10 grudnia 2014

Rozdział 72



            Wszystko działo się dla mnie tak szybko, że właściwie nie wiedziałam, kiedy minęły te wszystkie godziny spędzone na oddychaniu, bólu i skurczach. Starałam się całą swoją uwagę i siłę skupić na córce, którą wydawałam na świat. Trzy minuty po północy, 25 grudnia - oficjalnie zostaliśmy rodzicami.   
            - Moje gratulacje – oznajmił nam Noel z uśmiechem. – Macie przepiękną, zdrową córkę. Świetna robota Vivi – pochwalił mnie i podał małe zawiniątko stojącemu obok wampirowi.
            Moja klatka piersiowa unosiła się i opadała dość rytmicznie, powoli łapiąc i wypuszczając powietrze z płuc. W uszach szumiało mi od podwyższonego ciśnienia i czułam, że zaczyna mi się kręcić w głowie. W swoim organizmie nadal wyczuwałam adrenalinę, która cały czas krążyła w moich żyłach. Mimo tego, co działo się ze mną, ja zaabsorbowana byłam zupełnie inną istotą.
W tamtej chwili wszystko, co do tej pory robiłam i tworzyłam, po raz pierwszy w moim życiu nabrało odpowiednich kształtów i wyraźny barw. Po raz pierwszy poczułam, że oto jestem na właściwym miejscu i we właściwym czasie, a także że po raz pierwszy zrobiłam wszystko tak, jak trzeba. Jeden dźwięk, pierwszy płacz – a ja byłam w stanie oddać za niego nawet własne życie.   
            - Esmeliss Sophie – oznajmił William dumnie, trzymając po raz pierwszy córkę w ramionach. – Witaj na świecie, księżniczko – to powiedziawszy, złożył jej pocałunek na główce.
             - Daj mi ją – poprosiłam nieco zniecierpliwiona, a mój głos zupełnie nie przypomniał tego wampirzego. – Proszę, chcę ją zobaczyć! – Dodałam głośniej.
             - Gotowa na spotkanie z mamą? – Zwrócił się co dziecka, a zaraz potem spojrzał z radością i wzruszeniem na mnie.
            Wyciągnęłam ręce przed siebie i ujęłam ostrożnie kocyk, w który owinięta została Esmeliss. Sekundę później, świat dla mnie mógł przestać istnieć. Patrzyłam na najpiękniejszą buziulkę pod słońcem, która dość niepewnie próbowała walczyć z zamykającymi się powiekami. Chwilę później, nieco bardziej przytomna i ożywiona skupiła się na mojej twarzy. Nie mogłam oderwać od niej wzroku, chłonąc każdy szczegół mojego cudu. Wpatrywałam się jak urzeczona w duże, cudowne lazurowo błękitne oczka, mały zgrabny nosek i różowe usteczka.  
             - Hej – szepnęłam do córki. – Długo kazałaś nam na siebie czekać, wiesz?
            Błękitne ślepka wpatrywały się we mnie jeszcze przez chwilę, a zaraz potem jej różowe powieki przymknęły się i moja córka zapadła w drzemkę. 
             - Moje maleństwo – zwróciłam się do dziecka i poczułam słone krople na swoich ustach.
            Nawet nie zorientowałam się, że płaczę, jednak tym razem z radości. Na samą myśl roześmiałam się cicho. 
             - Jeszcze raz wam gratuluję – oznajmił Noel i zwrócił się do mnie. – A teraz Vivi, nich William weźmie Esmeliss, a my kończymy akcję porodową – posłał mi lekki uśmiech.
             - No dobrze – stwierdziłam i niechętnie oddałam córkę ukochanemu. – Długo to potrwa? – Spytałam już Noela.
             - Nie myśl o tym, tylko skup się na oddychaniu, a zaraz będzie po wszystkim – odpowiedział położnik.
            I tak jak powiedział, rzeczywiście było. W między czasie William wykąpał i ubrał Lissę w różowe śpioszki i uroczą czapeczkę. Kiedy wrócił, Noel zdał mu raport, a ja ponownie skupiłam się na córeczce, która spała w moich ramionach.
             - Z mamą i dzieckiem wszystko w najlepszym porządku – zwrócił się do Williama. – A teraz cieszcie się chwilą w trójkę. Za dwa dni przyjadę z Claudią na kontrolę – zerknął w moim kierunku.
             - Dziękuję – uścisnął mu dłoń wampir. – Bez ciebie chyba nie dalibyśmy rady.
             - Och, dalibyście – zaśmiał się.
             - Dziękuję, Noelu – odezwałam się. – Will, ma rację, gdyby nie ty…
             - Robiłem tylko to, co do mnie należy – przyznał blondyn nieco zmieszany. – Proszę, nie róbcie ze mnie bohatera.
             - Jesteś kim znacznie ważniejszym – dodał wampir. – Dla nas i Esmeliss.
             - Już wcześniej mieliśmy cię oto zapytać – zaczęłam i zerknęłam na Williama, który odpowiedział uśmiechem. – Czy razem z Claudią zostalibyście rodzicami chrzestnymi dla Esmeliss Sophie Eileenelle?
             - Eileenelle? – Zdziwił się bardzo, robiąc przy okazji wielkie oczy. – Nadaliście jej imię z mojego rodu?
             - To dzięki wam mogliśmy mieć dziecko – odpowiedziałam. – Poza tym, Esmeliss jest w połowie harpią – spojrzałam na dziecko. – To czyni nas, prawie rodziną.
             - Nie wiem, co powiedzieć – odezwał się po chwili następca tronu, wyraźnie oszołomiony.
             - No wiesz – zaczął mój ukochany z lekkim sarkazmem w głosie. – Najlepiej by było, gdybyś się zgodził – dodał już poważnie. – Elieenelle, potrzebuje kogoś, kto będzie w stanie zapewnić jej wszystko, czego tylko będzie potrzebowała.
             - To dla mnie i mojej żony zaszczyt – oznajmił nam z olśniewającym uśmiechem. – Dziękujemy, to wiele dla nas znaczy.
             - W takim razie widzimy się za dwa dni? – Chciał upewnić się wampir.
             - Oczywiście, do zobaczenia – oznajmił, a zaraz potem opuścił sypialnię.
             - Jest taka malutka, taka bezbronna – szepnęłam, gdy wokół mojego wskazującego palca Esmeliss zacisnęła swoją rączkę. – Nie potrafię w to uwierzyć, że jest już z nami – zerknęłam na ukochanego, który przyglądał się nam rozczulonym wzrokiem.
             - To uwierz – pocałował mnie w czoło i powiedział. – Jestem z ciebie taki dumny i cholernie szczęśliwy, że mam was – objął mnie i Lissę ramieniem. – Niewiarygodne, a jednak…
             - Kocham cię – spojrzałam mu wprost w ciemno bursztynowe oczy.
             - A ja ciebie, skarbie – odpowiedział i złożył pocałunek na moich ustach, a zaraz potem ponownie spojrzał na dziecko. – Nie ma co, moja córką będzie łamać męskie serca.
             - Tak uważasz? – Spytałam ukochanego z ironią w głosie.
             - Oczywiście – odpowiedział z szelmowskim uśmiechem. – Tylko na nią spójrz – już trudno odwrócić od niej wzrok, a co dopiero będzie później…
             - Jestem pewna, że już ty zadbasz oto, żeby wokół naszej córki nie kręcił się żaden podejrzany kandydat – stwierdziłam.
             - Nie ja jeden, kochanie – dodał i ponownie mnie pocałował.
           
~*~

            Nie minęło półgodziny, a w sypialni pojawiła się damska część rodziny z olbrzymim koszem kolorowych kwiatów.
            - Gratulacje! – Zaśpiewały dziewczyny od wejścia.
            - Ciii – próbował uciszyć je William. .
            - Wybacz – ściszyła przepraszająco głos Allie, stawiając kwiaty na komodzie.
             - Są piękne, dziękuję – powiedziałam do siostry, spoglądając na róże. – A można wiedzieć, skąd wytrzasnęłaś Alice świeże kwiaty w środku nocy?
             - A zdziwisz się – oznajmiła mi Bella. – To sprawka Jaspera i Emmetta.
             - Nawet nie wiesz, jacy jesteśmy z ciebie dumni, Vivi – zaczęła chochlica. – A w szczególności chłopaki, już wprost nie mogą się doczekać by was zobaczyć.
             - To dlaczego nie przyszli? – Spytałam lekko zawiedziona.
             - Och, Vivi – pokręciła głową nad moją niedomyślnością. – Nie chcieliśmy was z dzieciątkiem zbytnio obciążyć i zmęczyć – wyjaśniła.
            - Jesteście tacy kochani – stwierdziłam i bardziej przylgnęłam do Willa.
            - Jaka ona śliczna – szepnęła podekscytowana Rosalie, zaglądając do kołyski. – I taka do ciebie podobna Vivi – spojrzała na mnie.
             - Aniołek – stwierdziła brunetka, przyglądając się śpiącej dziewczynce. – Ale wiecie co, nos to ma chyba po tacie – puściła w naszym kierunku perskie oko. – I blond włoski.
             - No ja myślę – stwierdził pod nosem mój ukochany.
             - W końcu to nasze wspólne dzieło – dodałam z uśmiechem.
             - Najpiękniejszy prezent bożonarodzeniowy – spojrzał wprost moje oczy. – Dziękuję – oznajmił i namiętnie mnie pocałował.
             - So romatic – westchnęła rozmarzona Alice, patrząc na naszą dwójkę.
             - Ale ona malutka – stwierdziła Nessi i zwróciła się do Belli. – Jest mniejsza od mojej lalki, mamo!
             - Może odrobinę – odpowiedziała córce wampirzyca, posyłając mi uśmiech. – Ale to dość szybko się zmieni.
             - Też byłam taka? Różowa? – Pytała Ness matkę.
             - Też, skarbie – odpowiedziała i zaśmiała się melodyjnie.
             - I taka dziwnie gruba? – Spytała ponownie.
             - Esmeliss nie jest gruba, skarbie – wyjaśniła moja szwagierka, tłumiąc chichot. – Jest po prostu lekko opuchnięta, to zupełnie normalne zaraz po narodzinach.
             - To dobrze – stwierdziła kiwając głową, a zaraz potem wróciła do przesłuchania. – A długo tak będzie spała?
             - Noworodki bardzo dużo śpią – odpowiedział jej tym razem William. – Ale nie martw się, wkrótce pora karmienia, więc zobaczysz jak się obudzi.  
             - Mogę jej zrobić zdjęcie? – Spytała nas moja bratanica, wyciągając z za pleców aparat Edwarda.
             - Możesz, słoneczko – pozwoliłam jej.
             - Jak się czujesz Vivi? – Spytała mnie Alice. – Zmęczona? Potrzebujesz czegoś?
             - O dziwo zmęczona nie jestem – odpowiedziałam, nie odrywając wzroku od kołyski. – Ale chętnie bym coś… zjadła, coś krwistego – spojrzałam wymownie na Willa.
            Chłopak uśmiechnął się, pocałował mnie w czoło i zniknął nam z oczu.
             - Kochany jest ten twój facet – powiedziała Rose, nie spuszczając oka z Lissy.
             - Ano kochany – potwierdziłam i zaraz zmieniłam temat. – Pomożecie mi? Chciałabym się odświeżyć i przebrać – spojrzałam po sobie.
             - Jasna sprawa – zakomenderowała Alice. – Bella i Nessi będą miały oko na Esmeliss, Rose pomoże ci w łazience, a ja przygotuję coś do ubrania.
             - Dzięki, siostrzyczki.
            Na szczęście poruszanie nie sprawiało mi problemu, dlatego oświadczyłam siostrom, że poradzę sobie sama w łazience. Kiedy wreszcie spojrzałam na swoje odbicie w lustrze, nieco się przeraziłam. Potargane i poplątane włosy, związane niedbale w kok na czubku głowy, podkrążone oczy, których odcień zbliżony był do lodowej góry – intensywnie jasno błękitne. A na dodatek chorobliwie biała, prawie przeźroczysta skóra, zupełnie nie podobna do wampirzej, czy stuprocentowej harpii.
             - No nic – stwierdziłam sama do siebie. – Trzeba o siebie zadbać.
            Wzięłam szybki prysznic, by zbyt długo nie zostawiać córki z ciotkami i szczelnie owinięta ręcznikiem weszłam do garderoby, gdzie już na mnie czekała Alice.
             - Will już przyniósł ci jedzenie, więc ruchy, ruchy – powiedziała. – Czym prędzej musisz wrócić do normy, wampirzej oczywiście.
             - Mam nadzieję, że nastąpi to szybciej, niż zakładał Noel – wtrąciłam. – Zaczyna mi brakować mojej prawdziwej natury.
             - To tylko kwestia czasu, Vivi – oznajmiła z uśmiechem. – Teraz może być już tylko lepiej – dodała i zniknęła mi z oczu.
            Przebrana w wygodne legginsy i tunikę wróciłam czym prędzej do sypialni, gdzie już William karmił butelką Lissę. Ku mojemu zdziwieniu w pomieszczeniu oprócz nas nie było już nikogo.
             - Twoja butelka czeka na szafce – oznajmił mi ukochany, gdy tylko pojawiłam się w pomieszczeniu, a zaraz potem ponownie skupił się na córce.
            Przez dobrą chwilę z radością i wzruszeniem podziwiałam sposób karmienia Willa. Z uśmiechem na ustach podeszłam bliżej i poprawiłam czapeczkę na główce Esmeliss, która dość łapczywie przyssała się do butelki.
             - Hej, hej – zwrócił się do dziewczynki mój ukochany. – Spokojnie, księżniczko, nikt ci obiadu nie zabierze.
             - Stres i wysiłek wzmaga apetyt – stwierdziłam, a w tym samym momencie Esmeliss spojrzała na mnie swoimi niebieskimi oczkami.
             - Myślisz, że ona wie, kim dla niej jesteśmy? – Spytałam Willa.
             - Instynktownie, najprawdopodobniej wie – odpowiedział. – Na sam dźwięk twojego głosu staje się spokojniejsza, ponieważ go zna – spojrzał na dziecko. – Mimo, że nie widzi jeszcze dobrze, wie kim jesteś – zerknął na mnie z radością.
             - Na twój głos także reaguje – stwierdziłam cały czas obserwując córkę, która skończywszy jeść ziewnęła.
             - Może też odpoczniesz sobie? – Spytał mnie troskliwie, nadal skupiając uwagę na naszym dziecku.
             - Może – zaśmiałam się i podążyłam w stronę łóżka, w międzyczasie chwytając za kubek termiczny. – Dołączycie do mnie? – Zapytałam, poklepując miejsce obok siebie.
             - Jasna sprawa, mamusiu – zarzucił zabawnie i dołączył do mnie.
            Nie mieliśmy jednak chwili dla siebie, bo czterdzieści sekund później w naszym pokoju zjawiła się męska część rodziny z tuzinem różowych balonów, kolejnym koszem kwiatów i ogromnym pluszowym misiem. 
             
~*~

            Zbliżała się druga popołudniu, kiedy postanowiłam, że razem z Esmeliss dołączymy do grona świętujących. Ubrana w błękitną sukienkę i wygodne baletki, zeszłam na dół z córką w ramionach, podczas gdy William transportował kołyskę do salonu. Nasze pojawienie się pośrodku szykującej obiad rodziny wywołało nie lada zamieszanie.
             - A co ty tutaj robisz? – Spytała z przyganą Rose i zaraz znalazła się przy mnie. – Miałyście odpoczywać.
             - Nie będę siedziała w sypialni, kiedy są święta – odpowiedziałam odkładając śpiącą Lissę do kojca. – Poza tym czuję się dobrze i Esmeliss też.
             - Williamie, nic nie zrobisz? – Zwróciła się do mojego ukochanego.
             - Rosalie – zaczął spokojnym tonem. – Nie ma przeciwwskazań by Vivi i moja córka musiały być zamknięte w pokoju – dodał, spoglądając w jej wzburzone oczy. – Wiem, że się martwisz, ale mam wszystko pod kontrolą.
             - Skoro tak twierdzisz – westchnęła nadal nie przekonana blondynka.
             - William ma rację – poparł mojego ukochanego Carlisle. – Za bardzo panikujesz, Rosie – uśmiechnął się do dziewczyny.
             - Ja po prostu staram się być rozważna – odpowiedziała i zerknęła na Williama.
             - Doskonale cię rozumiem – odparł wampir. – Dlatego poproszę cię, żebyś miała oko na Esmeliss, kiedy ja w tym czasie skoczę na górę…
             - Jasne – przerwała mu blondynka radośniejszym już tonem. – Nie musisz się śpieszyć – dodała zaraz potem.
            Spojrzałam na ojca, który z uśmiechem pokręcił głową, od razu odwzajemniłam jego gest i postanowiłam włączyć się do świątecznych obchodów. 
             - Jak tam przygotowania do obiadu? – Zmieniłam temat i ruszyłam w kierunku kuchni, skąd dochodziły niebiańskie zapachy. – Co tak cudnie pachnie? Rozmaryn, jałowiec, boczek?
             - Juleribbe – odpowiedziała po norwesku Bella z uśmiechem.
             - Świąteczne norweskie żeberka? – Spytałam zaskoczona. – Widzę, że ktoś się nieźle przygotował.
             - Obowiązkowa pozycja w świątecznym menu – dodała dziewczyna.
             - Tak jak ciasteczka – wtrąciła się Nessi, ubrana w śliczną czerwoną sukienkę. – Upiekliśmy ich tyle, że chyba będziemy jej jeść przez następny rok.
             - No nie wiem, Renesmee – w kuchni pojawił się Emmett z butelką świątecznego piwa w ręce. – Twoja ciotka jest mistrzem w łasuchowaniu – wskazał na mnie i pociągnął spory łyk. – Nawet ja nie mam szans, a uwierz mi – szepnął do dziewczynki. – Jestem w tym cholernie dobry.
             - Bracie, możesz warzyć na słowa? – Spytał Edward, stając za córką i kładąc jej dłonie na ramionach.
             - Ale jak sobie życzysz, Edwardzie – teatralnie skłonił się w stronę brata.
             - Nie za dużo juleøl* wypiłeś czasami? – Spytał rudowłosy.
             - Ja jeszcze nie zacząłem – bronił się mięśniak. – A jest co opijać, kochani.
             - W takim razie ja poproszę o grzane wino – oznajmiłam, ku zdziwieniu reszty. – No, co? – spytałam, kiedy zebrani w kuchni Cullenowie spojrzeli na mnie oszołomieni. – Emmett ma rację, jest co opijać.
             - W takim razie – zaczął Emmett. – Dla pań wino, dla panów świąteczne piwko. 
             - Dla mnie też? – Wtrąciła się Renesmee.
             - Dla ciebie młoda damo sok dyniowy, prosto z magicznego Hogwartu – odpowiedział Em z olśniewającym uśmiechem.
             - Hogwartu? – Powtórzyła niepewnie dziewczynka. – Wujku, czy ty dobrze się czujesz? – Spytała z troską w głosie.
             - Ależ znakomicie Nessi, dziękuję, że pytasz – wtrącił. 
             - A gdzie jest Carlisle, Alice i Jasper? – spytałam, przyjmując kieliszek od brata.
             - Na świątecznym polowaniu, na Świętego Mikołaja, oczywiście – odpowiedział nam Boski, puszczając nam oczko. – Ale Ness, to tajemnica, pamiętaj – dodał już szeptem.
            Roześmiałam się, a ze mną Bella i Edward.
             - Och, bracie – zaczęłam, kręcąc głową. – Mieszasz jej w głowie.
             - Przecież Mikołaj już tutaj był – odezwała się Renesmee i wskazała w stronę salonu. – Pod choinką są prezenty.
             - Oczywiście, kochanie – przyszedł na pomoc Edward, biorąc córkę w objęcia. – Chodź pójdziemy do Rose i Willa, którzy czuwają nad Sophie.
             - Za 20 minut będziemy podawać obiad – oznajmiła Bella, zaglądając do garnków.
             - To ja ci pomogę – powiedziałam z uśmiechem.      
             - Emmett mi pomoże, Viviene – wtrąciła, spoglądając na osiłka, który prawie zakrztusił się piwem. – Idź do Esmeliss i Willa.
             - Ja? – Zdziwił się wampir.
             - Poradzisz sobie – pocieszyła go moja szwagierka. – Nie będzie to nic ponad twoje możliwości, zapewniam.
            - Skoro tak twierdzisz – odpuścił Emmett.
             - W takim razie przygotuję mleko dla Lissy i już mnie nie ma – oznajmiłam. 
            Gdy weszłam do salonu, wokół kołyski zebrała się cała rodzina, włącznie z tym, którzy właśnie wrócili z polowania. Stanęłam w przejściu i z uśmiechem przyglądałam się tej uroczej scenie. W tej samej chwili w swoim umyśle usłyszałam swojego brata:
            Vivi – zaczął ostrożnie. – Pozwól, że ja się tym zajmę.
            Ale czym, Edwardzie? – spytałam spokojnie, ponieważ nie do końca wiedziałam, o co mu chodzi, lecz zaraz potem domyśliłam się.
            W domu rozległ się donośny dźwięk dzwonka do drzwi. Edward automatycznie znalazł się koło mnie, Bella zaciekawiona wyłoniła się z kuchni, a reszta rodziny znieruchomiała, zdziwiona i nieco zaskoczona. Mój rudy brat już chciał ruszyć do drzwi, kiedy go powstrzymałam.
              - Wszystko jest w porządku, bracie – odpowiedziała mu i otworzyłam drzwi na oścież. – Wesołych Świąt, zapraszam – przywitałam nieznajomych z uśmiechem.
             - To są chyba jakieś jaja – stwierdziła Rosalie z bojową miną.
             - Jak berety – skwitował Emmett.
             - Pryma aprilis jest chyba w kwietniu – dołączył się Carlisle.
             - To nie żart dziadku – odpowiedziała Nessi.
             - Niezła ta niespodzianka – dodała z chichotem Alice.
             - To ty wiedziałaś? – Spytał dziewczynę Jasper z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
             - Ja wiedziałam – odezwała się ponownie Renesmee z przeuroczym uśmiechem. – No i ciocia Viviene.
             - Nie wierzę – burknęła pod nosem blondyna.
             - Wesołych Świąt i gratulacje – przywitał się Jacob, wręczając mi maleńki bukiecik  białych kwiatów.
             - To miło z waszej strony, dziękuję, są piękne – przyznałam. – Zapraszam do środka chłopaki, a gdzie…
             - Cześć Viviene, Leah nie będzie niestety, źle się czuje – odpowiedział Seth od razu. – Ale prosiła by złożyć wam świąteczne życzenia.
             - Och, szkoda, że jej nie będzie, w każdym razie, cieszę się, że wy przyszliście – uśmiechnęłam się.
             - Nie mogliśmy odmówić – odezwał się Jake. – Witam wszystkich – zwrócił się do Cullenów. – Hej Bells, Nessi!
             - Tak! Cieszymy się, że jesteście z nami – obok mnie zmaterializował się ojciec i spojrzał na mnie radośnie. – Dziękuję córeczko – szepnął mi na ucho. – Wiedziałem, że prędzej czy później pójdziesz po rozum do głowy.
             - Szkoda, że trwało to tak długo – stwierdziłam.
             - Cześć Blondi! – Żachnął w kierunku Rosalie Jacob. – Znowu na etacie niani działasz? – Wskazał na kołyskę. – Nie znudziłaś się jeszcze?
             - Zaleciało smrodem, znowu – stwierdziła z sarkazmem. – A już myślałam, że będziemy się cieszyć świeżym, górskim powietrzem, bez tego psiego odoru…
             - Rose, proszę – zganił córkę Carlisle. – Chociaż dziś moglibyście sobie darować, są święta.
             - Ok., ok. – dała za wygraną wampirzyca. – Ale tylko dziś – zmierzyła nienawistnym wzrokiem Jacoba i ponętnym krokiem ruszyła do jadalni.
             - Będę musiał to chyba udokumentować – rzucił na stronie Black z szelmowskim uśmiechem.  
             - To co – podjęłam temat, spoglądając na najbliższych. – Zapraszam kochani do stołu, Bella przeszła samą siebie.  Jedzenie jest genialne.
             - A ty nie idziesz? – Spytał mnie Carlisle.
             - Ja mam jeszcze jedną misję – oznajmiłam. – Muszę nakarmić pewnego głodomora – wskazałam w kierunku kołyski.
             - To możemy ją zobaczyć? – Odezwał się Jake. – Nie wypada się nie przywitać. Chodź Seth!
             - Oczywiście, zapraszam – powiedziałam. – Kwestie formalne omówimy później – dopowiedziałam.
             - Nie ma pośpiechu – skwitował Indianin i uśmiechnął się wesoło w moją stronę.
            Panowie podobnie jak członkowie mojej rodziny pochylili się nad kołyską i z otwartymi buziami wpatrywali się w mój śpiący cud. Roześmiałam się na ten widok, a zaraz potem wzięłam córkę w objęcia. Nie minęła sekunda, a Lissa potworzyła oczka i przeuroczo ziewnęła, by wreszcie całkowicie się rozbudzić.
             - Witam ponownie panienkę – zwróciłam się do dziecka, które radośnie zakwiliło. – Zobacz, masz gości Esmeliss.
             - Będzie z niej laska, jak nic – stwierdził Jacob i zwrócił się do kolegi. – Co nie, Seth?
             - Jaka matka, taka córka – to rodzinne – dodał szczerze posyłając mi wesoły uśmiech. – Gratulacje jeszcze raz, Viviene.
             - Dziękujemy – wtrąciłam z uśmiechem i podałam Lissie butelkę z mlekiem. – W takim razie chodźmy do jadalni.   
             - Jesteś pewna, że Blondi nie napluła do czegoś? – Spytał mnie Jake, gdy ruszyliśmy ramię w ramię. – Nie żebym się skarżył, ale… niezbyt dobrze trawię wampirzy jad.
             - Jestem pewna – odpowiedziałam szczerze i dołączyliśmy do świętującej reszty rodziny.
            Święta w Norwegii przygotowaliśmy tym razem zgodnie z panującymi tam zwyczajami. Ogromna choinka została przyozdobiona lukrowanymi piernikami na czerwonych wstążeczkach oraz papierowymi koszyczkami, które Nessi wypełniła orzechami i suszonymi owocami.
            Świąteczny stół uginał się od  jedzenia i lokalnych trunków alkoholowych, które ważone były specjalnie na tę okazję. Mimo, że tylko część z nas konsumowała świąteczny obiad, to musiałam przyznać, że wszystko, co przygotowała Bella było wyborne. W szczególności luftefisk – ługowana ryba, przygotowywana kilka dni wcześniej w solnej zalewie suszona tusza dorsza, a następnie pieczona na grillu drzewnym o przecudownym aromacie, a także julegrøtt – świąteczny pudding z ukrytym w środku tajemniczym migdałem. I aż szkoda mi było przyznać, że już wkrótce smak ludzkiego jedzenia ponownie będzie mnie przyprawiał o mdłości. Wolałam jednak o tym nie myśleć w tej chwili i cieszyłam się smakiem, zapachem i przyjemnością, jakie powodowało u mnie jedzenie – zawczasu.
            Popołudnie i wieczór spędziliśmy w cudownej i radosnej atmosferze, najwięcej emocji i śmiechu oczywiście wywołał moment odpakowywania prezentów, a było ich mnóstwo pod tegoroczną choinką. Doskonały humor dopisywał wszystkim, nawet Rosalie, zastanawiałam się tylko czy to efekt doskonałego wina z korzennymi dodatkami, czy może świąteczna bitwa śnieżna, jaka rozpętała się na naszym podwórku późnym popołudniem, kiedy to wilki poniosły klęskę. Cóż, w każdym razie podziałało.
            Moja córka tak jak myślałam, skradła serca wszystkim domownikom, a także naszym gościom. Mimo, że większość dnia przespała to w kołysce, to na moich czy Williama rękach nikt nie potrafił się jej oprzeć. Wpatrywałam się w swojego aniołka i nadal trudno mi było uwierzyć w moje szczęście. Zostałam matką, najprawdziwszą. Otrzymałam nową rolę, o jaką tak naprawdę nigdy się nie ubiegałam, o której nawet nie myślałam. Ale stało się! Strach i niedowierzanie przemieniło się w radość i spełnienie – prawdziwe, realne, żywe, nieśmiertelne. 



„Żadna noc nie może być aż tak czarna, żeby nigdzie
nie można było odszukać choć jednej gwiazdy.
Pustynia też nie może być aż tak beznadziejna,
żeby nie można było odkryć oazy.
Pogódź się z życiem, takim jakie ono jest.
Zawsze gdzieś czeka jakaś mała radość. 
Istnieją kwiaty, które kwitną nawet w zimie”.
 – Phil Bosmans



*- specjalne świąteczne piwo, ważone tylko na Boże Narodzenie w Norwegii, obowiązkowa pozycja w świątecznym menu.

            

11 komentarzy:

  1. I witamy na świecie małą Esmeliss! Przeszłaś samą siebie z tym rozdziałem. Tak myślałam, czy Seth przypadkiem nie wpoi się w małą, ale jakoś nic z tego. Nessi jak zwykle ciekawska i urocza. Cudny rozdział i czekam na next!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak, witamy, witamy księżniczkę. Ness jak zwykle, owszem :) Bardzo dziękuję za komentarz i słowa uznania. Cieszę się ogromnie, że rozdział się spodobał, a także że wytrwałaś, pomimo tak długiej mojej nieobecności.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Witamy Essi na pokładzie (choć nie ukrywam, że wolałabym chłopca, takiego małego Williamka o ciemnych włosach matki :P )
    Rozdział bardzo świąteczny, rodzinny i taki ciepły. Jeszcze bardziej wkręciłaś mnie w świąteczne przygotowania i aż nie mogę się doczekać za tych kilka dni solidnej wyżerki :D
    Oczywiście pokonał nie język Skandynawów (to samo dzieje się w Ikei :P), ale fajnie, że przybliżyłaś tradycje panujące w Norwegii. Ja nie miałam o nich zielonego pojęcia.
    I chwała ci, że obyło się bez tych pedofilskich bzdur zmiennokształtnych. Musk by mi wypłynął nosem gdyby Seth... Fuj!
    Przepraszam też za brak znaku życia przy poprzednich rozdziałach :( Czytałam je oczywiście, ale zazwyczaj odkładałam napisanie komentarza na później czego potem niestety nie robiłam.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tak odnośnie polowania na Mikołaja:
      https://www.youtube.com/watch?v=RiKSJq-lDgQ
      Przypomniałam sobie o tym filmiku dzięki Tobie :D

      Usuń
    2. Essi? He, he bardzo zmyślnie, zaczyna mi się podobać, może zastanowię się nad takim zdrobnieniem dla małej :)

      Cieszę się, że rozdział się spodobał. O tak pisząc go też wyczuwałam świąteczną magię świąt - jeszcze pod koniec listopada :P Co do norweskich świątecznych tradycji - kiedyś trafiłam na ciekawą książkę właśnie o Skandynawii i postanowiłam to jakoś połączyć, zwłaszcza, że nasi bohaterowie przeprowadzili się na stałe do N.

      Wpojenie? Wilkołaka w małą wampiro-harpię - nigdy. Za dużo mieszania by było i historia już by mi się nie podobała. Więc jak dla mnie również "Fuj!".

      Brak obecności wybaczam, sama nie raz mam tak samo - czytam, ale albo nie mam kiedy skomentować, albo nie mam jak. Dlatego jak najbardziej rozumiem :)

      Filmik - boski!

      Pozdrawiam cieplutko :) i bardzo dziękuję za mięsisty komentarz.

      Usuń
  3. Rozdział radosny i bardzo świąteczny:D
    To kiedy Vivi minie chęć do jedzenia? Skoro już urodziła, to chyba powinna minąć od razu?
    Podczas czytania wyobraziłam się wszystko dokładnie, świetnie to opisałaś;) Od razu udzieliła mi się atmosfera świąt^^
    Mam jeszcze takie pytanie: Lissa będzie rosła w normalnym tempie?
    Pozdrawiam serdecznie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za komentarz i cieszę się, że udało ci się znaleźć czas :)

      Chęć do jedzenia minie w ciągu tygodnia tak naprawdę, ponieważ w organizmie Vivi jeszcze jest odrobina harpii, a także pozostałości po porodzie.

      Lissa będzie rosła normalnie, mniej więcej do 17 roku życia, gdy Renesmee będzie "dorosła", Esmeliss będzie miała 7 lat. Wszelkie powyższe kwestie będą na pewno poruszone w kolejnych rozdziałach :)

      Buziaki :)

      Usuń
  4. kiedy next? fajnie piszesz

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podbijam, podbijam :)
      Ludzie tu czekają :P

      Usuń
    2. Witajcie, przepraszam za zwłokę - bardzo, ale miałam mały wypadek na squashu i mój prawy nadgarstek znajduje się w usztywnieniu, co uniemożliwia mi swobodne pisanie. Obiecuję, że do 15 marca coś na pewno się pojawi. Jeszcze raz przepraszam :(

      Usuń
    3. Zdrowiej, a ja jakoś wytrzymie ten czas :*

      Usuń