Wszystko działo się dla
mnie tak szybko, że właściwie nie wiedziałam, kiedy minęły te wszystkie godziny
spędzone na oddychaniu, bólu i skurczach. Starałam się całą swoją uwagę i siłę
skupić na córce, którą wydawałam na świat. Trzy minuty po północy, 25 grudnia -
oficjalnie zostaliśmy rodzicami.
- Moje
gratulacje – oznajmił nam Noel z uśmiechem. – Macie przepiękną, zdrową córkę.
Świetna robota Vivi – pochwalił mnie i podał małe zawiniątko stojącemu obok
wampirowi.
Moja klatka
piersiowa unosiła się i opadała dość rytmicznie, powoli łapiąc i wypuszczając
powietrze z płuc. W uszach szumiało mi od podwyższonego ciśnienia i czułam, że
zaczyna mi się kręcić w głowie. W swoim organizmie nadal wyczuwałam adrenalinę,
która cały czas krążyła w moich żyłach. Mimo tego, co działo się ze mną, ja
zaabsorbowana byłam zupełnie inną istotą.
W tamtej chwili wszystko, co do tej pory
robiłam i tworzyłam, po raz pierwszy w moim życiu nabrało odpowiednich
kształtów i wyraźny barw. Po raz pierwszy poczułam, że oto jestem na właściwym
miejscu i we właściwym czasie, a także że po raz pierwszy zrobiłam wszystko
tak, jak trzeba. Jeden dźwięk, pierwszy płacz – a ja byłam w stanie oddać za
niego nawet własne życie.
- Esmeliss
Sophie – oznajmił William dumnie, trzymając po raz pierwszy córkę w ramionach.
– Witaj na świecie, księżniczko – to powiedziawszy, złożył jej pocałunek na
główce.
- Daj mi ją – poprosiłam nieco
zniecierpliwiona, a mój głos zupełnie nie przypomniał tego wampirzego. –
Proszę, chcę ją zobaczyć! – Dodałam głośniej.
- Gotowa na spotkanie z mamą? – Zwrócił się co
dziecka, a zaraz potem spojrzał z radością i wzruszeniem na mnie.
Wyciągnęłam
ręce przed siebie i ujęłam ostrożnie kocyk, w który owinięta została Esmeliss.
Sekundę później, świat dla mnie mógł przestać istnieć. Patrzyłam na
najpiękniejszą buziulkę pod słońcem, która dość niepewnie próbowała walczyć z
zamykającymi się powiekami. Chwilę później, nieco bardziej przytomna i ożywiona
skupiła się na mojej twarzy. Nie mogłam oderwać od niej wzroku, chłonąc każdy
szczegół mojego cudu. Wpatrywałam się jak urzeczona w duże, cudowne lazurowo
błękitne oczka, mały zgrabny nosek i różowe usteczka.
- Hej – szepnęłam do córki. – Długo kazałaś
nam na siebie czekać, wiesz?
Błękitne
ślepka wpatrywały się we mnie jeszcze przez chwilę, a zaraz potem jej różowe
powieki przymknęły się i moja córka zapadła w drzemkę.
- Moje maleństwo – zwróciłam się do dziecka i poczułam słone krople na swoich ustach.
Nawet nie zorientowałam się, że płaczę, jednak tym razem z radości. Na samą myśl roześmiałam się cicho.
- Jeszcze raz wam gratuluję – oznajmił Noel i
zwrócił się do mnie. – A teraz Vivi, nich William weźmie Esmeliss, a my
kończymy akcję porodową – posłał mi lekki uśmiech.
- No dobrze – stwierdziłam i niechętnie
oddałam córkę ukochanemu. – Długo to potrwa? – Spytałam już Noela.
- Nie myśl o tym, tylko skup się na
oddychaniu, a zaraz będzie po wszystkim – odpowiedział położnik.
I tak jak
powiedział, rzeczywiście było. W między czasie William wykąpał i ubrał Lissę w
różowe śpioszki i uroczą czapeczkę. Kiedy wrócił, Noel zdał mu raport, a ja
ponownie skupiłam się na córeczce, która spała w moich ramionach.
- Z mamą i dzieckiem wszystko w najlepszym
porządku – zwrócił się do Williama. – A teraz cieszcie się chwilą w trójkę. Za
dwa dni przyjadę z Claudią na kontrolę – zerknął w moim kierunku.
- Dziękuję – uścisnął mu dłoń wampir. – Bez
ciebie chyba nie dalibyśmy rady.
- Och, dalibyście – zaśmiał się.
- Dziękuję, Noelu – odezwałam się. – Will, ma
rację, gdyby nie ty…
- Robiłem tylko to, co do mnie należy –
przyznał blondyn nieco zmieszany. – Proszę, nie róbcie ze mnie bohatera.
- Jesteś kim znacznie ważniejszym – dodał
wampir. – Dla nas i Esmeliss.
- Już wcześniej mieliśmy cię oto zapytać –
zaczęłam i zerknęłam na Williama, który odpowiedział uśmiechem. – Czy razem z
Claudią zostalibyście rodzicami chrzestnymi dla Esmeliss Sophie Eileenelle?
- Eileenelle?
– Zdziwił się bardzo, robiąc przy okazji wielkie oczy. – Nadaliście jej imię z
mojego rodu?
- To dzięki wam mogliśmy mieć dziecko –
odpowiedziałam. – Poza tym, Esmeliss jest w połowie harpią – spojrzałam na
dziecko. – To czyni nas, prawie rodziną.
- Nie wiem, co powiedzieć – odezwał się po
chwili następca tronu, wyraźnie oszołomiony.
- No wiesz – zaczął mój ukochany z lekkim
sarkazmem w głosie. – Najlepiej by było, gdybyś się zgodził – dodał już
poważnie. – Elieenelle, potrzebuje kogoś, kto będzie w stanie zapewnić jej
wszystko, czego tylko będzie potrzebowała.
- To dla mnie i mojej żony zaszczyt – oznajmił
nam z olśniewającym uśmiechem. – Dziękujemy, to wiele dla nas znaczy.
- W takim razie widzimy się za dwa dni? –
Chciał upewnić się wampir.
- Oczywiście, do zobaczenia – oznajmił, a
zaraz potem opuścił sypialnię.
- Jest taka malutka, taka bezbronna –
szepnęłam, gdy wokół mojego wskazującego palca Esmeliss zacisnęła swoją rączkę.
– Nie potrafię w to uwierzyć, że jest już z nami – zerknęłam na ukochanego,
który przyglądał się nam rozczulonym wzrokiem.
- To uwierz – pocałował mnie w czoło i
powiedział. – Jestem z ciebie taki dumny i cholernie szczęśliwy, że mam was –
objął mnie i Lissę ramieniem. – Niewiarygodne, a jednak…
- Kocham cię – spojrzałam mu wprost w ciemno
bursztynowe oczy.
- A ja ciebie, skarbie – odpowiedział i złożył
pocałunek na moich ustach, a zaraz potem ponownie spojrzał na dziecko. – Nie ma
co, moja córką będzie łamać męskie serca.
- Tak uważasz? – Spytałam ukochanego z ironią
w głosie.
- Oczywiście – odpowiedział z szelmowskim
uśmiechem. – Tylko na nią spójrz – już trudno odwrócić od niej wzrok, a co
dopiero będzie później…
- Jestem pewna, że już ty zadbasz oto, żeby
wokół naszej córki nie kręcił się żaden podejrzany kandydat – stwierdziłam.
- Nie ja jeden, kochanie – dodał i ponownie
mnie pocałował.
~*~
Nie minęło
półgodziny, a w sypialni pojawiła się damska część rodziny z olbrzymim koszem
kolorowych kwiatów.
-
Gratulacje! – Zaśpiewały dziewczyny od wejścia.
- Ciii –
próbował uciszyć je William. .
- Wybacz –
ściszyła przepraszająco głos Allie, stawiając kwiaty na komodzie.
- Są piękne, dziękuję – powiedziałam do
siostry, spoglądając na róże. – A można wiedzieć, skąd wytrzasnęłaś Alice
świeże kwiaty w środku nocy?
- A zdziwisz się – oznajmiła mi Bella. – To
sprawka Jaspera i Emmetta.
- Nawet nie wiesz, jacy jesteśmy z ciebie
dumni, Vivi – zaczęła chochlica. – A w szczególności chłopaki, już wprost nie
mogą się doczekać by was zobaczyć.
- To dlaczego nie przyszli? – Spytałam lekko
zawiedziona.
- Och, Vivi – pokręciła głową nad moją
niedomyślnością. – Nie chcieliśmy was z dzieciątkiem zbytnio obciążyć i zmęczyć
– wyjaśniła.
- Jesteście
tacy kochani – stwierdziłam i bardziej przylgnęłam do Willa.
- Jaka ona śliczna – szepnęła
podekscytowana Rosalie, zaglądając do kołyski. – I taka do ciebie podobna Vivi
– spojrzała na mnie.
- Aniołek – stwierdziła brunetka, przyglądając
się śpiącej dziewczynce. – Ale wiecie co, nos to ma chyba po tacie – puściła w
naszym kierunku perskie oko. – I blond włoski.
- No ja myślę – stwierdził pod nosem mój
ukochany.
- W końcu to nasze wspólne dzieło – dodałam z
uśmiechem.
- Najpiękniejszy prezent bożonarodzeniowy –
spojrzał wprost moje oczy. – Dziękuję – oznajmił i namiętnie mnie pocałował.
- So romatic – westchnęła rozmarzona Alice,
patrząc na naszą dwójkę.
- Ale ona malutka – stwierdziła Nessi i
zwróciła się do Belli. – Jest mniejsza od mojej lalki, mamo!
- Może odrobinę – odpowiedziała córce
wampirzyca, posyłając mi uśmiech. – Ale to dość szybko się zmieni.
- Też byłam taka? Różowa? – Pytała Ness matkę.
- Też, skarbie – odpowiedziała i zaśmiała się
melodyjnie.
- I taka dziwnie gruba? – Spytała ponownie.
- Esmeliss nie jest gruba, skarbie – wyjaśniła
moja szwagierka, tłumiąc chichot. – Jest po prostu lekko opuchnięta, to
zupełnie normalne zaraz po narodzinach.
- To dobrze – stwierdziła kiwając głową, a
zaraz potem wróciła do przesłuchania. – A długo tak będzie spała?
- Noworodki bardzo dużo śpią – odpowiedział
jej tym razem William. – Ale nie martw się, wkrótce pora karmienia, więc
zobaczysz jak się obudzi.
- Mogę jej zrobić zdjęcie? – Spytała nas moja
bratanica, wyciągając z za pleców aparat Edwarda.
- Możesz, słoneczko – pozwoliłam jej.
- Jak się czujesz Vivi? – Spytała mnie Alice.
– Zmęczona? Potrzebujesz czegoś?
- O dziwo zmęczona nie jestem –
odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od kołyski. – Ale chętnie bym coś… zjadła,
coś krwistego – spojrzałam wymownie na Willa.
Chłopak
uśmiechnął się, pocałował mnie w czoło i zniknął nam z oczu.
- Kochany jest ten twój facet – powiedziała
Rose, nie spuszczając oka z Lissy.
- Ano kochany – potwierdziłam i zaraz
zmieniłam temat. – Pomożecie mi? Chciałabym się odświeżyć i przebrać –
spojrzałam po sobie.
- Jasna sprawa – zakomenderowała Alice. –
Bella i Nessi będą miały oko na Esmeliss, Rose pomoże ci w łazience, a ja
przygotuję coś do ubrania.
- Dzięki, siostrzyczki.
Na
szczęście poruszanie nie sprawiało mi problemu, dlatego oświadczyłam siostrom,
że poradzę sobie sama w łazience. Kiedy wreszcie spojrzałam na swoje odbicie w
lustrze, nieco się przeraziłam. Potargane i poplątane włosy, związane niedbale
w kok na czubku głowy, podkrążone oczy, których odcień zbliżony był do lodowej
góry – intensywnie jasno błękitne. A na dodatek chorobliwie biała, prawie
przeźroczysta skóra, zupełnie nie podobna do wampirzej, czy stuprocentowej
harpii.
- No nic – stwierdziłam sama do siebie. –
Trzeba o siebie zadbać.
Wzięłam
szybki prysznic, by zbyt długo nie zostawiać córki z ciotkami i szczelnie
owinięta ręcznikiem weszłam do garderoby, gdzie już na mnie czekała Alice.
- Will już przyniósł ci jedzenie, więc ruchy,
ruchy – powiedziała. – Czym prędzej musisz wrócić do normy, wampirzej
oczywiście.
- Mam nadzieję, że nastąpi to szybciej, niż
zakładał Noel – wtrąciłam. – Zaczyna mi brakować mojej prawdziwej natury.
- To tylko kwestia czasu, Vivi – oznajmiła z
uśmiechem. – Teraz może być już tylko lepiej – dodała i zniknęła mi z oczu.
Przebrana w
wygodne legginsy i tunikę wróciłam czym prędzej do sypialni, gdzie już William
karmił butelką Lissę. Ku mojemu zdziwieniu w pomieszczeniu oprócz nas nie było
już nikogo.
- Twoja butelka czeka na szafce – oznajmił mi
ukochany, gdy tylko pojawiłam się w pomieszczeniu, a zaraz potem ponownie
skupił się na córce.
Przez dobrą
chwilę z radością i wzruszeniem podziwiałam sposób karmienia Willa. Z uśmiechem
na ustach podeszłam bliżej i poprawiłam czapeczkę na główce Esmeliss, która
dość łapczywie przyssała się do butelki.
- Hej, hej – zwrócił się do dziewczynki mój
ukochany. – Spokojnie, księżniczko, nikt ci obiadu nie zabierze.
- Stres i wysiłek wzmaga apetyt –
stwierdziłam, a w tym samym momencie Esmeliss spojrzała na mnie swoimi
niebieskimi oczkami.
- Myślisz, że ona wie, kim dla niej jesteśmy?
– Spytałam Willa.
- Instynktownie, najprawdopodobniej wie –
odpowiedział. – Na sam dźwięk twojego głosu staje się spokojniejsza, ponieważ
go zna – spojrzał na dziecko. – Mimo, że nie widzi jeszcze dobrze, wie kim
jesteś – zerknął na mnie z radością.
- Na twój głos także reaguje – stwierdziłam
cały czas obserwując córkę, która skończywszy jeść ziewnęła.
- Może też odpoczniesz sobie? – Spytał mnie
troskliwie, nadal skupiając uwagę na naszym dziecku.
- Może – zaśmiałam się i podążyłam w stronę
łóżka, w międzyczasie chwytając za kubek termiczny. – Dołączycie do mnie? –
Zapytałam, poklepując miejsce obok siebie.
- Jasna sprawa, mamusiu – zarzucił zabawnie i
dołączył do mnie.
Nie
mieliśmy jednak chwili dla siebie, bo czterdzieści sekund później w naszym
pokoju zjawiła się męska część rodziny z tuzinem różowych balonów, kolejnym
koszem kwiatów i ogromnym pluszowym misiem.
~*~
Zbliżała
się druga popołudniu, kiedy postanowiłam, że razem z Esmeliss dołączymy do
grona świętujących. Ubrana w błękitną sukienkę i wygodne baletki,
zeszłam na dół z córką w ramionach, podczas gdy William transportował kołyskę do
salonu. Nasze pojawienie się pośrodku szykującej obiad rodziny wywołało nie
lada zamieszanie.
- A co ty tutaj robisz? – Spytała z przyganą
Rose i zaraz znalazła się przy mnie. – Miałyście odpoczywać.
- Nie będę siedziała w sypialni, kiedy są
święta – odpowiedziałam odkładając śpiącą Lissę do kojca. – Poza tym czuję się
dobrze i Esmeliss też.
- Williamie, nic nie zrobisz? – Zwróciła się
do mojego ukochanego.
- Rosalie – zaczął spokojnym tonem. – Nie ma
przeciwwskazań by Vivi i moja córka musiały być zamknięte w pokoju – dodał,
spoglądając w jej wzburzone oczy. – Wiem, że się martwisz, ale mam wszystko pod
kontrolą.
- Skoro tak twierdzisz – westchnęła nadal nie
przekonana blondynka.
- William ma rację – poparł mojego ukochanego
Carlisle. – Za bardzo panikujesz, Rosie – uśmiechnął się do dziewczyny.
- Ja po prostu staram się być rozważna –
odpowiedziała i zerknęła na Williama.
- Doskonale cię rozumiem – odparł wampir. –
Dlatego poproszę cię, żebyś miała oko na Esmeliss, kiedy ja w tym czasie skoczę
na górę…
- Jasne – przerwała mu blondynka radośniejszym
już tonem. – Nie musisz się śpieszyć – dodała zaraz potem.
Spojrzałam
na ojca, który z uśmiechem pokręcił głową, od razu odwzajemniłam jego gest i
postanowiłam włączyć się do świątecznych obchodów.
- Jak tam przygotowania do obiadu? – Zmieniłam
temat i ruszyłam w kierunku kuchni, skąd dochodziły niebiańskie zapachy. – Co
tak cudnie pachnie? Rozmaryn, jałowiec, boczek?
- Juleribbe
– odpowiedziała po norwesku Bella z uśmiechem.
- Świąteczne norweskie żeberka? – Spytałam
zaskoczona. – Widzę, że ktoś się nieźle przygotował.
- Obowiązkowa pozycja w świątecznym menu –
dodała dziewczyna.
- Tak jak ciasteczka – wtrąciła się Nessi,
ubrana w śliczną czerwoną sukienkę. – Upiekliśmy ich tyle, że chyba będziemy
jej jeść przez następny rok.
- No nie wiem, Renesmee – w kuchni pojawił się
Emmett z butelką świątecznego piwa w ręce. – Twoja ciotka jest mistrzem w
łasuchowaniu – wskazał na mnie i pociągnął spory łyk. – Nawet ja nie mam szans,
a uwierz mi – szepnął do dziewczynki. – Jestem w tym cholernie dobry.
- Bracie, możesz warzyć na słowa? – Spytał
Edward, stając za córką i kładąc jej dłonie na ramionach.
- Ale jak sobie życzysz, Edwardzie –
teatralnie skłonił się w stronę brata.
- Nie za dużo juleøl* wypiłeś czasami? – Spytał rudowłosy.
- Ja jeszcze nie zacząłem – bronił się
mięśniak. – A jest co opijać, kochani.
- W takim razie ja poproszę o grzane wino –
oznajmiłam, ku zdziwieniu reszty. – No, co? – spytałam, kiedy zebrani w kuchni
Cullenowie spojrzeli na mnie oszołomieni. – Emmett ma rację, jest co opijać.
- W takim razie – zaczął Emmett. – Dla pań
wino, dla panów świąteczne piwko.
- Dla mnie też? – Wtrąciła się Renesmee.
- Dla ciebie młoda damo sok dyniowy, prosto z
magicznego Hogwartu – odpowiedział Em z olśniewającym uśmiechem.
- Hogwartu? – Powtórzyła niepewnie
dziewczynka. – Wujku, czy ty dobrze się czujesz? – Spytała z troską w głosie.
- Ależ znakomicie Nessi, dziękuję, że pytasz –
wtrącił.
- A gdzie jest Carlisle, Alice i Jasper? –
spytałam, przyjmując kieliszek od brata.
- Na świątecznym polowaniu, na Świętego
Mikołaja, oczywiście – odpowiedział nam Boski, puszczając nam oczko. – Ale
Ness, to tajemnica, pamiętaj – dodał już szeptem.
Roześmiałam
się, a ze mną Bella i Edward.
- Och, bracie – zaczęłam, kręcąc głową. –
Mieszasz jej w głowie.
- Przecież Mikołaj już tutaj był – odezwała
się Renesmee i wskazała w stronę salonu. – Pod choinką są prezenty.
- Oczywiście, kochanie – przyszedł na pomoc
Edward, biorąc córkę w objęcia. – Chodź pójdziemy do Rose i Willa, którzy
czuwają nad Sophie.
- Za 20 minut będziemy podawać obiad –
oznajmiła Bella, zaglądając do garnków.
- To ja ci pomogę – powiedziałam z uśmiechem.
- Emmett mi pomoże, Viviene – wtrąciła,
spoglądając na osiłka, który prawie zakrztusił się piwem. – Idź do Esmeliss i
Willa.
- Ja? – Zdziwił się wampir.
- Poradzisz sobie – pocieszyła go moja
szwagierka. – Nie będzie to nic ponad twoje możliwości, zapewniam.
- Skoro tak
twierdzisz – odpuścił Emmett.
- W takim razie przygotuję mleko dla Lissy i
już mnie nie ma – oznajmiłam.
Gdy weszłam
do salonu, wokół kołyski zebrała się cała rodzina, włącznie z tym, którzy
właśnie wrócili z polowania. Stanęłam w przejściu i z uśmiechem przyglądałam
się tej uroczej scenie. W tej samej chwili w swoim umyśle usłyszałam swojego
brata:
Vivi – zaczął ostrożnie. – Pozwól, że ja się tym zajmę.
Ale czym, Edwardzie? – spytałam
spokojnie, ponieważ nie do końca wiedziałam, o co mu chodzi, lecz zaraz potem
domyśliłam się.
W domu
rozległ się donośny dźwięk dzwonka do drzwi. Edward automatycznie znalazł się
koło mnie, Bella zaciekawiona wyłoniła się z kuchni, a reszta rodziny
znieruchomiała, zdziwiona i nieco zaskoczona. Mój rudy brat już chciał ruszyć
do drzwi, kiedy go powstrzymałam.
- Wszystko jest w porządku, bracie –
odpowiedziała mu i otworzyłam drzwi na oścież. – Wesołych Świąt, zapraszam –
przywitałam nieznajomych z uśmiechem.
- To są chyba jakieś jaja – stwierdziła
Rosalie z bojową miną.
- Jak berety – skwitował Emmett.
- Pryma aprilis jest chyba w kwietniu –
dołączył się Carlisle.
- To nie żart dziadku – odpowiedziała Nessi.
- Niezła ta niespodzianka – dodała z chichotem
Alice.
- To ty wiedziałaś? – Spytał dziewczynę Jasper
z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Ja wiedziałam – odezwała się ponownie
Renesmee z przeuroczym uśmiechem. – No i ciocia Viviene.
- Nie wierzę – burknęła pod nosem blondyna.
- Wesołych Świąt i gratulacje – przywitał się
Jacob, wręczając mi maleńki bukiecik
białych kwiatów.
- To miło z waszej strony, dziękuję, są piękne
– przyznałam. – Zapraszam do środka chłopaki, a gdzie…
- Cześć Viviene, Leah nie będzie niestety, źle
się czuje – odpowiedział Seth od razu. – Ale prosiła by złożyć wam świąteczne
życzenia.
- Och, szkoda, że jej nie będzie, w każdym
razie, cieszę się, że wy przyszliście – uśmiechnęłam się.
- Nie mogliśmy odmówić – odezwał się Jake. –
Witam wszystkich – zwrócił się do Cullenów. – Hej Bells, Nessi!
- Tak! Cieszymy się, że jesteście z nami –
obok mnie zmaterializował się ojciec i spojrzał na mnie radośnie. – Dziękuję
córeczko – szepnął mi na ucho. – Wiedziałem, że prędzej czy później pójdziesz
po rozum do głowy.
- Szkoda, że trwało to tak długo –
stwierdziłam.
- Cześć Blondi! – Żachnął w kierunku Rosalie
Jacob. – Znowu na etacie niani działasz? – Wskazał na kołyskę. – Nie znudziłaś
się jeszcze?
- Zaleciało smrodem, znowu – stwierdziła z
sarkazmem. – A już myślałam, że będziemy się cieszyć świeżym, górskim
powietrzem, bez tego psiego odoru…
- Rose, proszę – zganił córkę Carlisle. –
Chociaż dziś moglibyście sobie darować, są święta.
- Ok., ok. – dała za wygraną wampirzyca. – Ale
tylko dziś – zmierzyła nienawistnym wzrokiem Jacoba i ponętnym krokiem ruszyła
do jadalni.
- Będę musiał to chyba udokumentować – rzucił
na stronie Black z szelmowskim uśmiechem.
- To co – podjęłam temat, spoglądając na
najbliższych. – Zapraszam kochani do stołu, Bella przeszła samą siebie. Jedzenie jest genialne.
- A ty nie idziesz? – Spytał mnie Carlisle.
- Ja mam jeszcze jedną misję – oznajmiłam. –
Muszę nakarmić pewnego głodomora – wskazałam w kierunku kołyski.
- To możemy ją zobaczyć? – Odezwał się Jake. –
Nie wypada się nie przywitać. Chodź Seth!
- Oczywiście, zapraszam – powiedziałam. –
Kwestie formalne omówimy później – dopowiedziałam.
- Nie ma pośpiechu – skwitował Indianin i
uśmiechnął się wesoło w moją stronę.
Panowie
podobnie jak członkowie mojej rodziny pochylili się nad kołyską i z otwartymi
buziami wpatrywali się w mój śpiący cud. Roześmiałam się na ten widok, a zaraz
potem wzięłam córkę w objęcia. Nie minęła sekunda, a Lissa potworzyła oczka i
przeuroczo ziewnęła, by wreszcie całkowicie się rozbudzić.
- Witam ponownie panienkę – zwróciłam się do
dziecka, które radośnie zakwiliło. – Zobacz, masz gości Esmeliss.
- Będzie z niej laska, jak nic – stwierdził
Jacob i zwrócił się do kolegi. – Co nie, Seth?
- Jaka matka, taka córka – to rodzinne – dodał
szczerze posyłając mi wesoły uśmiech. – Gratulacje jeszcze raz, Viviene.
- Dziękujemy – wtrąciłam z uśmiechem i podałam
Lissie butelkę z mlekiem. – W takim razie chodźmy do jadalni.
- Jesteś pewna, że Blondi nie napluła do
czegoś? – Spytał mnie Jake, gdy ruszyliśmy ramię w ramię. – Nie żebym się
skarżył, ale… niezbyt dobrze trawię wampirzy jad.
- Jestem pewna – odpowiedziałam szczerze i
dołączyliśmy do świętującej reszty rodziny.
Święta w
Norwegii przygotowaliśmy tym razem zgodnie z panującymi tam zwyczajami. Ogromna
choinka została przyozdobiona lukrowanymi piernikami na czerwonych wstążeczkach
oraz papierowymi koszyczkami, które Nessi wypełniła orzechami i suszonymi
owocami.
Świąteczny
stół uginał się od jedzenia i lokalnych
trunków alkoholowych, które ważone były specjalnie na tę okazję. Mimo, że tylko
część z nas konsumowała świąteczny obiad, to musiałam przyznać, że wszystko, co
przygotowała Bella było wyborne. W szczególności luftefisk – ługowana ryba, przygotowywana kilka dni wcześniej w
solnej zalewie suszona tusza dorsza, a następnie pieczona na grillu drzewnym o
przecudownym aromacie, a także julegrøtt
– świąteczny pudding z ukrytym w środku tajemniczym migdałem. I aż szkoda mi
było przyznać, że już wkrótce smak ludzkiego jedzenia ponownie będzie mnie
przyprawiał o mdłości. Wolałam jednak o tym nie myśleć w tej chwili i cieszyłam
się smakiem, zapachem i przyjemnością, jakie powodowało u mnie jedzenie –
zawczasu.
Popołudnie
i wieczór spędziliśmy w cudownej i radosnej atmosferze, najwięcej emocji i
śmiechu oczywiście wywołał moment odpakowywania prezentów, a było ich mnóstwo
pod tegoroczną choinką. Doskonały humor dopisywał wszystkim, nawet Rosalie,
zastanawiałam się tylko czy to efekt doskonałego wina z korzennymi dodatkami,
czy może świąteczna bitwa śnieżna, jaka rozpętała się na naszym podwórku późnym
popołudniem, kiedy to wilki poniosły klęskę. Cóż, w każdym razie podziałało.
Moja córka
tak jak myślałam, skradła serca wszystkim domownikom, a także naszym gościom.
Mimo, że większość dnia przespała to w kołysce, to na moich czy Williama rękach
nikt nie potrafił się jej oprzeć. Wpatrywałam się w swojego aniołka i nadal
trudno mi było uwierzyć w moje szczęście. Zostałam matką, najprawdziwszą.
Otrzymałam nową rolę, o jaką tak naprawdę nigdy się nie ubiegałam, o której
nawet nie myślałam. Ale stało się! Strach i niedowierzanie przemieniło się w
radość i spełnienie – prawdziwe, realne, żywe, nieśmiertelne.
„Żadna
noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie
nie można było odszukać choć jednej gwiazdy.
Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna,
żeby nie można było odkryć oazy.
Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest.
Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość.
nie można było odszukać choć jednej gwiazdy.
Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna,
żeby nie można było odkryć oazy.
Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest.
Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość.
Istnieją kwiaty, które kwitną nawet w zimie”.
– Phil Bosmans
– Phil Bosmans
*- specjalne świąteczne piwo, ważone tylko na Boże
Narodzenie w Norwegii, obowiązkowa pozycja w świątecznym menu.
I witamy na świecie małą Esmeliss! Przeszłaś samą siebie z tym rozdziałem. Tak myślałam, czy Seth przypadkiem nie wpoi się w małą, ale jakoś nic z tego. Nessi jak zwykle ciekawska i urocza. Cudny rozdział i czekam na next!
OdpowiedzUsuńA tak, witamy, witamy księżniczkę. Ness jak zwykle, owszem :) Bardzo dziękuję za komentarz i słowa uznania. Cieszę się ogromnie, że rozdział się spodobał, a także że wytrwałaś, pomimo tak długiej mojej nieobecności.
UsuńPozdrawiam
Witamy Essi na pokładzie (choć nie ukrywam, że wolałabym chłopca, takiego małego Williamka o ciemnych włosach matki :P )
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo świąteczny, rodzinny i taki ciepły. Jeszcze bardziej wkręciłaś mnie w świąteczne przygotowania i aż nie mogę się doczekać za tych kilka dni solidnej wyżerki :D
Oczywiście pokonał nie język Skandynawów (to samo dzieje się w Ikei :P), ale fajnie, że przybliżyłaś tradycje panujące w Norwegii. Ja nie miałam o nich zielonego pojęcia.
I chwała ci, że obyło się bez tych pedofilskich bzdur zmiennokształtnych. Musk by mi wypłynął nosem gdyby Seth... Fuj!
Przepraszam też za brak znaku życia przy poprzednich rozdziałach :( Czytałam je oczywiście, ale zazwyczaj odkładałam napisanie komentarza na później czego potem niestety nie robiłam.
Pozdrawiam
A tak odnośnie polowania na Mikołaja:
Usuńhttps://www.youtube.com/watch?v=RiKSJq-lDgQ
Przypomniałam sobie o tym filmiku dzięki Tobie :D
Essi? He, he bardzo zmyślnie, zaczyna mi się podobać, może zastanowię się nad takim zdrobnieniem dla małej :)
UsuńCieszę się, że rozdział się spodobał. O tak pisząc go też wyczuwałam świąteczną magię świąt - jeszcze pod koniec listopada :P Co do norweskich świątecznych tradycji - kiedyś trafiłam na ciekawą książkę właśnie o Skandynawii i postanowiłam to jakoś połączyć, zwłaszcza, że nasi bohaterowie przeprowadzili się na stałe do N.
Wpojenie? Wilkołaka w małą wampiro-harpię - nigdy. Za dużo mieszania by było i historia już by mi się nie podobała. Więc jak dla mnie również "Fuj!".
Brak obecności wybaczam, sama nie raz mam tak samo - czytam, ale albo nie mam kiedy skomentować, albo nie mam jak. Dlatego jak najbardziej rozumiem :)
Filmik - boski!
Pozdrawiam cieplutko :) i bardzo dziękuję za mięsisty komentarz.
Rozdział radosny i bardzo świąteczny:D
OdpowiedzUsuńTo kiedy Vivi minie chęć do jedzenia? Skoro już urodziła, to chyba powinna minąć od razu?
Podczas czytania wyobraziłam się wszystko dokładnie, świetnie to opisałaś;) Od razu udzieliła mi się atmosfera świąt^^
Mam jeszcze takie pytanie: Lissa będzie rosła w normalnym tempie?
Pozdrawiam serdecznie:)
Bardzo dziękuję za komentarz i cieszę się, że udało ci się znaleźć czas :)
UsuńChęć do jedzenia minie w ciągu tygodnia tak naprawdę, ponieważ w organizmie Vivi jeszcze jest odrobina harpii, a także pozostałości po porodzie.
Lissa będzie rosła normalnie, mniej więcej do 17 roku życia, gdy Renesmee będzie "dorosła", Esmeliss będzie miała 7 lat. Wszelkie powyższe kwestie będą na pewno poruszone w kolejnych rozdziałach :)
Buziaki :)
kiedy next? fajnie piszesz
OdpowiedzUsuńPodbijam, podbijam :)
UsuńLudzie tu czekają :P
Witajcie, przepraszam za zwłokę - bardzo, ale miałam mały wypadek na squashu i mój prawy nadgarstek znajduje się w usztywnieniu, co uniemożliwia mi swobodne pisanie. Obiecuję, że do 15 marca coś na pewno się pojawi. Jeszcze raz przepraszam :(
UsuńZdrowiej, a ja jakoś wytrzymie ten czas :*
Usuń