Byliśmy
z Williamem jednymi z ostatnich, którzy składali Młodej Parze życzenia
powodzenia na nowej drodze życia. Byłam tak podekscytowana, a jednocześnie tak
szczęśliwa, że czułam się jakbym unosiła
się kilka metrów nad ziemią. Z radością spoglądałam na uszczęśliwionego brata i
wzruszoną Bellę, a także na złoty pierścionek na mojej lewej dłoni.
- Kochani – zaczął Will z cudownym uśmiechem.
– Niechaj zjednoczone dziś Wasze myśli, szlachetne uczucia i dążenia,
promienieją w trwałym szczęściu małżeńskim.
- Oczywiście po wieczne czasy – dodałam ściskając
dziewczynę.
- Bardzo dziękujemy – odpowiedział Edward,
obejmując żonę. – I również gratulujemy – wtrącił z szelmowskim uśmiechem.
- Dziękujemy – odezwał się mój narzeczony.
Narzeczony? – Po raz pierwszy nazwałam
go tak w myślach. – Muszę się do tego
przyzwyczaić.
- Wiedziałeś? – Byłam zszokowana, w
międzyczasie zerkając to na brata, to na mojego ukochanego.
- Ktoś w końcu musiał dać mu zgodę –
odpowiedział Ed, klepiąc Willa po ramieniu.
- Nie wierzę – pokręciłam głową. – Jesteście
niemożliwi.
- Mówiłem Ci przecież, że Klub Braci Cullen
nadal prężnie działa – odezwał się Pan Młody.
- Może i mówiłeś, ale myślałam, że robicie
sobie ze mnie żarty razem z chłopakami – wspomniałam.
- Uwierz Vi, to stowarzyszenie jak najbardziej
istnieje – odezwał się Will, ku mojemu zdziwieniu z bardzo poważnym wyrazem
twarzy.
- Piękny pierścionek – zauważyła moja bratowa,
przyglądając się kamieniowi. – Jeśli to ma Cię pocieszyć – wtrąciła. – Ja nic
nie wiedziałam, ale chyba nie można tego powiedzieć o Alice i Rosalie –
spojrzała w ich kierunku.
- Oj dajcie już spokój – powiedział William,
zerkając na mnie. – Vi, dzisiaj ich dzień, pamiętasz?
- Pamiętam, pamiętam – odparłam, udając
urażoną, a zaraz potem cudownie się uśmiechnęłam. – Nie zatrzymujmy więc
Państwa Młodych – dodałam. - Dołączcie do swoich gości.
- Chodźmy już chodźmy – odezwał się Edward,
proponując żonie ramię. – Bo rzeczywiście zaraz zabraknie dla nas miejsca.
Cała
nasza czwórka zaniosła się perlistym śmiechem, a sekundę później zajęliśmy z
Willem swoje miejsca przy okrągłym stole, gdzie czekała reszta naszej wampirzej
rodziny. Jeszcze raz omiotłam spojrzeniem swoją dłoń z zaręczynowym
pierścionkiem, która spoczywała na moim kolanie.
- Jest cudowny – szepnęłam.
- Nie tak, jak ty – odpowiedział i delikatnie
musnął moje usta.
- Chwila, chwila – odezwała się ściszonym
głosem nagle Alice, spoglądając to na mnie, to na Willa. – Czy ty zrobiłeś, coś
o czym właśnie pomyślałam, a miałeś to zrobić dopiero w odpowiednio zaplanowanym
momencie? – spytała chłopaka.
- Nie mam pojęcia o czym mówisz – odparł
chłopak, puszczając do mnie perskie oko. – Nie czytam przecież w myślach.
- Czyżby nasza wróżbitka wizji nie miała? –
zaśmiał się Emmett.
- Ależ bracie – nie dała się wyprowadzić z
równowagi Alice. – Ja wiem o rzeczach o których ty nie masz pojęcia i o których
nigdy wiedzieć nie będziesz miał sposobności, dlatego radziłabym Ci uważać – to
powiedziawszy, ściszyła głos do minimum. – Kto wie, czy coś przez przypadek mi
się z ust nie wymsknie, a byłby to dla Ciebie nie lada orzech do zgryzienia,
czyż nie?
Mina
mojego brata była obłędna, wpierw zszokowana, a zaraz potem przerażona. Jedno było pewne, Allie musiała wiedzieć, o
czymś, co rzeczywiście zrobił ciężarowiec w niedalekiej przeszłości. Inaczej
jego reakcja nie wyglądałaby, tak jak to zaprezentował nam Emmett. Zaśmiałam
się na widok brata, sekundę później zawtórowała mi reszta towarzystwa,
oczywiście oprócz „poszkodowanego”, który nadal wydawał się być w szoku.
- Em, skarbie? – zabrała głos Rosalie. – Czy
jest coś, o czym nie wiem?
- Wiesz o wszystkim cukiereczku – odpowiedział
mój brat, tym razem już całkiem normalnie, całując ją w dłoń. – Nie masz się
czym martwić, Alice tak tylko żartowała – spojrzał na Chochlicę. – Prawda?
- Nigdy nic nie wiadomo – odpowiedziała
zagadkowo nasza siostra.
- Dobra, skończcie już z tymi
podejrzliwościami – odezwałam się. – Jesteśmy na weselu, a jak zabawa…
- To zabawa – dokończył za mnie Jasper. –
Wznieśmy toast!
- Za Edwarda i Bellę – oznajmił William,
unosząc w górę kieliszek z szampanem.
- I za Viviene i Williama – dołączył Emmett,
puszczając mi perskie oko. – Kolejną parę na ślubnym kobiercu.
Przyjęłam
kieliszek w lewą dłoń, ukazując i potwierdzając wcześniejsze rodzinne domysły.
Brylant zalśnił w blasku świec, tak jak i radość w bursztynowych tęczówkach
mojego wybranka serca.
~*~
Moja
siostra tak zaplanowała ślubną uroczystość, że każdy jej element został
pieczołowicie wykonany, a co za tym idzie, nie było mowy o jakichkolwiek
wpadkach bądź opóźnieniach. Zespól muzyczny przygrywał spokojne kawałki,
podczas gdy my raczyliśmy się wystawnym obiadem. Musiałam przyznać, że jako
wampir nie lubiłam jeść ludzkiego jedzenia, no cóż nic dziwnego, skoro żywność
pachniała i smakowała jak torfowa
ziemia, a w dodatku do niczego nie była nam potrzebna, no chyba, że do
zachowania w szkole pozorów normalności i oczywiście Emmecich zakładów. Tym
razem jednak nie miałam odruchów wymiotnych na sam jej widok, co w pierwszej
chwili mnie zdziwiło. Jednak dopiero olśnienia i oniemienia doznałam w
momencie, kiedy spróbowałam weselnego menu. Po raz pierwszy w swoim wampirzym
życiu poczułam smak ludzkiego jedzenia, który mnie zachwycił.
Spojrzałam na Willa, który
niechętnie walczył z podanym nam zapiekanym kozim serem, rukolą i konfiturą z
czerwonej cebuli. Chciałam już mu wspomnieć o moim nadzwyczajnym odkryciu,
prawdopodobnie związanym z tym, że po części teraz byłam harpią, gdy moją uwagę
zwrócił brunet.
- Vivi? – odezwał się Emmett. – Można
wiedzieć, gdzie jest zawartość twojego talerza?
- A jak myślisz? – spojrzałam na niego unosząc
brwi do góry, a przy okazji zerknęłam na talerz przed sobą, który rzeczywiście
był prawie pusty.
- Zjadłaś to wszystko? – Był zdziwiony.
- Musiałabym być tobą, braciszku –
uśmiechnęłam się do niego.
- W takim razie, co zrobiłaś z przystawką? –
Nie rezygnował.
- Och! – westchnęłam, udając nieco
rozdrażnienie, ponieważ nie mogłam się dać zdemaskować. – Schowałam do torebki,
zadowolony?
- Do torebki? – Powtórzyła po mnie Rosalie.
- Mhm – przytaknęłam. – To źle?
- Nie – przyznała dziewczyna. – Szkoda, że
sama na to nie wpadłam od razu. Dzięki Vivi.
- Polecam się na przyszłość – uśmiechnęłam
się.
- A kiedy, wiecie – zaczął po cichu Jazz. –
Jest nasze wielkie wejście?
- Zaraz po deserze – powiedziała Alice i
zerknęła na każdego z nas. – Wiecie, co i jak?
- My tak – odezwałam się. – A Emmett i
Rosalie?
- Jesteśmy przygotowani – wtrąciła się Rose z
triumfalnym uśmiechem. – Mój mąż ćwiczył przez dobry tydzień.
- Sama nie jesteś lepsza – zarzucił jej
ukochany. – Tobie i trzy tygodnie by nie wystarczyły – spojrzał na resztę. –
Mówię Wam, nie miałem chwili spokoju…
- Już tak nie narzekaj – machnęłam ręką. –
Najważniejsze, że każdy z nas wie, co ma robić, a przynajmniej taką mam
nadzieję – uśmiechnęłam się. – Chociaż przyznam się Wam, że po raz pierwszy
będę uczestniczyć w takiej improwizacji.
- Już jedna wyszła nam znakomicie* – odezwał
się Jasper i zerknął na Alice, która zrobiła smutną minę. – Oj, skarbie nadal
się o to dąsasz? Przecież było fajnie.
- Jasne – westchnęła.
- Powiedz mi lepiej, Al – próbowałam powrócić
do tematu. – Czy mój braciszek czegoś nie podejrzewa?
- Na nasze szczęście nie – odpowiedziała już z
entuzjazmem. – Chociaż było blisko.
Kiedy wybiła godzina zero i
poproszono Państwa Młodych po raz pierwszy na parkiet, nasza ekipa była już
całkowicie gotowa do niespodzianki. Lekko podenerwowany Jasper zasiadł za
kontuarem fortepianu, pełen entuzjazmu i podekscytowania Emmett usadowił się na
stołku do obsługi perkusji. Rosalie i Alice zajęły swoje pozycje jako
skrzypaczki, Willowi przypadła w udziale gitara akustyczna, a ja chwyciłam
jedną ręką mikrofon, a w drugą tamburyno.
- Bello, Edwardzie – zaczęłam swoim anielskim
głosem. – Pozwólcie, że jeszcze raz z tego miejsca, w imieniu rodziny oraz
naszych gości złożymy Wam życzenia pomyślności na nowej drodze życia –
uśmiechnęłam się do brata, który nie spodziewał się takiego obrotu spraw. – A
teraz jak nakazuje tradycja, Panie i Panowie – zwróciłam się do gości. –
Pierwszy taniec Państwa Cullen!
Do
moich uszu doszedł wpierw dźwięk
stonowanych, niezwykle delikatnych tonów fortepianu uzupełnionych o rytmiczne,
gitarowe brzmienie i delikatny dźwięk skrzypiec. Spojrzałam prosto w złote oczy
Williama, który obdarował mnie cudownym uśmiechem i zaczęłam śpiewać:
Heart beats fast,
colors and promises
How to be brave,
how can I love when I'm afraid
To fall, but
watching you stand alone
All of my doubt,
suddenly goes away somehow.
One step closer.
I have died
everyday waiting for you
Darling, don't be
afraid I have loved you for a
Thousand years, I'll
love you for a
Thousand more**
~*~
- I jak się czuje świeżo upieczony mój żonaty
brat? – zapytałam, gdy wreszcie udało mi się go porwać do tańca.
- Jak młody bóg – odpowiedział z uśmiechem i zaczęliśmy się kołysać do
wolnego kawałka. – Nie miałem okazji podziękować Ci za ślubny prezent, a
właściwie niespodziankę – zaśmiał się.
- Dlaczego mi dziękujesz? – Zrobiłam duże
oczy. – I właściwie za co?
- Vivi, znamy się przecież nie od dziś –
spojrzał na mnie z szelmowskim uśmiechem. – A ta… piosenka, słowa i muzyka, coś
pięknego. Bella bardzo się wzruszyła, a ja no cóż…
- Cieszę się, że Wam się podobało, taki
mieliśmy zamiar – odpowiedziałam.
- Nie wiedziałem, że z Was tacy muzyczni
wirtuozi, zwłaszcza Jasper i Alice – zaśmiał się. – Ale jak wiadomo, mieli
doskonałą nauczycielkę.
- Starałam się, z resztą nie tylko ja –
uśmiechnęłam się do niego. – Ach – westchnęłam. – Trochę pracy włożyliśmy, ale
jak najbardziej się opłacało – podążyłam wzrokiem po parkiecie, dekoracjach i
ogromnym torcie weselnym. – Efekt jest piorunujący.
- To prawda – zgodził się ze mną Edward. – Gdy
Bella mi powiedziała, że Alice zajmie się dosłownie wszystkim, bałem się o
końcowy rezultat, ale muszę przyznać, chociaż niechętnie, że byłem w
błędzie.
- Pewnie, że byłeś w będzie – zjawiła się obok
nas sama pani organizator. – Odbijany Vivi – to powiedziawszy, wepchnęła mnie w
ramiona Williama.
- Cześć skarbie – przywitał się ze mną mój
narzeczony. – To co, dajemy czadu na
parkiecie?
- Pewnie – odparłam, a zespól muzyczny
rozpoczął wędrówkę po hitach lat 90- tych.
Jakieś dwie godziny
później, nie mając już siły do dalszego pląsania na parkiecie, zmusiłam Willa
na chwilę odpoczynku przy stoliku. Nie trwało to jednak zbyt długo, ponieważ
zaraz do naszej dwójki dosiadła się Tanya i Kate, które były ku mojemu
zdziwieniu już nieźle wstawione.
- Ogólnie to chciałam powiedzieć, że… bardzo
fajne wesele – wydukała szatynka. – Młoda para super, żarcie też prawdopodobnie
zjadliwe, a szampan… wyborny.
- Niezmiernie nas to cieszy – powiedziałam z
uśmiechem, ściskając dłoń ukochanego. – Szampan rzeczywiście musi być wyborny.
- To może Wam go przyniosę, co dziewczyny? –
zaproponował wampir, wstając z miejsca.
- A zrobiłbyś to dla nas, przystojniaku? –
zwróciła się do mojego ukochanego żółtowłosa, idiotycznie wachlując rzęsami. –
Taki facet jak ty wie, czego potrzebuje prawdziwa kobieta, czyż nie? – zaśmiała
się specjalnie, wysokim, słowiczym głosem.
Prawdziwa
kobieta? – pomyślałam,
prychając pod nosem. – Dobre sobie.
Wpatrywałam się właśnie w
naszą kuzynkę, która prawie leżała na krześle w pseudo seksownej pozie, bo
inaczej nie można było tego nazwać, przy okazji próbując uwidocznić jeszcze
bardziej swój sporej wielkości biust i wprost nie mogłam wyjść z podziwu
zachowania wampirzycy. Właściwie to nie wiedziałam, co miałabym o tym wszystkim
myśleć. Albo ewidentnie flirtowała i podrywała Williama nie zbaczając na to, że
siedzę obok, albo była już tak znieczulona przez szampana, że powoli zaczynała
tracić kontakt z rzeczywistością i nie wiedziała, co robi. Kilka minut później
już wiedziałam, że moje wcześniejsze, obydwa przypuszczenia były jak
najbardziej prawdziwe, a na pewno to pierwsze.
- Z wielką przyjemnością spełnię Waszą prośbę
– odezwał się chłopak jak gdyby nigdy nic.
- Każdą? – spytała filuternie Tanya, przy
okazji oblizując powoli górną wargę.
- Na pewno tę dotyczącą szampana, Tanyiu –
odpowiedział William, a ja poczułam jego dłonie na moich ramionach. – Zaraz
wracam – zwrócił się do mnie, a przy okazji podarował szybkiego całusa i
zniknął.
- O tak, tak – poparła go Kate z lekkim
opóźnieniem. – Pójdę z tobą, to weźmiemy więcej.
- Mówią, że miłość jest gorsza od sraczki, czy
jakoś tak – żachnęła w moją stronę Tanya, o dziwo zmieniając pozycję.
- Być może coś w tym jest – odpowiedziałam z zastanowieniem.
– Spójrz na Edwarda – zerknęłam na brata, który aktualnie tańczył z Bellą na
parkiecie.
- Nie Edwarda miałam na myśli – rzuciła z
ewidentnym sarkazmem w głosie. – A Ciebie, moja droga.
- Mnie? – Uniosłam brwi do góry. – A to Ci dopiero – pomyślałam.
- Oj Vivuniuś, taka mądra, a jednocześnie
taka… głupiutka – cmoknęła, sznurując ustami. - Wiesz, nie musisz się tak
bardzo odnosić z tym, że jesteście z Williamem razem, przecież to każdy widzi.
Vivuniuś?
Że co, proszę? – obiło
mi się w głowie.
- Naprawdę? Jesteś tego pewna, że każdy to
widzi? – odezwałam się udając przerażenie, a jednocześnie rozglądając się
dookoła.
- Wiesz, nie miej mi tego za złe, ale nie
uważasz, że pośpieszyliście się z Willsem? – spytała, wypijając kolejny
kieliszek za jednym haustem. – Właściwie ile Wy się znacie, miesiąc? –
Prychnęła pod nosem. – I jeszcze te oświadczyny… - pokręciła głową. – Nie ma
jak decyzja podjęta pod wpływem chwili…
- Kochana Tanyiu, dziękuję Ci – zaczęłam
mówić, decydując się na jeden z najbardziej jadowitych, a jednocześnie
przesłodzonych sarkastycznie tonów na jaki mnie było stać. – Jak wiemy, albo
przynajmniej sprawiasz takie wrażenie, że nie grzeszysz inteligencją, co
niestety w chwili obecnej jestem w stanie kwestionować – zmierzyłam dziewczynę
wzrokiem. – Ale nie o tym teraz – uśmiechnęłam się cudownie, robiąc krótką
pauzę. – Dlatego też chciałabym, abyś zapamiętała sobie to, co zaraz Ci powiem,
gotowa?
- Yyy… Chyba tak – odpowiedziała,
automatycznie siadając prosto na krześle.
- Nie wtykaj z łaski swojej nosa, biustu i
innej części swojego ponętnego ciała w moje życie prywatne – oznajmiłam ze
sztucznym uśmiechem na twarzy, a zaraz potem ruszyłam w stronę baru, gdzie
William czekał na alkohol w towarzystwie rozbawionej Kate.
- Świetny dowcip – stwierdził William. – O
cześć, Vivi – przywitał mnie przepięknym uśmiechem. – Stało się coś? – spytał
zaraz potem, spoglądając na moje srogie oblicze.
- Muszę się przewietrzyć – szepnęłam.
- W takim razie pójdę z Tobą – oznajmił,
obejmując mnie w tali. – Kate sobie poradzi z tym szampanem już sama – spojrzał
na dziewczynę machającą nam na do widzenia - A teraz moja narzeczona powie mi,
co tak wyprowadziło ją z równowagi.
Na samo słowo „narzeczona”
moje kąciki ust powędrowały lekko do góry.
- Może nie tutaj – zwróciłam uwagę na bliskie
towarzystwo szkolnych kolegów nowożeńców.
Trzymając się za ręce,
przemierzaliśmy ogrodowy trawnik oddalając się od głośnego gwaru
weselników. Kiedy doszliśmy do
drewnianej altanki, gęsto porośniętej bluszczem i kremowymi klematisami mój
oddech uspokoił się wreszcie. Zarzuciłam ręce na szyję ukochanego, a ten objął
mnie w tali.
- Powiesz mi? – spytał, spoglądając na mnie
troskliwie. – Co Cię tak wkurzyło?
- Co sądzisz o Tanyi? – wypaliłam. – Ale tak
szczerze?
Wpatrywałam się w jego
anielską twarz, którą lada chwila rozjaśnił anielski, cwaniacki uśmiech. Czyżbym była tak kiepską aktorką? –
pomyślałam.
- Jesteś zazdrosna? – spytał zdziwiony, a
zaraz potem zaśmiał się wesoło.
- Jesteś niemożliwy – odezwałam się całkiem
poważnie, próbując się wydostać z jego uścisku, niestety bezskutecznie.
- Ty naprawdę jesteś zazdrosna – powtórzył, na
co ja przewróciłam jedynie oczami, nie było sensu udawać dalej.
- Nie odpowiedziałeś na moje pytanie –
chciałam wybrnąć z sytuacji.
- Ty na moje również – dodał, próbując ukryć
swój szelmowski uśmiech.
- Och! – westchnęłam. – Przestań się
szczerzyć, jak głupi do sera.
- Nie mogę, kiedy jesteś taka zabawnie urocza.
- Zabawnie urocza? – spytałam, podpierając się
za boki.
- Zabawnie uroczo zazdrosna – sprecyzował,
szepcząc mi na ucho.
- Wariat – skwitowałam.
- Zazdrośnica – odpyskował.
- Oczywiście, że jestem zazdrosna – przyznałam,
nadal się nie uśmiechając. – To takie dziwne?
- Nie wiem czy dziwne, ale na pewno
pochlebiające – powiedział nie spuszczając ze mnie wzroku i pocałował moją dłoń
na której spoczywał pierścionek.
- Pochlebiające? – sarknęłam.
- Nie dąsaj się.
- Ja się nie dąsam – przewróciłam oczami.
- To uśmiechnij się, proszę.
- Nie – zrobiłam specjalnie smutną minę.
- Nie? – Powtórzył robiąc większe oczy,
których dostrzegłam iskierki pożądania.
Pokręciłam głową. W tym
samym momencie poczułam delikatne pocałunki od lewego ucha, po linię żuchwy, brodę.
Starałam się nadal grać obrażoną pięciolatkę, jednak moje kąciki ust
niebezpiecznie zmierzały ku górze. William był przebiegły, poza tym dobrze wiedział,
że czynności, które właśnie prowadzi dekoncentrują moją zdolność logicznego
myślenia. Jego dłonie sunęły po mojej tali i plecach, aż wreszcie jedna z nich zboczyła
w kierunku biodra. Nie wytrzymałam, moja twarz rozświetlił uśmiech, za co
zostałam nagrodzona namiętnym pocałunkiem.
Kiedy po pewnym czasie
oderwaliśmy się od siebie, już obydwoje mieliśmy doskonałe humory. Niestety
chwilę później do naszych nosów doszedł charakterystyczny psi zapach, nie
należał on jednak tylko do jednego osobnika quileckich wilków. Zaskoczeni i
nieco poirytowani ruszyliśmy za zapachem do lasu, w tym samym momencie
zobaczyliśmy w oddali jak Bella tańczy z Jacobem.
- A gdzie jest Edward? – spytał Will.
- W pogotowiu – odpowiedział bez jakichkolwiek
emocji w głosie mój brat, materializując się za nami.
- Co ten kundel tutaj robi? – odezwałam się,
nie kryjąc niechęci.
- To prezent dla Belli – powiedział Ed, nie
uraczył mnie jednak spojrzeniem, ponieważ cały czas obserwował żonę.
- Nie ma co, dobrotliwy jesteś – stwierdziłam.
- Wolałbym określenie wspaniałomyślny –
sprecyzował i zaraz dodał. – Cholera, Charlie kręci się w pobliżu.
- Zajmiemy się nim – odezwał się Will,
pociągając mnie za sobą. – Chodź, Vi.
- Idę, idę – westchnęłam i spojrzałam na
chłopaka. – Wszystko ok.? Dobrze się czujesz?
- Tak, jak najbardziej – odpowiedział i
uśmiechnął się do mnie. – Dam radę.
Do naszych nozdrzy doszedł
zapach apetycznego człowieka.
- O, a to wy – powiedział komendant. – Już
myślałem, że to jakiś nieproszony gość – uśmiechnął się wesoło, przy okazji
przyglądając nam się uważnie. – Chociaż, przezorny zawsze ubezpieczony, jak mawiają.
- Policjant zawsze na czynnej służbie –
odezwał się Will.
- Panowie chyba się nie znają – uśmiechnęłam
się anielsko. – Pozwól Charlie, że przedstawię Ci Ethana, mojego narzeczonego – przedstawiłam wampira oficjalnie po
raz pierwszy, jako mojego przyszłego męża.
Na słowo „narzeczony”
ojciec Belli uniósł brwi ku górze. Za to William, przycisnął mnie bliżej do
siebie.
- Młodszy brat Carlisle, tak? – wyciągnął
dłoń. – Miło poznać, Charlie.
- Tak, młodszy – uścisnął jego rękę. – Ethan,
cieszę się, że poznałem ojca Panny Młodej.
- Taaa – sarknął. – Dziwnie się z tym czuję.
- Mówią, że to normalna kolej rzeczy –
przyznałam i zerknęłam na narzeczonego. – Dzieci się rodzą, dorastają i
odchodzą.
- A no tak – westchnął. – Ale nie ma tego
złego, co by na dobre nie wyszło – puścił nam perskie oko. – Pozwolisz Ethan,
że porwę Viviene do tańca?
- Jest twoja – powiedział wampir i na koniec
jeszcze dorzucił. – Ale tylko do tańca. Charlie.
- Ma się rozumieć – zaśmiał się mężczyzna,
proponując mi ramię.
~*~
Dwie godziny później
żegnaliśmy Państwa Młodych, obsypując ich ryżem i płatkami białych róż, podczas
gdy przemierzali drogę z domu do samochodu. Staliśmy z Willem najdalej od
całego towarzystwa, by tak naprawdę mieć na Edwarda i Bellę najlepszy widok.
Spojrzałam na bukiet, który trzymałam w dłoniach, a właściwie złapałam, kiedy żona
mojego brata zgodnie z tradycją rzucała ślubną wiązankę. W pierwszej chwili nie
było mi do śmiechu, ale później nie było mowy o jakimkolwiek dąsaniu. Poczułam
pieczenie w kącikach oczu, płakałam z uśmiechem na ustach. Jednak nie wróżba
mojego rychłego zamążpójścia sprawiła, że uroniłam łzę, a szczęście na twarzy
mojego brata.
- Gdybym wiedział, że będziesz płakać,
przyniósłbym chusteczki – powiedział Will, obejmując mnie tali.
- Wampiry nie płaczą – pociągnęłam nosem.
- Teoretycznie – stwierdził. – Ale praktycznie
– spojrzał na mnie.
- To ze wzruszenia – wyjaśniłam.
- W takim razie to zrozumiałe – przytulił
mnie.
W tym samym momencie Edward
odszukał nas wzrokiem. Jego oczy błyszczały z podekscytowania i radości.
Posłałam mu jeden z najpiękniejszych uśmiechów i pomachałam na do widzenia.
Do
zobaczenia, Vivi –
pomyślał.
Do
zobaczenia, Edwardzie –
odpowiedziałam.
Lada
chwila samochód zniknął nam z oczu, a do naszej dwójki dołączyła Rose, Emmett,
Jasper i Alice.
- To co, imprezujemy dalej? – spytał Misiek,
zacierając ręce.
- Nie masz jeszcze dość? – spytałam brata.
- Ja? Nigdy – odpowiedział. – Mam jeszcze
tajną misję do zrealizowania.
- A mianowicie? – odezwał się Will?
- Zamierzam się upić – zaśmiał się wesoło. – I
ty mi kolego w tym pomożesz – wskazał na mojego narzeczonego.
- Z miłą chęcią, ale jakbyś zapomniał, ja też
mam tajną misję do spełnienia – powiedział wampir, zerkając na mnie niby przez
przypadek. – Weź Jaspera.
Zrobiłam
zdziwioną minę, bo nie miałam pojęcia o czym oni mówią.
- Ach, no tak – zreflektował się brunet. – W
takim razie działaj, bracie.
- Chodźcie – zwrócił się do dziewczyn Jazz, a
mnie posłał wesoły uśmiech.
Kiedy
zniknęli za rogiem, musiałam poskromić swoją ciekawość.
- Jaką tajną misję? – spytałam.
- Taką – odpowiedział i znienacka wziął mnie
na ręce, co skwitowałam chichotem, a zaraz potem ruszył w kierunku domu, a
następnie naszej sypialni.
- Mam się bać? – zapytałam.
- I to bardzo – odpowiedział, nieznanym dotąd
mi głosem wampirzego amanta.
Poczułam
przyjemne dreszcze na plecach, a na swoich ustach słodki smak jego warg. W tym
samym momencie znaleźliśmy się w zupełnie nie znanym mi pomieszczeniu, a
przynajmniej na pierwszy rzut oka tak mi się wydawało. W sypialni panował
przyjemny półmrok, dzięki zapalonym świecom, a mimo to udało mi się dojrzeć
setki, jak nie tysiące róż, które tworzyły różnobarwne bukiety. Do moich
nozdrzy doszedł cudowny zapach wanilii, magnolii i drewna sandałowego. Byłam
oniemiała, oniemiała i zachwycona. Z uśmiechem spojrzałam na ukochanego,
wiedziałam już bowiem, na co to wszystko było uszykowane.
- Jednak jesteś romantykiem – stwierdziłam,
wpatrując się w jego bursztynowe z ciemniejącymi plamkami tęczówki.
- Powiedzmy, że jestem kreatywnym romantykiem
– odpowiedział, powoli odstawiając mnie na ziemię. – Ale jeśli chcesz, mogę poprosić
Cię o rękę tutaj – wskazał. – Pośród morza kwiatów, z szampanem i muzyką
klasyczną w tle…
- Nie ma takiej opcji – przerwałam mu
paplaninę. – I w przyszłości też liczę na twoją inwencję twórczą, zapamiętaj to
sobie.
- Ależ oczywiście, Panno Cullen – odpowiedział
wprost w moje usta.
Czułam,
że oto znalazłam swoje niebo. Spokój, szczęście, radość, a w końcu prawdziwą
miłość u boku tak wspaniałego człowieka – moje niebo na ziemi.
„Jeśli patrzy się
razem w górę, niebo się przybliża.” – Phil Bosmans
* - odniesienie do miniaturki „Show Time”
**- Christina Perri – Thousand years
**- Christina Perri – Thousand years
Naprawde cudny rozdział. ;)
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę, że się spodobał :)
UsuńBardzo dobry rozdział :)
OdpowiedzUsuńW końcu będę na bieżąco!!! Po tak długim czasie!!!
Pozdrawiam:*
Twoja Jolka
Ależ bardzo, bardzo dziękuję :) Cieszę się ogromnie, że "wreszcie" dobrnęłaś do bieżącego końca :P Dziękuję za to, że czytasz i jesteś :*
UsuńPozdrawiam!
Pierścionek na lewej dłoni? Ja noszę zaręczynowy na prawej:p
OdpowiedzUsuńMyślałam, że Vivi pokłóci się z Tanyą, a ta uśmiech na twarzy i jedno krótkie zdanie. Mogła powiedzieć to ostrzej.
" - Świetny dowcip – zaoponował William" zaoponował? Czyli się nie zgodził?
" - Co ten kundel tutaj robi? – odezwałam się, nie ryjąc niechęci." ^ ^
"- Jest twoja – powiedział wampir i na koniec jeszcze dorzucił. – Ale jak na razie tylko do tańca." - na razie??? Oj, zabrzmiało niepokojąco:P Nie żebym nie lubiła Charliego, ale jednak ma facet swoje lata ^ ^
U mnie posypuje się parę młodą, jak wychodzi z kościoła, nie jak przemierza drogę z domu do samochodu:p
Szczerze mówiąc, to moim skromnym zdaniem za mało się dzieje. Piszesz bardzo ładne opisy i mnóstwo dziwnych czasami dialogów, ale ostatnio zwolniłaś z akcją. Mam nadzieję, że się rozkręci?
Pozdrawiam:)
Nosisz na prawej, ponieważ taki jest europejski (nasz) zwyczaj. Amerykanki i Anglosaski zaręczynowe pierścionki noszą na lewej dłoni do momentu ślubu, później obrączka trafia na lewy, serdeczny palec, a pierścionek zaręczynowy na prawy (zazwyczaj). Bywa też, że pierścionek i obrączka pozostaje na lewej dłoni. Ale jak mówią co kraj, to obyczaj - podobnie jest z kwestią ryżu/kwiatów/confetti :)
UsuńCo do Tanyi, być może i powinna zareagować ostrzej. Obiecuję, że nadrobię przy kolejnym spotkaniu dziewczyn :P
Ach te literówki! Zdarza się. Zaraz poprawię.
Co do Charliego, no William chciał być zabawny, jak widać, nie udało się.
To prawda zwolniła się akcja, ale to ze względu na okoliczności. Nic na to nie poradzimy, że śluby są takie "spokojnie romantyczne". Mogę Ci jednak obiecać, że teraz będzie się działo.
Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za komentarz :)
Skoro tak mówisz, to ok;) Tylko wszystko było tak podobne do europejskiego ślubu, że nie pomyślałam, gdzie dzieje się akcja;p A to o dłoniach to bardzo ciekawe, bo pamiętam, jak jedna pani dr na uczelni nosiła obrączkę na lewej dłoni, a przecież u nas nosi się na prawej - może wzięła to z Ameryki;p
UsuńTylko niech powiedzą coś mądrego i konkretnego, a nie jakieś puste frazesy, ok?
Zabawny? Aha. Niech będzie.
To czekam w takim razie na tę akcję;p Wiem, że śluby są zwykle spokojne, ale chodziło mi raczej o coś, co przyciągnie, zaciekawi, jednocześnie będzie pasować do przebiegu opowieści i nie wprowadzi zamieszania w fabule;) Pozdrawiam:):)
A jeszcze odnośnie obrączek, to teraz właściwie samowolka :) Zauważyłam, że Panie/Polki ostatnio noszą obrączkę i pierścionek zaręczynowy na jednym palcu. W każdym razie to zależy od kobiety, co woli, co jej się podoba i jak jej wygodniej :)
UsuńAaa... przyciąganie mówisz? W takim razie zaraz po sesji biorę się do roboty :P
Pozdrawiam cieplutko :)
Oki, to powodzenia na egzaminach;p
UsuńGenialny <3
OdpowiedzUsuńDzięki :)
Usuń