię boli?
- Nie – odezwała się zdołowana. – To jest to,
prawda?
- Pokaż mi jeszcze ręce – poprosiłem, ponieważ
wolałem być pewien, czy nie ma więcej obrażeń. Szczęście w nieszczęściu, nie
było.
- Ja wiedziałam, że to nie koniec – westchnęła
wampirzyca. – Wiedziałam, że Thomas tak łatwo nie odpuści, nawet z za grobu.
- Wszystko będzie dobrze – oznajmiłem z
zaciśniętymi zębami. – Musi być.
- Nie łudź się – szepnęła, łapiąc się za
głowę.
- Bardzo boli?
- Mhm – mruknęła, przymykając oczy i oparła
głowę na fotelu.
- Trzeba Ci podać krew – oznajmiłem.
- Niby jaką? – warknęła. – Jeśli ludzką, to chyba
zgłupiałeś.
- Niech cholerę wezmą twoje przekonania – wyrzuciłem
ze złością. – Musisz żyć.
- Przecież jeszcze nie umieram.
- Dobrze powiedziałaś, jeszcze – dolałem oliwy
do ognia.
- Matko Boska, William nie panikuj!
- Bo nie chcesz sobie pomóc!
- Will, błagam Cię – spojrzała na mnie
niesamowicie zmęczonym wzrokiem. – Zrobię wszystko, co tylko będzie trzeba, ale
nie dam sobie ponownie zaaplikować ludzkiej krwi.
- Jak stracisz przytomność, to nie będę pytał
o twoje zdanie.
- Lekarz powinien szanować priorytety pacjenta
– odezwała się z przekonaniem.
- I dobrze się składa, bo ja nie jestem twoim
lekarzem – powiedziałem.
- Will, proszę – przytuliła się do mnie.
- W takim razie, jaki masz plan mądralo? Co? –
spytałem.
- Postaram się dolecieć w jednym kawałku –
odpowiedziała. – A zaraz potem oddam się w ręce Eileen.
- Dziewczyno, ty mnie wpędzisz do grobu.
- To dobrze, że już nie żyjesz – stwierdziła
zabawnie.
Nagle
wydała z siebie zatrważający dźwięk, przypominający syk, a jednocześnie bezdech
w jednym, co mnie całkowicie wyprowadziło z równowagi.
- Jeszcze kilka godzin, a dostaniesz antidotum
– wierzyłem, że pomimo tego, co się stało, nie mogłem się poddać.
- O ile istnieje – powiedziała bardziej do
siebie, niż do mnie, ale i tak usłyszałem.
- Noel wie, jak pomóc Claudii – odezwałem się.
- Może i wie – coraz gorzej było ją słychać. –
Sęk w tym, czy będzie mógł to zrobić.
- Nic z tego nie rozumiem, Vi – zdenerwowałem
się.
- Zrozumiesz z czasem.
- Zaczynam szczerze w to wątpić – spojrzałem
na ukochaną, a jej głowa bezwładnie opadła na moje ramię.
~*~
- Możesz mi łaskawie powiedzieć, o co w tym
wszystkim chodzi?! – warknąłem w kierunku blondyna. – Wiem, że macie z Vivi
jakąś chorą umowę „o nic nie mówieniu” – to powiedziawszy nakreśliłem w
powietrzu cudzysłów. – Ale wydaje mi się, że w tych okolicznościach waszą umowę
szlag jasny trafił.
Miałem
już po dziurki w nosie tych wszystkich idiotycznych tajemnic i niedomówień.
Zaraz po przyjeździe do norweskiego domu
Viviene, ulokowaliśmy dziewczyny w oddzielnych pokojach i czekaliśmy na
przybycie matki Noela, która miała przywieźć ze sobą sekretne antidotum. Sęk w
tym, że nikt nic o tym konkretnie nie wiedział, a blondyn oznajmił mi
nadzwyczaj spokojnym i opanowanym tonem, że musimy czekać i uzbroić się w
cierpliwość. Cierpliwość, która od samego wylotu ze Stanów gdzieś wyparowała.
Czas dłużył mi się niemiłosiernie i chociaż cały czas starałem się być dobrej
myśli i nie tracić nadziei, to nerwów już nie potrafiłem utrzymać na wodzy.
Gdy
tylko spoglądałem na Viviene i ból malujący się na jej twarzy, w środku aż
wszystko mi się gotowało. Tak bardzo chciałem jej pomóc, a nie mogłem zrobić
nic, kompletnie nic. Miałem ochotę coś rozwalić, roztrzaskać, a najchętniej to
buźkę tego uroczego blondaska o idyllicznym barytonie.
- Uspokój się, bo zaraz eksplodujesz –
oznajmił chłopak, przyglądając mi się z wyższością. – Twoje nerwy na nic się
zdadzą, nie pomożesz tym ani Elen, ani Claudii.
- Nie mogę pomóc Viviene, jeżeli nie wiem, z
kim mam do czynienia – odpyskowałem, ilustrując go wzrokiem. – Na Boga Noel,
mamy wspólnego wroga, a ty zamierzasz się unosić teraz dumą i puszyć jak nadęty
paw – spojrzałem mu w oczy. – Dobrze wiesz, a jeśli jeszcze nie wiesz, to oznajmiam
Ci wszem i wobec, że najbardziej na świecie zależy mi na Viviene!
- Wiem, że Ci zależy – odezwał się po minucie,
nadal usilnie mi się przyglądając. – Ale nie unoszę się dumą, po prostu mam pewne
zobowiązania…
- A nie uważasz, że sytuacja jest
nadzwyczajna? – spytałem. – Może warto by było to wziąć pod uwagę.
- Uwierz, że robię co tylko w mojej mocy –
zirytował się chłopak.
- Jak na razie z marnym rezultatem – nie
rezygnowałem.
- Nie masz pojęcia, w co zamierzasz wdepnąć –
zaczął ostrożnie.
- To ma być groźba? – spojrzałem na niego. –
Bo jeśli tak, to wybacz, ale nie zniechęcisz mnie tym.
- Raczej ostrzeżenie – sprecyzował.
- Posłuchaj mnie – zrobiłem krok do przodu. –
Kocham Viviene i zamierzam z nią spędzić resztę życia, a co za tym idzie,
wszystko co jest związane z nią dotyczy i mnie.
- Zdążyłem zauważyć – sarknął.
- Skoro tak, to nie uważasz, że powinienem
wiedzieć.
- Jesteś uparty, jak nie wiem, co – pokręcił
głową.
- Jedziemy na tym samym wózku – rzuciłem. – Z
tym, że ja nie wiem, czego mogę się spodziewać, nawet nie wiem, czy ona
przeżyje – mówiłem.
- Przeżyje – odpowiedział. – Claudia również.
- I co, mam Ci tak po prostu zaufać, w ciemno?
– sarknąłem. – Znowu?
- Musisz – odparł.
- Ja już nic nie muszę, Noel – syknąłem w
kierunku chłopaka, zmuszając go do spojrzenia wprost w moje rozgniewane oczy, a
zaraz potem dodałem stanowczym tonem. – A moja cierpliwość już dawno
przekroczyła wszelkie granice, dlatego żądam wyjaśnień.
Blondyn
przez kilka dobrych sekund nie spuszczał ze mnie wzroku, dzięki czemu w jego
tęczówkach mogłem dostrzec siebie. Idealna twarz z marmuru, wydawała się
pozbawiona wszelkich pozytywnych emocji, zaciśnięta szczęka i napięte mięśnie
twarzy sugerowały zdenerwowanie i poirytowanie, a czarne zwężone źrenice mówiły
jasno i wyraźnie - koniec żartów.
- Dobrze – westchnął chłopak. – Powiem Ci, z
kim masz do czynienia.
No
i zaczęło się.
„Zawsze trzeba podejmować ryzyko. Tylko wtedy uda nam się
pojąć,
jak wielkim cudem jest życie, gdy będziemy gotowi przyjąć niespodzianki,
jakie niesie nam los” – Paulo Coelho
jak wielkim cudem jest życie, gdy będziemy gotowi przyjąć niespodzianki,
jakie niesie nam los” – Paulo Coelho
Dżizas, chyba jestem pierwsza :D
OdpowiedzUsuńChyba nie muszę mówić, jak długo tego wyczekiwałam. Niesamowicie wręcz, codziennie patrzyłam, czy dodałaś, a tu nic... Zaspokoiłam już swoją ciekawość xD
Wow, Rosalie rzeczywiście jest straszna, ale całkowicie ją rozumiem, jednak nie uważam, że powinna tak naskakiwać na Viv, bo to poniekąd jej siostra. Mam nadzieję, że z Claudią będzie wszystko OK :) I ta rozmowa Willa z Noelem, delicious xD
I znalazłam mały błąd, pisze się ,,łudź", a nie ,,łódź" :)
Pozdrawiam i zapraszam do siebie!
hp-szeptane-tajemnice.blogspot.com
Rockowa Claire
Bardzo dziękuję za komentarz, oczywiście zaraz błąd postaram się zlokalizować i poprawić. Rosalie zawsze należała do osób, które najpierw mówią, a potem myślą, jednak w tym wypadku nie można się jej dziwić. Cieszę się, że rozdział się spodobał, a rozmowa Williama i Noela również uważam za udaną.
UsuńPozdrawiam serdecznie, a na twoim blogu byłam dzisiaj :)
Oj kobitko, ale ostatnio namieszałaś: bitwa ze zbuntowanymi harpiami i wampaniołem, śmierć Esme, (mojego kochanego Alana nie wspominając), ukąszenie Claudii teraz jeszcze okazuje się, że Vivi jest pogryziona... ugrh
OdpowiedzUsuńNie ma opcji żeby Vivi tego nie przeżyła. Przecież musi żyć. Osobiście mam takie spekulacje, że wampirzyca może w jakiś sposób zmutować, że coś może ulec zmianie w jej organizmie i być może zyska jakieś nowe możliwości... ale to tylko takie moje "co będzie potem" :P
Carlisle. Biedny tatuś. Z reguły tym dobrym zazwyczaj obrywa się bardziej :( Cieszę się, że nie obwinia Vivi o śmierć Esme. Gdyby postąpił inaczej byłoby to trochę zaprzeczeniem tego kim jest, a przecież w Carlisle jest tyle dobroci, ciepła i zrozumienia dla drugiego człowieka.
Myślę, że Rosalie kiedyś wybaczy brunetce. być może długo będzie chowała urazę, ale przecież są siostrami, nawet jeśli nie łączą ich więzy krwi.
Will vs Noel no no no już myślałam, że dojdzie do rękoczynów, haha. Facetowi ostatnio cojones zaczynają rosnąć. Zaczyna naprawdę być temperamentnym nowonarodzonym.
Oj kobitko, taki był mój zamiar, żeby jeszcze bardziej namieszać Wam w głowie :P Coś w twojej mózgownicy się kreuje, jednak nie powiem, czy dobrze kombinujesz. Co do wampirzego tatusia... napiszę dość dosadnie - życie. Jednych rozpieszcza, innych wręcz przeciwnie. Aaaa... pozostaje nam jeszcze kwestia Pana nowo narodzonego i harpii, no cóż cieszę się, że udało mi się pokazać jego charakterek. Można zauważyć, że to człowiek dość skryty, kiedy jednak na czymś mu zależy, potrafi cholernie mocno o to walczyć. Z drugiej strony, chciałam pokazać, że nie jest ciepłą kluchą i ma coś do powiedzenia.
UsuńPozdrawiam serdecznie i jeszcze raz dziękuję za komentarz.
No, w końcu Will pozna prawdę. Jestem za, ileż można trzymać biedaka w niepewności?
OdpowiedzUsuńJak Edward dowie się, że siostra jest ranna, jak nic przyleci za nimi. Alice zaraz coś tam przewidzi i ruszy z nim. I może Rose, żeby w końcu przeprosić Vivi:p W końcu obie straciły Esme, nie tylko Rose.
Znalazłam literówkę: "- Dobrze powiedziałeś, jeszcze – dolałem oliwy do ognia. " To mówił Will, więc powinno być "powiedziałaś":p
Piszesz w zbyt dużym odstępach czasu, przez co umyka sporo szczegółów. Pisz częściej:p
Pozdrawiam;)
Tym razem nie będzie tak kolorowo, właściwie znowu :) Mogę jedynie zdradzić, że ani Edward, ani Alice nie pojawią się w Norwegii, przynajmniej na razie. Co do Rose, to trudny orzech do zgryzienia.
UsuńAjjj, literówki! Zaraz poprawię, człowiek może sto razy przeczytać tekst i jej nie wyłapać. Muszę chyba pomyśleć nad zatrudnieniem bety :P
Wiem, że piszę w sporych odstępach czasu, zwłaszcza ostatnio, ale na swoją obronę mam, a właściwie miałam mnóstwo innych spraw na głowie. Postaram się teraz powrócić na dawne tory. Bardzo dziękuję za komentarz.
Pozdrawiam :P
Ja miałam dwa kierunki i wstawiałam notki co 3-4 dni:p Teraz w sumie mam więcej czasu, bo tylko pracuję, a wstawiam rzadziej, myślę więc, że grunt to wena, motywacja i dobra organizacja;)
UsuńMotywacja i organizacja jest, gorzej z weną, która czasami płata figle :)
UsuńCud miód i maliny:) kurcze strasznie szkoda mi vivienne i claudii, a co do carlisle to miło że się pogodzili:) piszesz cholernie dobrze i cieszę się że wyczekałam kolejnego rozdziału a teraz czekam na następny. Dużo weny skarbie:*
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za komentarz oraz ciepłe słowa wypowiedziane pod adresem mojej twórczości, niezmiernie mi miło, że doceniasz moją pracę :P Cieszę się również, że rozdział się spodobał. A za wenę nie dziękuję xD
UsuńPozdrawiam