Patrzyłam na córkę i nie mogłam
uwierzyć, że od 52 godzin byłam matką. Esmeliss owinięta w pluszowy kocyk spała
w moich ramionach, co jakiś czas marszcząc charakterystycznie nosek i usteczka.
Samą radość sprawiało mi patrzenie na tą całkowicie zależną ode mnie i Willa
istotkę. Mogłam tak siedzieć i obserwować mój cud godzinami, nic innego nie
było mi już potrzebne do szczęścia. Dziwne, że jeden człowiek potrafi tak
wywrócić twój świat do góry nogami i już nic nie będzie takie samo, jak kiedyś.
Nigdy w życiu tym wampirzym, jak i
ludzkim nie myślałam o macierzyństwie, ani też nie odczuwałam takiej potrzeby.
Byłam młoda, ambitna i dążyłam do celu, jakim było dla mnie szczęście u boku
kochającego człowieka, moja muzyka i sława. Właściwie kwestia rodzicielstwa nigdy
nie przychodziła mi do głowy, wiedziałam bowiem jakie w pierwszej kolejności
były moje priorytety. Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy kiedy byliśmy z
Kristianem parą poruszaliśmy ten temat, ale jakoś nie mogłam sobie przypomnieć.
W mojej głowie pojawiły się mgliste wspomnienia odnośnie naszej wspólnej
przyszłości, jednak kwestia dzieci pozostawała gdzieś daleko, poza naszymi
planami. Taką zamyśloną i nieco przygaszoną znalazł mnie William. Automatycznie
rozpogodziłam się na jego widok, mój organizm za każdym razem reagował tak
samo, kiedy tylko mój ukochany pojawiał się w pobliżu. Troski i smutki, a także
chwilowa melancholia schodziły na najodleglejszy plan. Uśmiech pojawił się i na
jego idealnej twarzy.
- Nadal śpi? – Spytał pochylając się nad nami.
- To chyba jej najdłuższa drzemka –
odpowiedziałam nadal przyglądając się dziewczynce.
- Im będzie starsza tym będzie więcej spała,
to normalne, kochanie – oznajmił wampir i pocałował mnie czule w czoło. – A
korzystając z okazji, że nasze dziecko odpoczywa, my wybierzemy się na
polowanie – dodał i najdelikatniej, jak tylko było można wziął ode mnie Lissę i
ułożył w łóżeczku.
- Ale przecież… - zaczęłam protestować, jednak
nie dane mi było skończyć.
- Rozmawiałem już z Rosalie i Carlisle,
zaopiekują się naszą córką – oznajmił mi William. – Viviene, nie martw się
Esmeliss nic nie będzie, jeśli spuścisz ją na godzinę lub dwie z oczu.
- Tak, ja to wiem – odezwałam się niepewnie.
- Tyle, że… - zawahałam się, ponieważ
nie za bardzo wiedziałam, jak mam określić to, co aktualnie czułam. – Ciężko mi
ją tak zostawić i wyjść, jestem teraz mamą, a mamy mają obowiązki względem
swoich pociech – odparłam wreszcie. – Nie zrozumiesz tego, Will – spojrzałam na
wampira. – Ja po prostu źle się czuję, gdy nie ma jej w pobliżu, kiedy nie
wiem, co się dzieje z moim dzieckiem.
- Vi, wszystko co teraz czujesz jest zupełnie
normalne u każdej młodej mamy – powiedział spokojnie mój ukochany obejmując
mnie ramieniem. – Ciężko jest się ci rozstać z Lissą, ponieważ przez cały ten
czas, kiedy byłaś w ciąży byłyście razem i to dosłownie – pogłaskał mnie po
policzku. – Kochasz ją i nigdy się to nie zmieni, musisz jednak pozwolić jej i
sobie na odrobinę samodzielności. Esmeliss będzie pod doskonałą opieką, a tobie
i mnie przyda się trochę… świeżego powietrza.
Mówiąc to, cały czas skupiał się na
moich oczach. Chciał dobrze tego mogłam być pewna. Racjonalna część mnie
również to wiedziała, ale strach i obawa robiły swoje. Zerknęłam raz jeszcze w
kierunku łóżeczka i wsłuchałam się w miarowy oddech Esmeliss.
- Chodź, Vi – ponaglił mnie ukochany i
wyciągnął do mnie rękę. – Naprawdę Lissie nic nie będzie, uwierz mi –
uśmiechnął się cudownie. – Wiem, co mówię.
- Dobrze, już dobrze – skapitulowałam z nijaką
miną i dałam się poprowadzić na zewnątrz.
Dwadzieścia minut później
znajdowaliśmy się już w leśnej gęstwie w poszukiwaniu łosi i jeleni. Skupiłam
się na swoich zmysłach, by jak najszybciej się posilić i wrócić do domu, do
Lissy. Nie chciałam jej zostawiać samej na tak długo, zwłaszcza, że był to nasz
pierwszy raz od porodu. Wiedziałam, że Will bacznie mi się przygląda i
najchętniej chciałby coś powiedzieć, widząc jak biję się z myślami, ale tym
razem spasował. Biegliśmy obok siebie bez słowa, a wiatr targał naszymi
kurtkami i moimi lokami we wszystkich kierunkach. Spojrzałam przelotnie na
niebo – ciemno szare chmury zmieniały kolor na błękit i granat, nieodłączny
znak zbliżającej się śnieżycy. Moje myśli ponowie powędrowały w kierunku pokoju
dziecinnego w Snasa, tym bardziej chciałam znaleźć się już w domu. W tej samej
chwili do naszych uszu doszedł dźwięk charakterystycznego chlupotania i bicia
serca. Posłałam zadowalające spojrzenie ukochanemu i rzuciłam się na wielkiego
łosia.
Szybki chwyt silnych ramion i jeden
sprawny ruch, a ciało zwierzęcia przestało wierzgać, jak szalone. Sekundę
później moje gardło zalała krwistoczerwona, ciepła, gęsta i pożywna ciecz,
którą wyssałam do samego końca. Byłam bardzo głodna, co właściwie uświadomiłam
sobie dopiero po polowaniu. Na moich ustach pojawił się uśmiech, ponieważ może
to dziwnie zabrzmi, ale poczułam, że właśnie tego mi brakowało – mojego
wampiryzmu. Pędu, szybkości, smaku krwi doprawionej nutą adrenaliny, odgłosów
podczas polowania, wiatru we włosach, czy możliwości skakania beztrosko po
drzewach. Brakowało mi części siebie, z której musiałam zrezygnować z racji
bycia harpią przez kilka miesięcy. Wprawdzie nadal miałam w sobie coś z harpii,
ponieważ w moim krwiobiegu nadal znajdował się jad Eteny, w coraz mniejszej
części, zwłaszcza po narodzinach Esmeliss, które sprawiły, że ponowie w moim
organizmie zaczynał budzić się wampiryzm. Oblizałam usta i odrzuciłam zdechłe
truchło w pobliskie krzaki.
- Jak się czujesz? – Zapytał mnie William z
troską w głosie, kiedy już zaspokoiłam swój pierwszy głód.
Otarłam z kącików ust z pozostałości
po krwi, otrzepałam spodnie z leśnego igliwia i wyprostowałam się, by spojrzeć
na wampira tym razem z lekkim uśmiechem.
- Dobrze, dziękuję – odpowiedziałam i objęłam
go w pasie. – Cieszę się, że przekonałeś mnie do polowania. Brakowało mi tego –
spojrzałam na ukochanego. – Nawet nie spodziewałam się, jak bardzo.
- Musisz wrócić do siebie fizycznie i
psychicznie, skarbie – oznajmił mi z entuzjazmem, a zaraz potem dodał nieco
innym tonem. – Ostatnie miesiące, cóż… nie powiem, że były męczące –
uśmiechnęłam się do niego ironicznie, mimo to wampir kontynuował. – Ale z
pewnością wiele zmieniły w naszym życiu – jego dłoń przesunęła się w górę po
moich plecach, by zaraz spocząć szyi, brodzie, a następnie policzku, który
zaczął gładzić delikatnie kciukiem. – Dałaś mi więcej od życia, niż mogłem
sobie wymarzyć – złote oczy zalśniły blaskiem, a mnie zabrakło słów,
wpatrywałam się w jego anielską twarz oszołomiona. – Chciałem ciebie, tylko –
wziął moją twarz w swoje dłonie niczym najcenniejsze trofeum. – A teraz nie
dość, że mam ukochaną i cudowną istotę – otarł kciukiem jedną błąkającą się
moją łzę. – To jeszcze dałaś mi przepiękną córkę – tonęłam w jego spojrzeniu
wzruszona, a on nie przestawał mówić. – Dwa skarby, które będą ze mną do końca
świata i o jeden dzień dłużej.
Nie czekałam na ciąg dalszy, mimo,
że łzy w pierwszej chwili przysłoniły mi obraz cudownych bursztynowych oczu, to
ja wpiłam się w jego usta z taką siłą, że obydwoje wylądowaliśmy na ziemi.
Namiętność i pasja, romantyzm i brak tchu – to chyba najlepszy opis naszego
pocałunku. Pocałunku, którego tak naprawdę doświadczyłam po raz pierwszy w
życiu, jakby zawarte w nim było całe nasze uczucie, siła i miłość.
- Hej, nie płacz – odezwał się William
uśmiechając się do mnie cudownie, kiedy już oderwaliśmy się od siebie. – Wiesz,
jak to na mnie działa – odgarnął mi zabłąkany kosmyk z twarzy i założył za
ucho.
- Wiem – odpowiedziałam skruszona i
pociągnęłam nosem przy okazji ocierając mokre policzki. – Ale nic na to nie
poradzę – dodałam szczerze, odwzajemniając jego zaraźliwy uśmiech. – Wzruszyłeś
mnie swoim wyznaniem – spojrzałam po raz kolejny w przepełnione uczuciem oczy
mojego ukochanego i stwierdziłam. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile dla
mnie znaczysz.
- Chyba wiem – odezwał się nadal uważnie
obserwując moją twarz.
Nasze usta ponownie zetknęły się w
czułym pocałunku, który ja skwitowałam cichym chichotem. Przez cały ten czas
leżeliśmy na ziemi, która na nasze szczęście nie była obficie pokryta śniegiem,
dzięki czemu uniknęliśmy przemoczenia, mimo, że chłód nam nie przeszkadzał.
- To co, wracamy? – Zapytał William nadal
tuląc mnie do swojej piersi. – Czy masz ochotę jeszcze pobiegać?
- Wracajmy do domu – podjęłam decyzję. –
Najwyżej jutro też wybierzemy się na spacer – posłałam mu cudowny uśmiech i
podniosłam się do pionu.
- O! I to jest pomysł – potwierdził chłopak z
entuzjazmem.
Objęci ludzkim tempem wróciliśmy do
rezydencji w której czekała na nas reszta rodziny i nasza córeczka.
~*~
Kolejny dzień minął nam błyskawicznie, bez jakichkolwiek
problemów czy niepotrzebnych stresów. Esmeliss była tak rozkosznym i cudownym
dzieckiem, że po prostu nie można było oderwać od niej oczu. Zbliżało się
wczesne przedpołudnie, gdy przebierałam Lissę w śliczny różowy kombinezon i
kremową czapeczkę. Córka bacznie przyglądała się mojej twarzy, co jakiś czas
obdarzając mnie uśmiechem, który od razu odwzajemniałam.
- A kto tak się
ślicznie uśmiecha do mamy? – Zwróciłam się do dziewczynki, która zakwiliła
rozkosznie. – Dzisiaj będziesz miała kolejny gości Esmeliss, przyjedzie ciocia
Claudia i Noel, wiesz.
- William
powiedział, że nie musisz się śpieszyć – oznajmiła mi wchodząca do pokoju
bardzo zadowolona Rosalie. – Wasi goście przybędą z opóźnieniem, Noel dzwonił.
- Och! – Westchnęłam
biorąc córkę w ramiona. – To świetnie, będziemy mieli więcej czasu dla was –
posłałam siostrze uśmiech.
- To może ja wezmę
Lissę – zaproponowała wyciągając do małej ręce. – A ty na spokojnie się
przygotujesz? – spytała. – Nie musisz się czasami przebrać?
Spojrzałam na
siostrę wesoło i podałam jej zwinnie Lissę, którą sprawnie ułożyła w pozycji
półleżącej na rękach. Blondynka skupiła całą uwagę na mojej córce i podążyła do
bujanego fotela na który usiadła. Po raz kolejny przyjrzałam się siostrze,
zaabsorbowana była już całkowicie dzieckiem, cudownie się do niej uśmiechając i
gładząc po zaróżowionym policzku. W jej oczach widziałam tylko troskę i miłość,
ale także tęsknotę za własnym dzieckiem, które niefortunnie straciła. Ogarnęło
mnie uczucie smutku i żalu, że życie tak bardzo jest czasami niesprawiedliwie
pokręcone. Na palcach wycofałam się z pokoju dziecinnego i pognałam do swojej
garderoby, gdzie wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w kremową sukienkę z
koronkowym rękawem trzy czwarte oraz złote baleriny. Włosy pozostawiłam
rozpuszczone w które wpięłam jedynie delikatną kwiatową opaskę. Przeglądnęłam się tylko w lustrze i ponownie
wróciłam do Rosalie i Esmeliss. Wampirzyca w pierwszej chwili nawet nie
zauważyła mojego pojawienia się w pokoju, ale zaraz potem spojrzała na mnie z
wielkim uśmiechem.
- Ślicznie
wyglądasz – szepnęła blondynka.
- Dziękuję –
odpowiedziałam i skupiłam się na córce. – Zasnęła wreszcie?
- Pewnie –
wtrąciła dziewczyna spoglądając na śpiącą dziewczynkę. – Taki skarb nie może
być kłopotliwy – dodała z rozczuleniem.
- To się jeszcze
okaże w przyszłości – zaśmiałam się.
- Tak, przyszłość
– zastanowiła się wampirzyca z westchnieniem w głosie. – Kto by pomyślał, że
przydarzy ci się coś takiego – ponownie skupiła się na moim aniołku. –
Otrzymałaś w darze coś, o co tak naprawdę nigdy nie prosiłaś. Chyba nawet nie
myślałaś, a już tym bardziej nie pragnęłaś – uśmiechnęła się blado.
Mimo, że blondynka bardzo się starała na jej twarzy
widoczny był ból. Moja siostra nie musiała mówić już nic więcej, wiedziałam z
czym się zmaga – bolesną przeszłością.
- Dziwny jest ten
świat, Rose – odparłam spoglądając siostrze prosto w oczy. – Nawet nie wiesz,
jak bardzo ci współczuję z powodu twojej straty – westchnęłam. – Nie potrafię
sobie wyobrazić, co mogłabym czuć, gdyby Esmeliss coś się stało.
- Nie życzę tego
nikomu takiego bólu, Viviene – odezwała się wreszcie. – Może to dziwne, ale
dzięki Renesmee i Esmeliss, a także patrząc na ciebie i Bellę czuję, że nie
byłam gównianą matką dla Miguela.
- Jak w ogóle
mogłaś tak pomyśleć?! – Oburzyłam się. – Ty? Gównianą matką? Na pewno nie w tym
wcieleniu, ba – w jakimkolwiek – mówiłam. – Kobieto, masz doskonałe podejście
do dzieci, z resztą zobacz – wskazałam na śpiącą Lissę. – Bella potwierdzi to
samo. Nie rozumiem, dlaczego tak myślisz o swoim macierzyństwie.
- Gdybym inaczej
to wszystko rozegrała, to być może Miguel był by teraz razem z nami –
powiedziała odkładając ostrożnie Esmeliss do łóżeczka.
- Nie możesz mieć
takiej pewności, Rosie – dodałam. – Tak samo, jak nie wiesz, czy gdybyś wyznała
mu prawdę wcześniej czy też później, wszystko potoczyło by się innym torem –
mówiłam dalej. – Kochałaś swojego syna z całego serca i to właśnie troska o
jego dobro kazała ci powiedzieć mu prawdę o twoim wampiryzmie. Wszystko co
tylko robiłaś dla Miguela było z miłości, nie możesz się obwiniać w
nieskończoność, a także postrzegać siebie w kategorii gównianej matki!
- Ja to niby wiem,
Vivi – odparła po chwili. – Ale sama dobrze wiesz, jak to jest. Walczyć ze
swoimi wewnętrznymi demonami lęku i bólu.
- Wiem i dlatego
chciałabym ci pomóc – wtrąciłam z lekkim uśmiechem. – Sama nie porzuciłam
swojej winy i bólu, musiał pomóc mi w tym ktoś z zewnątrz.
- Edward? –
Spytała.
- Właściwie to
William – sprecyzowałam. – Kiedy był jeszcze człowiekiem wiele razy
rozmawialiśmy, on opowiadał mi o swoich problemach, ja o swoich. Dzięki temu
mogłam spojrzeć na swoje zachowanie z właściwej perspektywy – po czym dodałam.
– Ale Edward też miał w tym swój udział i oczywiście Jasper i Carlisle.
- Nie wiedziałam,
że rozmawiałaś o tym z chłopakami – odpowiedziała zaskoczona.
- A widzisz –
skwitowałam z uśmiechem. – Czasami warto pogadać z kimś, kto może dostrzec to,
co niezauważalne jest dla ciebie.
- Wiesz, Emmett
ciągle mi powtarza, że nie powinnam się obwiniać – wyznała po minucie, usilnie
się nad czymś zastanawiając – Może rzeczywiście za długo dusiłam to wszystko w
sobie – westchnęła spoglądając na mnie z nadzieją.
- Jesteś na jak
najlepszej drodze by sobie to wszystko poukładać – powiedziałam i objęłam siostrę
ramieniem. – Jeśli będziesz chciała porozmawiać, wiesz gdzie mnie znajdziesz.
- Dzięki –
pocałowała mnie w policzek i mocno przytuliła. – Dobra, koniec tego użalania
nade mną. Chodźmy lepiej przygotować się na wizytę książęcej pary – oznajmiła
zaraz potem.
~*~
Nasi goście zjawili się dokładnie o drugiej po południu i
tak jak też się spodziewałam moja córka oczarowała również moją najlepszą
przyjaciółkę, która oczywiście od razu zaczęła trajkotać o tym, jaką to cudowną
ciocią i matką chrzestną będzie dla Esmeliss. Po wymianie uprzejmości z resztą
naszej familii, Cullenowie opuścili mój dom by zapewnić nam oraz Claudii i
Noelowi więcej swobody i prywatności. W międzyczasie następca tronu dokładnie
obejrzał Lissę i nie stwierdzając niczego niepokojącego oznajmił nam, że
dziewczynka rozwija się prawidłowo, co bardzo mnie i Willa uspokoiło i
ucieszyło zarazem. Kolejną godzinę spędziliśmy przy świeżo sparzonej kawie i
przepysznym tiramisu, którego autorem była Bella, umilając sobie czas rozmową o
dziecku, a także planach na najbliższą przyszłość.
- Nie miałam wam
okazji podziękować za to, że wybraliście nas na rodziców chrzestnych Esmeliss –
powiedziała wzruszona Claudia. – Wprawdzie byłam pewna, że zostaną nimi
członkowie waszej rodziny.
- Wy także do niej
należycie – oznajmiłam z uśmiechem. – Poza tym, postanowiliśmy z Willem, że
Lissa będzie miała podwójnych rodziców chrzestnych – spojrzałam na ukochanego,
który odwzajemnił moją minę. – Z racji faktu, że jest w połowie harpią, a w
połowie wampirzycą.
- To doskonały
pomysł – pochwycił Noel. – Szkoda, że sam wam tego nie zaproponowałem. Ha!
- Vivi – zwróciła
się do mnie Claudia. – Pokażesz mi pokój Esmeliss?
- Ależ oczywiście
– odpowiedziałam z entuzjazmem. – Masz może ochotę trochę ją poniańczyć?
- A mogę? –
Spytała zaskoczona.
- Pewnie, Słońce –
posłałam jej anielski uśmiech. – Chodź, pokaże ci drogę.
Nie minęło pięć minut, a byłam już z powrotem w salonie,
gdzie tym razem zastałam panów z nieciekawymi minami. Szczególnie William
wyglądał na poruszonego, posłałam w jego kierunku pytające spojrzenie , na
które automatycznie odpowiedział.
- Noel chce,
abyśmy przyjechali do Eileenhill z Lissą – oznajmił mi ukochany tonem wypranym
z emocji. – W najbliższą niedzielę – dodał.
- Możesz mi powiedzieć w jakim celu mamy się
pojawić w twoim domu? – Spytałam chłopaka, nie kryjąc zdziwienia. – Poza tym,
czy to nie nowo narodzonemu dziecku i jego rodzicom składa się wizytę? – Dodałam
z przyganą.
Owszem
byłam bardzo wdzięczna harpiom za ich wkład w opiekę nad moim nowo narodzonym
dzieckiem, ale powoli to wszystko zaczynało zmierzać w bardzo dziwnym, a
zarazem niekoniecznie przyjemnym kierunku dla obydwu stron. Tak przynajmniej ja
i William to odbieraliśmy. Pomoc i opieka to jedno, ale włączanie nas do harpiowskiej
społeczności to zupełnie inna kwestia. Nie mniej jednak musiałam wysłuchać
tego, co miał mi do powiedzenia błękitnooki.
- Viviene,
Williamie – zaczął spokojnie Noel. – Owszem, zgadzam się z tym, że to dziecku
składa się wizytę, jednakże gdyby chodziło o ludzkie dziecko – wyszczególnił
spoglądając na nas ze zrozumieniem. – W związku z tym, że Esmeliss nie należy
do ludzkiej rasy, a jest w połowie harpią, te zasady jej nie dotyczą.
Dziewczynka należy do naszego rodu, a my postępujemy zgodnie z naszą tradycją.
- Mów dalej –
poprosił Will i głęboko odetchnął, posyłając mi kapitulacyjne spojrzenie.
- Każde
nowo narodzone dziecko musi zostać przedstawione na dworze królowej i poddanym.
Nadaje się jemu wtedy oficjalne imię – powiedziała harpia. – A także wybiera
rodziców chrzestnych. To niezwykle ważne i bardzo piękne przyjęcie, oznacza
wdrożenie nowego członka do naszej społeczności – mówił z entuzjazmem. – A co
za tym idzie, wasze dziecko otrzyma przywileje i prawa, jakie posiada każdy
osobnik naszego gatunku. Dlatego między innymi tak ważne jest, abyście
przyjechali z Esmeliss do Eileenhill – wyjaśnił.
W pierwszej chwili zdębiałam i właściwie nie wiedziałam,
co mogłabym powiedzieć. Moja córka jako
prawowity członek społeczności harpiowskiej? – pomyślałam.
- Muszę przyznać,
że trochę nas zaskoczyłeś – przyznałam po chwili, zerkając na Williama, który
zgodził się ze mną, kiwając głową.
- Mam nadzieję, że
pozytywnie – uśmiechnął się do mnie chłopak.
- Kiedyś
wspomniałeś, że Lissa otrzyma tytuł królewski, ale nie brałem tego na poważnie
– dodał wampir z ironią w głosie. - Myślałem, że to żart.
- Eileenowie ponad
wszystko i wszystkich będą chronić swój gatunek – powiedział Noel. – Nie ma
znaczenia, że wasza córka jest w połowie harpią, a w połowie wampirzycą. To dla
nas nie ma znaczenia, jej krew jest naszą krwią – królewską.
- Mówisz poważnie?
– Odezwał się William.
- Jak najbardziej
– odpowiedział blondyn. – Tak jak mówiłem, krew Esmeliss jest krwią królewską,
którą należy chronić za wszelką cenę.
Will ponownie skupił się na mojej twarzy, z której tak
naprawdę trudno było cokolwiek wyczytać, ponieważ nadal wszystko o czym mówił
Noel było niespodziewane. Wzruszyłam lekko ramionami, chyba nie było sensu
zaprzeczać.
- Czuję się trochę,
jak w średniowieczu – stwierdziłam po chwili z cichym chichotem.
- Och!
Średniowiecze – westchnął Eileen z szelmowskim uśmiechem. – Co to były za czasy
– zamyślił się i zaraz dodał. – Ja wspominam je w samych superlatywach.
- Nie zamierzałam
tego negować – broniłam się. – Bardziej chciałam zwrócić uwagę na sytuację
historyczną i oczywiście kwestię dziedziczności i królewską krew.
- Wiem, Vivi –
zaśmiał się następca tronu.
- W takim razie,
przyjedziemy – oznajmił William sekundę później.
- Świetnie –
zaklaskał w dłonie Noel. – Widzimy się w najbliższą niedzielę w południe.
- Mamy się jakoś
przygotować? – Spytałam chłopaka, który zrobił dość dziwną minę. – Albo czegoś
konkretnego mamy się spodziewać? – i zaraz dodałam w ramach wyjaśnienia. –
Nigdy nie braliśmy udziału w takiej uroczystości, a nie chcielibyśmy was
czymkolwiek urazić – spojrzałam na Noela szukając zrozumienia. – Wiem, jak
bardzo jesteście wrażliwi na wampirze kwestie – wtrąciłam z lekką ironią podsumowaną
przeuroczym uśmiechem.
- O szczegółach
zostaniecie poinformowani już na miejscu – odpowiedział mi blondyn. – Ale nie
wydaje mi się, żeby cokolwiek się zmieniło od waszej ostatniej wizyty, nawet
etykieta – spojrzał wymownie w moją stronę. – Jedno co mogę wam zdradzić, to
bal, który odbędzie się wieczorem na cześć Esmeliss, tak więc stroje wieczorowe
obowiązkowe – posłał mi perskie oko.
- Bal? – Odezwał
się William nie kryjąc zdziwienia. – Ale taki… - zamyślił się przez chwilę. –
Taki z prawdziwego zdarzenia?
- Oczywiście, to
królewska tradycja – odezwał się ponownie Noel dumnym głosem.
- Ok. –
stwierdziłam, przyznając mu rację. – Nie mam więcej pytań.
- Ja chyba też nie
– wtrącił mój ukochany, zerkając na mnie ze spokojem.
- W takim razie do
niedzieli, kochani – ostatecznie zakończył naszą rozmowę następca tronu, by
zaraz potem spytać. – A gdzie też podziewa się moja żona? – Uśmiechnął się do
mnie.
- Jest na górze z
Lissą – odpowiedział mu William.
- Możemy do nich
dołączyć? – zapytał mojego narzeczonego.
- Jasne –
powiedział wampir i gestem pokazał mu drogę. – Zapraszam.
~*~
Gdy tylko pożegnaliśmy się z Claudią i Noelem,
postanowiliśmy odwiedzić resztę Cullenów i przekazać im dobre wieści.
Zapakowaliśmy więc do auta nosidełko z Lissą oraz wózek i ruszyliśmy do
rezydencji Cullenów, która znajdowała się po drugiej stronie jeziora – jakieś 14 kilometrów od
naszego domu. Nowa posiadłość ojca architektonicznie bardzo przypomniała nasz
dom w Forks. Drewniane wykończenie i elewacja z bali, duże okna i elementy
dekoracyjne z szarego kamienia. Dodatkowo rezydencja została pięknie
wkomponowana w krajobraz skalistego wzgórza i lasu mieszanego.
- Ale
niespodzianka! – Przywitał nas w drzwiach uśmiechnięty Carlisle. – Wchodźcie
kochani! Alice nie wspomniała słowem, że
wpadniecie.
- Spontaniczna
decyzja, tato – odpowiedziałam i przekroczyłam próg domu razem z Esmeliss.
- Claudia i Noel
już wyjechali? – Spytał wampir.
- Dlatego też
przyjechaliśmy – odezwał się William dość poważnie, stawiając wózek w salonie.
- Coś się stało? –
Ponowił najstarszy. – Bo macie takie jakieś dziwne miny – zmartwił się.
- Nic się nie
stało, tatusiu – odpowiedziałam rozbierając z kombinezonu śpiącą córkę. – Mamy
po prostu wam coś do powiedzenia.
- Rose, Emmett i
Nessi poszli na polowanie, a Allie i Jasper postanowili odwiedzić Edwarda i
Bellę – oznajmił najstarszy.
- To poczekamy –
powiedział William spokojnie. – To nic cierpiącego zwłoki, po prostu w
niedzielę wyjeżdżamy z Vi i Esmeliss do rezydencji Eileenów.
- A po co? –
Zdziwił się ojciec, przyglądając się śpiącej dziewczynce.
- Tradycyjne
przedstawienie i nadanie tytułu nowo narodzonej harpii, podobno obowiązkowy
rytuał – odpowiedziałam nieco patetycznie, ale zaraz zmieniłam ton. –
Chciałabym też żebyś nam towarzyszył w tej wyprawie, Carlisle.
- Bardzo chętnie –
odpowiedział od razu wampir. – Ale przecież z tego co mi wiadomo harpie nie
tolerują naszego towarzystwa. Nie chciałbym robić niepotrzebnego kłopotu.
- Carlisle, to
żaden kłopot – powiedział Will. – Poza tym nie wyobrażam sobie, że w tak ważnej
dla Esmeliss chwili nie będzie cię z nami – objął go ramieniem.
- Najchętniej
zaprosilibyśmy całą naszą rodzinę, ale tego chyba harpie rzeczywiście by nie
zniosły – wspomniałam z lekkim uśmieszkiem. – Dlatego postanowiliśmy razem z
Willem, że pojedziesz z nami i rodzicami chrzestnymi Lissy.
- Wybraliście już
rodziców chrzestnych? – Zdziwił się ojciec.
- Wybór był bardzo
trudny – zauważyłam spoglądając na mojego ukochanego.
- Ale koniec
końców udało nam się wybrać odpowiednich kandydatów – uśmiechnął się blondyn do
mnie.
- I? – Ponaglił
najstarszy wampir. – Kogo wytypowaliście?
- Bellę i Jaspera
– oznajmił William. – Mamy nadzieję, że się zgodzą.
- Z pewnością –
odpowiedział wesoło Carlisle i zaraz dodał. – To doskonali kandydaci,
oczywiście pozostała część naszej rodziny również, ale jak wiemy Rosalie, Alice
i Emmett mają już zarezerwowany wakat.
- Tak, wiedziałam
– odezwałam się. – Myślisz, że Allie odpuściła mi historię o tym jak
rywalizowała o pozycję matki chrzestnej dla Renesmee z Rose – zaśmiałam się
melodyjnie. – Dobrze się stało, że Bella wybrała je obie, bo chyba nie doszłyby
do porozumienia między sobą.
- Znasz swoje
siostry i jak dobrze wiesz, żadna z nich nie odpuści – powiedział Carlisle. –
Zwłaszcza Alice – dodał już szeptem.
- A mi się wydaje,
że to Rosalie jest bardziej uparta – stwierdziłam.
- Obydwie czasami
są nie do zniesienia – oznajmił nam wchodzący do rezydencji Edward z
olśniewającym uśmiechem.
Zaraz za nim pojawiła się Bella, Alice, Jasper i reszta
zwariowanej rodzinki, włącznie z Jacobem, którą niósł Nessi na barana.
- Ciocia Viviene!
– Zawołała radośnie dziewczynka i z prędkością błyskawicy znalazła się na moich
kolanach.
- Cześć
księżniczko – przywitałam się i pocałowałam Nessi w policzek.
- I kto to mówi –
podjęła temat Rose ironicznym tonem. – Rudzielec z nastroszoną czupryną, szukający
zwady na każdym kroku?
- Ile razy mam
powtarzać. Nie jestem rudy – warknął mój brat. – Kiedy to do was wreszcie
dotrze?
- Chyba nigdy –
skwitował Emmett z głupią miną.
- Dobrze, już
dobrze – wtrąciłam się. – To przecież wszystko żarty. Prawda Rose? – zwróciłam
się do siostry.
- Nigdy nic nie
wiadomo – odpowiedziała mi z szelmowskim uśmiechem blondyna.
- Kochani, może rzeczywiście
już wystarczy – zauważył ojciec. – Viviene i William mają wam do przekazania
coś ważnego.
- Ustaliliście
datę ślubu? – Zapytała podekscytowana Alice materializując się przy moim boku.
- Yyy… Nie –
odpowiedziałam nieco wybita z wątku.
- Jesteś w ciąży?
– Spytał niespodziewanie Emmett.
- Co?! –
Zareagował nerwowo Edward.
W tym samym momencie wszyscy spojrzeli się na osiłka z
nieodgadnionym wyrazem twarzy, a zaraz potem z niedowierzaniem na mnie.
- Nie –
zdenerwowałam się. – Na miłość boską, nie mam pojęcia skąd bierzecie takie
bzdury – westchnęłam i pokręciłam głową nad ewidentną głupotą mojego brata. –
Wybraliśmy rodziców chrzestnych dla Esmeliss i wyjeżdżamy na weekend do
Eileenhill by przedstawić Lissę na dworze – wyjaśniłam.
- To właściwie chcieliśmy
wam powiedzieć – dodał już William.
- Okej – odezwał
się cicho Jacob, ewidentnie czując się jak intruz. – To ja się może pożegnam z
państwem – zerknął w moim kierunku i puścił mi perskie oko, po czym zniknął nam
z pola widzenia.
- Nie wiem, co
bierzesz Emmett – zwróciłam się do brata poważnie. – Ale skończ z tym, jak
najszybciej, bo mózg naprawdę zaczyna ci się lansować.
Mina naszego troglodyty była bezcenna, pierwszy wybuchnął
śmiechem Edward, a zaraz za nim cała nasza rodzina.
- Sorry – odparł
wreszcie ze skruchą głosie Em. – To się nie powtórzy, Vivi. Obiecuję – podniósł
prawą rękę na gest ślubowania.
- Mam nadzieję –
skwitowałam mierząc go przez chwilę gniewnym wzrokiem. – Och, bracie! Co ja z
tobą mam? – Pokręciłam głową uśmiechając się tym razem do osiłka.
- Też cię kocham
Vivi – stwierdził i posłał mi całusa w powietrzu.
- Wariat –
skwitowałam.
~*~
Kiedy już
wyjaśniliśmy wszystko rodzinie, a rodzice chrzestni – Bella i Jasper zgodzili
się nimi zostać, musiałam przyznać, że kamień spadł mi z serca. Patrzyłam
właśnie na Jaspera, który ochoczo asystował Belli w zabawianiu Esmeliss i
cieszyłam się, że razem z Willem dokonaliśmy takiego wyboru. Wprawdzie Rose
była odrobinę markotna, ale zaraz szybko jej przeszło, kiedy Renesmee poprosiła
ją o wykład na temat jej roli jako matki chrzestnej mojej bratanicy.
- Naprawdę będziecie brali udział w balu? – Spytała
zainteresowana Alice, skupiając na sobie naszą uwagę.
- Żeby tylko – odpowiedział jej nieco zniechęcony William,
a zaraz dodał. – Owszem, bardzo cieszymy się i jesteśmy wdzięczni razem z Vi,
że Esmeliss zostanie zaakceptowana i uważana, jako członek społeczeństwa harpii
– przewrócił teatralnie oczami. – Ale prawda jest taka, że nie musieli robić z
tego takiego wielkiego „halo” – pokręcił głową uśmiechając się pod nosem.
– Serio, nie pojmuje całej tej ustawki.
- Ustawki? – Pochwycił Carlisle. – Co masz
na myśli?
- Moja dość krótka
znajomość z Eileenami nauczyła mnie jednego, a mianowicie nigdy, ale to przenigdy
nie zostaniemy przez nich całkowicie zaakceptowani, jak równy z równym –
odpowiedział ojcu.
- Może masz i
rację, Will – odezwałam się od razu. – Ale wierzę, że Noel ma jak najlepsze
chęci, poza tym udowodnił to ostatnimi czasy wiele razy – dodałam z
entuzjazmem. – Zmienił się, naprawdę.
- Niby tak –
wtrącił młody wampir bez przekonania. - Ale dobrze pamiętasz, co było wcześniej
– powiedział blondyn, spoglądając w moje oczy. – Zanim zaszłaś w ciążę, czy
zanim Etena rozpętała to całe piekło z Thomasem na czele. Dobrze wiesz, że
harpie nigdy nie grały fair. Nie potrafiły ci zaufać… - rozkręcił się chłopak
na dobre.
- To stare dzieje,
Will – przerwałam mu lekko poirytowana. – Owszem, masz co do tego wszystkiego
rację. Harpie nigdy nie były szczere w stosunku do mnie, nie raz byłam tego
świadkiem i nie raz pokłóciliśmy się o to z Noelem – westchnęłam, a w mojej
pamięci pojawiła się wzburzona postać harpii podczas jego ostatniej wizyty w
Stanach. – Ale to już przeszłość, pewne wydarzenia sprawiły, że Noel zaczął
inaczej postrzegać nasze światy i chwała Bogu za to – posłałam mu uśmiech. –
Wreszcie zaufał mi, dlatego też jesteśmy w stanie zbudować nową i zdrową
relację między nami – wampirami, a Eileenami – tu spojrzałam na resztę
zebranych w salonie. – Nie było łatwo, ale mam nadzieję, że teraz wspólnymi
siłami damy radę – ponownie zwróciłam się do ukochanego, który analizował to,
co powiedziałam. – Musimy mu zaufać, Will. Chociażby dlatego, że będzie ojcem
chrzestnym naszego dziecka.
Mierzyliśmy się jeszcze przez jakiś czas patrząc głęboko
w oczy, a chwilę później William pokiwał powoli głową zgadzając się ze mną.
Wiedziałam, że wszelkie wątpliwości, jakie miał w stosunku do harpii wynikały
tylko i wyłącznie z troski o mnie i nasze dziecko. Nie mogłam jednak pozwolić
na to, by się wahał i zastanawiał nad prawdziwością intencji za każdym razem,
gdy tylko pojawiał się temat Eileenów. Posłałam mu delikatny uśmiech, który nie
od razu odwzajemnił.
- No dobra –
odezwał się nagle Jasper. – Sprawa zaufania teoretycznie wyjaśniona – posłał
mojemu narzeczonemu chwilowe spojrzenie. – Ale co miałeś na myśli z tą całą
„ustawką”, Will?
- Willowi
najprawdopodobniej chodziło oto, że owe przedstawienie Esmeliss na dworze
będzie miało iście królewską oprawę i to dosłownie – oznajmiłam. – Królowa
zbierze wszystkich poddanych by publicznie przedstawić Lissę na dworze – tym
razem to ja przewróciłam oczami. – Każdy najprawdopodobniej będzie chciał się
jej przyjrzeć osobiście, no i złożyć nam gratulacje – o ile o tyle – zaśmiałam
się. – To miałeś na myśli, kochanie? – Spytałam wampira.
- Mniej więcej –
odparł, obejmując mnie ramieniem. – W każdym razie czeka nas dzień pełen
atrakcji z etykietą w tle.
- Nigdy nie byłam
na balu z prawdziwego zdarzenia – zwróciła naszą uwagę ponownie Alice. – No
wiecie, takim… królewskim – ostatnie słowo wypowiedziałam niemal z
rozmarzeniem. – Zabrałabym się z wami gdybym mogła, ach jaka szkoda –
westchnęła, po czym zaczęła trajkotać. – Suknie, buty, szale…
Słuchałam siostrę z uśmiechem na ustach i w tym samym
momencie zamarłam przerażona. Moją nagłą zmianę nastroju od razu wyczuł Jasper,
który troskliwie spojrzał na mnie.
- Vivi, wszystko w
porządku? – Spytał ostrożnie.
- Cholera! –
stwierdziłam z nie małą irytacją w głosie, podrywając się automatycznie z sofy.
- Viviene? –
Ponowił tym razem zmartwiony William, a do jego spojrzenia dołączyły pozostałe
wampiry.
- Co się tak
wszyscy na mnie patrzycie – warknęłam. – Właśnie zdałam sobie sprawę, że nie
mam sukienki na bal.
- A właśnie, że
masz! – Wykrzyknęła uradowana Chochlica, zaskakując przy tym nas wszystkich. –
Wstawaj, idziemy do mojej garderoby! – Pociągnęłam mnie za sobą. – Bella, ty
też! O ile się nie mylę, ty również potrzebujesz kiecki na bal!
- Tym razem muszę
się z tobą zgodzić, Alice – przyznała Bella i uśmiechem dołączyła do nas.
- Chłopaki! –
zakomenderowała brunetka na odchodne. – Zajmijcie się Lissą i sobą przez jakiś
czas.
- Jasna sprawa –
odpowiedział z entuzjazmem Jazz i zbliżył się do wózka. – Nic się nie martw
moja droga, moja chrześniaczka będzie pod znakomitą opieką.
Pomachałam bratu wesoło i zostałam zaciągnięta siła do
sypialni Alice. Wpierw dziewczyna kazała nam – mnie i Belli usiąść na łóżku i
czekać, a potem rozpoczął się prawdziwy pokaz mody. Nie minęło pięć minut, a ja
i moja szwagierka otrzymałyśmy od Chochlicy po sporej wielkości granatowym
pudle na wierzchu którego znalazło się estetycznie i pięknie wykaligrafowane
logo PS.
- Miałam wam to
dać na urodziny, ale jak widać potrzebne są wcześniej niż myślałam – oznajmiła
Allie. – Proszę otwórzcie prezenty, przyleciały aż z Australii.
- Mamy grudzień, a
ty dajesz mi prezent na urodziny jakie mam we wrześniu za rok? – Spytała
oniemiała Bella.
- Och! Nie marudź,
Bells – wtrąciłam z uśmiechem i zabrałam się do rozpakowania podarunku. – O Mój
Boże! – Pisnęłam na widok zawartości. – Alice, jesteś lepsza niż wróżka chrzestna
Kopciuszka.
Kreacje Paolo Sebastiana zawsze mi się podobały za swoją
lekkość, romantyczność i przede wszystkim delikatność wykończenia, sprawiając
wrażenie sukienek nie z tej ziemi. Beżowo-stalowy szyfon, delikatny niczym
motyle skrzydła jako wykończenie, kremowy jedwab jako podstawa sukni i ręcznie
wyszywana, a także zdobiona góra kreacji niezwykłym motywem kwiatowym.
- Podoba się wam?
– Spytała dziewczyna, mimo że doskonale znała odpowiedź.
- Czy się podoba?
– Byłam podekscytowana. – Suknia jest prześliczna, cudowna, boska – wstałam i
mocno przytuliłam brunetkę. – Dziękuję ci bardzo – to powiedziawszy ucałowałam
wampirzycę w oba policzki.
- A tobie Bello,
podoba się prezent? – Ponowiła pytanie Alice, ponieważ od momentu otwarcia pudełka
Swan nie odezwała się ani słowem.
- Zabrakło mi
słów, Allie – powiedziała dziewczyna po chwili. – Naprawdę, suknia jest tak
piękna, że właściwie nic już więcej nie dodam, tylko uściskam cię w
podziękowaniu, kochana – Bella zamknęła Alice w szczelnym uścisku, a ja
zaczęłam się śmiać.
- No to dalej
dziewczęta – zakomenderowała Chochlica. – Przymierzcie, niech mam tę
przyjemność zobaczyć was w iście anielskich kieckach.
- Tym razem nie
musisz prosić dwa razy – odezwała się Bella z chichotem.
Nazajutrz razem z moją szwagierką kompletowałyśmy jeszcze
stroje na bal – buty, biżuterię oraz resztę garderoby w kolorach pastelowych, a
także przygotowałyśmy męską część naszej rodziny na wyjazd. Postanowiłam
również „przeszkolić” Bellę, Jaspera i Carlisle z dworskiej etykiety oraz uprzedzić
ich, w jaki sposób mogą zachowywać się Eileenowe w stosunku do wampirów. Nie mniej
jednak miałam nadzieję, że nasi znajomi będą tak samo pozytywnie nastawieni,
jak następca tronu i jego małżonka. Kolejnego dnia rano ruszyliśmy zwarci i
gotowi, w pozytywnych nastrojach w kierunku Eileenhill.
„Dzięki
przyjaźni staję się spokojniejszy,
dzięki spokojowi bardziej przyjazny”.
dzięki spokojowi bardziej przyjazny”.
- Jan
Kochanowski
Długo kazałaś nam czekać na ten rozdział:P
OdpowiedzUsuńNa początku od razu powiem, że termin mam 25, czyli lada dzień, stąd taki wpis u mnie w ramce;)
Przechodząc do rozdziału.
"- Im będzie starsza tym będzie więcej spała, to normalne, kochanie" - poważnie? A ja byłam przekonana, że to niemowlęta śpią najdłużej:p
"dodał i najdelikatniej, jak tylko było można wziął ode mnie Lissę i ułożył w łóżeczku, która nadal słodko spała." - przestawiony szyk zdania. Spała Lissa, nie łóżeczko:p
" Szybki chwyt silnych ramion i jeden sprawny ruch, a cało zwierzęcia przestało wierzgać, jak szalone." - literówka
"mimo że" - nigdy nie rozdzielaj przecinkiem!
"gówniana matka" xD Mocne:p
Mam wrażenie, że w tej królewskiej krwi chodzi o coś więcej. I że harpie coś z tego będą miały. Mam rację?:)
Pozdrawiam i weny życzę:):)
Ps. dołączę też małą reklamę, jeśli się nie pogniewasz.
jardin-des-mots.blogspot.com -> opowieści różnej treści;) jest coś diabelskiego, coś strasznego, coś romantycznego, nawet z lekka erotycznego;p Do wyboru wedle gustu;) Zapraszam:D
Ojej... pośpieszyłam się :) Nie mniej jednak, trzymam za Was kciuki :)
UsuńPoprawiłam błędy, dziękuję za ich wskazanie.
Ha! Co do królewskiej krwi, cóż na rozwiązanie tej zagadki będzie trzeba jeszcze trochę poczekać:)
Reklama? Uwielbiam :) To przecież mój konik!
Pozdrawiam i dziękuję za komentarz :)
Na pewno coś kombinują;p No nic, pozostaje czekać na kolejny rozdział:)
UsuńNiebyli by sobą :) Do następnego!
UsuńŻyjemy i jesteśmy tego świadomi. Żyjemy w ciągłej styczności z naszym otoczeniem. W każdej chwili za pomocą naszych zmysłów odbieramy liczne wrażenia. Nie jesteśmy jednak biernymi świadkami tego, co się dzieje w naszym otoczeniu. twojeprzeznaczenie.com.pl/Istota-zycia-Niesmiertelnosc.html
OdpowiedzUsuńBardzo interesujące stwierdzenie, Prosiłabym jednak, aby takie komunikaty umieszczać w specjalnie do tego przygotowanej zakładce - SPAM.
UsuńPozdrawiam
Cudny rozdział! Wybacz, że tak późno komentuję, ale najpierw nie miałam komputera, bo był w naprawie, a później nie miałam czasu zajrzeć. Długo kazałaś nam czekać, ale było warto. Ciekawi mnie bardzo te przedstawienie Esmeliss na dworze, również przeczówam jakieś drugie dno w tym wszystkim. No cóż, pozdrawiam i czekam na następny. Weny życzę!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za komentarz i cieszę się ogromnie, że rozdział się spodobał :) No rzeczywiście długo musieliście czekać, ale czasami tak bywa, że nie da rady wcześniej.
UsuńWiem, wiem, wszystkich ciekawi, co też harpie ukrywają, a może tak naprawdę działają dla dobra Viviene i jej rodziny? I nie nie ukrywają? :P
Pozdrawiam serdecznie :)
Jestem. Nie bij!
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że tak długo mnie nie było, ale nie zasypię cię szczególnie interesujaca wymówką i nie będę kłamać, że mi sie po prostu nie chce czytać. Temat wampirów stał się dla mnie - może nie tyle obcy, czy zakończony - ale mało interesujący, to na pewno. Bez urazy, ale fanfick na podstawie "Twilight" jest ostatnim na jaki spojrzę. Masz fart, że twoje pisanie jest dla mnie o tyle istotne, że to TY piszesz, a więc mogę liczyć na kawał dobrej lektury i przyznam tez tak było. Choć rozdział wydał mi sie wyrwany z kontekstu, bo kurde... Viv w końcu urodziła! - a do poprzedniego/nich (nie wiem, kiedy skończyłem czytać) nie bardzo chce mi się teraz wracać. Tak czy owak, temat z harpiami jest ciekawie rozegrany, nawet jeśli to miałoby znaczyć coś potwornie niebezpiecznego dla L., a nóż, zechcą złożyć z niej ofiarę XD
Swoją drogą, dalej nie mogę sobie wyobrazić jaka to jest ta "romantyczna suknia" i jak wyglądać może (heheszki :P).
Zacznij kompletować dla mnie ff o HP (najlpeiej DH), albo wgryź się w drugiego bloga, bo czekam na Amelię już od dość dawna :P W ogóle zadałem jakiś czas temu pytanie na LVR i dalej nie ma odzewu >.<
Helouł. Cytujac Mariolkę: "Ogarnij się, bo ja wiecznie żyć nie bendę" XD
Nie biję na odległość :P
UsuńWiem, mnie również długo nie było, wybaczam. I tak, wiem, że tematyka Twilight odeszła do lamusa. Nie mniej jednak, twoje stwierdzenie, że czytasz przez wzgląd na mnie i moje pióro jest pokrzepiające. Dziękuję :)
HP? DH? Serio? Wiesz bardzo chętnie, gdyby tylko ktoś mi za to płacił. Ledwo mam czas i siłę na PS, a jeszcze działam w LVR (CD i MŚ) i u Amelii, ale jak wspomniałam, najpierw ukończę, potem opublikuję.
W blogosferze żyć wieczne będziesz, albo gdy opublikują, któreś z twoich opowiadań. Będę jedną z pierwszych do których wyślesz tomik z autografem i dedykacją :P
Buziaki :)
Szału bez z tymi autografami. Jakoś tak mnie nie ciągnie, choć przydałby się jakiś bestseller, bo portfel świeci studencką pustką :D
UsuńCześć, postanowiłam przeczytać kilka rozdziałów z ciekawości. Nie wiem, jak jest z tobą, ale ja mam raczej krytyczny stosunek do "Zmierzchu", a większość blogów inspirowanych tą sagą jest raczej nudna i bez akcji.
OdpowiedzUsuńBędę z tobą szczera, kiedy przeczytałam kilka pierwszych rozdziałów nie byłam zachwycona. Styl był raczej nieporadny, dialogi wydawały mi się sztuczne, a także niektóre zachowania bohaterów, jak na przykład poznanie Claudii i Viviene, która tak szybko stały się najlepszymi przyjaciółkami, a także poznanie Edwarda i Vivi, którzy równie szybko, jak nie szybciej stało się kochającym rodzeństwem. Z początku wydawało się mi się, że rodzina Cullenów jest strasznie infantylna i tak naprawdę nijaka, a postać Viviene zbyt idealna. Ale wiesz, co najbardziej lubię w takich blogach? Obserwować, jak z każdym wpisem autor się rozwija. U ciebie to doskonale widać. Cieszę się, że nie zaprzestałam czytać po tych pierwszych złych wrażeniach.
Jak wspomniałam Cullenowie wydawali mi się infantylni, ale pokazałaś , że mają różne, ciekawe oblicza. A przede wszystkim (co jednym z największych atutów twojej historii) ich POKAZAŁAŚ, ponieważ pani Meyer ich całkowicie olała. Jak już jestem przy "Zmierzchu" to podoba mi się, jak wplotłaś wątki z tej sagi, przez co (ku mojej radości) były wątkami pobocznymi mniej lub bardziej.
Muszę cię ogromnie pochwalić za wykreowanie takich postaci, jak Upadli i harpie. Niezwykle urozmaiciło to ta historia. Dzięki nim była i akcja i powiew świeżości.
Wspomniałam także, że postać Viviene była dla mnie zbyt idealna, może przez ten jej dar i te wszystkie umiejętności, ale teraz powiem ci, że polubiłam ją z całego serca. Jest postacią ciekawą i nieprzewidywalną. Brawo. Mam tylko jedno zastrzeżenie, wybacz, nie byłabym sobą. Zauważam na blogach tego rodzaju tendencje odnośnie kreowania postaci głównej bohaterki, w której to zakochuje się przynajmniej trzech mężczyzn. To strasznie sztampowe, no ale ten etap masz już za sobą.
O czym to ja jeszcze chciałam napisać? Aha, odnośnie stylu, które określiłam, jako nieporadny. Z każdym rozdziałem piszesz coraz lepiej, co mnie bardzo cieszy. Mniej zwracam uwagę na interpunkcje, czy też poprawność językową, ale jako taka na styl. Przez to 70 rozdziałów wyrobiłaś sobie całkiem niezły.
Taka mała uwaga, wybacz.
Najbardziej co mnie irytowało podczas czytania to dwie rzeczy.
1. pisanie słowa "kochanie" z dużej litery.
2. nie stawianie przecinków w takich zdaniach, jak:
(już nie szukam przykładów w tekście, tak przykładowo wymyślę)
Co robisz, kochanie? Edwardzie, gdzie idziesz? itp.
Aha, co do ostatnich rozdziałów, proszę niech coś się wydarzy, gdyż zrobiło się tak słodko, że zaczęło mnie mdlić. Ale zapewne niedługo zrzucisz jakąś bombę :)
Przeczytałam te wszystkie rozdziały i "notowałam" w głowie, o czym chciałam wspomnieć. Jak widać z marnym skutkiem, gdyż nie mogę sobie przypomnieć. No nic, jak przypomnę sobie to napiszę. Za to podsumuje moją wypowiedź.
Twoja historia nie jest pozbawiona wad, ale która ich ma? Przede wszystkim jest ciekawa, nieprzewidywalna i wciągająca. Nie zaprzestawaj i wytrwaj do końca, ja chętnie przeczytam :)
Pozdrawiam i życzę dużo inspiracji ^^
Wow!
UsuńW pierwszej chwili zabrakło mi słów, gdy tylko zobaczyłam objętość twojego komentarza. Jeszcze chyba nigdy nie dostałam tak długiego, konkretnego i bardzo wyczerpującego komentarza na temat moich wypocin. Jestem pod wrażeniem, że przeczytałaś całą (jak na razie) historię i w tak doskonały sposób podsumowałaś moją pięcioletnią przygodę z Viviene. Bardzo dziękuję za szczerość i wskazanie błędów :) Cieszę się również, że PS zyskało kolejną czytelniczkę.
Poniżej postaram się pokrótce odpowiedzieć na twoje pytania z komentarza.
Co do „Zmierzchu” – mój gust jest eklektyczny, jeżeli chodzi o literaturę, ponieważ staram się próbować i doświadczać wszystkiego. Wiem, że temat i historia niejednokrotnie została poddana krytyce, jednak ja ze względu na popularność i zainteresowanie tematem w czasie świetności książek P. Mayer postanowiłam spróbować stworzyć coś swojego. Oczywiście, wszystko wzięło się od zadania wakacyjnego, jakie zleciła nam polonistka jeszcze w liceum. Mieliśmy założyć bloga i pisać, pisać i jeszcze raz pisać, tak więc zaczęłam.
Pierwsze rozdziały? To początek historii, początek tak naprawdę pisania na pełen etat. Brak doświadczenia, jeszcze dość „surowe” pióro i mnóstwo błędów, z których zdaję sobie sprawę (W niedalekiej przyszłości zamierzam je poprawić, już nawet zaczęłam prace renowacyjne wybranych rozdziałów, ale ze względu na inne zobowiązania blog musi poczekać). Jednak z biegiem lat, mój styl pisania się zmienił – na lepsze :), z resztą sama to zauważyłaś. Nie mniej jednak, od pięciu lat cały czas pracuję nad formą i treścią, co skutkuje znaczną poprawą i płynnością blogerskiego pióra.
Cullenowie? Oj tak, może rzeczywiście z początku wydają się infantylni, poukładani i zbyt idealni, tak z resztą ukazała ich P. Meyer, dlatego ja chciałam pokazać ich z innej strony, zupełnie nieznanej miłośnikom sagi. Skupiłam się na tych elementach, których tak naprawdę brakowało mi w książce, poza tym nigdy nie lubiłam Belli i Edwarda w tej ich całej historii miłosnej. Stąd postać Viviene, która przewraca ich spokojne życie do góry nogami, wprowadza dramaturgie i bolesną przeszłość, a jednocześnie zaskakuje swoją nieprzewidywalnością.
Efekt trójstronnego zauroczenia? Masz na myśli Josepha, Stefana i Williama? Szczerze, to nawet tego nie zauważyłam. Historia, którą tworzę nie jest, a właściwie nie była tworzona według jasno określonego planu, którego musiałam się trzymać. Można powiedzieć, że pisana była/jest na „żywo”, co sprawia, że mam nieograniczone pole do popisu – np. z Upadłymi czy Eileenami.
Ostanie rozdziały? Wiem, wiem… Wszyscy piszecie to samo, ale jak większość z was zna mój styl pisania, wie że prędzej niż później pojawi się wreszcie „coś”, co ponownie przysporzy Cullenom i Viviene nie lada atrakcji.
Uff… Trochę tego wyszło, ale mam nadzieję, że rozwiałam co nieco twoich wątpliwości i pytań. Jeszcze raz bardzo dziękuję za komentarz, postaram się podążać za twoimi radami i… pozostaje mi jedynie zaprosić cię do przeczytania i skomentowania kolejnego rozdziału.
Pozdrawiam serdecznie,
Całusy :*
Vi
PS. Czy myśmy się już kiedyś nie spotkały w blogosferze? Twój Nick wydaje mi się skądś znajomy. Jeśli masz bloga, podaj adres, chętnie poczytam ;)
Hop hop? Halo? Uuuuhuuuu???
OdpowiedzUsuńKiedy nowy rozdzialik?
:(
Jestem w trakcie pisania. Proszę jeszcze o odrobinę cierpliwości. Pozdrawiam
UsuńHej, co tam się dzieje? :(
OdpowiedzUsuńJa tu tęsknię za Vivi i Willem :'(
Tak dawno nie czytałam nic nowego na tym blogu. Fani tu czekają :)
Witaj :) Rozdział cały czas jest w fazie tworzenia. Wiem, że zwłoka jest kolosalna, ale z racji na ogrom obowiązków i pracy, nie mogłam się skupić na pisaniu. Mam nadzieję, że wkrótce pojawi się rozdział :) Pozdrawiam serdecznie i dziękuję za wytrwałość i oczekiwanie, Postaram się nie zawieść fanów :P
Usuń