10 marca 2014

Rozdział 67



            Obudziło mnie szturchanie Willa, który oznajmił, że zaraz lądujemy w Oslo. Lekko zamroczona i nadal potwornie zmęczona przeciągnęłam się w fotelu, jak kotka. Spojrzałam na ukochanego, którego mina mnie od razu zaniepokoiła. Nie musiałam długo zastanawiać się, dlaczego William wygląda na zdenerwowanego, ponieważ to ja byłam powodem jego zachowania, a właściwie mój nadzwyczajny harpiowski stan. Ale od początku, zostaliśmy w Forks jeszcze przez dwa tygodnie, przede wszystkim by pobyć jeszcze z  rodziną, a po drugie by ustalić plan działania na dalsze miesiące.
            Zgodnie z tym co ustaliliśmy, nasza rodzina miała opuścić Forks i przenieść się do New Hamptions do końca września. Gdzie według oficjalnej wersji Edward i Bella po ślubie mieli dołączyć do Cullenów by studiować w Darthmont. Kwestia przemiany Belli, a właściwie jej skutki również zostały zaplanowane, a mianowicie mój brat z żoną oraz Esme mieli zginać w wypadku samochodowym, by wyjaśnić tajemnicze zniknięcie Esme, Swan oraz naszą przeprowadzkę. Natomiast zaraz po przemianie Belli w wampirzycę, która miała nastąpić po ich przyjeździe z podróży poślubnej, rodzina miała pozostać na Alasce do momentu, gdy moja bratowa będzie w stanie znaleźć się na pokładzie samolotu, wtedy Cullenowie przeniosą się do Norwegii. Natomiast ja z Willem mieliśmy przygotować wszystko na przybycie rodziny do Norwegii, między innymi znaleźć domy, ewentualnie działki, na których moglibyśmy zacząć budować. Cieszyłam się z takiego obrotu spraw, ponieważ dzięki temu ominęła nas przeprowadzka do Hamptons i cały związany z tym rozgardiasz.
            Co do naszej dwójki, według wersji, podanej do publicznej wiadomości – ja wraz Willem zaraz po zakończonych medycznych studiach mieliśmy się pobrać i zamieszkać na stałe w Londynie. I wszystko było by dobrze, gdyby nie ja.
            Po weselu Edwarda nie mogłam dojść do siebie, a mianowicie byłam tak wymęczona, że Will nie mógł mnie dobudzić kilka godzin później. W każdej wolnej chwili po prostu się pokładałam, a olbrzymie wory pod oczami musiałam maskować makijażem. W pierwszej chwili myślałam, że to normalne, miałam ostatnio tyle na głowie, że mogłam odczuwać zmęczenie. Kiedy jednak męczyłam się nawet samym wchodzeniem po schodach, czy po przebiegnięciu kilku kilometrów, zaniepokoiłam się. Dodatkowo dość często kręciło mi się w głowie, a wtedy pomoc mojego narzeczonego była nieodzowna.
            W związku z tymi wszystkimi niepokojącymi objawami, postanowiliśmy skontaktować się z Noelem, ekspertem w dziedzinie harpii. Mąż mojej przyjaciółki nie krył zdziwienia podczas rozmowy telefonicznej, nie mniej jednak powiedział, że musi mnie jak najszybciej zobaczyć. Tak więc, gdy tylko odebraliśmy swoje walizki, skierowaliśmy się na terminal lotów międzymiastowych by udać się do Trondheim, a stamtąd już samochodem do naszego domu w Snasa.
            Dwa dni później, ruszyliśmy w dalszą drogę, tym razem do rezydencji Noela i jego piekielnej rodzinki, przy okazji postanowiłam go uświadomić, co najprawdopodobniej go czeka, oczywiście oprócz obowiązku noszenia wystawnej garderoby w kolorach pastelowych. Sto kilometrów przed pałacem postanowiliśmy zapolować, by nienagannie prezentować się naszym gościom. Zapolowałam na małą łanię, która nie zdążyła czmychnąć przed napastnikiem. Zęby bez trudu przedarły się przez warstwę futra oraz tłuszczu, by dostać się do tętnicy szyjnej zwierzęcia. 
             Pierwszy łyk aromatycznej krwi zaspokoił wampirze pragnienie życiodajnej cieczy, jednak kolejne, zatrzymały mi się w gardle i w tej samej chwili wydały mi się obrzydliwe. Odrzuciłam zwierzę jak najdalej od siebie, a chwilę później zwróciłam wszystko naturze. Wiedziałam, że tym bardziej nie wróży to nic dobrego i czym prędzej musiałam spotkać się z Noelem, nie chciałam jednak niepokoić Willa, dlatego też szybko doprowadziłam się do porządku. 
             Pół godziny później, jak gdyby nic podróżowaliśmy dalej, ja chcąc zagłuszyć swoje durne myśli, zaczęłam śpiewać razem z radiem. 60 minut później parkowaliśmy przed królewską rezydencją i witaliśmy się z młodym małżeństwem, które od razu przeszło do gratulacji z okazji naszych zaręczyn, jak i ślubu mojego brata. Bardzo ucieszyłam się na widok rozanielonej przyjaciółki, natomiast moja radość nie miała granic, gdy dowiedziałam się, że Eileen wraz z córkami wyjechała z posiadłości. Mimo to nie miałam zamiaru przebywać tam dłużej, niż musiałam, dlatego też przeszłam od razu do rzeczy.
             - Noel, nie przyjechaliśmy tutaj w celach rekreacyjnych – powiedziałam, a następnie zwróciłam się do Claudii. – Wiem, że myślałaś inaczej, ale obiecuję, że nadrobimy to przy innej okazji – uśmiechnęłam się lekko do niej.
             - Rozumiem – odpowiedziała nieco zawiedziona dziewczyna. – W takim razie odprowadzę Was razem z Noelem do jego gabinetu, a potem zajmę się swoimi sprawami – zerknęła na męża. – Jak skończycie Noel mnie wezwie, żebyśmy chociaż mogły się pożegnać.
             - Dobrze – przytaknęłam i ruszyliśmy.
            Kiedy znaleźliśmy się na dziedzińcu dopiero teraz spostrzegłam kilka osobników harpii, pięć kobiet i dwóch mężczyzn. W pierwszej chwili przyglądali się mi i Williamowi z niepokojem i pewnego rodzaju dystansem, kiedy jednak w ich stronę spojrzał Noel od razu grupa harpii przemieściła się bezszelestnie, pozostawiając naszą czwórkę samą między krużgankami. Mój narzeczony posłał mi zdziwione spojrzenie, które jedynie skwitowałam westchnieniem, lecz zaraz na ratunek przyszła Claudia.
             - Wiedzą kim jesteście, dlatego reagują w taki sposób – powiedziała. – Jednak starają się wam na nowo zaufać, a to duża zmiana, jeśli chodzi o Eileenów. Trzeba to docenić.
             - Cieszę się, że z deklaracji prześlijcie do czynów – odezwałam się. – I rzeczywiście trzeba przyznać, że to było nie lada wyzwanie. Może i ja się kiedyś o tym przekonam – spojrzałam na Noela.
             - Mam nadzieję, Viviene – odpowiedział następca tronu. – Mam, ponieważ tego by chciał mój brat.
            W turkusowych oczach dostrzegłam gniew, smutek, a przede wszystkim żal, nie był on jednak skierowany w moją stronę, co musiałam przyznać przyjęłam z ulgą. Noel miał rację, śmierć Alana nie poszła na marne, ten chłopak wiedział, że cała ta wielko wieczna rywalizacja była bezsensowna. Szkoda, że reszta musiała się przekonać o tym, dopiero gdy Eileenów dosięgła kolejna, rodzinna tragedia.
            Kiedy doszliśmy do przychodni Noela, zaprosił nas gestem do środka. Pomieszczenie bardzo przypominało klasyczny gabinet lekarski, jaki zajmował w szpitalu chodź by Carlisle czy Will. 
            - W takim razie, powiedzcie proszę, co Was do mnie sprowadza? – spytał, zasiadając w fotelu naprzeciw nas.
            William mocniej ścisnął moją dłoń, a ja opowiedziałam ze szczegółami, jakie niepokojące symptomy zauważyłam w swoim organizmie. W międzyczasie Noel robił jakieś tajemnicze notatki, nie odezwał się jednak ani słowem, dopóki nie skończyłam.
            - Dobrze Vivi, te wszystkie objawy rzeczywiście nie wyglądają za ciekawie – zaczął mój pan doktor. – Ale nie martwmy się na zapas – uśmiechnął się do mnie. – Pobierzemy Ci krew i trochę Cię poobserwuję, a potem postaram Ci się pomóc.
             - Podejrzewasz w takim razie – odezwał się Will z tęgą miną. – Dlaczego harpie cechy tak znacząco uaktywniły się w jej organizmie? Mimo, że miało być zupełnie odwrotnie.
             - Trudno jest mi odpowiedzieć na to pytanie, muszę jeszcze raz się temu wszystkiemu przyjrzeć – zwrócił się do mojego narzeczonego. – Wiem, że obiecywaliśmy sobie co innego, ale nie możemy zapominać o rodzaju trucizny z jakim miała styczność Viviene – spojrzał teraz na naszą dwójkę. – Musicie uzbroić się w cierpliwość.
             - Łatwo powiedzieć – burknął pod nosem poirytowany blondyn, na szczęście Noel puścił jego komentarz mimo uszu.
             Zdawałam sobie sprawę, że cała ta sytuacja nie jest dla Willa łatwa. Był nie tylko „nowym” nabytkiem wampirzej rasy, ale również musiał wdrążyć się w idylliczny, nieco przekoloryzowany świat Eileenów, z którym ja sama miałam nie lada dylemat. I chodź nauka wampiryzmu nie sprawiała mu kłopotu, to kwestia harpii nadal była dla niego olbrzymią zagadką. Nic więc dziwnego, że powoli tracił nad sobą kontrolę i podpadł w lekką frustrację słysząc kolejne słowa owiane tajemnicą, z których nie wynikało zupełnie nic pewnego. Nie miej jednak, nie mogłam pozwolić na takie jego zachowanie, które prędzej czy później i mnie by się udzieliło. Nie minęła sekunda, a wpadłam na interesujący pomysł, który chodź na chwilę odciążył by od negatywnych emocji mojego ukochanego.
             - A może Claudia oprowadziłaby Cię po pałacu i błoniach? – zaproponowałam, spoglądając w jego wzburzone oczy. – Te „badania” trochę potrwają, prawda? – Uśmiechnęłam się do Noela. – A okolica tutaj jest przepiękna, zwłaszcza ogrody i Białe Jezioro.
             - Świetny pomysł – pochwycił następca tronu i nie minęła sekunda, a rozległo się pukanie do drzwi. – To moja żona, już czeka na Ciebie – zwrócił się do Cullena.
             - Ale ja jeszcze nie podjąłem decyzji – powiedział nieco zdezorientowany wampir. – Poza tym wolałbym zostać – zwrócił się tym razem do mnie.
             - A ja bym wola… - nie dokończyłam, ponieważ William mi przerwał.
             - Chcecie się mnie pozbyć? – Spojrzał na mnie i księcia, przy okazji robiąc większe oczy.
             - Tak – odpowiedzieliśmy razem z Noelem.
             - Ale ja się nie zgadzam – przyznał.
             - A ja Cię ładnie proszę – powiedziałam, stosując swoją popisową minę nieznoszącą sprzeciwu. – Proszę. 
             - Viviene – westchnął.
             - Proszę – ponowiłam. – Poza tym, Claudia jest jednym z najlepszych przewodników po tutejszej okolicy. Potem będziesz żałował, że…
             - Dobrze, już dobrze – uniósł ręce w geście poddania. – Pójdę na ten spacer, zwiedzanie, oglądanie – spojrzał na mnie poważnie. – Ale kiedy będą wyniki…
             - Nie zaczniemy bez Ciebie – dokończył Noel.
             - Mam taką nadzieje – odpowiedział bez przekonania i wyszedł.
             - Przepraszam Cię za niego – powiedziałam chwilę później. – Jest ostatnio podenerwowany.
             - Całkowicie to rozumiem – przyznał i wstał z fotela. – To zupełnie normalne, jak się kogoś kocha, to i troszczy się o niego.
             - To prawda – uśmiechnęłam się.
             - Przejdziemy teraz do gabinetu zabiegowego – oznajmił mi chłopak, odziany już w błękitny kitel lekarski. – Nie martw się, medycyna praktykującej harpii nie różni się niczym od praktyki zwykłych, ludzkich lekarzy.
             - Ale ja się nie martwię – odpowiedziałam.
             - Przecież to czuję – objął mnie ramieniem. – Starasz się być silna dla wszystkich, a w głębi serca jesteś przerażona.
             - Aż tak to widać? – Zmartwiłam się.
             - Zrobię co w  mojej mocy Viviene, aby Ci pomóc – oznajmił szczerze.
             - Wierzę Ci – uśmiechnęłam się i spytałam, spoglądając na klasycznie urządzony, szpitalny gabinet zabiegowy. – To co, zaczynamy?
             - Usiądź tutaj – wskazał na fotel i podwiń rękaw swetra.

~*~
 
            Lekarz pobrał mi krew do kilkunastu kolorowych fiolek, zbadał uzębienie, gardło, reakcje na bodźce zewnętrzne i koncentracje ruchową. Każdą obserwację pieczołowicie zapisywał na karcie, a międzyczasie rozmawiał ze mną na tematy nie tylko związane z medycyną. Kiedy skończył badanie, poprosił, abym dołączyła do Williama i Claudii, a on w ciągu godziny, zaprosi nas do siebie z powrotem, na diagnozę i ewentualne zalecenia. I tak też zrobiłam, znalezienie mojego ukochanego i przyjaciółki nie zajęło mi dużo czasu, ponieważ, gdy tylko wyszłam z rezydencji w stronę ogrodów, dostrzegłam dwie sylwetki, powoli spacerujące nad brzegiem jeziora.
            Półtorej godziny później razem z Williamem udaliśmy się do przychodni Noela.
             - Już Ci lepiej? – spytałam wampira.
             - Tak – odpowiedział. – Miałaś całkiem dobry pomysł ze zwiedzaniem, dzięki czemu chodź na chwilę zapomniałem, dlaczego tu jesteśmy.
             - Będzie dobrze – oznajmiłam i przekroczyłam próg gabinetu.
             - Możemy? – Odezwał się William, spoglądając na pochylonego nad papierami chłopaka. – Bo jeśli jeszcze pracujesz, to wrócimy później.
             - Już prawie skończyłem – odpowiedział normalnym tonem. – Wejdźcie, siadajcie i dajcie mi dwie minutki, już kończę.
            Nie wiem czemu, ale kiedy usiadłam po przeciwnej stronie swojego lekarza, cała moja pozytywnie zgromadzona do tej chwili energia, wyparowała. A gdzieś w okolicach żołądka pojawił się charakterystyczny ucisk, który był przeczuciem niepokoju. Zrobiłam większy wdech i spojrzałam na Willa, którego wyraz twarzy trudno mi było odczytać. Minuty zaczęły mi się dłużyć niemiłosiernie, przez co mój niepokój oraz pewnego rodzaju obawa związana z diagnozą zwiększała się z sekundy na sekundę. Wpatrywałam się w pochyloną sylwetkę blondyna i zastanawiałam się, co też za chwilę nam oznajmi.
             - No to już chyba wiem, co Ci jest – powiedział wreszcie Noel, z zalążkiem lekkiego uśmiechu. – Wprawdzie myślałem, że już nigdy w życiu czegoś takiego nie doświadczę, a jednak – myliłem się – zaśmiał się ze swojego niedowierzania. – Kto by pomyślał – spojrzał na mnie, kręcąc głową. – I jak tu nie kochać Boga za cudy.
             - O czym ty do cholery bredzisz? – warknęłam, nie wysilając się już na kulturalny ton, ponieważ cała ta rozmowa zaczynała przypominać cyrk na kółkach. – Jakie cudy?
            Nie miałam pojęcia, o czym mówił, ale ta swego rodzaju szopkowata konwersacja zaczynała mnie wyprowadzać z równowagi. Zerknęłam na Williama, który wyglądał tak, jakby miał zamiar zaraz zdrowo przyłożyć harpii.
             - Jesteś w ciąży, Vivi – odpowiedział z entuzjazmem. – Czyli będziecie rodzicami, gratuluję.
             - Że co, proszę?! – odezwał się Will z dość tęgą miną. – Jeśli to jest żart, to wcale nie śmieszny.
            Wpatrywałam się w harpię oniemiała. Słowa, jakie przed chwilą skierował w moją stronę Noel wydały mi się tak odległe i tak niedorzeczne, że najzwyczajniej w świecie wybuchłam niepohamowanym śmiechem. Ja? W ciąży? Błagam – krzyczały moje myśli.
             - Z księżyca spadłeś? – wyśmiałam go. – Niby jak w ciąży, przecież wampiry nie mogą mieć dzieci.
             - Nie jesteś wampirem od trzech miesięcy Viviene, od momentu w którym jad Eteny znalazł się w twoim organizmie – próbował wyjaśniać. – Od tego czasu byłaś w połowie harpią, w połowie wampirzycą z dominującym wampirzym czynnikiem.
             - No właśnie – zauważyłam. – Z dominującym wampirzym czynnikiem, dlatego nadal uważam, że się mylisz, bo to biologicznie niemożliwe.
             - Ależ oczywiście, że możliwie – stwierdził lekarz. – Ponieważ każda kobieta naszej rasy ma taką możliwość, a w związku z tym, że nią jesteś, otrzymałaś ten dar.
             - Chwila, chwila Panie Doktorze – zwrócił się do Noela Will. – Viviene ma rację, że to biologicznie niemożliwe – poprał mnie mój narzeczony. – Nawet jeśli jakimś trafem, jak twierdzisz Vi miała by taką możliwość by zostać matką, to przecież ja nie jestem do tego zdolny, a właściwe mój… materiał genetyczny – mówił. – Jestem wampirem, a nie harpią.
             - Nie masz racji, co do swoich prokreacyjnych możliwości, Will – odpowiedział lekarz. – Mężczyzna jest zdolny do spłodzenia potomstwa przez całe swoje życie, a jako wampir nie straciłeś takiej możliwości.
             - W takim razie, dlaczego nie powiedziałeś nam o tym wcześniej – wypomniał blondynowi wampir.
             - Bo nie miałem o tym pojęcia – wyjaśnił już lekko poirytowany. – Musicie zrozumieć, że to, co zdarzyło się po konfrontacji z jadem Eteny, również dla nas, dla mnie było zupełnie nowym odkryciem – westchnął. – Zwłaszcza, że jej cholerny jad na każdą jednostkę działał zupełnie inaczej, co swego rodzaju było diabelskim fenomenem tej kobiety.
             - NOEL! Ja nadal uważam, że to jest NIEMOŻLIWE! – podniosłam głos i wpatrywałam się w harpię obłędnym wzrokiem.
             - Viviene, ja wiem, że to szokująca wiadomość, nie mniej jednak powinnaś się cieszyć – mówił. – Nie każdy może mieć to błogosławieństwo – posmutniał. – Mi i Claudii nie będzie to dane...
             - Błogosławieństwo? – sarknął Will. – Przecież to istne szaleństwo…
             - Być może, ale taki przypadek w historii już miał miejsce – przerwał mu Noel. – Dlatego wiemy, czego możemy się spodziewać…
             - Ale, o czym ty mówisz? – warknął zdenerwowany wampir. – Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co to oznacza?! Ciąża, dziecko…
            Nie słyszałam już więcej, przestały docierać do mnie jakiekolwiek bodźce zewnętrzne – podniesione głosy, kłótnie. Mój mózg nie potrafił przyjąć do wiadomości faktu, że mogłam być w ciąży, a być może, to ja nie chciałam dopuścić do świadomości mojego nadzwyczajnego stanu zdrowia. W każdym razie, nie potrafiłam tego przyznać, ale stres nieznaną sytuacją wyparł w tej samej chwili strach o nienarodzone dziecko. Ręce zaczęły mi drżeć, oddech przyśpieszył, a gdzieś wewnątrz swojego organizmu wyczułam rytmiczne pulsowanie, podobne do zbyt wysokiego ciśnienia we krwi.
            Obraz dochodził do mnie z opóźnieniem, świat zwolnił, a ja poczułam się obca w swoim ciele. Usta Noela i Williama poruszały się w niezrozumiałej dla mnie formie. W pewnej chwili przestałam obraz przysłoniła mi mglista powłoka, a zaraz potem ujrzałam ciemność.

~*~

             - Jak się czujesz? – spytał Will, gdy tylko odzyskałam przytomność. – Noel powiedział, że to tylko omdlenie, ale nigdy nic nie wiadomo.
            Siedział na jasnym fotelu, zaraz obok mojego łóżka z nie lada miną, która ewidentnie zdradzała jego zdenerwowanie, mimo że z całych sił próbował je ukryć przede mną. Posłałam mu lekki uśmiech i podniosłam się do siadu.
             - Chyba dobrze – odpowiedziałam nieco zamroczona. – A jak ty się czujesz?
             - Jestem skołowany – wtrącił, przy okazji kręcąc głową. – Ale nie mówmy o mnie, trzeba teraz skupić się na tobie – pogłaskał mnie po policzku. – Nic się nie martw, wszystko będzie dobrze.
             - Dobrze, to dopiero zobaczymy czy będzie – odezwałam się. – Nadal mam mętlik w głowie i nie do końca rozumiem, tego co się stało – zrobiłam krótką pauzę. – Trudno mi uwierzyć w to, że jestem… w ciąży – spojrzałam na swój płaski brzuch, przykryty kremowym pledem, a zaraz potem na ukochanego. – Nie tego się spodziewałam, Will.
             - Vi, ja też się nie spodziewałem, ale poradzimy sobie i z tym – zaczął, uśmiechając się do mnie.
             - Mam tyle obaw, a jednocześnie jakaś część mnie, gdzieś tutaj – wskazałam na swoje serce. – Mówi mi, że powinnam się cieszyć – oparłam. – Z jednej strony przeraża mnie to, że sobie nie poradzę w roli matki.
             - To zupełnie normalne, czuć tego rodzaju niepokój przed nieznanym, Viviene – powiedział Will. – Sam czuje dokładnie to samo...
             - To nie to samo – oznajmiłam, nieco głośniej. – Zostałam oddana zaraz po urodzeniu przez moją biologiczną matkę. Później wychowywałam się prawie bez „zastępczej” rodzicielki, która miała przerost swoich niespełnionych ambicji nad moją osobą – mówiłam. – Nikt się o mnie nie troszczył, nie czytał bajek na dobranoc – byłam bliska płaczu. – Jestem wampirem bez instynktu macierzyńskiego – słone krople stoczyły się po moim policzku, ukryłam twarz w dłoniach. – Zrozum, ja się do tego nie nadaje, a nie chcę skrzywdzić tego maleństwa…
             - Hej, hej, hej – zwrócił moją uwagę Will. – Skarbie, popatrz na mnie – wziął moją twarz w swoje dłonie, przy okazji ścierając kciukiem jedną zabłąkaną łzę. – Popatrz na mnie – poprosił jeszcze raz.
            Nieśmiało spełniłam jego prośbę. Złote oczy chłopaka lśniły uczuciem, jakim mnie darzył, a także niezwykłym spokojem, jaki dla mnie w tej chwili był zupełnie obcy.
             - Wiem, że mamy różne doświadczenia z rodzicami – zaczął. – Niektóre gorsze od pozostałych, ale to one sprawiły, że postrzegamy swój świat inaczej – ciągnął. – Nie chcemy popełniać ich błędów i robimy wszystko by im zapobiec, dlatego też wierzę, że sobie poradzisz – poprawił się z uśmiechem. – To znaczy poradzimy w roli rodziców – pocałował mnie w czoło. – I nie wmawiaj sobie braku instynktu, Vi – przytulił mnie. – Bo sama myśl o pragnieniu szczęścia tego nienarodzonego maleństwa jest oznaką twojego macierzyństwa.
             - Może masz rację – odezwałam się po czasie. – Ale mimo tego, nadal się boję.
             - Strach i obawa będą nam zawsze towarzyszyć, zwłaszcza, że po raz pierwszy doświadczymy takiego cudu – to powiedziawszy, położył swoją dłoń na moim brzuchu. – Co nie, Maluchu? – Zwrócił się wprost do dziecka.
            W pierwszej chwili zachowanie mojego narzeczonego zbiło mnie z tropu, przez co poczułam się nieco dziwnie skrępowana. Jednak chwilę później, gdzieś w okolicach serca poczułam przyjemne ciepło - syndrom nadziei, a także wiara, że może się Nam to udać. W mojej głowie pojawiły się wreszcie pozytywne myśli, które podsumowałam niestety płaczem.
             - Skarbie, nie płacz – mój ukochany próbował załagodzić sytuację.
             - Ale to ze szczęścia – odpowiedziałam pociągając nosem.
             - W takim razie płacz – zaśmiał się. – Masz powód.
             - To nie jest śmieszne, Will – załkałam i uśmiechnęłam się przez łzy.
             - Kocham Cię, Viviene – oznajmił i pocałował mnie prosto w usta.


 „Dziecko jest chodzącym cudem, jedynym, wyjątkowym i niezastąpionym.”
– Phil Bosmans



               

22 komentarze:

  1. Cudny. dlugo czekalam. ale warto. I Vivi jest w ciazy. to jest cudowne. takie sweet i wgl ekstra

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za oczekiwanie i cieszę się, że rozdział się spodobał :)
      Pozdrawiam serdecznie!

      Usuń
  2. I jednak miałam rację!!!! Jestem taka ciekawa jak sobie nasza Vivi poradzi;-) Rozdział super!!! Pozdrawiam, dużo weny życzę i czekam na NN!!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz :) No proszę, mam bardzo kreatywnych Czytelników :) Wszyscy się spodziewali takich rewelacji.
      Pozdrawiam.

      Usuń
  3. Jezzzu! Miałam takie przeczucia od kiedy Vivi została zainfekowana jadem harpii, ale nie myślałam,ze tak będzie naprawdę!
    Ale fajnie! :D
    Nie mogę sobie wyobrazić co tam będzie się dalej działo w tej rodzince, jak będzie przebiegać ciąża i jak sobie poradzą tatuś i mamusia, haha :D A co będzie się działo jak Em, Alice, Rose i reszta się dowiedzą?! O, a Bella i Edzio? Czyżby podwójna ciąża (czy jak to się tam określało, nie pamiętam :P)
    Pisz, pisz, pisz! Padnę trupem jak długo nie będziesz nic wstawiać
    Buzi :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam w myślach, mówisz? Być może, chociaż taki scenariusz był całkowicie zaplanowany. Szczerze, to sama jestem ciekawa, jak to wszystko połączę w spójną całość. Pomysłów czasami mi nie brakuje :P

      Obiecuję, będę pisać, ale nie padaj trupem, błagam :P

      Całuski :*

      Usuń
  4. Boże, nie było mnie tak dawno, że aż wstyd się w ogóle pojawiać XD
    Miałem stworzyć mega kolosalny rozdział w zwiazku z porpzednimi kilkoma rozdziałami, które w trakcie sesji, po prosatu po mnie spływały (bez urazy, to nie ma zwiazku z twoją twórczością), niemniej naprawdę nie chce mi się wychwalać w niebogłosy o tym, jak zajebiscie prowadzisz to opowiadanie (btw - przydałby sie odnośniki do poprzednich rozdziałów w dziale archiwalnym :P).

    w zwiazku z powyższym po prostu skomentuje najistotniejszą sprawę tego rozdziału, a więc ciążę. Niespodziewanie spodziewana, tak bym to ujął. W komentarzach wszyscy przeczuwali, ale zaskoczenie jest :D

    Przyznam, że osobiście nie zastanawiałem się nad ideologią działania ugryzienia/udziobania przez harpie (inaczej kreuje takowe na potrzeby Eshrenu) i przyznam odskocznia jest warta uwagi.

    Ale, zeby nie było przed końcem tak słodko to muszę ci dac niewielką zjebkę!
    "Nawet jeśli jakimś trafem, jak twierdzisz Vi miała by taką możliwość by zostać matką, to przecież ja nie jestem do tego zdolny, a właściwe mój… materiał genetyczny – mówił. – Jestem wampirem, a nie harpią."

    - po "jak twierdzisz", powinien pojawić się przecinek, bo to wtrącenie.
    - miałaby razem :P
    - później przecinek przed "by"
    - i dopełnie "ja nie jestem do tego zdolny" mi jakoś niewsmak poszło, ale to akurat mogę wybaczyć, w końcu Willuś był zaskoczony, mógło mu chwilowo odebrać mowę :D

    Pojawił się wcześniej też (we fragmencie z polowania) tekst o zwracaniu poziłku. Wiem, że to bezpodstawne, a raczej o nic nie oskarżam tu nikogo, ale jako były "megafan" TVD, trochę zaśmierdziało Kluską i ohydnym 4 sezonem. Ale musze ci przyznać, że lepiej to opisałaś niż zostało pokazane w serialu :)

    Nie wiem czy mówiłem ci kiedyś wcześniej, ale lubię w tym opowiadaniu jego niewymiarowość. Twoi bohaterowie bez przerwy się przemieszczają, co jest naprawdę super, bo dłuższy czas w jednym miejscu (szczególnie takiej zatęschłej dziurze jak Forks) może się znudzić.

    Nie pamiętam dokłądnie, ale czy to przypadkiem nie piwerwszy raz, kiedy Vivi płakała tak sama z siebie? :P

    No i oczywiście najwazniejsze pytanie, czy w sprawie "zatrucia" ów jadem herpii ich dziecko bedzie miało dodatkowe zdolności? Przyjdzie mi na to poczekać pewnie, ale moze zdradzisz coś na zasadzie "ciepło/zimno" :)

    Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za zwłokę.
    Jak mi się przypomni coś jeszcze to dopiszę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogromnie się cieszę, widząc nie tyle niezwykle twórczy komentarz, co Twoją opinię na temat opowiadania.

      Dziękuję za wszelkie oznaki uznania, nie tylko w komentarzu, ale również na FB :) Sam dobrze wiesz, ile to tak naprawdę znaczy dla pisarza/blogera, dlatego jeszcze raz ślicznie podziękuję za docenienie mojej twórczości.

      To, że ciąża będzie zaskoczeniem - zdawałam sobie z tego sprawę. Nie miałam jednak pojęcia, że większość z Was na coś takiego liczy :P

      Co do błędów, poprawię. Chodź moja beta zapewniała mnie, że wszystko jest w najlepszym porządku. No nic, mylić się jest rzeczą ludzką.

      A tak, kiedyś wspomniałeś o dość intensywnej aktywności podróżnej moich bohaterów. Miło mi zatem po raz kolejny :P

      Nie po raz pierwszy płakała. Już jej się to zdarzyło raz. być może powinnam coś o tym wspomnieć, ale wolałam się już nie skupiać na takich szczegółach. Ostatnio opowiadanie trochę zwolniło, dlatego postanowiłam zrezygnować z niektórych wątków opisowych, które prawdopodobnie opóźniało by dalsze, ważniejsze wydarzenia.

      Co do zdolności dziecka, podpowiem tylko jednym słowem: "ciepło".

      Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za to, że wróciłeś :)
      A za zwłokę wybaczam, sama niekiedy nie jestem lepsza.

      Usuń
    2. Ach ta moja zawodna pamieć... Że też nie pamiętam łez Viviene... :(

      Jest ciepło :D Jest super haha
      Pomyśle nad tym i mam nadzieję, zanim wszystko się rozwiąże (tj. ciąża), zdążę wyklepać kilka domysłów :)
      Szczezrze to zastanawiam się nad jednym aktualnie, ale zwiazanym z samym brzemieniem, że tak to ujmę (btw - właśnie robię sobie seans z "Twilight", jestem na "Eclipse", chyba najlepsza część [nie żeby mnie specjalnie rwało za serducho, ale poczułem przypływ chęci, po przeczytaniu twojego opowiadania]). Wiec moja teoria, to w zasadzie jeszcze faza pomysłu - Nessie bardzo szybko rosła, ciąża stawała się z dnia na dzień coraz bardziej widoczna, rozumiem, że uwzględnisz jakieś coś w związkuz tym podczas ciąży Viv. Oczywiscie nie sądzę, by było to oparte na tym samym schemacie, bo Klucha była człowiekiem, a Viv jest wampem z krwi i kości, a do tego ta harpia. Oczekuje jakiegoś "WOW", miej to na uwadze :)

      Usuń
    3. Na pewno uwzględnię, że się tak wyrażę pewne atrybuty kobiet przy nadziei, tego możesz być pewien. Jednak mogę Cię zapewnić, że ta ciąża będzie inna, niż Belli. Baa musi :P

      Zastanawiałam się chwilę, kim jest "Klucha", ale odgadłam po namyśle :P

      Mówisz czegoś "WOW", postaram się.
      Pozdrawiam :)

      Usuń
    4. Klucha to słowo klucz :)
      No to zaczęłaś podniecać moją wyobraźnie, że się wyrażę :D

      Usuń
    5. btw - miało być z poczatku "mega kolosalny komentarz", ale rozumiem, że i tak udało ci się to wywnioskować XD

      btw.2. zmieniłem zakończenie hahah

      Usuń
    6. Cieszę się zatem z Twojej wyobraźni :P

      Oczywiście, że kolosalny, takie właśnie lubię najbardziej :)

      Ha ha ha... widziałam i muszę przyznać, że jest o niebo lepiej :D

      Pozdrawiam :)

      Usuń
    7. zn.. nie... w 1 komentarzu napisałem "rozdział", a powinno być komentarz... Hmmm Chyba że to ironiczny żarcik :P

      Usuń
  5. Zaskakujący rozdział i bardzo ładna sentencja na końcu:)
    "Nie miałam pojęcia, o czym mówił, ale ta swego rodzaju szpokowata konwersacja zaczynała mnie wyprowadzać z równowagi." - jaka konwersacja???
    Ha, wiedziałam, że jest w ciąży:D
    "– Mówi mi, że powinnam się cieszyć – oparłam. – Z jednej strony przeraża mnie to, że sobie nie poradzę w roli matki." - chyba odparłam? Odpowiedziałam?
    Mam pytanie. Czy Bella też będzie w ciąży, czy tylko Vivi?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że rozdział Ci się spodobał :P

      Jeśli chodzi o "konwersację", bardziej chodziło mi o "paplaninę" Noela. Słowo "konwersacja została użyta w formie ironicznej, właściwie miała być tak zrozumiana.

      Oj chyba zmienię swoją betę, za te literówki :)

      Czy Bella będzie w ciąży? Hmm... wydaje mi się, że znasz odpowiedź.

      Dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Wiem, o co chodzi z konwersacją, ale pojęcia "szpokowata" jeszcze nie słyszałam:p
      Niekoniecznie, z Esmie zmieniłaś, więc może z Bellą też. Ale mam nadzieję, że będzie, bo lubię Nessie:p
      Pozdrawiam:)

      Usuń
    3. Naprawdę nie słyszałaś, takiego określenia? Hmm... Być może dlatego, że to słowo wywodzi się z gwary wielkopolskiej :) Coś co jest szopkowate, to pewnego rodzaju "cyrk", "szopka", "popisówka", przedstawienie, ale w negatywnym znaczeniu. W myśl frazeologizmów: "Cyrk na kółkach" i "Ale ktoś odstawił szopkę". :)

      Słodka, niewinna, hybrydowa Nessie - będzie :)

      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    4. Hej:) Szopkowata słyszałam, ale Ty napisałaś szpokowata:p skojarzyło mi się ze szpakiem:P
      Ps. kiedy new?:)

      Usuń
    5. Ojej, serio nawet nie zauważyłam :) W takim razie przepraszam. A kiedy new? Jestem w trakcie pisania. Mam nadzieję, że wyrobię się wcześniej :)
      Pozdrawiam

      Usuń
    6. W sensie przed świętami? Ja już swoją wstawiłam, kolejna po świętach;p

      Usuń
    7. Przed świętami nie dam rady, mam etat w kuchni :) A twoją notkę widziałam, widziałam. Muszę tylko znaleźć czas :P
      Pozdrawiam

      Usuń