1 grudnia 2013

Rozdział 65



Perspektywa Williama,
             - Alice, co ty kombinujesz? – Spytałem dziewczynę, z którą aktualnie rozmawiałem przez telefon, podczas, gdy Vi słodko drzemała. – A tych sukienek nie może po prostu odebrać Rosalie… - niestety nie dane mi było jednak skończyć.
             - Absolutnie – przerwała mi wróżbitka. – Blondyna przyleci dopiero w dniu wesela, a to za późno na ewentualne poprawki. Zrozum ten ślub musi być wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju  – mówiła. – Oj Will, przecież i tak macie przesiadkę w Londynie, więc nie będzie to dla was żaden kłopot. Poza tym, to doskonała okazja do spotkania się z Emmettem i Rose.
             - Jakiego spotkania? – zdziwiłem się. – Viviene nic mi o tym nie mówiła.
             - Bo nic jeszcze nie wiedziała – odparła i zaraz wyjaśniła. – Jedna z sukienek jest dla Rosie, to chyba jasne. Z resztą nie macie nic do gadania – dodała stanowczym tonem, nieco do niej niepodobnym. – Wszystko już ustaliłam. 
 - Chyba przewidziałaś – stwierdziłem, przemierzając salon w ludzkim tempie.
 - Jak zwał, tak zwał – westchnęła.
 - A nie pomyślałaś, że dla Viviene i Rosalie to spotkanie może okazać się, że się tak wyrażę nieprzyjemne w skutkach – zasugerowałem, przy okazji nasłuchując, czy miarowy oddech ukochanej nie uległ zmianie. – Dobrze wiesz, jakie relacje panują teraz między dziewczynami.
 - I właśnie dlatego, chcę żeby Vivi dostarczyła sukienkę Rose – powiedziała. – Muszą się pogodzić.
 - Nie wydaje mi się, by taka perspektywa zjednoczyła te dwa odmienne charaktery – dodałem. – Viviene przechodzi teraz trudny okres w życiu, cały czas rozpamiętuje to, co się wydarzyło, obwinia się – wziąłem większy wdech. – Zrozum Alice, nie chcę jej przysporzyć więcej cierpień, zwłaszcza tych, które może doświadczyć ze strony siostry.
 - Dobrze wiesz, że każdy z nas przeżywa śmierć Esme, tego nie da się zapomnieć z dnia na dzień – odezwała się po chwili. – Wiem też, że to co powiedziała wtedy Rosalie było kumulacją emocji i żalu, ona tak naprawdę nie myśli.
 - Nie po raz pierwszy powiedziała coś takiego – przypomniałem jedną z sytuacji opowiedzianych mi przez Vi.
 - Taka już jest, najpierw mówi, potem myśli.
 - Nie jestem o tym przekonany – oznajmiłem.
 - Ty nie musisz – rzuciła. – Ważne, że ja jestem.
 - No dobrze, a co z Rose? – spytałem. – Widziałaś ich spotkanie, że jesteś taka pewna siebie?
 - Wierzę, że się pogodzą, a im szybciej tym lepiej, dla każdej z nich – powiedziała z nadzieją. – A o Vivi się nie martw, jest silna i da sobie radę.
 - Ostatnio… nie jest sobą – stwierdziłem.
 - Znam ją troszeczkę dłużej niż ty, kochasiu – sarknęła.  
 - A co jeśli się mylisz? – spytałem, ignorując jej wcześniejsze określenie na temat swojej osoby.
 - Rzadko kiedy…
 - Nie masz stu procentowej pewności – przerwałem jej znany slogan.
 - Podobno masz siłę woli, umysłem potrafisz zdziałać cuda – westchnęła teatralnie i zmieniła taktykę. – W takim razie masz doskonałą okazję do sprawdzenia swojego talentu.
A to Chochlica – pomyślałem.
 - Jesteś lepsza, niż myślałem – zauważyłem, uśmiechając się do słuchawki. – Przebiegła z Ciebie kreatura.
 - Polecam się na przyszłość – zaśmiała się wesoło, a zaraz potem dodała szeptem. – A właśnie, odnośnie przyszłości… miałam kilka obiecujących wizji, wiesz coś na ten temat?
            Nie odpowiedziałem od razu, ponieważ bardzo dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, co zobaczyła ta przeurocza niewiasta, aktualnie znajdująca się na drugim końcu świata. Wprawdzie nie podjąłem jeszcze żadnej, konkretnej decyzji, ale wielokrotnie rozważałem ją w myślach. Wiedziałem jedno, że to do czego dążyłem, prędzej czy później musiało ujrzeć światło dzienne. Pytanie pojawiało się inne, czy Viviene była na to gotowa.
             - Wiesz co Alice, ty chyba masz jeszcze za mało obowiązków na głowie, skoro zajmujesz się tak przyziemnymi sprawami, jak przewidywanie mojej przyszłości – wybrnąłem z sytuacji.
             - Kochany, ależ twoja przyszłość jest równie ważna, co wesele – westchnęła.
             - Wolałbym, żebyś jednak skupiła się na ślubie – powiedziałem i dodatkowo sprecyzowałem. – Edwarda i Belli, oczywiście.
             - Ależ oczywiście – udała poważną.
             - To super – skwitowałem. – W takim razie widzimy się za dwa dni.
             - Przyjedziemy po was do Seattle z Jasperem – oznajmiła podekscytowana. – Już wprost nie mogę się doczekać. Vivi będzie zachwycona z tego, co już dokonaliśmy.
             - Na pewno – żachnąłem.
             - A właściwie, to gdzie ona się podziewa? – zapytała.
             - Jak to gdzie – udałem zdziwienie. – Zamknęła się w swoim królestwie i zabroniła wchodzić przynajmniej przez godzinę.
             - Ta to ma dobrze – prychnęła pod nosem. – Ja nie pamiętam, kiedy miałam czas tylko dla siebie.               
             - Chyba się przesłyszałem – zaśmiałem się. – Allie, czy to na pewno ty?
             - Ha ha ha – wytknęła. – Śmiej się, śmiej.
             - No cóż, sama tego chciałaś – stwierdziłem i dodałem. – Ale, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, skoro przybywa rodzina z odsieczą.
             - O! I coś takiego chciałam usłyszeć – rozweseliła się.
             - Dobrze, Alice – powiedziałem na do widzenia. – Damy Wam znać, jak będziemy w Londynie.
             - W takim razie do zobaczenia, a ja lecę na przymiarkę sukni ślubnej. Pa – zaćwierkała i poleciała.
             - Cała Alice – mruknąłem pod nosem.  

~*~

             - To jest Wasz dom? – spytałem z niemałym zaskoczeniem, kiedy tylko Viviene zatrzymała samochód przed zamkniętą, żelazną bramą, która sekundę później zaczęła się ociężale otwierać.
             - Nie spodziewałeś się mieszkania na rodzinny, podmiejskim, londyńskim osiedlu, co? – zaśmiała się melodyjnie. – Jak widzisz, lubimy eksperymenty.
             - Rzeczywiście – pokręciłem głową, spoglądając na idącego 150 metrów od auta młodego mężczyznę z psem. – Nie wiem, czy bym to wytrzymał. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
             - To zupełnie zrozumiałe – odezwała się z uśmiechem. – Z resztą dom w Wantsworth to tylko taki rodzaj ‘przesiadki’, nie przebywamy tutaj długo. Ojciec kupił tę posiadłość ze względu na mnie – spojrzałem na dziewczynę ze zdziwieniem. – Jestem ostatnio dość często w tym mieście – wyjaśniła. – Rozumiesz, zakupy, imprezy, znajomi, a czasami i chwilowe wytchnienie przed dalszym lotem do Norwegii.
             - Imprezy, znajomi? – spytałem, unoszą brwi w górę.
             - Nie rób takiej miny, Will – uśmiechnęłam się. – Wampiry też prowadzą aktywne życie towarzyskie.
             - Tę część historii chyba przegapiłem – stwierdziłem zabawnie.
             - Opowiadałam Ci przecież o moich podróżach dookoła świata, Damonie i Arielu, prawda – dodała i zaparkowała przy wjeździe do garażu.
             - A tak, o Damonie zdążyłaś mnie poinformować – odpowiedziałem nieco patetycznym tonem i wysiadłem z samochodu.
             - Ha ha ha – sarknęła i dołączyła do mnie, przy okazji poprawiając włosy, które zaczesała w niedbały kok - Weź proszę tę suknie dla Rosalie, przy okazji – dodała, robiąc głębszy wdech.
             - Nie denerwuj się – pocieszyłem ją całując w czoło, a zaraz potem sięgnąłem po czarny futerał. – Wszystko będzie dobrze.
             - A jak moje oczy? – szepnęła. – Nie widać, że są jakieś takie, dziwne?
             - Wyglądasz tak, jak zwykle – odpowiedziałem, przewracając oczami. – Nie przejmuj się...
             - Jasne, jasne – mruknęła i ruszyła w kierunku domu.  
             W tym samym momencie w drzwiach pojawił się Emmett z olśniewającym uśmiechem.
             - Hej i czołem – powiedział i zaraz potem ściskał się z Vivi, okręcając dziewczynę w objęciach. – W końcu jesteście.
             - Cześć braciszku – przywitała się z chłopakiem. – Co słychać?
             - Cześć Emmett – przybiłem wampirowi piątkę.
             - Jak na razie wszystko po staremu – odpowiedział. – Ale chodźcie do domu, nie będziemy straszyć sąsiadów.
             - Taa, bo chyba po raz pierwszy ich mamy – żachnęła Viviene, przechodząc przez próg. – A gdzie Rosalie? – spojrzała w tym samym momencie na bruneta.   
             - Niby mamy samokontrolę na dość wysokim poziomie w przeciwieństwie do poniektórych reprezentantów naszego gatunku, ale mówię Wam, mieszkanie tutaj na dłuższą metę jest nie praktycznie i nie etyczne – stwierdził mięśniak, udając że nie słyszał pytania siostry.
             - Nie praktyczne i nie etyczne? – spytałem.
             - Wampir, pośrodku ludzkiej populacji? To raz, Wills – sarknął. – A dwa, to wiesz – dodał już na mojej stronie. – Jednego dnia spotykasz takiego człowieka z psem na spacerze, a już kolejnego bez merdającego ogonem czworonoga.
            Spojrzałem na niego, jak na kompletnego idiotę.  
             - Nie mów, że zapolowałeś na czyjegoś psa, Em – zareagowała dość nerwowo moja ukochana. – Bo to już by było… - nie dokończyła zniesmaczona.
             - Nie powiem – posłał jej szelmowski uśmiech.
             - Nawet nie wiem, jak mam to określić – dodała. – Fuj!
             - Jakoś polując na jelenie, albo pumy nie mówisz „fuj” – odpyskował chłopak, naśladując idealnie głos Viviene.
             - Ale pies jest przyjacielem człowieka, podobnie jak koty…
             - Koty są jeszcze lepsze, niż psy – przerwał jej znawca. – Ich krew… mniam…
             - Och! Zamknij się już! – warknęła poirytowana. – Nie chce tego słuchać.
             - Niby czemu? – spytał.     
            Widziałem obłędnie wkurzony wzrok Vi i postanowiłem przejąć inicjatywę tego marnego spektaklu, jakim prawdopodobnie miała być zmiana tematu przez gospodarza domu. Pokręciłem głową nad poczuciem humoru Cullena, które było czasami nieodpowiednio dozowane i nie dostosowane do sytuacji.
             - Oj Emmett, Emmett – zaśmiałem się. – Udał Ci się kawał na tyle, że Vivi Ci jednak uwierzyła.
             - Serio? – zdziwił się, ale zaraz potem spoważniał. – Ja wiedziałem, że kiedyś mi się to uda.
             - Nie jest mi do śmiechu – odezwała się dziewczyna. – Najchętniej to…, szkoda mi słów na Ciebie Emmett.
             - Ja za to mam doskonały humor, chociaż raz – odpowiedział z chichotem.
             - To zaraz go nie będziesz miał – odpyskowała. – Lepiej mi powiedz, gdzie jest Rose? – spytała, bez jakichkolwiek ogródek z tęgą miną.  
            Wiedziałem, że Viviene zawsze była bystra i spostrzegawcza, ale w tym wypadku jej intuicja nie dała się zwieść na manowce. Odłożyłem ostrożnie pokrowiec z sukienką i obserwowałem to, co za chwile miało się wydarzyć. Z twarzy chłopaka zniknęło rozbawienie, które zastąpiło poniekąd zażenowanie, a zaraz potem ewidentny smutek i pewnego rodzaju niemoc, strach. 
             - Pojechała na zakupy – odpowiedział po sekundzie.
             - Na zakupy? – Nie mogłem sobie odpuścić sarkazmu.
             - Tak – odpowiedział Emmett z westchnieniem.
 - Przecież wiedziała, że przyjedziemy, nie mogła tego załatwić później? – Czułem, że zaraz wybuchnę.
             - William, daj spokój – powiedziała Viviene głosem do niej zupełnie  niepodobnym. – Ja nie mam do niej pretensji, z resztą nie możemy się jej dziwić...
             - No, mnie to dziwi… - zacząłem, ale nie dane mi było skończyć.
             - Ale o czym ty mówisz, Will – warknęła w moim kierunku. – Nie każdy ma takie pokłady optymizmu, jak ty.
             - Optymizmu może i nie, ale zrozumienie wagi sytuacji – odpyskowałem jej.
             - Nie znasz Rose, tak jak ja – rzuciła. – Ona potrzebuje czasu, żeby sobie to wszystko poukładać – zerknęła na brata. – To co się stało, to tragedia dla każdego z nas i każdy z nas przeżywa to w inny sposób.
             - Mimo to nie powinna mówić czegoś takiego na pogrzebie – wtrącił się do rozmowy Emmett. – Ona tego żałuje Viviene, naprawdę – westchnął. – Tylko jest zbyt dumna, by się do tego przyznać.
             - Mogłam się w ogóle nie zgadzać na plan Alice – powiedziała Vi, patrząc w moją stronę. – Zbyt dobrze wiedziałam, czego będę mogła się spodziewać.
             - Wybacz – odezwałem się po czasie. – Jeśli chcesz kogoś winić, to wiń mnie…
             - Nie rób z siebie masochisty, Will – włączył się ciężarowiec. – To samo mogę powiedzieć o sobie, ponieważ dobrze wiedziałem, co planuje moja żona. Tylko, że… - zamilkł.
             - Łudziłeś się nadzieją, że Rosie jednak zmieni zdanie – dokończyła Viviene.
             - Musisz dać jej czas – powiedział. -  Jak powiedziałem, ona wie, że zrobiła źle.
             - Ona nie zrobiła niczego źle, bracie – powiedziała wampirzyca. – Rozumiem to co czuła, czuje i co chciała przez to wszystko przekazać. Nie mogę mieć jej tego za złe.     

~*~

Perspektywa Viviene,

             - Vivi! – krzyknęła uradowana Alice, gdy tylko mnie zobaczyła na parkingu lotniska w Seattle. – Boże, jak ja się za tobą stęskniłam – przylgnęła do mnie szczelnie, przy okazji miażdżąc kości.
             - Witaj Allie – zaśmiałam się, całując ją w policzki. – Ale błagam, nie ściskaj mnie tak mocno.
             - Pokaż mi się – odsunęła mnie delikatnie od siebie, przez co poczułam lekki dyskomfort, że może zauważyć jakąś zmianę. – Kwitniesz siostrzyczko, ten uśmiech, te rumieńce… i ta odważna fryzura.
             - Oj Alice, Alice – uśmiechnęłam się i szepnęłam jej do ucha. – Po prostu jestem bardzo szczęśliwa – to powiedziawszy, spojrzałam na Willa, który zmagał się z naszymi walizkami.
             - Mam nadzieję, że za mną też się stęskniłaś, Alice? – odezwał się mój ukochany z olśniewającym uśmiechem.
             - Ciebie również miło widzieć – przywitała się wróżbitka, puszczając przy okazji do Williama oczko. – No dobrze – zaklaskała w dłonie. – Chodźmy do samochodu, bo Jasper straci w końcu cierpliwość.
             - A to w ogóle możliwe? – spytał młody wampir.
             - Nie chciałabym się o tym przekonać – odpowiedziała brunetka, w tym samym momencie na horyzoncie pojawił się mój brat.
             - No witam, witam, witam – wyrecytował Jazz i skłonił się nisko przed nimi.
             - Cześć Jazzi – uściskałam blondyna.
             - Cześć Vivi – zaśmiał się. – Cieszę się, że wróciłaś do domu.
             - Home, sweet home – zanucił Will, zmierzając w kierunku bagażnika Astona. – Hej, Jasper.
             - Cześć stary – przywitał się z moim chłopakiem blondyn.
             - No właśnie – zreflektowała się Allie. – Jak tam wizyta w Wantsworth? Rosalie i Emmett ugościli was odpowiednio?
            Spojrzałam na Willa, którego mina mówiła sama za siebie, nadal się wściekał na zachowanie mojej siostry, nie powiedział jednak nic, zajmując się walizkami. Zrobiłam większy wdech i powiedziałam:
             - Rose nie chciała się z nami spotkać – mój głos zabrzmiał zupełnie inaczej, niż zamierzałam, dlatego posłałam słaby uśmiech w kierunku rodzeństwa. – Właściwie to nie było jej w domu, no ale wiecie, zawsze można liczyć na naszego osiłka…
             - Jak to jej nie było? -  Zagrzmiała Alice, zerkając na zszokowanego Jaspera.
             - Po prostu nie było – powtórzyłam pewniejszym już tonem. – A o sukienkę się nie martw, wszystko dostarczyliśmy zgodnie twoim życzeniem...        
             - Myślisz, że mi naprawdę chodziło tylko o sukienkę? – warknęła w moja stronę, co bardzo mi się nie spodobało.
             - Alice – wtrąciłam ostrzegawczo. – Można wiedzieć, o co Ci chodzi?
             - Miałyście się pogodzić – wtrąciła.
             - A niby, jak miałybyśmy to zrobić? – podniosłam głos.
             - Liczyłam na twoją kreatywność – odpowiedziała z bojową miną.
             - Ach, tak – warknęłam. – W takim razie to moja wina…
             - Nie to miałam na myśli – wtrąciła dziewczyna.
             - Wyobraź sobie, że trudno jest zrealizować coś, co z góry skazane jest na porażkę – przyznałam zjadliwym tonem. – Chociażby dlatego, że jedna ze stron potrzebuje jak widać więcej czasu, niż reszta – mój wzrok spoczął po kolei na wszystkich Cullenach. – Dlatego z łaski swojej, zostawcie Rosalie i mnie w świętym spokoju, błagam. Bo jak na razie z tej całej waszej pomocy więcej jest szkód, niż pożytku – to powiedziawszy, weszłam do samochodu i głośno zatrzasnęłam drzwi za sobą.       
            Cały ten pomysł od samego początku mi się nie podobał, ale postanowiłam spróbować, chodź wiedziałam jaka będzie reakcja Rose. Znałam wampirzycę nie od dziś, a właściwie jej ośli upór i oczywiście zbytnią pewność siebie, a mimo to, gdzieś w głębi serca miałam nadzieję, że plan Alice mógłby się udać. Nie przewidziałam tylko jednego, swojej burzliwej reakcji.

~*~

            Gdy tylko wróciliśmy do Forks, temat mojego konfliktu z blondyną już nie został poruszony. Wprawdzie Alice jeszcze trochę marudziła i udawała obrażoną, ale bardzo szybko jej przeszło, gdy tylko pokazałam jej przywiezione z Londynu skarby.
            Ojciec tak bardzo ucieszył się na nasz widok, że wziął kilka dni urlopu, które spędziliśmy na wspólnym polowaniu w górach, pierwszym takim od śmierci Esme. Jego uradowana twarz od razu poprawiła mi humor, a jednocześnie wywołała olbrzymie wyrzuty sumienia, że zostawiłam ojca w takim momencie, wybierając najlepszą przyjaciółkę. Oczywiście mogłam liczyć w tych chwilach na Williama i jego dobre słowo. Mimo, że nie czytał w moich myślach, zawsze wiedział co powiedzieć, albo czego nie.
            Z Carlisle starałam się spędzać jak najwięcej czasu, w domu, na spacerach, czy przy mogile Esme. Na którą chodziliśmy dzień w dzień, zanosząc świeże kwiaty. Bardzo brakowało mi mamy, zwłaszcza tak dobrej, wspaniałej i właściwie jedynej, jaką w życiu miałam. Która poświęcała mi każdą wolną chwilę, do której mogłam się zwrócić zawsze o pomoc. Na każde jej wspomnienie w moim sercu pojawiał się żal i smutek, że nie mogę jej już zobaczyć, przytulić, objąć. Godziny spędzone na cmentarzu, setki wylanych łez i ból, rozpaczliwe pragnienie serca.
            Mimo, że wróciłam do domu, czułam się w nim jak obcy, przybysz z zupełnie innej planety, nie pasujący do reszty rodziny. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ani tym bardziej zrozumieć, co wprawiało mnie czasami w frustrację, a zaraz potem w ogromne przemęczenie. Na szczęście perspektywa zbliżającego się ślubu i wesela brata działała na mnie nad wyraz kojąco. Mobilizując swoje wszystkie siły pomagałam Alice, która była bardzo zadowolona z naszej współpracy. Miesiąc czasu mną bardzo szybko i do ślubu pozostał zaledwie tydzień, co nie tylko ja przyjęłam z ogromną ulgą.
            Po pierwsze dlatego, że mój nadzwyczajny stan coraz to częściej dawał się we znaki. Szybko się męczyłam, musiałam więc częściej polować, a co za tym idzie, więcej wypoczywać, czytaj drzemać. Jak na razie moja tajemnica nie ujrzała światła dziennego, jednak kilka razy już było blisko, zwłaszcza, że moja chochlikowata siostra jest bardzo, ale to bardzo spostrzegawcza. Z resztą nie tylko ona, wiele razy przyłapałam Jaspera uważnie mi się przyglądającego, czy też Edwarda, który chyba jedyny nie kupował mojej gry aktorskiej. Nie mówił jednak nic, wiedział bowiem, że niczego ze mnie nie wydusi, za co na marginesie byłam mu dozgonnie wdzięczna.  
            Co tyczy się narzeczonych, spędziliśmy z nimi znacznie więcej czasu, niż przez cały okres znajomości zakochanych. Dzięki czemu mogłam lepiej poznać Bellę, ale również zaakceptować ją jako moją przyszłą nową siostrę. Nie miałam wątpliwości, co do wyboru Edwarda, od samego początku wiedziałam, że jest ta jedną jedyną.
             - A William? – usłyszałam w myślach brata.
             - Co William? – pomyślałam, spoglądając w jego stronę.
             - Jest tym jednym, jedynym? – spytał.
            Nie odpowiedziałam od razu, mimo że znałam doskonale odpowiedź na jego pytanie. Wpierw spojrzałam w cudowne, bursztynowo-złote oczy, które emanowały dobrem, ciepłem, pozytywną energią, miłością i uwielbieniem.
             - Chyba tak – odparłam, przytulając się do ukochanego.   

~*~

            Nadszedł wielce oczekiwany dzień, Alice jeszcze przed ósmą rano przywiozła Bellę do rezydencji i rozpoczęła przygotowania zamykając się szczelnie z panną młodą w swojej ogromnej łazience. Oczywiście wcześniej zapowiedziawszy, że wstęp do jej królestwa jest wzbroniony dla wszelkich istot chodzących po ziemi. Cóż nie zamierzałam się sprzeciwiać i zabrałam się za ostatnie weselne przygotowania – potwierdziłam catering, zespół muzyczny, transport dla gości oraz samolot dla nowożeńców. Kilka minut przed dziesiątą pod nasz dom zajechało czerwone BMW, z którego wysiadła Rosalie i Emmett. W związku z tym, że oprócz mnie, Alice i Belli nie było nikogo innego w domu, ponieważ chłopaki nie wrócili jeszcze z wczorajszego wieczoru kawalerskiego, to mnie przypadł zaszczyt powitania pierwszych gości. Nerwowo przygładziłam spódnicę i przeczesałam palcami kręcone pukle, a zaraz potem stanęłam oko w oko z siostrą o nieprzyjemnym wyrazie twarzy.
             - Witaj, Rose – przywitałam się z lekkim uśmiechem. – Jak podróż, Emmett?
             - Cześć Vivi, droga, jak droga – odezwał się brat wesoło. – A co tu tak pusto? – spytał rozglądając się wokoło. – Gdzie wszyscy goście?
             - Jesteście pierwsi – odpowiedziałam. – Allie i Bella są na górze, a reszta w lesie – spojrzałam na zegarek. – Chyba wieczór kawalerski nieco się przedłużył.
             - Spokojnie – powiedział brunet, odkładając walizki. – Zaniosę bagaże do naszej sypialni i skoczę zobaczyć, gdzie też podziewa się pan młody – puścił mi perskie oczko i już go nie było.
            Nieśmiało spojrzałam na siostrę, która nie ruszyła się nawet o milimetr odkąd weszła do środka. Jej wzrok spoczął na portrecie uśmiechniętej Esme, przy którym stał olbrzymi bukiet z białego bzu, lilii, róż i kwiatu pomarańczy. Jej twarz stężała, a ja dokładnie wiedziałam, co ona teraz czuła i jak bardzo jest jej ciężko. Kierowana impulsem przyciągnęłam ją do siebie i mocno przytuliłam, nawet nie zauważając że płaczę, razem z blondynką. Nie mam pojęcia, jak długo stałyśmy tak w swoich objęciach, pocieszając i przepraszając się nawzajem. Chyba do czasu, kiedy któraś z nas zaśmiała się melodyjnie i przypomniała o weselu, o którym ja w tamtej chwili zupełnie zapomniałam.
            Dwie godziny później uczesana przez Rosie w przepiękną fryzurę, niezwykle delikatne, jak i romantyczne upięcie, odziana w satynowy szlafrok malowałam siostrę, wieńcząc jej weselny całokształt. Pozostało nam jedynie przebrać się w piękne projekty Amsalii i czekać na przybycie gości. Kreacja Rose była długą sukienką, z marszczonym materiałem na gorsecie w odcieniu lekkiego wrzosu. Natomiast moja, w kolorze intensywnego fioletu, do kolan z przepięknym hiszpańskim dekoltem, do której zamierzałam wykorzystać srebrne sandałki Jimmie’ego Choo.
           
~*~

            Cała męska zgraja naszej rodziny pojawiła się dopiero przed pierwszą popołudniu, ale związku z tym, że mieliśmy do czynienia z wampirami nie było mowy o jakimkolwiek opóźnieniu.  Zwarta i gotowa kilka minut po drugiej, zakradłam się do pokoju Edwarda, który zaciekle walczył z muchą.
             - Daj – uśmiechnęłam się do niego, przejmując inicjatywę. – Zdenerwowany?
             - Jeszcze nie – odpowiedział.
             - Jeszcze – powtórzyłam śmiejąc się wesoło, przy okazji poprawiając mu również kołnierzyk od koszuli. – Poczekaj aż znajdziemy się w ogrodzie, a poczujesz tą presję.
             - Dzięki – stwierdził, oglądając się w lustrze. – Wiesz, cieszę się, że tutaj jesteś, że… Ciebie mam – spoglądał na mnie.
             - Ja też się cieszę, braciszku – zaśmiałam się.
             - Pięknie wyglądasz.
             - Ty również przyzwoicie się prezentujesz – odpowiedziałam. – To co, schodzimy do gości, zaraz powinna pojawić się Renee i cała rodzina z Denali.
             - Chodźmy – zaoponował, proponując mi ramię.
             - Jak myślisz, co powie Tanya o Belli? – spytałam.
             - Mógłbym o to samo zapytać ciebie, w stosunku do Williama, oczywiście – odbił pałeczkę z szelmowskim uśmiechem.
             - Myślę, że nie będzie miała obiekcji – wyznałam, ignorując wcześniejszą zaczepkę brata. – Bardziej obawiam się oto, co powie Irina.
             - Nie zrobi sceny na weselu – oznajmił poważnie Edward. – Tego jestem pewien.
             - Nie zrobi, bo jej nie ma – szepnęłam w jego kierunku, a zaraz potem obdarowałam uroczym uśmiechem zmierzających w naszą stronę Denalczyków. – Tanya, Kate, Carmen, Elezarze, jak miło Was widzieć.
             - Bardzo dziękujemy za zaproszenie – odezwała się najstarsza rodu. – Jednocześnie chcielibyśmy złożyć Wam najszczersze wyrazy współczucia – poczułam mocniejszy uścisk brata, a z mojej twarzy odpłynęły wszelkie emocje.
             - To wiele dla nas znaczy, dziękujemy – odezwał się Edward, zerkając na mnie. – Viviene, wszystko w porządku?
             - Tak, tak – otrząsnęłam się, powoli wracając do siebie. – Przeproszę Was na chwilę – to powiedziawszy, ruszyłam szybkim krokiem w kierunku domu.
             - Vi, strasznie zbladłaś – zauważył mnie William, gdy tylko pojawiłam się w salonie. – Coś się stało?
            Chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w kierunku kuchni, w której na szczęście nikogo nie było.
             - Nic się nie stało, to znaczy rodzina z Denali składała nam kondolencje – szepnęłam.
             - Oddychaj, powoli – powiedział pocierając moje ramiona. – Wdech i wydech.
            Przymknęłam oczy i wsłuchałam się w jego ciepły baryton.
             - Wszystko będzie dobrze, to minie z czasem – poczułam pocałunek na skroniach. – Poza tym, jestem pewien, że Esme jest dzisiaj z nami – spojrzałam na niego. – I bardzo się cieszy, zarówno ze ślubu Edwarda, jak i z tego, że pogodziłaś się z Rosalie.
             - Naprawdę tak myślisz?
             - Naprawdę – posłał mi cudowny uśmiech, który w końcu odwzajemniłam.
             - Wyglądasz zjawiskowo – zauważył ilustrując mnie wzrokiem.
             - Zjawiskowa to dzisiaj będzie Bella – odparłam poprawiając mu butonierkę w garniturze. – To jej dzień, nie zapominaj o tym.
             - To już komplementów mojej dziewczynie nie mogę prawić? – wtrącił. – Dla mnie zawsze jesteś zjawiskowo piękna.
             - Dobra, dobra, już się nie podlizuj – stwierdziłam. – Wróćmy do ogrodu, musisz poznać naszą rodzinę z Alaski.
             - Już wprost nie mogę się doczekać – odezwał się z sarkazmem.
             - Hej, co to za ton? – zdziwiłam się.
             - Oj Vi, czepiasz się, żartowałem – odpowiedział. – Zadowolona?
             - Marginalnie – pokręciłam głową.
             - Cześć dzieciaki – przywitał się z nami Carlisle. – Przeszkodziłem w czymś?
             - Nie – odpowiedzieliśmy chórem z Williamem.
             - To świetnie – zaoponował ojciec. – Idziemy? – proponując mi ramię.
             - Idziemy – uśmiechnęłam się, przyjmując propozycje ojca.       
            Zespół muzyczny przygrywał już od dobrych kilku minut, a kelnerzy uwijali się jak mrówki, by zadowolić i obsłużyć każdego z gości, których przybywało z minuty na minutę. Z uśmiechem przywitałam przyjaciół ze szkoły Edwarda i Belli, a także gości z rezerwatu, którzy jednak postanowili się zjawić. Spojrzałam na Willa, który był bardzo spięty, co przyjęłam z lekkim niepokojem, ponieważ to jego pewność siebie miała nam dziś gwarantować sukces. Najdelikatniej jak tylko mogłam wyswobodziłam się z objęć ojca i odwróciłam się do ukochanego. Nie musiałam nic mówić, mój wspaniały uśmiech i silny uścisk dłoni od razu podbudował go na duchu. Objął mnie w tali i dalej ruszyliśmy już razem w kierunku Denalczyków, gdzie ojciec witał się z resztą rodziny.  
             - No proszę, proszę Vivi – zaczęła z niedowierzaniem, a jednocześnie sarkazmem Tanya. – Cicha woda, brzegi rwie – zilustrowała wzrokiem mojego chłopaka. – Kto by pomyślał, że i ty dasz się sparować, Viviene – słynna indywidualistka.
             - Każdy może zmienić zdanie, droga Taniu – odpowiedziałam z przeuroczym, zjadliwym, uśmiechem. – Pozwól zatem, że przedstawię Wam Williama – zwróciłam się już do reszty.
             - Witamy w rodzinie – odezwała się uradowana Kate. – Ja w przeciwieństwie do mojej siostry wiedziałam, że gdzieś tam jest jakiś wampir, który skradnie jej serce – wskazała na mnie.
             - Bardzo mi miło Was wszystkich poznać – odezwał się mój chłopak. – Kate, Tanya – skinął głową w ich stronę.
             - Jestem Eleazar, a to moja żona Carmen – przywitał się mężczyzna z Willem, wymieniając uścisk dłoni.
             - Bardzo interesujący dar – usłyszałam myśli Denalczyka, automatycznie spoglądając w jego bursztynowe oczy. – Siła woli, niezwykłe – Wampir tym razem zwrócił się do mnie. – Wiedziałaś? Bo wydajesz się być zaskoczona.
            Delikatnie przytaknęłam głową, by nie zwrócić uwagi reszty naszych towarzyszy.
             - Przyjemność po mojej stronie – uśmiechnął się młody wampir, zupełnie nieświadomy naszej mentalnej wymiany zdań.
             - No dobra – zatarł ręce Emmett, którego nawet nie zauważyłam obok siebie. – Zajmujmy miejsca, bo lada chwila natkniemy się na orszak weselny.
             - Będziemy jeszcze mieli czas na rozmowę – włączył się William, a zaraz potem zwrócił się do mnie. – Odprowadzę Cię do Edwarda, a potem zaprowadzę twoje, znaczy nasze kuzynki na miejsce, dobrze?
             - Poradzę sobie sama – powiedziałam. – A ty, zajmij się dziewczynami.
             - Kocham Cię – pomyślał i pocałował mnie w policzek, chwilę później już go nie było.
            Nie minęła minuta, a znalazłam się obok, tym razem bardzo zdenerwowanego i podekscytowanego brata.
              - Ktoś tu ma stresa – powiedziałam z pięknym uśmiechem, na co Edward jedynie prychnął pod nosem.
              - Oj braciszku, żenisz się – westchnęłam, spoglądając w jego błyszczące i wielkie oczy. – Życzę Ci wszystkiego, co najlepsze i… cieszę się, że doczekałam tej chwili – czułam, że mój głos zaczyna się łamać. – Że mogę zobaczyć twoje szczęście, dbaj proszę o Bellę – to powiedziawszy mocno przytuliłam się do brata, a ten złożył pocałunek na moim czole.
             - Dziękuję – szepnął. – Za wszystko.
             - Dobra – odsunęłam się od niego, przy okazji sprawdzając czy makijaż gdzieś mi się nie rozmazał. – W takim razie, ruszamy.
            Brat uśmiechnął się do mnie i zaproponował ramię. W dźwięk przepięknego kanonu Pachelbela przeszliśmy czerwonym dywanem, pomiędzy rzędami ławek, zapełnionych przez gości. Doprowadziwszy Edwarda do altany, w której już czekał pastor Weber, pocałowałam go w policzek i zasiadłam w pierwszym rzędzie, zaraz obok uśmiechniętego Williama. Lada chwila rozpoczął się orszak panny młodej z Alice na czele, w prześlicznej, śliwkowej kreacji bez ramion. Tym razem jednak nie wampirzyca wywołała westchnienia wszystkich przybyłych, a postać Isabelli Swan, wspartej na ramieniu swojego ojca.
             Pierwsze co zwróciło moją uwagę, to przepiękny uśmiech na malinowych ustach Belli i radość w czekoladowych oczach na widok stojącego nieopodal mojego brata. Cera dziewczyny nie posiadała żadnej skazy, a jej porcelanowy odcień sprawiał, że nie różniła się wiele od swojego przyszłego męża. Włosy upięte i poprzeplatane warkoczami tworzyły wspaniałą fryzurę w połączeniu z szafirową spinką i tiulowym welonem. Co natomiast przeszło moje najśmielsze oczekiwania, to suknia ślubna – atłas w połączeniu z błyszczącą satyną i romantyczna koronka w towarzystwie niezawodnego tiulu. Klasycznie i niezwykle kobieco. Jedno było pewne, moja siostra była wprost stworzona do realizacji takich przedsięwzięć.
            Reszta uroczystości przebiegła niezwykle szybko, oczywiście wzruszyłam się bardzo, gdy młodzi wypowiadali słowa swojej przysięgi małżeńskiej. Mimo, że Edwardowi głos nie drżał, wiedziałam jak bardzo był zdenerwowany, chociażby w momencie, kiedy usiłował umieścić obrączkę Belli na jej serdecznym palcu. Spojrzałam wtedy na swojego ukochanego, który obdarzył mnie cudownym uśmiechem i ścisnął bardziej nasze złączone dłonie, jednocześnie hipnotyzując mnie kolorem swoich tęczówek. W tamtej chwili, wśród płaczu, wiwatów i oklasków składanych nowożeńcom, do mojej głowy wleciała myśl Williama:
             - Wyjdź za mnie – uśmiechnął się tak, jak bardzo to lubiłam. – Wyjdź za mnie i zostań moją żoną.
            Nie przyklęknął, nie rzucił mi do stóp bukietów kwiatów, nie otworzył szampana pod wieżą Eiffla. Jedynie stał wpatrując się we mnie, jedną ręką ściskając moją dłoń, a w drugiej trzymając złoty, z brylantowym oczkiem krążek.
               - Tak – odpowiedziałam. – Wyjdę za ciebie – śmiejąc się z całej tej sytuacji.
            William sprawnie poradził sobie z tym razem tradycyjnym rytuałem oświadczyn, umieszczając pierścionek na właściwym miejscu. Chwile później zatraciliśmy się w romantycznym pocałunku, nieświadomi tego, co właściwie wokół nas się działo.  


„Miłość jest pragnieniem, aby coś komuś dawać, a nie otrzymywać.”
- Bertold Brecht


12 komentarzy:

  1. Jestem pierwsza xD
    i mamy ślub <3 wspaniale opisałaś to wydarzenie, słodko i uroczo xD cieszę się, że rose i vivienne się pogodziły, bo zawsze były kochane wobec siebie i nie pasowało mi to ciągłe dogryzanie sobie. Awww will oświadczył się vivi^^ to było cholernie romantyczne i nie wiem jak Ty to robisz, ale sprawiasz, że nawet jeżeli miałabym czekać rok na kolejną odsłonę Twojej twórczości, to i tak bym czekała ;)
    pozdrawiam i życzę weny :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz, jak również cieszę się, że sprawiłam Ci przyjemność. Oj tak, dziewczyny wreszcie się pogodziły, z resztą to była tylko kwestia czasu. Romantyczne oświadczyny, mówisz? Właściwie to były dość niespodziewane, również dla mnie, ponieważ zupełnie zmieniły moją pierwotną koncepcję :) Ale mam widzę, że jednak przypadły czytelnikom do gustu :P
      No cóż, mam nadzieję, że rok czekać nie będziesz. Mimo to, bardzo mi miło na serduchu.
      Pozdrawiam :*

      Usuń
  2. Ojej, ale się uśmiałam, Emmet zjadł psa? Dobre:D Poprawiłaś mi humor tym fragmentem^^ Szkoda, że tylko żartował:P
    Chwila, to ona zmieniła kolor oczu i nikt nie zauważył? Jak ja w liceum zmieniłam szkła kontaktowe z przezroczystych na niebieskie, to już na pierwszej lekcji koleżanki zauważyły:p a rodzina taka gapowata?
    "Kierowana impulsem przyciągnęłam ją do siebie i mocno przytuliłam, nawet nie zauważając że płaczę, razem z blondynką." - myślałam, że nie mają łez? Coś przeoczyłam?
    "Zwarta i gotowa kilka minut po drugiej, zakradłam się do pokoju Edwarda, który zaciekle walczył z muchą." - W pierwszej chwili wyobraziłam sobie Edzia, ganiającego jakąś biedną muchę z kłami na wierzchu^^ To byłby dopiero stres przedślubny :D
    Bardzo fajne oświadczyny, super. I bardzo ładnie to opisałaś:)
    Ps. zapraszam do mnie, nn z okazji Mikołajek;) Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Emmett to mistrz, jak widać nie tylko improwizacji :P
      Owszem, Vivi zmienia kolor oczu, ale tylko i wyłącznie w momencie, kiedy robi się głodna (złoto zmienia się w błękitne oczęta), więc nie mogli tego zauważyć.
      Co do płaczu, to metafora. Wampirzy płacz to pieczenie i suchość oczu, pociąganie nosem... Nic nie przeoczyłaś.
      Ha! Teraz to ty mnie z muchą zaskoczyłaś :) Dobre!
      Cieszę się, że rozdział się podobał, zwłaszcza, że liczę się z Twoim zdaniem.
      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    2. Ten dowcip mu się udał;p
      Ahaa, to widać mi umknęło. To lepiej niech je regularnie:p
      Tak myślałam, że metafora, ale Vivi pomyślała, że nawet nie zauważyła, że płaczą. Gdyby było: nie dostrzegła pociągania nosem (bo pieczenia i suchości u Rose raczej dostrzec nie mogła) to by była jasność.
      Mucha też ma krew i to różnorodną, bo pije z innych stworzeń:p Tylko jest trochę mała i zawsze jest zagrożenie wypicia kilka kropel ludzkiej krwi:P
      Ja też się liczę z Twoim zdaniem, w razie uwag czy wątpliwości pisz śmiało;)
      Pozdrawiam:)

      Usuń
    3. Przekażę, przekażę Vivi Twoje dobre rady, możesz być pewna :) Właśnie wyobraziłam sobie wampira polującego na muchę, kto wie, może wykorzystam Twój pomysł :P

      Usuń
    4. To chyba musiałby być za kratkami i głodzony:p Wtedy zostałyby muchy i pająki;P
      Ps. Zapraszam do mnie - gorąca krew:)

      Usuń
  3. Daaawno mnie tutaj nie było. Przepraszam Cię za to złociutka, ale strasznie dużo miałam na głowie. Oczywiście na bieżąco czytałam, ale z racji tego że głównie w czasie przemieszczenia się z punktu A do B za pomocą naszej kochanej krakowskiej komunikacji miejskiej to odbywało się to za pomocą komórki, a pisanie komentarza w taki sposób jest jak dla mnie tragedią. Potem oczywiście zapomniałam o skomentowaniu i... Stop. Konkrety proszę (bo jak zwykle marudzę a przecież święta są:)
    Po pierwsze Wesołych życzę mojej kochanej autorce i niech nadchodzący Nowy rop przyniesie Ci jeszcze więcej weny i chęci do pisania (tak to życzenie jest też poniekąd dla nas: Ty piszesz=my jesteśmy szczęśliwi=Ty jesteś szczęśliwa= wszyscy jesteśmy szczęśliwi=jest pokój i nie ma wojen na świecie hahaha :D
    Przepraszam jakaś głupawka mi się włączyła :P
    Ale co do rozdziału to jest jak zawsze palce lizać. To w jaki sposób Will się jej oświadczył było takie romantyczne i Vivi wreszcie pogodziła się z Rose oraz Emmett jako miłośnik psininy... dużo się dzieje i już nie mogę się doczekać co tam się wydarzy dalej. Może doczekamy się cuś nowego przed końcem roku?
    PS Nie wiem czy już wiesz, ale ten blog jest blogiem tygodnia na rejestrze blogów :) Gratulacje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że jaknak znalazłaś sposobność by w końcu wyrazić sowje zdanie na temat opowiadania :P Wszystko rozmiem, sama mam podobne trudności, no może oprócz podróży krakowską komunikacją :)
      Bardzo, ale to bardzo dziękuję za życzenia, ja również życzę Tobie spełnienia marzeń, siły i mnóstwo pozytywnej energii :*
      Oj, tak sposób ośwoadczyn był bardzo romatyczny :) Co do notki to niczego nie mogę obiecać, musisz mieć nadzieję :)
      Pozdrawiam cieplutko!

      Usuń
  4. Poryczałam się...
    Ale zacznę od początku. Przede wszystkim uznanie za główną piosenkę, już sobie ją ściągnęłam. Po drugie jak ja się cholernie cieszę, że Ros i Vivi sie pogodziły i to bez zbędnego "przepraszam"... Jak prawdziwe przyjaciółki. A Ślub? Pierwsza klasa, i jeszcze ta piosenka Pachelbel - Canon In D Major wprowadziła w odpowiedni nastrój! A punkt kulminacyjny?!?!?!?!
    TAK TAK TAK!!!! Nie spodziewałam się takich oświadczyn Willa, ale bardzo efektowne i to takie wspaniałe zwieńczenie rozdziału! No po prostu rewelacja!
    Nie wiem co szykujesz na dalszy ciąg, ale coś czuje że mogę spaść z fotela.

    Czekam na c.d
    Pozdrawiam rubinku! :*
    faaiths.blogspot.com
    battito-cardiaco.blogspot.com

    P,s: KOTY są smaczniejsze od PSÓW?! Nosz kurde Em to jakiś chińczyk czy co? :D xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojejciu :( Nie płacz, bo zalejesz klawiaturę od komputera!
      Piosenka mi też się bardzo podobała, dlatego też ją wybrałam :) Ha, no pewnie, że się musiały pogodzić, nie było innego wyjścia. Z resztą jak sama wiesz, Rose już taka jest :P Co do ślubu, no cóż prawie każdy go widział, więc nie było mowy o szczegółowym opisie przedsięwzięcia. Ale również jestem z niego zadowolona :) A oświadczyny... cholernie romantyczne :) Co do twojego fotela, to prędzej się w nim zapadniesz, niż z niego spadniesz :D Co do Emmetta, ostatnio brakowało mi tego osiłka, z resztą w kolejnym rozdziale, też będzie się działo :)
      Buziaki i przepraszam za taką zwłokę w odpowiedzi.

      Usuń
  5. Szczerze mowiac nie spodziewalam sie ze will oswiadczy sie vivienne w tym rozdziale. przypuszczalam ze kiedys to nadejdzie. ale nie przypuszczalam ze zrobi to na takim spontanie. bardzo mnie tym zaskoczylas. ale pozytywnie oczywiscie. i naprawde warto czekac na nastepny. no i zycze ci bardzo duzo weny i pozdrawiam ;)
    ~FiFi

    OdpowiedzUsuń