14 lipca 2014

Rozdział 69


           Minął dokładnie tydzień odkąd dowiedziałam się, że moje życie odwróci się do góry nogami już za kilkanaście tygodni. Perspektywa mojej nowej roli, w taki sam sposób mnie cieszyła, jaki i przerażała, ale w każdym razie starałam się z nową sytuacją pogodzić. Spędziliśmy z Williamem siedem dni w towarzystwie harpii, które, jak zwykle nie pałały do nas entuzjazmem. Nie przywiązywaliśmy jednak do tego uwagi, ponieważ bardziej skupiliśmy się na naszym dziecku, a także na opiece mojej osoby w tym szczególnym momencie.
            W związku z tym, że Noel najlepiej orientował się w temacie ciąży i dzieci harpii, zdecydowałam, że to on będzie sprawował opiekę prenatalną nade mną. Niestety William nie był zadowolony z tego faktu, nie ufał Noelowi i otwarcie to ukazywał. Nie mógł jednak zaproponować innego wyjścia, ponieważ teraz to ja i nasze dziecko było najważniejsze, nie jego osobiste pobudki.
            Przez następne siedem dni mój osobisty położnik upewniał się, czy aby wszystko jest z nami z porządku, robiąc badania wszelkiego rodzaju. Ciąża rozwijała się prawidłowo, chociaż Willa najbardziej niepokoił mój brak energii – większość doby po prostu przesypiałam, a kiedy już się budziłam i tak czułam się zmęczona. Dodatkowo na samą myśl o polowaniu i krwi robiło mi się niedobrze, czego tym razem ja nie rozumiałam, skoro dziecko było w połowie wampirem. Nasze wątpliwości następca tronu rozwiał od razu, mówiąc nam czego możemy się spodziewać, a czego nie. A mianowicie moja niechęć do krwi była zupełnie normalna w tym stadium ciąży, podobnie z resztą jak sen, który był niezwykle potrzebny do rozwoju dziecka. Z biegiem czasu i zaawansowaniem mojego stanu maleństwo miało mieć inne potrzeby, zachcianki, które miałam po prostu spełniać.  
            Ciąża u harpii, jak zapowiedział nam Noel trwa zawsze taki sam okres czasu, jak u normalnej, zdrowej, ludzkiej kobiety – czyli dziewięć miesięcy. Moja natomiast miała trwać krócej, bo około pięciu, sześciu, podobnie jak w przypadku Eteny. 
             - Związane jest to z tym, że na organizm dziecka działa wampirza krew, której działanie jest zdecydowanie silniejsze i szybsze, niż krew harpii – wyjaśnił następca tronu, spokojnym tonem. – Nie wpływa to oczywiście niekorzystnie na dziecko. Jego rozwój biologiczny jest jedynie przyśpieszony.
             - Rozumiem – odezwał się Will, zamyślając się na chwilę. – A jak wygląda jego rozwój po narodzinach? – Spojrzał pośpiesznie w moją stronę. – Też jest przyśpieszony, jak mniemam.
             - Oczywiście – odpowiedział, szukając czegoś w szufladzie biurka. – Dzieciństwo Alhiry trwało dobre dwanaście lat – to powiedziawszy położył przed nami, grube na 10 centymetrów tomisko, obite granatową, skórzaną oprawą. – Potem dołączyła do grona dorosłych – uśmiechnął się blado. – Proszę, otwórzcie – zwrócił się do nas z entuzjazmem. – To album niestety nie ze zdjęciami, ponieważ w tamtych czasach nie mieliśmy takich możliwości – przysunął się bliżej mnie, przekładając ostrożnie kolejne białe kartki pergaminu. – Ale z rysunkami, malunkami Alhiry, które wykonała Etena. Nie różnią się wiele od fotografii.
            Naszym oczom ukazała się postać małej  dziewczynki urodą przypominającą istotę nie z tej ziemi. Z wrażenie zrobiłam wielkie oczy, bo dziecko wydało mi się aniołem w ludzkiej postaci – tak idealne, kruche i niewinne, że trudno było to opisać słowami. Pszeniczne loczki okalały jej lekko zaokrągloną buźkę, którą rozświetlał najpiękniejszy uśmiech na ziemi. Jasne, błękitno-turkusowe, prawie lazurowe oczy hipnotyzowały spojrzeniem, które epatowały spokojem, radością i siłą do życia.
            W okolicach serca poczułam przyjemne ciepło, a także sympatię do zupełnie nieznanej mi dziewczynki. Noel miał racje mówiąc, że jego chrześnica potrafiła rozkochać w sobie każdego. Spojrzałam na Willa, który oniemiały wpatrywał się w postać dziecka, chłonąc każdy szczegół twarzy młodej harpii. Kolejne portrety, kolejne lata, a uroda dziewczynki nie przemijała. Dziecięce rysy twarzy przekształciły się w  bardziej kobiece, podobnie jak sylwetka – smukła, zgrabna i ponętna.
            Nigdy nie miałam kompleksów na punkcie swojego ciała, czy wyglądu, zarówno jako człowiek, czy wampir, nie miało to dla mnie jakiegokolwiek znaczenia. Czułam się zawsze doskonale i podobałam się samej sobie. Kiedy jednak ujrzałam postać dorosłej Alhiry, poczułam, że oto nadszedł dzień moje pierwszego, wielkiego kompleksu. Dziewczyna z wyglądu podobna była do matki, jednak tylko pozornie, złocisto-pszeniczny odcień kręconych włosów, lazur pięknych oczu, cudowny i szczery uśmiech, a przede wszystkim charakter całkowicie odróżniał ją od rodzicielki.  
            W mojej głowie pojawiła się nagle myśl, że bardzo bym chciała, żeby moja córka, jeśli będzie to dziewczynka, z wyglądu chodź odrobinę była podobna do Alhiry. Włoski, oczy, usta, uśmiech, jak u aniołka cherubinka. Zaśmiałam się zaraz w duchu, bo taka sugestia była najnormalniej  w świecie próżna z mojej strony, ale cóż mogłam na to poradzić, skoro chciałam dla swojego dziecka, jak najlepiej. Moja dłoń automatycznie powędrowała do brzucha, gdzie pod warstwą delikatnego jedwabiu bluzki po raz pierwszy wyczułam krągłość i rytmiczne pulsowanie.
            W tamtej chwili, siedząc na fotelu i przeglądając zdjęcia, po raz pierwszy, tak naprawdę odczułam szczęście i euforię, że jestem w ciąży, że naprawdę będę mamą. Sekundę później wyczułam pierwszy ruch mojego dzieciątka i najnormalniej w świecie się rozpłakałam.

~*~

Kolejny tydzień spędziliśmy już sami w Snasa, pozostawiając krainę harpii daleko za sobą. Wszystko układało się pomyślnie, jednak pozostał nam jeden dość istotny szczegół, a mianowicie Cullenowie. Sen z powiek i to dosłownie  spędzała mi kwestia mojej rodziny, która miała lada chwila miała pojawić się w Norwegii i poznać naszą tajemnicę. Byliśmy oczywiście przygotowani teoretycznie do wyjaśnienia wszystkiego wampirom, ale chcieliśmy być też pewni praktycznie. W związku z tym, postanowiłam wykonać kilka telefonów, by dowiedzieć się wszystkiego na temat rodzinnego zjazdu, aby nie dać się Cullenom zaskoczyć. Oczywiście do Edwarda się nie dodzwoniłam, podobnie, jak do Rosalie czy Emmetta, ale za to odebrała Alice dzieląc się ze mną najświeższymi plotkami, a przynajmniej na to bardzo liczyłam.
 - Nic dziwnego, że nie dodzwoniłaś się do tych gołąbków, miesiąc miodowy w pełni – zaśmiała się melodyjnie, chodź coś w jej głosie zabrzmiało sztucznie. -  Zwłaszcza, że postanowili go przedłużyć, a Rose i Emmett też postanowili wyjechać na wakacje.
 - Przedłużyć? – Spytałam z zaciekawieniem, zupełnie pomijając stwierdzenie o Emie i Rosie. – A Bella nie chciała, jak najszybciej stać się jedną z nas? – Odezwałam się po chwili, spoglądając na Williama, który jedynie wzruszył ramionami.
 - No niby tak – zawahała się wampirzyca, przedłużając nieco stwierdzenie. – Ale wydaje mi się, że Edward wynalazł jakąś kartę przetargową i jak widać Bella zmieniła zdanie – mówiła dalej, nie pozwalając mi na komentarz. – Czyli nasza przeprowadzka się nieco opóźni, a w związku z tym, Carlisle prosił by Wam przekazać, że wolałby żebyście znaleźli jednak domy, a nie działkę.
 - Domy? – Spytałam z lekkim sarkazmem. – Przecież nie tak się umawialiśmy – zerknęłam na swojego chłopaka, który zrobił większe oczy.
 - Oj – westchnęła teatralnie moja siostra. – Jeden dla nas, a drugi dla młodej pary, chyba wiesz, dlaczego.
 - Domyślam się, chyba – przewróciłam oczami, a zaraz potem powróciłam do meritum. – W takim razie, kiedy będziemy mogli się was spodziewać? – Spytałam, decydując się na lekko zniecierpliwiony ton, oczywiście podkoloryzowany. – Listopad? Grudzień?
 - Najprędzej koniec stycznia, może luty – odpowiedziała od razu. – Z resztą będziemy w kontakcie, a teraz wybacz, ale muszę lecieć – dodała nieco poważniej i ewidentnie chciała zakończyć rozmowę, co zwykle było do niej nie podobne.
 - Hej, czekaj, czekaj – podniosłam głos o oktawę wyżej. – Gdzie uciekasz? Przecież miałyśmy pogadać, tak dawno Cię nie słyszałam – stwierdziłam niezadowolona, tym razem udawać nie musiałam, naprawdę liczyłam na pogawędkę z siostrą.
 - Vivi, chętnie – zaczęła tłumaczyć się Chochlica. – Ale innym razem, wybieramy się z Jasperem i Carlisle na polowanie, a potem na zakupy. Zadzwonię do Ciebie wkrótce, dobrze? 
 - Dobrze – westchnęłam zrezygnowana. – Będę w takim razie czekać.
 - No pa, pa – pożegnała się i rozłączyła.
 - Dziwne – stwierdziłam sama do siebie, a zaraz potem zerknęłam na Willa.
 - Może rzeczywiście jest zajęta – zaczął wampir, odkładając czytaną lekturę. – Z resztą znasz Allie, nigdy nie posiedzi spokojnie na jednym miejscu zbyt długo.
 - Nie chodziło mi o Alice, tylko o nowożeńców – odparłam zmartwiona i zaczęłam krążyć po salonie w tę i z powrotem mówiąc na głos. – Przecież wszystko było ustalone, każdy szczegół – przemiana, wypadek, przeprowadzka, aż tu nagle moją szwagierkę olśniło, że nadal chce pozostać człowiekiem? – Spojrzałam pytająco na narzeczonego.
 - A co w tym dziwnego – odpowiedział spokojnym tonem. – Nie zmienia to niczego, oprócz przesunięcia naszych planów w czasie – objął mnie ramieniem. – Naprawdę Viviene, nie stwarzaj problemów tam, gdzie ich nie ma – uśmiechnął się do mnie.
Usilnie wpatrywałam się w złote oczy ukochanego i starałam się przyjąć jego racjonalne argumenty, jednak coś, gdzieś w głębi serca mówiło mi, że powinnam zostać czujna. Automatycznie w mojej głowie pojawiło się pytanie – dlaczego, nie przyznałam się jednak do tego na głos.
 - Może masz rację – przyznałam po minucie z lekkim uśmiechem. – Chyba jestem przewrażliwiona, ale trudno się dziwić skoro ostatnimi czasy tak wiele nas spotkało – zmarkotniałam, ponieważ zaraz przypomniałam sobie o stracie Esme i Alana.
 - Z czasem wszystko się ułoży, zobaczysz – pocieszył mnie i przyciągnął bliżej do siebie. – A teraz może przejdziemy się na spacer – zaproponował zmieniając temat. – Świeże powietrze dobrze nam zrobi.
 - W takim razie chodźmy na polowanie – wtrąciłam, głaskając się po brzuchu. – Mam ochotę na krwawy kąsek. 
 William zaśmiał się szelmowsko i w wampirzym tempie ruszył do sypialni po kurtkę dla mnie i trekkingowe buty. Posłałam ukochanemu uśmiech i chwilę później objęci przemierzaliśmy norweskie lasy w poszukiwaniu zwierzyny na obiad.

~*~

Wszystko wróciło do normy, nie obawiałam się już nagłego przyjazdu rodziny, co mnie uspokoiło, a ciąża przebiegała jak najbardziej prawidłowo. Dwa tygodnie później poznaliśmy z Willem płeć dziecka. Od początku przeczuwałam, że będzie to dziewczynka, ale i tak ta wiadomość wywołała u mnie zaskoczenie i oczywiście niesamowitą radość. William również był w lekkim szoku, kiedy dowiedział się, że będzie miał córkę i chyba dopiero w tamtej chwili poczuł, że wkrótce naprawdę zostanie ojcem. Ja nie miałam wątpliwości, że mój ukochany poradzi sobie doskonale w nowej roli, mimo niezbyt udanego dzieciństwa i ekscentrycznego ojca pokazał i dowiódł, że jest i będzie doskonałym tatą.
Z resztą utwierdzał mnie przy tym każdego dnia, opiekując i troszcząc się o nas nieustannie, co niekiedy mnie irytowało, a właściwie nie mnie, a moje szalejące hormony. Wracając jednak do mojego narzeczonego, swoją gotowością do ojcostwa przekonał mnie stuprocentowo w momencie, kiedy urządził całkowicie sam pokój dziecięcy, oczywiście nic mi nie mówiąc.
W pierwszej chwili byłam na niego zła, że pozbawił mnie przyjemności meblowania, czy wybierania koloru ścian i zasłon, ale gdy tylko ujrzałam efekt jego ciężkiej pracy z wrażenie nie tyle oniemiałam, co uroniłam kilka łez wzruszenia i po prostu nie potrafiłam się na niego gniewać.
Niespodzianka bardzo przypadła mi do gustu, zwłaszcza, że William jakby czytał w moich myślach odnośnie kolorów, a także urządzenia. Pokój nie należał do największych w domu, ale był jedynym jeszcze przeze mnie niezagospodarowany, a znajdował się na tym samym piętrze, na którym i nasza sypialnia, co było dla nas nie tylko komfortowe, ale i praktyczne. Pomieszczenie zostało pomalowane w kolorze śmietankowej bieli, a na podłodze znalazło się jasno sosnowe drewno. W jego centralnym punkcie stało śliczne, białe łóżeczko o szerokich szczebelkach z wyprawką w kolorze pudrowego różu. Pod oknem znalazła się funkcjonalna komoda, regał z półkami i fotel z mnóstwem poduszek w różnych odcieniach bieli i beżu, a także wielki pluszowy miś z czerwoną kokardą. Na widok pierwszego prezentu dla córki od ojca na mojej twarzy pojawił się jeszcze większy uśmiech. Podążyłam jednak wzrokiem dalej, na przeciwległej ścianie William ustawił przewijak, a także leżankę, która w przyszłości mogła służyć również jako łóżko dla naszej, większej kruszyny.
 - I jak? – Spytał podekscytowany. – Chyba kolorami trafiłem, co? – Objął mnie ramieniem i razem stanęliśmy nad łóżeczkiem.
 - Jestem tak zachwycona, że brakuje mi słów – odezwałam się po chwili wzruszona. – Jesteś niesamowity, a nasza córka nie mogła marzyć o piękniejszym pokoju – przytuliłam się do Willa i pocałowałam go czule, a w tej samej chwili poczułam intensywny ruch dziecka.
 - Wow! – Zareagował zaskoczony chłopak i zaraz położył mi swoje dłonie na moim lekko zaokrąglonym brzuchu, co jedynie ja skwitowałam śmiechem. – Rozumiem, że mama ma rację – spojrzał na mnie i z powrotem na brzuch. – Pokój się panience podoba, tak? – Zwrócił się do naszej córki, co było piękne i urocze zarazem.
 - Oczywiście, że podoba, w końcu odziedziczyła gust po tacie – odpowiedziałam puszczając do niego oko.
 - No ja myślę – stwierdził dumnie i pocałował mnie w czubek nosa. – Ja wiem, co najlepsze. 

~*~

            Czas płynął bardzo szybko, a ja z dnia na dzień robiłam się coraz to grubsza i to w tak zastraszającym tempie, że niekiedy sama byłam w szoku, że kobiece ciało może przejść taką metamorfozę. Ale, jak to mówią, czego się nie robi dla własnego dziecka, dlatego też nie marudziłam i znosiłam wszystkie niewygodności cierpliwie, a przynajmniej bardzo się starałam.
            Co do Willa, od samego początku mogłam na nim polegać, nawet w chwilach zwątpienia czy niepewności, wspierał mnie i zapewniał, że wszystko będzie dobrze. Nigdy nie dał mi też odczuć, że dziecko, którego się spodziewaliśmy cokolwiek zmieniłoby między nami, poróżniłoby nas w jakikolwiek sposób. Traktowaliśmy ciążę, cud, owoc naszej nieśmiertelnej i wiecznej miłości, który w żaden sposób nie mógłby być potępiony. Dostaliśmy obydwoje, wreszcie od losu szansę, której nie mogliśmy zmarnować, tym razem musiało nam się udać.
            Na swój sposób czułam, że jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do siebie, jeżeli to w ogóle było możliwe. Od początku darzyliśmy siebie niezwykłym uczuciem, które czasami trudno było zdefiniować ludzkimi słowami. Niekiedy wystarczył uśmiech, spojrzenie, dziwna mina, dotyk, splecione dłonie bym wiedziała, czego mój ukochany potrzebuje, bądź co myśli w danej chwili. Kochał mnie i traktował, jak największy i najcenniejszy skarb, który udało mu się odkryć, co nie tylko mi imponowało, ale przede wszystkim dawało poczucie szczęścia i radości.
            Rozmyślając tak nad swoim dalszym życiem, leżałam wtulona w ukochanego, który delikatnymi, kolistymi ruchami głaskał mój zaokrąglony brzuszek. Zwykle właśnie w takiej pozycji usypiałam, tym razem jednak nie czułam zmęczenia, w związku z tym postanowiłam nadal poprzyglądać się Williamowi. Nastroszona blond czupryna ze złotymi gdzieniegdzie refleksami, duże bursztynowe oczy i ten zawadiacki uśmiech, który zapierał dech w piersiach. Mogłam tak na niego patrzeć godzinami, nie nudziło mnie to, mimo że znałam każdy szczegół jego twarzy, każdą część ciała. Na samo wspomnienie umięśnionego torsu, silnych ramion, kształtnych pośladków poczułam przypływ narastającego pożądania. Nic na to nie mogłam poradzić, byłam zakochana i kochałam jak wariatka, a co ważniejsze czułam się tak samo kochana. Przylgnęłam ściślej do Willa i z uśmiechem na twarzy zaczęłam delikatnie całować jego szyję. Chłopak w pierwszej chwili stał się spięty, ale zaraz potem rozluźnił się i spojrzał na mnie z szelmowskim uśmiechem, przy okazji kręcą z niedowierzaniem głową, ponieważ aż za dobrze wiedział do czego dążę.
             - Vivi, przecież wiesz, że nie powinniśmy – zaczął swój wywód, jednak nie skończył, ponieważ zachłannie wpiłam mu się w usta.
            Nie zamierzałam tym razem odpuszczać, potrzebowałam bliskości, czułości i seksu, którego już od jakiegoś czasu się wystrzegaliśmy przez wzgląd na ciąże. Nic jednak niepokojącego się ze mną, ani z dzieckiem nie działo, tak więc otrzymałam od Noela zielone światło już dawno. Niestety mój narzeczony był innego zdania.
            Wampir oddał pocałunek chichocząc cicho, a zaraz potem rzucił pod nosem:
             - Jesteś niemożliwa, wiesz – stwierdził, głaskając mnie po policzku.
             - To ty raczej jesteś niemożliwy – powiedziałam całkiem poważnie, siadając na nim okrakiem. – Odmawiać, kobiecie w potrzebie? – Spytałam z ironią w głosie i nie robiąc sobie nic z jego protestów, zabrałam się za odpinanie guzików jego koszuli.
             - Skarbie, przecież ja Ci niczego nie odmawiam – zaczął się tłumaczyć z miną skruszonego psiaka. – Ale w tym wypadku muszę – położył mi swoje dłonie na moich biodrach. – To dla waszego dobra – spojrzał wymownie na mój brzuch, szukając zrozumienia w moich oczach.
             - Nasze dobro – wskazałam na swoją krągłość. – Jest uzależnione od wspaniałego samopoczucia i zadowolenia mamusi, czyli mnie – tym razem skierowałam kciuki w swoją stronę. – Dlatego też teraz tatuś, czyli ty mój drogi – mówiłam dalej. – Zabierze się do uszczęśliwienia mamusi i przestanie się zamartwiać, dobrze? – Uśmiechnęłam się cudownie i przygryzłam dolną wargę, nie spuszczając wzroku z ukochanego, który usilnie mi się przyglądał próbując podjąć decyzję. Sekundę później zaśmiał się cicho i pokręcił głową po raz kolejny z niedowierzaniem nad moją osobą.  
            Westchnęłam teatralnie i jednym ruchem ściągnęłam z siebie biały, kaszmirowy sweter i pocałowałam ukochanego, który wziął mnie w ramiona, by kilka minut później doprowadzić mnie na sam szczyt rozkoszy.

~*~

            Początek grudnia przywitał nas dość ładną pogodą w Norwegii. Wprawdzie śnieg pojawił się już na początku listopada i okrył okolice Snansa puchową pierzynką, to piękne słońce nie odpuszczało jeszcze przed zimowym przesileniem. Podczas gdy William udał się na zakupy spożywcze do miasteczka, po moich tysięcznych zapewnieniach, że nic mi się nie stanie w ciągu dwóch godzin, postanowiłam poużywać jeszcze ostatnich, słonecznych kąpieli na tarasie, ciesząc się ciepłymi promieniami na lekko iskrzącej w słońcu skórze.
            Z uśmiechem na ustach wdychałam świeże powietrze i delikatnymi ruchami głaskałam swój spory ciążowy brzuszek. Do porodu pozostało już niewiele czasu, dlatego też odczuwałam pewnego rodzaju dyskomfort i obawę. Mój położnik i William twierdzili, że to oczywiście naturalne i jak najbardziej normalne przeczucie u przyszłej młodej mamy, ale ja i tak się stresowałam. Nasza córeczka rozwijała się prawidłowo, a jak stwierdził Noel, nawet podręcznikowo, co bardzo mnie cieszyło. Mimo to, mój narzeczony nadal dmuchał na zimne, obchodząc się ze mną jak z jajkiem, co niekiedy doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Na samo wspomnienie jednych z naszych uroczych kłótni, na moich ustach pojawił się uśmiech. W tym samym momencie poczułam dość intensywne ruchy dziecka.    
 - Hej, hej, hej – powiedziałam na głos, przykładając dłoń do brzucha. – Panienko, co to za brykanie – stwierdziłam z lekką przyganą. – Czyżby brakowało Ci tatusia? – Spytałam już z uśmiechem.
            W odpowiedzi na pytanie otrzymałam sporego kopniaka w żebro.
             - Ała – pomasowałam sobie bolące miejsce i stwierdziłam. – Wiesz, że to nie ładnie tak kopać i to jeszcze mamę. No nic, musimy jakoś temu zaradzić – westchnęłam i wstałam z fotela. – Pójdziemy nad jezioro, na krótki spacer, może się wtedy się uspokoisz.
            I tak też zrobiłam, powolnym krokiem zeszłam z tarasu i ruszyłam w kierunku jeszcze niezamarzniętego jeziora. Jednak zanim jeszcze dotarłam do brzegu, moją uwagę przykuła postać dziecka wpatrującego się w zburzoną wiatrem taflę jeziora. W pierwszej chwili pomyślałam, że najnormalniej w świecie mi się to przewidziało, ale nie, dziewczynka nadal stała tam, gdzie przed chwilą. Zdziwiona i nieco zaskoczona brakiem obecności rodziców młodego przybysza, ruszyłam pośpiesznie w jej kierunku.
            - Przepraszam – zaczęłam po norwesku, podchodząc bliżej. – Zgubiłaś się?
            Dziewczynka  wyglądała na cztery, może pięć lat, miała jasną, prawie mleczną karnację, ciemnobrązowe duże oczy i tego samego koloru kręcone loki z rudymi refleksami aż za ramiona. Ubrana była w zimowy, błękitny, wełniany  płaszczyk i kremową, wizytową sukienkę, co sugerowało mi, że najprawdopodobniej nie pojawiła się tutaj przypadkowo.  
             - Nie mówisz po angielsku? – Spytała, jak gdyby nigdy nic, przy okazji przyglądając mi się bardzo uważnie.
             - Ależ tak, mówię – poprawiłam się zaraz z lekkim uśmiechem. – Pytałam, czy się zgubiłaś? – Ukucnęłam, by móc lepiej się przyjrzeć nieznajomej. – Rzadko kiedy mamy tutaj gości, ponieważ mieszkamy dość daleko od miasta.
             - Nie zgubiłam się – odpowiedziała pewnym siebie głosem, który mi zaimponował. – Przyjechałam tutaj z rodzicami, dziadkiem, ciocią, a właściwie to… - zawahała się, przy czym zabawnie skrzywiła nosek. – To trochę skomplikowane.
            Było coś w niej znajomego, nie miałam jednak pojęcia, co też to może być.
             - Rozumiem – przytaknęłam, okrywając się szczelnie kremowym kardiganem, jaki miałam na sobie. – To może odprowadzę Cię do rodziców, co? – Zaproponowałam. – Bo dziewczynki nie powinny się same bawić nad jeziorem.
             - Nigdy nie bawię się sama – przyznała z radością. – Zawsze ktoś jest przy mnie, tata albo mama, albo Jake.
             - To bardzo dobrze – uśmiechnęłam się i podniosłam do pionu, co w tym stanie było już lada wyzwaniem dla mnie.
             - Ojej – zauważyła mój ciążowy brzuszek. – Jesteś strasznie gruba – stwierdziła z przyganą, co totalnie mnie rozbroiło.  
            Zaniosłam się anielskim śmiechem, ponieważ dzieci potrafią być tak rozkosznie zabawne, zwłaszcza w tej kwestii.
             - Ano jestem – ponownie się zaśmiałam, poprawiając tiulowy szal, tak by chociaż odrobinę zakrył już dość widoczną ciąże.  
             - Dlaczego jesteś gruba? – Zaczęła przesłuchanie, nadal uporczywie wpatrując się w moją krągłość. – Mogę dotknąć?
             - Jasne – odpowiedziałam i pokazałam jej w którym miejscu może przyłożyć rączkę.
            Dziewczynka zrobiła większe oczy, gdy poczuła niezłego kopniaka od dzieciątka, a jej ciepła dłoń z prędkością błyskawicy oderwała się od mojego brzucha i schowała zaraz za swoje plecy.
             - To coś kopie – stwierdziła podejrzliwie.  – Masz w sobie, jakąś super tajną moc?
             - Nie, chyba nie – zaśmiałam się wesoło, a zaraz potem spojrzałam na dziecko i zaczęłam wyjaśniać. – Pytałaś dlaczego jestem gruba, prawda?
            Dziecko od razu pokiwało głową.
             - Ponieważ w brzuszku – wskazałam na siebie. – Rośnie taka dziewczynka jak ty, tylko że mniejsza.
             - Dziewczynka? Taka jak ja? – Zrobiła jeszcze większe oczka, których kolor po raz kolejny mnie oczarował.  
             -  Tak – odpowiedziałam. – Mama opowiadała Ci, jaka kiedyś byłaś malutka? A może widziałaś zdjęcia?
             - Widziałam – odpowiedziała od razu. – Bo mam bardzo, ale to bardzo dużo fotografii. 
             - W takim razie wiesz, jak wygląda malutkie dziecko – skwitowałam.
             - No wiem – uśmiechnęła się pięknie i zaraz spytała z niedowierzaniem. – I takie dziecko masz w brzuchu?
             - Dokładnie – pogłaskałam się po wybrzuszeniu.
             - A jak się one tam znalazło? – Wtrąciła z zaciekawieniem nieznajoma.
            W pierwszej chwili jej pytanie całkowicie mnie zbiło z tropu, przez co musiałam zrobić dziwną minę, ale chwilę później już wiedziałam, jak odpowiem pannie ciekawskiej.
             - Na to pytanie młoda damo odpowie Ci mama, albo tata – doskonale wybrnęłam z sytuacji. – Chodź, zaprowadzę Cię do nich – podałam jej rękę, którą ochoczo przyjęła.
             - A jak masz na imię? – spytałam, gdy ruszyłyśmy w kierunku frontu rezydencji.
             - Nessie – odpowiedziała. – A właściwie Renesmee.
             - To Nessie czy Renesmee?
             - To skomplikowane – stwierdziła niezwykle poważnym tonem.
             - Coś dużo tych komplikacji masz na głowie – spojrzałam na dziecko.
             - Trochę – westchnęła ciężko.
             - Renesmee? – Powtórzyłam powoli. – Bardzo ładne i niespotykane imię.
             - Mama wymyśliła – dodała od razu. – Mam je po babciach.
             - Ja też mam imię po babci, chociaż trochę zmodyfikowane – wtrąciłam, zamyślając się przez chwilę.
             - Co to znaczy – zmodyfikowane? – Spytała marszcząc nosek.
             - To znaczy zmienione – odpowiedziałam. – Moja babcia miała na imię Viviana, a ja Viviene.
             - Moja prababcia też miała na imię Viviana – wyznała ze znajomym mi błyskiem w oczach.
             - Naprawdę? – Zdziwiłam się i spojrzałam na dziewczynkę, która niespodziewanie się rozpogodziła, ponieważ musiała ujrzeć rodziców.
             - Mama, tata! – Zawołała, a ja się powoli odwróciłam.
            W pierwszej chwili pomyślałam, że to jakiś żart, a zaraz potem, że ja chyba nadal śnię. Bo to, co przyszło mi do głowy było tak niemożliwie i niepoprawne, że wywołało u mnie nieprawdopodobne przerażenie i strach. Automatycznie zrobiłam kilka kroków w tył i morderczym wzrokiem wpatrywałam się w również oszołomionego, mojego biologicznego brata oraz jego żonę, nowo narodzoną wampirzycę, do której tuliła się Renesmee. Zaraz za nimi pojawiła się reszta mojej wampirzej rodziny, a z ich min oprócz szoku, nie potrafiłam niczego innego odczytać.
             - O mój Boże – pisnęła Alice, zasłaniając sobie usta. – Nie wierzę.
             - To chyba déjà vu– odezwał się oniemiały Jasper.


„Miłość nie jest prostą rzeczą, ale bez niej nie można żyć.
Prawie wszystko na świecie da się wytłumaczyć miłością.
 To największy pomysł wszystkich czasów.”
 - Marek Hłasko

14 komentarzy:

  1. Padłam trupem :D
    Rozdział jest świetny. Przebieg ciąży ciekawie opisany,cały czas coś się dzieje.
    I ukazana została w końcu tajemnica poliszynela - Renesmee.
    Sama scenka z Renesmee rozbrajająca. Nie rozumiem tylko dlaczego ciąża Błelli była zatuszowana przed V&W. Rodzina, która zawsze trzyma się razem "w szczęściu i chorobie" i ani słówkiem nie pisnęli o ciąży rozlazłej Belli. Vivi jakoś mogę zrozumieć bo harpie trzymają ją na sznurku, ale to? No chyba że Wwill w tym maczał paluszki i nie chciał stresować mamusi.
    niemniej jednak z niecierpliwością czekam jak rodzinka zareaguje na na ciążę Vivi i vice versa:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za komentarz :)

      Ciesze się, że rozdział się spodobał, a także, że padłaś trupem :P To super fajny komplement dla mnie :*

      Scenka z Nessi też mi się podobała, jak ją pisałam, a mogę zdradzić, że będzie jeszcze w przyszłości kilka.

      Twoja wątpliwość odnośnie ciąży Belli zostanie rozwiana w kolejnym rozdziale, ale najprawdopodobniej wpadniesz, dlaczego Edward nic im nie powiedział. W każdym razie - ani Will i Viviene nic nie wiedzieli.

      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
    2. Dlaczego Edek nic nie pisnął...? hmm... chwilowo nic mi nie świta oprócz tego, że mieli starcie z Volturi i nie chciał jej narażać... nie raczej na pewno nie :P Chyba lepiej dalej będę robić to co do tej pory czyli beztrosko odmóżdżać się po sesji :P
      O i męczy mnie też płeć dziecka. Byłoby super gdyby jednak okazało się ze to chłopiec. Ja bym wolała chłopca :) Jakoś perspektywa dziewczynki mnie nie zadowala :P
      Miniaturka Willa, ale w wersji brunatnej, brunetnej, bruneckiej, brunetowej (mózg naprawdę jest na wakacjach za usterki przepraszam) byłaby ekstra.
      Kieszonkowy Will, haha :D

      Usuń
    3. W takim razie nadal życzę miłego odmóżdżania :P Mnie niestety to trochę ominęło, bo pracuję :( Ale pamiętam tę słodycz nic nie robienia :)

      Jak wspomniałam wyżej, Edek wyjaśni dlaczego nic nie powiedział zakochanej parze :)

      Kieszonkowy Will? Hehe, dobre, ale niestety jak na razie już nie możliwe, ponieważ kolidowałoby to z moimi dalszymi planami :P

      Usuń
  2. Super rozdział! Nie mogę się doczekać następnego! Zastanawiam się jak też nazwą małą. Niezłe zaskoczenie dla Vivi z tą Renesme. A czy Jake będzie się pojawiał? Albo jakieś inne wilkołaki? Dużo weny życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za komentarz i za wiarę w moją wenę :)

      Ha, Jack na pewno się pojawi, przecież jest wpojeniem Nessi, ale może trochę później "wpadnie" z wizytą. Co do innych wilkołaków... pożyjemy, napiszemy :P

      Masz jakieś propozycję odnośnie imion? Chętnie się przyjrzę twoim pomysłom :)

      Usuń
    2. Najbardziej mi się podobają imiona Sophie i April:-)

      Usuń
    3. Można by nazwać ich córkę imieniem siostry Willa, czyli Sophie.

      Usuń
  3. Hej. Trochę późno się zabrałam, doczytałam dziś do połowy i nie dam rady więcej ze względów osobistych, bo rozdział jest o ciąży, postaram się doczytać we wtorek, bo wtedy u mnie wszystko się wyjaśni, a teraz bardzo Cię przepraszam, ale nie jestem w stanie. Odezwę się wkrótce, pa

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, rozumiem i będę wysyłać pozytywną energię/myśli w Twoim kierunku :)
      Buziaki :*

      Usuń
    2. Dzięki za pozytywną energię:) Już wszystko dobrze, 5 tydzień i za 2 tyg. powinno być widać na USG :D
      Przeczytałam rozdział i mam nadzieję, że szybko wstawisz kolejny, bo zakończyłaś w bardzo, ale to bardzo ciekawym momencie:P
      Jedna uwaga. Noel twierdził, że ciąża u harpii trwa 9 miesięcy, a u wampirzyc w zwyczajnych przypadkach nie występuje. Skąd więc wie, że ciąża Vivi rozwija się prawidłowo? Jeśli coś dzieje się "podręcznikowo", tzn. że było wcześniej zapisane, znane. Ile oni mieli przypadków wampirzych ciąż z domieszką harpiej krwi???
      Na takie pytania jak Nessie odpowiada się: z miłości mamusi i tatusia^^
      Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział;) Pozdrawiam cieplutko:*

      Usuń
    3. Super, no i gratuluję :) Niespodzianka, czy planowane?

      Pracuję cały czas nad kolejnym rozdziałem, oczywiście kiedy mam trochę wolnego :P Mam nadzieję, że uda mi się od razu napisać dwa, ponieważ we wrześniu mam niezły zapierdziel. Ciekawy moment powiadasz na zakończenie? Starałam się :P

      Jeden przypadek w historii taki był - Etena. I owszem to trochę za mało, jak na podręcznikowy przykład. Ale w związku z tym, że Noel jest specjalistą właśnie w tej dziedzinie przez wieki doświadczał, spisywał i obserwował harpie w ciąży, dzięki czemu potrafi stwierdzić, że z Vivi jest wszystko w porządku. Dodatkowo jego harpiowskie zdolności pomagają mu w diagnostyce. Mam nadzieję, że jakoś to wyjaśniłam :)

      Buziaczki :*

      Usuń
    4. Oczekiwane, ale nie spodziewaliśmy się, że już tak szybko;p Dzięki:)
      Oki, skoro tak;)

      Usuń
  4. ooo jaki boski !
    ps. wpadaj: http://niesmiertelny-czlowiek.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń