Perspektywa
Williama,
-
Musisz odpoczywać Viviene, najlepiej w pozycji leżącej – oznajmił poważnym
tonem Noel, zamykając swoją lekarską torbę. – To już półmetek, dlatego tym
bardziej musisz się oszczędzać – mówił i spojrzał na mnie. – Zero stresu, bo w
innym wypadku przy kolejnych tak silnych skurczach po prostu urodzisz –
ponownie zwrócił się do mojej ukochanej.
- Ale wszystko jest z nią w porządku? –
Spytała po raz kolejny przejęta wampirzyca, przy okazji głaszcząc się
troskliwie po brzuchu. – Powinnam być mądrzejsza, ach! – Westchnęła
zrezygnowana i zerknęła na mnie.
- Skarbie, to nie była twoja wina – objąłem
ramieniem ukochaną. – Po prostu… zbyt wiele ostatnio na Ciebie, na nas spadło –
przyjazd Cullenów i Nessi. To faktycznie wiele Cię kosztowało.
- Niby tak… - wtrąciła, nie dane jej było
jednak skończyć.
- Powiem tak – zaczął położnik, skupiając się
na Vi. – Nie widzę nic niepokojącego, ciąża przebiega prawidłowo, gdyby jednak
sytuacja się powtórzyła, natychmiast dajcie mi znać.
- Oczywiście – powiedziałem i podszedłem do
chłopaka. – Bardzo dziękuję Ci, że pojawiłeś się tak szybko.
- Taka praca – uśmiechnął się ciepło i
wyciągnął dłoń na pożegnanie, którą ująłem. – Cześć Vivi, Will – to
powiedziawszy wyszedł z pokoju.
- Jestem nieodpowiedzialna – przyznała
dziewczyna minutę później, jej ton jednak wybrzmiał tak, jakby oznajmiała coś
zupełnie najnormalniejszego w świecie. – Serio, Will! Nieodpowiedzialna –
stwierdziła usilnie mi się przyglądając.
Zaśmiałem
się cicho i usadowiłem się obok niej na łóżku, przyciągając narzeczoną do
siebie. Jej głowa od razu znalazła się na mojej piersi, a lewa ręka powędrowała
na ciążowy brzuszek.
- Nie jesteś – szepnąłem jej na ucho i zaraz
potem pocałowałem w czoło. – Powiem więcej, będziesz najlepszą mamą na świecie
– przyznałem szczerze.
- Boję się tego – odezwała się po krótkiej
pauzie. – To znaczy wierzę, że dam radę, muszę – uśmiechnęła się lekko. – Ale,
gdzieś w głębi – wskazała na swoje serce. – Zastanawiam się, co też będzie
dalej, zaraz po „żyli długo i szczęśliwie”.
- Wszystko będzie dobrze – zapewniłem
ukochaną. – Musisz tylko w to uwierzyć, Vi – to podstawa sukcesu.
- Twój optymizm czasami jest nie na miejscu,
wiesz – stwierdziła z przekąsem. – Mógłbyś czasami wejść w moje buty – pożaliła
się.
- Ja po prostu uważam, że szukasz dziury w
całym – wyjaśniłem. – Dlaczego miałoby nie być zawsze już dobrze i szczęśliwie?
- Bo takie rzeczy się nie zdarzają –
odpowiedziała od razu. – No chyba, że mówimy o bajkach.
- Wiele przeszłaś w życiu, tak jak i twoja
rodzina. Być może wreszcie nadszedł czas by skończyć z tym pesymizmem i cieszyć
się tym, co się ma – posłałem jej uśmiech. – Naprawdę, myśl pozytywna jest
tysiąc razy silniejsza, a dodatkowo wprawia w lepszy nastrój. Dlatego od dziś
nie myślimy negatywnie – zarządziłem. – To nie służy ani Tobie, ani naszej
córce, a teraz ona jest najważniejsza.
- Gdzie ty się tego wszystkiego naczytałeś, co
- cwaniaczku? – Spytała z ironią w głosie, wiedziałem już, że udało mi się jej
poprawić humor.
- W norweskiej prasie kolorowej –
odpowiedziałem. – Doskonała literatura, polecam.
Viviene
zaśmiała się, a zaraz potem rozkosznie ziewnęła.
- Tylko mnie nie połknij – sarknąłem.
- Bardzo śmieszne, serio – wtrąciła i ziewnęła
raz jeszcze.
- Poczekaj, podam ci poduszkę… -
zreflektowałem się. – I koc.
- Kochany jesteś – powiedziała już z
zamkniętymi oczami.
- Śpij skarbie, śpij i śnij – pocałowałem ją w
policzek i wymknąłem się z sypialni.
W
wampirzym tempie pojawiłem się w salonie, gdzie zebrała się cała rodzina
siedząc jak na szpilkach i czekając na jakieś wieści odnośnie stanu Viviene. Wszystkie
oczy zwróciły się w moją stronę, a ja gniewnie spojrzałem w kierunku Edwarda.
Już miałem zacząć swój wywód, gdy głos zabrała Nessie, domagając się mojej
uwagi.
- Co z ciocią? – Spytała zmartwiona.
- Odpoczywa – odpowiedziałem z wymuszonym
uśmiechem. – Teraz śpi, więc jeśli masz ochotę możesz do niej dołączyć –
puściłem jej perskie oko. – Tylko cichutko – dodałem jej na ucho.
Nie
minęła sekunda, a Renesmee zniknęła nam z pola widzenia. Postanowiłem, więc
zacząć:
- Naprawdę nie mogliście poczekać z takimi
rewelacjami? – Zwróciłem się do Carlisle i Edwarda z wyrzutem, mierząc ich przy
tym ostrym wzrokiem. – Jej się nie wolno denerwować, a sam wasz przyjazd
kosztował ją wiele – mówiłem dalej podminowany. – Co chcieliście tym osiągnąć? –
Byłem coraz to bardziej wzburzony.
- Niechciałem przed nią ukrywać takich spraw –
zaczął się tłumaczyć Ed. – Dobrze wiesz, że Vivi musi wiedzieć wszystko.
- Nie chcieliśmy jej zdenerwować – dodał
blondyn. – Nawet przez myśl nam to nie przeszło.
- Nie od dziś wiadomo, że temat wilkołaków
wywołuje u niej szewską pasję – przypomniałem. – Naprawdę tak trudno było
przewidzieć jej reakcję? – Sarknąłem.
- Jak się ona czuje? – Spytała Rosalie,
próbując nieco zmienić temat.
- Noel powiedział, że z dzieckiem wszystko w
porządku, ale Viviene musi leżeć – odpowiedziałem. - To ostatnie tygodnie,
dziecko ułożyło się już w pozycji porodowej i stąd tak silne skurcze, które
oczywiście spowodował stres i zdenerwowanie – spojrzałem wymownie na brata mojej
ukochanej.
- Mogę Ci obiecać, że nie poruszę już tego
tematu – zapowiedział rudzielec. – Załatwię sprawę z Jacobem sam – zerknął na
żonę, która ochoczo pokiwała głową. – Nie pojawi się tutaj bez waszej zgody.
- Osobiście nic nie mam do wilkołaków –
zacząłem już spokojniejszym tonem. – Ale, jak na razie to Vi dyktuje warunki,
ja muszę się jedynie dostosować.
- Na razie? – Sarknął Emmett prześmiewczo. –
Od samego początku jesteś pantoflarzem, podobnie z resztą jak Edward i Jasper.
- Grabisz sobie, Boski – stwierdził rudy,
marszcząc gniewnie brwi.
- I kto to mówi – prychnąłem. – Już idę
kochanie, pościelić to łóżko – przedrzeźniłem osiłka. – Zaraz przyniosę Ci
torbę z zakupami, a może podam Ci klucz 12?
- To nie jest pantoflarstwo – oznajmił dumnie
brunet.
- Nie? – Pochwycił Jasper. – A co, według
Ciebie?
- Małżeństwo – odpyskował Emmett.
Nie
minęła chwila, a wszyscy zebrani śmiali się w najlepsze.
- To Ci się udało, Em – stwierdziła Allie,
próbując ponownie się opanować. – Serio.
- Jedno bracie nie wyklucza drugiego – dodał
Jazz, kręcąc głową.
- No, ale tak szczerze Will – zaczął ponownie
osiłek, lekceważąc blondyna. – Dała Ci już Vivi w kość?
- Pewnie – odpowiedziałem z uśmiechem. –
Zwłaszcza teraz, kiedy humor zmienia się jej cztery razy dziennie. Ale w tym
stanie to podobno zupełnie normalne – spojrzałem na Edwarda. – Potwierdzisz,
zaprzeczysz, skomentujesz? – Zwróciłem się do przyszłego szwagra.
- Nie pamiętam by Bella była markotna –
zerknął na żonę. – Bardziej jej upór dawał mi w kość.
- Gdyby nie ten upór – wtrąciła wampirzyca. –
Nie miałbyś tak cudownej córki.
- Co prawda, to prawda – zgodził się z Bellą i
pocałował ją w policzek. – Bella za wszelką cenę chciała urodzić – zwrócił się
już do mnie. – Nawet ryzykując swoje życie.
- I chyba się opłacało – stwierdziłem spoglądając
na młode małżeństwo. – Bo Nessi to najbardziej rozkoszna istota jaką znam. Dała
wam i daje tyle radości i szczęścia, jak mało kto.
- Zobaczymy co powiesz, jak poznasz swoją
córkę – wtrącił Carlisle, klepiąc mnie po ramieniu, a Edward zachichotał.
- Jak to, co powie – wtrącił się mięśniak,
przełączając kanał na pilocie. – To samo.
Po
raz kolejny towarzystwo się wesoło zaśmiało.
- Trafność twoich stwierdzeń w dniu
dzisiejszym jest oszałamiająca, kochanie – stwierdziła zabawnie Rosalie.
- Staram się, najdroższa – dodał i ucałował
jej lewą dłoń.
- To, co – wtrąciła Alice, zacierając ręce. –
Polowanko, a potem zakupy? – Zerknęła w kierunku Rose i Belli. – Trzeba by było
też zorganizować dla Vivi baby shower… - trajkotała.
- Oj tak, trzeba – dołączyła się Rosie,
automatycznie podrywając się do góry. – Przy Belli nie miałyśmy takiej okazji,
z resztą sytuacja była inna – stwierdziła i spojrzała przy okazji na
wampirzycę, która się nieco zasępiła. – No, co? – Podjęła temat blondynka. –
Chyba się ze mną zgodzisz, Bello?
- Zgodzę, zgodzę – westchnęła dziewczyna. – Na
szczęście tamten okres mamy już za sobą – stwierdziła i zaraz uśmiechnęła się
promiennie. – Ale skoro mamy jechać na zakupy, to jedźmy – Alice zrobiła
większe oczy, a Bella zaraz dodała. – Tylko się nie ekscytuj Allie, to, że
zgodziłam się na zakupy nie oznacza, że zaraz skompletujesz mi kolejną
garderobę. Jedziemy by kupić coś dla dziecka – wyszczególniła.
- Dobrze – wtrąciła chochlica. – No to, w
drogę – zadecydowała i spytała. – Któryś z panów do nas dołączy?
W
pokoju nastała niezręczna cisza, męska część rodziny wraz ze mną nieruchomiała.
Wiedzieliśmy bowiem, co oznaczają zakupy z dziewczynami, a zwłaszcza z Allie.
Znając najlepiej najbardziej zainteresowaną, pierwszy odezwał się Jasper,
wstając od razu z kanapy.
- Razem z Carlisle kończymy malowanie w drugim
domu – uśmiechnął się lekko do ukochanej. – Może innym razem.
- A ja przecież obiecałem, że wymienię olej w samochodzie
Vivi – rzucił Emmett i już go w pomieszczeniu nie było.
- Ja mam podjazd i drogę do odśnieżenia –
wpadłem na doskonały pomysł, zerkając na zalegający śnieg za oknem. – Trzeba to
robić systematycznie, inaczej drogie panie nie wyjedziecie – posłałem im nikły
uśmiech i ruszyłem do wyjścia, jednak w połowie kroku się zatrzymałem,
spoglądając na Edwarda. – Ed, a może byś mi pomógł, co? Będzie szybciej –
zwróciłem się do przyszłego szwagra, który chyba liczył na jakieś wyjście
awaryjne.
- Z wielką przyjemnością – oznajmił rudy. –
Może weźmiemy Nessi, będzie miała frajdę.
- Tylko ubierzcie się ciepło – poradziła Bella.
- To żaden z was z nami nie pojedzie? –
Odezwała się ponownie chochlica z zasmucona miną. – Naprawdę?
- Kochanie, bardzo byśmy chcieli – zaczął
Carlisle z przepięknym uśmiechem. – Ale, jak sama widzisz – westchnął. – Każdy
z nas ma coś do roboty.
- Szkoda – stwierdziła. – No nic, komu w
drogę, temu czas. Opiekujcie się dobrze Viviene – to powiedziawszy, zniknęła
nam z pola widzenia razem z resztą pań.
- Coś łatwo poszło – zauważył chwilę później
Jasper, gdy w salonie zostaliśmy sami. – Zbyt łatwo – podkreślił.
- Nie przesadzaj – wtrącił się najstarszy
wampir z uśmiechem. – Allie nie jest terrorystką – a zaraz potem dodał. – Ale lepiej bierzmy się do pracy, panowie.
~*~
Perspektywa
Viviene,
Mijały
kolejne tygodnie podczas których przede wszystkim odpoczywałam i unikałam
jakichkolwiek stresów, o co szczególnie dbał William i oczywiście moja rodzina.
Tak więc leżałam, spałam, jadłam i znowu leżałam pod nadzorem najbliższych, przez
co moja sypialnia przemieniła się w dworzec centralny – najczęściej odwiedzane
pomieszczenie w domu.
Nie
mogłam jednak narzekać na nudę. Bym nie straciła kontaktu z rzeczywistością, Emmett
przytargał z salonu kino domowe, by razem ze mną i chłopakami oglądać filmy, mecze
i grać na xboxie. Carlisle i Edward codziennie donosili mi coraz to nowe
książki i gazety, znalezione w bibliotece czy w księgarni, a także plany nowych
domów. Natomiast Bella postanowiła dorównać w kuchni Williamowi, przez co
stałam się degustatorem na pełen etat. W konsumowaniu kulinarnych delicji
pomagała mi Nessi, która prawie nie opuszczała mojego boku, a gdyby tylko mogła
właściwie to zamieszkałaby razem ze mną i Willem w jednym pokoju. Z każdym
dniem dziewczynka zyskiwała w moich oczach, a przede wszystkim zaskakiwała swoją
elokwencją i zdobytą wiedzą, co nawet dla mnie było czasami zdumiewające. Co do Alice i Rosalie, to siostry dość
hucznie urządzały pokazy mody w mojej garderobie, prezentując coraz to nowsze
nabytki i to nie tylko dla siebie.
W
międzyczasie przeżyłam baby shower, które dziewczyny zaplanowały na tydzień
przed Bożym Narodzeniem, a miałam jeszcze przed sobą dość wystawne święta, jak
to określiła Allie – z olbrzymią choinką, indykiem i typowo norweskimi
świątecznymi specjałami. Cieszyłam się ogromnie na wspólnie spędzony czas, a
jednocześnie czułam pewną pustkę w sercu, spowodowaną brakiem jeszcze jednej
osoby wśród nas, a mianowicie Esme, która wręcz uwielbiała Boże Narodzenie. Zaraz
jednak poprawił się mi humor, bo do mojego pokoju wpakowało się słynne trio
Cullen – Bella, Rose i Alice. Blondynka zajęła fotel z nijaką miną, Bella dość
nieśmiało przysiadła się na łóżku, a najmniejsza wampirzyca stanęła na środku
pomieszczenia.
- Vivi – zaczęła wróżbitka. – Potrzebna nam
jest Twoja pomoc – stwierdziła dość poważnym tonem.
- Słucham, siostrzyczki – oświadczyłam. – Coś
się stało? – Zmartwiłam się.
- Wiesz, że planujemy świąteczną kolację,
prawda – powiedziała Alice, na co ja przytaknęłam. – I chodzi oto, że…
chciałabym ją zorganizować tutaj – wydusiła w końcu.
- No, a gdzie indziej – stwierdziłam z lekkim
sarkazmem. – Ale myślałam, że tę kwestię mamy już dawno ustaloną.
- Viviene – zwróciła moja uwagę Bella. –
Mówiąc tutaj, Alice miała na myśli twoją sypialnię.
- Że co proszę?! – Mój głos podskoczył o
oktawę wyżej, a zaraz potem melodyjnie się zaśmiałam, bo to, co wymyśliła moja
siostra doprawdy niedorzeczne. – Alice,
dobry żart, naprawdę.
- Tylko się nie denerwuj – zauważyła Rosalie.
– To dla twojego i maleństwa dobra.
- Nawet nie pomyślałam o tym by podnieść sobie
ciśnienie, Rose – odpowiedziałam siostrze i zwróciłam się do reszty. –
Jesteście kochane – stwierdziłam sekundę później, przy okazji obdarzając je
uśmiechem. – Ale to nie będzie konieczne. Święta spędzimy w salonie, przy
kominku i choince – i zaraz dodałam. – Poza tym, nie zamierzam leżeć w łóżku,
kiedy przybędą nasi goście, tak nie wypada.
- Jacy goście? – Zdziwiła się Rose.
- Niespodzianka – zaanonsowałam z szelmowskim
uśmiechem.
- Nic nie widziałam – stwierdziła wróżbitka. –
Czyżby to byli Eileenowie?
- Och! Przestańcie zgadywać, tylko zabierzmy
się za przygotowania – oznajmiłam, wstając z łóżka. – Bo rzeczywiście mało
czasu zostało, a gwiazdka tuż, tuż.
- Vivi, powiedz nam, kto to będzie – domagała się
Bella.
- Kochana, wiem, że nie lubisz niespodzianek, ale
tę będziesz jakoś musiała znieść – zaśmiałam się wesoło. – A będzie zabójcza –
spojrzałam na wampirzyce niczym knujący Grinch.
- O
święta tuż, święta tuż, choinkę stroić czas – zaśpiewała Alice. – Gwiazdka mruga już na niebie, czarem kusi
blask…*
~*~
Retrospekcja,
dwa dni wcześniej
- Nessi, co ty knujesz? – Do moich uszu
doszedł przyjemny tembr męskiego głosu. – Ness!? Mam ponowić pytanie?
- Nie musisz – odparła wesoło dziewczynka. –
Po prostu chodź.
- Ale ja nie mogę – zaczął się tłumaczyć
mężczyzna. – Twój ojciec…
- Mojego taty nie ma – przerwała mu. – No
dalej, Jake!
Na
moich ustach pojawił się lekki uśmiech. Renesmee nie można było odmówić, taka
już była. Stałam w drzwiach od tarasu, który przynależał między innymi do mojej
sypialni. Otuliłam się kaszmirowym kardiganem i postanowiłam ujawnić swoją
tożsamość.
- Cześć Jacob – przywitałam się z Indianinem
neutralnym tonem.
Chłopak
miał na sobie jedynie adidasy, ciemne jeansy i krótki rękaw, mimo, że na
zewnątrz temperatura wynosiła kilka stopni poniżej zera. Na mój widok zatrzymał
się w pół kroku i znieruchomiał, a w jego ciemnych oczach postrzegłam nie małe
zaskoczenie i chyba strach. Zaraz jednak wziął się w garść i na jego twarzy
pojawiła się maska zobojętnienia. Wyprostował się i założył ręce na piersiach. Cały
czas jednak ilustrował mnie wzrokiem, szczególną uwagę zwracając na środkową
część mojego ciała.
- Hej – odpowiedział niepewnie.
- Cieszę się, że udało nam się spotkać –
zaczęłam przyjaźnie.
- Cóż, tej małej – wskazał na dziewczynkę,
która obdarzyła go pięknym uśmiechem. – Podobno się nie można powiedzieć „nie”.
A ja nie wiedziałem, gdzie też mnie prowadzi – spojrzał wprost w moje oczy.
- Taki był plan – stwierdziła Nessi i puściła
w moim kierunku perskie oko.
- Plan? – Spytał wilkołak.
- Razem z ciocią knujemy ile wlezie –
stwierdziła dziewczynka i podeszła do mnie.
- Nad tą ilością bym polemizowała –
uśmiechnęłam się do siostrzenicy. – Ale to prawda, chociaż to dzięki tobie,
tutaj jesteśmy – zerknęłam na Jacoba, który nie udawał zdziwienia.
- Polecam się na przyszłość – odpowiedziała
Ness, po czym pocałowała mnie w policzek, pomachała Jake’owi i pobiegła w stronę
salonu.
- Już jakiś czas temu, chciałam się z Tobą
zobaczyć – zaczęłam, a jego brwi powędrowały ku górze, zdradzając
zaciekawienie.
- To dziwne. Mi wręcz zabroniono pojawiać się
w tutejszej okolicy, pod groźbą śmierci – dodał z ironią. – Czyżbyście mieli
problem w przekazywaniem sobie informacji? Wy?
- Wybacz, to moja wina – powiedziałam
szczerze. – Złość i żal nie jest racjonalnym towarzyszem pokojowych
pertraktacji. Wiem, że nie miałeś związku z tym, co stało się z Joshem –
dodałam zaraz potem. – To już przeszłość i nie da się jej zmienić. Trzeba się z
nią pogodzić.
Spojrzałam
na wilkołaka i po raz pierwszy z trudem mogłam odczytać jego emocje.
Uśmiechnęłam się lekko i wyciągnęłam prawą dłoń przed siebie. Musiało upłynąć
kilka dobrych sekund, bym poczuła nagrzany, ale delikatny uścisk dłoni.
- Przepraszam – odezwałam się.
- Przeprosiny przyjęte – uśmiechnął się wesoło
chłopak. – Ale ja także powinienem Cię przeprosić. Moje… zachowanie, cóż… -
jego prawa ręka powędrowała na szyję, był ewidentnie zakłopotany. – Też
pozostawia wiele do życzenia, tak więc… przepraszam.
Tym
razem ja się zdziwiłam, a chłopak zaśmiał się od razu.
- Nie ma co, chyba się dogadamy – stwierdził.
- Jak to mówią, pierwsze koty za płoty –
zaśmiałam się.
- I czemu, nie można było tak od razu? –
Spytał chłopak samego siebie. – Wydajesz się mega pozytywną babką – dodał, a ja
posłałam mu uśmiech. – Ani trochę nie przypominasz Edwarda, chociaż nie –
zamyślił się na chwilę. – Gdy jesteście… wzburzeni macie taki sam mord w
oczach.
Tym
razem nie udało mi się powstrzymać chichotu.
- Słyszałam już wiele o sobie i Edwardzie, ale
takiego porównania jeszcze nigdy – stwierdziłam.
- Uznam to za komplement – skłonił się
teatralnie.
- W takim razie, mam nadzieję, że przyjmiesz
zaproszenie na świąteczny obiad – powiedziałam. – Oczywiście razem ze swoimi
kompanami.
Ciepłe,
brązowe oczy ponownie zrobiły się wielkie jak spodki.
- Nie spodziewałeś się czegoś takiego, prawda?
– Spytałam.
- W życiu – stwierdził i zaśmiał się wesoło. –
A reszta nie będzie miała nic przeciwko? – Zastanowił się na głos. – No wiesz,
na przykład Blondi za mną nie przepada.
- Rosalie, jakoś przeżyje, chyba –
stwierdziłam. – Poza tym, chciałbym wam przekazać pewne informacje – położyłam
rękę na swoim brzuchu. – Wiem, że nie wiecie wszystkiego.
- Edward powiedział, że nie może nam nic
zdradzić – odezwał się Jacob.
- Nie powiedział, ponieważ nie może –
oznajmiłam i zaraz dodałam, bo już wiedziałam, że chłopak ma na końcu języka
pytanie. – Powiedzmy, że to taki rodzaj przyrzeczenia, ale o tym później.
- W takim razie, widzimy się 25 grudnia? –
Upewnił się chłopak.
- Tak – uśmiechnęłam się. – Ale niech to na
razie zostanie między nami.
- Jasne – odpowiedział radośnie. – Dziękuję za
spotkanie, Viviene.
- Podziękowania kieruj do tej, która jest
sensem twojego wszechświata – odpowiedziałam. – Gdyby nie Ness… - zastanowiłam
się przez chwilę. – To cudowna istota i masz cholerne szczęście Jake.
- Wiem, Viviene – przyznał. – Oddał bym za nią
życie.
- Nie ty jeden w tej rodzinie – dodałam na
odchodne.
~*~
Nadszedł
przeddzień wigilii, wszystkie przygotowania do uroczystego obiadu i świętowania
Bożego Narodzenia były prawie gotowe. Prawie, ponieważ został nam jedynie dobór
odpowiedniej garderoby, dlatego też Alice była w swoim żywiole. Nie zamierzałam
jej przeszkadzać, dlatego też usadowiłam się wygodnie na łóżku. Mój wzrok
jednak podążył za Rosalie, która nieobecnym wzrokiem wpatrywała się przed
siebie.
- Rosalie – zagaiłam. – Kochana, co się
dzieje?
- Nic się nie dzieje, Vivi – odparła z
wymuszonym uśmiechem. – Kompletnie nic.
- Oj blefujesz siostrzyczko – pogroziłam jej
palcem. – Od pewnego czasu jesteś jakby nieobecna, zamyślona, taka niedostępna
– zamyśliłam się na chwilę. – Coś Cię trapi – stwierdziłam poważnie. – Nie
tylko ja to zauważyłam Rose, jesteśmy tutaj – spojrzałam na Bellę i Alice,
które ochoczo się ze mną zgodziły, kiwając głowami. – Możesz nam zaufać, możesz
nam powiedzieć – posłałam w jej kierunku uśmiech.
W
sypialni zapadła totalna cisza, wprawdzie z zewnątrz dochodziły do nas piski i
śmiech Renesmee i chłopaków, którzy postanowili urządzić bitwę na śnieżki, ale
w tamtej chwili nie miało to dla nas żadnego znaczenia. Ewidentnie coś było na
rzeczy z Rosalie, blondynka nie odezwała się ani słowem, wstała jedynie z
fotela i powolnym krokiem ruszyła w kierunku okna. Zapatrzyła się w śnieżny
krajobraz, a minutę później oznajmiłam nam powód swoich trosk.
- Znacie moją historię życia, kim byłam, co
robiłam, jak żyłam – zaczęła z westchnieniem. – Wiecie też, że najbardziej
czego pragnęłam, była szczęśliwa i kochająca się rodzina – i zaraz
sprecyzowała. - Rodzina z dziećmi.
Wpatrywałam się w smutną siostrę, a zaraz
potem moje spojrzenie i Belli się spotkało. Już wiedziałam, co było powodem
dziwnego zachowania blondynki. Renesmee
i Esmeliss. Rose najbardziej w swoim
życiu pragnęła dziecka. Dziecka, którego nigdy nie mogła mieć. W głębi serca
poczułam przypływ współczucia dla Rosalie i zrobiło mi się przykro. Nakryłam
się szczelnie kocem, by zakryć swój ciążowy brzuch, a w tym samym momencie
Rosie odwróciła się w naszą stronę.
- Nie wiecie jednak wszystkiego – w miodowych
oczach wampirzycy, pojawiła się iskierka radości. – Miałam syna – wyznała po
chwili.
- Jako człowiek? – Odezwała się Bella.
- Ależ skąd – zaśmiała się blondynka. – Jako
wampirzyca.
Zrobiłam
wielkie oczy i otworzyłam buzię ze zdziwienia, z resztą nie ja jedna.
- To było w 1942 roku, jeszcze przed
przeprowadzką na północ – podjęła opowieść siostra, siadając na łóżku obok mnie
i Belli. – Mieszkaliśmy wtedy niedaleko granicy z Meksykiem, w każdym razie
było to jeszcze zanim poznaliśmy Alice i Jaspera.
- Co masz na myśli mówiąc, że miałaś syna? –
Odezwała się oniemiała brunetka.
- Pewnego razu wybraliśmy się z Emmettem na
polowanie, w nocy – mówiła dalej. – Przemierzając las zauważyliśmy pożar,
olbrzymi. Z zaciekawieniem podążyliśmy w tamtym kierunku, kiedy już dotarliśmy
na miejsce okazało się, że to jeden z klasycznych domków jednorodzinnych. Ogień
i płomienie były wszędzie, dlatego też czym prędzej postanowiliśmy się wycofać,
kiedy do naszych uszu doszedł płacz dziecka.
- O mój Boże – wydusiłam, zakrywając usta
rękoma.
- Nie zawahałam się ani minuty – kontynuowała.
– Uratowałam chłopca z płonącego domu, o mało co nie tracąc przy tym swojego
życia, ale nie mogłam pozwolić na śmierć dziecka.
- Co było dalej? – Domagała się odpowiedzi
Alice.
- Zaopiekowaliśmy się chłopcem, ponieważ
reszta jego bliskich zginęła w tym pożarze – na jej twarzy pojawił się piękny
uśmiech. – Miguel był przeuroczym dzieckiem, ciemna czupryna i takie ciepłe,
radosne oczy – wróciła do miłych wspomnień.
- Możesz kontynuować? – Spytałam po chwili.
- Chłopiec miał sześć lat, kiedy trafił pod
moją i Emmetta opiekę – powiedziała Rose. – To było kochane dziecko, nie było
osoby w naszym domu, której serca by nie podbił – uśmiechnęła się ponownie.
- Wybacz Rose, ale ja jakoś nie potrafię sobie
wyobrazić Emmetta, jako statecznego i odpowiedzialnego ojca – wtrąciła Allie. –
Prędzej stawiałabym na Edwarda, czy Carlisle.
Spojrzałam
na Alice i pokręciłam głową, tylko ona mogła poruszyć taką kwestię w takiej
opowieści. Nie mniej jednak, również zastanowiłam się przez chwilę nad rolą
mojego misiowatego brata, jako taty z
prawdziwego zdarzenia.
- Edward i Carlisle starali się być, jak
dobrzy wujkowie – powiedziała wampirzyca. – I wcale Ci się Alice nie dziwie, że
zwątpiłaś w umiejętności i możliwości ojcowskie mojego męża, skoro na co dzień
nie ukrywajmy, nie prezentuje on postawy godnej do naśladowania, zwłaszcza dla
małego chłopca – uśmiechnęła się na chwilę. – Ale to prawda. Emmett był w tym
świetny, a co ważniejsze czuł, że Miguel mógłby być jego synem. Kochał go i był
w stanie zrobić dla tego malca wszystko.
- Niesamowite – odezwała się cicho Bella. –
Naprawdę.
- Dlaczego nigdy o tym nie mówiłaś? – Zdziwiłam
się.
- Zbyt mocno mnie to bolało – westchnęła i
zaraz powróciła do przerwanego wątku.
–
Kochałam tego szkraba, który nie wiadomo kiedy dorósł – mówiła. – Kiedy miał 13
lat dowiedział się prawdy o nas i o sobie – wyznała. – Uznaliśmy z Emmettem, że
powinien wiedzieć kim jesteśmy, a także skąd się wziął i… to był niestety błąd.
Żadna
z nas, ani ja, Bella czy Alice nie odezwała się ani słowem, czekając nie tylko
na dalszą historię, ale i chyba nie wiedziałyśmy, co mogłybyśmy powiedzieć
Rosalie.
- Miguel nie potrafił tego zrozumieć – mówiła.
– Oskarżył nas o kłamstwa i… - odebrało jej głos. – Opuścił rodzinny dom,
uciekł.
- Jak to uciekł? – Oburzyła się Allie.
- Normalnie – odpowiedziała dziewczyna ze smutkiem
w oczach. – Wyszedł z domu zaraz po kłótni z nami – westchnęła ciężko. – Tak
naprawdę, to myśleliśmy, że potrzebuje czasu by ochłonąć, przemyśleć wszystko.
Zawsze taki był, reagował dość gwałtownie, a potem potrzebował chwili dla
siebie – pociągnęła nosem. – Kiedy jednak nie wrócił na noc do domu, zaczęliśmy
go szukać.
- Niech zgadnę – wtrąciłam. – Trop urwał się w
pewnym momencie?
- Niestety – odpowiedział moja siostra. –
Szukaliśmy chłopca dobre kilka tygodni, ale z marnym skutkiem. Patrolowaliśmy
teren, granicę, sprawdzaliśmy hotele, przystanki, szkoły, szpitale, pytaliśmy
ludzi – mówiła. – Później odkryliśmy, że oprócz plecaka z rzeczami zabrał sporo
gotówki.
- Musiałaś to strasznie przeżyć – zauważyła
Bella.
- W jednej chwili moje marzenia po raz kolejny
legły w gruzach. Razem z odejściem mojego synka, ja przestałam żyć – wyznała z
bólem w głosie. – Wszystko straciło dla mnie sens i popadłam w depresję.
Czułam,
że po policzkach zaczynają mi spływać słone krople. Wpatrywałam się w złote,
smutne oczy blondynki i dosłownie czułam jej ból – zranione serce, olbrzymią
tęsknotę i żal.
- Było ze mną na tyle źle, że… chciałam
odebrać sobie życie – wyszeptała. – Gdyby nie Edward, wskoczyłabym w płomienie.
Ja… - zamilkła przez chwilę. – Ja… Ten ból – wskazała na swoje serce. – Był
katorgą, męczarnią, piekłem. Nie mogłam oddychać, mimo że tlen nie był mi
potrzebny do życia.
- O cholera! – zauważyłam z niemałym
przerażeniem w głosie, sęk w tym, że moja reakcja nie dotyczyła jedynie
opowieści Rose.
- Obwiniałam siebie i nadal czuje się winna,
ale… pogodziłam się z sytuacją – kontynuowała wampirzyca. – Trochę to trwało –
spojrzała na nas. – Dlatego obiecałam sobie, że nigdy więcej nie poruszę tego
tematu. To przeszłość, której już nie mogę zmienić. Po prostu chcę zapomnieć.
- O Miguelu? – Odezwał się chochlik.
- O bólu – Odpowiedziałam za Rosalie. – Też
przyjęłam taką taktykę, tyle że u mnie się nie sprawdziła – W tym samym
momencie poczułam dziwny ucisk w dolnym podbrzuszu. – Ajajaj!
- Co się stało, Vi? – Spytała zaskoczona
Alice.
- Odeszły mi wody – stwierdziłam, jak gdyby
nigdy nic. – Rodzę, drogie panie.
„Lecz nikt nie może
tracić z oczu tego, czego pragnie.
Nawet kiedy przychodzą chwile, gdy zdaje się, że świat i
inni są silniejsi.
Sekret tkwi w tym, by się nie poddać.”
– Paulo Coelho
W końcu rodzi! Tyle czasu czekałam na ten moment! Mam nadzieję, że nie będzie żadnych komplikacji. Rozdział cudny jak zwykle zresztą! :-) Weny życzę i pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńPS.
Zapraszam do mnie!
Bardzo dziękuję ci za komentarz, cieszę się również, że pozostałaś ze mną pomimo mojej tak długiej absencji.
UsuńA tak, Viviene rodzi i też muszę to przyznać - w końcu!
Buziaki :)
PS. Byłam na twoim blogu, miałam jednak problem z logowaniem komentarza. Nie wiem, dlaczego. W każdym razie - ogromnie się cieszę, że tworzysz :) Będę zerkać, ale sporadycznie, ponieważ nie za bardzo przepadam za opowiadaniami z OD.
Pozdrawiam serdecznie :)
Rozdział bardzo wciągający i sporo się dzieje:) Ale zacznę od tego, co zwykle:
OdpowiedzUsuńCię i Ciebie z wielkiej litery pisze się w listach, w tekstach z małej, popraw sobie:p
Najpierw jest, że Vivi jest na półmetku, a potem, że to już ostatnie tygodnie... to w którym ona jest tygodniu ciąży? I przypomnij mi, ile u niej miała trwać taka ciąża?
Emmet świetnie wyjaśnił różnicę między pantoflarstwem, a małżeństwem^^ Ale się uśmiałam:D
A kiedy Vivi urodzi? Bo ja mam termin pod koniec marca, w tym tempie dodawania rozdziałów może nasze dzieci będą równolatkami^^ Niby zaczęła w grudniu, ale kto wie, kiedy skończy:D
Myślę, że nie na darmo wprowadziłaś wątek Miquela. Ciekawe, kiedy się pojawi i w jakich okolicznościach;p Ale powiem Ci, że to dziwne - tyle kontaktów, możliwości, zdolności, a nie mogli znaleźć jednego nastolatka:P Cwany chłopak^^
Zaskoczyłaś mnie porozumieniem z wilkołakami, ale tak myślę, że Nessie faktycznie było trudno odmówić^^
Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie;)
Dobra, zaraz poprawię :P Zawsze mi się to myli, postaram się zapamiętać.
UsuńPółmetek to 2-3 tygodnie - zazwyczaj, tak wyczytałam gdzieś na stronach "ciążowych", ale... może faktycznie źle to sformułowałam w rozdziale. Vivi mówi, że mijają kolejne tygodnie, a minął wtedy 2 tydzień odkąd musi leżakować. Dobra poprawię :) Ciąża miała trwać 6 miesięcy.
Cieszę się, że cię rozbawiłam (z Emmettem).
Tak jak napisałam, Vivi rodzi - teraz w tym rozdziale. Nie przewiduję tygodniowej porodówki :)
Marzec mówisz - super (jam jest z marca - dzieci wrażliwe, inteligentne i urocze :D), trochę czasu ci zostało i chyba się nie stresujesz jeszcze? Co? :)
Co do rozdziału, chyba będę szybsza :P
Ha! No pewnie, że nie na darmo. To, że chłopak - nastolatek zniknął, rozpłynął się w powietrzu, przy ich możliwościach, to rzeczywiście nieprawdopodobne. Tym bardziej to sprawiło, że Rosalie popadła aż w taką depresję. Ale o szczegółach - później. Będzie to nie lada zagadka :)
Wilkołaki - jak będę miała siłę i wenę twórczą, to napiszę w jaki to sposób Ness przekonała ciotkę.
Pozdrawiam, życzę zdrówka i dziękuję za komentarz. Jak widać u mnie również, nie za ciekawie prezentuje się ilość komentujących.
Jeśli sześć miesięcy, to półmetek chyba po trzech...
UsuńJeszcze nie, czas na stres będzie później^^
Już mi się podoba ten wątek z chłopakiem;p
W takim razie weny życzę i pozdrawiam serdecznie:)
Zapraszam na the-dorian-story gdzie ukazał się już prolog oraz pierwszy rozdział. Myślę, że może to być opowieść w Twoim guście, więc jeśli znajdziesz chwilkę czasu, możesz zerknąć;) Pozdrawiam:)
UsuńNie wiem, czy Cię powiadamiać o nn, bo nic o tym nie pisałaś, ale jak coś, to jest już II rozdział Doriana;p
UsuńKiedy rozdział?
OdpowiedzUsuń