Perspektywa Williama,
-
Alice, co ty kombinujesz? – Spytałem dziewczynę, z którą aktualnie rozmawiałem
przez telefon, podczas, gdy Vi słodko drzemała. – A tych sukienek nie może po
prostu odebrać Rosalie… - niestety nie dane mi było jednak skończyć.
- Absolutnie – przerwała mi wróżbitka. – Blondyna
przyleci dopiero w dniu wesela, a to za późno na ewentualne poprawki. Zrozum
ten ślub musi być wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju – mówiła. – Oj Will, przecież i tak macie
przesiadkę w Londynie, więc nie będzie to dla was żaden kłopot. Poza tym, to
doskonała okazja do spotkania się z Emmettem i Rose.
- Jakiego spotkania? – zdziwiłem się. –
Viviene nic mi o tym nie mówiła.
- Bo nic jeszcze nie wiedziała – odparła i
zaraz wyjaśniła. – Jedna z sukienek jest dla Rosie, to chyba jasne. Z resztą
nie macie nic do gadania – dodała stanowczym tonem, nieco do niej niepodobnym. –
Wszystko już ustaliłam.
- Chyba przewidziałaś – stwierdziłem,
przemierzając salon w ludzkim tempie.
- Jak zwał, tak zwał – westchnęła.
- A nie pomyślałaś, że dla Viviene i Rosalie
to spotkanie może okazać się, że się tak wyrażę nieprzyjemne w skutkach –
zasugerowałem, przy okazji nasłuchując, czy miarowy oddech ukochanej nie uległ
zmianie. – Dobrze wiesz, jakie relacje panują teraz między dziewczynami.
- I właśnie dlatego, chcę żeby Vivi
dostarczyła sukienkę Rose – powiedziała. – Muszą się pogodzić.
- Nie wydaje mi się, by taka perspektywa
zjednoczyła te dwa odmienne charaktery – dodałem. – Viviene przechodzi teraz
trudny okres w życiu, cały czas rozpamiętuje to, co się wydarzyło, obwinia się
– wziąłem większy wdech. – Zrozum Alice, nie chcę jej przysporzyć więcej
cierpień, zwłaszcza tych, które może doświadczyć ze strony siostry.
- Dobrze wiesz, że każdy z nas przeżywa śmierć
Esme, tego nie da się zapomnieć z dnia na dzień – odezwała się po chwili. –
Wiem też, że to co powiedziała wtedy Rosalie było kumulacją emocji i żalu, ona
tak naprawdę nie myśli.
- Nie po raz pierwszy powiedziała coś takiego
– przypomniałem jedną z sytuacji opowiedzianych mi przez Vi.
- Taka już jest, najpierw mówi, potem myśli.
- Nie jestem o tym przekonany – oznajmiłem.
- Ty nie musisz – rzuciła. – Ważne, że ja
jestem.
- No dobrze, a co z Rose? – spytałem. –
Widziałaś ich spotkanie, że jesteś taka pewna siebie?
- Wierzę, że się pogodzą, a im szybciej tym
lepiej, dla każdej z nich – powiedziała z nadzieją. – A o Vivi się nie martw,
jest silna i da sobie radę.
- Ostatnio… nie jest sobą – stwierdziłem.
- Znam ją troszeczkę dłużej niż ty, kochasiu – sarknęła.
- A co jeśli się mylisz? – spytałem, ignorując
jej wcześniejsze określenie na temat swojej osoby.
- Rzadko kiedy…
- Nie masz stu procentowej pewności –
przerwałem jej znany slogan.
- Podobno masz siłę woli, umysłem potrafisz
zdziałać cuda – westchnęła teatralnie i zmieniła taktykę. – W takim razie masz
doskonałą okazję do sprawdzenia swojego talentu.
A
to Chochlica –
pomyślałem.
- Jesteś lepsza, niż myślałem – zauważyłem,
uśmiechając się do słuchawki. – Przebiegła z Ciebie kreatura.
- Polecam się na przyszłość – zaśmiała się
wesoło, a zaraz potem dodała szeptem. – A właśnie, odnośnie przyszłości… miałam
kilka obiecujących wizji, wiesz coś na ten temat?
Nie
odpowiedziałem od razu, ponieważ bardzo dobrze zdawałem sobie sprawę z tego, co
zobaczyła ta przeurocza niewiasta, aktualnie znajdująca się na drugim końcu świata.
Wprawdzie nie podjąłem jeszcze żadnej, konkretnej decyzji, ale wielokrotnie
rozważałem ją w myślach. Wiedziałem jedno, że to do czego dążyłem, prędzej czy
później musiało ujrzeć światło dzienne. Pytanie pojawiało się inne, czy Viviene
była na to gotowa.
- Wiesz co Alice, ty chyba masz jeszcze za
mało obowiązków na głowie, skoro zajmujesz się tak przyziemnymi sprawami, jak
przewidywanie mojej przyszłości – wybrnąłem z sytuacji.
- Kochany, ależ twoja przyszłość jest równie
ważna, co wesele – westchnęła.
- Wolałbym, żebyś jednak skupiła się na ślubie
– powiedziałem i dodatkowo sprecyzowałem. – Edwarda i Belli, oczywiście.
- Ależ oczywiście – udała poważną.
- To super – skwitowałem. – W takim razie
widzimy się za dwa dni.
- Przyjedziemy po was do Seattle z Jasperem –
oznajmiła podekscytowana. – Już wprost nie mogę się
doczekać. Vivi będzie zachwycona z tego, co już dokonaliśmy.
- Na pewno – żachnąłem.
- A właściwie, to gdzie ona się podziewa? –
zapytała.
- Jak to gdzie – udałem zdziwienie. – Zamknęła
się w swoim królestwie i zabroniła wchodzić przynajmniej przez godzinę.
- Ta to ma dobrze – prychnęła pod nosem. – Ja
nie pamiętam, kiedy miałam czas tylko dla siebie.
- Chyba się przesłyszałem – zaśmiałem się. –
Allie, czy to na pewno ty?
- Ha ha ha – wytknęła. – Śmiej się, śmiej.
- No cóż, sama tego chciałaś – stwierdziłem i
dodałem. – Ale, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, skoro przybywa
rodzina z odsieczą.
- O! I coś takiego chciałam usłyszeć –
rozweseliła się.
- Dobrze, Alice – powiedziałem na do widzenia.
– Damy Wam znać, jak będziemy w Londynie.
- W takim razie do zobaczenia, a ja lecę na
przymiarkę sukni ślubnej. Pa – zaćwierkała i poleciała.
- Cała Alice – mruknąłem pod nosem.
~*~
- To jest Wasz dom? – spytałem z niemałym
zaskoczeniem, kiedy tylko Viviene zatrzymała samochód przed zamkniętą, żelazną
bramą, która sekundę później zaczęła się ociężale otwierać.
- Nie spodziewałeś się mieszkania na rodzinny,
podmiejskim, londyńskim osiedlu, co? – zaśmiała się melodyjnie. – Jak widzisz,
lubimy eksperymenty.
- Rzeczywiście – pokręciłem głową, spoglądając
na idącego 150 metrów od auta młodego mężczyznę z psem. – Nie wiem, czy bym to
wytrzymał. Przynajmniej jeszcze nie teraz.
- To zupełnie zrozumiałe – odezwała się z
uśmiechem. – Z resztą dom w Wantsworth to tylko taki rodzaj ‘przesiadki’, nie
przebywamy tutaj długo. Ojciec kupił tę posiadłość ze względu na mnie –
spojrzałem na dziewczynę ze zdziwieniem. – Jestem ostatnio dość często w tym
mieście – wyjaśniła. – Rozumiesz, zakupy, imprezy, znajomi, a czasami i
chwilowe wytchnienie przed dalszym lotem do Norwegii.
- Imprezy, znajomi? – spytałem, unoszą brwi w
górę.
- Nie rób takiej miny, Will – uśmiechnęłam
się. – Wampiry też prowadzą aktywne życie towarzyskie.
- Tę część historii chyba przegapiłem –
stwierdziłem zabawnie.
- Opowiadałam Ci przecież o moich podróżach
dookoła świata, Damonie i Arielu, prawda – dodała i zaparkowała przy wjeździe do
garażu.
- A tak, o Damonie zdążyłaś mnie poinformować –
odpowiedziałem nieco patetycznym tonem i wysiadłem z samochodu.
- Ha ha ha – sarknęła i dołączyła do mnie,
przy okazji poprawiając włosy, które zaczesała w niedbały kok - Weź proszę tę suknie
dla Rosalie, przy okazji – dodała, robiąc głębszy wdech.
- Nie denerwuj się – pocieszyłem ją całując w
czoło, a zaraz potem sięgnąłem po czarny futerał. – Wszystko będzie dobrze.
- A jak moje oczy? – szepnęła. – Nie widać, że
są jakieś takie, dziwne?
- Wyglądasz tak, jak zwykle – odpowiedziałem,
przewracając oczami. – Nie przejmuj się...
- Jasne, jasne – mruknęła i ruszyła w kierunku
domu.
W tym samym momencie w drzwiach pojawił się
Emmett z olśniewającym uśmiechem.
- Hej i czołem – powiedział i zaraz potem
ściskał się z Vivi, okręcając dziewczynę w objęciach. – W końcu jesteście.
- Cześć braciszku – przywitała się z
chłopakiem. – Co słychać?
- Cześć Emmett – przybiłem wampirowi piątkę.
- Jak na razie wszystko po staremu –
odpowiedział. – Ale chodźcie do domu, nie będziemy straszyć sąsiadów.
- Taa, bo chyba po raz pierwszy ich mamy –
żachnęła Viviene, przechodząc przez próg. – A gdzie Rosalie? – spojrzała w tym
samym momencie na bruneta.
- Niby mamy samokontrolę na dość wysokim
poziomie w przeciwieństwie do poniektórych reprezentantów naszego gatunku, ale
mówię Wam, mieszkanie tutaj na dłuższą metę jest nie praktycznie i nie etyczne
– stwierdził mięśniak, udając że nie słyszał pytania siostry.
- Nie praktyczne i nie etyczne? – spytałem.
- Wampir, pośrodku ludzkiej populacji? To raz,
Wills – sarknął. – A dwa, to wiesz – dodał już na mojej stronie. – Jednego dnia
spotykasz takiego człowieka z psem na spacerze, a już kolejnego bez merdającego
ogonem czworonoga.
Spojrzałem
na niego, jak na kompletnego idiotę.
- Nie mów, że zapolowałeś na czyjegoś psa, Em
– zareagowała dość nerwowo moja ukochana. – Bo to już by było… - nie dokończyła
zniesmaczona.
- Nie powiem – posłał jej szelmowski uśmiech.
- Nawet nie wiem, jak mam to określić –
dodała. – Fuj!
- Jakoś polując na jelenie, albo pumy nie
mówisz „fuj” – odpyskował chłopak, naśladując idealnie głos Viviene.
- Ale pies jest przyjacielem człowieka,
podobnie jak koty…
- Koty są jeszcze lepsze, niż psy – przerwał
jej znawca. – Ich krew… mniam…
- Och! Zamknij się już! – warknęła poirytowana.
– Nie chce tego słuchać.
- Niby czemu? – spytał.
Widziałem
obłędnie wkurzony wzrok Vi i postanowiłem przejąć inicjatywę tego marnego
spektaklu, jakim prawdopodobnie miała być zmiana tematu przez gospodarza domu. Pokręciłem
głową nad poczuciem humoru Cullena, które było czasami nieodpowiednio dozowane
i nie dostosowane do sytuacji.
- Oj Emmett, Emmett – zaśmiałem się. – Udał Ci
się kawał na tyle, że Vivi Ci jednak uwierzyła.
- Serio? – zdziwił się, ale zaraz potem
spoważniał. – Ja wiedziałem, że kiedyś mi się to uda.
- Nie jest mi do śmiechu – odezwała się
dziewczyna. – Najchętniej to…, szkoda mi słów na Ciebie Emmett.
- Ja za to mam doskonały humor, chociaż raz –
odpowiedział z chichotem.
- To zaraz go nie będziesz miał – odpyskowała.
– Lepiej mi powiedz, gdzie jest Rose? – spytała, bez jakichkolwiek ogródek z
tęgą miną.
Wiedziałem,
że Viviene zawsze była bystra i spostrzegawcza, ale w tym wypadku jej intuicja
nie dała się zwieść na manowce. Odłożyłem ostrożnie pokrowiec z sukienką i
obserwowałem to, co za chwile miało się wydarzyć. Z twarzy chłopaka zniknęło
rozbawienie, które zastąpiło poniekąd zażenowanie, a zaraz potem ewidentny
smutek i pewnego rodzaju niemoc, strach.
- Pojechała na zakupy – odpowiedział po
sekundzie.
- Na zakupy? – Nie mogłem sobie odpuścić
sarkazmu.
- Tak – odpowiedział Emmett z westchnieniem.
- Przecież wiedziała, że przyjedziemy, nie
mogła tego załatwić później? – Czułem, że zaraz wybuchnę.
- William, daj spokój – powiedziała Viviene
głosem do niej zupełnie niepodobnym. –
Ja nie mam do niej pretensji, z resztą nie możemy się jej dziwić...
- No, mnie to dziwi… - zacząłem, ale nie dane
mi było skończyć.
- Ale o czym ty mówisz, Will – warknęła w moim
kierunku. – Nie każdy ma takie pokłady optymizmu, jak ty.
-
Optymizmu może i nie, ale zrozumienie wagi sytuacji – odpyskowałem jej.
- Nie znasz Rose, tak jak ja – rzuciła. – Ona
potrzebuje czasu, żeby sobie to wszystko poukładać – zerknęła na brata. – To co
się stało, to tragedia dla każdego z nas i każdy z nas przeżywa to w inny
sposób.
- Mimo to nie powinna mówić czegoś takiego na
pogrzebie – wtrącił się do rozmowy Emmett. – Ona tego żałuje Viviene, naprawdę
– westchnął. – Tylko jest zbyt dumna, by się do tego przyznać.
- Mogłam się w ogóle nie zgadzać na plan Alice
– powiedziała Vi, patrząc w moją stronę. – Zbyt dobrze wiedziałam, czego będę
mogła się spodziewać.
- Wybacz – odezwałem się po czasie. – Jeśli
chcesz kogoś winić, to wiń mnie…
- Nie rób z siebie masochisty, Will – włączył
się ciężarowiec. – To samo mogę powiedzieć o sobie, ponieważ dobrze wiedziałem,
co planuje moja żona. Tylko, że… - zamilkł.
- Łudziłeś się nadzieją, że Rosie jednak
zmieni zdanie – dokończyła Viviene.
- Musisz dać jej czas – powiedział. - Jak powiedziałem, ona wie, że zrobiła źle.
- Ona nie zrobiła niczego źle, bracie –
powiedziała wampirzyca. – Rozumiem to co czuła, czuje i co chciała przez to
wszystko przekazać. Nie mogę mieć jej tego za złe.
~*~
Perspektywa
Viviene,
- Vivi! – krzyknęła uradowana Alice, gdy tylko
mnie zobaczyła na parkingu lotniska w Seattle. – Boże, jak ja się za tobą
stęskniłam – przylgnęła do mnie szczelnie, przy okazji miażdżąc kości.
- Witaj Allie – zaśmiałam się, całując ją w
policzki. – Ale błagam, nie ściskaj mnie tak mocno.
- Pokaż mi się – odsunęła mnie delikatnie od
siebie, przez co poczułam lekki dyskomfort, że może zauważyć jakąś zmianę. –
Kwitniesz siostrzyczko, ten uśmiech, te rumieńce… i ta odważna fryzura.
- Oj Alice, Alice – uśmiechnęłam się i
szepnęłam jej do ucha. – Po prostu jestem bardzo szczęśliwa – to powiedziawszy,
spojrzałam na Willa, który zmagał się z naszymi walizkami.
- Mam nadzieję, że za mną też się stęskniłaś,
Alice? – odezwał się mój ukochany z olśniewającym uśmiechem.
- Ciebie również miło widzieć – przywitała się
wróżbitka, puszczając przy okazji do Williama oczko. – No dobrze – zaklaskała w
dłonie. – Chodźmy do samochodu, bo Jasper straci w końcu cierpliwość.
- A to w ogóle możliwe? – spytał młody wampir.
- Nie chciałabym się o tym przekonać –
odpowiedziała brunetka, w tym samym momencie na horyzoncie pojawił się mój
brat.
- No witam, witam, witam – wyrecytował Jazz i
skłonił się nisko przed nimi.
- Cześć Jazzi – uściskałam blondyna.
- Cześć Vivi – zaśmiał się. – Cieszę się, że
wróciłaś do domu.
- Home, sweet home – zanucił Will, zmierzając
w kierunku bagażnika Astona. – Hej, Jasper.
- Cześć stary – przywitał się z moim
chłopakiem blondyn.
- No właśnie – zreflektowała się Allie. – Jak
tam wizyta w Wantsworth? Rosalie i Emmett ugościli was odpowiednio?
Spojrzałam
na Willa, którego mina mówiła sama za siebie, nadal się wściekał na zachowanie
mojej siostry, nie powiedział jednak nic, zajmując się walizkami. Zrobiłam
większy wdech i powiedziałam:
- Rose nie chciała się z nami spotkać – mój
głos zabrzmiał zupełnie inaczej, niż zamierzałam, dlatego posłałam słaby
uśmiech w kierunku rodzeństwa. – Właściwie to nie było jej w domu, no ale
wiecie, zawsze można liczyć na naszego osiłka…
- Jak to jej nie było? - Zagrzmiała Alice, zerkając na zszokowanego
Jaspera.
- Po prostu nie było – powtórzyłam pewniejszym
już tonem. – A o sukienkę się nie martw, wszystko dostarczyliśmy zgodnie twoim
życzeniem...
- Myślisz, że mi naprawdę chodziło tylko o
sukienkę? – warknęła w moja stronę, co bardzo mi się nie spodobało.
- Alice – wtrąciłam ostrzegawczo. – Można
wiedzieć, o co Ci chodzi?
- Miałyście się pogodzić – wtrąciła.
- A niby, jak miałybyśmy to zrobić? –
podniosłam głos.
- Liczyłam na twoją kreatywność –
odpowiedziała z bojową miną.
- Ach, tak – warknęłam. – W takim razie to
moja wina…
- Nie to miałam na myśli – wtrąciła
dziewczyna.
- Wyobraź sobie, że trudno jest zrealizować
coś, co z góry skazane jest na porażkę – przyznałam zjadliwym tonem. – Chociażby
dlatego, że jedna ze stron potrzebuje jak widać więcej czasu, niż reszta – mój wzrok
spoczął po kolei na wszystkich Cullenach. – Dlatego z łaski swojej, zostawcie
Rosalie i mnie w świętym spokoju, błagam. Bo jak na razie z tej całej waszej
pomocy więcej jest szkód, niż pożytku – to powiedziawszy, weszłam do samochodu
i głośno zatrzasnęłam drzwi za sobą.
Cały
ten pomysł od samego początku mi się nie podobał, ale postanowiłam spróbować,
chodź wiedziałam jaka będzie reakcja Rose. Znałam wampirzycę nie od dziś, a
właściwie jej ośli upór i oczywiście zbytnią pewność siebie, a mimo to, gdzieś
w głębi serca miałam nadzieję, że plan Alice mógłby się udać. Nie przewidziałam
tylko jednego, swojej burzliwej reakcji.
~*~
Gdy
tylko wróciliśmy do Forks, temat mojego konfliktu z blondyną już nie został
poruszony. Wprawdzie Alice jeszcze trochę marudziła i udawała obrażoną, ale
bardzo szybko jej przeszło, gdy tylko pokazałam jej przywiezione z Londynu
skarby.
Ojciec
tak bardzo ucieszył się na nasz widok, że wziął kilka dni urlopu, które
spędziliśmy na wspólnym polowaniu w górach, pierwszym takim od śmierci Esme. Jego
uradowana twarz od razu poprawiła mi humor, a jednocześnie wywołała olbrzymie
wyrzuty sumienia, że zostawiłam ojca w takim momencie, wybierając najlepszą
przyjaciółkę. Oczywiście mogłam liczyć w tych chwilach na Williama i jego dobre
słowo. Mimo, że nie czytał w moich myślach, zawsze wiedział co powiedzieć, albo
czego nie.
Z
Carlisle starałam się spędzać jak najwięcej czasu, w domu, na spacerach, czy
przy mogile Esme. Na którą chodziliśmy dzień w dzień, zanosząc świeże kwiaty.
Bardzo brakowało mi mamy, zwłaszcza tak dobrej, wspaniałej i właściwie jedynej,
jaką w życiu miałam. Która poświęcała mi każdą wolną chwilę, do której mogłam
się zwrócić zawsze o pomoc. Na każde jej wspomnienie w moim sercu pojawiał się
żal i smutek, że nie mogę jej już zobaczyć, przytulić, objąć. Godziny spędzone
na cmentarzu, setki wylanych łez i ból, rozpaczliwe pragnienie serca.
Mimo,
że wróciłam do domu, czułam się w nim jak obcy, przybysz z zupełnie innej
planety, nie pasujący do reszty rodziny. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć, ani
tym bardziej zrozumieć, co wprawiało mnie czasami w frustrację, a zaraz potem w
ogromne przemęczenie. Na szczęście perspektywa zbliżającego się ślubu i wesela
brata działała na mnie nad wyraz kojąco. Mobilizując swoje wszystkie siły
pomagałam Alice, która była bardzo zadowolona z naszej współpracy. Miesiąc
czasu mną bardzo szybko i do ślubu pozostał zaledwie tydzień, co nie tylko ja
przyjęłam z ogromną ulgą.
Po
pierwsze dlatego, że mój nadzwyczajny stan coraz to częściej dawał się we
znaki. Szybko się męczyłam, musiałam więc częściej polować, a co za tym idzie,
więcej wypoczywać, czytaj drzemać. Jak na razie moja tajemnica nie ujrzała
światła dziennego, jednak kilka razy już było blisko, zwłaszcza, że moja
chochlikowata siostra jest bardzo, ale to bardzo spostrzegawcza. Z resztą nie
tylko ona, wiele razy przyłapałam Jaspera uważnie mi się przyglądającego, czy
też Edwarda, który chyba jedyny nie kupował mojej gry aktorskiej. Nie mówił
jednak nic, wiedział bowiem, że niczego ze mnie nie wydusi, za co na marginesie
byłam mu dozgonnie wdzięczna.
Co
tyczy się narzeczonych, spędziliśmy z nimi znacznie więcej czasu, niż przez
cały okres znajomości zakochanych. Dzięki czemu mogłam lepiej poznać Bellę, ale
również zaakceptować ją jako moją przyszłą nową siostrę. Nie miałam
wątpliwości, co do wyboru Edwarda, od samego początku wiedziałam, że jest ta
jedną jedyną.
- A
William? – usłyszałam w myślach brata.
- Co
William? – pomyślałam, spoglądając w jego stronę.
- Jest
tym jednym, jedynym? – spytał.
Nie
odpowiedziałam od razu, mimo że znałam doskonale odpowiedź na jego pytanie.
Wpierw spojrzałam w cudowne, bursztynowo-złote oczy, które emanowały dobrem,
ciepłem, pozytywną energią, miłością i uwielbieniem.
- Chyba
tak – odparłam, przytulając się do ukochanego.
~*~
Nadszedł
wielce oczekiwany dzień, Alice jeszcze przed ósmą rano przywiozła Bellę do
rezydencji i rozpoczęła przygotowania zamykając się szczelnie z panną młodą w
swojej ogromnej łazience. Oczywiście wcześniej zapowiedziawszy, że wstęp do jej
królestwa jest wzbroniony dla wszelkich istot chodzących po ziemi. Cóż nie
zamierzałam się sprzeciwiać i zabrałam się za ostatnie weselne przygotowania –
potwierdziłam catering, zespół muzyczny, transport dla gości oraz samolot dla
nowożeńców. Kilka minut przed dziesiątą pod nasz dom zajechało czerwone BMW, z
którego wysiadła Rosalie i Emmett. W związku z tym, że oprócz mnie, Alice i
Belli nie było nikogo innego w domu, ponieważ chłopaki nie wrócili jeszcze z
wczorajszego wieczoru kawalerskiego, to mnie przypadł zaszczyt powitania
pierwszych gości. Nerwowo przygładziłam spódnicę i przeczesałam palcami kręcone pukle, a
zaraz potem stanęłam oko w oko z siostrą o nieprzyjemnym wyrazie twarzy.
- Witaj, Rose – przywitałam się z lekkim
uśmiechem. – Jak podróż, Emmett?
- Cześć Vivi, droga, jak droga – odezwał się
brat wesoło. – A co tu tak pusto? – spytał rozglądając się wokoło. – Gdzie
wszyscy goście?
- Jesteście pierwsi – odpowiedziałam. – Allie
i Bella są na górze, a reszta w lesie – spojrzałam na zegarek. – Chyba wieczór
kawalerski nieco się przedłużył.
- Spokojnie – powiedział brunet, odkładając
walizki. – Zaniosę bagaże do naszej sypialni i skoczę zobaczyć, gdzie też
podziewa się pan młody – puścił mi perskie oczko i już go nie było.
Nieśmiało
spojrzałam na siostrę, która nie ruszyła się nawet o milimetr odkąd weszła do
środka. Jej wzrok spoczął na portrecie uśmiechniętej Esme, przy którym stał
olbrzymi bukiet z białego bzu, lilii, róż i kwiatu pomarańczy. Jej twarz
stężała, a ja dokładnie wiedziałam, co ona teraz czuła i jak bardzo jest jej
ciężko. Kierowana impulsem przyciągnęłam ją do siebie i mocno przytuliłam, nawet
nie zauważając że płaczę, razem z blondynką. Nie mam pojęcia, jak długo
stałyśmy tak w swoich objęciach, pocieszając i przepraszając się nawzajem.
Chyba do czasu, kiedy któraś z nas zaśmiała się melodyjnie i przypomniała o
weselu, o którym ja w tamtej chwili zupełnie zapomniałam.
Dwie
godziny później uczesana przez Rosie w przepiękną fryzurę, niezwykle delikatne, jak i romantyczne upięcie, odziana w
satynowy szlafrok malowałam siostrę, wieńcząc jej weselny całokształt. Pozostało
nam jedynie przebrać się w piękne projekty Amsalii i czekać na przybycie gości.
Kreacja Rose była długą sukienką, z marszczonym materiałem na gorsecie w odcieniu
lekkiego wrzosu. Natomiast moja, w kolorze intensywnego fioletu, do kolan z przepięknym
hiszpańskim dekoltem, do której zamierzałam wykorzystać srebrne sandałki Jimmie’ego
Choo.
~*~
Cała
męska zgraja naszej rodziny pojawiła się dopiero przed pierwszą popołudniu, ale
związku z tym, że mieliśmy do czynienia z wampirami nie było mowy o
jakimkolwiek opóźnieniu. Zwarta i gotowa
kilka minut po drugiej, zakradłam się do pokoju Edwarda, który zaciekle walczył
z muchą.
- Daj – uśmiechnęłam się do niego, przejmując
inicjatywę. – Zdenerwowany?
- Jeszcze nie – odpowiedział.
- Jeszcze – powtórzyłam śmiejąc się wesoło,
przy okazji poprawiając mu również kołnierzyk od koszuli. – Poczekaj aż
znajdziemy się w ogrodzie, a poczujesz tą presję.
- Dzięki – stwierdził, oglądając się w
lustrze. – Wiesz, cieszę się, że tutaj jesteś, że… Ciebie mam – spoglądał na
mnie.
- Ja też się cieszę, braciszku – zaśmiałam
się.
- Pięknie wyglądasz.
- Ty również przyzwoicie się prezentujesz –
odpowiedziałam. – To co, schodzimy do gości, zaraz powinna pojawić się Renee i
cała rodzina z Denali.
- Chodźmy – zaoponował, proponując mi ramię.
- Jak myślisz, co powie Tanya o Belli? –
spytałam.
- Mógłbym o to samo zapytać ciebie, w stosunku
do Williama, oczywiście – odbił pałeczkę z szelmowskim uśmiechem.
- Myślę, że nie będzie miała obiekcji –
wyznałam, ignorując wcześniejszą zaczepkę brata. – Bardziej obawiam się oto, co
powie Irina.
- Nie zrobi sceny na weselu – oznajmił
poważnie Edward. – Tego jestem pewien.
- Nie zrobi, bo jej nie ma – szepnęłam w jego
kierunku, a zaraz potem obdarowałam uroczym uśmiechem zmierzających w naszą
stronę Denalczyków. – Tanya, Kate, Carmen, Elezarze, jak miło Was widzieć.
- Bardzo dziękujemy za zaproszenie – odezwała
się najstarsza rodu. – Jednocześnie chcielibyśmy złożyć Wam najszczersze wyrazy
współczucia – poczułam mocniejszy uścisk brata, a z mojej twarzy odpłynęły
wszelkie emocje.
- To wiele dla nas znaczy, dziękujemy –
odezwał się Edward, zerkając na mnie. – Viviene, wszystko w porządku?
- Tak, tak – otrząsnęłam się, powoli wracając
do siebie. – Przeproszę Was na chwilę – to powiedziawszy, ruszyłam szybkim
krokiem w kierunku domu.
- Vi, strasznie zbladłaś – zauważył mnie
William, gdy tylko pojawiłam się w salonie. – Coś się stało?
Chwyciłam
go za rękę i pociągnęłam w kierunku kuchni, w której na szczęście nikogo nie
było.
- Nic się nie stało, to znaczy rodzina z
Denali składała nam kondolencje – szepnęłam.
- Oddychaj, powoli – powiedział pocierając
moje ramiona. – Wdech i wydech.
Przymknęłam
oczy i wsłuchałam się w jego ciepły baryton.
- Wszystko będzie dobrze, to minie z czasem –
poczułam pocałunek na skroniach. – Poza tym, jestem pewien, że Esme jest
dzisiaj z nami – spojrzałam na niego. – I bardzo się cieszy, zarówno ze ślubu
Edwarda, jak i z tego, że pogodziłaś się z Rosalie.
- Naprawdę tak myślisz?
- Naprawdę – posłał mi cudowny uśmiech, który w
końcu odwzajemniłam.
- Wyglądasz zjawiskowo – zauważył ilustrując
mnie wzrokiem.
- Zjawiskowa to dzisiaj będzie Bella –
odparłam poprawiając mu butonierkę w garniturze. – To jej dzień, nie zapominaj
o tym.
- To już komplementów mojej dziewczynie nie
mogę prawić? – wtrącił. – Dla mnie zawsze jesteś zjawiskowo piękna.
- Dobra, dobra, już się nie podlizuj –
stwierdziłam. – Wróćmy do ogrodu, musisz poznać naszą rodzinę z Alaski.
- Już wprost nie mogę się doczekać – odezwał
się z sarkazmem.
- Hej, co to za ton? – zdziwiłam się.
- Oj Vi, czepiasz się, żartowałem –
odpowiedział. – Zadowolona?
- Marginalnie – pokręciłam głową.
- Cześć dzieciaki – przywitał się z nami
Carlisle. – Przeszkodziłem w czymś?
- Nie – odpowiedzieliśmy chórem z Williamem.
- To świetnie – zaoponował ojciec. – Idziemy?
– proponując mi ramię.
- Idziemy – uśmiechnęłam się, przyjmując
propozycje ojca.
Zespół
muzyczny przygrywał już od dobrych kilku minut, a kelnerzy uwijali się jak
mrówki, by zadowolić i obsłużyć każdego z gości, których przybywało z minuty na
minutę. Z uśmiechem przywitałam przyjaciół ze szkoły Edwarda i Belli, a także
gości z rezerwatu, którzy jednak postanowili się zjawić. Spojrzałam na Willa,
który był bardzo spięty, co przyjęłam z lekkim niepokojem, ponieważ to jego
pewność siebie miała nam dziś gwarantować sukces. Najdelikatniej jak tylko
mogłam wyswobodziłam się z objęć ojca i odwróciłam się do ukochanego. Nie
musiałam nic mówić, mój wspaniały uśmiech i silny uścisk dłoni od razu podbudował
go na duchu. Objął mnie w tali i dalej ruszyliśmy już razem w kierunku
Denalczyków, gdzie ojciec witał się z resztą rodziny.
- No proszę, proszę Vivi – zaczęła z
niedowierzaniem, a jednocześnie sarkazmem Tanya. – Cicha woda, brzegi rwie – zilustrowała
wzrokiem mojego chłopaka. – Kto by pomyślał, że i ty dasz się sparować, Viviene
– słynna indywidualistka.
- Każdy może zmienić zdanie, droga Taniu –
odpowiedziałam z przeuroczym, zjadliwym, uśmiechem. – Pozwól zatem, że
przedstawię Wam Williama – zwróciłam się już do reszty.
- Witamy w rodzinie – odezwała się uradowana
Kate. – Ja w przeciwieństwie do mojej siostry wiedziałam, że gdzieś tam jest
jakiś wampir, który skradnie jej serce – wskazała na mnie.
- Bardzo mi miło Was wszystkich poznać –
odezwał się mój chłopak. – Kate, Tanya – skinął głową w ich stronę.
- Jestem Eleazar, a to moja żona Carmen –
przywitał się mężczyzna z Willem, wymieniając uścisk dłoni.
- Bardzo
interesujący dar – usłyszałam myśli Denalczyka, automatycznie spoglądając w
jego bursztynowe oczy. – Siła woli,
niezwykłe – Wampir tym razem zwrócił się do mnie. – Wiedziałaś? Bo wydajesz się być zaskoczona.
Delikatnie
przytaknęłam głową, by nie zwrócić uwagi reszty naszych towarzyszy.
- Przyjemność po mojej stronie – uśmiechnął się
młody wampir, zupełnie nieświadomy naszej mentalnej wymiany zdań.
- No dobra – zatarł ręce Emmett, którego nawet
nie zauważyłam obok siebie. – Zajmujmy miejsca, bo lada chwila natkniemy się na
orszak weselny.
- Będziemy jeszcze mieli czas na rozmowę –
włączył się William, a zaraz potem zwrócił się do mnie. – Odprowadzę Cię do
Edwarda, a potem zaprowadzę twoje, znaczy nasze kuzynki na miejsce, dobrze?
- Poradzę sobie sama – powiedziałam. – A ty,
zajmij się dziewczynami.
- Kocham
Cię – pomyślał i pocałował mnie w policzek, chwilę później już go nie było.
Nie
minęła minuta, a znalazłam się obok, tym razem bardzo zdenerwowanego i
podekscytowanego brata.
- Ktoś
tu ma stresa – powiedziałam z pięknym
uśmiechem, na co Edward jedynie prychnął pod nosem.
- Oj braciszku,
żenisz się – westchnęłam, spoglądając w jego błyszczące i wielkie oczy. – Życzę
Ci wszystkiego, co najlepsze i… cieszę się, że doczekałam tej chwili – czułam,
że mój głos zaczyna się łamać. – Że mogę zobaczyć twoje szczęście, dbaj proszę
o Bellę – to powiedziawszy mocno przytuliłam się do brata, a ten złożył
pocałunek na moim czole.
- Dziękuję – szepnął. – Za wszystko.
- Dobra – odsunęłam się od niego, przy okazji
sprawdzając czy makijaż gdzieś mi się nie rozmazał. – W takim razie, ruszamy.
Brat
uśmiechnął się do mnie i zaproponował ramię. W dźwięk przepięknego kanonu Pachelbela przeszliśmy czerwonym
dywanem, pomiędzy rzędami ławek, zapełnionych przez gości. Doprowadziwszy
Edwarda do altany, w której już czekał pastor Weber, pocałowałam go w policzek
i zasiadłam w pierwszym rzędzie, zaraz obok uśmiechniętego Williama. Lada chwila
rozpoczął się orszak panny młodej z Alice na czele, w prześlicznej, śliwkowej
kreacji bez ramion. Tym razem jednak nie wampirzyca wywołała westchnienia
wszystkich przybyłych, a postać Isabelli Swan, wspartej na ramieniu swojego
ojca.
Pierwsze co zwróciło moją uwagę, to przepiękny
uśmiech na malinowych ustach Belli i radość w czekoladowych oczach na widok
stojącego nieopodal mojego brata. Cera dziewczyny nie posiadała żadnej skazy, a
jej porcelanowy odcień sprawiał, że nie różniła się wiele od swojego przyszłego
męża. Włosy upięte i poprzeplatane warkoczami tworzyły wspaniałą fryzurę w
połączeniu z szafirową spinką i tiulowym welonem. Co natomiast przeszło moje
najśmielsze oczekiwania, to suknia ślubna – atłas w połączeniu z błyszczącą
satyną i romantyczna koronka w towarzystwie niezawodnego tiulu. Klasycznie i
niezwykle kobieco. Jedno było pewne, moja siostra była wprost stworzona do
realizacji takich przedsięwzięć.
Reszta
uroczystości przebiegła niezwykle szybko, oczywiście wzruszyłam się bardzo, gdy
młodzi wypowiadali słowa swojej przysięgi małżeńskiej. Mimo, że Edwardowi głos
nie drżał, wiedziałam jak bardzo był zdenerwowany, chociażby w momencie, kiedy
usiłował umieścić obrączkę Belli na jej serdecznym palcu. Spojrzałam wtedy na
swojego ukochanego, który obdarzył mnie cudownym uśmiechem i ścisnął bardziej
nasze złączone dłonie, jednocześnie hipnotyzując mnie kolorem swoich tęczówek. W
tamtej chwili, wśród płaczu, wiwatów i oklasków składanych nowożeńcom, do mojej
głowy wleciała myśl Williama:
- Wyjdź
za mnie – uśmiechnął się tak, jak bardzo to lubiłam. – Wyjdź za mnie i zostań moją żoną.
Nie przyklęknął, nie rzucił mi do stóp bukietów kwiatów, nie
otworzył szampana pod wieżą Eiffla. Jedynie stał wpatrując się we mnie, jedną
ręką ściskając moją dłoń, a w drugiej trzymając złoty, z brylantowym oczkiem krążek.
- Tak – odpowiedziałam. – Wyjdę za ciebie –
śmiejąc się z całej tej sytuacji.
William
sprawnie poradził sobie z tym razem tradycyjnym rytuałem oświadczyn,
umieszczając pierścionek na właściwym miejscu. Chwile później zatraciliśmy się
w romantycznym pocałunku, nieświadomi tego, co właściwie wokół nas się działo.
„Miłość jest pragnieniem, aby coś komuś dawać, a nie
otrzymywać.”
- Bertold Brecht
- Bertold Brecht
Jestem pierwsza xD
OdpowiedzUsuńi mamy ślub <3 wspaniale opisałaś to wydarzenie, słodko i uroczo xD cieszę się, że rose i vivienne się pogodziły, bo zawsze były kochane wobec siebie i nie pasowało mi to ciągłe dogryzanie sobie. Awww will oświadczył się vivi^^ to było cholernie romantyczne i nie wiem jak Ty to robisz, ale sprawiasz, że nawet jeżeli miałabym czekać rok na kolejną odsłonę Twojej twórczości, to i tak bym czekała ;)
pozdrawiam i życzę weny :*
Bardzo dziękuję za komentarz, jak również cieszę się, że sprawiłam Ci przyjemność. Oj tak, dziewczyny wreszcie się pogodziły, z resztą to była tylko kwestia czasu. Romantyczne oświadczyny, mówisz? Właściwie to były dość niespodziewane, również dla mnie, ponieważ zupełnie zmieniły moją pierwotną koncepcję :) Ale mam widzę, że jednak przypadły czytelnikom do gustu :P
UsuńNo cóż, mam nadzieję, że rok czekać nie będziesz. Mimo to, bardzo mi miło na serduchu.
Pozdrawiam :*
Ojej, ale się uśmiałam, Emmet zjadł psa? Dobre:D Poprawiłaś mi humor tym fragmentem^^ Szkoda, że tylko żartował:P
OdpowiedzUsuńChwila, to ona zmieniła kolor oczu i nikt nie zauważył? Jak ja w liceum zmieniłam szkła kontaktowe z przezroczystych na niebieskie, to już na pierwszej lekcji koleżanki zauważyły:p a rodzina taka gapowata?
"Kierowana impulsem przyciągnęłam ją do siebie i mocno przytuliłam, nawet nie zauważając że płaczę, razem z blondynką." - myślałam, że nie mają łez? Coś przeoczyłam?
"Zwarta i gotowa kilka minut po drugiej, zakradłam się do pokoju Edwarda, który zaciekle walczył z muchą." - W pierwszej chwili wyobraziłam sobie Edzia, ganiającego jakąś biedną muchę z kłami na wierzchu^^ To byłby dopiero stres przedślubny :D
Bardzo fajne oświadczyny, super. I bardzo ładnie to opisałaś:)
Ps. zapraszam do mnie, nn z okazji Mikołajek;) Pozdrawiam:)
Emmett to mistrz, jak widać nie tylko improwizacji :P
UsuńOwszem, Vivi zmienia kolor oczu, ale tylko i wyłącznie w momencie, kiedy robi się głodna (złoto zmienia się w błękitne oczęta), więc nie mogli tego zauważyć.
Co do płaczu, to metafora. Wampirzy płacz to pieczenie i suchość oczu, pociąganie nosem... Nic nie przeoczyłaś.
Ha! Teraz to ty mnie z muchą zaskoczyłaś :) Dobre!
Cieszę się, że rozdział się podobał, zwłaszcza, że liczę się z Twoim zdaniem.
Pozdrawiam serdecznie :)
Ten dowcip mu się udał;p
UsuńAhaa, to widać mi umknęło. To lepiej niech je regularnie:p
Tak myślałam, że metafora, ale Vivi pomyślała, że nawet nie zauważyła, że płaczą. Gdyby było: nie dostrzegła pociągania nosem (bo pieczenia i suchości u Rose raczej dostrzec nie mogła) to by była jasność.
Mucha też ma krew i to różnorodną, bo pije z innych stworzeń:p Tylko jest trochę mała i zawsze jest zagrożenie wypicia kilka kropel ludzkiej krwi:P
Ja też się liczę z Twoim zdaniem, w razie uwag czy wątpliwości pisz śmiało;)
Pozdrawiam:)
Przekażę, przekażę Vivi Twoje dobre rady, możesz być pewna :) Właśnie wyobraziłam sobie wampira polującego na muchę, kto wie, może wykorzystam Twój pomysł :P
UsuńTo chyba musiałby być za kratkami i głodzony:p Wtedy zostałyby muchy i pająki;P
UsuńPs. Zapraszam do mnie - gorąca krew:)
Daaawno mnie tutaj nie było. Przepraszam Cię za to złociutka, ale strasznie dużo miałam na głowie. Oczywiście na bieżąco czytałam, ale z racji tego że głównie w czasie przemieszczenia się z punktu A do B za pomocą naszej kochanej krakowskiej komunikacji miejskiej to odbywało się to za pomocą komórki, a pisanie komentarza w taki sposób jest jak dla mnie tragedią. Potem oczywiście zapomniałam o skomentowaniu i... Stop. Konkrety proszę (bo jak zwykle marudzę a przecież święta są:)
OdpowiedzUsuńPo pierwsze Wesołych życzę mojej kochanej autorce i niech nadchodzący Nowy rop przyniesie Ci jeszcze więcej weny i chęci do pisania (tak to życzenie jest też poniekąd dla nas: Ty piszesz=my jesteśmy szczęśliwi=Ty jesteś szczęśliwa= wszyscy jesteśmy szczęśliwi=jest pokój i nie ma wojen na świecie hahaha :D
Przepraszam jakaś głupawka mi się włączyła :P
Ale co do rozdziału to jest jak zawsze palce lizać. To w jaki sposób Will się jej oświadczył było takie romantyczne i Vivi wreszcie pogodziła się z Rose oraz Emmett jako miłośnik psininy... dużo się dzieje i już nie mogę się doczekać co tam się wydarzy dalej. Może doczekamy się cuś nowego przed końcem roku?
PS Nie wiem czy już wiesz, ale ten blog jest blogiem tygodnia na rejestrze blogów :) Gratulacje :)
Bardzo się cieszę, że jaknak znalazłaś sposobność by w końcu wyrazić sowje zdanie na temat opowiadania :P Wszystko rozmiem, sama mam podobne trudności, no może oprócz podróży krakowską komunikacją :)
UsuńBardzo, ale to bardzo dziękuję za życzenia, ja również życzę Tobie spełnienia marzeń, siły i mnóstwo pozytywnej energii :*
Oj, tak sposób ośwoadczyn był bardzo romatyczny :) Co do notki to niczego nie mogę obiecać, musisz mieć nadzieję :)
Pozdrawiam cieplutko!
Poryczałam się...
OdpowiedzUsuńAle zacznę od początku. Przede wszystkim uznanie za główną piosenkę, już sobie ją ściągnęłam. Po drugie jak ja się cholernie cieszę, że Ros i Vivi sie pogodziły i to bez zbędnego "przepraszam"... Jak prawdziwe przyjaciółki. A Ślub? Pierwsza klasa, i jeszcze ta piosenka Pachelbel - Canon In D Major wprowadziła w odpowiedni nastrój! A punkt kulminacyjny?!?!?!?!
TAK TAK TAK!!!! Nie spodziewałam się takich oświadczyn Willa, ale bardzo efektowne i to takie wspaniałe zwieńczenie rozdziału! No po prostu rewelacja!
Nie wiem co szykujesz na dalszy ciąg, ale coś czuje że mogę spaść z fotela.
Czekam na c.d
Pozdrawiam rubinku! :*
faaiths.blogspot.com
battito-cardiaco.blogspot.com
P,s: KOTY są smaczniejsze od PSÓW?! Nosz kurde Em to jakiś chińczyk czy co? :D xD
Ojejciu :( Nie płacz, bo zalejesz klawiaturę od komputera!
UsuńPiosenka mi też się bardzo podobała, dlatego też ją wybrałam :) Ha, no pewnie, że się musiały pogodzić, nie było innego wyjścia. Z resztą jak sama wiesz, Rose już taka jest :P Co do ślubu, no cóż prawie każdy go widział, więc nie było mowy o szczegółowym opisie przedsięwzięcia. Ale również jestem z niego zadowolona :) A oświadczyny... cholernie romantyczne :) Co do twojego fotela, to prędzej się w nim zapadniesz, niż z niego spadniesz :D Co do Emmetta, ostatnio brakowało mi tego osiłka, z resztą w kolejnym rozdziale, też będzie się działo :)
Buziaki i przepraszam za taką zwłokę w odpowiedzi.
Szczerze mowiac nie spodziewalam sie ze will oswiadczy sie vivienne w tym rozdziale. przypuszczalam ze kiedys to nadejdzie. ale nie przypuszczalam ze zrobi to na takim spontanie. bardzo mnie tym zaskoczylas. ale pozytywnie oczywiscie. i naprawde warto czekac na nastepny. no i zycze ci bardzo duzo weny i pozdrawiam ;)
OdpowiedzUsuń~FiFi