20 października 2014

Rozdział 71


Perspektywa Williama,

            - Musisz odpoczywać Viviene, najlepiej w pozycji leżącej – oznajmił poważnym tonem Noel, zamykając swoją lekarską torbę. – To już półmetek, dlatego tym bardziej musisz się oszczędzać – mówił i spojrzał na mnie. – Zero stresu, bo w innym wypadku przy kolejnych tak silnych skurczach po prostu urodzisz – ponownie zwrócił się do mojej ukochanej.
             - Ale wszystko jest z nią w porządku? – Spytała po raz kolejny przejęta wampirzyca, przy okazji głaszcząc się troskliwie po brzuchu. – Powinnam być mądrzejsza, ach! – Westchnęła zrezygnowana i zerknęła na mnie.
             - Skarbie, to nie była twoja wina – objąłem ramieniem ukochaną. – Po prostu… zbyt wiele ostatnio na Ciebie, na nas spadło – przyjazd Cullenów i Nessi. To faktycznie wiele Cię kosztowało.
             - Niby tak… - wtrąciła, nie dane jej było jednak skończyć.
             - Powiem tak – zaczął położnik, skupiając się na Vi. – Nie widzę nic niepokojącego, ciąża przebiega prawidłowo, gdyby jednak sytuacja się powtórzyła, natychmiast dajcie mi znać.
             - Oczywiście – powiedziałem i podszedłem do chłopaka. – Bardzo dziękuję Ci, że pojawiłeś się tak szybko.
             - Taka praca – uśmiechnął się ciepło i wyciągnął dłoń na pożegnanie, którą ująłem. – Cześć Vivi, Will – to powiedziawszy wyszedł z pokoju.
             - Jestem nieodpowiedzialna – przyznała dziewczyna minutę później, jej ton jednak wybrzmiał tak, jakby oznajmiała coś zupełnie najnormalniejszego w świecie. – Serio, Will! Nieodpowiedzialna – stwierdziła usilnie mi się przyglądając.
            Zaśmiałem się cicho i usadowiłem się obok niej na łóżku, przyciągając narzeczoną do siebie. Jej głowa od razu znalazła się na mojej piersi, a lewa ręka powędrowała na ciążowy brzuszek.
             - Nie jesteś – szepnąłem jej na ucho i zaraz potem pocałowałem w czoło. – Powiem więcej, będziesz najlepszą mamą na świecie – przyznałem szczerze.
             - Boję się tego – odezwała się po krótkiej pauzie. – To znaczy wierzę, że dam radę, muszę – uśmiechnęła się lekko. – Ale, gdzieś w głębi – wskazała na swoje serce. – Zastanawiam się, co też będzie dalej, zaraz po „żyli długo i szczęśliwie”.
             - Wszystko będzie dobrze – zapewniłem ukochaną. – Musisz tylko w to uwierzyć, Vi – to podstawa sukcesu.
             - Twój optymizm czasami jest nie na miejscu, wiesz – stwierdziła z przekąsem. – Mógłbyś czasami wejść w moje buty – pożaliła się.
             - Ja po prostu uważam, że szukasz dziury w całym – wyjaśniłem. – Dlaczego miałoby nie być zawsze już dobrze i szczęśliwie?
             - Bo takie rzeczy się nie zdarzają – odpowiedziała od razu. – No chyba, że mówimy o bajkach.
             - Wiele przeszłaś w życiu, tak jak i twoja rodzina. Być może wreszcie nadszedł czas by skończyć z tym pesymizmem i cieszyć się tym, co się ma – posłałem jej uśmiech. – Naprawdę, myśl pozytywna jest tysiąc razy silniejsza, a dodatkowo wprawia w lepszy nastrój. Dlatego od dziś nie myślimy negatywnie – zarządziłem. – To nie służy ani Tobie, ani naszej córce, a teraz ona jest najważniejsza.
             - Gdzie ty się tego wszystkiego naczytałeś, co - cwaniaczku? – Spytała z ironią w głosie, wiedziałem już, że udało mi się jej poprawić humor.
             - W norweskiej prasie kolorowej – odpowiedziałem. – Doskonała literatura, polecam.
            Viviene zaśmiała się, a zaraz potem rozkosznie ziewnęła.
             - Tylko mnie nie połknij – sarknąłem.
             - Bardzo śmieszne, serio – wtrąciła i ziewnęła raz jeszcze.
             - Poczekaj, podam ci poduszkę… - zreflektowałem się. – I koc.
             - Kochany jesteś – powiedziała już z zamkniętymi oczami.
             - Śpij skarbie, śpij i śnij – pocałowałem ją w policzek i wymknąłem się z sypialni.
            W wampirzym tempie pojawiłem się w salonie, gdzie zebrała się cała rodzina siedząc jak na szpilkach i czekając na jakieś wieści odnośnie stanu Viviene. Wszystkie oczy zwróciły się w moją stronę, a ja gniewnie spojrzałem w kierunku Edwarda. Już miałem zacząć swój wywód, gdy głos zabrała Nessie, domagając się mojej uwagi.  
             - Co z ciocią? – Spytała zmartwiona.
             - Odpoczywa – odpowiedziałem z wymuszonym uśmiechem. – Teraz śpi, więc jeśli masz ochotę możesz do niej dołączyć – puściłem jej perskie oko. – Tylko cichutko – dodałem jej na ucho.
            Nie minęła sekunda, a Renesmee zniknęła nam z pola widzenia. Postanowiłem, więc zacząć:
             - Naprawdę nie mogliście poczekać z takimi rewelacjami? – Zwróciłem się do Carlisle i Edwarda z wyrzutem, mierząc ich przy tym ostrym wzrokiem. – Jej się nie wolno denerwować, a sam wasz przyjazd kosztował ją wiele – mówiłem dalej podminowany. – Co chcieliście tym osiągnąć? – Byłem coraz to bardziej wzburzony.
             - Niechciałem przed nią ukrywać takich spraw – zaczął się tłumaczyć Ed. – Dobrze wiesz, że Vivi musi wiedzieć wszystko.
             - Nie chcieliśmy jej zdenerwować – dodał blondyn. – Nawet przez myśl nam to nie przeszło.
             - Nie od dziś wiadomo, że temat wilkołaków wywołuje u niej szewską pasję – przypomniałem. – Naprawdę tak trudno było przewidzieć jej reakcję? – Sarknąłem.
             - Jak się ona czuje? – Spytała Rosalie, próbując nieco zmienić temat.
             - Noel powiedział, że z dzieckiem wszystko w porządku, ale Viviene musi leżeć – odpowiedziałem. - To ostatnie tygodnie, dziecko ułożyło się już w pozycji porodowej i stąd tak silne skurcze, które oczywiście spowodował stres i zdenerwowanie – spojrzałem wymownie na brata mojej ukochanej.
             - Mogę Ci obiecać, że nie poruszę już tego tematu – zapowiedział rudzielec. – Załatwię sprawę z Jacobem sam – zerknął na żonę, która ochoczo pokiwała głową. – Nie pojawi się tutaj bez waszej zgody.
             - Osobiście nic nie mam do wilkołaków – zacząłem już spokojniejszym tonem. – Ale, jak na razie to Vi dyktuje warunki, ja muszę się jedynie dostosować.
             - Na razie? – Sarknął Emmett prześmiewczo. – Od samego początku jesteś pantoflarzem, podobnie z resztą jak Edward i Jasper.
             - Grabisz sobie, Boski – stwierdził rudy, marszcząc gniewnie brwi.
             - I kto to mówi – prychnąłem. – Już idę kochanie, pościelić to łóżko – przedrzeźniłem osiłka. – Zaraz przyniosę Ci torbę z zakupami, a może podam Ci klucz 12?
             - To nie jest pantoflarstwo – oznajmił dumnie brunet.
             - Nie? – Pochwycił Jasper. – A co, według Ciebie?
             - Małżeństwo – odpyskował Emmett.
            Nie minęła chwila, a wszyscy zebrani śmiali się w najlepsze.
             - To Ci się udało, Em – stwierdziła Allie, próbując ponownie się opanować. – Serio.
             - Jedno bracie nie wyklucza drugiego – dodał Jazz, kręcąc głową.
             - No, ale tak szczerze Will – zaczął ponownie osiłek, lekceważąc blondyna. – Dała Ci już Vivi w kość?
             - Pewnie – odpowiedziałem z uśmiechem. – Zwłaszcza teraz, kiedy humor zmienia się jej cztery razy dziennie. Ale w tym stanie to podobno zupełnie normalne – spojrzałem na Edwarda. – Potwierdzisz, zaprzeczysz, skomentujesz? – Zwróciłem się do przyszłego szwagra.
             - Nie pamiętam by Bella była markotna – zerknął na żonę. – Bardziej jej upór dawał mi w kość.
             - Gdyby nie ten upór – wtrąciła wampirzyca. – Nie miałbyś tak cudownej córki.
             - Co prawda, to prawda – zgodził się z Bellą i pocałował ją w policzek. – Bella za wszelką cenę chciała urodzić – zwrócił się już do mnie. – Nawet ryzykując swoje życie.
             - I chyba się opłacało – stwierdziłem spoglądając na młode małżeństwo. – Bo Nessi to najbardziej rozkoszna istota jaką znam. Dała wam i daje tyle radości i szczęścia, jak mało kto.
             - Zobaczymy co powiesz, jak poznasz swoją córkę – wtrącił Carlisle, klepiąc mnie po ramieniu, a Edward zachichotał.  
             - Jak to, co powie – wtrącił się mięśniak, przełączając kanał na pilocie. – To samo.
            Po raz kolejny towarzystwo się wesoło zaśmiało.
             - Trafność twoich stwierdzeń w dniu dzisiejszym jest oszałamiająca, kochanie – stwierdziła zabawnie Rosalie.
             - Staram się, najdroższa – dodał i ucałował jej lewą dłoń.
             - To, co – wtrąciła Alice, zacierając ręce. – Polowanko, a potem zakupy? – Zerknęła w kierunku Rose i Belli. – Trzeba by było też zorganizować dla Vivi baby shower… - trajkotała.
             - Oj tak, trzeba – dołączyła się Rosie, automatycznie podrywając się do góry. – Przy Belli nie miałyśmy takiej okazji, z resztą sytuacja była inna – stwierdziła i spojrzała przy okazji na wampirzycę, która się nieco zasępiła. – No, co? – Podjęła temat blondynka. – Chyba się ze mną zgodzisz, Bello?
             - Zgodzę, zgodzę – westchnęła dziewczyna. – Na szczęście tamten okres mamy już za sobą – stwierdziła i zaraz uśmiechnęła się promiennie. – Ale skoro mamy jechać na zakupy, to jedźmy – Alice zrobiła większe oczy, a Bella zaraz dodała. – Tylko się nie ekscytuj Allie, to, że zgodziłam się na zakupy nie oznacza, że zaraz skompletujesz mi kolejną garderobę. Jedziemy by kupić coś dla dziecka – wyszczególniła.
             - Dobrze – wtrąciła chochlica. – No to, w drogę – zadecydowała i spytała. – Któryś z panów do nas dołączy?
            W pokoju nastała niezręczna cisza, męska część rodziny wraz ze mną nieruchomiała. Wiedzieliśmy bowiem, co oznaczają zakupy z dziewczynami, a zwłaszcza z Allie. Znając najlepiej najbardziej zainteresowaną, pierwszy odezwał się Jasper, wstając od razu z kanapy.
             - Razem z Carlisle kończymy malowanie w drugim domu – uśmiechnął się lekko do ukochanej. – Może innym razem.
             - A ja przecież obiecałem, że wymienię olej w samochodzie Vivi – rzucił Emmett i już go w pomieszczeniu nie było.
             - Ja mam podjazd i drogę do odśnieżenia – wpadłem na doskonały pomysł, zerkając na zalegający śnieg za oknem. – Trzeba to robić systematycznie, inaczej drogie panie nie wyjedziecie – posłałem im nikły uśmiech i ruszyłem do wyjścia, jednak w połowie kroku się zatrzymałem, spoglądając na Edwarda. – Ed, a może byś mi pomógł, co? Będzie szybciej – zwróciłem się do przyszłego szwagra, który chyba liczył na jakieś wyjście awaryjne.
             - Z wielką przyjemnością – oznajmił rudy. – Może weźmiemy Nessi, będzie miała frajdę.
             - Tylko ubierzcie się ciepło – poradziła Bella.
             - To żaden z was z nami nie pojedzie? – Odezwała się ponownie chochlica z zasmucona miną. – Naprawdę?
             - Kochanie, bardzo byśmy chcieli – zaczął Carlisle z przepięknym uśmiechem. – Ale, jak sama widzisz – westchnął. – Każdy z nas ma coś do roboty.
             - Szkoda – stwierdziła. – No nic, komu w drogę, temu czas. Opiekujcie się dobrze Viviene – to powiedziawszy, zniknęła nam z pola widzenia razem z resztą pań.
             - Coś łatwo poszło – zauważył chwilę później Jasper, gdy w salonie zostaliśmy sami. – Zbyt łatwo – podkreślił.
             - Nie przesadzaj – wtrącił się najstarszy wampir z uśmiechem. – Allie nie jest terrorystką – a zaraz potem dodał. –  Ale lepiej bierzmy się do pracy, panowie.    
           
~*~

Perspektywa Viviene,    

            Mijały kolejne tygodnie podczas których przede wszystkim odpoczywałam i unikałam jakichkolwiek stresów, o co szczególnie dbał William i oczywiście moja rodzina. Tak więc leżałam, spałam, jadłam i znowu leżałam pod nadzorem najbliższych, przez co moja sypialnia przemieniła się w dworzec centralny – najczęściej odwiedzane pomieszczenie w domu.
            Nie mogłam jednak narzekać na nudę. Bym nie straciła kontaktu z rzeczywistością, Emmett przytargał z salonu kino domowe, by razem ze mną i chłopakami oglądać filmy, mecze i grać na xboxie. Carlisle i Edward codziennie donosili mi coraz to nowe książki i gazety, znalezione w bibliotece czy w księgarni, a także plany nowych domów. Natomiast Bella postanowiła dorównać w kuchni Williamowi, przez co stałam się degustatorem na pełen etat. W konsumowaniu kulinarnych delicji pomagała mi Nessi, która prawie nie opuszczała mojego boku, a gdyby tylko mogła właściwie to zamieszkałaby razem ze mną i Willem w jednym pokoju. Z każdym dniem dziewczynka zyskiwała w moich oczach, a przede wszystkim zaskakiwała swoją elokwencją i zdobytą wiedzą, co nawet dla mnie było czasami zdumiewające.  Co do Alice i Rosalie, to siostry dość hucznie urządzały pokazy mody w mojej garderobie, prezentując coraz to nowsze nabytki i to nie tylko dla siebie.
            W międzyczasie przeżyłam baby shower, które dziewczyny zaplanowały na tydzień przed Bożym Narodzeniem, a miałam jeszcze przed sobą dość wystawne święta, jak to określiła Allie – z olbrzymią choinką, indykiem i typowo norweskimi świątecznymi specjałami. Cieszyłam się ogromnie na wspólnie spędzony czas, a jednocześnie czułam pewną pustkę w sercu, spowodowaną brakiem jeszcze jednej osoby wśród nas, a mianowicie Esme, która wręcz uwielbiała Boże Narodzenie. Zaraz jednak poprawił się mi humor, bo do mojego pokoju wpakowało się słynne trio Cullen – Bella, Rose i Alice. Blondynka zajęła fotel z nijaką miną, Bella dość nieśmiało przysiadła się na łóżku, a najmniejsza wampirzyca stanęła na środku pomieszczenia.
             - Vivi – zaczęła wróżbitka. – Potrzebna nam jest Twoja pomoc – stwierdziła dość poważnym tonem.
             - Słucham, siostrzyczki – oświadczyłam. – Coś się stało? – Zmartwiłam się.
             - Wiesz, że planujemy świąteczną kolację, prawda – powiedziała Alice, na co ja przytaknęłam. – I chodzi oto, że… chciałabym ją zorganizować tutaj – wydusiła w końcu.
             - No, a gdzie indziej – stwierdziłam z lekkim sarkazmem. – Ale myślałam, że tę kwestię mamy już dawno ustaloną.
             - Viviene – zwróciła moja uwagę Bella. – Mówiąc tutaj, Alice miała na myśli twoją sypialnię.
             - Że co proszę?! – Mój głos podskoczył o oktawę wyżej, a zaraz potem melodyjnie się zaśmiałam, bo to, co wymyśliła moja siostra doprawdy niedorzeczne.  – Alice, dobry żart, naprawdę.
             - Tylko się nie denerwuj – zauważyła Rosalie. – To dla twojego i maleństwa dobra.
             - Nawet nie pomyślałam o tym by podnieść sobie ciśnienie, Rose – odpowiedziałam siostrze i zwróciłam się do reszty. – Jesteście kochane – stwierdziłam sekundę później, przy okazji obdarzając je uśmiechem. – Ale to nie będzie konieczne. Święta spędzimy w salonie, przy kominku i choince – i zaraz dodałam. – Poza tym, nie zamierzam leżeć w łóżku, kiedy przybędą nasi goście, tak nie wypada.
             - Jacy goście? – Zdziwiła się Rose.
             - Niespodzianka – zaanonsowałam z szelmowskim uśmiechem.
             - Nic nie widziałam – stwierdziła wróżbitka. – Czyżby to byli Eileenowie?
             - Och! Przestańcie zgadywać, tylko zabierzmy się za przygotowania – oznajmiłam, wstając z łóżka. – Bo rzeczywiście mało czasu zostało, a gwiazdka tuż, tuż.
             - Vivi, powiedz nam, kto to będzie – domagała się Bella.
             - Kochana, wiem, że nie lubisz niespodzianek, ale tę będziesz jakoś musiała znieść – zaśmiałam się wesoło. – A będzie zabójcza – spojrzałam na wampirzyce niczym knujący Grinch.
             - O święta tuż, święta tuż, choinkę stroić czas – zaśpiewała Alice. – Gwiazdka mruga już na niebie, czarem kusi blask…*

~*~
             
Retrospekcja, dwa dni wcześniej

             - Nessi, co ty knujesz? – Do moich uszu doszedł przyjemny tembr męskiego głosu. – Ness!? Mam ponowić pytanie?
             - Nie musisz – odparła wesoło dziewczynka. – Po prostu chodź.
             - Ale ja nie mogę – zaczął się tłumaczyć mężczyzna. – Twój ojciec…
             - Mojego taty nie ma – przerwała mu. – No dalej, Jake!
            Na moich ustach pojawił się lekki uśmiech. Renesmee nie można było odmówić, taka już była. Stałam w drzwiach od tarasu, który przynależał między innymi do mojej sypialni. Otuliłam się kaszmirowym kardiganem i postanowiłam ujawnić swoją tożsamość. 
             - Cześć Jacob – przywitałam się z Indianinem neutralnym tonem.
            Chłopak miał na sobie jedynie adidasy, ciemne jeansy i krótki rękaw, mimo, że na zewnątrz temperatura wynosiła kilka stopni poniżej zera. Na mój widok zatrzymał się w pół kroku i znieruchomiał, a w jego ciemnych oczach postrzegłam nie małe zaskoczenie i chyba strach. Zaraz jednak wziął się w garść i na jego twarzy pojawiła się maska zobojętnienia. Wyprostował się i założył ręce na piersiach. Cały czas jednak ilustrował mnie wzrokiem, szczególną uwagę zwracając na środkową część mojego ciała.
             - Hej – odpowiedział niepewnie.
             - Cieszę się, że udało nam się spotkać – zaczęłam przyjaźnie.
             - Cóż, tej małej – wskazał na dziewczynkę, która obdarzyła go pięknym uśmiechem. – Podobno się nie można powiedzieć „nie”. A ja nie wiedziałem, gdzie też mnie prowadzi – spojrzał wprost w moje oczy.
             - Taki był plan – stwierdziła Nessi i puściła w moim kierunku perskie oko.
             - Plan? – Spytał wilkołak.
             - Razem z ciocią knujemy ile wlezie – stwierdziła dziewczynka i podeszła do mnie.
             - Nad tą ilością bym polemizowała – uśmiechnęłam się do siostrzenicy. – Ale to prawda, chociaż to dzięki tobie, tutaj jesteśmy – zerknęłam na Jacoba, który nie udawał zdziwienia.
             - Polecam się na przyszłość – odpowiedziała Ness, po czym pocałowała mnie w policzek, pomachała Jake’owi i pobiegła w stronę salonu.
             - Już jakiś czas temu, chciałam się z Tobą zobaczyć – zaczęłam, a jego brwi powędrowały ku górze, zdradzając zaciekawienie.
             - To dziwne. Mi wręcz zabroniono pojawiać się w tutejszej okolicy, pod groźbą śmierci – dodał z ironią. – Czyżbyście mieli problem w przekazywaniem sobie informacji? Wy?
             - Wybacz, to moja wina – powiedziałam szczerze. – Złość i żal nie jest racjonalnym towarzyszem pokojowych pertraktacji. Wiem, że nie miałeś związku z tym, co stało się z Joshem – dodałam zaraz potem. – To już przeszłość i nie da się jej zmienić. Trzeba się z nią pogodzić.
            Spojrzałam na wilkołaka i po raz pierwszy z trudem mogłam odczytać jego emocje. Uśmiechnęłam się lekko i wyciągnęłam prawą dłoń przed siebie. Musiało upłynąć kilka dobrych sekund, bym poczuła nagrzany, ale delikatny uścisk dłoni.
             - Przepraszam – odezwałam się.
             - Przeprosiny przyjęte – uśmiechnął się wesoło chłopak. – Ale ja także powinienem Cię przeprosić. Moje… zachowanie, cóż… - jego prawa ręka powędrowała na szyję, był ewidentnie zakłopotany. – Też pozostawia wiele do życzenia, tak więc… przepraszam.
            Tym razem ja się zdziwiłam, a chłopak zaśmiał się od razu.
             - Nie ma co, chyba się dogadamy – stwierdził.
             - Jak to mówią, pierwsze koty za płoty – zaśmiałam się.
             - I czemu, nie można było tak od razu? – Spytał chłopak samego siebie. – Wydajesz się mega pozytywną babką – dodał, a ja posłałam mu uśmiech. – Ani trochę nie przypominasz Edwarda, chociaż nie – zamyślił się na chwilę. – Gdy jesteście… wzburzeni macie taki sam mord w oczach.
            Tym razem nie udało mi się powstrzymać chichotu.
             - Słyszałam już wiele o sobie i Edwardzie, ale takiego porównania jeszcze nigdy – stwierdziłam.
             - Uznam to za komplement – skłonił się teatralnie.
             - W takim razie, mam nadzieję, że przyjmiesz zaproszenie na świąteczny obiad – powiedziałam. – Oczywiście razem ze swoimi kompanami. 
            Ciepłe, brązowe oczy ponownie zrobiły się wielkie jak spodki.
             - Nie spodziewałeś się czegoś takiego, prawda? – Spytałam.
             - W życiu – stwierdził i zaśmiał się wesoło. – A reszta nie będzie miała nic przeciwko? – Zastanowił się na głos. – No wiesz, na przykład Blondi za mną nie przepada.
             - Rosalie, jakoś przeżyje, chyba – stwierdziłam. – Poza tym, chciałbym wam przekazać pewne informacje – położyłam rękę na swoim brzuchu. – Wiem, że nie wiecie wszystkiego.
             - Edward powiedział, że nie może nam nic zdradzić – odezwał się Jacob.
             - Nie powiedział, ponieważ nie może – oznajmiłam i zaraz dodałam, bo już wiedziałam, że chłopak ma na końcu języka pytanie. – Powiedzmy, że to taki rodzaj przyrzeczenia, ale o tym później.
             - W takim razie, widzimy się 25 grudnia? – Upewnił się chłopak.
             - Tak – uśmiechnęłam się. – Ale niech to na razie zostanie między nami.
             - Jasne – odpowiedział radośnie. – Dziękuję za spotkanie, Viviene.
             - Podziękowania kieruj do tej, która jest sensem twojego wszechświata – odpowiedziałam. – Gdyby nie Ness… - zastanowiłam się przez chwilę. – To cudowna istota i masz cholerne szczęście Jake.
             - Wiem, Viviene – przyznał. – Oddał bym za nią życie.
             - Nie ty jeden w tej rodzinie – dodałam na odchodne.

~*~

            Nadszedł przeddzień wigilii, wszystkie przygotowania do uroczystego obiadu i świętowania Bożego Narodzenia były prawie gotowe. Prawie, ponieważ został nam jedynie dobór odpowiedniej garderoby, dlatego też Alice była w swoim żywiole. Nie zamierzałam jej przeszkadzać, dlatego też usadowiłam się wygodnie na łóżku. Mój wzrok jednak podążył za Rosalie, która nieobecnym wzrokiem wpatrywała się przed siebie. 
             - Rosalie – zagaiłam. – Kochana, co się dzieje?
             - Nic się nie dzieje, Vivi – odparła z wymuszonym uśmiechem. – Kompletnie nic.
             - Oj blefujesz siostrzyczko – pogroziłam jej palcem. – Od pewnego czasu jesteś jakby nieobecna, zamyślona, taka niedostępna – zamyśliłam się na chwilę. – Coś Cię trapi – stwierdziłam poważnie. – Nie tylko ja to zauważyłam Rose, jesteśmy tutaj – spojrzałam na Bellę i Alice, które ochoczo się ze mną zgodziły, kiwając głowami. – Możesz nam zaufać, możesz nam powiedzieć – posłałam w jej kierunku uśmiech.
            W sypialni zapadła totalna cisza, wprawdzie z zewnątrz dochodziły do nas piski i śmiech Renesmee i chłopaków, którzy postanowili urządzić bitwę na śnieżki, ale w tamtej chwili nie miało to dla nas żadnego znaczenia. Ewidentnie coś było na rzeczy z Rosalie, blondynka nie odezwała się ani słowem, wstała jedynie z fotela i powolnym krokiem ruszyła w kierunku okna. Zapatrzyła się w śnieżny krajobraz, a minutę później oznajmiłam nam powód swoich trosk.
             - Znacie moją historię życia, kim byłam, co robiłam, jak żyłam – zaczęła z westchnieniem. – Wiecie też, że najbardziej czego pragnęłam, była szczęśliwa i kochająca się rodzina – i zaraz sprecyzowała. - Rodzina z dziećmi. 
             Wpatrywałam się w smutną siostrę, a zaraz potem moje spojrzenie i Belli się spotkało. Już wiedziałam, co było powodem dziwnego zachowania blondynki. Renesmee i Esmeliss.  Rose najbardziej w swoim życiu pragnęła dziecka. Dziecka, którego nigdy nie mogła mieć. W głębi serca poczułam przypływ współczucia dla Rosalie i zrobiło mi się przykro. Nakryłam się szczelnie kocem, by zakryć swój ciążowy brzuch, a w tym samym momencie Rosie odwróciła się w naszą stronę.
             - Nie wiecie jednak wszystkiego – w miodowych oczach wampirzycy, pojawiła się iskierka radości. – Miałam syna – wyznała po chwili.
             - Jako człowiek? – Odezwała się Bella.
             - Ależ skąd – zaśmiała się blondynka. – Jako wampirzyca.
            Zrobiłam wielkie oczy i otworzyłam buzię ze zdziwienia, z resztą nie ja jedna.
             - To było w 1942 roku, jeszcze przed przeprowadzką na północ – podjęła opowieść siostra, siadając na łóżku obok mnie i Belli. – Mieszkaliśmy wtedy niedaleko granicy z Meksykiem, w każdym razie było to jeszcze zanim poznaliśmy Alice i Jaspera.
             - Co masz na myśli mówiąc, że miałaś syna? – Odezwała się oniemiała brunetka.
             - Pewnego razu wybraliśmy się z Emmettem na polowanie, w nocy – mówiła dalej. – Przemierzając las zauważyliśmy pożar, olbrzymi. Z zaciekawieniem podążyliśmy w tamtym kierunku, kiedy już dotarliśmy na miejsce okazało się, że to jeden z klasycznych domków jednorodzinnych. Ogień i płomienie były wszędzie, dlatego też czym prędzej postanowiliśmy się wycofać, kiedy do naszych uszu doszedł płacz dziecka.
             - O mój Boże – wydusiłam, zakrywając usta rękoma.
             - Nie zawahałam się ani minuty – kontynuowała. – Uratowałam chłopca z płonącego domu, o mało co nie tracąc przy tym swojego życia, ale nie mogłam pozwolić na śmierć dziecka.
             - Co było dalej? – Domagała się odpowiedzi Alice.
             - Zaopiekowaliśmy się chłopcem, ponieważ reszta jego bliskich zginęła w tym pożarze – na jej twarzy pojawił się piękny uśmiech. – Miguel był przeuroczym dzieckiem, ciemna czupryna i takie ciepłe, radosne oczy – wróciła do miłych wspomnień.
             - Możesz kontynuować? – Spytałam po chwili.
             - Chłopiec miał sześć lat, kiedy trafił pod moją i Emmetta opiekę – powiedziała Rose. – To było kochane dziecko, nie było osoby w naszym domu, której serca by nie podbił – uśmiechnęła się ponownie.
             - Wybacz Rose, ale ja jakoś nie potrafię sobie wyobrazić Emmetta, jako statecznego i odpowiedzialnego ojca – wtrąciła Allie. – Prędzej stawiałabym na Edwarda, czy Carlisle.
            Spojrzałam na Alice i pokręciłam głową, tylko ona mogła poruszyć taką kwestię w takiej opowieści. Nie mniej jednak, również zastanowiłam się przez chwilę nad rolą mojego misiowatego  brata, jako taty z prawdziwego zdarzenia.
             - Edward i Carlisle starali się być, jak dobrzy wujkowie – powiedziała wampirzyca. – I wcale Ci się Alice nie dziwie, że zwątpiłaś w umiejętności i możliwości ojcowskie mojego męża, skoro na co dzień nie ukrywajmy, nie prezentuje on postawy godnej do naśladowania, zwłaszcza dla małego chłopca – uśmiechnęła się na chwilę. – Ale to prawda. Emmett był w tym świetny, a co ważniejsze czuł, że Miguel mógłby być jego synem. Kochał go i był w stanie zrobić dla tego malca wszystko.
             - Niesamowite – odezwała się cicho Bella. – Naprawdę.
             - Dlaczego nigdy o tym nie mówiłaś? – Zdziwiłam się.
             - Zbyt mocno mnie to bolało – westchnęła i zaraz powróciła do przerwanego wątku.
 – Kochałam tego szkraba, który nie wiadomo kiedy dorósł – mówiła. – Kiedy miał 13 lat dowiedział się prawdy o nas i o sobie – wyznała. – Uznaliśmy z Emmettem, że powinien wiedzieć kim jesteśmy, a także skąd się wziął i… to był niestety błąd.
            Żadna z nas, ani ja, Bella czy Alice nie odezwała się ani słowem, czekając nie tylko na dalszą historię, ale i chyba nie wiedziałyśmy, co mogłybyśmy powiedzieć Rosalie.  
             - Miguel nie potrafił tego zrozumieć – mówiła. – Oskarżył nas o kłamstwa i… - odebrało jej głos. – Opuścił rodzinny dom, uciekł.
             - Jak to uciekł? – Oburzyła się Allie.
             - Normalnie – odpowiedziała dziewczyna ze smutkiem w oczach. – Wyszedł z domu zaraz po kłótni z nami – westchnęła ciężko. – Tak naprawdę, to myśleliśmy, że potrzebuje czasu by ochłonąć, przemyśleć wszystko. Zawsze taki był, reagował dość gwałtownie, a potem potrzebował chwili dla siebie – pociągnęła nosem. – Kiedy jednak nie wrócił na noc do domu, zaczęliśmy go szukać.
             - Niech zgadnę – wtrąciłam. – Trop urwał się w pewnym momencie?
             - Niestety – odpowiedział moja siostra. – Szukaliśmy chłopca dobre kilka tygodni, ale z marnym skutkiem. Patrolowaliśmy teren, granicę, sprawdzaliśmy hotele, przystanki, szkoły, szpitale, pytaliśmy ludzi – mówiła. – Później odkryliśmy, że oprócz plecaka z rzeczami zabrał sporo gotówki.
             - Musiałaś to strasznie przeżyć – zauważyła Bella.
             - W jednej chwili moje marzenia po raz kolejny legły w gruzach. Razem z odejściem mojego synka, ja przestałam żyć – wyznała z bólem w głosie. – Wszystko straciło dla mnie sens i popadłam w depresję.
            Czułam, że po policzkach zaczynają mi spływać słone krople. Wpatrywałam się w złote, smutne oczy blondynki i dosłownie czułam jej ból – zranione serce, olbrzymią tęsknotę i żal.
             - Było ze mną na tyle źle, że… chciałam odebrać sobie życie – wyszeptała. – Gdyby nie Edward, wskoczyłabym w płomienie. Ja… - zamilkła przez chwilę. – Ja… Ten ból – wskazała na swoje serce. – Był katorgą, męczarnią, piekłem. Nie mogłam oddychać, mimo że tlen nie był mi potrzebny do życia.
             - O cholera! – zauważyłam z niemałym przerażeniem w głosie, sęk w tym, że moja reakcja nie dotyczyła jedynie opowieści Rose.
             - Obwiniałam siebie i nadal czuje się winna, ale… pogodziłam się z sytuacją – kontynuowała wampirzyca. – Trochę to trwało – spojrzała na nas. – Dlatego obiecałam sobie, że nigdy więcej nie poruszę tego tematu. To przeszłość, której już nie mogę zmienić. Po prostu chcę zapomnieć.
             - O Miguelu? – Odezwał się chochlik.
             - O bólu – Odpowiedziałam za Rosalie. – Też przyjęłam taką taktykę, tyle że u mnie się nie sprawdziła – W tym samym momencie poczułam dziwny ucisk w dolnym podbrzuszu. – Ajajaj!
             - Co się stało, Vi? – Spytała zaskoczona Alice.
             - Odeszły mi wody – stwierdziłam, jak gdyby nigdy nic. – Rodzę, drogie panie.


 „Lecz nikt nie może tracić z oczu tego, czego pragnie.
Nawet kiedy przychodzą chwile, gdy zdaje się, że świat i inni są silniejsi.
Sekret tkwi w tym, by się nie poddać.”
 – Paulo Coelho




8 komentarzy:

  1. W końcu rodzi! Tyle czasu czekałam na ten moment! Mam nadzieję, że nie będzie żadnych komplikacji. Rozdział cudny jak zwykle zresztą! :-) Weny życzę i pozdrawiam!
    PS.
    Zapraszam do mnie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję ci za komentarz, cieszę się również, że pozostałaś ze mną pomimo mojej tak długiej absencji.

      A tak, Viviene rodzi i też muszę to przyznać - w końcu!

      Buziaki :)

      PS. Byłam na twoim blogu, miałam jednak problem z logowaniem komentarza. Nie wiem, dlaczego. W każdym razie - ogromnie się cieszę, że tworzysz :) Będę zerkać, ale sporadycznie, ponieważ nie za bardzo przepadam za opowiadaniami z OD.

      Pozdrawiam serdecznie :)

      Usuń
  2. Rozdział bardzo wciągający i sporo się dzieje:) Ale zacznę od tego, co zwykle:
    Cię i Ciebie z wielkiej litery pisze się w listach, w tekstach z małej, popraw sobie:p
    Najpierw jest, że Vivi jest na półmetku, a potem, że to już ostatnie tygodnie... to w którym ona jest tygodniu ciąży? I przypomnij mi, ile u niej miała trwać taka ciąża?
    Emmet świetnie wyjaśnił różnicę między pantoflarstwem, a małżeństwem^^ Ale się uśmiałam:D
    A kiedy Vivi urodzi? Bo ja mam termin pod koniec marca, w tym tempie dodawania rozdziałów może nasze dzieci będą równolatkami^^ Niby zaczęła w grudniu, ale kto wie, kiedy skończy:D
    Myślę, że nie na darmo wprowadziłaś wątek Miquela. Ciekawe, kiedy się pojawi i w jakich okolicznościach;p Ale powiem Ci, że to dziwne - tyle kontaktów, możliwości, zdolności, a nie mogli znaleźć jednego nastolatka:P Cwany chłopak^^
    Zaskoczyłaś mnie porozumieniem z wilkołakami, ale tak myślę, że Nessie faktycznie było trudno odmówić^^
    Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do mnie;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobra, zaraz poprawię :P Zawsze mi się to myli, postaram się zapamiętać.

      Półmetek to 2-3 tygodnie - zazwyczaj, tak wyczytałam gdzieś na stronach "ciążowych", ale... może faktycznie źle to sformułowałam w rozdziale. Vivi mówi, że mijają kolejne tygodnie, a minął wtedy 2 tydzień odkąd musi leżakować. Dobra poprawię :) Ciąża miała trwać 6 miesięcy.

      Cieszę się, że cię rozbawiłam (z Emmettem).

      Tak jak napisałam, Vivi rodzi - teraz w tym rozdziale. Nie przewiduję tygodniowej porodówki :)

      Marzec mówisz - super (jam jest z marca - dzieci wrażliwe, inteligentne i urocze :D), trochę czasu ci zostało i chyba się nie stresujesz jeszcze? Co? :)
      Co do rozdziału, chyba będę szybsza :P

      Ha! No pewnie, że nie na darmo. To, że chłopak - nastolatek zniknął, rozpłynął się w powietrzu, przy ich możliwościach, to rzeczywiście nieprawdopodobne. Tym bardziej to sprawiło, że Rosalie popadła aż w taką depresję. Ale o szczegółach - później. Będzie to nie lada zagadka :)

      Wilkołaki - jak będę miała siłę i wenę twórczą, to napiszę w jaki to sposób Ness przekonała ciotkę.

      Pozdrawiam, życzę zdrówka i dziękuję za komentarz. Jak widać u mnie również, nie za ciekawie prezentuje się ilość komentujących.

      Usuń
    2. Jeśli sześć miesięcy, to półmetek chyba po trzech...
      Jeszcze nie, czas na stres będzie później^^
      Już mi się podoba ten wątek z chłopakiem;p
      W takim razie weny życzę i pozdrawiam serdecznie:)

      Usuń
    3. Zapraszam na the-dorian-story gdzie ukazał się już prolog oraz pierwszy rozdział. Myślę, że może to być opowieść w Twoim guście, więc jeśli znajdziesz chwilkę czasu, możesz zerknąć;) Pozdrawiam:)

      Usuń
    4. Nie wiem, czy Cię powiadamiać o nn, bo nic o tym nie pisałaś, ale jak coś, to jest już II rozdział Doriana;p

      Usuń
  3. Kiedy rozdział?

    OdpowiedzUsuń