Czułam
się tak, jakbym zbyt długo pozostawała w jednej pozycji. Mięśnie wydały mi się
niezwykle sztywne, podobnie jak kark. Nie czułam jednak przeszywającego bólu
głowy czy barku, wszystko jakby pozostawało bez zmian. Gdy tylko otworzyłam
oczy, obraz wpierw wydał się zamazany, ale chwilę później powrócił do
normalności. Leżałam w swoim łóżku, w swojej sypialni, a zaraz obok na fotelu
siedział William z cudownym uśmiechem na ustach.
- Hej – przywitałam się i wyciągnęłam prawą
dłoń w jego kierunku.
- Witaj – odpowiedział z radością.
- Dlaczego mi się tak
przyglądasz? – spytałam, przy okazji rozglądając się po swojej sypialni w
Norwegii.
- Stęskniłem się za Tobą – posłał mi uśmiech pełen
ulgi.
- Jak widzę trafiłeś do Snasa bez problemu? –
Zadałam kolejne pytanie.
- Noel mówił mi, jak mam jechać –
odpowiedział, siadając obok mnie na łóżku. – Nawet nie wiesz, jak się cieszę,
że już Ci lepiej – odetchnął, a zaraz potem przyciągnął mnie do siebie i mocno
przytulił.
- Noel tutaj jest? - Rzuciłam od razu
zmieniając temat, ponieważ bardzo martwił mnie stan najlepszej przyjaciółki. –
Co z Claudią? Obudziła się?
Widziałam
jak bierze większy wdech, na czole pojawiła się chwilowa zmarszczka, tak bardzo
charakterystyczna dla Willa, gdy był spięty.
Jasna cholera – pomyślałam.
- Stan Claudii polepszył się, jednak jeszcze
całkowicie nie wyzdrowiała. Cały czas jest przy niej Noel, Eileen i jakieś dwie
inne kobiety, których imion nie poznałem – oznajmił mi na jednym wydechu.
Eileen? – Zdziwiłam się bardzo.
- Widzisz, dawka trucizny zawarta w jadzie
Eteny, która została tobie zaaplikowana, była prawie niczym w przeciwieństwie
do tego, co otrzymała twoja przyjaciółka – kontynuował. – Ciebie zdążyła ugryźć
raz, ją aż siedem razy.
- Siedem? – Pisnęłam przerażona.
Wampir
jedynie pokiwał głową, z dość niewyraźną miną.
- Nadal jest nieprzytomna? – Nie przestawałam
zadawać pytań.
- Niestety, ale wszyscy jesteśmy dobrej myśli
– ścisnął moje dłonie.
- Powiedziałeś, że… Eileen tutaj jest –
spojrzałam na niego niepewnie, a zaraz potem uciekłam spojrzeniem w inny kąt
sypialni. – To znaczy, że… widziałeś się z… nią?
- Widziałem, rozmawiałem – odpowiedział od
razu. – I zostałem oczywiście we wszystko wtajemniczony, włącznie z
konsekwencjami nie dotrzymania… umowy.
- Naprawdę? - Byłam oniemiała. – Noel
powiedział Ci wszystko o… sobie?
- Właściwie to – zawahał się na chwile, robiąc
zabawną minę. – Wymusiłem to na nim – tym razem odezwał się z zadowoleniem. –
Już nie musisz mieć przede mną tajemnic.
- Jak tego dokonałeś?
- Powiedźmy, że mam swoje sposoby – uśmiechnął
się łobuzersko.
- Nie mieliśmy mieć przed sobą tajemnic –
zauważyłam figlarnie, przy okazji przygryzając dolną wargę. – Chciałabym
wiedzieć.
- Nie tym razem, śpiąca królewno – to
powiedziawszy pocałował mnie czubek nosa.
- No dobrze – zgodziłam się. – Tym razem Ci
odpuszczę, ale bardzo się cieszę, że poznałeś prawdę – oznajmiłam z przepięknym
uśmiechem. – Ukrywać niektóre rzeczy przed tobą było mi ciężko.
- Wiem – wtrącił pewny siebie, wpatrując się
usilnie w moje oczy.
- Przepraszam, że musiałeś się tak denerwować
– westchnęłam.
- Czy ja się denerwowałem? – zapytał sam
siebie. – Raczej byłem poirytowany i nieco skołowany, ponieważ nie wiedziałem,
jak mógłbym Ci pomóc.
- A teraz już wiesz?
- Mniej więcej – odpowiedział.
- Chwila, chcesz mi powiedzieć, że
zaaplikowałeś mi ludzką krew, wbrew mojej woli? – spojrzałam na niego srogo.
- Nic takiego nie zrobiłem, ponieważ tego nie
potrzebowałaś – powiedział.
- W takim razie, co dostałam, że już mi
lepiej?
- Nic – odpowiedział. – Na jad harpii nie ma
lekarstwa, czy jakiegokolwiek antidotum.
- Mógłbyś jaśniej? – spytałam, bo cała ta
sprawa nie mieściła mi się w głowie.
- Dawka trucizny, którą otrzymałaś nie jest
zabójcza, owszem spowodowała ból i prawdopodobnie pewne zmiany w twoim…
organizmie – spojrzał na mnie dość dziwnie. – Ale wszystko powinno być w
najlepszym porządku…
- Co masz na myśli mówiąc, że zaszły we mnie
jakieś zmiany? – Przerwałam, a zaraz potem zaczęłam wodzić wzrokiem po swoim
ciele, jednak niczego niepokojącego nie zauważyłam.
- Jeszcze nie wiem, czy zaszły jakieś zmiany
Vi, ale to bardzo możliwe – odpowiedział. – Widzisz, Etena potrafiła
modyfikować truciznę, jaką dysponowała – próbował mi wyjaśnić. – Jednych
paraliżowała bólem mięśni, czy po prostu usypiała, a jeszcze innym robiła
pranie mózgu.
- Aha – stwierdziłam podenerwowana. – Czyli…
- Noel uważa, że mogło dojść u Ciebie do
powikłań związanych z twoim wampirzym darem – odpowiedział. – Fizycznie i
psychicznie, jak już zauważyłem nic Ci nie dolega, dlatego skłaniałbym się do
teorii Eileena – stwierdził, a zaraz potem dodał. – Ale oczywiście możemy się
mylić, baa chciałbym żeby tak było.
W pierwszej
chwili oniemiałam, jeżeli jednak była to prawda, to przecież nie był to dla
mnie koniec świata, a jedynie powrót do normalnego wampiryzmu.
- Sprawdźmy to – zaproponowałam i spojrzałam
uważnie w jasno miodowe tęczówki mojego ukochanego.
Na
pierwszy ogień poszła hipnoza. Wstań
– pomyślałam. Młody wampir nie wykonał polecenia, a ja poczułam pewnego rodzaju
rozżalenie, ale nie dałam tego poznać po sobie. Teraz iluzja snu – żądałam,
krzyczałam, błagałam w myślach, a chłopak najnormalniej w świecie siedział przytomny
obok mnie. Chwyciłam go za rękę i posłałam impuls prądu, jaki odziedziczyłam po
Kate, ale Will nie odskoczył. Cholera
– pomyślałam. Głośno wypuściłam powietrze z płuc i skupiłam się na Jasperze.
- Czyżbyś
na mnie eksperymentowała? - spytał w myślach.
- Poczułeś coś? – spytałam, uradowana, że
chociaż słyszę jego myśli.
- To znaczy? – odezwał się.
- Spokój, euforię, smutek?
- Nie przejmuj się – powiedział, zerkając na
mnie w taki specjalny sposób. – To jeszcze o niczym nie świadczy.
- Podejdź do okna, proszę – poprosiłam,
lekceważąc jego poprzednie zdanie.
William
uśmiechnął się pocieszycielsko i wstał z fotela, w tym samym czasie spróbowałam
go unieruchomić, a wampir zastygł w bezruchu.
- Jest! – krzyknęłam uradowana, a zaraz potem
wyskoczyłam z łóżka i rzuciłam się na ukochanego.
- Ale z Ciebie wariatka – zauważył Will,
łapiąc mnie w ostatniej chwili, a pół sekundy później nasze języki tańczyły ze
sobą dziki taniec.
Niestety
nasza małą romantyczną chwilę przerwało pukanie do drzwi.
- Uhhh – warknął Will, niechętnie odrywając
się ode mnie. – Ten to zawsze ma wejście.
- Przestań – szepnęłam i zaczęłam poprawiać
włosy, w tym samym momencie zauważyłam ich dziwny odcień na końcówkach.
- Wejdź – powiedział Will, wpuszczając
chłopaka do środka.
Jednak
w tamtej chwili nie interesował mnie mąż mojej przyjaciółki, bardziej
zaabsorbowana byłam postacią, która odbijała się w lustrze toaletki. Kobieta na
pierwszy rzut oka przypominała mnie – jasna, prawie mleczna skóra, intensywnie
malinowe usta, mały, zadarty nos. Co mnie zaniepokoiło, to odcień moich
tęczówek, były intensywnie błękitne, prawie, że turkusowe oraz włosy, nie
hebanowe, a ciemno czekoladowe ze złocistym blondem na końcówkach.
- O mój Boże! – Udało mi się jedynie wydusić,
ponieważ byłam przerażona.
- Tylko się nie denerwuj – usłyszałam zaraz za
sobą Noela.
- Jak mam się nie denerwować – podniosłam
głos. – Skoro wyglądam, jak… sama nie wiem kto – a zaraz potem zwróciłam się do
Williama. – Mówiłeś, że wcale się nie zmieniłam…
- Bo się nie zmieniłaś – przewrócił oczami. –
To tylko detale, które z biegiem czasu same znikną.
- Co to znaczy z biegiem czasu? – warknęłam. –
Przecież, ja się tak ludziom pokazać nie mogę, tylko spójrzcie na to nieszczęsne
ombre – wskazałam na swoje
rozjaśnione do połowy włosy. – To jakaś masakra!
- Will ma rację – odezwała się harpia. – Ten
stan nie potrwa długo, za kilka miesięcy będziesz całkowicie sobą.
- Kilka miesięcy?
- Góra dziewięć, dziesięć – odpowiedział
chłopak. – Jad Eteny to nie byle jaka trucizna Elen – dodał. – Miałaś dużo
szczęścia, że wszystko skończyło się tylko w taki sposób.
- Taa – burknęłam pod nosem. – Jeszcze jakieś
rewelacje odnośnie mojego stanu zdrowia macie w zanadrzu?
- Jad jeszcze przez jakiś czas będzie krążył w
twoim organizmie, a ponieważ nie można go tak po prostu usunąć, będziesz
musiała go naturalnie wypłukać ze swojego krwioobiegu.
- Zwierzęca krew? – spytałam.
- Tak – kontynuował Noel. – Trochę to niestety
potrwa, ale jestem pewien, że sobie poradzisz.
- Miejmy taką nadzieję – szepnęłam, zapatrując
się w nowy odcień swoich oczu.
- Sprawdziłaś już swoje wampirze… możliwości?
– zapytał blondyn.
- Tak – odpowiedziałam z wahaniem. – Twoja
teoria sprawdziła się, straciłam prawie wszystkie zdolności i prawdopodobnie też
swój pierwotny dar.
- Jeszcze tego nie wiesz, Vi – wtrącił
William.
- Na 95% jestem pewna – odpowiedziałam.
- Przykro mi – odezwał się szczerze Noel. – To
wiele dla Ciebie znaczyło.
- Szkoda, że tak się stało, ale nie ma tego
złego, co by na dobre nie wyszło – dodałam z lekkim uśmiechem. – Przynajmniej
nie jestem już chodzącą bombą z zapalnikiem.
- Przyznam, że nie za wiele z tego rozumiem –
wtrącił mąż mojej przyjaciółki, a zaraz potem machnął ręką. – W każdym razie,
Viviene, jest jeszcze coś co powinnaś wiedzieć.
- Tak?
- W związku z tym, że w twoim organizmie
znajduje się jad harpii, możesz doświadczyć pewnych cech mojego gatunku –
mówił. – Jak na przykład odcień twoich oczu, czy włosów, ale jak powiedziałem z
biegiem czasu wrócisz do swojej wampirzej postaci.
- Czyli? – odezwał się zaniepokojony Will.
- Możesz odczuwać zmęczenie, obniżoną
koncentrację ruchową – odpowiedział Noel. – Może nawet pojawić się sen…
- Mogę spać? – Byłam kompletnie zaskoczona.
- Raz, czy dwa razy w tygodniu – odpowiedział
z uśmiechem. – To nic strasznego, naprawdę.
- Dobra – westchnęłam. – Jakoś sobie poradzę.
- Poradzimy – sprecyzował Will, obejmując mnie
w tali.
- A jak się czuje Claudia? – spytałam.
- Jest coraz lepiej – odezwał się pewnym
siebie głosem Noel. – Stan był bardzo ciężki, ale udało się zapobiec
najgorszemu – spojrzał na mnie. – Wszystko dzięki Eileen.
- Kiedy się obudzi? – zapytałam.
- Wkrótce – odpowiedział uradowany. – Już nie
mogę się doczekać, jestem bardzo ciekawy jej reakcji, ponieważ jej
dotychczasowe życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni.
- Co masz na myśli? – wyprzedził mnie Will.
- No właśnie, bo szczerze mówiąc nic z tego
nie rozumiem, a uwierz że bardzo się staram – przyznałam.
- Jad Eteny zniszczył wszystko co wampirze w
Claudii, dlatego jedynym ratunkiem dla niej było… pozostać harpią – powiedział
bardzo poważnie.
W
pierwszych chwili pomyślałam, że się przesłyszałam, a w kolejnej że to chyba
jakiś kiepski żart, bo to, co oznajmił nam Noel było niemożliwe, a przynajmniej
wydawało się niemożliwym. Widziałam w życiu wiele, nawet więcej niż powinnam –
upadłe anioły, śmiercionośne strzały, Eileenowie, ale o tym w życiu bym nie
pomyślała. Wampir stał się harpią? Ale
jak? Spojrzałam na męża swojej przyjaciółki, który wydawał się bardzo
zadowolony z obecnej sytuacji, dzięki czemu wiedziałam, że nas nie oszukuje.
Mimo to, nie potrafiłam w to uwierzyć.
- Z całym szacunkiem – odezwałam się po
chwilowej pauzie. – Ale to brzmi tak nieprawdopodobnie, że chyba jeśli jej nie
zobaczę, to nie uwierzę.
- Jak to w ogóle możliwe? – dodał William. –
Przecież nasze gatunki…
- Są bardzo do siebie podobne, bliżej nam do wampira,
niż człowieka – przerwał chłopak. – Dzięki temu, moja
matka mogła uratować moją żonę.
- Nieprawdopodobne – wtrącił Will z
przejęciem.
- Już chyba nic mnie w życiu nie zdziwi –
stwierdziłam.
- Nie byłbym tego taki pewien – odezwał się z
uśmiechem reprezentant harpii. – No cóż, wracam do Claudii.
- Kiedy będę mogła ją zobaczyć? – spytałam.
- Za kilka godzin – odpowiedział i zniknął nam
z pola widzenia.
- O mamuńciu! – Westchnęłam, gdy tylko za
Noelem zamknęły się drzwi. – Ale się porobiło.
- Mi tego nie mów – zaśmiał się Will. – Czuję się
tak nadludzko, że nawet nie potrafię sobie tego teraz wyobrazić. Myślałem, że
po tym, jak stałem się wampirem świat nie będzie dla mnie zagadką, a jednak
myliłem się.
- Uwierz, bądź nie, ale dokładnie to samo
chciałam powiedzieć – dodałam. – Wampiry, wilkołaki, zmiennokształtni, upadli,
harpie…, czy my jeszcze kiedyś doznamy odrobiny spokoju?
- Ja mam tylko nadzieję, że to koniec rewolucji
w naszym życiu, więcej atrakcji naprawdę nam nie potrzeba.
- Obyś miał rację – posłałam mu uśmiech.
- To co, szybki prysznic i polowanko? –
zasugerował mój ukochany, przy okazji całując mnie w obojczyk.
- Być może – zamruczałam, zarzucając mu ręce
na szyję.
- Być może? – powtórzył zabawnym tonem.
- Mhm – westchnęłam i delikatnie musnęłam jego
wargi.
Wampir
oddał pocałunek, który z sekundy na sekundę przybierał na sile. Chwilę później
poczułam jego dłonie na swojej tali i plecach. Niechętnie oderwałam się od ust
ukochanego.
- Mamy gości – zauważyłam.
- I? – wtrącił, a zaraz potem znów mnie
pocałował.
- Wariat – skwitowałam z uśmiechem.
- I to jeszcze jaki – to powiedziawszy,
przerzucił mnie sobie przez ramię i ruszył w kierunku łazienki.
- Hej, postaw mnie na ziemi! – Zaczęłam się
śmiać, bo cała ta sytuacja wydała się przekomiczna. – Will, proszę!
- No dobra, dobra – powiedział i spełnił moją
prośbę. – Masz 10 minut – dodał i zniknął za drzwiami z olśniewającym
uśmiechem.
~*~
Trzy dni po Claudii przebudzeniu, a
właściwie odrodzeniu, Eileenowie na
dobre opuścili mój dom. Wprawdzie z królową widziałam się tylko przez pięć
minut, kiedy po raz pierwszy postanowiłam odwiedzić Claudię. Kobieta nie pałała
entuzjazmem i radością nie tylko na widok mojej stylizacji
(w której powinien znaleźć się kolor pastelowy, a nie znalazł), ale przede
wszystkim mojej osoby, co oczywiście było zupełnie normalne. Nie byłam dłużna,
uprzejmości uprzejmościami, ale cały czas miałam za złe harpii jej zachowanie,
a także to, w jaki sposób mnie potraktowała. Po krótkiej kurtuazyjnej wymianie
zdań na temat zdrowia, przepięknego domu oraz udzielonej im gościny, Eileen
udała się na spacer w towarzystwie swoich dwóch pysznych i zapatrzonych w
siebie córek. Nie zamierzałam protestować, ale już w myślach liczyłam dni do
ich wyjazdu z Snasa.
Wracając do Claudii, bardzo cieszyłam
się z faktu, że moja najlepsza przyjaciółka czuje się zdecydowanie lepiej i
mogła już bez problemu nawiązać z nami kontakt. Dziewczyna na pierwszy rzut oka
wyglądała tak, jak w dniu swojego ślubu – ponownie na jej głowie pojawiły się
jasne, pszeniczne loki. Cera przybrała odcień kości słoniowej, a na policzkach
pojawiły się różane rumieńce. Kwintesencją jej przemiany był ostateczny i
dożywotni już kolor turkusowych tęczówek, tak bardzo charakterystyczny dla
harpii.
- Czujesz się jakoś… inaczej? – spytałam,
korzystając z okazji, że byłyśmy same w pokoju.
- Nie – odpowiedziała, jednak po chwili
zastanowienia dodała. – Inaczej chyba nie, ale czuję taki… wewnętrzny spokój.
Siłę, jakiej nigdy nie doświadczyłam.
- Siłę? – Zdziwiłam się.
- Pozytywną energię – sprecyzowała.
- Odkąd pamiętam byłaś optymistką – radosną,
tryskającą doskonałym poczuciem humoru – zauważyłam.
- To raczej wszechobecna siła spokoju, takie
wewnętrzne wyciszenie – próbowała mi to wyjaśnić. – Ja wiem, że to trudno
pojąć… No, musiałabyś być mną, Viviene – zaśmiała się melodyjnie.
- Rozumiem, że może to mieć związek z tym, że
teraz przynależysz do gatunku, który tak wielce umiłował sobie wspomnianą przez
ciebie wcześniej… wszechobecną siłę
spokoju – powiedziałam z nutką sarkazmu w głosie, co oczywiście nie uszło
uwadze Claudii.
- Przypominam Ci, że po części, jedziemy na
tym samym wózku – wtrąciła.
- Ja jakoś nie czuje się inaczej, psychicznie
– przyznałam. – Jedynie, co mnie aktualnie dekoncentruje i trapi, to ten
feralny kolor włosów – wskazałam na swoje końcówki. – Oczy jeszcze przeboleje.
- Nie przesadzaj Vivi, to nie potrwa długo –
rzuciła. – Nim minie rok, będziesz z powrotem stu procentowym wampirem. A jak
tak bardzo przeszkadza Ci ten blond, to pofarbuj włosy, proste.
- Pofarbować? Włosy? – spytałam, a zaraz potem
prychnęłam. – Też Ci się pomysł urodził.
- Ha ha ha – sarknęła.
- Mam tylko nadzieje, że twoja transformacja nie zmieni relacji między
nami, bo tego bym chyba nie zniosła – oznajmiłam już poważnie. – A wiem, że
cześć twojej rodziny mnie nie toleruje.
- Viviene, ja Ci już kiedyś powiedziałam, że
jesteś dla mnie, jak siostra – spojrzała na mnie i złapała za ręce. – A to kim
teraz się stałam, nie ma żadnego znaczenia. Nie ma takiej siły, która mogłaby
poróżnić nas ze sobą, zapamiętaj to.
Uśmiechnęłam
się i mocno przytuliłam przyjaciółkę.
- A resztą harpistycznej monarchii się nie
przejmuj – dodała zaraz potem. – Tacy już są, pamiętliwi i niezwykle
patetyczni.
- Więc, jakie macie teraz plany?
- Wracamy do domu – oznajmiła radośnie. –
Czeka mnie trochę spraw związanych z protokołem królewskim, a na Noela praca.
- Jaki protokół królewski? – zapytałam.
- To dość skomplikowane – zaczęła. – Ale,
gdyby to tak najprościej wyjaśnić, to muszę otrzymać status oficjalnej
przynależności do Eileenów.
- A nie zyskałaś go, wychodząc za mąż?
- No właśnie nie – odpowiedziała, na co ja
pokręciłam głową.
- Pozwolisz, że powstrzymam się od komentarza?
– rzuciłam.
Dziewczyna
tylko się zaśmiała i wróciła do pakowania walizki.
~*~
Miesiąc później
Kolejny
dzień chylił się ku zachodowi, stałam właśnie na tarasie wpatrując się w
czerwono-różowe, kłębiaste chmury na niebie, które już jakiś czas temu
przysłoniły słońce. Od zawsze uwielbiałam przyglądać się przyrodzie, jej
nieustannym zmianom. Mimo, że żyłam na tym świecie ponad wiek, nie nudziły mnie
wschody słońca, pełnie księżyca, czy zmieniający się krajobraz względem pór
roku. Taką zamyśloną i lekko uśmiechniętą znalazł mnie William, obejmując w
pasie i składając pocałunek na szyi oznajmił, że ma coś dla mnie.
- Tak? – spytałam kokieteryjnie. – A niby co?
- Kopertę – odpowiedział, podając mi starannie
zaklejony papier. – Był w skrzynce na listy.
Spojrzałam
na niego nieco podejrzliwie.
- Byłeś w miasteczku?
- Owszem – odparł bardzo zadowolony z siebie.
- Nie powinieneś tam jeździć sam –
przypomniałam. – Twoja samokontrola… - niestety nie dokończyłam.
- Vi, rozmawialiśmy już na ten temat z tysiąc
razy– przerwał nieco drażliwym tonem. – Dobrze się czuję, moje oczy już dawno
zmieniły barwę na miodowe, a swoją samokontrolę przecież muszę trenować.
- Wolałabym, żebyś ją trenował w mojej
obecności – odparłam.
- Cóż chętnie bym to robił – sarknął. – Ale od
dobrych kilku tygodni nie opuszczasz domu, nie licząc spaceru do lasu i z
powrotem.
- To nie fair, Will – zdenerwowałam się. –
Dobrze wiesz, że nie mogę.
- Jak dla mnie przesadzasz – powiedział, ale
wiedząc że zaraz odbiję piłeczkę dodał: - Lepiej zobacz, co też jest w środku –
spojrzał wymownie na kopertę.
Westchnęłam
jedynie i zabrałam się za rozerwanie białego, dość drogiego papieru. Pół
sekundy później razem z Willem wpatrywaliśmy się w starannie opisany i
wygrawerowany kredowy kartonik.
Isabella Marie Swan
i
Edward Anthony Masen Cullen
Razem z
rodzinami mają zaszczyt zaprosić na uroczystość ślubną,
która
odbędzie się 13 sierpnia b.r. o godz. 17.00
420
Woodcroft Ave, Forks, WA
-
O mój Boże! – wydusiłam, a zaraz potem zaśmiałam się melodyjnie.
-
Czemu tak mówisz? – zdziwił się Cullen. – Przecież dobrze wiedziałaś, że są
zaręczeni, ślub był tylko kwestią czasu.
-
Ja się bardzo cieszę, Will. Wiem, że Bella dla Edwarda jest tą jedną jedyną –
odpowiedziałam. – Po prostu nie spodziewałam się takiego… pośpiechu.
- Pośpiechu?
- Dwa miesiące po śmierci Esme? – Spojrzałam
na niego.
- Dobrze wiesz, że twoja matka ponad życie
pragnęła waszego szczęścia – powiedział i nagle zapatrzył się gdzieś przed
siebie. – Zwłaszcza Edwarda i twojego. Z resztą Carlisle powtarza to za każdym
razem, gdy tylko z nim rozmawiasz.
- Ciekawe, jak to przyjął – zamyśliłam się.
- Zadzwoń, a się dowiesz – sięgnął do kieszeni
po telefon.
Nie
minęła minuta, a usłyszałam w słuchawce głos brata.
- Oficjalne gratulacje Edwardzie –
powiedziałam. – Bardzo dziękujemy za zaproszenie.
- Dzięki – zaśmiał się. – Tak myślałem, że
zatelefonujesz, z resztą Alice mówiła, że William odebrał przesyłkę, więc twój
telefon był kwestią minut.
- Tej to nic się nie ukryje – pokręciłam
głową.
- No nie wiem, nie wiem – rzucił zabawnie. –
Nasza wróżbitka wspominała, że rzadko kiedy można was w wizji ujrzeć razem z
Willem.
- I bardzo dobrze – odgryzłam się. – Nie dla
psa kiełbasa.
- Jakiego psa? – usłyszałam w słuchawce głos
siostry. – Vivi ma psa? Niczego takiego nie widziałam.
- Bo niczego takiego nie mamy – odparował
William.
- Dobra, dobra gołąbki – dodała brunetka. –
Koniec laby na Syberii, rezerwujcie bilety i przyjeżdżajcie do Forks, jest masa
spraw do załatwienia związanych z weselem.
- Przecież masz cały dom ludzi –
zaprotestowałam.
- Daj mi ten telefon Edwardzie – zwróciła się
do rudego. – Lepiej przywieź mi tutaj Bells, potrzebuje jej opinii na temat
koloru serwetek stołowych.
- Dobrze wiesz, że Bella na wszystko się zgodzi,
cokolwiek ty postanowisz – rzucił mój brat. – Dlatego między innymi dała ci
wolną rękę.
- Wolną rękę? – napyskowała Chochlica.
- Dobra Alice – skapitulował Ed po sekundzie.
– Idę, cześć siostra, szwagier – dodał w naszą stronę i już go nie było.
- Szwagier? – szepnęłam do Willa, no co mój
ukochany tylko przewrócił oczami.
- Jesteś Viviene? – Odezwała się.
- Jesteś Viviene? – Odezwała się.
- Jestem, jestem.
- Mylisz się kochana, myśląc że mam tu kogoś
do pomocy – powiedziała nieco zasmuconym tonem, chcąc wzbudzić we mnie poczucie
winy. – Rosalie i Emmett wyjechali kilka dni po was do Londynu i już
zapowiedzieli, że przylecą dopiero na ślub. Ojca nie chciałam i nie chcę
fatygować, z resztą prawie całe dnie i noce spędza w szpitalu – mówiła. –
Wprawdzie jest Jasper i Edward, ale z zaręczonego nie ma żadnego pożytku, a mój
ukochany zaczyna powoli mieć mnie powyżej uszu i jeżeli ty mi Vivi nie
pomożesz, to chyba tutaj skonam – ostatnie słowa wypowiedział już z idealnie
odegraną paniką w głosie.
- I co teraz – postanowiłam się z nią zabawić.
– Mam rzucić wszystko tutaj i gnać na złamanie karku by pomóc ci urządzić
wesele?
- No nie koniecznie mi, ale Belli –
odpyskowała. – No wiesz, w końcu będziecie rodziną.
- Nie bierz mnie pod włos – dodałam.
- Nie biorę, tylko ślicznie proszę – odezwała
się słodko.
- Dobrze Alice – podjęłam decyzję, kilka
sekund później. – Przyjedziemy, ale nie licz, że będzie to jutro.
- Nie, no ja rozumiem – powiedziała uradowana.
– Tata bardzo się ucieszy.
- A powiedz mi, jak on się czuje? –
zaniepokoiłam się.
- Bez zmian – zasmuciła się. – To znaczy nie
jest gorzej, staramy się z nim spędzać, jak najwięcej czasu, ale sama wiesz,
jak to jest.
- Woli być sam – poczułam, jak William mnie
przytula.
- Dokładnie.
- Dobrze siostrzyczko – dodałam na dowidzenia.
– Widzimy się w takim razie pod koniec tygodnia.
- Świetnie! – Krzyknęła uradowana i się
rozłączyła.
- Czyli wracamy do domu – oznajmił mi już
blondyn.
- Wracamy, sam słyszałeś – powiedziałam. – Nie
tylko wesele, ale i Carlisle potrzebuje naszej pomocy.
- A jak myślisz, dlaczego Allie nas, Ciebie
nie widzi? – spytał.
- Dlatego, że nie jestem już stuprocentowym
wampirem – odpowiedziałam.
- A może to jednak Noel miał rację, twierdząc,
że to moja dodatkowa zdolność – dorzucił.
- Znikanie w wizjach?
- Nie – zaśmiał się. – Siła umysłu.
- To znaczy?
- Po prostu, gdy sobie coś postanowię, zwykle
udaje mi się to spełnić – wyjaśnił. – Zaczęło się od tego, że nie chciałem,
żeby ktokolwiek nas znalazł zaraz po przemianie, pamiętasz prawda?
- Alice nie ujrzała nas, mnie w wizji –
dołączyłam do jego toku myślenia.
- Dokładnie – mówił dalej. – Potem za wszelką
cenę chciałem pokonać Ciebie, Emmetta, Edwarda, czy chociażby Jaspera. No, a
podczas ostatniej bitwy za wszelką cenę chciałem wygrać i udało się.
- Może masz rację – zgodziłam się z nim. –
Zawsze byłeś optymistą, więc może i coś Ci z niego zostało.
- Ale uważasz, że to prawdopodobne?
- Sprawdzimy to niebawem – odpowiedziałam. –
Na weselu będzie zapewne rodzina z Denali, a Eleazar potrafi określić dar
nieśmiertelnego.
- On należał do Volturi, prawda?
- Tak, ale odszedł, kiedy poznał Carmen.
- I tak po prostu, go puścili?
- Chyba tak – zastanowiłam się. – Nigdy nie
pytałam, ale ojciec wspominał mi jedynie, że Aro był bardzo zadowolony z
posługi Eleazara, dlatego też pozwolił mu odejść.
- Ciekawe, bardzo ciekawe.
- Zapytasz, to się dowiesz –
powiedziałam.
- Zapytam – odezwał się z błyskiem w oku. –
Ale lepiej mi powiedz – zaczął. – Jak zamaskujesz swoją tymczasową postać
wampiro-harpi?
- Jakoś będę musiała – westchnęłam, ruszając
powoli w stronę sypialni. – Na szczęście nasze myśli będą chronione przed
Edwardem, a z resztą chyba jakoś sobie poradzimy.
- Będę przy tobie, więc wszystko będzie
dobrze.
- Ale uprzedzam Cię – oznajmiłam. – Nie
zabawimy tam długo, rodzina nie może się zorientować, że ze mną jest coś nie
tak.
- A nie uważasz, że powinni widzieć? – spytał,
patrząc wprost w moje oczy. – Edward, Carlisle są spostrzegawczy…
- Wiesz, że nie możemy – westchnęłam.
- Niby tak, ale…
- Zobaczysz – uśmiechnęłam się. – Rok minie
szybko i nie będzie żadnych śladów mojej odmienności, dlatego uważam, że lepiej
ich nie wtajemniczać.
- To twoja decyzja, Vi – odezwał się tonem
wypranym z emocji, ponieważ dobrze wiedziałam, że nie zgadzał się w tym wypadku
ze mną.
- Will, rozmawialiśmy już na ten temat nie raz
– powiedziałam. – Uwierz, tak będzie dla nich i dla nas lepiej.
- Nie chce się z Tobą kłócić – oznajmił.
- I za to Cię kocham – przytuliłam się do
ukochanego.
- Wiem – zaśmiał się. – To w takim razie,
kiedy lecimy?
- Za kilka dni – odpowiedziałam. – Musimy się
spakować, załatwić prywatny samolot, no i jeszcze skoczyć na zakupy.
- Zakupy? – Zdziwił się William.
- Mhm – uśmiechnęłam się. – Alice liczy, że
coś jej przywiozę, z resztą to nasza rodzinna tradycja.
- Rosalie też coś przywieziesz? – spytał,
ilustrując mnie wzrokiem.
- Na pewno – odpowiedziałam po chwilowej
pauzie. – Ale jak sam słyszałeś, pojawią się z Emmettem dopiero na ślubie.
- Nadal męczy Cię to, co powiedziała, prawda?
- Powiedźmy, że nie da się tego zapomnieć –
odparłam i powoli skierowałam się w stronę salonu.
- Jesteś zmęczona – zauważył mój ukochany,
poruszając się bezszelestnie za mną.
- Trochę – posłałam mu uśmiech. – Ale nie
martw się, dwie, trzy godziny snu i będę, jak nowo narodzona.
- To pozwól, że cię utulę – oznajmił.
W
wampirzym tempie porwał mnie w objęcia, tak, że ujrzałam mroczki przed oczami.
William widząc swoje faux pas, już w ludzkim tempie wniósł mnie po schodach do
sypialni. Nie miałam mu tego za złe, że zapomniał obchodzić się ze mną
delikatniej, niż zazwyczaj. Uwiesiłam się na jego szyi i wdychając charakterystyczny
wampirzy zapach zapadłam w drzemkę, zanim jeszcze mój ukochany znalazł się na
piętrze.
„Cokolwiek zamierzasz zrobić, o
czymkolwiek marzysz, zacznij działać.
Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię.”
- Johann Wolfgang Goethe
Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię.”
- Johann Wolfgang Goethe
Fajny. Fajny. ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na next :)
Bardzo dziękuję. Pozdrawiam :P
UsuńO rany, jaki zajebisty rozdział :))
OdpowiedzUsuńSzczerze to spodziewałam się, że już niedługo Belka i Edzio wyskoczą z takim numerem xD Co jak co, ale to było super :))
Noo... Wiesz, nie jestem stworzona do pisania długich i niezwykle motywujących komentarzy, które napędzają i tak dalej xDD
Edward jako szwagier Willa :)) Nie no, nie mogę :D
No to powiem tak: rozdział był mega-extra-super-zajebisty :D
Oby więcej takich :))
Cieszę się, że rozdział bardzo, ale to bardzo się spodobał :P Poniekąd dlatego piszę i uwierz, że jakikolwiek komentarz z waszej strony działa na mnie motywująco.
UsuńNo ta wersja z Edwardem i Bellą poniekąd się pokryje z wersją Pani Meyer, ale oczywiście nie dosłownie.Co do szwagrowania, to nie byłabym tego taka pewna :P
Jeszcze raz dziękuję, no i do kolejnego :*
Już się boję^^
UsuńOj, nie ma czego :P
Usuńtwoje rozdziały są niesamowicie długie co jest wspaniałe:) vi jako pół-hapria? No no robi się coraz ciekawiej xD czekam na nexta:*
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za kolejne uznanie i komentarz. Cieszę się, że rozdział się podobał :). A owszem, owszem, robi się ciekawie.
UsuńPozdrawiam
W końcu znalazłam chwilę, żeby skomentować:) Ja nie wiem, czemu Vivi marudzi, błękitne oczka są śliczne:p A z takimi włosami zaczęłaby pewnie jakąś nową modę:P
OdpowiedzUsuńNa razie wszystko dobrze się układa, ciekawa jestem, kiedy dojdziesz do dziecka Edzia i Bell;p Pozdrawiam:)
Ps. zapraszam do mnie na konkurs:)
I bardzo się cieszę z takiej chwili :P Ja wiem, że są prześliczne, sama takie mam :) Ale tutaj chodziło mi raczej o wyrażenie szoku z tymczasowej metamorfozy Vivi, podobnie jak z włosami. No cóż, dojść dojdę i to już wkrótce, ale nie wiem, jak to przyjmiecie, w związku z tym, co zamierzam zrobić. Nic już więcej nie mówię. Pozdrawiam serdecznie.
UsuńEj, nie zabijaj Nessie...
UsuńDlaczego podejrzewasz mnie o takie rzeczy? :P No dobra, z resztą nie powinnam się dziwić :)
UsuńTak sobie czytam już któryś raz i tak mi przyszła do głowy pewna myśl. Skoro Vivi jest w połowie harpią to czy nie było by takiej możliwości, by ona i Wiliam zostali rodzicami, tak mi się bynajmniej skojarzyło z tymi dziewięcioma miesiącami. Opowiadanie jest super i do tego bardzo wciągające, pozdrawiam i dużo weny w dalszym pisaniu życzę.
OdpowiedzUsuń