31 października 2013

Rozdział 64




            Czułam się tak, jakbym zbyt długo pozostawała w jednej pozycji. Mięśnie wydały mi się niezwykle sztywne, podobnie jak kark. Nie czułam jednak przeszywającego bólu głowy czy barku, wszystko jakby pozostawało bez zmian. Gdy tylko otworzyłam oczy, obraz wpierw wydał się zamazany, ale chwilę później powrócił do normalności. Leżałam w swoim łóżku, w swojej sypialni, a zaraz obok na fotelu siedział William z cudownym uśmiechem na ustach.
             - Hej – przywitałam się i wyciągnęłam prawą dłoń w jego kierunku.
             - Witaj – odpowiedział z radością.
             - Dlaczego mi się tak przyglądasz? – spytałam, przy okazji rozglądając się po swojej sypialni w Norwegii.
             - Stęskniłem się za Tobą – posłał mi uśmiech pełen ulgi.
             - Jak widzę trafiłeś do Snasa bez problemu? – Zadałam kolejne pytanie.
             - Noel mówił mi, jak mam jechać – odpowiedział, siadając obok mnie na łóżku. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że już Ci lepiej – odetchnął, a zaraz potem przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił.
             - Noel tutaj jest? - Rzuciłam od razu zmieniając temat, ponieważ bardzo martwił mnie stan najlepszej przyjaciółki. – Co z Claudią? Obudziła się?
            Widziałam jak bierze większy wdech, na czole pojawiła się chwilowa zmarszczka, tak bardzo charakterystyczna dla Willa, gdy był spięty.
            Jasna cholera – pomyślałam.
             - Stan Claudii polepszył się, jednak jeszcze całkowicie nie wyzdrowiała. Cały czas jest przy niej Noel, Eileen i jakieś dwie inne kobiety, których imion nie poznałem – oznajmił mi na jednym wydechu.
            Eileen? – Zdziwiłam się bardzo.
             - Widzisz, dawka trucizny zawarta w jadzie Eteny, która została tobie zaaplikowana, była prawie niczym w przeciwieństwie do tego, co otrzymała twoja przyjaciółka – kontynuował. – Ciebie zdążyła ugryźć raz, ją aż siedem razy.
             - Siedem? – Pisnęłam przerażona.
            Wampir jedynie pokiwał głową, z dość niewyraźną miną.
             - Nadal jest nieprzytomna? – Nie przestawałam zadawać pytań. 
             - Niestety, ale wszyscy jesteśmy dobrej myśli – ścisnął moje dłonie.
             - Powiedziałeś, że… Eileen tutaj jest – spojrzałam na niego niepewnie, a zaraz potem uciekłam spojrzeniem w inny kąt sypialni. – To znaczy, że… widziałeś się z… nią?
             - Widziałem, rozmawiałem – odpowiedział od razu. – I zostałem oczywiście we wszystko wtajemniczony, włącznie z konsekwencjami nie dotrzymania… umowy.
             - Naprawdę? - Byłam oniemiała. – Noel powiedział Ci wszystko o… sobie?
             - Właściwie to – zawahał się na chwile, robiąc zabawną minę. – Wymusiłem to na nim – tym razem odezwał się z zadowoleniem. – Już nie musisz mieć przede mną tajemnic.
             - Jak tego dokonałeś?
             - Powiedźmy, że mam swoje sposoby – uśmiechnął się łobuzersko.
             - Nie mieliśmy mieć przed sobą tajemnic – zauważyłam figlarnie, przy okazji przygryzając dolną wargę. – Chciałabym wiedzieć.
             - Nie tym razem, śpiąca królewno – to powiedziawszy pocałował mnie czubek nosa.  
             - No dobrze – zgodziłam się. – Tym razem Ci odpuszczę, ale bardzo się cieszę, że poznałeś prawdę – oznajmiłam z przepięknym uśmiechem. – Ukrywać niektóre rzeczy przed tobą było mi ciężko.
             - Wiem – wtrącił pewny siebie, wpatrując się usilnie w moje oczy.
             - Przepraszam, że musiałeś się tak denerwować – westchnęłam.
             - Czy ja się denerwowałem? – zapytał sam siebie. – Raczej byłem poirytowany i nieco skołowany, ponieważ nie wiedziałem, jak mógłbym Ci pomóc.
             - A teraz już wiesz?
             - Mniej więcej – odpowiedział.
             - Chwila, chcesz mi powiedzieć, że zaaplikowałeś mi ludzką krew, wbrew mojej woli? – spojrzałam na niego srogo.
             - Nic takiego nie zrobiłem, ponieważ tego nie potrzebowałaś – powiedział.
             - W takim razie, co dostałam, że już mi lepiej?
             - Nic – odpowiedział. – Na jad harpii nie ma lekarstwa, czy jakiegokolwiek antidotum.
             - Mógłbyś jaśniej? – spytałam, bo cała ta sprawa nie mieściła mi się w głowie.
             - Dawka trucizny, którą otrzymałaś nie jest zabójcza, owszem spowodowała ból i prawdopodobnie pewne zmiany w twoim… organizmie – spojrzał na mnie dość dziwnie. – Ale wszystko powinno być w najlepszym porządku…
             - Co masz na myśli mówiąc, że zaszły we mnie jakieś zmiany? – Przerwałam, a zaraz potem zaczęłam wodzić wzrokiem po swoim ciele, jednak niczego niepokojącego nie zauważyłam.
             - Jeszcze nie wiem, czy zaszły jakieś zmiany Vi, ale to bardzo możliwe – odpowiedział. – Widzisz, Etena potrafiła modyfikować truciznę, jaką dysponowała – próbował mi wyjaśnić. – Jednych paraliżowała bólem mięśni, czy po prostu usypiała, a jeszcze innym robiła pranie mózgu.
             - Aha – stwierdziłam podenerwowana. – Czyli…
             - Noel uważa, że mogło dojść u Ciebie do powikłań związanych z twoim wampirzym darem – odpowiedział. – Fizycznie i psychicznie, jak już zauważyłem nic Ci nie dolega, dlatego skłaniałbym się do teorii Eileena – stwierdził, a zaraz potem dodał. – Ale oczywiście możemy się mylić, baa chciałbym żeby tak było.
            W pierwszej chwili oniemiałam, jeżeli jednak była to prawda, to przecież nie był to dla mnie koniec świata, a jedynie powrót do normalnego wampiryzmu.
             - Sprawdźmy to – zaproponowałam i spojrzałam uważnie w jasno miodowe tęczówki mojego ukochanego.
            Na pierwszy ogień poszła hipnoza. Wstań – pomyślałam. Młody wampir nie wykonał polecenia, a ja poczułam pewnego rodzaju rozżalenie, ale nie dałam tego poznać po sobie. Teraz iluzja snu – żądałam, krzyczałam, błagałam w myślach, a chłopak najnormalniej w świecie siedział przytomny obok mnie. Chwyciłam go za rękę i posłałam impuls prądu, jaki odziedziczyłam po Kate, ale Will nie odskoczył. Cholera – pomyślałam. Głośno wypuściłam powietrze z płuc i skupiłam się na Jasperze.
             - Czyżbyś na mnie eksperymentowała? - spytał w myślach.
             - Poczułeś coś? – spytałam, uradowana, że chociaż słyszę jego myśli.
             - To znaczy? – odezwał się.
             - Spokój, euforię, smutek?
             - Nie przejmuj się – powiedział, zerkając na mnie w taki specjalny sposób. – To jeszcze o niczym nie świadczy.
             - Podejdź do okna, proszę – poprosiłam, lekceważąc jego poprzednie zdanie.
            William uśmiechnął się pocieszycielsko i wstał z fotela, w tym samym czasie spróbowałam go unieruchomić, a wampir zastygł w bezruchu.
             - Jest! – krzyknęłam uradowana, a zaraz potem wyskoczyłam z łóżka i rzuciłam się na ukochanego.
             - Ale z Ciebie wariatka – zauważył Will, łapiąc mnie w ostatniej chwili, a pół sekundy później nasze języki tańczyły ze sobą dziki taniec.
            Niestety nasza małą romantyczną chwilę przerwało pukanie do drzwi.
             - Uhhh – warknął Will, niechętnie odrywając się ode mnie. – Ten to zawsze ma wejście.
             - Przestań – szepnęłam i zaczęłam poprawiać włosy, w tym samym momencie zauważyłam ich dziwny odcień na końcówkach.     
             - Wejdź – powiedział Will, wpuszczając chłopaka do środka.
            Jednak w tamtej chwili nie interesował mnie mąż mojej przyjaciółki, bardziej zaabsorbowana byłam postacią, która odbijała się w lustrze toaletki. Kobieta na pierwszy rzut oka przypominała mnie – jasna, prawie mleczna skóra, intensywnie malinowe usta, mały, zadarty nos. Co mnie zaniepokoiło, to odcień moich tęczówek, były intensywnie błękitne, prawie, że turkusowe oraz włosy, nie hebanowe, a ciemno czekoladowe ze złocistym blondem na końcówkach.
             - O mój Boże! – Udało mi się jedynie wydusić, ponieważ byłam przerażona.
             - Tylko się nie denerwuj – usłyszałam zaraz za sobą Noela.
             - Jak mam się nie denerwować – podniosłam głos. – Skoro wyglądam, jak… sama nie wiem kto – a zaraz potem zwróciłam się do Williama. – Mówiłeś, że wcale się nie zmieniłam…
             - Bo się nie zmieniłaś – przewrócił oczami. – To tylko detale, które z biegiem czasu same znikną.
             - Co to znaczy z biegiem czasu? – warknęłam. – Przecież, ja się tak ludziom pokazać nie mogę, tylko spójrzcie na to nieszczęsne ombre – wskazałam na swoje rozjaśnione do połowy włosy. – To jakaś masakra!
             - Will ma rację – odezwała się harpia. – Ten stan nie potrwa długo, za kilka miesięcy będziesz całkowicie sobą.
             - Kilka miesięcy?
             - Góra dziewięć, dziesięć – odpowiedział chłopak. – Jad Eteny to nie byle jaka trucizna Elen – dodał. – Miałaś dużo szczęścia, że wszystko skończyło się tylko w taki sposób.
             - Taa – burknęłam pod nosem. – Jeszcze jakieś rewelacje odnośnie mojego stanu zdrowia macie w zanadrzu?
             - Jad jeszcze przez jakiś czas będzie krążył w twoim organizmie, a ponieważ nie można go tak po prostu usunąć, będziesz musiała go naturalnie wypłukać ze swojego krwioobiegu.
             - Zwierzęca krew? – spytałam.
             - Tak – kontynuował Noel. – Trochę to niestety potrwa, ale jestem pewien, że sobie poradzisz.
             - Miejmy taką nadzieję – szepnęłam, zapatrując się w nowy odcień swoich oczu.
             - Sprawdziłaś już swoje wampirze… możliwości? – zapytał blondyn.
             - Tak – odpowiedziałam z wahaniem. – Twoja teoria sprawdziła się, straciłam prawie wszystkie zdolności i prawdopodobnie też swój pierwotny dar.
             - Jeszcze tego nie wiesz, Vi – wtrącił William.
             - Na 95% jestem pewna – odpowiedziałam.  
             - Przykro mi – odezwał się szczerze Noel. – To wiele dla Ciebie znaczyło.
             - Szkoda, że tak się stało, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – dodałam z lekkim uśmiechem. – Przynajmniej nie jestem już chodzącą bombą z zapalnikiem.
             - Przyznam, że nie za wiele z tego rozumiem – wtrącił mąż mojej przyjaciółki, a zaraz potem machnął ręką. – W każdym razie, Viviene, jest jeszcze coś co powinnaś wiedzieć.
             - Tak?
             - W związku z tym, że w twoim organizmie znajduje się jad harpii, możesz doświadczyć pewnych cech mojego gatunku – mówił. – Jak na przykład odcień twoich oczu, czy włosów, ale jak powiedziałem z biegiem czasu wrócisz do swojej wampirzej postaci.
             - Czyli? – odezwał się zaniepokojony Will.
             - Możesz odczuwać zmęczenie, obniżoną koncentrację ruchową – odpowiedział Noel. – Może nawet pojawić się sen…
             - Mogę spać? – Byłam kompletnie zaskoczona.
             - Raz, czy dwa razy w tygodniu – odpowiedział z uśmiechem. – To nic strasznego, naprawdę.
             - Dobra – westchnęłam. – Jakoś sobie poradzę.
             - Poradzimy – sprecyzował Will, obejmując mnie w tali.
             - A jak się czuje Claudia? – spytałam.
             - Jest coraz lepiej – odezwał się pewnym siebie głosem Noel. – Stan był bardzo ciężki, ale udało się zapobiec najgorszemu – spojrzał na mnie. – Wszystko dzięki Eileen.
             - Kiedy się obudzi? – zapytałam.
             - Wkrótce – odpowiedział uradowany. – Już nie mogę się doczekać, jestem bardzo ciekawy jej reakcji, ponieważ jej dotychczasowe życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni.
             - Co masz na myśli? – wyprzedził mnie Will.
             - No właśnie, bo szczerze mówiąc nic z tego nie rozumiem, a uwierz że bardzo się staram – przyznałam.
             - Jad Eteny zniszczył wszystko co wampirze w Claudii, dlatego jedynym ratunkiem dla niej było… pozostać harpią – powiedział bardzo poważnie.
            W pierwszych chwili pomyślałam, że się przesłyszałam, a w kolejnej że to chyba jakiś kiepski żart, bo to, co oznajmił nam Noel było niemożliwe, a przynajmniej wydawało się niemożliwym. Widziałam w życiu wiele, nawet więcej niż powinnam – upadłe anioły, śmiercionośne strzały, Eileenowie, ale o tym w życiu bym nie pomyślała. Wampir stał się harpią? Ale jak? Spojrzałam na męża swojej przyjaciółki, który wydawał się bardzo zadowolony z obecnej sytuacji, dzięki czemu wiedziałam, że nas nie oszukuje. Mimo to, nie potrafiłam w to uwierzyć.
             - Z całym szacunkiem – odezwałam się po chwilowej pauzie. – Ale to brzmi tak nieprawdopodobnie, że chyba jeśli jej nie zobaczę, to nie uwierzę.
             - Jak to w ogóle możliwe? – dodał William. – Przecież nasze gatunki…
             - Są bardzo do siebie podobne, bliżej nam do wampira, niż człowieka – przerwał chłopak. – Dzięki temu, moja matka mogła uratować moją żonę.
             - Nieprawdopodobne – wtrącił Will z przejęciem.
             - Już chyba nic mnie w życiu nie zdziwi – stwierdziłam.      
             - Nie byłbym tego taki pewien – odezwał się z uśmiechem reprezentant harpii. – No cóż, wracam do Claudii.
             - Kiedy będę mogła ją zobaczyć? – spytałam.
             - Za kilka godzin – odpowiedział i zniknął nam z pola widzenia.
             - O mamuńciu! – Westchnęłam, gdy tylko za Noelem zamknęły się drzwi. – Ale się porobiło.
             - Mi tego nie mów – zaśmiał się Will. – Czuję się tak nadludzko, że nawet nie potrafię sobie tego teraz wyobrazić. Myślałem, że po tym, jak stałem się wampirem świat nie będzie dla mnie zagadką, a jednak myliłem się.
             - Uwierz, bądź nie, ale dokładnie to samo chciałam powiedzieć – dodałam. – Wampiry, wilkołaki, zmiennokształtni, upadli, harpie…, czy my jeszcze kiedyś doznamy odrobiny spokoju?
             - Ja mam tylko nadzieję, że to koniec rewolucji w naszym życiu, więcej atrakcji naprawdę nam nie potrzeba.
             - Obyś miał rację – posłałam mu uśmiech.   
             - To co, szybki prysznic i polowanko? – zasugerował mój ukochany, przy okazji całując mnie w obojczyk.
             - Być może – zamruczałam, zarzucając mu ręce na szyję.
             - Być może? – powtórzył zabawnym tonem.
             - Mhm – westchnęłam i delikatnie musnęłam jego wargi.
            Wampir oddał pocałunek, który z sekundy na sekundę przybierał na sile. Chwilę później poczułam jego dłonie na swojej tali i plecach. Niechętnie oderwałam się od ust ukochanego.
             - Mamy gości – zauważyłam.
             - I? – wtrącił, a zaraz potem znów mnie pocałował.
             - Wariat – skwitowałam z uśmiechem.
             - I to jeszcze jaki – to powiedziawszy, przerzucił mnie sobie przez ramię i ruszył w kierunku łazienki.
             - Hej, postaw mnie na ziemi! – Zaczęłam się śmiać, bo cała ta sytuacja wydała się przekomiczna. – Will, proszę!
             - No dobra, dobra – powiedział i spełnił moją prośbę. – Masz 10 minut – dodał i zniknął za drzwiami z olśniewającym uśmiechem. 

~*~

Trzy dni po Claudii przebudzeniu, a właściwie odrodzeniu, Eileenowie na dobre opuścili mój dom. Wprawdzie z królową widziałam się tylko przez pięć minut, kiedy po raz pierwszy postanowiłam odwiedzić Claudię. Kobieta nie pałała entuzjazmem i radością nie tylko na widok mojej stylizacji (w której powinien znaleźć się kolor pastelowy, a nie znalazł), ale przede wszystkim mojej osoby, co oczywiście było zupełnie normalne. Nie byłam dłużna, uprzejmości uprzejmościami, ale cały czas miałam za złe harpii jej zachowanie, a także to, w jaki sposób mnie potraktowała. Po krótkiej kurtuazyjnej wymianie zdań na temat zdrowia, przepięknego domu oraz udzielonej im gościny, Eileen udała się na spacer w towarzystwie swoich dwóch pysznych i zapatrzonych w siebie córek. Nie zamierzałam protestować, ale już w myślach liczyłam dni do ich wyjazdu z Snasa.
Wracając do Claudii, bardzo cieszyłam się z faktu, że moja najlepsza przyjaciółka czuje się zdecydowanie lepiej i mogła już bez problemu nawiązać z nami kontakt. Dziewczyna na pierwszy rzut oka wyglądała tak, jak w dniu swojego ślubu – ponownie na jej głowie pojawiły się jasne, pszeniczne loki. Cera przybrała odcień kości słoniowej, a na policzkach pojawiły się różane rumieńce. Kwintesencją jej przemiany był ostateczny i dożywotni już kolor turkusowych tęczówek, tak bardzo charakterystyczny dla harpii.
             - Czujesz się jakoś… inaczej? – spytałam, korzystając z okazji, że byłyśmy same w pokoju.
             - Nie – odpowiedziała, jednak po chwili zastanowienia dodała. – Inaczej chyba nie, ale czuję taki… wewnętrzny spokój. Siłę, jakiej nigdy nie doświadczyłam.
             - Siłę? – Zdziwiłam się.
             - Pozytywną energię – sprecyzowała.
             - Odkąd pamiętam byłaś optymistką – radosną, tryskającą doskonałym poczuciem humoru – zauważyłam.
             - To raczej wszechobecna siła spokoju, takie wewnętrzne wyciszenie – próbowała mi to wyjaśnić. – Ja wiem, że to trudno pojąć… No, musiałabyś być mną, Viviene – zaśmiała się melodyjnie.
             - Rozumiem, że może to mieć związek z tym, że teraz przynależysz do gatunku, który tak wielce umiłował sobie wspomnianą przez ciebie wcześniej… wszechobecną siłę spokoju – powiedziałam z nutką sarkazmu w głosie, co oczywiście nie uszło uwadze Claudii. 
             - Przypominam Ci, że po części, jedziemy na tym samym wózku – wtrąciła.
             - Ja jakoś nie czuje się inaczej, psychicznie – przyznałam. – Jedynie, co mnie aktualnie dekoncentruje i trapi, to ten feralny kolor włosów – wskazałam na swoje końcówki.  – Oczy jeszcze przeboleje.
             - Nie przesadzaj Vivi, to nie potrwa długo – rzuciła. – Nim minie rok, będziesz z powrotem stu procentowym wampirem. A jak tak bardzo przeszkadza Ci ten blond, to pofarbuj włosy, proste.
             - Pofarbować? Włosy? – spytałam, a zaraz potem prychnęłam. – Też Ci się pomysł urodził.
             - Ha ha ha – sarknęła.        
             - Mam tylko nadzieje, że twoja transformacja nie zmieni relacji między nami, bo tego bym chyba nie zniosła – oznajmiłam już poważnie. – A wiem, że cześć twojej rodziny mnie nie toleruje.
             - Viviene, ja Ci już kiedyś powiedziałam, że jesteś dla mnie, jak siostra – spojrzała na mnie i złapała za ręce. – A to kim teraz się stałam, nie ma żadnego znaczenia. Nie ma takiej siły, która mogłaby poróżnić nas ze sobą, zapamiętaj to.
            Uśmiechnęłam się i mocno przytuliłam przyjaciółkę.
             - A resztą harpistycznej monarchii się nie przejmuj – dodała zaraz potem. – Tacy już są, pamiętliwi i niezwykle patetyczni.
             - Więc, jakie macie teraz plany?
             - Wracamy do domu – oznajmiła radośnie. – Czeka mnie trochę spraw związanych z protokołem królewskim, a na Noela praca.
             - Jaki protokół królewski? – zapytałam.
             - To dość skomplikowane – zaczęła. – Ale, gdyby to tak najprościej wyjaśnić, to muszę otrzymać status oficjalnej przynależności do Eileenów.
             - A nie zyskałaś go, wychodząc za mąż?
             - No właśnie nie – odpowiedziała, na co ja pokręciłam głową.
             - Pozwolisz, że powstrzymam się od komentarza? – rzuciłam.
            Dziewczyna tylko się zaśmiała i wróciła do pakowania walizki.

~*~

Miesiąc później

            Kolejny dzień chylił się ku zachodowi, stałam właśnie na tarasie wpatrując się w czerwono-różowe, kłębiaste chmury na niebie, które już jakiś czas temu przysłoniły słońce. Od zawsze uwielbiałam przyglądać się przyrodzie, jej nieustannym zmianom. Mimo, że żyłam na tym świecie ponad wiek, nie nudziły mnie wschody słońca, pełnie księżyca, czy zmieniający się krajobraz względem pór roku. Taką zamyśloną i lekko uśmiechniętą znalazł mnie William, obejmując w pasie i składając pocałunek na szyi oznajmił, że ma coś dla mnie.
             - Tak? – spytałam kokieteryjnie. – A niby co?
             - Kopertę – odpowiedział, podając mi starannie zaklejony papier. – Był w skrzynce na listy.
            Spojrzałam na niego nieco podejrzliwie.
             - Byłeś w miasteczku?
             - Owszem – odparł bardzo zadowolony z siebie.
             - Nie powinieneś tam jeździć sam – przypomniałam. – Twoja samokontrola… - niestety nie dokończyłam.
             - Vi, rozmawialiśmy już na ten temat z tysiąc razy– przerwał nieco drażliwym tonem. – Dobrze się czuję, moje oczy już dawno zmieniły barwę na miodowe, a swoją samokontrolę przecież muszę trenować.
             - Wolałabym, żebyś ją trenował w mojej obecności – odparłam.
             - Cóż chętnie bym to robił – sarknął. – Ale od dobrych kilku tygodni nie opuszczasz domu, nie licząc spaceru do lasu i z powrotem.
             - To nie fair, Will – zdenerwowałam się. – Dobrze wiesz, że nie mogę.
             - Jak dla mnie przesadzasz – powiedział, ale wiedząc że zaraz odbiję piłeczkę dodał: - Lepiej zobacz, co też jest w środku – spojrzał wymownie na kopertę.
            Westchnęłam jedynie i zabrałam się za rozerwanie białego, dość drogiego papieru. Pół sekundy później razem z Willem wpatrywaliśmy się w starannie opisany i wygrawerowany kredowy kartonik.



Isabella Marie Swan
i
Edward Anthony Masen Cullen

Razem z rodzinami mają zaszczyt zaprosić na uroczystość ślubną,
która odbędzie się 13 sierpnia b.r. o godz. 17.00
420 Woodcroft Ave, Forks, WA


            - O mój Boże! – wydusiłam, a zaraz potem zaśmiałam się melodyjnie.
            - Czemu tak mówisz? – zdziwił się Cullen. – Przecież dobrze wiedziałaś, że są zaręczeni, ślub był tylko kwestią czasu.
            - Ja się bardzo cieszę, Will. Wiem, że Bella dla Edwarda jest tą jedną jedyną – odpowiedziałam. – Po prostu nie spodziewałam się takiego… pośpiechu.
             - Pośpiechu?
             - Dwa miesiące po śmierci Esme? – Spojrzałam na niego.
             - Dobrze wiesz, że twoja matka ponad życie pragnęła waszego szczęścia – powiedział i nagle zapatrzył się gdzieś przed siebie. – Zwłaszcza Edwarda i twojego. Z resztą Carlisle powtarza to za każdym razem, gdy tylko z nim rozmawiasz.
             - Ciekawe, jak to przyjął – zamyśliłam się.
             - Zadzwoń, a się dowiesz – sięgnął do kieszeni po telefon.  
            Nie minęła minuta, a usłyszałam w słuchawce głos brata.
             - Oficjalne gratulacje Edwardzie – powiedziałam. – Bardzo dziękujemy za zaproszenie.
             - Dzięki – zaśmiał się. – Tak myślałem, że zatelefonujesz, z resztą Alice mówiła, że William odebrał przesyłkę, więc twój telefon był kwestią minut.
             - Tej to nic się nie ukryje – pokręciłam głową.
             - No nie wiem, nie wiem – rzucił zabawnie. – Nasza wróżbitka wspominała, że rzadko kiedy można was w wizji ujrzeć razem z Willem.
             - I bardzo dobrze – odgryzłam się. – Nie dla psa kiełbasa.
             - Jakiego psa? – usłyszałam w słuchawce głos siostry. – Vivi ma psa? Niczego takiego nie widziałam.
             - Bo niczego takiego nie mamy – odparował William.
             - Dobra, dobra gołąbki – dodała brunetka. – Koniec laby na Syberii, rezerwujcie bilety i przyjeżdżajcie do Forks, jest masa spraw do załatwienia związanych z weselem.
             - Przecież masz cały dom ludzi – zaprotestowałam.
             - Daj mi ten telefon Edwardzie – zwróciła się do rudego. – Lepiej przywieź mi tutaj Bells, potrzebuje jej opinii na temat koloru serwetek stołowych.
             - Dobrze wiesz, że Bella na wszystko się zgodzi, cokolwiek ty postanowisz – rzucił mój brat. – Dlatego między innymi dała ci wolną rękę.
             - Wolną rękę? – napyskowała Chochlica.
             - Dobra Alice – skapitulował Ed po sekundzie. – Idę, cześć siostra, szwagier – dodał w naszą stronę i już go nie było.
             - Szwagier? – szepnęłam do Willa, no co mój ukochany tylko przewrócił oczami.         
             - Jesteś Viviene? – Odezwała się.
             - Jestem, jestem.
             - Mylisz się kochana, myśląc że mam tu kogoś do pomocy – powiedziała nieco zasmuconym tonem, chcąc wzbudzić we mnie poczucie winy. – Rosalie i Emmett wyjechali kilka dni po was do Londynu i już zapowiedzieli, że przylecą dopiero na ślub. Ojca nie chciałam i nie chcę fatygować, z resztą prawie całe dnie i noce spędza w szpitalu – mówiła. – Wprawdzie jest Jasper i Edward, ale z zaręczonego nie ma żadnego pożytku, a mój ukochany zaczyna powoli mieć mnie powyżej uszu i jeżeli ty mi Vivi nie pomożesz, to chyba tutaj skonam – ostatnie słowa wypowiedział już z idealnie odegraną paniką w głosie.  
             - I co teraz – postanowiłam się z nią zabawić. – Mam rzucić wszystko tutaj i gnać na złamanie karku by pomóc ci urządzić wesele?
             - No nie koniecznie mi, ale Belli – odpyskowała. – No wiesz, w końcu będziecie rodziną.
             - Nie bierz mnie pod włos – dodałam.
             - Nie biorę, tylko ślicznie proszę – odezwała się słodko. 
             - Dobrze Alice – podjęłam decyzję, kilka sekund później. – Przyjedziemy, ale nie licz, że będzie to jutro.
             - Nie, no ja rozumiem – powiedziała uradowana. – Tata bardzo się ucieszy.
             - A powiedz mi, jak on się czuje? – zaniepokoiłam się.
             - Bez zmian – zasmuciła się. – To znaczy nie jest gorzej, staramy się z nim spędzać, jak najwięcej czasu, ale sama wiesz, jak to jest.
             - Woli być sam – poczułam, jak William mnie przytula.
             - Dokładnie.
             - Dobrze siostrzyczko – dodałam na dowidzenia. – Widzimy się w takim razie pod koniec tygodnia.
             - Świetnie! – Krzyknęła uradowana i się rozłączyła.
             - Czyli wracamy do domu – oznajmił mi już blondyn.
             - Wracamy, sam słyszałeś – powiedziałam. – Nie tylko wesele, ale i Carlisle potrzebuje naszej pomocy.
             - A jak myślisz, dlaczego Allie nas, Ciebie nie widzi? – spytał.
             - Dlatego, że nie jestem już stuprocentowym wampirem – odpowiedziałam.
             - A może to jednak Noel miał rację, twierdząc, że to moja dodatkowa zdolność – dorzucił.
             - Znikanie w wizjach?
             - Nie – zaśmiał się. – Siła umysłu.
             - To znaczy?
             - Po prostu, gdy sobie coś postanowię, zwykle udaje mi się to spełnić – wyjaśnił. – Zaczęło się od tego, że nie chciałem, żeby ktokolwiek nas znalazł zaraz po przemianie, pamiętasz prawda?
             - Alice nie ujrzała nas, mnie w wizji – dołączyłam do jego toku myślenia.
             - Dokładnie – mówił dalej. – Potem za wszelką cenę chciałem pokonać Ciebie, Emmetta, Edwarda, czy chociażby Jaspera. No, a podczas ostatniej bitwy za wszelką cenę chciałem wygrać i udało się.  
             - Może masz rację – zgodziłam się z nim. – Zawsze byłeś optymistą, więc może i coś Ci z niego zostało.
             - Ale uważasz, że to prawdopodobne?
             - Sprawdzimy to niebawem – odpowiedziałam. – Na weselu będzie zapewne rodzina z Denali, a Eleazar potrafi określić dar nieśmiertelnego.
             - On należał do Volturi, prawda?
             - Tak, ale odszedł, kiedy poznał Carmen.
             - I tak po prostu, go puścili?
             - Chyba tak – zastanowiłam się. – Nigdy nie pytałam, ale ojciec wspominał mi jedynie, że Aro był bardzo zadowolony z posługi Eleazara, dlatego też pozwolił mu odejść.
             - Ciekawe, bardzo ciekawe.
             - Zapytasz, to się dowiesz – powiedziałam.   
             - Zapytam – odezwał się z błyskiem w oku. – Ale lepiej mi powiedz – zaczął. – Jak zamaskujesz swoją tymczasową postać wampiro-harpi?
             - Jakoś będę musiała – westchnęłam, ruszając powoli w stronę sypialni. – Na szczęście nasze myśli będą chronione przed Edwardem, a z resztą chyba jakoś sobie poradzimy. 
             - Będę przy tobie, więc wszystko będzie dobrze.
             - Ale uprzedzam Cię – oznajmiłam. – Nie zabawimy tam długo, rodzina nie może się zorientować, że ze mną jest coś nie tak.
             - A nie uważasz, że powinni widzieć? – spytał, patrząc wprost w moje oczy. – Edward, Carlisle są spostrzegawczy…
             - Wiesz, że nie możemy – westchnęłam.
             - Niby tak, ale…
             - Zobaczysz – uśmiechnęłam się. – Rok minie szybko i nie będzie żadnych śladów mojej odmienności, dlatego uważam, że lepiej ich nie wtajemniczać.
             - To twoja decyzja, Vi – odezwał się tonem wypranym z emocji, ponieważ dobrze wiedziałam, że nie zgadzał się w tym wypadku ze mną.
             - Will, rozmawialiśmy już na ten temat nie raz – powiedziałam. – Uwierz, tak będzie dla nich i dla nas lepiej.
             - Nie chce się z Tobą kłócić – oznajmił.
             - I za to Cię kocham – przytuliłam się do ukochanego.
             - Wiem – zaśmiał się. – To w takim razie, kiedy lecimy?  
             - Za kilka dni – odpowiedziałam. – Musimy się spakować, załatwić prywatny samolot, no i jeszcze skoczyć na zakupy.
             - Zakupy? – Zdziwił się William.
             - Mhm – uśmiechnęłam się. – Alice liczy, że coś jej przywiozę, z resztą to nasza rodzinna tradycja.
             - Rosalie też coś przywieziesz? – spytał, ilustrując mnie wzrokiem.
             - Na pewno – odpowiedziałam po chwilowej pauzie. – Ale jak sam słyszałeś, pojawią się z Emmettem dopiero na ślubie.
             - Nadal męczy Cię to, co powiedziała, prawda?
             - Powiedźmy, że nie da się tego zapomnieć – odparłam i powoli skierowałam się w stronę salonu.
             - Jesteś zmęczona – zauważył mój ukochany, poruszając się bezszelestnie za mną.
             - Trochę – posłałam mu uśmiech. – Ale nie martw się, dwie, trzy godziny snu i będę, jak nowo narodzona.
             - To pozwól, że cię utulę – oznajmił.
            W wampirzym tempie porwał mnie w objęcia, tak, że ujrzałam mroczki przed oczami. William widząc swoje faux pas, już w ludzkim tempie wniósł mnie po schodach do sypialni. Nie miałam mu tego za złe, że zapomniał obchodzić się ze mną delikatniej, niż zazwyczaj. Uwiesiłam się na jego szyi i wdychając charakterystyczny wampirzy zapach zapadłam w drzemkę, zanim jeszcze mój ukochany znalazł się na piętrze.

„Cokolwiek zamierzasz zrobić, o czymkolwiek marzysz, zacznij działać.
Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię.”
- Johann Wolfgang Goethe

13 komentarzy:

  1. Fajny. Fajny. ;)
    Czekam na next :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O rany, jaki zajebisty rozdział :))
    Szczerze to spodziewałam się, że już niedługo Belka i Edzio wyskoczą z takim numerem xD Co jak co, ale to było super :))

    Noo... Wiesz, nie jestem stworzona do pisania długich i niezwykle motywujących komentarzy, które napędzają i tak dalej xDD

    Edward jako szwagier Willa :)) Nie no, nie mogę :D

    No to powiem tak: rozdział był mega-extra-super-zajebisty :D

    Oby więcej takich :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że rozdział bardzo, ale to bardzo się spodobał :P Poniekąd dlatego piszę i uwierz, że jakikolwiek komentarz z waszej strony działa na mnie motywująco.
      No ta wersja z Edwardem i Bellą poniekąd się pokryje z wersją Pani Meyer, ale oczywiście nie dosłownie.Co do szwagrowania, to nie byłabym tego taka pewna :P
      Jeszcze raz dziękuję, no i do kolejnego :*

      Usuń
  3. twoje rozdziały są niesamowicie długie co jest wspaniałe:) vi jako pół-hapria? No no robi się coraz ciekawiej xD czekam na nexta:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za kolejne uznanie i komentarz. Cieszę się, że rozdział się podobał :). A owszem, owszem, robi się ciekawie.
      Pozdrawiam

      Usuń
  4. W końcu znalazłam chwilę, żeby skomentować:) Ja nie wiem, czemu Vivi marudzi, błękitne oczka są śliczne:p A z takimi włosami zaczęłaby pewnie jakąś nową modę:P
    Na razie wszystko dobrze się układa, ciekawa jestem, kiedy dojdziesz do dziecka Edzia i Bell;p Pozdrawiam:)
    Ps. zapraszam do mnie na konkurs:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I bardzo się cieszę z takiej chwili :P Ja wiem, że są prześliczne, sama takie mam :) Ale tutaj chodziło mi raczej o wyrażenie szoku z tymczasowej metamorfozy Vivi, podobnie jak z włosami. No cóż, dojść dojdę i to już wkrótce, ale nie wiem, jak to przyjmiecie, w związku z tym, co zamierzam zrobić. Nic już więcej nie mówię. Pozdrawiam serdecznie.

      Usuń
    2. Ej, nie zabijaj Nessie...

      Usuń
    3. Dlaczego podejrzewasz mnie o takie rzeczy? :P No dobra, z resztą nie powinnam się dziwić :)

      Usuń
  5. Tak sobie czytam już któryś raz i tak mi przyszła do głowy pewna myśl. Skoro Vivi jest w połowie harpią to czy nie było by takiej możliwości, by ona i Wiliam zostali rodzicami, tak mi się bynajmniej skojarzyło z tymi dziewięcioma miesiącami. Opowiadanie jest super i do tego bardzo wciągające, pozdrawiam i dużo weny w dalszym pisaniu życzę.

    OdpowiedzUsuń